- - https://wydawnictwopodziemne.com -

Ósma praca Asterixa

Posted By admin On 10 maja 11 @ 8:05 In Wojciech Nielski | 152 Comments

Cierpliwie czekałem, coś około dwudziestu lat, owoców wywalczonej w 1989 roku wolności. Czekałem, czekałem, a moje nadzieje coraz bardziej zmieniały się w frustrację. Jakże to? Minęło z okładem dwadzieścia lat wolności tego kraju, i co? I nic. Niby progres niebywały: granice otwarte, uczestnictwo w NATO, w Unii, PKB rośnie jak szalone. Chyba każdy z nas odczuł poprawę. Nic tylko żyć chwilą. Jak powiedział ostatnio premier tego kraju: ważne jest „tu i teraz”. Reszta jest bez znaczenia. I tylko coraz silniejsze wrażenie, że to wszystko nie tak miało być, nie o to chodziło.

Coś na kształt obrzydliwego, gomułkowskiego czy też gierkowskiego bloku mieszkalnego, jakich pełno w tym kraju. Z zewnątrz ocieplenie. Styropian pokryty kolorowym tynkiem. A w środku? W środku jak było obrzydliwie, tak jest obrzydliwie. Nic tego nie zmieni. Z założenia blok ma być obrzydliwy a mieszkania ciasne i niefunkcjonalne. Może trzeba było to wszystko zburzyć? Nie, trzeba być realistą. Burzyć nie można. Co wtedy począć z mieszkańcami bloku? Trzeba im zapewnić spokój i godziwe warunki do życia. Poza tym tak przywykli do swoich bloków, zobojętnieli na wszechobecną brzydotę, uznali otoczenie, w którym wyrośli i w które wrośli, za coś oczywistego i naturalnego, że są wręcz przeciwni jakiejkolwiek rewolucji. Są gotowi zaakceptować co najwyżej drobne ulepszenia. Własnym sumptem zaczęli wymieniać stare, drewniane okna na nowe, plastikowe. Obrzydliwe PCV na drewnopodobne panele. Oczywiście cały czas działa, praktycznie niezmieniona, administracja nie tylko tego, ale wszystkich podobnych bloków. W sumie, życie stało się całkiem znośne.

W tym wszystkim do rangi symbolu urastają warszawski Pałac Kultury i Nauki i przedwojenna ulica Próżna. Pierwszy, od niedawna wpisany na listę zabytków, chroniony jest prawem. Ta druga to fragment przedwojennej Warszawy. Przez krótki czas była w granicach stworzonego przez Niemców żydowskiego getta. Przetrwała Powstanie Warszawskie. Dziwnym trafem nie została wyburzona przez komunistów. Znajduje się nieopodal stalinowskiego szkaradztwa dominującego nad całym miastem. Nie została poddana rewitalizacji. Jak popadła w ruinę, tak nią została.

Dwadzieścia lat. Przecież po takim okresie obywatele Niemiec, tych zachodnich, cieszyli się owocami cudu gospodarczego. No cóż, przecież to Niemcy, myślę. Potrafili nawet nadspodziewanie efektywnie mordować ludzi. Ale była także IIRP. Czy to nie w ciągu dwudziestu lat zbudowano COP, Gdynię, sprawnie działającą kolej? Tak, przecież uczono mnie o tym w szkole. Co prawda była to Polska reakcyjna, na pasku imperialistów, ale osiągnęła więcej niż kraj, w którym żyję.

Jak nazwać ten kraj? Kolejna Rzeczpospolita? Nie, chociażby z prozaicznej przyczyny, że nie jest to rzecz wspólna w znaczeniu brytyjskiego Commonwealthu. Litwini, Białorusini, Ukraińcy, Żydzi i wreszcie Polacy nie tworzą na obszarze tego kraju żadnego dobra a tym bardziej wspólnego. PRL-2 czy PRL-bis? Lepiej, ale też nie. Wydarzenia lat osiemdziesiątych, zwieńczone magdalenkowymi i okrągłostołowymi umowami, wniosły nową jakość. Zawieszono wykładnię zgodnie, z którą władza sprawowana była w imieniu i dla ludu. Według mnie, najlepszym określeniem jest OTP. Trochę zapomniany, „wałęsizm” „O Take Polske” w pełni oddaje efekt walki opozycji. Koncesjonowanej przez komunistów opozycji, której celem nie było obalenie komunizmu a jedynie jego naprawa.

Znajomy pożyczył mi „Zapiski oficera Armii Czerwonej” Sergiusza Piaseckiego. Zabawne, szczególnie opisy tych sowieckich tumanów, ale pojawił się pewien zgrzyt. Polacy faszystami? Przecież to myśmy pobili faszystów i to wraz z Armią Czerwoną, wyzwolicielką Polski. Pamiętam ze szkoły, poza tym oglądałem przygody czterech pancernych i towarzyszącego im psa. W międzyczasie usłyszałem, że pewien autorytet powiedział o jakimś pisarzu, że ten był „zoologicznym antykomunistą”. I wreszcie inny znajomy pożyczył mi „Kontrę” i zbiór „Fakty, przyroda i ludzie”. Lektura kolejnych dzieł „zoologicznego antykomunisty” i jego żony pozwoliła spojrzeć na otoczenie z całkowicie nowej, nieznanej mi perspektywy. Powoli zacząłem pojmować, dlaczego młodzież uczona jest tych samych kłamstw co w czasach PRL-u. Dlaczego nie dokonano zwrotu majątku zagrabionego przez komunistów? Dlaczego nie został zbudowany gazociąg łączący ten kraj z Norwegią? Dlaczego wicepremier rządu tego kraju negocjował umowę gazową wbrew interesom OTP? Dlaczego ten kraj nie potrafi bezpiecznie przewieźć swojego prezydenta?

Wszechobecność wszelkich: zaniechań, zaniedbań, błędów, partactw, bylejakości nie może być spowodowana jakimiś wrodzonymi wadami Polaków. Przecież wystarczy, żeby OTP gdzieś nie ingerowało, a wtedy wszystko się udaje. Otaczająca nienormalność występuje w sposób wręcz systematyczny, planowy. Świeżo naprawiona ulica musi być zaraz rozkopana, kolejny przetarg to kolejny bubel a przy tym afera, nic nie może być wykonane według planu, na czas. Przestawałem wierzyć, że komunizm upadł. Zacząłem rozumieć, że ma się całkiem dobrze, że OTP tak jak PRL zainfekowana jest bolszewicką zarazą. Lata 1989-91 nie przyniosły żadnej znaczącej zmiany. Komuniści dokonali jedynie taktycznego manewru. Rzekoma wolność jest jedynie swobodą poruszania się po świecie. Nie jest poparta ani wolnością myśli ani wolnością wyboru. Dominuje kolektywnie przyjęta wykładnia oceny historii i teraźniejszości. Upaństwowiony przez komunistów majątek pozostał pod kontrolą państwa lub trafił w ręce ludzi, których można bardzo łatwo kontrolować. Reszcie pozostawiono możliwość wyboru między partiami, które są pragmatyczne w swym działaniu, ale nie ma w nich idei Wolności. Można wybierać jedynie między takimi samymi produktami, różniącymi się wyłącznie opakowaniem. Chyba nikt już nie domaga się rozliczenia komunizmu. Chyba nikogo też nie zastanawia dlaczego komunizm nie miał swojej Norymbergii? Jeżeli komunizm faktycznie upadł, to cóż mogło być bardziej naturalne i oczywiste, niż domaganie się powszechnego i natychmiastowego rozliczenia? Chociażby dla przywrócenia słowom ich pierwotnego znaczenia. Dla potępienia wszelkich przejawów współpracy z nieludzkim systemem. Dla przywrócenia granic między złem a dobrem. Dla przerwania procesu wrastania kolejnych pokoleń w bolszewickie bagno. Czy wreszcie, dla zapobieżenia odrodzeniu się komunizmu. Tak się nie stało, ponieważ komunizm nie upadł.

Tak jak nie upadł tak samo nie zawiesił swojego najważniejszego celu. Celem pozostaje opanowanie całego świata i skolektywizowanie zateizowanych ludzi.

Obecny stan jest stanem przejściowym. Może to być okres leninowskiej pieriedyszki, może to być również etap długofalowego planu. Nie ma to znaczenia. Komunizm nie zniknął. Jest zbyt dużo „czerwonych szmat” wkoło nas.

Z gór roztacza się jeden z najpiękniejszych widoków na Wilno. W chwili, gdy pierwsze oddziały litewskie schodzą serpentyną w dolinę miasta, upstrzone jest ono jeszcze czerwonymi szmatami, które tu zatknęli bolszewicy.” („Jak to było z Litwinami”, Józefa Mackiewicza, Wiadomości 1947 nr 33 /72/ ze zbioru „Droga Pani…”, Kontra).

Był rok 1939, po ośmiu miesiącach, w czerwcu 1940, komuniści wrócili.

Dlaczego komuniści mogli pozwolić sobie na mistyfikację lat 1989-91? Ano dlatego, że skutecznie działa kilka mechanizmów. Wspomnę tylko o narodowym komunizmie i fasadowej demokracji. Obydwa mechanizmy mają odwrócić uwagę od faktu, że absolutna władza pozostała w ich rękach. Mają „zaktywizować” możliwie najszersze rzesze w umacnianiu komunizmu, włączyć je w „trud budowania”.

Narodowy komunizm jest dziełem Lenina, wprowadzonym w życie na Ukrainie i Białorusi jeszcze w czasach NEP-u. Wykorzystany przez Stalina w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. Posłużył po Drugiej Wojnie Światowej spacyfikowaniu podbitych narodów. Komuniści zabierając Wolność, dali w zamian narodowy komunizm. Dzięki temu obywatele każdego z krajów dotkniętych zarazą sami stoją na straży bolszewickiego ładu. Nie potrzeba nawet bagnetów. Jak działa ten mechanizm?

Narodowy komunizm odwołuje się formalnie do uczuć narodowych, do patriotyzmu. Ale także do narodowego ‘realizmu’, ‘neopozytywizmu’, ‘pragmatyzmu’ etc. […].

[…] następowało – jak np. w PRL – pogłębienie ‘polonizacji’. Zwłaszcza w nazewnictwie wypierającej każdy ślad obcej naleciałości, a szczególnie tak obawianej rusyfikacji; w sloganach patriotycznych; w historycznym wielbieniu (byle z pominięciem elementów ‘antysocjalistycznych’) etc. Wszystko co polskie jest dobre, a więc i komunizm polski winien być dobry!” („Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy”, Józef Mackiewicz, Kontra).

Drugi mechanizm to fasadowa demokracja. Danie poczucia posiadania wpływu na losy kraju, w którym się żyje. OTP jest krajem demokratycznym, wielopartyjnym. Tylko czy aby na pewno? Czy „wyborcy” nie zostali sprowadzeni do poziomu baranów i tylko w takiej roli mogą być akceptowani przez władzę?

Stado baranów, podzielone na dwie czy kilka partii nie straci właściwości stada baranów nawet, wtedy, gdy owce będą dobrowolnie wybierały sobie ogony, za którymi popędzą. […]. Decyzja większości tylko wtedy zasługuje na szacunek, gdy jest konkluzją ludzi myślących samodzielnie, że w takiej to a takiej sytuacji najlepszym wyjściem jest to albo tamto.” („Semantyka i Polityka”, Wiadomości 1960 nr 42 /759/, Barbara Toporska, ze zbioru „Droga Pani..”, Kontra)

Jeżeli dodać do „jednomyślności” całkowite wyzwolenie władzy spod jakiejkolwiek kontroli to mamy do czynienia z komunizmem najwyższej próby. Komuniści przejmując władzę posiedli ją w sposób absolutny. Przestała działać odpowiedzialność monarchy przed Bogiem.

Monarchie na całym świecie powstały w oparciu o kulty religijne. […] i dopóki formuła ‘My z Bożej łaski…’odpowiadała przeświadczeniu wypowiadającego i poddanych, posłuszeństwo królowi w niczym nie uwłaczało godności posłusznych, bo nawet niesprawiedliwość królewska zapowiadała zadośćuczynienie przed Najwyższą Instancją. Średniowieczne malunki piekła są zapełnione królami co bynajmniej nie podkopywało monarchii, gdyż przeciwnie podkreślało monarszą odpowiedzialność przed Bogiem jako rządcy przed panem.” („Semantyka i Polityka”, Wiadomości 1960 nr 42 /759/, Barbara Toporska, ze zbioru „Droga Pani..”, Kontra)

Wraz z przynoszącym coraz lepsze efekty „awansem społecznym” skolektywizowanych mas robotniczo-chłopskich komunizm mógł stopniowo przenosić akcent z opresji fizycznej na bardziej subtelną indoktrynację. Dziś indoktrynacja określana jest formułami, które nie budzą negatywnych skojarzeń. Czy będzie to Public Relations czy też inżynieria społeczna jest bez znaczenia. Ważne, że indoktrynacja spełnia rolę efektywnego narzędzia kontroli i sterowania zachowaniami „stad baranów”. Nie jest potrzebny już terror. W dodatku, odstąpienie od stosowania fizycznych opresji uwiarygodnia jeszcze bardziej teorię o upadku komunizmu. Wszyscy utożsamiający zło komunizmu z terrorem, łagodzenie tegoż drugiego uznawali za dowód na ewoluowanie, cywilizowanie się totalitarnego systemu. Zaprzestanie stosowania terroru brane jest za dowód ostatecznego upadku komunizmu. Pomija się fakt, że zło komunizmu nie leży w jego okrucieństwie a w zniewoleniu myśli i słowa. Barbary Toporska w artykule „O demokracji (1)”, Wiadomości 1970 nr 50 (1289) napisała:

Wolność słowa nie jest do szczęścia potrzebna ogromnej większości ludzi. Ale jest potrzebna społeczeństwu.” (Ze zbioru „Droga Pani..”, Kontra)

Warto zastanowić się nad celem mistyfikacji lat 1989-91? Być może chodziło o zgaszenie ostatnich punktów oporu? Być może chodziło o przełamanie ostatnich barier powstrzymujących rozwój współpracy, kolaboracji z komunistami? Jakby nie kalkulować takie qui pro quo musiało przynieść więcej korzyści niż strat. Jak walczyć z czymś, czego już w powszechnym mniemaniu przecież nie ma? Jak oprzeć się ofercie współpracy gospodarczej, gdy komunizm przestał być wrogiem, ponieważ przestał istnieć?

Cechą komunistów jest to, że nie tają swoich celów. Zapewne na zasadzie „wkraplania” swoich idei przeciwnikom. Z czasem następuje oswojenie z najbardziej absurdalnymi koncepcjami. Wyłączane są wszelkie reakcje samoobronne. Przykładem może być walka o pokój, zakończona sukcesem. Sukcesem komunistów, oczywiście we współpracy z Wolnym Światem. Sukcesem komunistów, a więc wbrew interesom Wolnego Świata.

Twórcą doktryny o pokojowym współistnieniu był Stalin. Opiera się ona na przesłankach: 1) Wojny nie są już nieuniknione, ponieważ ‘siły pokojowe’ wewnątrz ‘obozu imperialistycznego’ wzrosły i rosną i są w stanie wojenne decyzje rządów kapitalistycznych udaremnić; 2) Wojny przestały być warunkiem nieodzownym opanowania świata przez komunizm, ponieważ ‘siły pokojowe’ w „obozie imperialistycznym’ dopomogą do objęcia władzy przez komunistów dla ratowania pokoju; 3) ‘Współistnienie pokojowe’ nie przekreśla leninowskiego podziału na wojny ‘niesprawiedliwe’ i ‘sprawiedliwe’ i prawa komunistów do brania udziału w wojnach ‘sprawiedliwych’ (wszystkie wojny w interesie komunizmu); 4) ‘Współistnienie pokojowe’ nie jest jednoznaczne z ‘burżuazyjnym pacyfizmem’; 5) W celu wzmacniania ‘sił pokojowych’ wewnątrz ‘obozu imperialistycznego’ konieczny jest werbunek ‘stronników pokoju’ pośród wszystkich ludzi bez różnicy poglądów, wyzwania i przynależności do klas społecznych, tudzież popieranie pacyfistów i ‘pozytywnego neutralizmu’; 6) Platformą ‘ofensywy pokojowej’ mają być wszystkie międzynarodowe organizacje od ONZ począwszy, ich celom ma służyć ‘wymiana kulturalna’, ‘wymiana gospodarcza’ oraz wszystkie inne współpracy pokojowej.

Tyle Stalin. Inaczej mówiąc, chodziło mu o stworzenie w wolnym świecie czegoś w rodzaju ‘ideologii pokoju’, pokoju jako wartości samej w sobie i nadrzędnej, po to, by stronnicy pokoju ‘über alles’ odegrali rolę piątej kolumny, udaremniając obronę państw wolnych przed komunistyczną agresją.

Chruszczow do tej doktryny nic nie dodał i nic nie ujął.” („Semantyka i Polityka”, Wiadomości 1960 nr 42 /759/, Barbara Toporska, ze zbioru „Droga Pani..”, Kontra)

Po trzydziestu latach od opublikowania tego artykułu, na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, komuniści mogą zwinąć czerwony sztandar. Idea wszechświatowego pokoju zwyciężyła. Zwyciężyła na bolszewickich zasadach.

Co teraz? Szeroko pojęta współpraca? Wspólne stacje orbitalne, gazociąg Nord Stream (nurtuje mnie pytanie: gdzie się podzieli ekolodzy?), sprzedaż francuskich okrętów Mistral. Oczywiście i ta gra prowadzona jest i będzie według komunistycznych zasad.

Czy ktoś jeszcze pamięta fundamentalną tezę leżącą u podstaw budowy „kapitalizmu” w OTP, że „pierwszy milion trzeba ukraść”? Teraz obowiązuje teza, że kapitał nie ma narodowości. Kapitał komunistycznych Chin witany jest wszędzie z otwartymi rękami. Oczywiście Chiny stanowią zagrożenie. Ktoś musi czuwa

by spać mógł ktoś. Kto zwraca uwagę na zagrożenie ze strony Chin? Zagrożenie najlepiej widać z Kremla, zdecydowanie słabiej z perspektywy innych stolic. Kreml przedstawia ofertę Europie. Żeby nie popaść w uzależnienie i poddaństwo Chinom należy stworzyć Zjednoczoną Europę.

Czyż nie ma tu elementów gry w dobrego i złego policjanta? Gry od dawna wykorzystywanej przez komunistów. W ramach tej gry mieścił się „dobry Gomułka – zły Chruszczow” i jednocześnie „dobry Chruszczow – zły Mao Tse Tung”. Teraz układ trochę zmodyfikowano. Komunistyczne Chiny stanowią zagrożenie przez swoją ekspansję gospodarczą. Ekspansja ideologiczna jakby całkowicie zniknęła z pola zainteresowania Wolnego Świata. Rosja łącząc się z Unią stanowić będzie przeciwwagę dla potężnych Chin, ale nie dla komunistycznych Chin. Czyż właśnie nie dlatego, aby zwyciężyła idea Zjednoczonej Europy, zdjęto z masztów Kremla czerwony sztandar, a w jego miejsce wciągnięta została rosyjska flaga?

