Chcieliście Polski, no to ją macie!
9 komentarzy Published 27 sierpnia 2008    |
Szukamy ducha wolnego w polskiej dziedzinie. Ducha, co na wyżyny się wspinał i – choćby zbłądził lub upadł, choćby go niepowodzenie ścigało – wolnym pozostał. Ale oto z przerażeniem dostrzegamy, że kto się wzbił, choćby na krótką chwilę, leci zaraz w dół z uśmiechem na ustach, jakby go co trzymało, jakby był na niewidocznej uwięzi. Przekleństwo jakieś, czy co? Kiedyś ponoć zabłąkał się wędrowiec na „najwyższą igłę góry Mont-Blanc”, nawet widział siebie, jako „posąg człowieka na posągu świata”. I cóż go w dół ściągnęło? Polska.
Polska, przemyślna lubieżnica, chwyta najpierw za kostkę i skowycze, zawodzi coś zupełnie niezrozumiałego o swej niedoli. Polskie duszki mają to do siebie, że dopatrują się mistycznego sensu w każdym patriotycznym bełkocie – i tak, duszek jest już schwytany. Nieobyczajna zbereźnica powala go prędko na ziemię, skacze mu na piersi i rzuca się do gardła. Zrazu zmusza go tylko do patriotycznego rzężenia, ale już po chwili, nieprzystojnie emablując, szepcze coś o miłości i oddaniu. Tak spreparowanego duszka, nadal odurzonego tym, co mu się wydarzyło, Polska klepnie przymilnie po zadku, mówiąc: – Idź, i nie grzesz więcej. Pamiętaj, że jesteś Polakiem! – po czym doda coś o kalaniu własnego gniazda i praniu brudów (a może na odwrót).
Czego właściwie chce Polska od wolnych duszków? Czemu nie da im spokoju? Wprawdzie spokoju im nie potrzeba, ale Polski też niekoniecznie, a to czego szukają, jest jej obce. Czym w ogóle jest Polska? Czy „Polska” to tyle co „Polacy”? Byłażby spójnią tych wszystkich, którzy poczuwają się do polskości? W pewnej popularnej pieśni – z jakiegoś powodu lubią podobno nucić ją Prusacy, zwłaszcza w stanie nietrzeźwym – padają takie słowa: „przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę, będziem Polakami”. Zastanawiające. Może to na przykład znaczyć, że przekroczenie Wisły lub Warty każdorazowo czyni przekraczającego Polakiem. Czyli złodziej z Ząbkowskiej staje się Polakiem, idąc na robotę na Czerniakowie. Co gorsza, Prusacy przeprawiający się przez Wartę w złych zamiarach, stają rozbrojeni wobec faktu, że niniejszym stali się właśnie Polakami i potem śpiewają radośnie tę pieśń w pijanym widzie. Albo, dajmy na to, Polacy poza granicami Polski (Wisła i Warta?!) przestają być Polakami, co jest nadzwyczaj interesującą myślą, szczególnie, jeśli zważyć wkład emigrantów w polską kulturę.
Przytoczony wiersz wskazuje na pewno na wielkie przywiązanie do ojczystej ziemi. Ba, ale gdzie ta ziemia? „Wisła i Warta” są oczywiście zupełnie absurdalne, ale wskazują na bardzo poważne pytanie: czy jest Polska obszarem po prostu, jak Francja albo Księstwo Liechtenstein? Nie wszystkie narody są w szczęsnej sytuacji Wielkiej Brytanii, której mieszkańcy wiedzą jasno, gdzie ich kraj leży i co do niego należy. Ale Polska? Nie ma ani jednego skrawka ziemi, który formalnie i legalnie zawsze byłby Polską. Spytajmy Wilniuka, co to dla niego Polska, a potem porównajmy z odpowiedzią Ślązaka albo Kaszuba. Terytorialna nieokreśloność i łatwość z jaką Polska przesuwała się – lub była przesuwana – w tę czy we-w-tę (doprawdy, jak zapałki na stole!), sprawiła, że Polska oderwała się od ziemi i unosi się odtąd w górze, jak twór eteryczny. Stała się pojęciem, ideałem, tworem wyobrażonym i absolutnym. Absolutnym, w etymologicznym sensie tego wyrazu, to znaczy czymś odwiązanym, oderwanym. Wraz z zerwaniem naturalnego związku między ziemią ojczystą a ojczyzną, ta ostatnia wysublimowała się, zabsolutyzowała i – dynda. Dyndając zaś, żąda – np. poświęceń – i wymaga – np. oddania. Jakże charakterystyczne jest bluźniercze przejęcie chrystologicznej terminologii; Mickiewiczowski okrzyk: „Polska Chrystusem narodów!”, utorował drogę okropnościom w rodzaju świętowania 11 listopada pieśniami wielkanocnymi. Trzeba sobie jasno to wystawić: utrata państwowej niezawisłości – czyli wydarzenie polityczne i to wcale nienadzwyczajne w historii ludzkości – porównana zostaje do Ukrzyżowania Zbawiciela; a odzyskanie niepodległości do – Zmartwychwstania! To wszystko ma miejsce w kraju rzekomo „ultrakatolickim”… Panie Boże, zlituj się nad nimi, albowiem nie wiedzą, co czynią.
