Składany komunizm (widziany w roku 1991, z poprawkami)
34 komentarzy Published 29 sierpnia 2016    |
Komunizm upadł.
Skurczył się w sobie,
Chodzić nie może,
Zmniejszył się chyba o głowę;
Nie znam się na tym, ale wygląda,
Jakby miał żeber połowę.
Komunizm, który od połowy XIX wieku krążył po świecie jak widmo, ale też ciążył nad światem w zupełnie nie-widmowy sposób; komunizm, który panował nad ponad połową ludzkości – zniknął, przepadł, ot, tak sobie. Potężna centrala międzynarodowego komunizmu w Moskwie po prostu zwinęła się w kłębek i znikła. To historyczne wydarzenie zostało spowodowane przez „nieudany przewrót sierpniowy w Moskwie”. Tak zwany Beton, z którego wywodzili się nieudaczni spiskowcy, skutecznie zniszczył kompartię, rozbił niesławnej pamięci aparat bezpieczeństwa, ale także zakończył zimną wojnę. Podchmieleni konspiratorzy zadali śmiertelny cios doktrynie marksizmu-leninizmu i w jednym, króciutkim wybuchu błyskotliwej niezdarności, olśniewającej głupoty, raźnego opilstwa i pryncypialnego niezdecydowania, zdemontowali potężny związek socjalistycznych republik sowieckich.
„The Party is over”, jak to ze smakiem określał popularny londyński The Sun. „Określał”, bo czynił tak bez ustanku od trzech lat. Na długo przed moskiewskim puczem, znawcy tych spraw ogłosili nieuchronny upadek komunizmu. Faktem jest jednak, że upadek komunizmu ogłaszano wielokrotnie wcześniej; w każdej niemal dekadzie, pod oświeconym przewodem każdego nowego genseka. Komunizm upadał, a potem… upadał znowu, i potem jeszcze raz. Może więc lepiej byłoby powiedzieć składał się i rozkładał, jak składana zabawka? Coś na kształt składanego komunizmu?
Ściśle rzecz biorąc, „zimna wojna” na przykład, skończyła się w połowie lat pięćdziesiątych, kiedy Malenkow, sowiecki premier i następca Stalina, przybył do Londynu. Czy składa się przyjazne wizyty w kraju, z którym jest się w stanie wojny, choćby „zimnej wojny”? Od tego czasu mieliśmy jedną odwilż, jedno odprężenie, jedną głasnost’, wiele spotkań na szczycie i jeszcze więcej rozmów telefonicznych między przywódcami. Zdarzały się także krótkie okresy jaśniejszej świadomości ze strony Zachodu, że nic się nie zmieniło, że to wszystko tylko prowokacja i że sowiety naprawdę są Imperium Zła. Jednak odkąd Gorbaczow ogłosił radośnie, że wraz z prezydentem Bushem „pokonali zimną wojnę”, nagle świat cały zaakceptował nową wykładnię zimnej wojny i sowiecka interpretacja najnowszej historii stała się obowiązująca.
Tak wyglądał pierwszy filar nowej sowietologii: cieszmy się, radujmy się, bo wojna się skończyła (nawet jeśli była to tylko zimna wojna). Koniec wojny otwiera rynki zbytu i zupełnie nowe perspektywy robienia pieniędzy, trzeba było zatem przekonać inwestorów, że odtąd będzie można robić interesy.
Jeżeli zdefiniować komunizm przez odniesienie do raczej mglistej teorii i znacznie bardziej konkretnej praktyki centralnego zarządzania gospodarką (co samo przez się jest co najmniej dyskusyjne, ale krytyka tej fałszywej definicji przekraczałaby ramy tego artykułu), to komunizm upadł o wiele wcześniej, bo w 1917 roku, by nigdy się nie podnieść. Tymczasem w latach osiemdziesiątych, młodzi dziennikarze zachodni, zaszokowani poziomem życia w sowietach, zdecydowali, że „komunizm dowiódł swej nieskuteczności”, że zatem jego upadek jest nieuchronny. W rzeczywistości jednak jakość życia pod sowietami zmieniała się tylko na gorsze. Komuniści nigdy nie zamierzali podnieść poziomu życia – nic ich to nie obchodziło. Nie po to przejęli kontrolę nad produkcją i dystrybucją każdej główki kapusty, żeby uszczęśliwić ludzkość, ale dla samej kontroli. Czy ktokolwiek ośmieliłby się utrzymywać, że komunizm dowiódł swej nieskuteczności w kontrolowaniu? W ten sposób normalna gospodarka mogła być (a także faktycznie była oraz powinna być) utrzymywana w stanie permanentnego upadku, ponieważ „brak” jest lepszym instrumentem kontroli niż „dostatek”. Od samego początku, upadła gospodarka służyła jako instrument sowietyzacji wewnątrz, a w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych służyła także podtrzymaniu obrazu słabości: sowiety są słabe, chaos gospodarczy jest tego najlepszym dowodem, jak można zatem twierdzić, że takie parciane mocarstwo kiedykolwiek zagrażało potędze Stanów Zjednoczonych?
Sowiety chętnie podkreślały swą rzekomą słabość, zupełnie tak samo jak kiedyś tworzyły obraz rzekomej potęgi, gdy na każdym kroku byli daleko z tyłu za zachodnią technologią. A jednak wydaje się, że przynajmniej w jednej sferze – w technologii wojskowej – zupełnie oczywista techniczna przepaść pomiędzy Ameryką a sowieciarzami, przestała istnieć na przełomie lat 80/90. Stało się tak głównie dzięki wysoce konkurencyjnej „alternatywnej gospodarce” pod sowiecką kontrolą. Podczas pierestrojki sowieckie instytuty badawcze i biura projektowe wyprodukowały cały arsenał nowoczesnej broni, na który Zachód nie znalazł odpowiedzi, ponieważ nigdy jej nie szukał.
MiG-29, żeby użyć najbardziej oczywistego przykładu, spotkał się z niedowierzaniem ze strony zachodnich ekspertów. Musieli być zdziwieni jeszcze bardziej niż nieszczęsny nabywca samochodu marki Łada był zadziwiony jakością swego pojazdu. Łada była produktem upadłej gospodarki i głównym celem jej istnienia było zadziwiać. Podczas gdy łodzie podwodne, helikoptery, karabiny, pociski balistyczne, czołgi i samoloty mają inne cele. Ciekawe, że te inne cele jakoś nie bardzo docierają do świadomości publicznej na Zachodzie. Nikt nie rozumie, co się tam dzieje, bo wszyscy są stale zadziwieni. Jak np. wytłumaczyć, że pomimo głodu, pomimo notorycznych „braków w zaopatrzeniu” (genialny eufemizm!), o których czytało się bezustannie za Gorbaczowa, a także później za Jelcyna, zachodnie samoloty myśliwskie nie wytrzymywały porównania z MiGiem-29? Doprawdy, jak to wytłumaczyć? Jak można nadal wierzyć w upadek komunizmu? A przecież na MiGu-29 się nie skończyło. Biuro projektowe Mikojana było w ostrej konkurencji z biurem Suchoja, którego Su-27 do dziś posiada światowy rekord w prędkości wznoszenia. Sowieckie – czy jak jest teraz w modzie mówić „rosyjskie” – lotnictwo jest dziś wyposażone w myśliwce MiG-33 i 35 oraz Su-35. Nie będę tu nawet wspominał rakiet międzykontynentalnych typu Topol-M, przeciw którym Ameryka nie ma żadnego systemu obronnego.
Wracając do końca lat osiemdziesiątych, masa oczywistych sprzeczności w opisie sowietów domagała się jakiegoś wytłumaczenia. Sowietolodzy wymyślili więc nową, składaną wersję komunizmu (nie bez pomocy sowieckich przyjaciół). Stojąc wobec fenomenu państwa, które doprowadza ludność do granic powszechnego głodu, a jednocześnie wydaje miliony na budowę nowoczesnych systemów militarnych, obserwatorzy wskazali na słabość aparatu państwowego, jako wyjaśnienie paradoksu. Władze centralne były rzekomo tak słabe, że zajmowały się rakietami balistycznymi i samolotami myśliwskimi, a nie głodującą ludnością i w rezultacie nie potrafiły zapobiec rozpadowi związku. Czy nie jest oczywiste, że musiały być raczej niezmiernie silne, żeby móc sobie na to pozwolić? Jak meble z Ikei, można nagle komunizm złożyć, by go potem rozłożyć ponownie w całej okazałości.
Ale przecież sowiety rozpadły się na naszych oczach. Musi to przyznać każdy! – Tak brzmiała trzecia teza wyznawców upadku komunizmu. Bałtowie byli wolni, Mołdawia przyłączyć się miała niebawem do Rumunii prezydenta Iliescu; Ukraina miała stoczyć walkę o niepodległość z „Rosją”. Azjatyckie republiki były tak bardzo wolne, że nawet poczęły wchodzić w układy z Ameryką.
Zastanówmy się jednak. Odkąd Królewiec nie nazywa się Koenigsberg, ale Kaliningrad, państwa bałtyckie straciły na znaczeniu – nikt już dziś nie będzie bić się o Inflanty. Podobnie wygląda sytuacja Besarabii, o którą toczono tyle wojen. Ukraina pozostaje bez wątpienia niezmiernie ważna strategicznie, ale czy „niepodległość” wywalczona pod przywództwem towarzysza Krawczuka i umocniona następnie przez „demokraturę”, warta była tej nazwy? To samo dotyczy wszystkich azjatyckich respublik z byłymi członkami politbiura w roli prezydentów.