Koncepcję Zjednoczonej Europy przedstawił w lipcu 2010 na łamach Rossijskoj Gaziety Siergiej Karaganow. Wydaje się ona być kontynuacją gorbaczowskiego „Wspólnego Europejskiego Domu”, zresztą sam Karaganow wspomina w artykule ideę Gorbaczowa. Przed przedstawieniem szczegółów planu Zjednoczonej Europy, Karaganow zauważa niedostatki współczesnej Rosji. Dopatruje się ich w niechęci do wszelkich zmian. Niechęć jest wszechobecna tak w klasie rządzącej jak i wśród większości Rosjan. Jednak te niedostatki nie muszą być problemem w projekcie Zjednoczonej Europy, gdzie każdy z „partnerów” będzie „chronił swoich interesów i wartości. Nawet, jeśli są one różne.” Karaganow, jako „rosyjski europejczyk” wierzy w zwycięstwo europejskich, podstawowych wartości: „racjonalizmu i rozumu”. Zapewne realiści i progresiści poprą inicjatywę, tym bardziej, że nie ma mowy o wierze ani humanizmie, pojęciach należących do kategorii: passé. Teraz jest czas na oswajanie z ideą Zjednoczonej Europy.

Rzeczywiście trzeba zgodzić się ze wszystkimi, którzy wierzą w ewolucję komunizmu. Przepraszam, wierzyli, przecież komunizm upadł. Ewolucja widoczna jest gołym okiem, może nie tyle jeżeli chodzi o cel, co o metody. W Europie nie stosuje się już terroru. Przed wykonaniem operacji ofierze aplikowany jest seans hipnozy. Czerwona Armia nie musi wyzwalać kolejnych narodów.

Czy istnieje jeszcze szansa na powstrzymanie bolszewickiej zarazy?

Zawsze kiedy mam do czynienia z jakimkolwiek bezdusznym, wrogim, wskazującym ostentacyjnie swoją dominację systemem przypominam sobie jeden z filmów rysunkowych opowiadających przygody Asterixa i Obelixa. Ten, w którym Galowie dla zapewnienia pokoju całej wiosce mają udowodnić Juliuszowi Cezarowi swoje boskie przymioty. Szczególnie utkwiła mi w pamięci ósma z dwunastu prac zadanych Asterixowi. Galowie mieli zdobyć jakieś zaświadczenie. Odsyłani od urzędnika do urzędnika, zorientowali się, że dalsze działanie według reguł narzuconych przez system prowadzi do obłędu. Asterix postanawia rozbić system od wewnątrz, jego własną bronią. Prosi jednego z urzędników o wystawienie nieistniejącego zaświadczenia. Od tego momentu system zmienia kierunek swojego działania, przestaje gnębić Asterixa i Obelixa, co więcej uruchomia się proces autodestrukcji. Bardzo chciałbym móc wierzyć w możliwość odwrócenia kierunku rozwoju wydarzeń. Czyż nie byłoby to piękne? Komunizm ulegający autodestrukcji. Ci, przekonani o jego upadku zapewne niczego by nawet nie spostrzegli, żyliby dalej spokojni i zadowoleni. Jednak obawiam się, że sprawy zaszły za daleko, toczą się od zbyt dawna. Komunizm wydaje się być zwieńczeniem procesu, który zaczął się w Europie w XIII wieku, w samej Rosji znacznie później gdyż dopiero pod koniec XVIII wieku. Procesu, o którym Barbara Toporska pisze w cytowanym już artykule „Semantyka i Polityka”. Procesu demontażu mechanizmu kontroli władcy. Mechanizmu opartego na wartościach takich jak sumienie, honor czy wreszcie odpowiedzialność za słowa i czyny. Mechanizmu, w którym władca w swym działaniu nieograniczony żadną ziemską siłą podlegał transcendentnemu suwerenowi.

Nieważne czy to Bóg stworzył Człowieka czy też człowiek stworzył boga. Komuniści zaprzeczając istnieniu Boga ostatecznie rozbili ten mechanizm. W takim ujęciu komunizm jawi się nie jako źródło lecz owoc zła. Zła, któremu nie poradziłby ani rozum Asterixa ani siła Obelixa, ani rozum i siła ich obu razem wziętych. Zła, na które mimo wszystko nie wolno się zgadzać, nie wolno być „bazą” dla jego rozprzestrzeniania.


152 Comments (Open | Close)

152 Comments To "Ósma praca Asterixa"

#1 Comment By Amalryk On 11 maja 11 @ 12:38

„…progres niebywały: granice otwarte, uczestnictwo w NATO, w Unii, PKB rośnie jak szalone.”

No to przyjrzyjmy się temu progresowi („smotrisz wokoło, wot progres kakij…”) nieco bliżej.

Państwa ery „radosnego komunizmu” charakteryzowały się swoistym entuzjazmem, pokrewnym entuzjazmowi futurystów (maszyna, masa, miasto), i idącym w ślad za tym, żywiołowym rozwojem tzw. przemysłu ciężkiego. Po tych latach „romantycznych” pozostały nam państwa socrelu, tak dość „dziwnie rozwinięte”. Pewną miarą tej dziwności niech będą liczby charakteryzujące sztandarowe przemysły pierwszego peerelu: górniczy i hutniczy. Wydobycie węgla kamiennego w 1989r. to 190mln. ton (w 2010r. zaś 76mln.ton), produkcja stali zaś to 17mln. ton w 1989 (do 8mln. ton w 2010); w ślad za tym mamy zatrudnienie, w górnictwie w 1989r. to 450tys. a w 2010 to 112tys. w hutnictwie zaś odpowiednio 147tys. do 25tys. I choć za pierwszej komuny największym odbiorcą węgla były huty, a największym konsumentem stali kopalnie, to jednak jeszcze parę branż się ich produkcją żywiło: przemysł stoczniowy, maszynowy, zbrojeniowy, energetyka etc. Teraz ta cała chmara luda jest wolna! I co? Trzymać nadal zamknięte granice ? A niech się rozleją szeroko po świecie nasze ukształtowane w socrelu homosovietikusy.

Na temat NATO i UE, przez szacunek dla potencjalnych, i aktualnych, czytelników tej witryny, nie widzę najmniejszej potrzeby się wypowiadać („koń jaki jest, każdy widzi sam”).

Co zaś do „szalonego wzrostu” PKB, to informuję, iż mamy (za statystyką) po 20-stu latach od r 1989 do 2009 PKP na poziomie 182,3% (przy wyjściowych 100% dla r.1989) czyli nieco zabrakło do jego podwojenia. Czy można ten wzrost nazwać szalonym ? Chmm… To jak nazwać te wzrosty; Niemcy za 25lat (lata 1950-1975) osiągnęły pięciokrotny(sic!) wzrost PKB, na taki sam pięciokrotny poziom wzrostu, w Korei Płd. potrzeba było lat 20-ścia (lata 1963-1983), zaś Japończykom wystarczyło ich 17-ście (lata 1954-1971).

Co do reszty spostrzeżeń nie wnoszę zastrzeżeń.

#2 Comment By michał On 12 maja 11 @ 9:08

Panie Amalryku,

Statystyki zajmujące, ale czy nie sądzi Pan, że pan Nielski mówił z ironią o tych postępach?

W każdym razie ilekroć słyszę o prlowskim postępie, to przypominają mi się nieśmiertelne słowa tow. Wiesława, który rzekł: „W 1945 roku Polska stała na skraju przepaści. Od tego czasu zrobiliśmy ogromny krok do przodu.”

#3 Comment By Amalryk On 13 maja 11 @ 10:06

„…czy nie sądzi Pan, że pan Nielski mówił z ironią o tych postępach?” – Jestem o tym przekonany, ale warto zawsze przypominać jak wyglądają peerelowskie oszołamiające sukcesy.A o oszołamiających perspektywach w tym cipistanie „cudu gospodarczego” najlepiej świadczy te aktualne 2-3mln naszych gastarbeiterów.

Ma Pan chyba na myśli pamiętną parodię przemówienia tow.Wiesława krążącą onegdaj po peerelu:
„[…]I tak, przed wojną staliśmy nad przepaścią, a obecnie zrobiliśmy ogromny krok naprzód. Dzięki temu notujemy ogromny postęp w rolnictwie. Dla potwierdzenia tych faktów, posłużę się rocznikiem statystycznym i podam parę cyfr: 2, 7, 14, 28, 32, 46 oraz liczba dodatkowa 10. Numeru banderoli niestety nie pamiętam.[…]”

A żonglerka cyframi trwa nadal w najlepsze!

#4 Comment By michał On 13 maja 11 @ 2:05

Czy tow. Wiesław parodiował samego siebie?

#5 Comment By Amalryk On 16 maja 11 @ 10:37

Trafiają się indywidua, których parodiowanie bywa tylko bardzo kiepską podróbką oryginału.

#6 Comment By michał On 16 maja 11 @ 1:42

A ja naiwnie myślałem, że to autentyk. Czy jest Pan pewien, że Wiesław tego nie powiedział? To wielki zawód.

#7 Comment By Amalryk On 16 maja 11 @ 3:13

Proszę mnie tu nie podejrzewać, iż marnowałbym życie na śledzenie niezgłębionej skarbnicy bogactwa myśli Wiesława – więc jakaś nadzieja jednak pozostaje!

#8 Comment By michał On 16 maja 11 @ 6:40

Och, zawsze ta nadzieja. Miejmy nadzieję, że komunizm upadnie, miejmy nadzieję, że Wiesław wypowiedział te wiekopomne słowa…

#9 Comment By Jaszczur On 16 maja 11 @ 9:57

W kontekście artykułu P. Wojciecha i przywołanego przez P. Amalryka „bene dictum” (zaiste „bene”) przypisywanego tow. Wiesławowi, rodzi się takie pytanie. Niezbyt optymistyczne, ale cóż – optymizm jest tchórzostwem, które nie zastąpi nam ani Polski, ani czegokolwiek, parafrazując klasyków.

Na jakiej głębokości przepaści Polska znajduje się teraz? Jeszcze spada, czy może już upadła na dno, roztrzaskując sobie głowę i łamiąc kręgosłup? Może spada i macha rękami, usiłując chwycić się ściany? A może spada i o tym nawet nie wie?

#10 Comment By michał On 16 maja 11 @ 10:39

Miło, że Pan zawitał w te progi raz jeszcze, ale niemiło powiedzieć, że Polska nie stoi nad przepaścią, ani w nią spada.

Tak jak Rosja upadła w 1917 roku, by nigdy się nie podnieść, tak samo Polska nie istnieje. Dlatego nie można załamywać rąk nad śmiercią „prezydenta”, ani głosować w prlowskich wyborach.

#11 Comment By Jaszczur On 19 maja 11 @ 12:29

Panie Michale,

Dziękuję, a na WP zawitam jeszcze nie raz, nie ma obaw.

Pisze Pan, a także Autor powyższego tekstu, że „Polska nie istnieje”. Zdanie to jest prawdziwe, jeśli rozpatrujemy je w szeroko pojętym wymiarze politycznym. Mamy do czynienia ze swego rodzaju „wirtualnym” ersatzem Polski, co do prawdziwości którego przekonana jest duża część ludzi, także o nastawieniu, które można by nazwać antykomunizmem. Jak m.in. śp. Lech Kaczyński czy Anna Walentynowicz…

#12 Comment By Amalryk On 19 maja 11 @ 6:05

A ja jeszcze do tekstu;

Takie dwa cytaty:

„[…]Co teraz? Szeroko pojęta współpraca? Wspólne stacje orbitalne, gazociąg Nord Stream (nurtuje mnie pytanie: gdzie się podzieli ekolodzy?), […]”

i drugi

„[…]Komunizm wydaje się być zwieńczeniem procesu, który zaczął się w Europie w XIII wieku, w samej Rosji znacznie później gdyż dopiero pod koniec XVIII wieku.[…]”

Bo mi się skojarzyły też z dwoma i ich ciekawymi autorami:

„Piotr Wielki przerąbał okno od zachodu i wpuścił do stęchłej Rosji powiew świeżego powietrza, teraz my otworzymy do Europy okno od wschodu, a z niego wyrwie się niszczący huragan.”
{Ten „illiczowski” zarazem Pan Michał może wykorzystać w, na pewno planowanym, eseju o Kasandrze.)

I drugi :

„[…]Wybór kosztowniejszego rozwiązania premier Rosji Władimir Putin tłumaczy względami politycznymi. – Kiedyś car Piotr I wyrąbał „okno do Europy”, przede wszystkim po to, by prowadzić interesy i handel. Nam w dostępie do rynków zagranicznych przymknięto furtkę,[…]”

Sapienti sat.

#13 Comment By michał On 19 maja 11 @ 7:15

Panie Jaszczurze,

Rozciąga Pan zakres znaczeniowy słowa „antykomunizm” ponad miarę. W latach 80. Korwin (o którym mieliśmy już nie mówić, bo to dureń) nazwał Gorbaczowa nie tylko antykomunistą, ale „najlepszym z antykomunistów”. O ile Pańskie rozciągnięcie znaczenia nie należy do aż tak skrajnych, to nadal wydaje mi się grubą przesadą.

#14 Comment By michał On 19 maja 11 @ 7:18

Panie Amalryku,

Co wynika z tych skojarzeń? Wieczna Rosja? Nic, tylko Rosja? Od białego do czerwonego caratu? Od Iwana do Lenina, od Piotra do Stalina, od Katarzyny do Putina?

Nie planuję eseju o Kasandrze, ani nawet dla niej. Może Pan go napisze?

#15 Comment By Jaszczur On 19 maja 11 @ 10:00

Panie Michale,

Nie chcę powtarzać, co Korwin jakieś 5 lat temu pisał o Józefie Wissarionowiczu… Klasyczny przykład kompletnie niemal oderwanego od rzeczywistości idioty (Boże! Jutro pewnie w mojej skrzynce pojawi się pozew!). I to użytecznego.

Moje rozciągnięcie jest szerokie, jeśli antykomunizm definiować za Józefem Mackiewiczem i Panią Karsov, jako postawę osobistą. Chodziło mi odpowiednio: o walkę (nieskuteczną, z perspektywy czasu) z komunistyczną oligarchią oraz krytykę i dogłębną analizę neopeerelu.

Pozwolę sobie jeszcze odpowiedzieć na pytania zadane Amalrykowi. Od białego do czerwonego caratu? Od Iwana do Lenina, od Piotra do Stalina, od Katarzyny do Putina? Może raczej – od oświecenia do bolszewizmu? Od okcydentalizacji do sowietyzacji?

#16 Comment By michał On 19 maja 11 @ 11:04

Antykomunizm nie domaga się definicji. Co więcej, lepiej go nie definiować, bo taka definicja może być tylko wykorzystana przez bolszewików. Wycofuję więc moje słowa dotyczące „rozciągania zakresu znaczeniowego”. Źle się wyraziłem, nie o semantykę tu chodzi.

Chodzi mi raczej o to, że jeśli Lech Kaczyński był antykomunistą, to dlaczego nie Juszczenko? I wtedy schodzimy do korwinowskich wychodków, gdzie wychodzi na to, że cały świat zaludniony jest wyłącznie antykomunistami.

#17 Comment By Jaszczur On 20 maja 11 @ 12:07

Antykomunizm to walka z komunizmem. Sęk jednak w tym, że komunizm definiowany jest bardzo różnie. I nie każda definicja, czy jej próba – najoględniej mówiąc – ujmuje komunizmu istotę, przez co ten mógł dokonać metamorfozy, by nadal w najlepsze funkcjonować. Alain Besançon stwierdził kiedyś, że największym obawia się przede wszystkim zrozumienia swej istoty przez otoczenie.

#18 Comment By Jaszczur On 20 maja 11 @ 12:09

Errata: „[…] że komunizm obawia się przede wszystkim zrozumienia swej istoty przez otoczenie.”

#19 Comment By Amalryk On 20 maja 11 @ 7:01

Ech, łacińskich sentencji mi się zachciało!

Nie, nie miałem w ogóle na myśli skojarzeń typu „od Ruryka do rurociągu” etc. Raczej dość przypadkowo „błysnęły” mi takie powiązania, że proces, „który zaczął się (…), w samej Rosji znacznie później gdyż dopiero pod koniec XVIII wieku” nie przypadkiem zyskał akceptację „wielkiego Illicza”, a jego ( jak najbardziej niepobożne) życzenie zyskuje właśnie na naszych oczach status kasandrycznego proroctwa.

Z kolei, ten puszkinowski bon mot o „wyrąbywaniu okna na Europę” podchwycony przez Włodzimierza Illicza, najpewniej trafił do Włodzimierza Włodzimierzowicza na jakimś kagiebowskim kursie „polwychu” w formie nie oryginalnej, a „illiczowskiej” (zaś oryginalną przytoczył w swej wypowiedzi na okoliczność tłumaczenia sensowności kładzenia wielkiej rury po dnie Bałtyku).

A „Nord Stream” jest naturalnie ekonomicznie sowieciarni tak potrzebny, jak nie przymierzając Kanał Białomorski (omijanie zaś rurą w pełni skomunizowanych landów nie ma też żadnego sensu politycznego, tzn ma ale głębszy, i jest jednym z powiewów owego „niszczącego huraganu” od wschodu, którego elementem jest „The Perestroika Deception”, którą to zaś niedowiarkom wieszczy od lat niejaki Golicyn, niestety też kasandrycznie.)

Uff! Nie wiem już teraz sam,czy to się trzyma kupy? (A wydawało mi się takie proste!)

#20 Comment By michał On 20 maja 11 @ 9:36

Panie Amalryku,

Chyba rozumiem, co Pan chce powiedzieć, ale zważywszy powszechne przyjęcie błędnej (w moim mniemaniu) idei ciągłości Rosji, Pańskie przykłady wydają mi się nieszczęśliwie dobrane. To wszystko.

#21 Comment By michał On 20 maja 11 @ 9:40

Panie Jaszczurze,

Określając antykomunizm jako „walkę z komunizmem” wpisuje Pan antykomunizm w tę samą trudność definicji, z którą borykamy się w kwestii samego komunizmu. Jak Pan sam wie, komunmizm definiowany jako „masowe środki produkcji” produkuje bełkot korwinowski, że Gorbaczow jest „najlepszym antykomunistą”.

A zatem: mniejsza o definicję. Niechaj jej brak nie mąci naszego metodologicznego sumienia. Niech Pan powie w zamian, w jakim sensie Kaczyński i Walentynowicz byli Pańskim zdaniem antykomunistami. Może nas to dokądś doprowadzi.

