Pierwsza część powieści Kontra Józefa Mackiewicza zatytułowana jest pytaniem „Jak do tego doszło?”. W dwóch kolejnych Mackiewicz opisuje, jak przebiegało wydanie sowietom wolnych Kozaków, którzy z nimi walczyli. Opiera się na faktach, które przedstawia bez emocji, nie zadając narzucającego się pytania, dlaczego do tego doszło? Dlaczego anglosascy zwycięzcy tej wojny wydawali komunistom nie tylko tysiące ludzi – na swój użytek zabierając ich konie – ale także i całe narody? Dlaczego sami sobie stworzyli śmiertelnego wroga? Odpowiedzi na te pytania, Mackiewicz pozostawia mnie, jako czytelnikowi.
Nowa książka Jacka Szczyrby, wydana niedawno przez Wydawnictwo Podziemne wydaje mi się ułatwiać odpowiedź. Czerwoni na szóstej! [1] to barwna powieść sensacyjna, podobnie jak poprzednia jego książka, gotowy scenariusz na dobry film. Przy tym, lektura konieczna dla pasjonatów lotnictwa, przede wszystkim wojskowego w latach Drugiej Wojny Światowej. Rozpoczyna się od sielankowego, malowniczego obrazu, a kończy dramatyczną sceną. Jacek Szczyrba ma niezwykły talent do plastycznych opisów tła powieściowych wydarzeń. Z wyczuciem oddaje atmosferę samotności, jak w przypadku lotu przez sowiecką noc. Barwnie przedstawione, żywe postaci książki Czerwoni na szóstej!, opisane są nie tylko jako bohaterowie wojny, lecz jako zwyczajni ludzie. To wielka zaleta tej powieści. Opisy walk powietrznych są niezwykle sugestywne, a treść jest ilustrowana równie udanymi grafikami Autora. Jego znajomość rzeczy w tej dziedzinie wydaje mi się godna podziwu, ale niech to lepiej ocenią znawcy tematu – ja jestem w tej dziedzinie laikiem. Co należy jeszcze dodać, to bardzo staranne wydanie – wysoki poziom edytorski, a w tym doskonale dobrana czcionka, która znakomicie ułatwia czytanie. Jednym zdaniem, powieść czyta się jednym tchem – ma nieco ponad 140 stron.
*
To, co mnie najbardziej w niej zainteresowało, to jednak nie bogactwo opisów powietrznych pojedynków oraz typów samolotów, wraz z ich wyposażeniem. Moją uwagę przyciągnęła kwestia postawy jednostki wobec komunizmu, która jak mi się zdaje, odzwierciedla w książce przemyślenia jej Autora. To one stanowią dla mnie o wartości Czerwonych na szóstej!. Sądzę tak, bowiem, podobnie jak bohater jego powieści, sam przeszedłem w życiu podobną zmianę postrzegania komunizmu. Od akceptacji stanu rzeczy jaki był, gdy wkraczałem w dorosłe życie, przez stopniowe otwieranie oczu na zło komunizmu we wczesnej fazie moralnego i politycznego dojrzewania, aż do świadomej jego oceny na podstawie rozpoznania go i uznania, że Józef Mackiewicz miał absolutną rację. Jedyną słuszną postawą wobec komunizmu jest dążenie do jego zniszczenia. Opowieść Jacka Szczyrby, której finałem jest świadoma walka głównej postaci książki z komunistycznym podbojem, to przekaz, dla którego warto poświęcić swój czas. Aby zachęcić czytelnika, przedstawię w skrócie przebieg powieściowych wydarzeń w tym kontekście.
