Polski październik i okrągły stół. Część III
10 komentarzy Published 22 marca 2009    |
Praska wiosna
Triumwirat, o którym wspominał Józef Mackiewicz, czyli „partia, Kościół, opozycja” wypłynął na powierzchnię w epoce Solidarności, ale w rzeczywistości wszystko zaczęło się o wiele wcześniej.
Golicyn utrzymuje, że polska odnowa z 1980 roku „była planowana z dużym wyprzedzeniem przez polską partię komunistyczną, przy współpracy z jej sowieckimi i blokowymi sojusznikami, oraz przy zakreśleniu widoków na przyszłe szerzenie strategii komunistycznej dalej, na Europę.” Jego zdaniem „znakiem czasu było, że dwie kluczowe figury ostatnich polskich wydarzeń, tak zwanej odnowy [tj. okresu Solidarności] objęły bardzo ważne pozycje, wkrótce po Praskiej Wiośnie w 1968 roku: Jaruzelski został ministrem obrony, a Kania objął funkcję szefa wydziału administracyjnego polskiej partii komunistycznej, z odpowiedzialnością za sprawy polskiej służby bezpieczeństwa.” [1]
Na pierwszy rzut oka konstatacja Golicyna wydaje się niedorzeczna. Jaruzelski widziany jest do dziś jako wróg praskiej wiosny, odpowiedzialny za „posłanie wojsk polskich dla zdławienia rewolucyjnego zrywu bratniego narodu”, jego nominacja byłaby więc raczej dowodem na wzrost sił tzw. betonu, zgodna raczej z mitem, przeciw któremu Golicyn oponuje. To nie jest jedyny punkt, w którym generał pozostaje niezrozumiany; próbuje się go dziś przedstawiać jako tragiczną postać na miarę Konrada Wallenroda, Polaka-katolika i szlachcica, który wziął na siebie rozłożenie „rusków”, ale warto przypomnieć, że dochrapał się stopnia oficerskiego już u berlingowców, że aktywnie uczestniczył w walkach z antykomunistycznym podziemiem (wtedy ponoć zdobył zaufanie swych sowieckich opiekunów), że już w 1960 roku, a więc zaledwie w 37 roku życia mianowany został naczelnym politrukiem prlowskiej armii, w 1964 szefem sztabu, w 1968 ministrem obrony, a w 1970 członkiem politbiura. Jaruzelski był więc od wielu lat przygotowywany do spełnienia roli w „dojrzałym społeczeństwie socjalistycznym”, kiedy można zastąpić „dyktaturę proletariatu” „państwem całego narodu”. Dlatego Golicyn postrzega czas jego mianowania, podczas wydarzeń w csrs, jako znaczący.
Zdławienie praskiej wiosny interpretowane jest zazwyczaj jako przykład „ciężkiej ręki Moskwy wobec demokratycznych i wolnościowych aspiracji narodów poddanych”. Ukuto nawet termin „doktryna Breżniewa” – wedle której tzw. państwa satelickie miały mieć ograniczoną suwerenność – albowiem gensek we własnej osobie wypowiedział następujące słowa na 5 zjeździe polskiego związku piłki ręcznej: „Kiedy siły wrogie socjalizmowi chcą obrócić rozwój bratniego kraju ku kapitalizmowi, to nie jest problem tego jednego kraju, ale wspólna sprawa wszystkich krajów socjalistycznych.” Jak często bywa z ezopową mową bolszewików, ze słów Breżniewa można naprawdę wyciągnąć dowolne wnioski. W rzeczywistości żadna takowa „doktryna” nigdy nie istniała. „Państwa socjalistyczne” nie były żadnymi państwami, tylko narzędziami w rękach międzynarodowego komunizmu, nie miały nigdy żadnej suwerenności, a ich polityka wewnętrzna i zewnętrzna były wyłącznie funkcją długofalowej strategii Moskwy. Od końca lat 50. komuniści przygotowywali dalekosiężną strategię, w której kluczową rolę miała odegrać koncesjonowana, fałszywa „opozycja”; opozycja, która wyłonić się miała z serii fałszywych liberalizacji. Rzecznik prasowy Gorbaczowa, Gienadij Gierasimow, zapytany o doktrynę Breżniewa w późnych latach 80. odparł ze śmiechem: „Zastąpiliśmy ją doktryną Sinatry: I did it my way!” Gierasimow wyraził w ten sposób ideę Szelepina i Mironowa, ideę powrotu do Lenina i „własnej drogi do socjalizmu”.