Zyski z dezintegracji sowietów były ogromne – dla sowietów. Miliony dolarów płynęły do Moskwy w postaci już nie kredytów, nie zapomóg, ale inwestycji. „Gorbi” stał się politycznym mędrcem, do którego Zachód zwraca się w momencie kryzysu; NATO utraciło znaczenie; Ameryka rozbroiła się jednostronnie (nazywali to „dywidendą pokojową”).
Skoro jednak zyski były aż tak wielkie dla sowieciarzy, to czy nie wydaje się raczej dziwne, że zwlekali tak długo? Dlaczego nie udawali upadku wcześniej? Dlaczego na przykład opierali się „wyzwoleniu” państw bałtyckich? Jest psychologiczną prawdą, że słodycz zwycięstwa docenia się w prostej proporcji do oporu, jaki trzeba było pokonać na drodze do tryumfu. Poza tym opór nadaje pozory wiarygodności wycofaniu się. Jesteśmy w domenie propagandy, gdzie percepcja jest wszystkim. Ważniejsze jednak wydaje się, że przygotowywali się do tej zmiany od kilkudziesięciu lat, jak to trafnie wyraził towarzysz Kiszczak, nadzorca polskiej wersji składanego komunizmu: „Okrągły stół i stan wojenny, to były dwa końce tej samej polityki.”
Ktoś kto wierzy w upadek komunizmu, twierdziłby, jak sądzę, że jakiekolwiek były intencje władz sowieckich, w rezultacie zmian, które zaszły pod koniec osiemdziesiątych lat, ich wpływy zmalały. Czy jednak rzeczywiście tak się stało? Ich rola została początkowo zredukowana do roli koordynatorów polityki zagranicznej, reformy gospodarczej i dowództwa wojskowego. Kreml „opiekował się” arsenałem nuklearnym i rezerwami złota, podczas gdy prezydenci ludowi – Krawczuk, Nazarbajew, Jelcyn itd. – byli zajęci tworzeniem pozorów niezależnych państw. Jednocześnie ludzie tacy, jak Havel, Iliescu, Wałęsa i inni, zarządzać poczęli swymi republikami na swój własny sposób, wedle doktryny sformułowanej przez Gierasimowa, rzecznika Szewardnadze, od słów piosenki Sinatry: I’ll do it my way!… Tak więc doktryna Breżniewa została zastąpiona doktryną Sinatry.
Zachód zawsze pragnął pokojowej dezintegracji sowdepii. Wydawałoby się, że kiedy marzenia się realizują, skrupulatny sceptycyzm powinien był wypłynąć na powierzchnię. Bez rzetelnej falsyfikacji informacji tak chętnie podsuwanych przez sowieciarzy, niechybnie wyłonić się musiał obraz zabarwiony wishful thinking. Niestety, wrodzony ludzkiej naturze optymizm, odrzucić każe wieści, które nie pasują do różowego obrazu. Obserwatorzy widzą to, co chcą widzieć, a sowieci dostarczają im dowodów, potwierdzających słuszność ich analiz.
Mamy więc „cztery filary sowietologicznej mądrości”: koniec zimnej wojny, dla szerokiej publiki; upadek komunistycznego modelu zarządzania, dla biznesmenów; rozpad związku sowieckiego, dla wojskowych; a dla intelektualistów, uroczysty pogrzeb marksizmu-leninizmu. Oto bowiem ludzie sowieccy wyzwoleni zostali z obcęgów doktryny, mówią co chcą, są świadomi swej wolności.
Jest bez wątpienia prawdą, że sowiety były przez całe dziesięciolecia objęte ciasnymi ramami doktryny, ale byłoby niesłusznym twierdzenie, że Lenin, Trocki, Stalin czy Chruszczow byli doktrynerami. Wręcz przeciwnie, byli niezmiernie giętcy i pełni inwencji. Ich twórcze podejście do taktyki w polityce, stało się zasłużenie charakterystycznym znamieniem bolszewickiej polityki; dowiedli wielokrotnie, że potrafią w niezrównany sposób dostosować swą taktykę do okoliczności. Ich ideologiczne wychowanie, wbrew powszechnemu mniemaniu, zachęcało i rozwijało takie podejście do taktyki. Leninowski nep widziany w ideologicznych kryteriach był herezją (kolejny przykład „upadku komunizmu”, z czego jasno widać, że koncepcja „składanego komunizmu”, wywodzi się od samego Wołodii Ilicza); podobnie jak stalinowska teza o „socjalizmie w jednym kraju”; podobnie jak „destalinizacja” Chruszczowa. Niezależnie od taktycznych wolt, każdy z tych przywódców trzymał się podstawowych zasad marksizmu-leninizmu: długoterminowym strategicznym celem było dla nich zawsze panowanie nad światem.
Nawet państwo, które stworzyli, było wyłącznie narzędziem do osiągnięcia władzy absolutnej. Sprawy wewnętrzne tego „państwa” postrzegane były zawsze w kontekście sytuacji na międzynarodowej szachownicy. Pełna kontrola jaką mieli nad swą ludnością – m.in. dzięki doktrynie – umożliwiała im kształtowanie procesów wewnątrz tak, by zwiększać zyski na zewnątrz. Polityka wewnętrzna podporządkowana być musi wymogom polityki zagranicznej, ponieważ marksizm-leninizm jest doktryną polityki zagranicznej.
Gorbaczow był godnym następcą Ojców i Doktorów bolszewickiego kościoła i pozostał wierny leninowskim celom i leninowskim naukom. Skonstruował głasnost’ i pierestrojkę jako narzędzia propagandowej ofensywy na Zachód. Pierwszym celem była integracja sowietów w globalną gospodarkę, zbudowanie „wspólnego europejskiego domu”. Cel strategiczny pozostał niezmieniony. Jego polityka rozwijania ścisłych związków gospodarczych z tzw. wolnym światem nie była niczym nowym. Połączenie sowieckiej ekonomii z normalną, wolną gospodarką wygląda trochę tak, jakby kto chciał zintegrować Atlantyk z kontynentem europejskim; w pierwszym rzędzie likwidujemy zapory przeciwpowodziowe…
Ruiny światowej gospodarki byłyby płodnym gruntem dla odrodzenia składanego komunizmu. Zanim to się jednak stanie, trzeba podbudować wrażenie, że komunizm upadł. Zostaliśmy więc potraktowani spektaklem zmieniania nazw ulic i miast, zakładania komitetów ocalenia tego lub odrodzenia owego, burzenia pomników. Ewentualnie można też zmieniać nazwy pomników, burzyć komitety, a odradzać ulice – dowolność jest wielka, bo energia ludzka daje się łatwo ująć w karby w takich przedsięwzięciach. Zmiany nazw są widomym znakiem przemian, gniew wyładowany na pomniku nikomu nie grozi, komitety wreszcie uniemożliwiają wybuch, nie pozwalają ludziom brać spraw w swoje ręce. Ciekawe, w jaki sposób pojawił się pomnik Stalina, twarzą w błocie, w moskiewskim parku, skoro nie było takiego pomnika w Moskwie? (The Times, 10.9.91) Nie wolno jednak sugerować, że ktoś cynicznie porzucił Stalina w parku, żeby zaspokoić gniew ludu! O, nie. To byłby nieodpowiedzialny konspiracjonizm. Komunistyczne władze miałyżby zakładać komitety przeciw sobie samym? Nie, doprawdy, to przecie idiotyzm.
Lenin uczył jednak, że wszechświatowa rewolucja jest celem, który usprawiedliwia wszelkie środki. Taktyczny odwrót, bądź wielka prowokacja, żeby mogły być przeprowadzone skutecznie, domagają się otoczenia tajemnicą zarówno planów jak i mechaniki ich koordynacji. Czy jest to konspiracja? Czy raczej sprawna manipulacja? Zadziwia mnie niezmiennie, że na przykład komentator, wskazujący na sposób, w jaki Michael Heseltine podpuścił Johna Majora do porzucenia poll tax (sztandarowej polityki Margaret Thatcher), jest „analitykiem politycznym”, a ktoś kto wskazuje na komunistyczną prowokację – „konspiracjonistą”. Mniejsza. Sowietologia daje skuteczny odpór „konspiracjonistom” i w zamian proponuje nieśmiertelną walkę o władzę jako wytłumaczenie wszystkiego, co się dzieje pod sowietami.
Jonathan Steele napisał np. w swej korespondencji z Moskwy (Guardian, 4.11.1991):
Rosjanie uwielbiają teorie na temat konspiracji i zadziwiająco wielu ludzi tutaj jest przekonanych, że pucz był udawany. Cokolwiek innego bolszewicy zdołali osiągnąć w ostatnich 74 latach, to skutecznie wpoili ludziom wiarę, że polityka nie jest chaosem (shambles that they seem), ale skomplikowanym scenariuszem, w którym kilka silnych intelektów manipuluje milionami.