Nie pokrywa się to z chronologią wydarzeń w powieści, ale łatwiej mi będzie przedstawić je w historycznym porządku rzeczy. Gdy jeszcze zimą 1939/40 roku, młody amerykański pilot Joe Murphy jako ochotnik bierze udział w obronie Finlandii przed sowieckim napadem, nie zdaje sobie sprawy z tego co robi. Chce być doskonałym profesjonalistą w swoim wojennym rzemiośle i wciąż żyje swoją młodzieńczą fascynacją lotnictwem i „podniebną” miłością do jego legendy. Te kwestie często wypełniają jego myśli. Nie interesuje się polityką aż do czasu, gdy polityka sama się nim zainteresuje. Kolejna bitwa, w której bierze udział jako ochotnik – w obronie brytyjskiego sojusznika, nie pomaga mu poznać pełnej prawdy o świecie, ale pozwala zyskać większą świadomość – lepiej odróżnić przestępcę od jego ofiary, lepiej rozpoznać wroga.
Gdy inny wróg atakuje jego ojczyznę, główny bohater poznaje zarówno gorycz dużej porażki, jak i teorii „mniejszego zła”. Przyczyna jest dla niego szokująca. Uświadomił sobie bowiem, że chęć pomocy sowietom przez amerykańskich przywódców politycznych, była większa niż chęć pomocy własnej armii. Z tym się nie godzi – zło jest złem niezależnie od intencji, a w tym przypadku chodzi o jego rodaków – towarzyszy broni pozostawionych na pastwę wroga. To go spycha na margines, ale nie dba o to. Ma własne poglądy i normy moralne, którym jest wierny.
Polem, a właściwie przestrzenią bitwy, którą sobie następnie wybiera, są Chiny. Wielki i ludny kraj, będący częściowo pod okupacją, częściowo opanowany przez komunistów, częściowo jeszcze wolny. Walczący o swój byt także z ówczesną, prokomunistyczną amerykańską linią polityczną. O co naprawdę chodzi w tej układance, wyjaśnia mu dużo lepiej od niego zorientowany, doświadczony towarzysz broni Frank De Rivaux. Niebawem wyjaśnia się skąd czerpie on swoją wiedzę. Dysonans poznawczy w postrzeganiu komunistycznego zagrożenia jest efektem pierwszego kontaktu z komunistami – jeszcze niedoświadczonymi, zdegenerowanymi chłopami, będącymi pod wpływem bolszewickiego narkotyku „grab zagrabione!”. Wydarza się to w sytuacji konieczności walki z nimi twarzą w twarz w obronie napastowanych przez nich mieszkańców wioski. Poznaje wówczas oblicze komunizmu, ale skalę zagrożenia uświadamia mu, wspomniany już, doskonale zorientowany w tej kwestii kolega – którego z początku niechętnie słucha – przewodnik Joe Murphy’ego po realnym świecie, który okazuje się być niepokornym antykomunistą i majorem wywiadu wojskowego. Nie na tyle jednak uświadamia wówczas Joe, aby ten do końca zrozumiał, co się naprawdę dzieje na świecie, dokąd sprawy zmierzają. Wierzy wciąż we własny kraj i w to, że amerykańskie elity rządzące działają na jego korzyść. A sprawy zmierzały wówczas do zwycięstwa komunizmu na znaczącym obszarze świata i stworzenia śmiertelnego zagrożenia dla jego ojczyzny. W Chinach stało się to faktem pięć lat później – był tego świadkiem.
Wkrótce po powrocie do ojczyzny z azjatyckiego frontu, młody pilot znacznie poszerza swoją antykomunistyczną świadomość. Za sprawą swojego towarzysza broni, znajduje się nieoczekiwanie w centrum afery kradzieży przez sowietów kluczowej technologii, która zakończyła ostatecznie Drugą Wojnę Światową – broni atomowej. W owym czasie – od blisko trzech lat, sowieci uznani byli przez przez USA i Wielką Brytanię za najbardziej wartościowych sojuszników, którym pomagały na ogromną skalę, zaopatrując ich i dostarczając im informacji wywiadowczych. Jak się okazało także największego sekretu, którego nie powinni poznać. Sprawa przekazania sowietom informacji dotyczących „projektu Manhattan” jest dobrze znana z innej strony – zdrady naukowców, ale mało się mówi o tym, że istniał także inny wątek zdrady, na bardzo wysokim szczeblu administracji prezydenckiej USA.