Co zatem wydarzyło się w 1968 roku w Pradze? Oficjalna wykładnia jest następująca: liberałowie, Dubczek, Ota Szik, doszli do władzy w wyniku presji społeczeństwa. Dokonali reform gospodarczych, rozluźnili cenzurę, czym zirytowali Breżniewa, który posłał do Pragi czołgi. Ale jeżeli Golicyn ma rację, że to wszystko była tylko gra, to jak oba elementy – reformy i inwazja – mogły być jej częścią? Jeżeli liberalizacja była częścią planu, to dlaczego zakończyła się interwencją? A jeśli zdławienie praskich przemian było konieczne, to jak mogło być na rękę sowieckim planistom?
W styczniu 1968 roku czeskie politbiuro wybrało szefa słowackiego oddziału partii, Aleksandra Dubczeka, na stanowisko genseka. Stało się tak rzekomo w wyniku „buntu centralkomitetu” wobec polityki Novotnego. Mit buntu i sporów w łonie kierownictwa propagowany był od samego początku. W istocie jednak Breżniew przybył do Pragi w październiku 1967 roku i w rozmowach z Novotnym, Dubczekiem i Szikiem ustalił „nowy kierunek” i zmiany personalne. Mamy tu tak dokładne powtórzenie sztampy „polskiego października”, że aż wstyd przyznać, z jaką łatwością wszyscy się na takie sztuczki nabierają. Novotny prędko ustąpił, w zgodzie nie tylko z zaleceniem Breżniewa, ale także ustaleniami 20 zjazdu kpzr na temat kolektywnego kierownictwa. W nowym kierownictwie znaleźli się Husak i Swoboda (potwierdzając w ten sposób kolejny element schematu prowokacji, że ten sam kolektyw dokonuje liberalizacji oraz dokręca śruby), a jednocześnie wypłynęła na powierzchnię jedna z najważniejszych postaci w tej grze, Rudolf Barak.
Barak był ministrem spraw wewnętrznych csrs w latach 1953-61. W 1962 roku, a więc z niejakim opóźnieniem podano, że został skazany na 15 lat więzienia za kradzież. [2] Barak był jednak bardzo wysoko cenionym członkiem międzynarodowej wierchuszki kgb. Kiedy w latach 50. Heinrich Muller, były szef Gestapo, pracujący od wielu lat dla sowietów, zdołał zbiec do Argentyny, to właśnie Barakowi sowieci powierzyli delikatną misję porwania tak niebezpiecznego agenta z terytorium niezależnego kraju. Barak opisał szczegółowo akcję porwania Mullera w obecności legendarnego Tennenta Bagley, byłego oficera CIA. [3] Barak pozostawał przez długi czas w bliskich kontaktach z Szelepinem, a także z grupą późniejszych „reformatorów” z Szikiem na czele. Wszystko to prowadzi Golicyna do wniosku, „że jego aresztowanie w lutym 1962 było fikcyjne i miało na celu zmylenie zachodnich obserwatorów, co do rzeczywistego charakteru jego związków z technokratami takimi jak Szik. Mogło też posłużyć do sfabrykowania, temu naczelnemu tajnemu policjantowi, reputacji liberalnego reformatora i ofiary Novotnego, by bardziej przekonująco wytłumaczyć opinii publicznej ponowne pojawienie się Baraka za nowych rządów, w 1968 roku. W grę mogły wchodzić jeszcze inne powody i scenariusze zainscenizowanego aresztowania Baraka; w trakcie sporządzania raportu o ucieczce na Zachód autora tej książki w grudniu 1961, KGB mogła odkryć, że autor posiadał dużą wiedzę o ścisłych powiązaniach między szefami KGB i szefami czechosłowackiej służby bezpieczeństwa za Baraka.”