#22 Comment By Amalryk On 21 maja 11 @ 9:30

Pal sześć „grę w skojarzenia” w końcu: ” Diabłu, nawet gdy mówi prawdę, nie należy wierzyć.” „Drogi Illicz” (którego cuchnacego truchła nawet świeta Ziemia przyjąć nie chce) niestety nie wyjaśnia nam jak można „otworzyć okno” znajdując się po jego zewnętrznej stronie, ale coś na rzeczy jest.

W zamieszczonym na tej witrynie wywiadzie z Niną Karsov (dyskusję pod którym nieszczęśliwie zdominowało pamiętne wydarzenie pod smoleńskim lotniskiem) ta madra kobieta trafnie zauważyła, iż: „Mackiewicz wskazywał, że ideologiczne inspiracje Lenina pochodziły raczej z zachodniej Europy niż z Rosji. Lenin był przeciwnikiem wszystkich typowo rosyjskich, niemarksistowskich partii rewolucyjnych; marksizm kroczył raczej z Zachodu na Wschód, aniżeli odwrotnie.”

#23 Comment By michał On 22 maja 11 @ 1:13

Tak. Tak. I tak.

#24 Comment By Jaszczur On 22 maja 11 @ 10:22

Panie Michale,

Zarówno Lech Kaczyński, jak i Anna Walentynowicz byli krytykami rzeczywistości pookrągłostołowej, popieriestrojkowej. Oboje widzieli, opisywali i krytykowali rzeczywistość, której sednem było i jest nadal władza mafii wywodzącej się z kompartii i bezpieki i podporządkowanie Rosji Sowieckiej. L. Kaczyński próbował – poprzez uczestnictwo w instytucjach takich, jak NIK czy jako minister sądownictwa, czy wreszcie jako prezydent – z powyższym walczyć.

Różnica pomiędzy nimi – Kaczyński niestety nie uważał okrągłego stołu za działanie błędne. I był przekonany, że komunizm upadł, że Polska stała się niepodległym państwem…

Anna Walentynowicz natomiast do końca życia nazywała rzeczy po imieniu – okrągły stół jako peerelowski odcinek pieriestrojki, jako szwindel, polegający na „dogadaniu się komuny z agenturą”. Co do natury naszej młodej, wschodzącej demokracji złudzeń nie miała – „komunizm się nie skończył, komunizm się schował!”

#25 Comment By Jaszczur On 22 maja 11 @ 10:52

Priorytetem budowy sowiecko-niemieckiej gazrury jest całkowite sprzężenie Niemiec z Rosją Sowiecką, w ramach budowy (a raczej restrukturyzacji i konsolidacji) „Bloku Kontynentu” opartego o oś Berlin-Moskwa-Pekin.

Niemcy mają pełnić rolę sowieckiego wielkorządcy na Europę, tak równolegle z UE, jak i w przypadku jej rozpadu.

Gazrurka to jedna z „klamer”, za pomocą których ma się to dokonać. Pozostałe to establishment polityczny Niemiec, w którym wiodącą rolę pełni agentura i ludzie chowu enerdowskiego i lansowany przez niejakiego Radka Sikorskiego projekt unijnej „ostpolitik”, której elementem ma być otwarcie UE na eksklawę królewiecką. Póki co, najważniejsza jest właśnie gazrurka: wysokorozwinięty pw. technologicznym, a mocno przeżarty leberalizmem organizm polityczny jest jednak bardzo podatny na wszelkie perturbacje w dystrybucji energii.

Sowieciarze wyciągnęli lekcję z 22 VI 1942. I wygląda na to, że zabezpieczają sobie wszystkie ewentualne pola, także Intermarium, obawiając się także Anglosasów. I jakiegokolwiek wymknięcia się sytuacji wewnętrznej w tym rejonie spod swojej kontroli.

#26 Comment By michał On 22 maja 11 @ 11:35

Drogi Panie Jaszczurze,

Używając Pańskiej metody, za antykomunistę należałoby uznać Cata. On też nazywał rzeczy po imieniu (chyba nawet trafniej niż Kaczyński), on także „poprzez uczestnictwo” w prlu próbował go poprawić. I on także, jak Lech Kaczyński, rozmawiał potajemnie z ubecją (choć nie w Magdalence, a w Londynie). On także nie uważał ‚polskiego października’ za działanie błędne i „był przekonany, że komunizm upadł, że Polska stała się niepodległym państwem…”

Niech mi Pan wskaże różnicę, bo ja wielkiej różnicy nie widzę.

Anna Walentynowicz była zapewne uczciwą osobą, ale należała bez reszty do prlu. Była opozycjonistką „wewnątrz-prlowską”. Jak już chyba ustaliliśmy kiedyś, żadna agentura nie może się składać z samych agentów. Istnienie tych uczciwych i prawdziwie niezłomnych dopiero czyni ją sprawnym narzędziem w rękach manipulatorów. Anna Walentynowicz, Panie świeć nad jej duszą, spełniała chyba właśnie taką rolę.

Co do gazociągu, wypowiada się Pan bardzo arbitralnie na jego temat. Być może ma Pan rację, ale mnie się wydaje, że nadaje mu Pan więcej znaczenia, niż on w rzeczywistości posiada. Jest zupełnie możliwe, że jedyną jego strategiczną rolą jest podkreślenie rzekomej suwerenności „państw”, które omija. Rura jako dowód niepodległości prlu? To byłoby jak najbardziej w stylu sowietów i to zupełnie wystarczy jako wyjaśnienie.

#27 Comment By Amalryk On 23 maja 11 @ 1:49

Nie zapominajmy że komunizm, w dziedzinie inwigilacji społeczeństw, stworzył nową jakość. Nie istniały środowiska, które komuniści uznawszy je z punktu widzenia ich interesów za ważne, pozostawiliby je niezinfiltrowane. Również skala represji była stosowna do skali potencjalnego zagrożenia. Gdy środowiska niepodległościowe zdecydowane na walkę zbrojną były wprost eksterminowane, to w wypadku pozostałych zadowalano się kontrolą i odpowiednimi, do oceny zagrożenia, szykanami. I raptem okazywało się (co się mniej biegłym w „bolszewizacji” wydawało wręcz niepojęte i niezrozumiałe) że środowiska nacjonalistyczne stosunkowo łatwo wpadały w misterną sieć wytrawnych komunistycznych graczy (vide PAX). A pozostała po krwawej daninie wojennej „opozycja” to byli w rzeczywistości, mniej lub bardziej rozczarowani efektami „budownictwa socjalistycznego”, czerwoni.(Żadna policja polityczna zaś, mając opanowaną i rozpracowywaną opozycyjną strukturę, poprzez głęboko zakonspirowaną agenturę, nie będzie jej likwidować ! A raczej inspirować jej działania w przez siebie projektowanym kierunku. Zlikwidować jest bardzo łatwo, a korzyści jednorazowe i wątpliwe.)

A co do „wielkiej rury”. Gdyby jej nie było, to trzeba by ją wymyślić (choćby, zamiast po dnie Bałtyku, miała biec w stratosferze). Przecież nasi szalenie zachodni i szalenie europejscy demokraci tak samo jak wszyscy kochają pieniądze. I co? Takim wspaniałym i szlachetnym postaciom rąbać bezczelnie prosto w łapy ohydną łapówę! Fuj! A przecież mogą służyć swą cenną radą uczestnicząc w składzie dyrekcji generalnej,bądź rady nadzorczej takiego „rurowego cyrku w budowie” – i wszyscy zadowoleni, i jest pięknie.

#28 Comment By michał On 23 maja 11 @ 3:38

W pierwszej chwili pomyślałem: „racja”. Ale czy rzeczywiście. Wieloletnia prowokacja WiNu została (o ile pamiętam zlikwidowana ze względu na osobistą interwencję Stalina. Ubecja chciała to ciągnąć dalej, bo to był wielki sukces, ale ze swoich własnych powodów Stalin nie chciał. A zatem policje polityczne, zwłaszcza bolszewickie posługują się specyficzną logiką.

A poza tym, infiltracja jest oczywiście faktem i nie zapominamy o niej, ale co to mówi o antykomunizmie?

#29 Comment By Amalryk On 23 maja 11 @ 5:12

Stalin nie był czekistą, ale jak mało kto znał charakter tej organizacji, i od czasu do czasu odświeżał jej szeregi – seriami z cekaemu.

O antykomunizmie niewiele nam to mówi; no może tyle, że komuniści tak na prawdę boją się tylko realnej siły, a „olewają” „gęgaczy”.

#30 Comment By michał On 23 maja 11 @ 8:20

Zgoda. Ale powiedzmy to wprost: czy Anna Walentynowicz i Lech Kaczyński byli gęgaczami?

#31 Comment By Jaszczur On 23 maja 11 @ 9:42

Przywołam może scenę z filmu pewnie i niezbyt wysokich lotów – „Rambo”. Tą, w której bohater tytułowy i misjonarze polemizują co do metod walki, odpowiednio: siłowych i modlitwy (oraz, w domyśle, prób nawracania).

#32 Comment By michał On 23 maja 11 @ 11:43

Ciut mię Pan skołował. Czy wychodzi na to, że Walentynowicz była misjonarzem, a ja jestem Rambo? Ale on miał ręką taką, jak ja nogę.

#33 Comment By Jaszczur On 24 maja 11 @ 12:38

…A pewnie jeszcze ćwiczy Pan systemy walki, że obcesowo zapytam?

Na poziomie mentalnym, czy ideowym – tak. Jest Pan Johnem Rambo.

Przez odniesienie do Rambo chciałem wskazać, że tym, co przede wszystkim determinowało przynależenie do peerelu opozycji, także niestety tej (programowo i deklaratywnie) niepodległościowej był programowy pacyfizm. „Walka bez walki”, „rewolucja bez rewolucji”, „zło dobrem zwyciężaj” itp. Zwłaszcza to ostatnie jest jak najbardziej prawe, ale przekładanie tegoż na poziom polityki jest błędem, dość oględnie mówiąc.

Śp. Anna Walentynowicz do pewnego momentu wierzyła w hasła propagandy komunistycznej, w to, że komunizm jest teoretycznie dobry a represje bezpieczniackie i masakra na Wybrzeżu to „wypaczenia”. I w dalszej konsekwencji w to, że da się ten komunizm zreformować. Od zorganizowania WZZW – jeśli dobrze pamiętam treść biografii autorstwa dra Cenckiewicza – nie miała już złudzeń co do immanentnie złej natury komunizmu. Tyle, że obrane metody walki nie były adekwatne. Joanna Gwiazda miała powiedzieć, że życie i działalność Anny Walentynowicz jak w soczewce skupiają całą działalność opozycji w peerelu. Także błędy, i ja się z tym stwierdzeniem Pani Joanny zgadzam.

#34 Comment By Amalryk On 24 maja 11 @ 9:46

Rzekłbym tak: Z komunistami się nie rozmawia. Do komunistów się strzela.

Głuchy na na natchnione syrenie pienia, pełne zachwytów do wszystkich tych tęczowo-różowo-pomarańczowo-kwiatowo-pokojowych rewolucji, ja tam cierpliwie czekam na kontrrewolucję.

#35 Comment By michał On 24 maja 11 @ 10:41

Postawa wyrażona przez pana Amalryka jest w moim przekonaniu postawą antykomunistyczną. W tym właśnie sensie, nie widzę Anny Walentynowicz ani Lecha Kaczyńskiego jako antykomunistów.

Z komunistami nie można rozmawiać. Kropka.

Chciałbym jeszcze wrócić do tej soczewki, w której skupia się cała opozycja prlu… Ale w tej chwili nie mogę.

#36 Comment By Amalryk On 24 maja 11 @ 12:49

Niestety, nie mogę w całości przypisać sobie autorstwa przytoczonej maksymy. Gdyż pierwowzornym autorem jest towarzysz Zenon (Kliszko).

I jeszcze jeden cytacik z „nieśmiertelnego Lenina” (za Bażanowem):

„Oczywiście ponieśliśmy porażkę. Chcieliśmy stworzyć nowe, komunistyczne społeczeństwo, jakbyśmy mieli czarodziejską różdżkę. […] Aby partia nie utraciła ducha, wiary i woli walki, musimy przedstawiać jej powrót do gospodarki rynkowej, do kapitalizmu, jako pewne chwilowe ustępstwo. Sami jednak powinniśmy zdawać sobie sprawę, że próba się nie udała, […]. Można spróbować siłą wtłoczyć ludzi w nowy ustrój, ale wątpliwe, czy w trakcie takiej wszechrosyjskiej rzezi zdołalibyśmy utrzymać władzę.”

Jednym słowem; „jechał pies ustrój”, podstawa to „utrzymać władzę!” Czy można wyłożyć to jaśniej?

#37 Comment By michał On 24 maja 11 @ 9:24

Mniejsza o pierwowzory i autorów (chociaż Kliszko pewnie nie kazał strzelać do kołomuńców), chodzi o postawę. Stanowisko zasadnicze, że z komunistami rozmawiać nie wolno.

Dlatego tak mnie dziwi Panajaszczurowe nastawanie na rzekomy antykomunizm Kaczyńskich, Macierewicza, Walentynowicz i różnych innych prlowskich luminarzy. Ja nie wątpię w ich dobre intencje, a nawet w ich osobiste zalety. Mówię tylko, że rozmawianie z komunistami nie da się pogodzić z antykomunistyczną postawą.

Czy trzeba o tym mówić? Czy nie lepiej zmilczeć? Skoro zginęli w „drugiim Katyniu”, czy nie lepiej ku pokrzepieniu serc, wynieść ich na piedestał? Budzić w narodzie ducha oporu? Tylko że przez ostatnich 70 lat tak właśnie robiliśmy. I idziemy dalej tą samą drogą donikąd, a na pogórku nieopodal stoi zmurszała kapliczka polskości, pełna równie zmurszałych figur wyniesionych na piedestał ku pokrzepieniu. Tylko sza! Nie trzeba głośno mówić.

Józef Mackiewicz twierdził, że o sprawach ważnych trzeba mówić głośno „odważnym gestem strącając ze stołu nagromadzoną latami bibułę i frazeologię narodową”.

Wolę trzymać się tej zasady.

#38 Comment By michał On 24 maja 11 @ 9:32

Drogi Panie Jaszczurze,

I ja się zgadzam, że „życie i działalność Anny Walentynowicz jak w soczewce skupiają całą działalność opozycji w peerelu.” Ponieważ w prlu nie było i nie ma opozycji innej niż opozycja koncesjonowana, Opozycja Jego Kurewskiej Mdłości, to „bycie jej soczewką” niestety nie jest specjalnie pochlebnym określeniem.

Bo czym innym jest udział w sejmie prlu? Posada ministerialna? Samolot prezydencki? Czym innym jak nie kolejną koncesją?

Tu jest Podziemie. Tu nie ma miejsca na opozycję, ani na koncesje, ale może tylko i wyłącznie dlatego, że nikogo to Podziemie nie obchodzi. Kto wie? Gdyby nas lepiej i piękniej kuszono?…

#39 Comment By Amalryk On 25 maja 11 @ 5:19

Zaiste niepojęte jak ludzie są naiwni. Brać swoją własną adaptację do komunizmu za jego „liberalizację”! (A, poza tym. Czy doświadczony treser, dalej bezprzytomnie okłada kijem już ułożone zwierzę?)

W pierwszym peerelu za komunistyczną opozycję „robili” głównie komunistyczni rewizjoniści. W drugim sytuacja uległa pewnej modyfikacji, wszelako sytuacja ludzi uczciwych z dawnej opozycji przypomina jako żywo przypadek proboszcza z mrożkowej „Koegzystencji”;

Otóż na plebanii zamieszkał diabeł, w takiej śmiesznej czerwonej czapeczce. Gdy leciwy proboszcz ciągle odkładał jego egzorcyzmowanie, z lenistwa i oportunizmu, niespodziewanie przyjechał na wizytację parafii biskup. Gdy po pomyślnie zakończonej wizytacji biskup zapragnął jeszcze obejrzeć plebanię, proboszcz zdrętwiał ze strachu na myśl o współlokatorze. Ale o dziwo na plebanii diabła nie było. Gdy biskup już miał opuścić skromne mieszkanie proboszcza jego wzrok padł na tę diabelską czerwoną czapeczkę i spojrzał wymownie na proboszcza. Skonfundowany proboszcz rzekł: „to mojego siostrzeńca!”
Gdy biskup opuścił plebanię z szafy wyszedł diabeł i z uśmiechem triumfu zawołał do proboszcza: – Wujku!

#40 Comment By michał On 25 maja 11 @ 8:03

Znakomite!

Ale jeszcze bardziej odpowiadałoby prlowskiej rzeczywistości, gdyby i biskup rozpoznał czapeczkę siostrzeńca.

#41 Comment By Amalryk On 26 maja 11 @ 8:57

Ech!

#42 Comment By Marek On 7 czerwca 11 @ 1:28

[1]

Panowie, powyżej odnośnik do rozmowy z naszym bardem podziemnym. Podobno nienawidziliśmy zomo, a mieliśmy szacunek do „munduru polskiego”. Może ktoś mnie oświeci, o czym on właściwie mówi?

#43 Comment By Amalryk On 7 czerwca 11 @ 3:58

Eeee… taki tam wyświechtany, polrealistyczny slogan. Ja mimo, że dzieciństwo spędziłem praktycznie w koszarach, jakoś nie miałem szczególnego problemu z identyfikacją tego sowieckiego wojska w polskich mundurach.
Ale bardowi trafił się lepszy passus gdy palnął ,że wojskowi wymagają szacunku gdyż: „…jak by doszło do najgorszego to będą … nadstawiali plecy…” – ha!

#44 Comment By Marek On 7 czerwca 11 @ 5:18

Slogan sloganem, ale Gincior nie żartuje. On twierdzi, że w prlu dysponowaliśmy „polskim wojskiem”. Oczywiście teraz też nim dysponujemy. Może bard nas o tym informuje ku pokrzepieniu serc?

#45 Comment By Dariusz Rohnka On 7 czerwca 11 @ 8:03

Panie Marku,

Tu, niestety, nie ma się czemu dziwić. Ten bard jest tworem peerelowskim i do peerelu sercem i duchem przynależy. Myślał Pan pewnie – nie może być aż tak źle. Otóż, może będzie dla Pana jakim pocieszeniem, że ja również, do pewnego czasu… Aż nie zobaczyłem owego barda śpiewającego na uroczystej akademii z okazji któregoś tam lecia… proszę łaskawych Państwa o wybaczenie… związku socjalistycznej młodzieży polskiej, czy jakiej pokrewnej organizacji.

Jeszcze w kwestii technicznej – gdyby Pan był łaskaw podawać w ewentualnej przyszłości (plus minus) sekundę, w której padają owe (czy też kolejne) interesujące słowa… Oglądanie przez 11 minut peerelowskiego dziennika to dla mnie odrobinę zanadto – nie dałem rady.