Tę właśnie, niechcianą dla amerykańskich elit prawdę, poznaje Joe Murphy. Prawdziwe oblicze sowietów poznaje głównie za sprawą szczerego w niektórych swoich wypowiedziach czekisty, a skalę zdrady na ich rzecz we własnym kraju, po odkryciu przemytu do „raju krat” materiałów wojskowych o strategicznym znaczeniu (wzbogaconego uranu). Dzięki własnym, nadzwyczajnym zdolnościom, ratuje się wraz z przyjacielem (dwaj inni uczestnicy akcji demaskującej zdradę nie mają tyle szczęścia). Nie mogą jednak ujawnić prawdy. Nawet wtedy, gdy już nie tylko połowa Europy, ale i spora część świata, w tym Chiny, ulegają komunistycznemu zniewoleniu, i rozpoczyna się krótkotrwała „zimna wojna” (po „odwilży” w ZSRS, wrogość Zachodu do sowietów w istocie zanikła). Korzenie sowieckich wpływów i konsekwencje ulegania im są zbyt głębokie. Pozostaje tylko ratowanie tego co można uratować pod chińskim niebem, a później walka z komunistami na kolejnym azjatyckim froncie, która uświadamia mu, że słabość do nich i niewłaściwe rozpoznanie ich rzeczywistych celów ma swoje konsekwencje – myśliwy łatwo staje się zwierzyną.
*
Taka jest historia Joe Murphy’ego. Jak pisze w posłowiu Autor, historię tę stworzyła jego wyobraźnia. Ale nie do końca, bowiem ma ona oparcie w faktach. Napisały ją także przeżycia wielu osób, które podczas Drugiej Wojny Światowej walczyły w Chinach, Finlandii i na innych frontach powietrznych bitew – w tym także dowódców. Sprawa uległości sowietom i podejrzeń o zdradę najbardziej zaufanego doradcy prezydenta USA, Harry Hopkinsa, jest znana, ale skutecznie „zamieciona pod dywan” – w istocie za tą zdradą kryła się linia polityczna ówczesnej administracji USA, na którą Hopkins miał ogromny wpływ. Sprawa przekazania sowietom wzbogaconego uranu została opisana we wspomnieniach majora armii amerykańskiej George R. Jordana, który usiłował do tego nie dopuścić, a następnie rzecz ujawnić i nagłośnić, przez co został później określony mianem „osoby niewiarygodnej” i zdyskredytowany. Dopiero po latach, jego informacje znalazły potwierdzenie w ujawnionych dokumentach rządowych z tego okresu czasu. Korzenie są głębokie.
Główny bohater powieści Jacka Szczyrby, wspominając miłość swojego życia podczas nieszablonowych przygód wojennych, gdy znajduje się sam jeden we wrogim mu środowisku, zadaje retoryczne pytanie „Gdzie teraz jesteś, Amelio?”. Tak naprawdę, chodzi tu jednak nie o Amelię Earhart, lecz o to, co sobą symbolizowała – wolnego, amerykańskiego ducha. Pytanie, które powinien zadać na koniec, gdy jego eskadrę atakują z tyłu sowieckie myśliwce, powinno brzmieć: gdzie teraz jesteś, Ameryko?
*
Zaraza. To słowo pada w powieści co najmniej trzykrotnie. I jak mi się zdaje, jest to odpowiedź Autora powieści Czerwoni na szóstej! na pytanie „dlaczego tak się stało?” Jacek Szczyrba jest jednym z niewielu, którzy starają się to zrozumieć i opisać dla innych. Polecam tę książkę.