Kluczowym zwrotem w powyższym fragmencie jest owo politics are not the shambles that they seem. Zastanówmy się: polityka jest niczym więcej jak grą interesów, słusznym więc być musi określanie takiej gry mianem chaosu. Zarówno w parlamentarnej demokracji jak w absolutnej monarchii, polityka jest domeną intryg. Intrygi i kontr-intrygi czynią całość chaosem. c.b.d.d. – Brawo, Jonathan Steele! Atoli, czy da się to samo powiedzieć o totalitarnym państwie? W przeciwieństwie do swych nieudanych krewniaków – państw autorytarnych – totalitaryzm używa totalnej kontroli nad swą ludnością dla osiągnięcia długoterminowych celów. W ten sposób, polityka przestaje być zwyczajnym chaosem. Wszystko poddane jest celowi, a wrażenie chaosu stwarza się – celowo.
Ruch komunistyczny, od samego początku, używał prowokacji. Marks pisał już w Manifeście o eksploatowaniu chaosu burżuazyjnej polityki, przez alianse z innymi partiami politycznymi dla krótkoterminowych zysków, dla podsycania niezadowolenia, ale nigdy nie tracąc z oczu rewolucyjnego celu. Lenin wprowadził tę teorię w praktykę. Manewrując pomiędzy komunizmem wojennym a Nepem, bez wahań dążył zawsze do tego samego celu. W latach trzydziestych, jego następca, pomimo oczywistej słabości (słabości gospodarczej i militarnej, ale przede wszystkim politycznej, ponieważ państwo oparte na terrorze obawia się swoich własnych obywateli) stworzył obraz mocarstwa, by wybić potencjalnym agresorom z głów pomysły o inwazji, a także by dać podstawę swym globalnym aspiracjom. Podczas wojny, Stalin wprowadził szereg zewnętrznych zmian, aby podtrzymać przekonanie zachodnich aliantów, że jego reżym ewoluuje w kierunku normalnego, jakkolwiek poniekąd despotycznego, narodowego rządu (coś na kształt składanego komunizmu). Sukces Stalina należy przypisać w równej mierze jego geniuszowi, co „chęci bycia oszukanym” ze strony Zachodu. Churchill przyznał w swej słynnej mowie w Fulton o „żelaznej kurtynie”, choć przyznał raczej nie wprost, że został nabity w butelkę przez Stalina. (Nawiasem mówiąc, postawa Churchilla jest o wiele bardziej tajemnicza, bo trudno go nawet nazwać „oszukanym”. Jest to przecie ten sam Churchill, który we wczesnych latach trzydziestych nazwał bolszewizm „zarazą” i pokazał, że nie ma żadnych złudzeń, co do natury tego systemu. Był równie dosadny w swej analizie, gdy mówił o Żelaznej Kurtynie, ale w obu wypadkach pozbawiony był władzy! Kiedy natomiast był u władzy, to debatował ze Stalinem w Teheranie, Jałcie i Poczdamie, ochoczo przesuwał zapałki po stole, wydawał bez oporów Kozaków i Własowców w ręce sowieckie, wspomagał z chęcią Tito i wydał na męczeńską śmierć Michajłowicza. Dlaczego?) Niewielu oszukanych przywódców potrafi dokonać choćby tyle co Churchill, to znaczy przyznać się (nawet jeśli niezupełnie wprost) do porażki, tak jak on to uczynił w Fulton. Całe nieszczęście w tym, że polityka wojenna Churchilla miała wielki wpływ na powojenną politykę Zachodu wobec sowietów. Otóż odtąd tylko minione prowokacje będą rozpoznawane, to co się dzieje aktualnie, trzeba brać za dobrą monetę. Pomimo że elementy prowokacji są znane wszystkim, dokonanie ostatniego kroku i nazwanie rzeczy po imieniu, równałoby się narażeniu na epitet „konspiracjonisty”.
Zostawmy na boku osławioną „konspiracyjną wersję historii”: masońskie spiski, międzynarodowe żydostwo i temu podobne dyrdymałki możemy spokojnie między bajki włożyć. Ale wykluczyć z góry, że nikt nigdy nie będzie używał tajnych układów, że nikt nigdzie nie będzie manipulował za kulisami wydarzeń, to chyba przesada, nie? Czyżby Książę, Machiavellego, był fikcją literacką? Czy też raczej historia dostarcza dowodów na bezustanną manipulację. Dzisiejszy świat, z milionami ludzi przylepionymi do ekranów telewizyjnych, nadaje się do manipulacji łatwiej niż szesnastowieczne Włochy.
Oddajmy jednak sprawiedliwość anty-konspiracjonistom: gotowi są zazwyczaj przyznać, że polityka jest domeną cienia i szeptu; co więcej, szept i kontr-szept są naczelnym argumentem przeciw „skomplikowanemu scenariuszowi” prowokacji obliczonej na długie lata, bo w wielopłaszczyznowej grze sił, żaden scenariusz nie ustałby na nogach. Konspiracja wydaje się im zbyt prostym, żeby nie powiedzieć „prostackim”, wytłumaczeniem. Widzą konspiracjonizm jako lenistwo umysłowe – i chwała im za to. A jednak mylą się co do komunizmu. Sowiety, i ich pochodne, są klasą dla siebie. Podczas gdy konwencjonalne państwo narodowe powoduje się w swej polityce chęcią poprawy bytu przynajmniej części ludności – np. klasy rządzącej bądź mitycznej większości – sowieciarzom było to zawsze zupełnie obojętne. Gdy interesy choćby małej grupy ludzi były zazwyczaj motywem, ukrytą sprężyną wojen i traktatów pokojowych, to w sowietach tak się nie dzieje. Popularny obraz sowieckiego społeczeństwa, który przeciwstawiał „nową klasę” uprzywilejowanych, masom wyzutym z wszystkiego, pomijał ten istotny drobiazg, że uprzywilejowani woleliby zostać wyzuci, byleby gdzie indziej: „zamienię urlop w Leningradzie na więzienie w Kanadzie”. Sowiecka ekspansja nie miała nigdy nic wspólnego z konwencjonalnym imperializmem bądź kolonializmem – poziom życia w Pradze czy Warszawie pozostawał wyższy niż w Moskwie. Skoro wszystko jest podporządkowane ideologicznym celom, to można podjąć się przeprowadzenia długoterminowej operacji, ponieważ naturalny balans intrygi i kontr-intrygi (dyktowanych sprzecznymi interesami), zastąpiła wyższa strategia.
Pucz sierpniowy w Moskwie był kapitalnym przykładem tego procesu.
Był to zdumiewający spektakl. Warto przyjrzeć mu się uważnie.
______
Powyższy tekst jest tłumaczeniem artykułu napisanego w roku 1991 dla Soviet Analyst. Śp. Christopher Story zdecydował opublikować wyłącznie drugą część, poświęconą Moskiewskiemu puczowi, ponieważ nie podobała mu się moja (raczej łagodna w tonie) krytyka Churchilla. Powyższy tekst jest jednak także zmienioną i rozszerzoną wersją artykułu sprzed 25 lat. Jest to wersja napisana dla Wydawnictwa Podziemnego w roku 2007. Oryginalny tekst umieszczamy na angielskiej wersji naszej witryny.
Prześlij znajomemu
Drogi Panie Andrzeju,
Powyższy tekst, zwłaszcza w jego oryginalnej wersji (na naszej angielskiej stronie), jest owym post scriptum do naszej poprzedniej dyskusji, o którym wspomniałem wcześniej.
Opublikowaliśmy te teksty sprzed 25 lat, żeby pokazać, jak naprawdę niewiele się zmieniło. Zmieniły się chyba elementy zewnętrzne – np. zasadniczo słabsza Europa, Ameryka i NATO – ale niezmienione pozostały zarówno strategia sowiecka, jak i brak jakiejkolwiek odpowiedzi, a nawet rudymentarnego zrozumienia ze strony Zachodu.
Powtórzę jednak to samo pytanie. Jeżeli słusznym jest przypuszczenie, że sowieciarze kierują się podstawową zasadą, żeby projektować siłę, gdy są słabi, i na odwrót, to co oznacza projekcja mocy ze strony Putina? Czyżby porzucił tę podstawową zasadę? Czy gra jest w innym stadium?
A może po prostu nie ma żadnych zasad. Zasady są tylko dla bezsilnych obserwatorów, takich jak my, którzy próbują zorganizować myślowo ten chaos?
Niezależnie od taktycznych wolt, każdy z tych przywódców trzymał się podstawowych zasad marksizmu-leninizmu: długoterminowym strategicznym celem było dla nich zawsze panowanie nad światem.
Lenin uczył jednak, że wszechświatowa rewolucja jest celem, który usprawiedliwia wszelkie środki.
Wszystko poddane jest celowi, a wrażenie chaosu stwarza się – celowo.
Drogi Panie Michale,
Pozwoliłem sobie na powyższe cytaty z artykułu (niezmiennie aktualny) gdyż moim zdaniem odpowiadają one twierdząco na dwa ostatnie pytania które Pan zadaje w swoim komentarzu. Zasadą sowieciarzy jest brak stałych zasad. Liczy się tylko osiągnięcie celu. Kiedy trzeba udają siłę, kiedy trzeba udają słabość, kiedy trzeba udają siłę i słabość jednocześnie. Rzeczywistą słabość za którą nie stoi żadna siła i rzeczywistą siłę za którą nie stoi żadna słabość (obecnie). Byli pewni swego 25 lat temu (tak jak Stalin w latach 30-tych i podczas wojny) bowiem wiedzieli, że nikt tej ich rzeczywistej słabości skutecznie nie wykorzysta i wiedzą dziś (tak jak Stalin w 1943-45 i jego następcy), że nikt się ich sile nie chce skutecznie przeciwstawić. Dążą do celu każdym leninowskim sposobem. To jest ich strategiczna zasada.
