Wielka Brytania jest od wielu lat uznanym (ciekawe czy słusznie) liderem w dziedzinie inwigilacji swoich obywateli. Władze tego kraju mają do swojej dyspozycji około 4 mln kamer, dzięki czemu, jak się szacuje, przeciętny Brytyjczyk staje oko w oko z kamerą średnio 300 razy dziennie. Zawdzięczając wysublimowanej technice, życie pana Smitha już dawno przestało być tajemnicą dla jego opiekuńczego anioła stróża, który z dużą dozą dokładności może prześledzić niemal każdy krok swojego podopiecznego, sprawdzić, którą linią metra podróżuje, czy aby za często nie spóźnia się do pracy, a nawet w czyim towarzystwie spożywa drugie śniadanie.
Skuteczność brytyjskich metod inwigilacji została objawiona najpełniej w lipcu 2005 roku, w ciągu kilku dni po tragicznych zamachach terrorystycznych w centrum Londynu. Bardzo szybko okazało się, że wszędobylskie kamery pozwalają nie tylko na bezbłędną identyfikację zamachowców, ale nawet na dokładne odtworzenie trasy ich podróży, ostatnie spotkanie przed planowaną akcją, analizę zachowania. 4 mln kamer okazały się w tym przypadku bezcennym źródłem informacji.
Ostatnio, zapewne w trosce o zachowanie pierwszej pozycji w dziedzinie tropienia współobywateli, brytyjskie władze postanowiły wdrożyć jeszcze jeden super nowoczesny gadżet – kolejnych kilka tysięcy kamer ma znaleźć się na hełmach i innych nakryciach głowy brytyjskiej policji. Wszystko, co znajdzie się w zasięgu wzroku lub uszu brytyjskich stróżów prawa będzie natychmiast przesyłane do centrali. W trosce o spokojny sen obywateli władze zapewniają, że materiał video zostanie skasowany po upływie miesiąca, jeśli w tym czasie nie stanie się przedmiotem dochodzenia.
I tak nasz bohater, a równocześnie postać orwellowskiej fantazji, znajdzie się pod jeszcze jednym czujnym okiem, ochraniającym jego sumienie przed niecnymi zamiarami. Mimika jego twarzy, ubiór, zachowanie, a nawet sposób dobierania słów będą mogły stać się przedmiotem dogłębnej analizy specjalistów, lepiej na ogół wyedukowanych od przeciętnego krawężnika. Z drugiej strony, beznamiętne i anonimowe oko kamery, do obecności którego miliony Brytyjczyków już dawno zdążyło się przyzwyczaić, przybierze w końcu konkretną postać interlokutora, przedstawiciela wszędobylskiego państwa. Czy Smith poczuje się jeszcze bardziej bezpieczny, czy może uzmysłowi sobie w końcu, że ktoś najbezczelniej narusza jego prywatność?
Inwigilacja nie jest wyłącznie problemem Brytyjczyków. Dotyczy ludzi, żyjących w niemal we wszystkich rejonach świata, mniej lub bardziej cywilizowanych. Nie wydaje się także, aby inwigilacja przy użyciu kamer była najgroźniejszym narzędziem w rękach omnipotentnych państw. Ostatecznie, w odróżnieniu od orwellowskiego bohatera, przynajmniej formalnie, przynajmniej jeszcze w tej chwili, żaden Smith w Wielkiej Brytanii, ani Nowak w peerelu nie ma, wbrew swojej woli, zamontowanej kamery w domu.
Sprawy mają się znacznie gorzej w odniesieniu do kilku innych darów współczesnej cywilizacji. Nie wnikając w szczegóły, o których autor nie ma zresztą bladego pojęcia, można przyjąć z dużą dozą prawdopodobieństwa, że niemal wszyscy z nas, dzięki wszędobylskiej komórce, są narażeni na permanentną kontrolę. Kontrolowane mogą być nasze rozmowy, wiadomości tekstowe, wiadomo także (jeśli to nie mit), że telefon taki może stać się w każdej chwili narzędziem podsłuchu. Podsłuch przy pomocy telefonu to jednak dalece nie wszystko. O wiele istotniejsza pozostaje kwestia gromadzenia i analizowania danych. Każdy z 6 mld żyjących na świecie ludzi ma nie tylko odmienny genotyp, czy linie papilarne, ale także brzmienie głosu. Zawdzięczając nowoczesnej technologii i korzystając równocześnie z naszych właściwości biologicznych, możliwe jest wyselekcjonowanie spośród bilionów, trylionów zgromadzonych wypowiedzi dokładnie tych, które należą do Nowaka i Smitha, możliwe jest odnalezienie bezpośredniej rozmowy pomiędzy obu panami, albo też, przykładowo, pomiędzy Nowakiem a małżonką pana Smitha.
W sukurs telefonii komórkowej przychodzi internet. Temat do znudzenia oklepany, a jednak nie sposób go w tym miejscu pominąć. Dzięki stosunkowo prostym metodom, wszystko co oglądamy na ekranie monitora, albo wklepujemy w klawisze naszej klawiatury, może paść już nie tylko łupem tajnych policji, ale dostać się w łapy naszego sąsiada, jakiegoś małolata mieszkającego na drugim krańcu świata, albo zazdrosnego Nowaka. Podobnie jak w przypadku wydawanych przez nas dźwięków, każda postawiona przez nas litera może stać się przedmiotem globalnej analizy. Napiszemy ze trzy razy słowa Al-Kaida, a już fachowcy z Pentagonu, czy jakiej innej szpiegowskiej instytucji z zainteresowaniem prześledzą naszą pocztę (oczywiście, wyłącznie hipotetycznie).