Golicyn domniemywa dalej, że Barak został posłany w sekrecie do Moskwy „by reprezentować rząd Czechosłowacji w centrum koordynacyjnym wywiadów Bloku.” Trzeba jednak dodać, że nie ma na to żadnych dowodów. Barak wypłynął ponownie podczas praskiej wiosny (kiedy to jego wyrok został unieważniony), ale nie zajmował już żadnych oficjalnych funkcji. Szikowi natomiast w niczym nie zaszkodziły kontakty ze zniesławionym ex-ministrem i rzekomym kryminalistą, bo już w 1963 roku mianowano go szefem komisji ekonomicznej przy centralkomitecie.
Najważniejsza analogia między polskim październikiem i praską wiosną leży w rozegraniu pozornej „walki o władzę” między frakcjami „reformatorów” i „konserwatystów” oraz w pozornym sporze z Moskwą. Tak samo jak Gomułka, Bierut i Ochab, byli wszyscy stalinistami gotowymi wprowadzić w życie każdą linię partyjną, tak samo nie było wielkiej różnicy między Novotnym, Dubczekiem i Husakiem (z tą różnicą, że Husak spędził 9 lat w więzieniu, wypuszczony dopiero w 1960 roku). Wszyscy wyrośli w stalinowskiej partii i przeprowadzili „destalinizację” zgodnie z zaleceniami innego stalinisty, Chruszczowa. Golicyn zwraca uwagę, że Dubczek wręczał rodzinom ofiar terroru stalinowskiego order Gottwalda – tego samego Gottwalda, który ów terror wprowadził.
O ile w polskim październiku legenda sporu z Moskwą dotyczyła samego powołania Gomułki na urząd, to w praskiej wiośnie dokonano bezpośredniej i zmasowanej zbrojnej interwencji, aby wesprzeć legendę. Powody dla tej taktycznej eskalacji wydają mi się dwojakie. Po pierwsze, wszelkie manewry wojsk sowieckich będą odtąd brane jako przygotowanie do inwazji. Po drugie i znacznie ważniejsze, pozorna ostrość reakcji umacniała przekonanie na Zachodzie, że sowieci boją się „demokratyzacji”, że lękają się „socjalizmu z ludzką twarzą”, że obawiają się „oderwania państw satelickich”, że drżą na samą myśl o „opozycji”. Umacniały zatem tę tendencję wśród zachodnich analityków, która skłonna była dać wiarę, że blok sowiecki nie jest monolitem, że prowadzenie zróżniczkowanej polityki wobec członków bloku, może doprowadzić do jego rozpadu. Po trzecie, potwierdzały tezę, że we wszystkich partiach komunistycznych istnieją autentyczne frakcje „liberałów” i „konserwatystów”, że wspieranie jednych przeciw drugim nie jest grą skazaną na niepowodzenie. Wręcz przeciwnie, „liberalna frakcja” przerodzić się może w autentyczną opozycję.
Przed drugą wojną światową było w wolnym świecie wielu prawdziwych znawców sowietów. Ich wiedza na temat tego zbrodniczego systemu uformowała ich bezkompromisowy antykomunizm. Po wojnie poczęła się wyłaniać nowa szkoła sowietologii, która pragnęła być rzekomo obiektywna i bezstronna w ocenie komunizmu. W krótkim czasie przerodziła się w „kremlinologię”, której głównym polem zainteresowań była rzekoma walka o władzę wśród komunistycznych przywódców. Cóż mogło być prostszego dla sowieckiej machiny propagandowej niż podawanie dowolnej ilości faktów potwierdzających bezustanne podchody i wojnę podjazdową pomiędzy frakcjami?
Zyski z praskiej wiosny na tym się nie kończyły. Komuniści udowodnili (przede wszystkim sobie samym), że mogą przeprowadzić skomplikowaną grę strategiczną i nieliczne głosy sceptyczne zginą wśród kakofonii głosów wychwalających reformatorów i potępiających inwazję. W prlu dysydenci, którzy mieli za 20 lat objąć władzę wznosili okrzyki: „Cała Polska czeka na swego Dubczeka”. No, i doczekała się. Fakt, że młodzi, sfrustrowani komuniści w rodzaju Adama Michnika czy Jacka Kuronia rzucali takie hasła, nie powinien nas wcale dziwić, ale kiedy polska emigracja podjęła to samo hasło, to Szelepin z Mironowem musieli zatrzeć ręce z zachwytu nad swą strategią i odtańczyć triumfalnego kazaczoka. Mamy tu znowu pełną analogię z sytuacją z października 1956 roku, kiedy to emigracja poparła „dobrego Polaka” Gomułkę przeciw „złemu kacapowi” Chruszczowowi.