______________________
[1] Jacek Szczyrba, Czerwoni na szóstej!, Poznań 2022
Prześlij znajomemu
Andrzej,
Dziękuję za tak przenikliwą analizę. Opracowanie McMeekina to bardzo interesujące znalezisko. Dobrze, że pojawiają się takie treści w anglosaskim środowisku. Zastanawiam się, w jakim stopniu ten przekaz zmieni świadomość Amerykanów i wpłynie, na postrzeganie roli administracji FDR w promowaniu komunizmu. Ta kwestia wydaje się dziś coraz bardziej istotna. W sytuacji, gdy ciemne chmury zbierają się nad Tajwanem, przytłaczająca większość amerykańskiego establishmentu nie widzi w ChRL komunistycznego zagrożenia. Nie wiem, czy taką polityczną ślepotę może uleczyć jedna, czy dwie książki, ale próbować trzeba.
Jacku,
Niewątpliwie trzeba próbować. Tym bardziej po wszechobecnym „praniu mózgów” przez amerykańskich bolszewików na miejscu. To co mnie pociesza, to że ta książka została wydana i jest dostępna (także w Wielkiej Brytanii), ma dobre oceny np. na Amazonie i sporo recenzji oraz materiałów na jej temat w serwisie YT. Nie czytałem jej jednak, i swoje zdanie opieram na przywołanej recenzji. Wg recenzji McMeekin studiował archiwa sowieckie. Pewne jest to, że pozwolono mu zapoznać się tylko z odpowiednio spreparowanymi. Jeśli tak, to chyba potrafił oprzeć się sowieckiej narracji. Mając do dyspozycji także archiwa amerykańskie i brytyjskie mógł je sobie skonfrontować. Ale nie przesadam tego, bo książki nie znam. Podobno po wydaniu jej, jest już „persona non grata”. Wcześniej napisał m.in. książkę o rewolucji rosyjskiej i przewrocie bolszewickim.
ps. obszerniejsze streszczenie książki Seana McMeekina „Stalin’s War” znalazłem tutaj
Andrzej,
Obejrzałem wystąpienie McMeekina i z tego co i w jaki sposób mówił można między wierszami wyczytać, że tam (na Zachodzie) punkt widzenia, który zawarłem w Czerwonych byłby dla większości nie do zaakceptowania. To, jak McMeekin mówi o roli Stalina w II wojnie światowej sugeruje, że on musi tak oczywiste kwestie przedstawiać bardzo rozważnie, żeby taka optyka nie została z marszu odrzucona przez środowisko naukowe. Zresztą prowadzący spotkanie na wstępie na wszelki wypadek uprzedza, ze książka jest kontrowersyjna. Piszesz, że po publikacji Wojny Stalina i tak został zmarginalizowany, co dobrze portretuje kondycję intelektualną zachodnich elit. Ten przykład ze zdjęciem polskich ubeków na Harleyach z Lend-Lease u bardzo dobrze pokazuje, czym była amerykańska pomoc dla Stalina. Tutaj, u nas jest to sprawa oczywista, w Stanach wciąż temat tabu.
Drogi Panie Jacku,
Że tu „(na Zachodzie) punkt widzenia, który zawarłem w Czerwonych byłby dla większości nie do zaakceptowania”, to jest równie trafne, co delikatnie powiedziane.
Przede wszystkim, to nikogo nie obchodzi. Nieliczni zainteresowani – zawodowi historycy, publicyści historyczni, czytelnicy książek historycznych – mają ustalony pogląd na ten okres, który jest odwrotnością naszego stanowiska. Andrei Navrozov słusznie pisał gdzieś, że książki Beevora o Stalingradzie i Berlinie mogły były ukazać się w sowietach w latach 50. Autor całkowicie przyjmuje ich optykę, a że czasami krytykuje – nu, wot prawilno.
Znajomy czytał Wojnę Stalina, ale odłożył, bo wydała mu się bardzo słaba. To niestety jest także problem. Nie twierdzę (na podstawie tej jednej opinii), że książka jest zla, ale znając np. angielskie przekłady Suworowa, podtrzymuję zdanie, że poziom tych „kontrowersyjnych” pozycji jest niekiedy zbyt niski.