Lista przydatnych do inwigilacji zabawek może być oczywiście znacznie dłuższa. Karty płatnicze i kredytowe (zapewne pasjonujące źródło informacji), klucze i bilety elektroniczne, krążące nad naszymi głowami satelity, czy owiane tajemnicą elektroniczne lokalizatory, wstrzykiwane pod skórę. Spora część tych gadżetów pozostaje zapewne jeszcze w sferze imaginacji potencjalnych inwigilatorów, należą raczej do przyszłości, stanowią jednak bezsprzecznie realne zagrożenie dla naszej prywatności.
Nie wszyscy podzielają wyłuszczony powyżej punkt widzenia, nie wszyscy chcą ochrony własnej prywatności i prywatności bliskich. Niektórzy z nas czują się bezpiecznie pod okiem Wielkiego Brata, inni z rozmysłem śledzą zachowanie członków swojej rodziny, wykorzystując do tego celu nowoczesne technologie. W ten sposób wymyślne środki inwigilacji stają się nie tylko groźnym dla obywateli narzędziem w rękach państwa, służą także do budowania, lub raczej burzenia stosunków międzyludzkich.
Powie ktoś może, w odruchu pozornej trzeźwości, że to zupełnie nie tak, że środki inwigilacji służą jedynie do wyłapywania przestępców, burzycieli społecznego ładu. Postarajmy się jednak przez moment zachować obiektywizm i odpowiedzieć sobie z absolutną szczerością na następujące pytanie: Któż z nas jest bez winy, któż z nas nie ma niczego złego do powiedzenia o panujących rządach, o systemie politycznym i skarbowym, któż z nas, od czasu do czasu nie używa mocniejszego słowa?
Żyjąc w niby to demokracji, miewamy mylne poczucie własnej niezależności. Nie mamy świadomości jak mocno zaciska się na nas łapa wszędobylskiego państwa. Dlaczegoś większość z nas nie zdaje sobie sprawy, że świat, w którym żyjemy nie jest światem praw, ale obowiązków i nakazów, a my nie mamy zgoła nic do powiedzenia.
Właśnie dlatego, zapewne w perspektywie niewielu lat, na naszych rodzimych, peerelowskich ulicach podejdzie do nas stójkowy z kamerą zamiast oczu i poinformuje łaskawie, że jesteśmy filmowani. Będziemy stali grzecznie, z pogodną mimiką twarzy, troszcząc się tylko o to, aby czujne oko kamery nie odkryło narastających w nas emocji. Wtedy, być może, po raz pierwszy w życiu odkryjemy na czym polega zniewolenie.
Prześlij znajomemu
Najwyraźniej czytują witrynę Wydawnictwa Podziemnego w The Economist, bo dziś właśnie piszą o tym samym:
„Wyobraźmy sobie, jaki typ państwa narodzi się, gdy najlepsze mózgi tajnej policji, która widzi każdy nonkonformizm jako niebezpieczeństwo, udoskonalą sztukę zbierania i analizy informacji na gigantycznych systemach komputerowych, raczej niż na żółknącym papierze.”
Civil liberties: surveillance and privacy. Learning to live with Big Brother
Napisałem jeden komentarz na tej stronie. Ot tak sobie, bardziej dla uśmiechu niż z przekonania. Teraz czytam artykuł o inwigilacji. Piszesz Darek : „W sukurs telefonii komórkowej przychodzi internet. Temat do znudzenia oklepany, a jednak nie sposób go w tym miejscu pominąć. Dzięki stosunkowo prostym metodom, wszystko co oglądamy na ekranie monitora, albo wklepujemy w klawisze naszej klawiatury, może paść już nie tylko łupem tajnych policji, ale dostać się w łapy naszego sąsiada, jakiegoś małolata mieszkającego na drugim krańcu świata, albo zazdrosnego Nowaka.”
W sekcji „Komentuj” ze zdziwieniem zauważyłem pozdrowienie: Witaj Przemek.
Wcale się nie przedstawiałem dzisiaj. Chciałem tylko poczytać. Ale przecież cóż znaczy jedno malutkie ciasteczko wobec natłoku Inwigilacji.
Obawiam się, że nie artykuł słabo docenia faktyczne możliwości dzisiejszej inwigilacji. Ale nie o tym chciałem pisać.
Chciałem się odnieść wyłącznie do skuteczności tej formy ucisku na obywateli.
4 miliony kamer wystarczyły by odtworzyć wydarzenia z Londyńskiego metra 2005, ale nie wystarczyły by zapobiec tym wydarzeniom. I to jest niestety najbardziej przykra sprawa.
Inwigilacja nie poprawia jakości życia obywateli tylko ułatwia pracę prokuraturze i organom ścigania!
Znam człowieka (żyje on w mojej skórze),, który już kilkanaście lat temu pisał, że: „Wszystkie dotychczasowe totalitaryzmy, bez komputerów, baz danych i mikrokamer, to była tylko wstępna gra miłosna”.
Jeśli do tego dodać inną jego tezę: „że tylko obywatelska armia może w ogóle zapewnić jakąkolwiek wzgl. autentyczną demokrację”, to wydaje mi się, iż powinniśmy wiedzieć gdzie to wszystko zmierza.