Panie Andrzeju,
To brzmi bardzo przekonująco. Ale przyzna Pan, że wątpliwości pozostają.
Na przykład: 25 lat temu mówiłem z przekonaniem, że prlowskie wojsko, wywiad, sądownictwo pozostają zdecydowanie w komunistycznych rękach i są całkowicie zsowietyzowane. Ale czy można tak utrzymywać nadal?
Może przeformułuję to pytanie. Owszem, jestem przekonany, że są zsowietyzowane, ale nie inaczej niż zsowietyzowane są elity władzy powiedzmy w Wielkiej Brytanii. Mówimy więc o czym innym, niż całkowita dyspozycyjność tych elit w roku 1989. Czy taka dyspozycyjność jest możliwa do utrzymania przez ponad ćwierć wieku?
A może w ogóle nie jest potrzebna? Tylko że w takim razie, to nie jest wcale prl.
Panie Michale,
Zapewne widzi Pan to lepiej niż ja bo i peerelu Pan „zaznał” i brytyjskich bolszewików Pan dobrze poznał. Lecz mnie się zdaje, że zrównanie peerelowskich zsowietyzowanych elit władzy z wychowanymi w duchu wolności inteligentami brytyjskimi jest nieco na wyrost. To fakt, że Brytyjczycy staczają się szybko po równi pochyłej i są już niedaleko bolszewickiego dna lecz nie są chyba jeszcze trwale „wytrenowani”, tak aby taką przyszłość postrzegać jako bez-alternatywną gdy już jej dożyją. To że z wielką ochotą do takiej przyszłości dążą wynika bardziej z ich słabości, niewiedzy i głupoty lecz potrzebna im będzie jeszcze „reedukacja”, którą peerelczycy mają już za sobą i „we krwi”. To jest owa dyspozycyjność, tak sądzę.
Wydaje mi się, że peerelowska dyspozycyjność elit, polegająca na tym, że nie wyobrażają sobie dziś one żadnego innego ustroju niż okrągłostołowa kontynuacja peerelu to liceum, podczas gdy Brytyjczycy idą dopiero do szkoły. Proszę zauważyć też, że w peerelu nauka przez cały czas niezmiennie trwa. Dwójmyślenie i zakłamanie rzeczywistości jest stale na porządku dziennym przez całe ostatnie ćwierćwiecze i jestem przekonany o tym, że obecnie wpływa to na umysły Polaków ze znacznie większą skutecznością niż przez poprzednie 45 lat. Niewielu z naszych rodaków potrafi dziś opisać rzeczywistość wokół siebie, nie opierając się przy tym na narzuconych im myślowych kliszach. To jest jeszcze lepszy peerel (i przy tym „wspaniały” bo „daje pożyć”).
Panie Andrzeju,
Nie pamiętam, gdzie dokładnie Mackiewicz to mówi (i cytuję zaledwie z pamięci), że postępy sowietyzacji należy mierzyć na Zachodzie, z dala od czołgów, pałek i tortur. To „wychowanie w duchu wolności”, ci inteligentni młodzi ludzie, to jest prawdziwy problem. Ale przecież nie inaczej było w Rosji, gdzie wspaniała rosyjska inteligencja, bohaterzy Czechowa, Tołstoja i Dostojewskiego, inteligentni, wykształceni i wychowani w duchu wolności ludzie – to oni właśnie stworzyli bolszewizm.
Mój problem jest z prlem. Ale być może muszę się dokładniej zastanowić nad samym pytaniem, nad skrystalizowaniem pytania.
Panie Michale,
Być może nie rozumiem dobrze tej myśli Mackiewicza. Zgadzam się jeśli chodzi o rozprzestrzenianie się zarazy lecz nie w odniesieniu do stanu umysłów. Pisząc o Brytyjczykach w wolnym kraju i Polakach w peerelu miałem na myśli raczej stopień zaawansowania bolszewizmu w różnych częściach świata.
To fakt, że nikt inny tylko wolni w swoim wyborze, wykształceni inteligentni ludzie tę zarazę stworzyli i rozpowszechniają. Lecz tych, którzy jej ulegli i stworzyli jej instytucjonalne postaci, na przestrzeni ostatnich 100 lat jest z każdą dekadą więcej i więcej. Oni stanowią „siłę przewodnią” i jak mi się zdaje wyznaczają skalę.
Panie Andrzeju,
Ta myśl Mackiewicza wydaje mi się nie tylko ciekawa, ale interpretacyjnie płodna (czy można tak powiedzieć?). Tym razem jednak ograniczę się do prlu.
A zatem moje pytanie, Panie Andrzeju, brzmi: na czym polega prlowatość tego prlu? Czym różni się istotnie od innych krajów, dla przykładu, innych krajów europejskiej niuni?
Drogi Panie Michale,
Sądzę, że peerel określa dziś stworzona przez bolszewików fikcja i uznanie jej za stan naturalny. Określa go wszechobecna „bolkowatość” („wałęsowatość”) i powszechne udawanie, że sufit jest biały podczas gdy tak nie jest. Nieumiejętność (niemożność?) buntu wobec rzeczywistości. Określa go „myśl niepodległościowa” która niepodległość sprowadza do udawanego zarządzania własnym podwórkiem.
Jakkolwiek nie znam żadnego z krajów niuni (ale poznałem kilku ich mieszkańców) sadzę, że istotna różnica polega na tym, że tam mamy do czynienia z naiwnością, głupotą, lenistwem umysłowym (ogólnie ze słabością) elit natomiast tu w peerelu, z akceptacją i stosowaniem kłamstwa na użytek codziennego życia, nie tylko przez tzw. elity (elit w istocie nie ma) ale i przez zwykłych ludzi. Czyli z szeroko rozpowszechnionym umysłowym niewolnictwem.
Panie Andrzeju,
Czuję się jak advocatus diaboli, ale opierając się głównie na tym, co słyszę od znajomych, mam wrażenie, że mniej więcej połowa ludności dzisiejszej Polski, w dowolnej sytuacji politycznej, zawsze uważa, że mieszka w prlu. Kiedy u władzy była poprzednia ekipa, o prlu rzęziła połowa, która chciała u władzy dzisiejszej ekipy. A teraz na odwrót. Po ostatnich wyborach usłyszałem (cytuję verbatim): „W tym kraju rządzą wariaci i ubole i poważnie boję się o swoje bezpieczeństwo”; albo „wreszcie Ci mogę przyznać rację, żyjemy w prl”. Najgorsze, że wszyscy gotowi są powoływać się nawet na Mackiewicza, kiedy im tak wygodnie. A jak ci pisowcy znaleźli się u steru, to o Mackiewiczu skrzętnie zapomnieli, bo on obnaża nonsens ich postawy.
Ale zdaje mi się, że zapominam o mojej wybranej roli adwokata.
Zmierzałem do tego, że mieszkańcy prlu wydają mi się gotowi do buntu w każdej chwili, a w rezultacie nie różnią się bardzo od mieszkańców Europy zachodniej, którzy też gotowi są buntować się o byle co. (Jakość tego buntu to jeszcze insza inszość.)
Powszechne przekonanie, że sufit jest czarny, występuje w Wielkiej Brytanii na każdym kroku. A czyż naiwność, głupota, lenistwo umysłowe, słabość, nie są tożsame z akceptacją i kłamstwem w codziennym życiu? Umysłowe niewolnictwo widzę na każdym kroku, ale wolność myślenia zawsze była rzadkością. Rzymianie i Grecy tak samo podatni byli na demagogię, jak nasi współcześni.
Mnie się wydaje, że różnica jest bardziej fundamentalna, ale nie potrafię wskazać jej palcem. Mam wrażenie, że prl i wszystkie demoludy są czymś zasadniczo innym. Kiedy o tym myślę, to koncentruję się głównie na tym, co się wydarzyło przed ćwierć wiekiem: to co jest, jest wynikiem tamtych machlojek, z czego musi wynikać, że to nie może być wolna Polska; zrodzona z czegoś takiego, nie mogła stać się wolnym krajem przez przypadek. Tylko że to było 27 lat temu. To jest taki sam dystans jak od dojścia Hitlera do władzy do przyjścia Bitelsiaków. A na dodatek, tempo zmian w codziennym życiu, przyspieszenie, z jakim mamy do czynienia w ostatnich 20 latach jest nieporównywalne z niczym w historii.
Więc jak to jest?
Panie Michale,
Ludność peerelu mówi językiem jednej lub drugiej tutejszej propagandy (upraszczając rzecz określam je jako patriotyczną i postępową) a nie własnym. W obydwu przypadkach propaganda odwołuje się do peerelu o którym, w czasie gdy wspierana przez nią strona aktualnie „rządzi”, twierdzi że już go nie ma. Do peerelu sprzed „okrągłego stołu” i „odzyskania niepodległości” a więc sprzed „upadku komunizmu”. Odwołując się do niego, straszy Polaków tym, że przy „rządach” ich przeciwników, peerel powraca. Nie ma to nic wspólnego z tym o czym dyskutujemy, z istotą rzeczy. Obie strony „sporu” uważają zgodnie, że komunizm upadł i że Polska jest już wolna. Tak to wygląda.