Wykazali czarno na białym, że liberalizacja nie zagraża ich władzy. Terror potrzebny będzie nadal na marginesie społeczeństw demoludów, ale wystarczą jeszcze dwie dekady erozji antykomunizmu, i nie będzie już żadnej siły na świecie, która uzna obalenie komunizmu za warunek sine qua non uwolnienia od zarazy.
Dowiedli także, że nikt na Zachodzie nie ruszy palcem w obronie kogokolwiek, więc odtąd będzie można przeprowadzać coraz bardziej śmiałe eksperymenty. Potwierdzili raz jeszcze, że fałszywa liberalizacja, skutecznie odbiera wiatr z żagli autentycznemu antykomunizmowi, że coraz mniej ludzi chce „obalać”, bo coraz więcej pragnie „poprawiać”. Praska wiosna była pod wieloma względami o wiele bardziej śmiałą operacją niż polski październik, czym przygotowywała grunt pod następną, jeszcze bardziej spektakularną manipulację.
Muszę tu uczynić jeszcze jedną dygresję. Słyszy się czasem twierdzenie, iż w latach 1945-55 Zachód (a w szczególności Stany Zjednoczone) prowadził autentyczną politykę wyzwolenia Europy Wschodniej. Wydaje mi się to mocno naciągane. Postulat antykomunistycznej ofensywy, sformułowany w latach 50. przez Jamesa Burnhama miał, wielki wpływ na Mieroszewskiego i Giedroycia, ale nie na polityków amerykańskich. Od 1955 roku, kiedy Eisenhower spotkał Chruszczowa w Genewie, nie mogło już być mowy o „wyzwoleniu narodów ujarzmionych” i wezwania o pomoc ze strony węgierskich powstańców spotkały się z milczeniem Zachodu. Zespół paryskiej Kultury czem prędzej porzucił „stawkę na wyzwolenie”, a Mieroszewski stał się odtąd czołowym ideologiem ewolucjonizmu i tubą poputniczeskiego środowiska Znaku. Jawne głoszenie polityki nie-interwencji, stawki na liberalizację i demokratyzację komunizmu, stworzyło tło, na którym zrodzić mógł się dalekosiężny plan Szelepina. W moim głębokim przekonaniu, ostateczną ostrogą do sformułowania strategii była analiza wydarzeń polskiego października. W historii powołania Gomułki na stolec genseka, w legendzie „oporu” wobec Chruszczowa, w skutkach niespotykanego w historii poparcia dla komunistycznego przywódcy, musiał Szelepin dostrzec gotową matrycę dla przyszłych operacji.
Wielu utrzymuje do dziś, że wywody Mackiewicza i Golicyna są „spiskową teorią historii”, że historia nie rozwija się według planu, ale jest chaotycznym ciągiem prób: krok do przodu, dwa kroki do tyłu. A zatem polski październik był takim krokiem do przodu na drodze nadania socjalizmowi ludzkiej twarzy, po czym nastąpiło kilka kroków do tyłu, ale idea nie umarła i po 12 latach przyszła odnowa w Pradze, po czym znowu cofnęliśmy się, ale idea przetrwała i po 12 latach… Proponenci idei „ludzkiej twarzy” jako maski przesłaniającej potworność socjalizmu, nie chcą przyjąć do wiadomości, że podstęp jest starszy niż ich idee. Podstęp był używany w polityce od zawsze, rzec by można, podstęp jest mechanizmem polityki. Clausewitz twierdził, że wojna to polityka prowadzona innymi środkami, ponieważ reszta polityki to domena podstępu (na wszelki wypadek powtórzę: podstępu, nie postępu). Achaje zdobyli Troję podstępem, a nie siłą swego oręża i odtąd historia usiana jest fortelami, wybiegami i sztuczkami. Novotny, tak jak Ochab przed nim, a Gierek i wielu innych po nim, udawał, że opiera się przemianom, na które dawno się zgodził. Nie jest to aż tak niezwykłe, bo nikt nie ceni zwycięstw, które przychodzą zbyt łatwo; ba! łatwy sukces może dać asumpt do podejrzewania konspiracji! Używanie strategicznych posunięć w rozgrywce politycznej jest stare jak świat i zamykanie oczu na fakt, że istnieje na świecie potęga gotowa je stosować, byłoby śmieszne, gdyby nie było tak fatalne w skutkach.