#46 Comment By Amalryk On 7 czerwca 11 @ 8:13

A że niestety nie zartuje, to niestety prawda! I nieborak zapomniał, skoro ma taki straszny sentyment do munduru, iż dziarscy chłopcy z zomo też wcale nie występowali w rubaszkach i budionówkach z sierpem i młotem a w wiekszości rekrutowali się jak najbardziej z poboru.

#47 Comment By gniewoj On 7 czerwca 11 @ 8:42

Panie Marku,

wojsko, o którym mówi Gintrowski jest tak samo polskie jak i Gintrowski działał w podziemiu. Obydwie dziedziny finansowane były, są i będą przez bolszewików. Słowa Gintrowskiego nie służą żadnemu krzepieniu serc a tylko i wyłącznie szerzeniu bolszewickiego kłamstwa.

#48 Comment By michał On 7 czerwca 11 @ 9:31

Drodzy Panowie,

Czy nie traktują Panowie tego zbyt poważnie? Jakim „bardem” jest, czy choćby był, Gintrowski? Jakie znaczenie mają jego opinie? Jego jedynym tytułem do chwały jest, że śpiewał i grał na gitarze w tle Kaczmarskiego. Niektóre wypowiedzi Kaczmarskiego bolą mnie o wiele bardziej, bo uważam go za wielkiego poetę, za autentycznego mistrza słowa. Ale Gintrowski? Czy mam się przejmować poglądami Placido Domingo albo Anny Netrebko? To wykonawcy i tyle. Jeśli gadają głupstwa, to nie umniejsza przyjemności słuchania ich. Ale jeśli będą mówili mądre rzeczy, to w niczym tej przyjemności nie wzmoże.

#49 Comment By Marek On 7 czerwca 11 @ 10:44

Panowie, o krzepieniu serc napisałem z sarkazmem. Macie rację i ja również odnośnie Gintrowskiego obecnie nie mam żadnych złudzeń. Powiem Wam jednak szczerze, że „Raport z oblężonego miasta” w latach 80. otworzył mi oczy na wiele spraw. Ten program stanowił doskonałą odtrutkę na bolszewicką przemoc i wszechobecne kłamstwo. Poza tym wskazywał drogę – tak jak twórczość Mackiewicza. Nie pozostawiał cienia wątpliwości. Tego wówczas potrzebowałem. I nie tylko ja. Pan, Panie Dariuszu, wspominał w jednej z książek o „Raporcie”… o tych długich nocnych Polaków rozmowach z G. w tle…

Panie Michale, ś.p. Jacek Kaczmarski pisał dobre teksty, ale odnośnie wokalu to przy Gintrowskim piał jak kogut, choć za kołnierz nie wylewał. Jednak gorzała Wysockiego z niego nie zrobiła. Może i wielkim poetą był, ale w takim razie Gintrowski jest wielkim wykonawcą. I tylko tyle i aż tyle Mości Panowie.

#50 Comment By gniewoj On 8 czerwca 11 @ 11:54

Panie Michale,

nie zgadzam się z Pana podsumowaniem.
W wolnym kraju twórczość takiego czy innego twórcy można oceniać w oderwaniu od jego wypowiedzi, poglądów. Doznania są indywidualną sprawą odbiorcy.
W bolszewickim kraju nie są ważne doznania wypływające z obcowaniem ze sztuką. Najważniejsze dla bolszewików jest samo istnienie twórcy. Najważniejsze, bo ma na celu ugruntowanie przekonania, że powszechna nienormalności nie jest nienormalna. Jeżeli będzie, taki twórca, kontestował rzeczywistość to nawet lepiej, gdyż odbiorca pomyśli: no cóż, jeżeli można mówić, że jest źle to znaczy, że nie może być aż tak źle.
Żyjąc na garnuszku bolszewików dobrze wie, znowu chodzi mi o twórcę, gdzie są granice, których nie wolno przekroczyć. Naprawianie, wspólne budowanie świetlanej przyszłości: TAK, kontrrewolucja: NIE.

Panie Marku,

przepraszam, ale nie wyczułem sarkazmu w Pana pytaniu.

#51 Comment By Marek On 8 czerwca 11 @ 2:48

Panie Gniewoju,
ma Pan rację. Szkoda tylko, że wcześniej o tym nie wiedziałem i protest songi wyśpiewywane pod czujnym okiem bezpieki brałem za dobrą monetę. A one wiodły „kontestatorów” prosto do Magdalenki, podobnie jak cała „bolkowa opozycja”.

#52 Comment By Amalryk On 8 czerwca 11 @ 4:33

Jakby Pan wiedział wcześniej to by Pan wyemigrował, i zostałbym tu sam między bolszewikami.

#53 Comment By michał On 8 czerwca 11 @ 7:14

Rów, którym płynie mętna rzeka
Nazywam Wisłą.
Ciężko wyznać, na taką miłość nas skazali
Taką przebodli nas ojczyzną.

Czy to z tej płyty (kasety)? Jeśli tak, to i ja ją pamiętam, i ja się nad nią zachwycałem, i ja brałem udział w długich pijackich dyskusjach z Gintrowskim w tle. Młodziśmy byli, głupiśmy byli, ale oczywiście nie ma się czego wsydzić.

Drogi Panie Marku,

Nie próbowałem wcale spostponować Pańskich ówczesnych przeżyć. Różne rzeczy spełniały rolę „otwieracza”, często prawdziwie wstydliwe. Mnie samemu trudno uwierzyć, że taką rolę odegrała w moim wypadku książka „Współrządzić czy nie kłamać”, która była niczym więcej jak apologią Więzi i Mazowieckiego, a autor okazał się donosicielem. To dopiero wstyd! Gintrowski w porównaniu wychodzi na antyczerwonego.

Jeżeli rzeczywiście Gintrowski wskazywał drogę, to warto chyba pamiętać, że teksty na owej kasecie były Herberta i Kaczmarskiego (jeśli się nie mylę). Zasługa drogowskazów nie do niego więc należy.

Muszę się przyznać, że określenie „ku pokrzepieniu serc” wydaje mi się nieodmiennie ironiczne. Trudno mi wystawić sobie poważne użycie tego określenia. Rzecz jasna, nawet ja rozumiem, że pierwotnie było używane na serio, ale to było 120 lat temu.

Między nami, zawsze wolałem głos Kaczmarskiego, a co ważniejsze, jego interpretację. Gintrowski w porównaniu wydawał mi się nawet wówczas, raczej pretensjonalny, ale to oczywiście rzecz gustu.

#54 Comment By michał On 8 czerwca 11 @ 7:24

Drogi Panie Gniewoju,

Pańskie podsumowanie wydaje mi się słuszne. Twórca w kraju takim jak prl, kontestując – legitymizuje. Przykładów na to są setki, a sprowadzają się do powiedzenia „jak mu to cenzura puściła?”

Nie wiem tylko, z czym Pan się nie zgadza. Ja mówiłem o czym innym. Zdanie drugiego skrzypka Filharmonii Narodowej w kwestii skrzypienia jest może istotne, ale w kwestiach zasadniczych jest tylko tak samo ważne, jak zdanie każdego indywidualnego człowieka (w odróżnieniu od papugi). Gintrowski jest takim właśnie drugim skrzypkiem. Niech mówi, co chce.

Jak słusznie powiedział pan Marek, te protest-songi wiodły kontestatorów wprost do Magdalenki. To była i jest kontestacja polrealistyczna.

#55 Comment By Marek On 8 czerwca 11 @ 9:36

Panie Michale,
cytuje Pan Herberta z programu „Pamiątki”. Piękny tekst o bohaterach Bitwy Warszawskiej. Ten program rzeczywiście pełny jest wierszy Kaczmarskiego. O „Raporcie” tego powiedzieć nie można. Tu mamy Herberta i Kaczmarskiego, ale także Herbsta, Holzera, Szarugę i sporo Jastruna.
Chciałbym uzupełnić moją powyższą wypowiedź: od dawna nie miałem złudzeń odnośnie Gintrowskiego, ale i tak było dla mnie sporym zaskoczeniem, gdy usłyszałem jego wypowiedź o szacunku do „munduru polskiego” w prlu. Dlatego wkleiłem ten nieszczęsny odnośnik i naraziłem Pana Dariusza na wysłuchanie jedenastu minut prlowskiej propagandy. Czy można być aż tak głupim, albo aż tak czerwonym? Oczywiście, że można – jedno i drugie, razem lub osobno. Przykłady można mnożyć, ale ten, w moim odczuciu, jest szczególny.

#56 Comment By michał On 8 czerwca 11 @ 10:48

Tak, Pamiątki, ma Pan rację. To były słowa z Epilogu.

#57 Comment By gniewoj On 9 czerwca 11 @ 8:13

Panie Marku,

do wywołanego przez Pana tematu polecam lekturę: „Wrażej pieczeni” Michała Bąkowskiego (WydPod), „Bolszewizm i klasa inteligencka”, Barbary Toporskiej (zbiór Droga Pani..) i Piotra Zaremby „Warto mieć wątpliwości” (Plus Minus dodatek do Rzepy)

#58 Comment By gniewoj On 9 czerwca 11 @ 8:30

Panie Michale,

nie zgadzam się z umniejszaniem znaczenia słów wypowiadanych przez muzyka tylko dlatego, że stoi nie w pierwszy a w którymś z bardziej poślednich szeregów. Skuteczność bolszewickiej orkiestry polega na wykorzystywaniu szerkiego spektrum dźwięków, tak żeby każdy z adresatów kłamstwa mógł znaleźć coś dla siebie. Ja nie słuchałem ani Kaczmarskiego ani Gintrowskiego za to „spijałem słowa z ich ust” i wrzeszczałem „chcemy być sobą”.

#59 Comment By michał On 9 czerwca 11 @ 7:08

Drogi Panie Gniewoju,

Zarzut pomniejszania wydaje mi się niezasłużony. Ja nikogo nie pomniejszam, a w zamian protestuję przeciw „powiększaniu”, przeciw współczesnej modzie przypisywania wagi czyjejś opinii tylko dlatego, że ładnie śpiewa, albo ładnie wygląda, albo ładnie piłkę kopie. Pozwolę sobie delikatnie zwrócić Pańską uwagę, że powiedziałem powyżej o wypowiedzi Gintrowskiego, iż jest „tylko tak samo ważne, jak zdanie każdego indywidualnego człowieka (w odróżnieniu od papugi).”

Każdy człowiek – nie tylko Gintrowski – zasługuje na taki choćby kredyt zaufania, zasługuje na „wysłuchanie”. W dzisiejszych czasach niestety nikt nikogo nie słucha (głównie dlatego, że wszyscy powtarzają w kółko to samo), nikt nie wgłębia się w cudze myśli, gdy jednocześnie przydaje się nadzwyczajnego znaczenia myślom ludzi w jakikolwiek sposób postawionym na piedestale. Tymczasem Gintrowski nie zasługuje bardziej na uwagę niż pan Gniewoj, tylko dlatego że ładnie śpiewa.

Cieszę się, że wrzeszczał Pan z Perfekt „chcemy być sobą”. Z jakiegoś powodu bliższa była mi wywrzeszczana wersja „chcemy bić zomo”.

#60 Comment By gniewoj On 9 czerwca 11 @ 9:07

Panie Michale,

przyjąlem, że Pana pierwsze pytanie nawiązuje wprost do rozmowy z Gintrowskim, rozmowy wskazanej przez Pana Marka. Przyjąlem dalej, że według Pana rozmowa nie zasługuje na uwagę dlatego, że Gintrowski jest mniej wartościowym twórcą niż Kaczmarski. Z takim umniejszaniem znaczenia tej rozmowy się nie zgadzam. Rozmowę uznałem za istotną gdyż odebrałem ją jako bolszewickie wkraplanie troski o prl 2 tym skuteczniejsze, że dokonywane przez rozpoznawalną postać.

Świadomość przeżycia swojej młodości w bolszewickim łajnie nie wzbudza we mnie jakichkolwiek oznak radości. Na starość w ogóle już nie wrzeszczę.

#61 Comment By Marek On 9 czerwca 11 @ 10:44

Panowie,
czy Gintrowski jest śpiewakiem czy murarzem nie ma znaczenia. Ważne, że nie jest sowieckim trepem, do którego ta wypowiedź może by i pasowała. Nienawidził zomo, a do „munduru polskiego” miał szacunek. To przecież nie jest żadna bolszewicka propaganda, tylko wióry w głowie. Trudno sobie wyobrazić stwierdzenie bardziej absurdalne. Można się tylko pośmiać, ale jednak człowieka żal.
Panie Gniewoju,
Bąkowskiego i Toporską mam pod ręką, a kto to jest Zaremba to nie wiem.

#62 Comment By michał On 9 czerwca 11 @ 11:58

Ależ Panie Gniewoju! Niechże Pan przeczyta jeszcze raz mój komentarz. Gintrowski jest wykonawcą, śpiewakiem i kompozytorem, gdy Kaczmarski był poetą. Jeżeli chce się Pan upierać, że to Gintrowskiego „umniejsza”, to trudno, nie uda mi się chyba zmienić Pańskiego zdania. Ale ja niniejszym protestuję przeciw „powiększaniu” jego roli, bo jest postacią „rozpoznawalną”. Jego „rozpoznawalność” w niczym nie czyni jego wypowiedzi ważniejszą niż Pańska wypowiedź. Jego wypowiedź mogłaby być ważniejsza niż Pańska – a już na pewno ważniejsza niż moja – gdyby poparta była jakimś autorytetem, ale ja tego autorytetu nie widzę, stąd moja uwaga o „powiększaniu”.

Na dictum pana Marka, że to nie „bolszewicka propaganda, tylko wióry w głowie”, odparłbym, że owszem, wióry w głowie, pt. polrealizm, który bezwiednie służy bolszewickiej propagandzie.

#63 Comment By Marek On 10 czerwca 11 @ 12:56

Dobrze Pan to ujął.

#64 Comment By gniewoj On 10 czerwca 11 @ 8:36

Panie Marku,

Zaremba jest polrealistycznym publicystą.
Jego artykuł wskazałem z trzech powodów. Po pierwsze, ponieważ traktuje o wprzęgnięciu twróców w dzieło umacniania sowieckiej władzy w pierwszych latach prlu. Po drugie, ponieważ Zaremba zmieścił tam nieznany mi wcześniej cytat z Nałkowskiej. Cytat, według mnie, w kapitalny i lapidarny sposób opisuje bolszewicką metodę wyzyskiwania twórców do swoich celów. Po trzecie, ponieważ znalazłem tam przykład jak, niby mimochodem, można próbować dezawuować postawę Józefa Mackiewicza.

#65 Comment By Amalryk On 10 czerwca 11 @ 10:55

„[…]Cieszę się, że wrzeszczał Pan z Perfekt „chcemy być sobą”. Z jakiegoś powodu bliższa była mi wywrzeszczana wersja „chcemy bić zomo”.[…]” – Była jeszcze jedna wersja, która jak ulał pasowałaby do tych wszystkich peerelowkich pieśniarzy-szarpidrutów: „chcemy być w zomo”.

A te całe jojcenie Ginciora: na zamordystę Tuska, na próby łamania konstytucji (napisanej w trudzie i znoju przez towarzysza Kwaśniewskiego, zresztą) i te nieszczęsne mundury etc… – to pisz wymaluj, ciąg dalszy peerelowskiego serialu pt. „Socjalizm tak! Wypaczenia nie!” (I te jego stare „protestsongi”, które mu się nagle niby uaktualniły – ROTFL!)

#66 Comment By michał On 10 czerwca 11 @ 8:30

„Chcemy być w zomo”? Tak, tak też się wrzeszczało i to miał być znak ironicznego dystansu do wszystkiego, do podziemia także. Po pół litra można nabrac dystansu do wszystkiego. I dlatego pewnie Józef Mackiewicz napisał znakomita „Pochwałę alkoholu”, bo ludzie przez chwilę chociaż przestawali być spraraliżowani strachem.

#67 Comment By Jaszczur On 10 czerwca 11 @ 9:12

Ważne, że nie jest sowieckim trepem […]

Tak samo jak nie byli/nie są nimi rzeczeni tu jakiś czas temu Anna Walentynowicz, Macierewicz czy Kaczyński.

Dlatego właśnie krew człowieka zalewa, jak się słyszy potępienie neokomunizmu (nawet ochrzczonego „postkomunizmem”) itp., przy jednoczesnej wierze w coś, czego tak naprawdę nie ma.

Panie Michale, Pan napisał, że jest to ciąg dalszy płyty pt. „socjalizm tak, wypaczenia nie”. Tyle, że oni wszyscy nie dostrzegają żadnego „socjalizmu”; jeśli już, to „III RP”, „Polskę po okrągłym stole” itd., itp.

Bardziej adekwatne byłoby: „III RP – tak, wypaczenia – nie!” „Okrągły Stół – tak, wypaczenia – nie!”.

Co natomiast się tyczy psioczenia na Tuska czy Bronisława Jaruzelowicza, trzeba przyznać komunistom geniusz manewru z lat 1989-90. Manewru, który polegał na zmianie techniki politycznej z kontroli bezpośredniej, na kontrolę pośrednią. Nikt praktycznie nie skupia się na faktycznym ośrodku władzy, wszyscy zaś na politycznych łątkach.

#68 Comment By Jaszczur On 10 czerwca 11 @ 9:17

Jeszcze odnośnie wyżej cytowanego Markowskiego – ten jest teraz jednym z „celebrities” neopeerelowskiego „salonu”. Co więcej, od czasu do czasu robi za dyżurny „autorytet moralno-polityczny” wespół z Michnikiem i Hołdysem.

A oprócz Gintrowskiego smuci bardzo postawa Kazika Staszewskiego… Można powiedzieć, że wychowałem się na „starym” Kulcie, KnŻ i „12 groszach”, temu smuci jego fascynacja Michnikiem.

#69 Comment By Jaszczur On 10 czerwca 11 @ 9:20

I jeszcze jedno (przepraszam, że się tak „rozdrabniam”).

Możnaby przejść nad powyższym do porządku dziennego gdyby nie powszechność jednego ze współczesnych zabobonów, zaliczającego artystów do elit.

#70 Comment By Amalryk On 10 czerwca 11 @ 10:01

Ech! Jak to szło?

„Lecz żal mój jest krótki,
Dwóch chłopców, trzy wódki
I idą precz smutki
Przy pieśni tej…”

#71 Comment By Jaszczur On 10 czerwca 11 @ 10:05

Amen.

#72 Comment By michał On 10 czerwca 11 @ 10:19

Wie Pan, że Macierewicz nie jest sowieckim trepem… to ma właściwie czego dowodzić? Mój but z lewej nogi też nie jest – czy to coś mówi o Annie Walentynowicz?

Nie bardzo też rozumiem, w związku z czym ta krew zalewa? Że Aleksander Ścios (i jemu podobni) potępia, a jednocześnie należy duszą i ciałem do prlu? Czy tak?