Gotowość do buntu mieszkańców peerelu jest gotowością do buntu o swój „kawałek podłogi”, wyszarpywania jednym na rzecz drugich a nie zbiorowego buntu o zmianę systemu władzy. Gdy ten system im się nie podoba z zasady reagują pomstowaniem i apatią a nie czynem. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie dziś jakiegokolwiek przejawu kontry z żadnej ze stron. Skoro podobnie miałoby być u mieszkańców Zachodu, to dlaczego tak wielu z nich dąży do rewolucji i obalenia własnego systemu władzy?
Przyzna Pan, że chociaż kłamstwo, stwarzanie sobie fikcyjnego obrazu rzeczywistości, głupota i lenistwo są od początku obecne w życiu zbiorowości ludzkich to komunizm stworzył ich inną jakość. Za jego przyczyną stały się trwałym sposobem na sprawowanie władzy i zmiany sposobu myślenia poddanych jej jednostek. Fałsz upadku komunizmu został przyjęty przez cały świat ale tylko w niektórych krajach stało się to za pełną wiedzą i aprobatą tych którzy bolszewizmowi zostali już poddani. Sądzę, że to istotna kwestia i różnica.
Panie Andrzeju,
Ma Pan rację. Ten bełkot na temat prlu, dochodzący z prlu, nie ma nic wspólnego z istotą rzeczy.
Z tą gotowością do buntu sprawa jest chyba bardziej skomplikowana. Konserwatystą będąc, jestem przeciwny wszelkiej rewolucji. Józef Mackiewicz jest jednym z niewielu myślicieli, którzy zwrócili uwagę na trudność klasycznego konserwatyzmu: kiedy zło zwycięża, „przeciwny wszelkiej rewolucji konserwatysta” zabiera się do konserwowania zła. Kontrrewolucja jest więc tym jedynym przypadkiem rewolucji, która zachowuje. Kontrrewolucja jest zachowawcza. W praktyce jest jednak w dzisiejszym świecie niemożliwością.
Znamy dobrze częstego bywalca niniejszej witryny p. Jaszczura. Napisał on artykuł pt. „Trzeci poziom spisku” http://jaszczur09.blogspot.co.uk/2016/02/trzeci-poziom-spisku.html, w którym zrównuje niejako bolszewizm z globalizmem i panislamizmem (oczywiście upraszczam haniebnie). Wydaje mi się to nie tylko nieporozumieniem, ale wręcz groźnym błędem, ponieważ w efekcie zrównuje wszelki opór przeciw tym zagrożeniom. Innymi słowy, rewoluja do której dąży tak ogromna ilość obywateli państw zachodnich (jak Pan zauważył powyżej), byłaby równoważna kontrrewolucji, której pragniemy. Tak być nie może.
Kontrrewolucja – gdyby tylko była możliwa – byłaby działaniem godnym, w celu przywrócenia wolności światu. Rewolucja przeciw globalistom spod znaku klubu Bilderberg, byłaby rewolucją corbynistów i sandernistów – byłaby rewolucją bolszewicką.
Wracając do prlu, wyróżnik – w sensie: co czyni dzisiejszą Polskę prlem – wydaje mi się nadal historyczny. Nie jest przez to mniej przekonujący, sam go używam od prawie 30 lat. Ale nie wyobrażałem sobie, kiedy pisałem powyższy artykuł w 1991 roku, że niniejsza dyskusja będzie możliwa po ćwierć wieku. Czy taki historyczny wyróżnik byłby nadal znaczący za kolejnych 25 lat? Czy w roku 2041 można sensownie powiedzieć: „to jest prl!” i wskazać na okrągły stół?
Mackiewicz pisał w zakończeniu Zwycięstwa prowokacji:
„Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni ‚rozsądnie’ się przystosować, w roku 2012!”
Do czego przyjdzie nam się rozsądnie przystosować? A bardziej osobiście: dokąd mam uciekać, jeżeli w Wielkiej Brytanii zwycięży rewolucja corbynistów? Do prlu?
Panie Michale,
Myślę, że „alternatywę” na wypadek zwycięstwa corbynistów etc. przygotowali/przygotowują już moskiewscy czekiści. A raczej powiedziałbym, że przygotowali/przygotowują alternatywną wizję dla „wishful thinker-ów” tego świata a ta jak wiemy z historii bywa nad wyraz nęcąca. Lepen-y, farage-y, wielomskie, korwiny a nawet „wolnościowcy” z nadzieją i ufnością garną się pod „opiekuńcze” skrzydła. Można by rzec, że jest jak zawsze tylko lepiej. A to tymczasem nic innego jak strategicznie użyte nożyczki trochę tylko inaczej ustawione niż zwykło się je widzieć i interpretować.
Oczywiście nie wolno utożsamiać kontrrewolucji z oporem wobec globalizmu i panislamizmu bo to zrównuje stopnie zagrożenia tymi procesami. Kontrrewolucja jest dla mnie integralnym sprzeciwem a opierać można się tylko czemuś lub komuś, broniąc się.
Z drugiej strony bolszewicy od początku są globalistami z intencją szerzenia swojej władzy (bolszewickiej „wiary”). Zastanawiam się czy, wobec tego Pan Jaszczur nie ma trochę racji. Bo jeśli przyjąć, że bolszewicy są dziś animatorami zarówno globalizmu jak i panislamizmu (co nie znaczy że wszystkimi tymi procesami sterują ale mogą je wykorzystywać i mieć na nie znaczący wpływ) to trochę to inaczej wygląda i też kojarzy mi się z „dwoma końcami tej samej polityki”. Niezależnie od tego czy widzimy to tak jak on czy nie, wszystko to łączy się w jednym bolszewicko-rewolucyjmym kierunku: obalenia starego porządku i zagarnięcia władzy czyli przeprowadzenia Weltoctober-a.
ps. Niejasno się wyraziłem w drugim akapicie wpisu. Chodzi mi oczywiście o procesy przeciwko którym kontrrewolucja i opór mogą być kierowane.
Drogi Panie Andrzeju,
Być może źle rozumiem p. Jaszczura. Jeżeli bowiem jego zdaniem to jest jeden spisek, jeden i ten sam proces, jedna góra widziana z różnych stron, której wierzchołkiem jest panowanie bolszewii na ganze welt – to ja się oczywiście zgadzam. Nie odniosłem wszakże takiego wrażenia, czytając ów artykuł. Będziemy musieli poczekać na wyjaśnienie ze strony p. Jaszczura.
Wielka Brytania jest dobrym przykładem państwa i społeczeństwa w stanie konfuzji. Z jednej strony, formy tradycyjnego państwa zostały tu zachowane lepiej niż w jakimkolwiek innym rozwiniętym kraju, ale z drugiej strony, społeczeństwo w dużej mierze nie lubi tych form. Mamy więc mieszankę „post-rewolucyjnego społeczeństwa” i zdecydowanie przed-rewolucyjnego państwa. Nieunikniona w wolnym kraju osmoza między społeczeństwem i państwem powoduje, że państwo staje się coraz bardziej „post-rewolucyjne”. Ale, jak słusznie zauważył Pan powyżej, ogromna część tego społeczeństwa pragnie rewolucji. Stąd niezwykła konfuzja.
Corbyn i cała jego banda, to leniniści w czystej postaci. Corbyn jest zapewne listkiem figowym, gdy prawdziwym spiritus movens jest jego prawa ręka, John McDonnell, niesłusznie moim zdaniem nazywany „trockistą” (on jest leninistą). Zdołali oni w interesującym przewrocie – doprawdy warte to bliższej analizy – przejąć aparat partii lejburzystowskiej, a tym samym otrzymać państwowe fundusze, które od ponad roku zasilają komunistów. To jest większy problem niż przez długi czas mi się wydawało.
W porównaniu, Korwin czy Farage, to pestka.
Panie Michale,
Czytając Pańskie wnikliwe uwagi dochodzę do wniosku, że tym co bolszewicy najlepiej opanowali jest umiejętność wpływania na umysły ludzkie. Leży ona u podstaw istoty bolszewizmu. Stosowali ją zawsze, gdy „reedukowali”, karali i mordowali, gdy „budowali socjalizm”, „walczyli o pokój” i stosują w dzisiejszych czasach pierestrojki. Siła militarna i inne przymioty państwa służą im jedynie do wsparcia tego procesu (np. gdy sprawa nie jest przesądzona) lub wykorzystania nadarzającej się okazji aby zagarnąć tyle ile się da. To co powiedzą ma obowiązywać wszystkich i aby tak było stosują wszystkie możliwe środki. To jest właśnie ich Metoda. Ta umiejętność narzucania sposobu myślenia wg własnych potrzeb jak mi się zdaje łączy zarówno corbynów-sandersów (działania w sferze idei społecznej, które bolszewicy stosowali od zawsze w swoim dążeniu do zdobycia i utrzymania władzy) z bolszewikami moskiewskimi i chińskimi (działania w sferze polityki i gospodarki, pokonania przeciwnika wg klasycznych recept „Sztuki wojny” Sun Tzu). To różne wektory działania ale te same leninowskie nożyce.
ps.