Po interwencji w csrs, stosunki sowieciarzy z Zachodem ochłodły tylko na bardzo krótki czas. Nowa administracja Nixona podjęła z miejsca, tj. od początku 1969 roku, rozmowy z sowietami i prędko nastąpiło tzw. odprężenie, czyli dekada spotkań na szczycie, rozmów rozbrojeniowych i traktatów. Jest to bardzo ciekawy okres w stosunkach amerykańsko-sowieckich, ale nie należy on ściśle rzecz biorąc do tematu tych rozważań, bo w dwanaście lat po praskiej wiośnie wybuchła Solidarność i tym przyjdzie się nam zająć szczegółowo.
-
Wszystkie cytaty z Anatolija Golicyna pochodzą z: Nowe kłamstwa w miejsce starych, komunistyczna strategia podstępu i dezinformacji, op. cit.
-
An Appraisal of the Barak Trial
http://files.osa.ceu.hu/holdings/300/8/3/text/16-5-97.shtml -
Jon Swain, The One Who Got Away,
http://www.timesonline.co.uk/tol/news/article519913.ece?token=null&offset=0&page=1 Jest to nb. zupełnie fascynująca historia, która jescze raz pokazuje zdumiewającą przewagę sowieckich służb wywiadowczych nad wszystkimi bez wyjątku przeciwnikami. Wiele wskazuje na to, że potężny szef Gestapo pozostawał na usługach sowieckich podczas wojny, po czym sowieciarze pomogli mu „zniknąć” w Berlinie w maju 1945 roku i wykorzystywali jego wielkie doświadczenie do czasu, aż im się wymknął. Nie wiadomo, co się z nim stało po 1955 roku, ale jest pogłoska, że został zamordowany przez więźniów w sowieckim więzieniu.
Prześlij znajomemu
Wydaje mi się, że podstęp w polityce określany jest dzisiaj jako „socjotechnika” albo „inżynieria społeczna”. Ludzie lubią ładne, naukowe nazwy dla nieładnych działań.
Panie Michale, a jak Pan sam pamięta lata 1957-1967 ? Wydaje mi się, że to był ciekawy czas: rock and roll, literatura zachodnia, sztuka awangardowa, Gombrowicz (nad Wisłą do 1958 wyszło wszystko z wyjątkiem „Dziennika”), filmy zachodnie.
I jeszcze coś specjalnego. „Dialogi” Stanisława Lema (1957). Obok innych spraw są tam dyskusje o ustroju socjalistycznym; w tej książce socjalizm jest traktowany z wyraźnym dystansem i porównywany z kapitalizmem tak, jakby to były dwie propozycje, które autor ocenia sine ira et studio.
Drogi Panie Pawle,
Starcem będąc, nie pamiętam jednak wiele z lat 60.! Czy to był ciekawy czas? Wątpię. Ale też w moim mniemaniu historia prlu jest historią ześlizgu po równi pochyłej, bezustannego staczania się w pijanym widzie w objęcia sowietyzmu.
Ma Pan zapewne rację, że podstęp widzi się dziś jako „scojotechnikę”, ale mnie nie chodzi o „inżynierię społeczną”, w której zmierza się do osiągnięcia porządanych zmian w społeczeństwie (np. porzucenie pewnego sytemu edukacji w latach 60-70 w Wielkiej Brytanii miało długoterminowe skutki na to społeczeństwo; skutki, które dziś widać jak na dłoni), ani o socjotechniki, które mają na celu zmianę postaw w społeczeństwie (np. przeciw paleniu). Ja miałem na myśli podstęp, jako sedno działalności politycznej (w pewnym rozumieniu). Jeśli przyjrzy się Pan uważnie wydarzeniom związanym z tzw. kryzysem kubańskim, to zobaczy Pan kapitalny podstęp, jakiego użył Chruszczow wobec Kennedy’ego.