Słowa o socjalizmie nie były moje, ale mogę zrozumieć intencje pana Amalryka: ten bełkot o „polskim mundurze” jest DALSZYM CIĄGIEM bełkotu pt. socjalizm tak, wypaczenia nie… A „psioczenie” na kogokolwiek jest generalnie mało inspirujące.

#73 Comment By Jaszczur On 10 czerwca 11 @ 10:52

Racja, to powiedział oczywiście Amalryk.

Tylko co to znaczy „należeć duszą i ciałem do prlu”? Czy mógłby Pan doprecyzować? Moim zdaniem, nie jest to żadna świadoma i dobrowolna przynależność, a branie szytej grubymi nićmi fikcji za rzeczywistość. Że istnieje Wolna Polska, że istnieje Państwo Polskie, które jest ułomne, bo zostało zawłaszczone i w dalszym ciągu jest zawłaszczane przez sowieciarzy.

#74 Comment By michał On 11 czerwca 11 @ 12:01

Człowiek składa się z duszy i ciała; to określenie znaczyło zawsze „całkowicie”. W prlu można jednak być ciałem, nie należąc doń duszą. Przykłady można mnożyć, ale dam jeden: Zbigniew Herbert. Można także na odwrót, być na emigracji, ale należeć do prlu duszą, jak np. Leszek Kołakowski.

Świadomość i dobrowolność chyba nie ma tu nic do rzeczy, bo w wielu wypadkach poputczycy są nieświadomi, co tylko zwiększa ich wagę. Mackiewicz dawał przykład Sołżenicyna…

#75 Comment By zeppo On 11 czerwca 11 @ 9:34

„…A one wiodły „kontestatorów” prosto do Magdalenki, podobnie jak cała „bolkowa opozycja”.

Tak, tak.

Ostatnio ten syndrom pojawił się w Budapeszcie, kiedy grupa tamtejszych dysydentów-twórców wystąpiła czynnie w obronie komunistycznego ładu, protestując przeciwko nowej, „faszystowskiej” konstytucji.

Taki rodzaj zdefektowania komunistycznych dysydentów, że lękaja się oni każdego uszczerbku w stanie posiadania komunistów nie jest niczym nowym. A jednak, zrobiło mi sie bardzo przykro kiedy pośród kontestujących znaleźli się także Tarr i Jancso.

Pokazało się bowiem, że Bela Tarr kłamał, kiedy pisał i mówił (także w rozmowach ze mną) o swojej wewnętrznej, gorzkiej emigracji, osobnej drodze twórczej, alienacji ze stada twórców-poputczików, etc.). A więc kłamał w swojej twórczości, którą dotąd miałem za wybitną.

A jeśli kłamał także Miklosz Jancso, to co mam zrobić z jego genialnym filmem – „Szegénylegények”…

PS. Witam Panów serdecznie po długiej tu (i nie tylko tu) nieobecności.

#76 Comment By Jaszczur On 11 czerwca 11 @ 10:26

Drogi Panie Zeppo!

Jak to dobrze Pana wreszcie widzieć!

Nowa, „faszystowska” Konstytucja Węgier to zaiste ciekawy przykład; oprócz odwołania do chrześcijańskiego dziedzictwa, zapisu o ochronie dzieci poczętych, widnieje zapis o zerwaniu ciągłości z „państwowością” komunistyczną.

Choć jestem zwolennikiem „schmittiańskiej” teorii (i praktyki) polityki, sam ten akt uważam za niezwykle ważny. Pozostaje życzyć Orbanowi skutecznej realizacji tego, co w nowej konstytucji (o ile się nie mylę, w preambule) zapisano.

Odnosząc się jeszcze do przytoczonych przez Pana przykładów znad Balatonu, przypomina się podobna akcja propagandowa neopeerelowskiego „salonu” i całości chyba polityków bolszewickiego i neobolszewickiego chowu w latach 2005-07, w zasadzie w dalszym ciągu prowadzona.

Ale jako rzekł „klasyk” – Molti nemici, molto Onore!

#77 Comment By gniewoj On 11 czerwca 11 @ 1:02

Szanowni Panowie Zeppo i Jaszczur,

Jak sądzicie, kiedy uda się Orbanowi powywieszać komunistów na latarniach? Czy jeszcze w tym roku odda prawowitym właścicielom majątek zagrabiony przez komunistów?

Sejm OTP już w 1998 roku podjął uchwałę, w treści której znalazł się zapis o uznaniu konieczności ukarania wszystkich winnych komunistycznych zbrodni na ziemiach polskich, w tym także zdrajców podejmujących decyzje podporządkowujące Polskę obcemu mocarstwu, i co z tego?

Nie przydawałbym większego znaczenia wydarzeniom węgierskim.

#78 Comment By zeppo On 11 czerwca 11 @ 2:02

Drogi Panie,

„…kiedy uda się Orbanowi..?”

Obawiam się, że – niestety – prawdopodobieństwo zlikwidowania neokomunizmu na Węgrzech jest równe możliwości denonsacji (w sensie położenia kresu mocy wiążącej) Traktatu z Trianon.

Nie zdziwię się, jeśli zjednoczona Europa zastosuje wariant, który onegdaj tak skutecznie rozwiązał sprawę niechcianych wyników wyborczych w suwerennej Austrii. Na Węgrzech bedzie znacznie łatwiej, bo i suwerenność tam iluzoryczna. Może nawet wystarczą instrumenty finansowe…

Zdaje mi się, że należy jednak do tych wydarzeń przydawać wielkie znaczenie w sferze węgierskich procesów tożsamościowych i narodowych. Jeśli Pan pomieszka tam rok-dwa, spostrzeże Pan, że Węgrzy są narodem, wyposażonym w niezbędne tożsamościowe jakości, w odróżnieniu od – na przykład – Polaków, którzy są już tylko masą etniczną. Dla przykładu, węgierski antykomunizm (wczorajszy i dziesiejszy), to (w świetle moich osobistych obserwacji – właśnie wróciłem stamtąd po barzdo intensywnym roku) nie jest pusta i nic nie znacząca retoryka, nie mająca żadnych politycznych skutków. Powiedziałbym nawet, że Węgrzy, to ostatni prawdziwi europejscy antykomuniści.

#79 Comment By gniewoj On 11 czerwca 11 @ 3:22

Nie bardzo wiem jak rozumieć pojęcie: ‚neokomunizm’. Jeżeli jest to postać komunizmu jaką przybrał on, tzn. komunizm, po mistyfikacji z lat 1989 – 91, to rzec
zywiście walka z nim jest jeszcze trudniejsza.

Pewne jest to, że walka z komunizmem nie może mieć charakteru narodowościowego. Wynika to z ponadnarodowściowego charakteru zarazy. Jeżeli trafnie opisuje Pan podłoże działań Orbana to nie są one niczym innym jak naprawianiem komunizmu. W takim wypadku nie pozostaje nic innego jak, za bojowniczym Kabudem, blogoslawic Węgrom. God bless Hungary.

#80 Comment By Jaszczur On 11 czerwca 11 @ 10:22

Szanowni Panowie Gniewoj i Zeppo,

Muszę zaznaczyć, że w porównaniu z Panem Zeppo znawca Węgier ze mnie żaden, a wolną od komunistycznych, lewackich i liberalnych kłamstw najnowszą historię tego kraju znam jedynie z (bądź co bądź b. obszernych) opracowań dra Darskiego.

Ja również obawiam się tego, że bunt (zdaje się, w dużej mierze werbalny, choć „soft power” być może trochę nie doceniamy w tym gronie) Węgrów zostanie stłumiony właśnie poprzez połączone siły UE, Rosji Sowieckiej i jej naddunajskich filii, Niemiec i globalistów, którzy w zasadzie z natury są prosowieccy.

Teraz wypowiem się po troszę za P. Zeppo, choć zapewne nie powinienem: ani owe „jakości tożsamościowe” Węgrów, ani odwoływanie się doń przez Orbana nie wydają się tożsame z szowinizmem narodowym. Antykomunizm, patriotyzm, przywiązanie do tradycji nie muszą się przecież wzajemnie wykluczać. Co więcej – antykomunizm powinien być elementem każdego patriotyzmu, przynajmniej na terenach komunizmem zagrożonych.

Panie Gniewoju (prawidłowo odmieniam?) – pyta Pan, czy słowo „neokomunizm” opisuje popieriestrojkową mutację komunizmu. Tak jest. I ma Pan niestety rację uważając ją za trudniejszą do pokonania niż poprzednią. Choćby dlatego, że o ciągłym trwaniu i żywotności jest przekonana w sumie garść ludzi bez większego wpływu na tzw. „wielką politykę”. A i oni mają nieraz spore trudności z uchwyceniem jego pozornie nieuchwytnej istoty. To jednak ma swoje źródło – o czym żeśmy i tu, na Podziemiu i na moim skromniutkim blogu – w niezrozumieniu istoty komunizmu jako takiego, na utożsamianiu jej z lewicowością, socjalizmem, etatyzmem, „Rosją”, „Chinami”, „Azją” itp.

Zresztą dywagacje o możliwości pokonania komunizmu przed 1989-91 należałoby teraz włożyć między tzw. alterhistorie. Wiadomo, jak skończyli rosyjscy biali „generałowie”, jak skończył Baron Ungern (jaki by nie był…), jak skończyły się rządy Iana Smitha w Rodezji, że plany gen. MacArthurowi i LeMay’owi nie udało się zgrillować Mao atomówką…

#81 Comment By Jaszczur On 11 czerwca 11 @ 10:40

Odnośnie komentarza Pana Michała (z 12:01),

Świadomość i dobrowolność […] nie ma tu nic do rzeczy, bo w wielu wypadkach poputczycy są nieświadomi, co tylko zwiększa ich wagę.

Niestety tak, co smuci w przypadku wielu deklarujących antykomunizm i takąż postawę przejawiających…

Mackiewiczowski przykład Sołżenicyna jest o tyle ciekawy, że ten u kresu życia uznał Putina za „swojego”; za wielkorosyjskiego nacjonał-patriotę i wskrzesiciela Prawosławia. Czyżby było to potwierdzenie postawy, o której pisał Mackiewicz? Podobnie było zresztą z Władimirem Wołkowem (nazwisko jest częściej zapisywane we francuskiej transliteracji), któremu przecież nie można odmówić trafności opisu sowieckich metod dezinformacji.

Z kolei do fizycznych emigrantów, którzy duchem należeli do peerelu wypadałoby zaliczyć jeszcze Miłosza i Giedroycia, oprócz Kołakowskiego. No i… Cata. Współcześnie ciekawym przypadkiem emigracji wewnętrznej i jednoczesnej przynależności do peerelu byłby Wielomski, który odmawia legitymacji wszelkiej władzy republikańskiej, jednocześnie uznając peerel (w tym i Jaruzela) za władzę zgodną z zasadą legitymizmu.

Jeszcze jedno dodam do kwestii Węgier, Viktora Orbana i FIDESZ’u; tu chodzi też o sam fakt podjęcia walki, choćby w dużej mierze symbolicznej i werbalnej…

#82 Comment By michał On 12 czerwca 11 @ 1:25

Drogi Panie Zeppo,

Jakże miło Pana widzieć znowu.

Ciekawią mnie te procesy węgierskie. Jak to się objawia? Na czym polega wyjątkowość ich antykomunizmu. Wyznaję, że po wielekroć słysząc wyrazy antykomunizmu, nastawiam uszu, by prędko rozczarować się pustą retoryką. Zbyt często ta retoryka ma charakter narodowy i, z tego co Pan pisze, mam wrażenie, że tak być może jest i na Węgrzech. Ale nic o tym nie wiem, więc niech Pan koniecznie powie więcej.

Miklos Jancso! Czy to jest ten film o obozie dla jeńców? Widziałem go wiele lat temu, to było znakomite. Myślałem, że Jancso był komunistą (jak nie przymierzając Wajda), ale nie wiem o nim wiele.

#83 Comment By michał On 12 czerwca 11 @ 1:35

Panie Jaszczurze,

Wielomski nie jest w stanie odróżnić ramienia od zadka, nawet własnego, nie jest więc dobrym przykładem na nic. To po prostu aż za łatwe. Ale Aleksander Ścios albo bloger podpisujący się FYM, to są trudne przypadki. Co z nimi począć? Należą duszą i ciałem do prlu i nurzają antykomunistyczną retorykę w bagnie wewnętrzno-prlowskiego politykowania.

Napisał Pan, że „nie jest to żadna świadoma i dobrowolna przynależność, a branie szytej grubymi nićmi fikcji za rzeczywistość.” Tacy są właśni najgorsi. Nieświadomi, niedobrowolni, ślepcy z najlepszymi intencjami. To tacy właśnie ludzie prowadzą Polskę po drodze donikąd od lat z górą 70.

#84 Comment By zeppo On 12 czerwca 11 @ 6:34

Drogi Panie Michale,

Antykomunizm węgierski ma oczywisty narodowy fundament, zaś źródeł bezkompromisowości i żywotności tej postawy upatruję w etosie walki z komunizmem. Ten właśnie etos, na ile mogę wnosić z prywatno-rodzinnych kontaktów i rozmów jest trwale wbudowany w węgierski międzypokoleniowy przekaz. Węgrzy bardzo dbają o to, aby pokolenia wstępujace dobrze wiedziały o 1918, 1944, 1945-1948, 1956. O walce z komunizmem i ponoszonych ofiarach. W ich narodowym dyskursie jest niezwykle mało miejsca na przyzwolenie na kompromisy z komunizmem, na wallenrodyzmy, na relatywizowanie zła i zagrożeń, na zgodę na quasi-suwerenność.

Jasne, że mają poczucie własnych ograniczeń, politycznego osamotnienia i w ogóle sytuacji raczej bez wyjścia. Ale usiłują bronić sie przed biernościa i nie dać się zepchnąć do defensywy. Mnie się podoba i ja im zazdroszczę takiego wychowania patriotycznego swojej młodzieży, które jest nakierowane na obowiązek wobec ojczyzny.

Rezultat jest taki, że gdyby Pan dziś porównał stan umysłów, emocji, aspiracji (i czego tam jeszcze) młodzieży polskiej i węgierskiej, powiedziałby Pan, że są to dwa absolutnie odmienne światy, które – jak u Kiplinga – nigdy, przenigdy nie zetkną się ze sobą. Bowiem własnie młodzież jest jednocześnie źródłem i napędem zmian, jakie dokonały się na Węgrzech. A dla młodzieży – źródłem jej postaw jest historia.

Ja myślę, że tam jest głębokie, choć utajone poczucie nieuchronnej klęski, nieodmiennie zresztą towarzyszące Węgrom od stu lat (nie bez powodu Węgry od wielu lat mają najwyższy w Europie wskaźnik samobójstw), ale mimo to każde ich kolejne pokolenie podejmuje świadomą walkę z komunizmem.

Zmiany w ustawodawstwie, lustracja i dekomunizacja życia publicznego (Pan wie, że Węgrzy jeszcze do wczoraj nie znali nazwisk zbrodniarzy z 1956-1958), pzrzygotowania do procesów o zbrodnie przeciw narodowi, radykalne działania w sferze symboliki, próby zawiązywania sojuszy (z goryczą i żalem mówiono mi, że w Polsce natrafiają one na mur obojętności). Budowanie i rekonstrukcja struktur życia społecznego – w dobrych, gorszych i całkiem złych kierunkach. Ale widoczny gołym okiem – ruch i życie, tak bardzo odmienne od polskiego bezruchu i martwoty.

Co – być może – ważniejsze, to budowanie atmosfery wykluczenia i ostracyzmu wobec komunistów węgierskich i innego lewactwa. Ja zresztą w Polsce dostrzegam coś, co przypomina mi onegdajszy exodus greckich komunistów do Polski. Może sie mylę, ale pojawiają się już pierwsze próby zainstalowania się w polskich uczelniach węgierskiego lewactwa, które wyczuwa jakościową zmianę nastrojów na Węgrzech i boi się jej.

To moje uwagi na gorąco, a ponieważ dodatkowo pozbawione obiektywizmu, więc zapewne także poznawczej wartości.

PS. Tak, to ten właśnie film.

#85 Comment By michał On 12 czerwca 11 @ 8:45

Drogi Panie Zeppo,

To bardzo ciekawe. Na pierwszy rzut oka (ucha), brzmi jak retoryka, którą słyszy się w prlu bardzo często: etos walki, bezkompromisowy antykomunizm zakorzeniony w wartościach narodowych. Ale Pan to widział na własne oczy i dostrzega Pan ogromną różnicę między Węgrami i prlem.

Oby Pan miał rację! Jak to powiedział w innej sytuacji Józef Mackiewicz, „miejmy nadzieję!…”

#86 Comment By zeppo On 12 czerwca 11 @ 9:49

Nie, nie. Żadnych złudzeń.

Różnica jest przecież zasadnicza: tu nikt już nie będzie o nic walczyć. Pan słyszy tutaj o etosie walki? Pan tu dostrzega jakiś antykomunizm? Do tego zakorzeniony w wartościach narodowych? Doprawdy? Przecież narodu tu już nie ma. A w każdym razie takiego, który by żył jakimiś wartościami i za nie składał ofiary.

Czasem przychodzi mi na myśl pytanie, czy gdyby pojawił się tutaj jakiś Archanioł Gabriel polskiego patriotyzmu i narodowej dumy i gdyby wezwał do wywalczenia suwerenności – poszedłby kto za nim? Nie poszedłby nikt. No, może jakieś grupy kibiców futbolowych, jawnie obnoszących się ze swoim patriotyzmem.

Tu polskojęzycznym wolność do niczego nie jest potrzebna, a życie pod obcym butem wcale nie uwiera.

Tu już od dawna nie ma dumnego narodu, który wiedział co to jest wolność, do czego jest ona potrzebna, jak jej bronić i czemu za nią umierać. Dawno już nie ma. Przecież Pan sam, jak najbardziej słusznie, pisał że Polacy odmówili walki z sowietami. I ofiar.

Zaś Węgrzy – nie. Najkrwawszą bitwą IIWŚ była obrona Budapesztu. A 1956? Kto kazał Węgrom iść na sowieckie czołgi?
Więc ta różnica, o której mówimy polega na tym, że na Węgrzech być może taki naród jest, który gotowy jest za to umierać. I ta nadzieja, o której Pan pisze, też raczej nie nas dotyczy.