Polacy naprawdę wierzą, że „Polska cierpi” (jakkolwiek zdumiewające wyda się to każdemu przytomnemu, żeby nie powiedzieć, „trzeźwemu”, obserwatorowi), a jej cierpienia mają sens eschatologiczny. Pojmują atoli tę eschatologię dość szczególnie. Otóż powtórne przyjście Mesjasza ma mieć miejsce w Polsce, gdzie Mesjasz stanie na czele narodu w walce przeciw Kacapom i Szkopom, Cyganom i Żydom, i odbuduje Polskę od morza do morza.
Nie mogła jednak Polska pozostać wyłącznie w zawieszeniu, w tej jakiejś wyimaginowanej sferze. Polska-dyndająca miała wprawdzie w sobie coś z piękna, ale za bardzo dyndała i w tym dyndaniu pozostała irytująco nieuchwytna. Człowiek tym (między innymi) różni się od aniołów, że nie potrafi ująć bezpośrednio rzeczywistości duchowej – potrzebuje znaku. (Różnica między Polakiem a aniołem wygląda mniej więcej analogicznie.) Toteż tak jak człowiekowi potrzebny jest Kościół i widome przejawy sacrum, tak samo Polak musiał wytworzyć sobie kapliczkę, by uświęcić Polskę. Kapliczka prędko wypełniła się figurkami świętych, którym Polska udzieliła łaski bycia dobrymi Polakami. Jednocześnie każdy Polak jest jakoś predestynowany do świętości przez sam fakt urodzenia się w świetlistym kręgu polskości. Kapliczkę zbudowano wprawdzie dla ojczyzny, ale eteryczne twory pałętające się Bóg wie gdzie, wystarczą co najwyżej dla wzniecenia idealnych porywów w sercach pięknoduchów, są jednak zbyt abstrakcyjne dla reszty, dla mas. I tak, w nieuchronny sposób, pojęcie narodu, jasne i proste jak uderzenie pięścią w zęby, ściągnęło dyndającą Polskę z powrotem na ziemię.
Nie żałujmy jej! Wykucie abstrakcyjnego ideału w kuźni wielkiej poezji, dokonało wstępnej obróbki, której prymitywny nacjonalizm nie zdołałby nigdy przeprowadzić. Abstrakt Polski dyndającej, był potężnym czynnikiem wytwarzającym spójnię społeczną. Był idealny – przez co sympatyczny; ale był też jedyny – przez co, zrazu niepostrzeżenie, począł skupiać Polaków, uniformizować, zwierać szeregi, konsolidować, kolektywizować i totalizować. Społeczność poddana działaniu nadrzędnego czynnika łączącego, odrzuca z czasem to, co indywidualne i z łatwością godzi się na poświęcenie jednostek dla dobra większości. Tu tkwi źródło typowo polskiej mieszaniny socjalizmu z nacjonalizmem.
„Naród” z taką łatwością zastąpił ojczyznę w kapliczce, ponieważ jest nieporównanie wygodniejszy. Dostarcza prostego kryterium dobra i zła, piękna i szpetoty. Zastępuje indywidualny wysiłek poznawczy, gotową formułą jasnej wizji świata. Ubiera myśl w narodowy mundur, a gusta i oceny spycha do koszar. Społeczeństwo, w którym dominuje polski typ patriotyzmu, skazane jest na popadnięcie w owe, z pozoru tylko sprzeczne, herezje: nacjonalizmu i socjalizmu. Spory między nacjonalistami i socjalistami wynikają raczej z dążenia do monopolu niż z doktrynalnych różnic. Wyidealizowane pojęcie ojczyzny, oderwane od państwowości i „tej oto” ziemi, wystawiło polskie społeczeństwo na erodujący wpływ ideologij.