Ale jednak Sowieci wycofali rakiety z Kuby! Czy chodzi Panu o to, że Amerykanie zgodzili się wycofać rakiety z Turcji? Jeśli tak, to czy nie był to remis ?
Nie, Panie Pawle. Rakiety były podstępem, a utrzymanie reżymu Castro wielkim zwycięstwem Chruszczowa.
A czy w tym kontekście można rozważać śmierć JFK?
To zabójstwo jest oplątane taką masą teorii i kontrteorii, że nie ośmieliłbym się wyrażać zdania. Jest jednak dość trudne do wyobrażenia, żeby Oswald, który spędził w sowietach jakiś czas, był zupełnie wolny od wpływów. Z tego jednak nie wynika, żeby to oni pchnęli go do zabójstwa. Nie sądzę zresztą, żeby pozbycie się Kennedy’ego było im na rękę. Chruszczow uważał, że zdoła go sobie owinąć wokół palca.
Ja uważam, że to nie Oswald strzelał. Po aresztowanie powiedział – „wrobili mnie”. A jednocześnie nie przyznawał się do zabójstwa. Gdyby strzelał i potem mówił, że został wrobiony, to znaczy, że po prostu by się przyznawał. Skoro się nie przyznawał, to znaczy, że sądził iż został wrobiony bez własnego udziału.
Ja sądzę, że zabójstwo JFK zorganizowała grupa ludzi. Być może zależało im na tym, żeby Johnson został prezydentem. Proszę zauważyć, że potencjalni zabójcy w ogóle nie musieli umawiać się z Johnsonem. Wiadomo był, że w razie śmierci prezydenta, zostanie on automatycznie następcą.
Nie mam zdania w tej sprawie. Jak już mówiłem, to zabójstwo jest otoczone takimi sprzecznościami, że to już nie jest błądzenie we mgle, ale nurkowanie w błocie.
Ale Pan lubi wskazywać na działanie pozorowane w polityce. A zatem, czy nie może być tak, że niektóre teorie śmierci JFK są inspirowane przez tych, którzy chcą skierować poszukiwania na fałszywy trop ?
Czy ja wiem? Mnie chyba raczej interesuje prawda niż wskazywanie na działania pozorne w polityce. Jest dla mnie oczywistością, że ludzi w polityce używają podstępu, „działań pozornych”, jeśli Pan woli, wybiegów, forteli – byłoby dziwne, gdyby ich nie używali. Kiedy komentator polityczny wskazuje na to, jakich forteli i podstępów używają brytyjscy politycy, żeby odwrócić uwagę publiczności od swych finansów, to jest przenikliwym analitykiem. Ale kiedy ktokolwiek wskazuje, na potęgę, która z podstępu i forteli uczyniła swe raison d’etre, to jest wyznawcą spiskowych teorii.
Nie potrzeba wcale szukać „działań pozorowanych”, one same się narzucają i byłoby niemądre zamykać na nie oczy. Nie wątpię zatem, że wiele teorii dotyczących zabójstwa JFK ma inspirowaną proweniencję, że chcą kierować na fałszywy trop, że chcą ukryć coś innego. Ja po prostu nie wiem które. Nie potrafię się w tym kociokwiku rozeznać i nie wydaje mi się, żebym się kiedykolwiek rozeznał. Co rzekłszy, jest to z pewnością bardzo ciekawa i ważna historia, w której schodzą się bardzo ważne elementy tej fikcji, z jaką borykamy się od ponad 20 lat. Bo oto zabójstwo JFK, a zwłaszcza rola Oswalda, jest ściśle związane z postacią niedawno znarłego Jurija Nosenki. A z kolei od interpretacji roli odegranej przez Nosenkę zależy czy staje się po stronie Golicyna czy też przeciw niemu.
Może Pan przestudiuje tę aferę i napisze o tym na naszej stronie?