#87 Comment By zeppo On 12 czerwca 11 @ 10:21

A o tej strasznej różnicy pisał już w 1957 roku Zbigniew Herbert:

Węgrom

Stoimy na granicy
wyciągamy ręce
i wielki sznur z powietrza
wiążemy bracia dla was
z krzyku załamanego
z zaciśniętych pięści
odlewa się dzwon i serce
milczące na trwogę

proszą ranne kamienie
prosi woda zabita
stoimy na granicy
stoimy na granicy
stoimy na granicy
nazwanej rozsądkiem
i w pożar się patrzymy
i śmierć podziwiamy

#88 Comment By michał On 12 czerwca 11 @ 11:11

Nie wierzę, że taki etos istnieje w Polsce, ale że się tak mówi. Na każdym kroku słyszę, że Polacy obalili komunizm, że cała ludność prlu walczyła z komunizmem, całe życia były poświęcone walce, że tylko Polacy oparli się, że byli przedmurzem wobec azjatyckich hord itd. – czyż nie? Ja nie dostrzegam tam żadnego antykomunizmu. W istocie, Darek Rohnka ma rację, kiedy mówi o „antykomunizmie, którego nie ma”. Ale mówią o nim w koło Macieju. Pamięta Pan na pewno Ściosa, który jest teraz najwyraźniej gwiazdą prlowskiego „antyku”, z jego absurdalnym twierdzeniem, że „antykomunizm był racją stanu IIRP”. Ale takich jak on jest multum.

W Polsce nie ma już prawie w ogóle patriotyzmu, a to co za patriotyzm uchodzi, jest nacjonalizmem, dlatego nie byłem pewien, co ma Pan na myśli mówiąc o „narodowych wartościach”.

Mieć nadzieję dla Węgrów, to już jest bardzo dużo. Bardzo dużo. Miejmy nadzieję dla nich, dlaczego nie? Może kiedyś Polacy tez się przebudzą.

Między nami mówiąc, wydawało mi się przez lata, że wszystkie te antysowieckie bunty, to pic na wodę, z wyjątkiem węgierskiej rewolucji z 56 roku. Ale teraz jestem coraz mniej pewien. W końcu przewodził im Nagy… Czy nie jest możliwe, że był to poligon doświadczalny dla późniejszych posunięć? Poletko doświadczalne w eksperymencie pt. „czy Zachód kiwnie palcem?”

A propos Nagy’a, czy wie Pan może coś na temat jego rzekomego udziału w zabójstwie rodziny carskiej? Podobno jakiś Imre Nagy brał w tym udział, a on sam był w sowietach w tym czasie. Czy to możliwe? Z drugiej strony, o ile mi wiadomo, to bardzo popularne nazwisko na Węgrzech.

#89 Comment By Amalryk On 13 czerwca 11 @ 2:08

Niewątpliwie masowa walka zbrojna z bolszewikami zostawia ślad w psychice (a zwłaszcza bezpośrednie zapoznanie się z ich traktowaniem ludności zdobytych terenów) może w przypadku Polaków, których udział w walkach dotyczył głównie roczników poborowych z okolic 1900 r., zaś polska ludność kresów wschodnich została w znacznym stopniu eksterminowana – to być może miało jakiś wpływ na dość spolegliwe przyjęcie komunizmu?
Tak czy siak, należy z całego serca życzyć Węgrom aby „…to budowanie atmosfery wykluczenia i ostracyzmu wobec komunistów węgierskich i innego lewactwa…” jak najpiękniej się rozwijało!

#90 Comment By michał On 13 czerwca 11 @ 7:38

Lech Beynar, pośledni bożek w panteonie polrealizmu, znany także jako Paweł Jasienica, tak wygarnął był w roku 1941:

„Jedynie dwa narody zasługują na miano krzyżowców i obrońców chrześcijaństwa w walce z bolszewizmem: Polacy i Finnowie. To my i tylko my zatrzymaliśmy pochód bolszewicki w r. 1920, w okresie heroicznego bolszewizmu. To my powtórnie skrzyżowaliśmy z nimi szpady w strasznych dniach września 1939 r.”

Ten sam Jasienica w kilka lat później będzie brał udział w bolszewickiej akcji odebrania Caritasu Kościołowi, a w dzień wydania wyroku na swego byłego dowódcę, majora Szendzielarza, Łupaszkę, będzie uczestniczył w naradzie Obrońców Pokoju…

Niech mi Pan wytłumaczy raz jeszcze, co miało wpływ na jego przyjęcie komunizmu?

Ponieważ była tu już na temat debata, to dodam, że ja wcale nie potępiam Jasienicy i jego zdrady. Nie byłem nigdy wystawiony na takie próby, jakie ja mam prawo do wyrażania sądów? Wolałbym tylko, żeby nie robiono z takich ludzi bohaterów, ani nie wmawiano nam wszystkim, że Polacy walczyli, kiedy nie walczyli.

Rok 1920 dzieli od roku 1939 mniej lat niż dzisiejszość jest odległa od roku 1989. Czy mówi Pan poważnie, że nikt w prlu nie pamięta, co się wtedy wydarzyło? Że nie rozumieją – zgoda. Że nie chcą wiedzieć – też zgoda. Ale że nie pamiętają?

#91 Comment By zeppo On 13 czerwca 11 @ 7:39

Drogi Panie Michale,

Co do udziału Imre Nagy’a w zbrodni na rodzinie carskiej, myślę że to czcze wymysły nie poparte nigdy i przez nikogo żadnymi dowodami. Czy nie Elisabeth Heresch to wykoncypowała i kolportuje gołosłownie? To by do niej pasowało.

W żadnych znanych mi żródłowych dokumentach bolszewickich (np. przytaczanych obszernie przez Jánosa Rainera, Miklósa Molnára czy László Nagy’a), zwłaszcza odnoszących się do intensywnej pracy IN jako agenta o kryptonimie „Wolodja” w I Wydziale 3 Zarządu NKWD (1933-1941) nie ma o tym żadnej wzmianki. A przecież udział w tak chwalebnym przedsięwzięciu byłby niechybnie zauważony i musiałby być podkreślany w personalnych dokumentach agenta, zwłaszcza że mógłby być jego polisą na życie w trudnych chwilach sowieckich czystek. Pewności jednak co do tego – oczywiście – nie mam.

Tym pytaniem przypomniał mi Pan wszakże inną postać, prawdziwie uczestniczącą w tej zbrodni, a nawet majacą w niej udział kierowniczy. Idzie mi o odrażającą postać Piotra Wojkowa, jednego z najbliższych kamratów Lenina, jeszcze z okresu szwajcarskiego i razem z Leninem przerzuconego w sierpniu 1917 roku do Petersburga. Wspominam o tym osobniku dlatego, iż jego „polski ślad” jest niezłą ilustracją polskiego antykomunizmu z lat 20-stych. A przypominam sobie, że kiedyś o tym rozmawialiśmy.

Otóż, Wojkow był (wraz z podkomendnym Jurowskim) organizatorem i wykonawcą zbrodni, a następnie jej ukrycia. Udział tych dwóch był już znany współczesnym, zwłaszcza że sam Wojkow – krwawo rządzący Uralem z ręki Lenina jako ludowy komisarz – bynajmniej nie trzymał tego faktu w ścisłej tajemnicy.

Po ratyfikacji Traktatu Ryskiego, został mianowany współ-szefem jednej z polsko-bolszewickich potraktatowych komisji dwustronnych, jaka zajmowała się rewindykacją polskich dóbr kultury zagrabionych przez Rosję i bolszewików, albo tylko pozostających na terytorium bolszewickim. O efektach pracy Wojkowa wiemy zarówno zpolskich dokumentów, jak i z raortu, przedstawionego swoim moskiewskim zwierzchnikom. Mówiąc krótko, były one dla Polski opłakane.

Zaś jesienią 1924 roku mianowany został sowieckim posłem w Polsce, przy czym zarówno Warszawa, jak i Moskwa zgodnie traktowały jego nominację (i równoległą – prof. Kętrzyńskiego w Moskwie) – jako rękojmię i dowód ocieplania polsko-sowieckich relacji. A w Polsce wszyscy – oczywiście – znali ze szczegółami przeszłość sowieckiego ambasadora, ale żadne polityczne, ani opiniotwórcze środowisko nie zaprotestowało przeciw tak ostentacyjnie obraźliwej i poniżającej nominacji oraz przeciwko chętnej na nią zgody polskich władz politycznych.

Pan wybaczy tę dygresję ale wspomniał Pan również, że dla wielu „antykomunizm był racją stanu IIRP”. Właśnie…

Co do rewolucji z 1956 roku, to myślę, że nie można wykluczyć Pańskiej interpretacji. Ja jednak wiązałbym ją raczej z toczącą sie wówczas w post-stalinowskiej Moskwie walką o władzę.

#92 Comment By michał On 13 czerwca 11 @ 8:42

Nie wiem, kto wykoncypował, ale wiem, że Mackiewicz pisał o tym w 1958 roku, acz bardzo ostrożnie. W pewnym momencie przypisywano zabójstwo Węgrom, bo niby Rosjanom ufać nie było można…

Wojkow i Kowerda, też mają związek z Mackiewiczem. Wileńskie Słowo walczyło przez lata o uwolnienie Kowerdy i porównywało jego los z uniewinnieniem zabójcy atamana Petlury w Paryżu.

O „antykomunizmie jako racji stanu” wspomniałem tylko w związku ze Ściosem i naszą z nim dyskusją na ten temat. Antykomunizm powinien był być racją stanu Polski wówczas i teraz, ale nigdy nie był w rzeczywistości.

#93 Comment By Amalryk On 13 czerwca 11 @ 9:04

„… nie potępiam Jasienicy i jego zdrady. Nie byłem nigdy wystawiony na takie próby, jakie ja mam prawo do wyrażania sądów?” – Chmm… Sądzi Pan, że jeżeli MY, (z takiego, czy innego, niewątpliwie niewyobrażanie poważnego powodu), moglibyśmy w czarnej rozpaczy stać się szmatami, to z powodu możliwości rzeczywistego zaistnienia tej hipotetycznej projekcji, prawda, wypowiadana naszymi ustami, automatycznie traci swój status???
Można być bohaterem i skończyć szmatą, można i na odwrót (jak też i możliwe do zaistnienia są dwie pozostałe, z tych wariacji z powtórzeniami) – gdy zaś zaczniemy wszystko relatywizować, to bez wątpienia na koniec ockniemy się w komunistycznym gównie.

#94 Comment By michał On 13 czerwca 11 @ 9:38

Ależ ja niczego nie relatywizuję! Skądże się to wzięło, Panie Amalryku?

Zupełnie wprost mówię, że uważam postawę Jasienicy za zdradę. Zdradę ideałów w najlepszym wypadku, bo choć nie ma żadnych dowodów, że zdradził także swych byłych towarzyszy broni, to wydaje się mało prawdopodobne, by tego od niego nie żądano. Jak słusznie powiedział Mackiewicz, „człowiek, który jest Polakiem w Polsce, a pod bolszewikami staje się bolszewikiem, nie jest ani Polakiem, ani bolszewikiem, tylko szmatą.”

To jest racjonalne stanowisko wobec ludzi takich jak Jasienica. Nie widzę w tym żadnej relatywizacji. Twierdzę natomiast, że niezależnie od jego obiektywnej zdrady, ja nie będę pierwszym, który w niego rzuci kamieniem. Proszę mi go (to nie pod Pańskim adresem!) nie wciskać za bohatera, bo on nie jest bohaterem. Ilekroć chcą go wynosić na piedestał, to protestuję. Ale ja nie będę go potępiał, bo ja sam też kiedyś stanę przed Sądem.

#95 Comment By gniewoj On 13 czerwca 11 @ 10:20

Panie Michale,

jakie stanowisko zajął kardynał Mindszenty wobec Powstania Węgierskiego?

Panie Zeppo,

jaki stosunek mają dziś Węgrzy do postaci/postawy kardynała?

#96 Comment By michał On 13 czerwca 11 @ 10:43

O ile mi wiadomo Mindszenty poparł powstanie z całego serca, tak jak każdy antykomunista popiera każdą insurekcję przeciw bolszewickim władzom, zwłaszcza te z bronią w ręku. Z tego jednak nie wynika wcale, że te insurekcje nie są manipulowane.

#97 Comment By gniewoj On 14 czerwca 11 @ 8:09

a jak kardynał oceniał rolę i osobę Imre Nagyiego (o ile zasadnie i poprawnie odmieniam jego nazwisko) w trakcie Powstania?

#98 Comment By michał On 14 czerwca 11 @ 9:37

Przypuszczam, że Nagy był mu bliższy niż papież Paweł VI.

#99 Comment By zeppo On 14 czerwca 11 @ 5:31

Panie Gniewoju,

Dla ogromnej większości Węgrów kardynał jest (wczoraj i dziś) niekwestionowanym symbolem niezłomności, walki o niepodległość i antykomunizmu. Także hierarchą, dzięki któremu węgierski kościół katolicki przetrwał najgorszy czas opresji komunistycznej bez tak ogromnych – nazwijmy to – strat moralnych, jak na przykład polski.
My nie lubimy o tym mówić, ale zdaje mi się, że odmienność postaw obu prymasówi: bezkompromisowego Mindszenty’ego i elastycznego Wyszyńskiego była kluczowa dla biegu wielu spraw w obu kościołach i obu społeczeństwach.

#100 Comment By Dariusz Rohnka On 14 czerwca 11 @ 9:05

Szanowny Panie Zeppo,

Pamiętam pewną szczególną informację, która przemknęła w mediach niemal dokładnie 20 lat temu. Była w niej mowa o człowieku, który przykuł się był łańcuchem do grobowca kardynała Mindszentego, protestując w ten sposób wobec próby przeniesienia jego szczątków na komunistyczne Węgry. Tym „szaleńcem” był monsinior Tibor Meszaros, były sekretarz Kardynała. Postanowiłem dobrze zapamiętać tę informację, ponieważ wydała mi się nie tylko bardzo ciekawa, ale na dodatek także zupełnie wyjątkowo krzepiąca. Mimo, że społeczeństwo węgierskie nie wykazało wówczas nawet najdrobniejszego przejawu sympatii, poparcia, czy choćby tylko zrozumienia dla czynu Sekretarza, a przynajmniej takich przejawów nie odnotowano.

Postanowiłem dzisiaj odświeżyć sobie jakże odległą w czasie informację… i na cóż natrafiłem? Okazuje się, że owszem, Monsinior protestował, nie tyle jednak wobec aktu przeniesienia doczesnych szczątków Kardynała pod, niejako, komunistyczną kuratelę, ile wobec przedwczesnej daty przeprowadzenia owego przedsięwzięcia. Monsinior, jak się okazuje, nic zgoła nie miał przeciwko samej ceremonii, życzył sobie jedynie, aby nastąpiła około osiem tygodni później, a więc już po wycofaniu z terytorium Węgier… czerwonoarmistów.

Nie mogę powiedzieć, abym poczuł się jakoś szczególnie tym odkryciem kolejnej antykomunistycznej fatamorgany dotknięty, zawiedziony… Przypadek ten każe mi jednak patrzeć na przywiezione przez Pana jakże miłe i optymistyczne wieści z Węgier z niejaką, proszę wybaczyć, rezerwą.

#101 Comment By michał On 14 czerwca 11 @ 9:26

Postawa Wyszyńskiego, to jeszcze jedna z tych rzeczy, o których nie trzeba mówić głośno.

#102 Comment By zeppo On 14 czerwca 11 @ 9:57

Szanowny Panie,

Nie chciałbym, aby zmyliła Pana doza emfazy w moim opisywaniu węgierskiej rzeczywistości. Bez wątpienia, z dusznej polskiej atmosfery znaleźć się nagle w środku bujnego społecznego życia, pełnego nadziei i optymizmu – to robi wrażenie. Ale zapewniam Pana, że ja – w moim wieku – widziałem zbyt wiele nadziei niespełnionych, żebym dał się łatwo nabrać na coś, co przecież udać się nie może.

Mnie interesuje głównie Polska, więc – wyjaskrawiając węgierskie uniesienia, nastroje i oczekiwania – chciałem przez skontrastowanie pokazać polski marazm i gnuśność.

Co się tyczy pochówku prymasa w ostrzyhomskiej archikatedrze, to zastrzegł on w testamencie, że tylko w wolnej ojczyźnie. Niestety, ubrał ten warunek w frazę o „ojczyźnie wolnej od bezbożnych gwiazd na czapkach czerwonoarmistów”, zaś sekretarz zapewne potraktował to dosłownie.

Cóż, przecież nawet papieże mają czasami tępych sekretarzy.

#103 Comment By gniewoj On 15 czerwca 11 @ 6:49

Panowie,

Moja wiedza historyczna to jedna wielka biała plama. Mam nadzieję, że nie uznacie kolejnego pytania za nadużycie z mojej strony.

Dlaczego sowieci nie utworzyli w okupowanej przez nich części Austrii austriackiej republiki demokratycznej, tworu na kształt enerdówka?

#104 Comment By Jaszczur On 15 czerwca 11 @ 11:18

Myślę, że na dłuższą metę trudno byłoby im utrzymywać i kontrolować taki twór, choćby ze względów geograficznych. Lepiej wyszli (i dalej wychodzą) – na neutralności Austrii, która jako taka może pełnić funkcję jednego z „hubów” bolszewików na Europę.

#105 Comment By Amalryk On 16 czerwca 11 @ 7:27

Gruziński paranoik nie chciał przeciągać struny, w 1945 gospodarka sowiecji prezentowała sobą jeden wielki obraz nędzy i rozpaczy, z PKB na poziomie 16% amerykańskiego, i na dodatek ta cholerna amerykańska atomówka…

#106 Comment By michał On 16 czerwca 11 @ 9:34

Panie Gniewoju,

Przepraszam za milczenie, byłem ciut zajęty.

Sowiecka strategia wobec Austrii jest zagadkowa. Wiele wskazuje na to, że Stalin uważał Austrię za bardzo ważną, i kiedy miał sensowną pewność, że alianci nie uprzedzą go w marszu na Berlin, opóźnił ofensywę, a pchnął armie na południu. Nie widać więc naprawdę żadnego powodu, żeby nie miał potraktować swojej strefy okupacyjnej w Austrii w ten sam sposób co enerdowa. Rozumiem, że istniała jakaś legalna różnica pomiędzy statusem stref okupacyjnych w Austrii i w Niemczech, ale nie podejmuję się wykładać szczegółów. Tak czy owak, Stalin i jego następcy nie kierowali się prawnymi drobiazgami, ale stwarzali prawne drobiazgi, żeby wiązać innych.

Osobliwie nie wydaje mi się, żeby panowie Jaszczur i Amalryk mieli rację powyżej (co im się rzadko zdarza). Stan gospodarki nigdy nie dyktował politycznych posunięć (Stalin nie był burżujskim politykiem, panie Amalryku!) Poza tym proszę pamiętać, że sowieci przez 10 lat okupowali wschodnią Austrię, więc co u licha?

Nie przekonywa mię także argument pana Jaszczura, że trudno kontrolować ze względów geograficznych. Skąd to się wzięło? Sowiecka strefa graniczyła z Czechosłowacją, Węgrami i Słowenią, dlaczegóżby to miało być trudne do kontrolowania? A niechby i nie graniczyła? Czy Kuba jest trudna do kontrolowania, bo jest daleko?