A co się stało z Polską? Dyndającą ściągnięto na ziemię, ale nie było już dla niej miejsca w kapliczce. Szlaja się więc, Bóg wie gdzie, i defloruje młode wolne duszki. Lubi być przedstawiana jako zgwałcona dziewica. Zbrukana wielokrotnie przez Ruska-łachmytę, Szwaba-obleśnika, Austriaka-niedojdę. W ten sposób szyfruje Polska polityczny rozbiór niegdyś mocarnego królestwa. Wielkie państwa z rzadka tylko wytrzymują porównanie do dziewicy i Polska Jagiellonów, jakkolwiek sympatyczna, niewinną raczej nie była. Czyżby zatem nabrała cech dziewiczych w czasie stuleci nieustannego staczania się, moralnej degrengolady, gospodarczej niemocy i politycznego upadku? „Gwałt” rozbiorów nie był tak znowu brutalny, jeśli zestawić go na przykład z postępowaniem Napoleona albo Aleksandra Wielkiego wobec niepodległych państw. A co robili Izraelici z rozmaitymi „-ytami”, podbiwszy Ziemię Obiecaną? A podboje tureckie? Czterysta lat okupacji Grecji było bez porównania gorsze od zaborów. Można też dostrzec niezręczne analogie między rozbiorami Polski a rozbiorem Czechosłowacji w 1938 roku.
Ale mniejsza o historię polityczną, w której roi się przecież od gwałtów i oskarżeń o gwałt. Polityczna agresja jest niczym wobec duchowego gwałtu, jakiego dopuszcza się Polska na Polakach. To Polska jest gwałcicielką właśnie. Zniewala ducha i nie puszcza, dopóki nie wydobędzie zeń przysięgi wierności. Swawoli z płochliwymi duszkami, aż nie przemieni ich w konie pociągowe patriotyzmu.
Ale, ale!! Czy nie zagalopowałem się aby? Czy cała ta jeremiada przeciw Polsce nie jest chybiona? Bo cóż to za duch, który daje się zniewolić bujającej na nitkach pokrace? Czy warto załamywać ręce nad tymi, którzy z taką łatwością tracą rozum wobec topniejących figur woskowych, wypełniających przegniłą kapliczkę?
Raz do witryny „Pieskiej Nie-bieskiej”
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
przyszedł zaschnięty Stary chrzan z pieskiem.
(skumbrie w tomacie pstrąg)
– Kto pan jest, mów pan, choć pod sekretem!
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
– Stary chrzan jestem, tylko że nie ten.
(skumbrie w tomacie pstrąg)
– Zaraza rośnie świątek i piątek.
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
Trzeba w tej Polsce zrobić porządek.
(skumbrie w tomacie pstrąg)
Na to naczelny kichnął redaktor
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
i po namyśle powiada: – Jak to?
(skumbrie w tomacie pstrąg)
Chce pan naprawić błędy systemu?
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
Był tu już taki wiele lat temu.
(skumbrie w tomacie pstrąg)
Bolek się potem zabrał do rzeczy.
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
I w piaskownicy do dzisiaj beczy.
(skumbrie w tomacie pstrąg)
– Ach, co pan mówi? – jęknął chrzan nie ten;
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
łzami podziemną zalał serwetę.
(skumbrie w tomacie pstrąg)
– Znaczy się, muszę wracać na mary.
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
Pocierp w podziemiu, mój chrzanie stary!
(skumbrie w tomacie pstrąg)
Skumbrie w tomacie, skumbrie w tomacie!
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
Chcieliście Polski, no to ją macie!
(skumbrie w tomacie pstrąg)
Z ukłonem w stronę mistrza Konstantego Ildefonsa, z czasów, gdy jeszcze nie oddał swej liry wielkiemu Stalinowi.
Prześlij znajomemu
Czy tylko Polakom Polska tak ciąży? Czy inne narody, np. Węgrzy, Litwini, Czesi, Ukraińcy nie są obciążeni wypaczonym do nacjonalizmu patriotyzmem? Czy rzeczywiście to romantyczny, mickiewiczowski mesjanizm tak wykoślawił Polaków?
Przypuszczam, że tylko Polakom Polska tak ciąży, bo przecież Węgrom Polska nie ciąży… Ale dość dworowania. Ośmielam się zabrać głos, ponieważ staruszek podpisujący się nom de plume Stary chrzan, nie tylko nie ma dostępu do internetu, ale w ogóle nie chce wiedzieć, co to jest.