Oczywiście Józef Mackiewicz doszedł do tego już dawno i wciąż o tym pisał. Podzielając jego oceny, potrzebne mi było jednak potwierdzenie własnymi obserwacjami. Rzecz polega na tym aby swoje dzisiejsze doświadczenia przyłożyć do tego co Mackiewicz napisał. Napisał prawdę i ta prawda broni się sama w dniu dzisiejszym wbrew przeróżnym „realistom” którzy dążą do sprowadzenia jej do kart przeszłej (a więc niektualnej) historii.
Pan Michał poprosił mnie o przyłączenia się do dyskusji o globalizmach, o których jakiś czas temu pisałem, co też czynię poniżej.
Nie, nie uważam, jakoby trzy najważniejsze globalizmy, czyli bolszewicki (sino-sowiecki), zachodni i islamski były emanacją jednego „spisku” czy były sterowane z jednej centrali. Tym niemniej, wszystkie mają pewne elementy i interesy wspólne.
Globalizm bolszewicki, sino-sowiecki (znamienne jest tu ostatnie wystąpienie Xi Jinpinga na rocznicowym zjeździe KPChL, wcześniejsza wizyta Putina w Pekinie czy też szczyt G-20) jest moim zdaniem monolitem, z centralą właśnie w postaci sojuszu pomiędzy ChRL a Rosją Sowiecką. To jest jeden z czynników, dzięki któremu ma on przewagę nad pozostałymi omawianymi projektami globalistycznymi. Pozostałe to sprawne posługiwanie się agenturami różnego rodzaju i wreszcie, potencjał militarny, a w zasadzie groźba jego użycia, paraliżująca zwłaszcza pacyfistyczny Zachód.
Najważniejsza, i chyba najbardziej oczywista, rzecz to to, że kagiebowskie elity Federacji Rosyjskiej i nomenklturowe Chińskiej Republiki Ludowej mają na swoim orężu bolszewizm/komunizm jako metodę zdobycia, sprawowania i utrzymania władzy, globalnej władzy, władzy dla samej władzy, obecnie za pomocą tego, co Staniszkis i Darski określają jako „kontrola strukturalna”. Przez co pozostałe globalizmy – islamski i „illuminacki” – mogą być tolerowane, jeśli nie naruszają strategicznych ineresów Kremla/Łubianki i Nowego Zakazanego Miasta. Globalizm bolszewicki ma zatem charakter stricte polityczny, czy jak – bardziej precyzyjnie pisze prof. de Carvalho – polityczno-wojskowy.
Panislamizm dąży do ustanowienia na całym świecie islamskiego kalifatu i globalnej, muzułmańskiej „Ummy”. Ale islam – zwłaszcza po upadku Imperium Ottomańskiego – nie ma swojego centrum polityczno-religijnego. Zatem globalny projekt panislamski próbują zrealizować wiele konkurujących ze sobą, a nieraz wzajemnie zwalczających się (przeważnie z powodów religijnych) central, posługujących się różnymi metodami. Światowa Umma jest zamiarem zarówno saudyjskiej dynastii (kasa na wahabickie meczety i „centra kultury islamu” na całym świecie, szerzące dżihadyzm), której aspiracją jest kierowanie islamem sunnickim, jak i irańskich ajatollahów, którym zależy na rządzie dusz o wiele mniejszej wspólnocie szyitów. Globalistą islamskim zdaje się być aktualny turecki przywódca – Recep Tayyip Erdogan, jak również jego największy wewnętrzny konkurent – Fethullah Gulen. Globalistą islamskim jest kalif „Daesh” – Abu Bakr al-Baghdadi, który zwalcza tak samo globalistyczne Bractwo Muzułmańskie i inspirowane jego ideologią niedobitki Al Kaidy. Większość, jeśli nie wszystkie te ośrodki są infiltrowane przez agenturę sowiecką, ale wydaje mi się, że dzieje się to za zgodą królów, szejków, imamów czy ajatollahów – islam po upadku w XIX wieku chce odegrać się na „Krzyżowcach” z Europy i USA (inna sprawa, że Zachód jego chrześcijańsko-klasyczne korzenie mają obecnie tyle wspólnego, co za przeproszeniem świnia z niebem). Antyzachodni, antyreligijny bolszewizm (aczkolwiek posługujący się religią instrumentalnie) jest – patrząc z perspektywy islamu – doskonałym sojusznikiem i w pewnym, wcale niemałym, zakresie inspiracją ideologiczną. Współczesny panislamizm, czy dżihadyzm, ma swoje źródła w mieszance aszaryzmu (nurtu, który w miarę upadku arabskich kalifatów i Imperum Ottomańskiego, stał się dominujący w świecie islamu) z oświeceniowymi i postoświeceniowymi ideologiami rodem z Europy. Prekursorzy panislamizmu, tacy jak Hassan Al Banna, czerpali pełnymi garściami np. z teorii rasistowskich, stąd bardzo byli skłonni do kolaboracji z niemieckimi narodowymi socjalistami i z sowieckimi bolszewikami. Bolszewickie i nazistowskie wpływy i infiltracja nie zmieniają jednak ściśle religijnego charakteru panislamizmu.
Wreszcie, globalizm zachodni, który dąży do światowej kontroli o charakterze ekonomicznym, w przeciwieństwie do polityczno-wojskowo-czekistowskiego bolszewizmu i teokratycznego islamizmu. Projekt ten nie ma swojej „centrali” – jest to koalicja szefów ponadnarodowych korporacji, bankierów i innych oligarchów finansowych, którzy potrafią poprzez jawny lobbing i dzialania zakulisowe wpływać na politykę USA i krajów Europy Zachodniej. Celem ich jest ustanowienie światowego socjalizmu jako systemu ekonomicznego, w którym jednak wiodącą rolę grałoby nie tylko państwo, ale i korporacje, banki czy różnego rodzaju szemrane organizacje pozapaństwowe. Globaliści zachodni posługują się – w celach socjotechnicznych – ideologiami demoliberalnymi i lewackimi. Stąd też podatność na infiltrację sowiecką i chińską. Można nawet powiedzieć, że globaliści operujący np. na terenie USA po prostu dopuszczają do infiltracji „swojego” kraju przez sowieckie i chrlowskie agentury oraz rodzime komunistyczne jaczejki; społeczeństwo, które rozmiękczane jest np. ideologią gender, wojującym laicyzmem, dopuszczaniem aborcji czy eutanazji, stanowi doskonały łup zarówno dla pragnących wymiernego, materialnego zysku korporacji, jak i dla bolszewików, pragnących „czystej” władzy. Być może dlatego też, zachodni kapitaliści wspierali i wspierają ZSRS/Rosję Sowiecką i ChRL.
Jeśli zaś chodzi o bieżącą sytuację, to majstersztykiem dezinformacji jest upozorowanie się bolszewików na „obronców tradycyjnego porządku” przed globalizmem (utożsamianym wyłącznie z Zachodem), islamem i kapitałem.
Libertarianie nie chcą widzieć, że w Rosji Sowieckiej panuje kapitalizm nomenklaturowy zarządzany przez oligarchów czekistowskich bądź z nadania bezpieki, a w Chinach – kapitalizm nomenklaturowy z przewodnią rolą kompartii. Corbyniści i lewacy nie chcą widzieć, że ów nomenklaturowy kapitalizm jest systemem wyzysku gorszym od neoliberalizmu. Konserwatyści nie chcą widzieć tego, że w Rosji Sowieckiej i ChRL morduje się najwięcej nienarodzonych dzieci, wśród elit szerzy się sodomia i pedofilia, że religia w Rosji Sowieckiej traktowana ma charakter wioski potiomkinowskiej, a w Chinach jest zwalczana przez bezpiekę. Nacjonaliści sprzeciwiający się islamizacji Europy nie widzą tego, że największym patronem rosyjskiego islamu i budowniczym meczetów jest sam tow. płk Putin, ruch uliczny w Moskwie wstrzymuje się na czas namazu, a Tatarstan i Czeczenia tow. Kadyrowa to de facto (utrzymywane z Moskwy) emiraty, w których obowiązuje szariat.
Drogi Panie Jaszczurze,
Zacznijmy od końca. Co libertarianie chcą, a czego nie chcą widzieć, na to nie możemy nic poradzić. Mamy wszakże wpływ na to, co my sami chcemy dostrzec. Przyjrzyjmy się zatem temu zjawisku, które Pan ze swadą nazywa „kapitalizmem nomenklaturowym” w odmianie „z nadania bezpieki” bądź „pod przewodem kompartii”. Czy wolno zapytać, dlaczego w takich odmianach nazywa Pan toto nadal „kapitalizmem”? Czy nazwałby Pan wygłupy pajaców w cyrku „baletem”? A przecież cyrkowcy więcej mają wspólnego z baletem niż „nadanie bezpieki” ma z kapitalizmem. Słowo „kapitalizm” coś oznacza (choć raczej niewiele) i nie wypada nim dowolnie rzucać tylko dlatego, że tak robią wszyscy. Istotą kapitalizmu nie jest swobodny przepływ kapitału, ani prywatne posiadanie środków produkcji, ani wolność gromadzenia, jak chcą niektórzy. Jego istotą jest wolna konkurencja. A jednak rynek pozostawiony sam sobie prowadzi do monopolu czyli zaniku konkurencji, a zatem państwo powinno bronić rynku przed nim samym. Paradoksalnie, czysty kapitalizm istnieje tylko w skrajnych warunkach braku wolności i kontroli, czego dobrym przykładem była pseudo-gospodarka w obozach koncentracyjnych albo klasyczny podkomunistyczny czarny rynek. Co rzekłszy, czysty kapitalizm jest zaprzeczeniem siebie samego. I takimże zaprzeczeniem jest rzekomy kapitalizm w sowietach czy chrlu. Żadnej wolnej konkurencji tam nie ma, bo nie może być wolności z nadania bezpieki, ani pod przewodnictwem kompartii. Co nie znaczy wcale, że nie ma tam konkurencji, ale konkurencja jest o „nadanie”, o zezwolenie, o przywilej. Jeśli to ma być kapitalizm, to kapitalizmem nazwać by należało walkę niewolników o łaskę pana.