Argument neutralności jest przekonujący, ale w 1955 roku był szokiem dla wszystkich. Eden bodajże pisał, że to musi być pułapka, wedle zasady „if it’s too good to be true it probably isn’t true”. Adenauer był oburzony układem, bo obawiał się, że i jego sprzedadzą alianci w zamian za neutralność.

Zagadka zatem pozostaje: dlaczego Austria została potraktyowana inaczej? Być może natknąłem się niechcący na powód? Austria nie miała swego Adenauera. Austria została skutecznie zsowietyzowana, więc można ją było spuścic z łańcucha. A bliskie i przyjazne miasto „neutralne” na własnym progu jest zawsze mile widziane. To tam właśnie załatwia się tajne interesy. Odtąd sowieciarze nie musieli jeździć do Genewy…

#107 Comment By Amalryk On 17 czerwca 11 @ 5:28

„(Stalin nie był burżujskim politykiem, panie Amalryku!)” – Lenin tym bardziej, Panie Michale!

Procenty, co prawda, wziąłem z rosyjskojęzycznej strony internetowej (na której autor przedstawiał PKB per capita Rosji i zssr-u w odniesieniu do USA) i aż „biły po oczach ” dwa tąpnięcia; w 1921r. gdy ten wskaźnik osiągnął 12% oraz w 1945 gdy zjechał do owych 16%.

#108 Comment By michał On 17 czerwca 11 @ 6:34

Przepraszam, musiałem źle Pana zrozumieć. Myślałem, że odpowiadał Pan na pytanie o zagadkowe postępowanie sowietów w Austrii, bo gdyby miał Pan twierdzić, że Stalinem powodował spadek dochodu na głowę mieszkańca, to odpowiedziałbym, że on raczej zredukowałby głowy niż zwiększyć miał dochód. Ale w żadnym wypadku nie mogło to mieć wpływu na jego decyzje polityczne. Dla polityków demokratycznych sytuacja gospodarcza jest decydująca („it’s the economy, stupid”, jak się wyraził tow. Clinton), ale nie dla bolszewików.

Lenin był w tym wypadku wzorem dla Stalina. NEP nie był bowiem spowodowany sytuacją gospodarczą, ale politycznymi skutkami tej sytuacji. Lenin powiedział w 1921 roku, że bunty chłopskie są groźniejsze niż wszyscy Biali razem wzięci. Ani w 1945 roku, ani nawet w 1932, kiedy bunty chłopskie znowu wybuchły, nie istniało zagrożenie dla władzy krat. W 1921 roku takie zagrożenie było realne.

#109 Comment By Jaszczur On 17 czerwca 11 @ 7:20

Panowie,

Co do kwestii geostrategicznych, przyznaję Panu Michałowi rację. Kuba to tylko przykład, prócz niej kilka pozostałych krajów karaibskich (Grenada, Jamajka z silną partią kryptokomunistyczną), Nikaragua, Płw. Indochiński; wszystkie w basenach akwenów, do których CCCP dostępu (bezpośredniego) nie miał, bądź do których był ograniczony a transport innymi drogami chyba niezbyt łatwy, w porównaniu z Austrią (o czym my w ogóle gadamy! Z maleńką częścią dawnej C-K Przedlitawii!)

Niemniej rację może mieć Pan Amalryk, który pisze o ówczesnej „ultima ratio” USA. I obawie Stalina przed samą już groźbą jej użycia. Jeśli nie zaraz pomiędzy końcem wojny a komunistyczną agresją w Korei, co w jej trakcie.

Ponadto, co najmniej do zwycięstwa tow. Mao w Chinach sytuacja geostrategiczna ojczyzny proletariatu była niepewna (a przynajmniej za taką mogła być przez sowieckie naczalstwo uważana).

Stalin – ze swoimi rojeniami tym bardziej – nie mógł nie obawiać się groźby ostrzejszych rozwiązań nawet pomimo roboty agentury wpływu w USA, z Algerem Hissem i niejakim Oskarem Lange.

Teraz pytanie do Pana Michała: czy pod stwierdzeniem o sowietyzacji Austrii rozumieć mam jej finlandyzację po wojnie czy może sowietyzację przez pewnego niedoszłego artystę (skądinąd niezłego w tej właśnie roli) z Wiednia?

Odnośnie obaw Adenauera – widziałem kiedyś tzw. „Mapę Gomberga”, na której Niemcy Zachodnie są… neutralną „Strefą Buforową” (czy jakoś tak…), na wschód od której rozciągały się już Sowiety (nie enerdówko, nie peerel, ale Niemiecka Socjalistyczna Republika Sowiecka i Polska Socjalistyczna Republika Sowiecka, co ciekawe – w granicach przedwojennych). Czy Któryś z Panów potrafi powiedzieć coś więcej na temat tego źródła i jego autora, Maurice’a Gomberga? Dodam, że mapa jest szeroko dostępna w internecie, ale praktycznie we wszystkich miejscach sąsiaduje z teoriami Davida Icke o „Rządzie Reptilian” i podobnymi.

#110 Comment By michał On 17 czerwca 11 @ 8:28

Ale w czym miała bomba atomowa powstrzymać Stalina w Austrii? Czego niby nie zrobił, co mógł był zrobić? Zagadką nie jest zachowanie Stalina w roku 1945, ale Chruszczowa w 1955.

Tak, finlandyzacja zamiast sowietyzacji jest dobrą poprawką, ale w sensie „kisielewskim”, a nie dosłownym, bo Finlandia nie była pod sowiecką okupacją przez 10 lat, tak jak wschodnia część Austrii. Niedoszły artysta miałby w teorii ten sam wpływ na Austrię co Niemcy, więc chyba jego wpływ nie mógł być tu decydujący.

Mówiąc o Adenauerze, miałem na myśli brak w Austrii polityka na jego miarę – zresztą nie tylko w Austrii! – tj. antynazisty i antykomunisty w jednej osobie.

#111 Comment By Amalryk On 17 czerwca 11 @ 9:59

Ależ, jak zwykle, Pan rozumie mnie doskonale. Bunty wewnętrzne nie wchodziły oczywiście w rachubę tylko ryzyko eskalacji konfliktu, na który bolszewia najnormalniej nie miała sił.
A Stalin mógł uczynić jakieś tam ARD, jak w 1945 NRD, ale nie uczynił. Austria od ’45 miała kanclerza i prezydenta , a miejscowi bolszewicy pałętali się z wynikami wyborczymi w okolicach 5%.

Podobno sowietów przed austriackim NRD powstrzymała pewna wówczas akcesja reszty Austrii do NATO i w ten sposób trwałe połączenie Niemiec z Włochami ale mnie to też tak średnio przekonuje.

Lenin był bolszewickim prorokiem-nauczycielem, Stalin dyktatorem-praktykiem a Chruszczow figurantem-idiotą gwarantującym bolszewikom pewność że terror już nigdy nie będzie skierowany na nich – nastały czasy bezosobowych zer na świeczniku.

#112 Comment By Jaszczur On 17 czerwca 11 @ 10:09

Stalina miałby fakt posiadania BMR powstrzymać przed tym, o czym pisał P. Gniewoj – utworzeniem Oesterreiche Demokratische Republik.

Chruszczowa – przed tym samym.

Pisząc o „finlandyzacji” Austrii miałem na myśli jej neutralność i zapewne nie było to adekwatne określenie.

I tu wracamy do początkowej kwestii – neutralna, formalnie suwerenna a tego pozbawiona swojego Adenauera Austria na dłuższą metę bardziej przydała się sowietom, aniżeli „Austriacka Republika Demokratyczna”.

Dodać należy jeszcze, iż Austria dalej swoją funkcję pełni w europejskim odcinku sowieckiej strategii, na co wskazuje choćby to, że w narodzinach i życiu neopeerelowskiej oligarchii Wiedeń jest bardzo ważnym miejscem.

#113 Comment By michał On 17 czerwca 11 @ 10:25

Panie Amalryku,

Niech mnie Pan poprawi, jeśli się mylę, ale enerde zostało chyba stworzone o wiele później niż w 1945 roku, tj. dopiero wówczas, gdy Stalin utracił nadzieję, że może mieć wpływ na całe Niemcy. Utracił nadzieję z powodu Adenauera. W Austrii natomiast okupował tylko jakąś 1/3 państwa, a miał wpływ na całość. Czy były w okupowanych Niemczech wybory powszechne „ponad” strefami okupacji?

Chruszczow był chyba rzeczywiście figurantem, ale tylko w takim sensie, jak każdy lider sowiecki po Stalinie, ponieważ Chruszczow był gwarantem istnienia kolektywnego kierownictwa. Zabójstwo Berii miało być ostatnim morderstwem bolszewika, odtąd walka o władzę jest tylko na pokaz łatwowiernych sowietologów.

#114 Comment By Amalryk On 17 czerwca 11 @ 10:29

Sowieci zawsze prowadzą dośc misterną , jak na takie moralne zera, politykę zewnętrzną. Przecież z tym „dederonem” wyskoczyli dopiero wtedy, gdy ich próby takiego właśnie „zaustiatyzowania” Niemiec zostały przez Zachód w 1948 odrzucone.

A Dżugaszwilli doczekał się „swojej” (ukradzionej) atomówki dopiero późnym latem 1949 i miał pono wyrzec te zagadkowe słowa; – „Gdybyśmy się spóźnili o półtora roku, wypróbowalibyśmy tę bombę na własnej skórze.”

#115 Comment By michał On 17 czerwca 11 @ 10:33

Panie Jaszczurze,

Ja nadal nie rozumiem, dlaczego bomba atomowa w rękach Trumana miałaby Stalina powstrzymać przed utworzeniem austriackiej respubliki dramatycznej. Czy sugeruje Pan, że Truman rzuciłby bombę na Moskwę – co za myśl! – w odwecie za utworzenie maciupeńkiej respubliki? Ejże! Ani Amerykanie tego robić nie chcieli (niestety), ani sowieciarze się tego nie obawiali (też niestety).

#116 Comment By Jaszczur On 17 czerwca 11 @ 10:48

Panie Michale,

Tylko czy sowieciarze aby na pewno nie obawiali się jakiejkolwiek ostrzejszej reakcji? Nie tylko broni A, ale choćby konwencjonalnych działań wojennych? Co do reszty – pełna zgoda, niestety!

#117 Comment By Jaszczur On 17 czerwca 11 @ 10:50

„Gdybyśmy się spóźnili o półtora roku, wypróbowalibyśmy tę bombę na własnej skórze.” (J.W. Stalin)

Tylko czy w establishmencie amerykańskim, w kręgach, które miały na to wpływ istniała taka wola polityczna? Pomijam tu generalicję – MacArthura, i LeMay’a.

#118 Comment By Amalryk On 17 czerwca 11 @ 10:53

Tak, Panie Michale – oczywiście się „kropnąłem” i nie zwróciłem uwagi. A co do przywalenia przez Amerykanów atomówką niewłaściwym odbiorcom – to smutny fakt. Ale jedno pokazał z pewnością, że nie mają oni żadnych moralnych zahamowań przed jej użyciem. No, nie wiem czy bolszewia, po tym pokazie nie miała w gaciach?

#119 Comment By Jaszczur On 17 czerwca 11 @ 11:01

No, nie wiem czy bolszewia, po tym pokazie nie miała w gaciach?

No właśnie, i to niezależnie, czy Amerykanie chcieli czy też nie chcieli powtórzyć tej imprezy (pomijając pomysły powstrzymania ChAL-W w Korei).

#120 Comment By Amalryk On 17 czerwca 11 @ 11:04

„Tylko czy w establishmencie amerykańskim, w kręgach, które miały na to wpływ istniała taka wola polityczna?” – No to jest pytanie retoryczne par excellence!
Przecież gdyby była to nie tkwili byśmy dziś w peerelu (i spotykali w podziemiu)!

#121 Comment By michał On 17 czerwca 11 @ 11:16

Drodzy i Szanowni Panowie!

Czy ja dobrze słyszę? Czy Panowie poważnie rozważają możliwość uderzenia amerykańskiego na sowiety? Taka możliwość nie istniała. Amerykanie i cały Zachód z Churchillem na czele, uważali Stalina za alianta. Churchill owszem beknął coś o Żelaznej Kurtynie, ale tylko PO tym jak utracił władzę. Zanim utracił władzę wydawał bolszewikom Kozaków na pewną śmierć, wydawał czetników Tito. Kto wydał Własowa Stalinowi? I po tym wszystkim Stalin miał robić w gacie, bo jego sojusznicy mieli bombę? W tym samym czasie Stalin miał całą sieć szpiegowską na Zachodzie, gdy Zachód nie miał żadnej w sowietach, bo przecież nie szpieguje się na sojusznikach, nieprawdaż?

Nota bene: nic się nie zmieniło, wielka spółka trwa.

#122 Comment By Amalryk On 18 czerwca 11 @ 8:05

„Czy Panowie poważnie rozważają możliwość uderzenia amerykańskiego na sowiety?” – Cóż, pomarzyć zawsze można. Ale ani dane wywiadu, ani dziarska kolaboracja aliantów z bolszewią 100% gwarancji nie dawały. W końcu z A.Hitlerem też byli do 1941r. towarzyszami broni.
Lecz w kwestii Austii, bo o niej tu mowa, to muszę się jednak zgodzić, iż moje argumenty są jednak trzecio lub czwartorzędne. – Sowieciarze jednak szybko bezbłędnie załapali, że nic nie daje tak rewelacyjnych efektów, jak powolne sączenie śmiertelnej trucizny w otępiałe umysły przyszłych „współwyznawców”, przy wtórze nadobnych piesni o miłości i pokoju.

#123 Comment By Dariusz Rohnka On 18 czerwca 11 @ 11:07

Jeśli idzie o kwestię dziwnego “oddania” przez sowietów Austrii warto chyba ustalić jedno, mianowicie, że nikt z uczestników dyskusji nie może stwierdzić jednoznacznie: „Panowie, to ja mam rację”. Po prostu nie wiemy co skłoniło sowietów do tego kroku i skazani jesteśmy na domysły.
Nic na ten temat nie pisał Golicyn, choć, co ciekawe, w latach 1953-1955 pracował w wiedeńskiej rezydenturze, osiągając tam zresztą rangę drugiego sekretarza miejscowego partyjnego popu. Można chyba założyć, że gdyby szykowano wówczas w Austrii coś bardzo specjalnego, Golicyn wiedziałby o tym i nie omieszkał opisać.
Pozostają przypuszczenia. Być może chodziło po prostu o otwarcie (słusznie pewnie byłoby powiedzieć – wybicie) okna na świat, przez które łatwiej było prowadzić ciemne interesy, wyprowadzać na zewnątrz agenturę, wabić ofiary… Wysokiej rangi oficer Wydziału Sowieckiego CIA, Tennent Bagley, wymienia Wiedeń jako „niesławne miejsce porwań”, wspomina także przypadek Mikołaja Artamanowa, który zgodził się prowadzić na rzecz Amerykanów podwójną grę z KGB i ostatecznie w 1975 roku, w wyniku kolejnego spotkania – do którego miało dojść właśnie w Wiedniu, ślad po nim zaginął (miał rzekomo umrzeć w wyniku niewłaściwie podanych środków usypiających). Podobne informacje można też wyczytać u Suworowa (Rezuna). Tak czy inaczej – bardzo ciekawy problem.

#124 Comment By Jaszczur On 18 czerwca 11 @ 10:00

Panie Michale,

Ja nigdzie nie napisałem, że Churchill czy Truman mieli jakikolwiek zamiar „spuszczenia bani” na Stalina. I dlatego przywołałem (choć w nieco innym kontekście) „sprawę” generała LeMay.

Odnośnie wielkiej spółki, która trwała i trwa do dziś, polecam lekturę debaty (w zasadzie – wymiany zdań) pomiędzy profesorem Olavo de Carvalho a… Aleksandrem Heliowiczem Duginem (tak, tak! Z Duginem!):

[2]
[3]
[4]

#125 Comment By michał On 19 czerwca 11 @ 1:36

Panie Amalryku,

Hitler był wykrojony z tego samego kawałka ścierki, co bolszewia, wobec czego od niego mogli się spodziewać wszystkiego, tak jak spodziewaliby się po sobie samych, ale Zachód? Taż ta, panie tego, durnie! Pożyteczni czy nie, ale idioci.

Panie Jaszczurze,

Nie napisał Pan, że Churchill czy Truman, to prawda, ale w zamian napisał Pan: „Tylko czy sowieciarze aby na pewno nie obawiali się jakiejkolwiek ostrzejszej reakcji?” Więc kogo miał Pan na myśli? Generała Franco?

Darek,

Neutralna Austria była im na rękę pod wieloma względami, ale to nadal dziwne. Dlaczego nie „neutralne Niemcy, neutralna Polska, neutralny cały świat”?

#126 Comment By Dariusz Rohnka On 19 czerwca 11 @ 10:45

Michał,

Ależ oczywiście, że dziwne. Nikt chyba tutaj nie twierdził inaczej.

Dlaczego tylko „neutralna” Austria? Cóż – od czegoś należy zacząć… szczególnie jeśli owa „neutralność” jest tylko jednym z elementów globalnej „walki o pokój”… „Oddanie” Austrii miało przy okazji pomagać w budowaniu zaufania, było elementem marketingu fuj politycznego…

Nie była to jedyna taka inicjatywa. Zaledwie kilka lat później pojawi się sowiecki plan Rapackiego, próba faktycznej neutralizacji (stworzenia strefy bezatomowej), tym razem Niemiec, na znacznie większą skalę. Cel – rozbroić wroga, albo jeszcze lepiej „wejść do jego obozu”…

To co nie udało się wówczas, udało się doskonale na przełomie 2 i 3 tysiąclecia, w postaci rady NATO-Rosja. Zmarły w zeszłym roku wydawca Soviet Analyst, Christopher Story, podał, może najwłaściwszą, definicję tego zjawiska: NATO Has Been Enticed Into The Enemy’s Camp – Not The Reverse…

#127 Comment By Jaszczur On 19 czerwca 11 @ 12:07

Panie Michale,

Na myśli miałem jedynie to, że każda polityczna strategia i każdy polityk/organizacja, który/a za daną strategią stoi, musi rozważać każdą możliwość rozwoju sytuacji. W tym i najgorszą, ba – przede wszystkim najgorszą. Jakoś trudno mi twierdzić, że w przypadku Stalina było inaczej.

Panie Dariuszu,

Wydaje się, że niepoślednim elementem sowieckiego planu wejścia do obozu wroga było przyjęcie „bywszych” demoludów do NATO, przy uprzednim ustanowieniu tam kondominium Rosji Sowieckiej, krajów Zachodu (i tego, co Olavo de Carvalho nazywa „Syndykatem”). To zresztą realizacja koncepcji geostrategicznej Zbigniewa Brzezińskiego, aczkolwiek z pewnymi modyfikacjami.