Jeśli dobrze rozumiem, to jego hipoteza jest taka: Polska dyndająca jest przyczyną aż tak łatwego zwycięstwa nacjonalizmu. Gdybyż tylko była ta idea bardziej przywiązana do ziemi, do jakiejś ziemi, to może przetrwałoby pojęcie patriotyzmu, obejmujące ludy tę ziemię zamieszkujące. Ani Czesi, ani Wegrzy nie mają takich tradycji jak Rzeczpospolita. Litwini i Ukraińcy natomiast nie chcą tej tradycji znać, bo nienawidzą Polaków.
Czy można było przywiązać tę ideę do ziemi w taki sposób, by nie popaść w trójlojalizm?
P.S. Czym różni się podziemna serweta od zwykłej serwety?
Szanowny Panie,
Starszy Pan, który jest autorem powyższego artykułu sprzed dwunastu lat, nie bierze udziału w dyskusjach internetowych.
Odpowiadam, rzecz jasna, wyłącznie w moim imieniu, ale odnoszę wrażenie, że nie zrozumiał Pan żartu Starego chrzana. Patriotyzm przywiązany jest do ziemi, a nie do narodu lub państwa. Kiedy zniknęła treść Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, to (powtarzam, takie jest moje rozumienie powyższego artykułu) zastąpiono ją „Polską dyndającą”, ideą, którą następnie z łatwością uzurpował nacjonalizm. Pisałem o tym szerzej w artykule pt. „O polskim patriotyzmie” http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2011/03/17/o-polskim-patriotyzmie/
Nie widzę, dlaczego alternatywą miałby tu być trójlojalizm wobec zaborców.
A! Podziemna serweta, to jest serweta w Podziemiu.
Nie no, to o przekraczaniu Wisły i Warty przez Prusaków, żeby się stać Polakami, to marny dowcip, i co gorsza gwałt na logice (konkretnie na kwantyfikatorach)! Nigdzie w hymnie nie ma cienia sugestti, że KAŻDY kto przekroczy, Polakiem się stanie. Za moich czasów nieco bystrzejszy licealista na takim idiotyźmie nie opierałby swojej diatryby, bo to naprawdę kompromitujące.
Widać brak internetu w 3. tysiącleciu naprawdę nikomu nie służy, kto by pomyślał!
Eee, pitoli Pan bez opamiętania. Na jakich kwantyfikatorach?? Cóż to za nonsens?
Nie sądzę doprawdy, żeby Stary chrzan czuł się skompromitowany, ale jestem przekonany, że jest mu to równie obojętne.
Drogi Panie Triariusie,
Przeczytałem starszemu panu Pański komentarz i bardzo się uśmiał. Nic nie jest równie komiczne, jak brak poczucia humoru. Od siebie dodałbym, że nie mniej śmieszny jest brak dystansu do siebie samego, traktowanie siebie zbyt poważnie. Żeby rozbierać żart – dosyć oczywisty żart – na czynniki pierwsze? Kwantyfikatory?…
Hej, płyniemy. Do smętnej łżeczywistości wyzutej z odczucia komizmu. Właściwie, już dotarliśmy.
Jeżeli to jest „komizm”, to ja jestem primabalerina. Bawcie się zatem Panowie dalej „komizmem”, literaturą, że drugiej takiej świat nie widział, i analizowaniem rzeczywistości. Już bez mojego jednak udziału.
Nie wie Pan, co to kwantyfikator, to wypadałoby się dowiedzieć, a nie po chamsku obrażać kogoś, kto wie. Ja „pitolę bez sensu”, ten Chrzan skrzy się dowcipem i śpi w małżeńskim łożu z logiką, a Józef Mackiewicz wielkim pisarzem był i takimż prorokiem. Potem się dziwicie, że ludzie wierzą w LGBT i inne taki!. To ta sama sekciarska, tępa i ciasna mentalność, a porażająca wprost genialność takiej „prawicy” nie bez powodu wielu odstręcza, choć faktycznie szkoda, że uciekając przed Scyllą… (Pan sobie to w wolniejszej chwili wygugluje.)
Dość bawiły mnie te Panów tutaj spory w rodzinie, ale co za dużo… Żegnam! Czapką do ziemi!
Cha, cha! Doskonałe. Mnie to oczywizda obojętne, a starszy pan tylko pęka ze śmiechu.
Obrażanie się zostawiam kelnerom.