Co robić. Niewielu umie pisać tak, jak Józef Mackiewicz, a nawet on nie trafił do czytelników na Zachodzie.
Panie Michale, Jacku,
To, że dla znajomego Pana Michała książka McMeekina jest nudna nie powinno nas zniechęcać do zapoznania się z nią. Mnie się zdaje być interesująca (sądzę po przytoczonych recenzjach). Ostatnio czytam mało ciekawą – bo jestem przekonany, że mogłaby być sto razy ciekawsza, znając możliwości i zakres wiedzy jej popularnego tu, „antykomunistycznego” autora – książkę o polskiej „transformacji” (kolekcję publicystyki), ale nie odmawiam nikomu przeczytania jej a nawet bym polecił. Z każdej książki można się czegoś dowiedzieć. Także ze złej. Choćby tego, dlaczego jest zła.
Sądzę, że odmowa poznania, jak opisana powyżej to cecha charakteryzująca bolszewickie ponad-stulecie. Nie tylko książki, ale i własne zdanie prezentowane innym w prywatnej rozmowie. Gdy kolektywizmu nie było, indywidualne poglądy były doceniane, gdy się pojawił są wypluwane na bok. Pytanie, czy to jest odwracalne jest retoryczne. Na razie nic na to nie wskazuje – być może gdy ten bolszewicki ogień się wypali, ale czy się wypali kiedykolwiek?. To nie znaczy, że nie należy próbować leczyć ślepoty, jak napisałeś to trafnie Jacku. Mieć odmienne zdanie i nie dać się skolektywizować czy wciągnąć w bolszewicki młyn (np. w grę na „patriotyzm” jak wielu byłych antykomunistów) to podstawowa kwestia.
Panowie,
Dla mnie wykład McMeekina wydał się interesujący, choćby z racji okoliczności, w jakich został wygłoszony. Samej książki nie znam, ale postaram się przeczytać. Z tych informacji, które się pojawiają w sieci Wojna Stalina wydaje się w pewnym zakresie mieć podobną wymowę, co Wielkie kłamstwa Ameryki Diany West. A więc jest to próba leczenia ślepoty politycznej, o której tu mówimy. Co do poziomu literackiego, czy warsztatu historycznego nie mogę się, rzecz jasna wypowiadać, ale oczywiście może być tak, że autor mając dużą wiedzę merytoryczną nie umie jej odpowiednio interesująco przekazać. Mackiewicz pod tym względem (i nie tylko pod tym) był wyjątkowym pisarzem i trudno znaleźć historyka, literata, czy publicystę, który mógłby mu dorównać.
Natomiast próby upowszechnienia wiedzy o metodach, jakimi komunizm odnosi kolejne zwycięstwa wydają mi się cenne, nawet jeśli formalnie nie są bez skazy.
Panie Andrzeju,
Drobna poprawka: on nie powiedział, że nudna, ale że słaba. To nie to samo. Co oczywiście nie znaczy, żeby ktokolwiek przywiązywał wagę do jego opinii. Ja książki nie czytałem i nie mam żadnego zdania.
Oczywista pomyłka z mojej strony Panie Michale. Przepraszam.
Niemniej nie zmienia to wymowy tego co starałem się powiedzieć. Opinia innych nie powinna nas zniechęcać do zapoznania się z daną rzeczą czy kwestią.
Jedno zdanie z nowej powieści Jacka Szczyrby mocno wbiło mi się w pamięć i świadomość – zdanie określające niejako fabułę i przesłanie książki: „Kim właściwie jest sojusznik, dla którego Ameryka uruchomiła wszystkie swoje rezerwy produkcyjne?” Wokół tej frazy utkana jest powieść z jej wątkiem sensacyjno – lotniczym, ona zwiastuje i określa przesłanie którym podzielił się z nami autor. Rozpisywał się o powieści nie będę, recenzent zgrabnie rzecz przedstawił, więc – po cóż ja?