#128 Comment By michał On 19 czerwca 11 @ 12:08

Darek,

Czyli cały świat ma być neutralny na kształt Austrii. Tak, to jest bardzo dobra hipoteza. Polityka sowiecka dałaby się więc sprowadzić do wariacji na temat następującej zasady: nie wprowadzimy (bądź wycofamy, zależnie od sytuacji) naszych wojsk na wasze terytorium, pod warunkiem, że pozostaniecie neutralni.

Wedle przewidywań Lenina, kiedy cały świat zostanie sfinlandyzowany, zaustriaczony i zsowietyczony (hm, to lubię, rzekłem, to lubię!), to zapanuje pokój na świecie. A przecież wszyscy pragną pokoju.

#129 Comment By michał On 19 czerwca 11 @ 12:30

Panie Jaszczurze,

Rozważanie wszelkich opcji, przygotowanie planów na różne możliwości – to jedno, to się nazywa myślenie strategiczne. Ale „obawianie się jakiejkolwiek ostrzejszej reakcji” – to zupełnie co innego.

Sowieci nie obawiali się jej, ponieważ wiedzieli, co się dzieje w elicie władzy państw zachodnich. Mieli tam gigantyczną sieć szpiegów i agentów wpływu, którzy donosili im, co kto myśli i wpływali odpowiednio na te myśli. Oskarżali Zachód o plany zaborcze, to prawda, ale robili to wedle starej zasady, że naciskać trzeba tam, gdzie nacisk może wywrzeć efekt. Wywiera się presję na słabych (w tym wypadku „słabych” przekonaniem, że wujaszek Stalin jest ich „chwalebnym sojusznikiem” (to nie jest dobry przekład „glorious ally”)), mocnym się ustępuje.

Więc jeszcze raz twierdzę, że Stalin nie obawiał się w 1945 roku „ostrzejszej reakcji” ze strony ludzi, którzy właśnie wydali mu na tortury i publiczne egzekucje jego największych wrogów. Nie obawiał się ostrzejszej reakcji ze strony ludzi, którzy korzyli sie przed nim w Jałcie, w Poczdamie i – najgorsze z tych przedstawień – w Norymberdze. On sam – największy zbrodniarz tej wojny – siedział na tronie sędziego, oskarżyciela i kata. I on się miał obawiać bomby atomowej? Kto miał ją na niego rzucić, kiedy wrogowie zostali zlikwidowani i to w większości na Placu Czerwonym?

#130 Comment By Dariusz Rohnka On 19 czerwca 11 @ 12:46

Panie Jaszczurze,
Nie czytałem jeszcze dyskusji, którą Pan poleca, choć próbuję znaleźć na to czas od bardzo dawna. Wysoko cenię Carvalho…
Jeśli idzie o kwestię austriacką i pochodne…. proszę zwrócić uwagę na właściwy sens sformułowania Story’ego… kto tu do kogo wchodzi? Mnie się zdaje, że to wielka, zasadnicza różnica.

Michał,
Bez wątpienia – wszyscy…, i bolszewicy i mienszewicy i zbolszewiczali chadecy, i dzieciaki z Che na trykocie, i nawet my… więc, że użyje nowego polskiego słowa – target nie byle jaki.

#131 Comment By Jaszczur On 19 czerwca 11 @ 9:20

Panie Dariuszu,

Zwycięstwo prowokacji? Asymilacja NATO przez Blok Sowiecki? Niestety tak. Dodajmy, że ta operacja odbyła się poprzez ‚neutralizację’ właśnie. Establishment zachodni przekształcił NATO w bezzębny klub dyskusyjny, bo w mniemaniu jego członków NIE MA JUŻ zagrożenia, do obrony przed którym NATO zostało utworzone.

Dodać należy, że w ostatnich latach otwartym tekstem formułowany jest postulat akcesji Rosji Sowieckiej do NATO. Że wspomnę choćby propozycje Radka Sikorskiego. A i nie kwitowałbym śmiechem, jak większość, pijackich wynurzeń Kwaśniewskiego na Ukrainie, bodaj w 2007 r. („budiet’ takij dień, kogda Rossija, goworju toczno – Rossija budiet’ w NATO”).

Co się tyczy debaty – streszczę z grubsza, by nie odbierać Panu przyjemności z lektury. Istnieją obecnie trzy projekty dominacji globalnej : „Syndykatu” (zachodnia elita finansowa, Klub Bilderberg, Rada Stosunków Międzynarodowych), Sino-Sowietów (aczkolwiek używa on przymiotników „Russian-Chinese”) i elit krajów muzułmańskich wywodzących się z Bractwa Muzułmańskiego. Profesor też świetnie, i to nawet w zabawny miejscami sposób rozprawia się z propagandowymi chwytami Dugina.

Ciekawa jest zwłaszcza koncepcja „Syndykatu” – elit wyemancypowanych z lojalności wobec własnych państw, nastawionych jedynie na władzę ekonomiczną, które posługując się administracją państw Zachodu (tz. gł. USA, Wielkiej Brytanii czy organizacji międzynarodowych) realizują projekt „Wielkiej spółki” z establishmentem Rosji Sowieckiej i czerwonych Chin.

#132 Comment By zeppo On 19 czerwca 11 @ 11:38

Zapewne wszyscy znają, ale jak bez Hemara może obejść sie motyw wycofania się sowietów z Austrii?

HEKSAMETR

Nagle – co to się stało? Co mi chodzi po głowie?
Znowu jestem w studenckim mundurku, znowu we Lwowie.

Jakby skończyła się pauza i dzwonek do klasy woła.
Z mroków pamięci cały świat się wyłania – daleki –
W c.k. Siódmym Gimnazjum, przy ulicy Sokoła,
Dr Franciszek Smolka uczy łaciny i greki.

Jego dziad na pomniku stoi w spiżowych getrach.
Wnuk pomnika, profesor, zaprawia nas w heksametrach.

Wzrokiem wodzi po klasie i na mnie zatrzymał oko.
Skinął dłonią wytworną. Mnie wystawi na próbę.
Stoję w ławce i mówię płynnej łaciny patoką:
Bella gerant alii, tu felix Austria, nube.

Bella gerant alii. Czytam – nie można płynniej –
Bella gerant alii – niech wojny prowadzą inni,

Tu, felix Austria, nube – o, rytmy nieśmiertelne! –
A ty, Austrio szczęśliwa, w związki wstępuj weselne.
A ty, Austrio szczęśliwa, śluby zawieraj swoje.
Bella gerant alii – a inni niech toczą boje.

Niechaj na polu bitewnym idą na śmierć i na zgubę.
Bella gerant alii – tu, felix Austria, nube.

Ten łaciński heksametr tak mi dziś głowę opętał.
Dr Smolka, zaiste, zasługuje na chlubę.
Tak swych uczniów nauczył, że uczeń po latach pamiętał:
Bella gerant alii, tu, felix Austria, nube.

*

Gęstniał radosny tłum na placu przed balkonem,
Jak gdyby nagle tam stłoczył się cały kraj.
Cały zmieniony w słuch, kiedy przed mikrofonem
Kanclerz stanął i rzekł słowa: „Das Volk ist frei!”
Wszystkie oczy ku górze naraz podniosły się – aż tu
Grzmi Marsylianka – i flaga francuska w dół spływa z masztu.

Potem „God Save the Queen” zagrano, na pożegnanie
Dumnej flagi angielskiej – potem Amerykanie
Gwaizdy swoje zwinęli, z bębnów grzmiącym łoskotem,
Potem – znienawidzona, czerwona, z sierpem i młotem
Flaga, która nad miastem wisiała jak anatema,
Z masztu opadła w dół. I już jej nad miastem nie ma.

Taki się zerwał szum oklasków, krzyków, wiwatów!
Tłum oszalał trzepotem serc i ulewą kwiatów.

Wieją nad Wiedniem chorągwie własne, wolne, wspaniałe –
Nie, nie biało-czerwone. Podobne – czerwono-białe.
Padły z kanclerskich ust słowa, a w słowach myśl,
Jakby wyjęta z dna i z głebi serca naszego.

Tak to rzekł dr Raab: „Oto skończył się dziś
Stan niegodny narodu cywilizowanego”.

Oto skończył się stan niewoli, stan okupacji,
Słyszysz, Polsko, co byłaś „przedmurzem cywilizacji”?

*

Piękny to dzień w Europie, chwila to niepowszednia,
Ważna w historii data – drugiej odsieczy Wiednia.

Polak patrzy z daleka, nie dziw, że serce go boli –
Wiedeń wolny. A król Sobieski w tatarskiej niewoli.

Polak patrzy z daleka i Austryjakom wolności
Gratuluje. Niestety, gratulując – zazdrości.

Chory zazdrości zdrowemu, lecz się ku niemu uśmiecha.
Wieść, że kto inny ozdrowiał, to juz dla niego pociecha.

Serce w cudzej wolności znaku nadziei szuka,
Chociaż na naszych rękach kajdany ciężkie i grube.

Wciąż mi dzisiaj po głowie stary heksametr stuka:
Bella gerant alii, tu, felix Austria, nube…

#133 Comment By michał On 20 czerwca 11 @ 10:03

Ja tego nie znałem! Hemar zazwyczaj trafia w sedno.

#134 Comment By Amalryk On 20 czerwca 11 @ 12:07

Tak sobie myślę, że w kontekście późniejszych o lat trzydzieści parę, brzemiennych w podobne (jak i Hemara) złudzenia wydarzeń, bolszewicy być może postanowili na malutkiej Austrii przeprowadzić sobie próbę kostiumową? Ryzyko (w wypadku klapy) ograniczone do Wiednia i okolic, a w razie powodzenia otworem (dla bolszewickich reżyserów) staje cały świat!

#135 Comment By Dariusz Rohnka On 20 czerwca 11 @ 6:41

To nie jest całkiem niemożliwe, choć kłóci się nieco z chronologią długofalowej strategii, przynajmniej chronologią Golicyna, który pisze o przełomie lat 50. i 60., kiedy to do głosu doszli m. in. Szelepin z Mironowem. Ale, oczywiście, wszystko jest możliwe, tym bardziej że nasza wiedza o tym okresie (zresztą nie tylko o tym) jest zdecydowanie minimalna. W każdym razie ta „kostiumowa próba” na Austrii z pewnością pozostawiła sowietom ogromny materiał do analizy.

#136 Comment By Jaszczur On 20 czerwca 11 @ 6:53

Hmm… czy to aby nie Francoise Thom pisała o Berii jako pomysłodawcy założeń ‚długofalowej strategii’? Choć zaznaczam, że czytałem jedynie jej pojedyncze artykuły i opracowanie „Les fins du communisme” autorstwa Darskiego.

Nasza wiedza sprowadza się głównie do „poznawania po owocach”.

#137 Comment By Dariusz Rohnka On 20 czerwca 11 @ 7:06

Myślę, że zdecydowanie warto byłoby to sprawdzić…

#138 Comment By michał On 20 czerwca 11 @ 7:07

Strategię sformułowano później, to wiemy, ale to nie znaczy, że wcześniejsze wydarzenia nie miały na nią wpływu. Taki wpływ miała z pewnością prowokacja „polskiego października”, o czym pisaliśmy tu obszenie. Wycofanie się z Austrii mogło mieć taki właśnie wpływ: obserwowali uważnie skutki i byli z nich zadowoleni, co z kolei dać mogło impuls do sformułowania długoterminowej strategii. W takim razie byłoby to coś mniej niż „próba kastiumowa”, bo ta zakłada jasną wizję spektaklu. Dlatego pierwotne pytanie pana Gniewoja pozostaje nadal bez odpowiedzi: jakie były ich intencje, kiedy zdecydowali się wycofać w roku 1955?

#139 Comment By gniewoj On 21 czerwca 11 @ 11:43

Panowie,

czy można przyjąć, że Finom udało się zachować suwerenność po nierozstrzygniętej wojnie zimowej z przełomu lat 1939-40?

na czym faktycznie polegała finlandyzacja Finlandii, docelowego, dla części koncesjonowanej opozycji prlu, modelu funkcjonowania kraju między Odrą a Bugiem ?

#140 Comment By michał On 21 czerwca 11 @ 9:28

prl jest sfinlandyzowany. Pisałem tu o absurdalnym różniczkowaniu między suwerennością i niezawisłością, na marginesie komicznej wypowiedzi Ściosa.

[5]

#141 Comment By gniewoj On 22 czerwca 11 @ 9:30

w rzeczy samej, lektura wspomnianego przez Pana artykułu była przyczynkiem do zadania pytań o historię i kulisy wojny fińsko-sowieckiej jak również o istotę zjawiska finlandyzacji.

Nie wiem czy zasadnie, ale gotów jestem uznać:
– wojnę zimową za unikatowe a przy tym skuteczne przeciwstawienie się bolszewickiej zarazie;
– działania sowietów, tak w Austrii jak w prlu i właśnie w Finlandii, za testowanie różnych metod zniewalania ludzi (trzy „pola doświadczalne”, z których zebrany plon stanowił podstawę do formułowania długofalowej strategii).

Wracając do artykułu, a raczej artykułów, bo nie można pominąć „Ósmego kręgu…”, myśl Ściosa odbieram jako przykład finlandyzacji myśli. Próbując zachować suwerenność wewnętrzną wydaje z siebie niesuwerenną konstatację w postaci uznania niepodległości OTP.

#142 Comment By Amalryk On 22 czerwca 11 @ 3:53

Wielki Aryjczyk ,w swym rasowym natchnieniu, opchnął sowietom Finlandię w transakcji wiązanej, wraz z Polską i paroma innymi równie słowiańskimi jak Finlandia krajami. Ale jak widać, jedyna skuteczna obroną przed bolszewią ,to wybijać tych skurwysynów do przedostatniego naboju, a potem przegryzać im tętnicę. Wówczas może ma się jakiś cień szansy, inaczej peerel.

#143 Comment By michał On 22 czerwca 11 @ 7:43

Panie Gniewoju,

Sytuację Finlandii przedstawia się czasami jako wynik walki: Finowie walczyli z sowietami i wywalczyli sobie „finlandyzację”, Polacy nie walczyli i mają prl. Mnie to nie przekonywa. Przesłanki są słuszne – Finowie walczyli zacięcie z sowieciarzami, Polacy walczyli zacięcie z Niemcami, a sowieciarzom wpełzali w dupę – ale względna i ograniczona suwerenność Finlandii po wojnie była raczej wynikiem ich położenia geograficznego.

Przykład Austrii też tu nie pomaga, bo Austriacy mało walczyli, a dostali psim swędem neutralność.

#144 Comment By Amalryk On 22 czerwca 11 @ 8:07

Litwa, Łotwa i Estonia w ’39 grzecznie zgodziły się na goszczenie, naturalnie, tylko i wyłącznie ograniczonych kontyngentów krasnoarmiejskich, a rok później już były witane w szczęśliwej rodzinie bratnich narodów radzieckich! A Finowie – wała! Owszem geografia, geografią, ale bez walki w ’39 szybciutko podzieliliby los „pribałtyki”, a bez walki w ’44 reszty „demoludów” (co prawda bez Austrii).

#145 Comment By michał On 22 czerwca 11 @ 8:34

Panie Amalryku,

Proszę mnie źle nie zrozumieć. Ja nie twierdzę, że walka jest bezskuteczna, że nie należy walczyć, bo niczego nie można wywalczyć. Stawianie Finów za przykład jest mi jak najbardziej po myśli, mało tego, to wręcz miód na moje serce! Ale tak między nami (nie trzeba o tym mówić głośno…), to Finlandia leży z boczku drogi, a Kurlandia i Inflanty nie.

Gdyby Finowie nie walczyli w 1939/40, to nie byłoby Finlandii w ogóle i basta. Tak jak nie ma Polski. Ale „finlandyzacja” była wówczas możliwa w Finlandii, a nie w Kurlandii.

Dziś, to już co innego…

#146 Comment By Amalryk On 22 czerwca 11 @ 9:02

No, tak! I tak, Finlandia została sfinlandyzowana (a to dobre!) w ’45, a reszta Europy jakoś z początkiem XXIw. ( I pomyśleć, że niektórzy w Polsce strasznie się oburzają na takie sugestie pod adresem peerelu… O, sancta simplicitas! Chciałoby to być.)

#147 Comment By gniewoj On 22 czerwca 11 @ 9:38

Panie Michale,

może i Finlandia leży z boku ale gdyby tak sowieci się rozpędzili z przekładaniem zapałek, a przecież nikt by ich nie śmiał zatrzymać, to już tylko Norwegia a wtedy Europa Zachodnia na wyciągnięcie ręki. Nie potrzeba by żadnych długofalowych strategii.

#148 Comment By michał On 22 czerwca 11 @ 9:40

O ile pamiętam, to termin „finlandyzacja” wykuty został w Niemczech Zachodnich przez politologów przerażonych, że to ich czeka. To był początkowo termin pejoratywny, stał się pozytywny dopiero w ustach Kisiela i Giedroycia czy Mieroszewskiego.

#149 Comment By michał On 22 czerwca 11 @ 9:44

Panie Gniewoju,

Myślę, że sowieci zawsze rozumieli, że nie należy próbować ugryźć więcej niż da się przeżuć.

#150 Comment By Amalryk On 22 czerwca 11 @ 9:51

„…termin „finlandyzacja” wykuty został w Niemczech Zachodnich przez politologów przerażonych, że to ich czeka.” – No, proszę! Upłynęło pół wieku a i przerażenie ulotniło się jak kamfora…

#151 Comment By gniewoj On 22 czerwca 11 @ 9:51

odnośnie przytoczonego przez Pana wytłumaczenia zastosowania przez sowietów finlandyzacji a nie siłowej sowietyzacji Finlandii przypomina mi się rozmowa z pewnym Finem. Sam w to co prawda nie wierzył, ale rzekomo sowieci mieli by odpuścić Finom przez sentyment wodza rewolucji. Sentyment miał się zrodzić w czasie gdy wygnany z Rosji wódz bydlił (pozwolę sobie na taki czesizm) na terenach przyszłej Finlandii.

#152 Comment By gniewoj On 22 czerwca 11 @ 9:58

może rzeczywiście tak się skupili na Niemcach Zachodnich, że Skandynawię uznali za nieistotne peryferia. I tylko Adenauer zrobił im psikusa.


Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com

URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2011/05/10/%c3%b3sma-praca-asterixa/

URLs in this post:

[1] : http://www.youtube.com/watch?v=p3Dakr24tJ0&feature=channel_video_title

[2] : http://www.theinteramerican.org/blogs/olavo-de-carvalho/247-olavo-de-carvalho-debates-aleksandr-dugin-i.html

[3] : http://www.theinteramerican.org/blogs/olavo-de-carvalho/257-olavo-de-carvalho-debates-alexandr-dugin-ii.html

[4] : http://www.theinteramerican.org/blogs/olavo-de-carvalho/275-olavo-de-carvalho-debates-alexandr-dugin-iii.html

[5] : http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2009/09/23/%e2%80%9esuwerennosc-i-niepodleglosc%e2%80%9d-prlu-bis/

Copyright © 2007 . All rights reserved.