Oczywiście nie sposób nie zgodzić się z Pańskimi błyskotliwymi zestawieniami wskazującymi na naiwność zachodnich obserwatorów, ale zanim wskażemy na źdźbło w ich oczach, dostrzeżmy belkę w naszym własnym postrzeganiu.
Problem z takimi określaniami – kapitalizm, faszyzm, demokracja – że są jak rozciągliwe worki, wszystko można do nich wrzucić. Co gorsza, worki zostały uszyte na obstalunek wielkiego Soso. Tak, drogi Panie Jaszczurze, stalinowska agit-prop od lat 20. używa tych określeń dość dowolnie, a czy w takim razie nie powinniśmy być ciut bardziej ostrożni w ich stosowaniu?
A teraz przejdźmy do globalizmu. Wbrew pozorom, jest to dążenie stare jak świat. Sumeryjscy królowie „panowali nad całym światem”, bo poza ich panowaniem była dzicz. Aleksander, Rzymianie, Dżyngis Chan, Mahomet, wszyscy pragnęli panowania nad światem. Kalifat założony przez bolszewików z isis (daesh czy państwa islamskiego) ma w porównaniu mniejsze szanse panować nad światem niż miał je Gajusz Juliusz zwanym Cezarem. Niewątpliwe zagrożenie, jakim są dla wolnego (?) świata al-Qaeda i Bractwo Muzułmańskie nie jest zagrożeniem bezpośrednim, samym w sobie, albo jak Pan to określa, odrębnym poziomem spisku. Jest groźne dlatego, że istnieje na świecie straszna potęga komunizmu, która gotowa jest wykorzystać islamskie dążenia dla własnych celów. Potęga tym strazniesza, że nikt nawet nie chce widzieć jej istnienia. Andrej Nawrozow nazwał isis „Hitlerem Putina”, który jak Hitler ma dokonać de-stabilizacji, ale isis sam przez się nie jest poważnym zagrożeniem, z którym nie mogłyby sobie poradzić wolne rządy.
Różnica między naszymi pozycjami jest być może niewielka, ale proszę zwrócić uwagę na konsekwencje. Żyję w kraju, w którym większość młodych ludzi pragnie rewolucji, pragnie odrzucenia tego, co jest, i stworzenia nowego porządku. Naczelnym celem ich ataków są wielcy finansiści, których Pan nazywa globalistami. Otóż w konflikcie pomiędzy rewolucjonistami Corbyna czy Sandersa i globalistami Sorosa – choć pozostałbym na boczku, pod stienką – wolałbym chyba globalizm niż komunizm. Zmierzam do tego, że Pańskie wnikliwe dociekania zdają się stawiać niefortunny, a być może niezamierzony, znak równości pomiędzy zagrożeniami różnej kategorii. Jest bez wątpienia prawdą, że Zachód stacza się w objęcia komunizmu, ale na razie jest tylko w stadium Kiereńszczyzny.
Zachód, owszem, gnije, Ale co za zapach…
Jaszczurze,
Być może źle interpretuję Twój komentarz. Jeśli tak to proszę wyjaśnij mi dlaczego.
Napisałeś na wstępie, że nie ma żadnego „spisku” czy sterowania w odniesieniu do dzisiejszych „trzech najważniejszych globalizmów”. Jednak w dalszej części twierdzisz, że globalizmy te są wykorzystywane, czy wręcz infiltrowane/animowane(?) przez bolszewików ( w odniesieniu do panislamizmu: „większość, jeśli nie wszystkie te ośrodki są infiltrowane przez agenturę sowiecką; w odniesieniu do „globalizmu zachodniego”: „stąd też podatność na infiltrację sowiecką i chińską”). Nic nie piszesz, że jest na odwrót. Czy wobec tego nie wygląda to tak, że globalizm który określasz jako „polityczno-wojskowo czekistowski bolszewizm” steruje/stara się sterować/ innymi? Czy taka sytuacja nie stwarza obrazu „spisku”? Jeśli tak, to jakiego?
Kolejny przyczynek do semantycznej konfuzji w jakiej pogrążone jest myślenie o komunizmie, o sowietach i o „Rosji” znalazłem tu: http://bezdekretu.blogspot.co.uk/2016/09/o-walce-diaba-z-szatanem.html –
Spójrzmy np. na komentarz p. Ściosa z 18.9.16, 16:21:
„Istotą polityki rosyjskiej jest agresja i pasożytnictwo. To największy pasożyt ludzkości, niezdolny do wytworzenia żadnej wartości, idei, żadnego dobra.
Ta immanentna cecha rosyjskiej obecności w świecie najpełniej potwierdza nazwę nadaną Sowietom przez Reagana – „imperium zła”.
Jak zło nie może wytworzyć żadnego bytu i nie jest w stanie przekroczyć granicy nicości, tak Rosja nie wnosi w nasze dzieje żadnego dobra, postępu i myśli.
Trwanie Rosji opiera się wyłącznie na eksploatacji dorobku światowego, na wyzysku cudzych idei, technologii i dóbr. To państwo istnieje tylko poprzez negację dobra i wykorzystywanie ludzkich słabości i ograniczeń. ”
Ten człowiek powołuje się na Józefa Mackiewicza, ale jest tak zanurzony w sowieckiej konfuzji, że nie potrafi odróżnić własnej nogi od cudzego roweru, i nawet lektura Mackiewicza nie pomogła mu odróżnić białego od czarnego.
Nic dobrego nie wyszło z Rosji? Mój Boże. Nic dobrego oprócz największej literatury, wspaniałej muzyki, wielkiej kultury. Rzecz jasna, nawet ja jestem w stanie zrozumieć, że p. Ścios ma na myśli sowiety, a nie Rosję. Ale w takim razie po co przyczynia się do zamieszania? Trwanie Rosji? Ona właśnie nie trwa – nie ma żadnej Rosji od prawie 100 lat. Państwo rosyjskie? To nie jest w ogóle państwo, bo jeżeli definiować państwo jako instrument służący społeczeństwu, to oczywiście sowieckie „państwo” jest tego przeciwieństwem, a Putin jest wyłącznie sowieciarzem.
I cały ten bełkot jest pisany na marginesie Mackiewicza. Gdyby rozpaczanie nie było grzechem wobec Bożego Miłosierdzia, to chyba popadłbym w rozpacz.
Panie Michale,
Jeśli chodzi o mnie to Ścios wydaje mi się myślowym akrobatą. Twierdzi, że komunizm nie upadł ale odnosi to tylko do peerelu. Dla niego (co twierdzi w innym z komentarzy pod tekstem do którego się Pan odnosi) „Estonia wybiła się na niepodległość” dzięki swojemu sowietowi w 1988 i dzięki „rozwiązaniu ZSSR” (w efekcie moskiewskiego „puczu” o czym już explicite nie wspomina) w grudniu 1991 roku, Sowiety zamieniły się w Rosję a reszta jest wolna. Nie jedyny to dziś przykład a nawet powiedziałbym, że jest ich legion-milion.
Trzeba być akrobatą aby pogodzić sprzeczności w które się wpada przy świadomie zawężonych horyzontach, nakładając sobie narodowo-patriotyczne okulary w których wszystko widzi się w wąskim oświetleniu. Chcąc pozostać przy tej optyce, nie ma mowy o wzniesieniu się wyżej i o spojrzeniu z dystansu aby dostrzec istotę bolszewizmu. Ścios wybiórczo podpiera się Mackiewiczem ale to w niczym mu nie pomaga; raczej obnaża fakt, że nie chce spojrzeć szerzej i (także Mackiewicza) zrozumieć.
Panie Andrzeju,
To wszystko prawda i mówiliśmy tu już o Ściosie kilkakrotnie. Jego „ósmy krąg, w którym nie ma już nic” jest nawet jednym z wątków wśród naszych „Polemik i wątków”. Nie wiem doprawdy, czy warto się nim zajmować z powodów jak wyżej, ale z drugiej strony niezmiernie mnie irytuje jego kawaleryjski stosunek do Mackiewicza. Cytuje np. słusznie i trafnie, słowa Mackiewicza o konieczności przeprowadzenia „kanciastej” granicy między pojęciami tak oczywistymi jak wróg czy sojusznik, wyzwoliciel czy najeźdźca, po czym sam mąci wodę i kompromituje się nie odróżniając sowietów od Rosji.
Dla Mackiewicza było to rozróżnienie zupełnie podstawowe i nie można sensownie powoływać się na niego, nie ustosonkowując się do tak zasadniczej kwestii. Nie trzeba się wcale z Mackiewiczem zgadzać, ale nie wolno postępować w sposób tak dziecinny jak Ścios.