Ale (niechżeż autor powieści wybaczy!) raz jeszcze wbiję szpilę. Raz jeszcze, bo miałem okazję powiedzieć to autorowi po spotkaniu promującym książkę w Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie. Ta bardzo dobra powieść jest o wiele za krótka! Za bardzo skondensowana, za bardzo instant! Pamiętam dobrze rozmach „Punktu Lagrange’a” i na podobne klimaty, na zgrabne, poboczne, przeplecione z główną linią fabularną wątki liczyłem, ale autor poskąpił! Wątek Amelii rozbudować na przykład, aż się prosiło! Z poprzedniej powieści wiemy, że obyczajowo – romansowe i okołoprzyrodnicze, literackie wariacje są mocnym punktem autora, ale tym razem niemal nic z tego. No szkoda – taka powieść jak „Czerwoni na szóstej” z jej mocnym, jak najsłuszniejszym antybolszewickim przesłaniem powinna porwać czytelnika przynajmniej na 300, 400 stronic, a nie na marne 144.
Dziękując autorowi na napisanie a wydawcy za wypuszczenie tej świetnej powieści bardzo jednak proszę – pamiętajcie, że z dobrą powieścią czytający lubi się „zaprzyjaźnić”, lubi wejść w tworzone pomysłem autora światy i rzeczywistości. Bardzo liczę na kolejne powieści p. Jacka, ale uroczyście deklaruję – jeśli zobaczę, że następna rzecz nie będzie miała przynajniej 300. stronic – nie wezmę do ręki!
Ukłony i pozdrowienia!
Drogi Panie Andrzeju,
Nie ma za co przepraszać, bo to drobnostka.
Nie zmienia to wszakże faktu, że ani mi w głowie nie postało, by kogokolwiek, a już na pewno nie Pana, zniechęcać do lektury McMeekina. Nie zmienia to także wymowy tego, co chciałem powiedzieć, a mianowicie, że najważniejszy jest POZIOM. Nikt z nas, jeżeli dobrze rozumiem, nie czytał Stalin’s War, więc zostawmy to do czasu, aż ktoś się z tą książką zaznajomi. Natomiast wiemy np., że Suworow jest ciekawy, ale jest strasznie słaby. Przynajmniej w angielskich wydaniach, które miałem nieszczęście czytać. Jest przełożony i wydany po amatorsku, a wszystko wskazuje, że napisany również po amatorsku. Ale czy z tego wynika, żebym miał kogokolwiek zniechęcać do czytania Suworowa?! Niby dlaczego? Ależ proszę go czytać, ile dusza zapragnie. Pomijając już moją niechęć do zachęty, tudzież brak chęci do zniechęcania, czy nie jest tak, że każdy powinien czytać, co chce i formułować własne wnioski na podstawie swych lektur? A kiedy je już sformułuje, to powinien je poddać ostrej krytyce.
Jak Pan słusznie powiedział: „Opinia innych nie powinna nas zniechęcać do zapoznania się z daną rzeczą czy kwestią”.
Ależ Panie Tomaszu! Wydaje się Pan być zwolennikiem tezy, że długość jest najważniejsza. A figlarność? Trudno, rzecz jasna, zaprzeczyć, że długość ma także swoją, jeśli można tak powiedzieć, wagę. Ale jednak…
Natomiast co do powieści, to powinny być takiej długości, jakie dyktuje temat. Jakiś wczesny czytelnik napisał ponoć do Tolkiena, że jego powieść o pierścieniu jest znakomita, ale niestety zbyt krótka. Osobiście uwielbiam dzieła, ciągnące się na tysiące stron. „Józef i jego bracia” – mój Boże, co za szkoda, że nie ma pięciu tomów. „Czarodziejska góra” mogłaby dla mnie toczyć się przez kolejne dwa tomy, ale niestety wybuchła przeklęta wojna i Hans Castorp musiał zalec w okopach.
Ale są też inne arcydzieła: „Jądro ciemności” jest dokładnie tak długie, jak być powinno. „Dr Jekyll and Mr Hyde” chyba jeszcze krótsze, a obie powieści wyczerpują temat, mówią to, co należało powiedzieć. Nie zamierzam odgrzewać zleżałej debaty na temat: co konstytuuje powieść? co odróżnia powieść od opowiadania lub noweli? Zmierzam do tego, że następna powieść p. Jacka może mieć 100 stron i być arcydziełem lub 500 stron i być nieudana (w co oczywiście wątpię, a mówię wyłacznie dla uwypuklenia kwestii).
Prawdziwa zatem puszka Pandory tkwi nie w długości, ale w postawionym przez Pana pytaniu o wyczerpanie wątków, o meandry myśli i narracyjne manowce – kochane manowce! – których rzeczywiście poskąpił nam p. Jacek tym razem. Pytanie, czy należy podnosić każdy kamień i zaglądać do wnętrza każdej miłości, czy niektóre z nich można pozostawić nietkniętymi i tylko czynić do nich aluzje?
Bardzo ciekawa kwestia.
Panie Tomaszu,
Bardzo dziękuję za szpilę, takie uwagi dowodzą, że zaangażował się Pan emocjonalnie i intelektualnie w moją pisaninę, co dla autora jest bardzo ważne. Jak już wspominałem na spotkaniu, a i będzie o tym jeszcze mowa niebawem, miałem swoje przemyślenia, podczas konstruowania fabuły i objętości Czerwonych. Starałem się skondensować opowieść tak, żeby był to mocny ładunek prowadzący czytelnika do sedna, bez rozmieniania się na poboczne wątki. Mnie samego kusiło w paru miejscach, żeby popłynąć w meandry dygresji i rozbudować tę historię, ale za każdym razem dyscyplinowałem się, i powracałem do pierwotnego zamysłu. Miałem w pamięci pewną powieść skonstruowaną według takiej właśnie zasady i ta jednowątkowa metoda tkania losu bohatera bardzo mi zapadła w pamięć.
Kiedyś, dawno temu czytałem szeroko pojętą fantastykę. Różne podgatunki, fantasy, cyberpunk, twardą SF. Za fantasy nie przepadałem, nigdy nie przebrnąłem przez Tolkiena, a Kroniki Amberu ciepnąłem w kąt, bodajże po Karabinach Avalonu. Ale to właśnie Roger Zelazny wywarł na mnie wtedy tak wielkie wrażenie. Tylko nie tymi opowieściami o księżniczkach, królach i smokach, a uczciwą, twardą, samą gęstą Science Fiction, a mianowicie Aleją Potępienia. Historia prosta, jak strzelił, jak droga, którą główny bohater zmierza z L.A. do ogarniętego epidemią Bostonu wzdłuż amerykańskiego „fly over country”. Jakżesz to mi się spodobało! Właśnie ta prostota, lapidarność, oszczędność w środkach. Krótkie, zdawkowe dialogi, narracyjna asceza, chłodne, rzeczowe opisy nieludzkich krajobrazów, gdzie już nigdy nie zakwitnie życie. Po latach, przymierzając się do nowego tematu pomyślałem, że Czerwonych też tak napiszę. Nie wiem, czy udało mi się zbudować taką sterylną i klarowną literacko konstrukcję, nie mam już dystansu do tego tekstu, za wiele razy go czytałem. Przyjmuję wobec tego Pańskie uwagi, przeanalizuję je i wyciągnę wnioski.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, ze to jest wybryk na raz. Nie każdy temat można potraktować w takiej formie. Jeśli uda mi się sfinalizować następny plan, użyję już innych środków i będzie tego co najmniej 300 stron.