Panie Michale,
WOLNO.
I oby jak najdłużej. Każdemu. Według jego myśli.
Jak Pan pisze „nie trzeba się zgadzać, ale” …. to ‚ale’ jest już niepokojące a potem niestety zakazy.
A co do zdziecinnienia, to niestety przychodzi z wiekiem – mówię o sobie.
Ale to nie argument.
Przemku,
Zdziecinnienie przychodzi z wiekiem, a jakże, tyle że to spore uproszczenie.
Z wiekiem o wiele trafniej jest wiązać zjawisko odwrotne – dojrzałości. Nieprzypadkowo sprawnie działające systemy polityczne przyjmowały cenzus wieku jako fundamentalną zasadę przy doborze osób na stanowiska polityczne. Przeciętny starzec widział w życiu więcej od przeciętnego młodzieńca, więcej doznał, wiele spraw o wiele intensywniej mógł sobie przemyśleć. Trudno się z tym nie zgodzić.
W praktyce bywa jednak różnie. Zdarza się, że to właśnie (cenne) doświadczenie życiowe nie pozwala na postępowanie zgodnie z wymogami wewnętrznej szczerości, wzbrania przed wypowiedzeniem wniosków, które podpowiada rozum. Człowiek opanowany przez podobną przypadłość, nie wie jak pogodzić ze sobą niespójne impulsy. Bywa, że popada w grząski grunt sprzeczności. Kręci [się] (myślowo), żeby z tych sprzeczności możliwie się wyzwolić, w efekcie zapada jeszcze głębiej, i głębiej…, wierci się i miota, tupie nogami i w końcu rzuca się plackiem na ziemię, bijąc z całych sił małymi swoimi piąstkami!
Tyle, że to dziecinnienie nie odbywa się na podłożu zjawisk sklerotycznych (czy jakichś bardziej odpowiednich, ściśle medycznych), ale z powodów natury psychologicznej – chęci ukrycia przed światem zewnętrznym (a może być, że i przed samym sobą) osobistej swojej niekonsekwencji. Myślę, że to właśnie mógł mieć na myśli Michał Bąkowski, pisząc o poglądach p. Ściosa (którego tekstów ja sam, osobiście, nigdy nie czytałem).
A czy wolno takiego (pana Ściosowego) zachowania zakazywać? Nie podejrzewam, żeby mogło chodzić w tym przypadku o jakiś nakaz/zakaz o charakterze administracyjnym (i nie ze względu na brak stosownych środków). Nie wolno, bo takie zachowanie godzi skutecznie w podstawy racjonalnej dyskusji, zamazuje istotę rzeczy, skutecznie infantylizuje resztki kultury politycznej (jeśli o czymś takim w ogóle wolno mówić).
Darku,
Aż nie przystoi Tutaj takich rzeczy mówić, ale niestety zgadzam się z tym co napisałeś. Chętnie bym podyskutował, pospierał ( „A ja przeciwnie …”). Może przy Twoim kolejnym tekście?
Przemku,
Bardzo mi miło usłyszeć, że się ze mną zgadzasz, i nie wydaje mi się to w żadnym razie niestosowne na witrynie wp. Wbrew obiegowej opinii, wp nie jest tylko polem zażartych dyskusji, ale także (czasem) miejscem dochodzenia do wspólnych punktów (choć to, samo w sobie, nigdy nie powinno być głównym celem).
Prędzej czy może raczej później, będziemy mieli okazję podyskutować przy jakimś nowym tekście, mam taką nadzieję.
Jeżeli p. Przemek sądzi, że moje sformułowanie miało oznaczać tendencję do cenzurowania, to ja zupełnie wymiękam.
Jeżeli powiem na przykład: Panie P., nie wolno gadać bzdur! A hipotetyczny p. P. mi na to odpowie, że owszem WOLNO, to już wówczas nie jest ani dyskusja, ani zdziecinnienie, tylko niedorzeczność.
Jeżeli powiem komukolwiek: nie wolno się tak ośmieszać, a usłyszę w odpowiedzi, że owszem WOLNO, każdemu i oby jak najdłużej, jak najczęściej i jak najbardziej dosadnie, to tego rodzaju odpowiedź, jak w klasycznym sprzężeniu zwrotnym wzmacnia tylko moje przekonanie, że doprawdy NIE WOLNO SIĘ TAK OŚMIESZAĆ.
Ale żeby zakazywać ośmieszania się? A gdzież by mnie coś takiego w głowie postało? Komu się śmiać, jak nie nam, kontrrewolucjonierom?
Panie Michale,
nie napisałem ani jednego słowa o cenzurze. Miałem na myśli tylko wolność wypowiadania swoich poglądów, podkreślam wypowiadania. Jeżeli uważa Pan wszystkie inne niż Pana poglądy za niedorzeczność i ośmieszanie się, proszę przenieść moje wypowiedzi do działu Kurioza. Zapewniam Pana, że nie będę miał pretensji. WOLNO Panu to zrobić na własnej witrynie. To tylko słowa, czasem zabawa słowami, wymiana myśli. To jest bezpieczne. Gorzej gdy niektóre myśli przechodzą w czyn.
Przeczytałem tylko sam początek, podziwiam styl, ale muszę zaprotestować…
Mig-29? Na przełomie lat ’80 i ’90 byłem fanatykiem (cudownego) komputera Amiga (w wersji dla dorosłych, to było w Szwecji), no i jedną z interesujących faktów z tym cudem związanych, było to że zakazany był jego eksport za żelazną kurtynę. Czemu? Bo tam był chip graficzny, który ruscy wykorzystywali w swoich samonaprowdzających pociskach (typu Cruise, jak rozumiem), a którego sami za cholerę nie potrafili wyprodukować.
Tak że bez żartów! Kałach jest super, Mig mógł być niezły, ale w tamtych czasach także militarnie liczyły już się komputery, a w tej dziedzinie Rosja nie miała startu. Stąd właśnie „pieriestrojka” i cała ta ściema!
Co właśnie, na ile rozumiem, wzmacnia w sumie Wasze tezy na temat „upadku” komunizmu. Tylko trzeba to zrozumieć, a nie od razu się jeżyć.
Pzdrwm
ERRATA
„Fakt” to oczywiście masculinum. Sorry, marna klawiatura i nieudane formatowanie.
Pzdrwm
„Czemu akurat wtedy?” Odpowiedź Autora jest mocno metafizyczna i ogólnikowa, żeby to tak eufemistycznie. Ale moja hipoteza wyjaśnia to idealnie, n’est-ce pas?
W świecie, gdzie każda maszyna do pisania jest obiektem zainteresowania służb, a każda kopiarka urządzeniem o strategicznym znaczeniu, trudno się dorobić odpowiedniej ilości kompetentnych programistów – ot co!
Jakieś KONKRETNE kontrargumenty? (Poza tym, że ten tekst mi się całkiem po prostu podoba. Mimo drobnych wątpiów, co je mam.
Pzdrwm
„Największa Literatura”, my foot!
TU WŁAŚNIE zaczyna się ta kacapska trucizna, którą Zachód z takim zapałem chłepce! Wszelka dyskusja o „komuniźmie” nie ma sensu (no, niemal), zanim sobie nie wyjaśnimy tej kwestii. Mówię serio – dla mnie ta „największa literatura” to horrendum, a jej recepcja na Zachodzie to jeden z głównych symptomów agonii. Która zaczęła się jakieś dwa stulecia temu. (Spengler zawsze wygrywa!
Pzdrwm
Panie Triariusie,
Po kolei. MiG-29 był, jaki był. Pisałem to we wczesnych latach 90. na podstawie dostępnych mi danych. Nie tylko wówczas, także dzisiaj, mówi się wiele o rzekomej sowieckiej „przewadze militarnej”. Na zdrowy rozum, nie wydaje się to możliwe, ale mój punkt powyżej – a artykuł był pisany dla nie-polskich czytelników „Soviet Analyst” – był inny i podtrzymuję go i dziś. Otóż dla zachodniego obserwatora jest niepojęte, w jaki sposób kraj, który nie potrafi wyżywić własnej ludności może posłać psa Łajkę w kosmos, albo wyprodukować Su-35, gdy jednocześnie produkuje Ładę.
Czy zechciałby Pan wyłożyć ciut bardziej szczegółowo, o co chodzi w trzecim z powyższych komentarzy? Bez uważnego przeczytania artykułu, który pisałem prawie 30 lat temu, wraz z dyskusją sprzed dwóch lat, nie bardzo rozumiem, czego dotyczy Pańska uwaga o „metafizycznej odpowiedzi”. A jaka jest Pańska hipoteza wyjaśniająca?
Nie sądzę, żeby Spengler wygrywał. Ani zawsze, ani w ogóle. Domyślam się, że Pańskie słowa odnoszą się do XIX-wiecznej literatury rosyjskiej. Określenie „największa literatura” jest tak oczywiście subiektywne, że wstyd doprawdy dodawać: moim zdaniem. Być może Pańskim nie, ale wypadałoby powiedzieć: dlaczego.
W moim przekonaniu jest właśnie na odwrót: rosyjska literatura jest zdumiewająco współczesna, mówi o dzisiejszym społeczeństwie zachodnim, mówi o czasach przed upadkiem, ale nikt – absolutnie nikt! – tego tak nie widzi.