- - https://wydawnictwopodziemne.com -
Piszcie do mnie na Berdyczów czyli „operacja polska” III
Posted By admin On 17 lipca 11 @ 9:33 In Michał Bąkowski | 50 Comments
Opasłe tomiszcza o „operacji polskiej” wydane zostały przez komisję ścigania zbrodni przeciwko narodowi polskiemu wspólnie z wydzielonym archiwum ukraińskiej ubecji. [1] Dwa ogromne tomy zawierają ponad 200 dokumentów, na które składają się rozkazy i sprawozdania, protokoły zeznań, ogromne ilości danych statystycznych, materiały śledcze itp. Wszystkie akta podane są w dwóch językach: w polskim przekładzie oraz w oryginale, który niekiedy był po ukraińsku, a czasami po rosyjsku.
Delikatnie mówiąc, nie jest to lektura łatwa. Ale zanim zajmę się skrótowym przedstawieniem obrazu operacji polskiej, jaki wyłania się z zebranej dokumentacji, muszę uczynić pewne zastrzeżenie, nazwijmy to tak, metodologiczne. Nie można mieć chyba zasadniczych zastrzeżeń wobec aparatu naukowego zastosowanego w opracowaniu dokumentów, należy jednak z całym naciskiem podkreślić fakt zasadniczy: istotną niepewność co do zawartości tych dokumentów. Innymi słowy, na sowieckich dokumentach nie wolno polegać. Trzeba z góry zaznaczyć, że autorzy wyboru także wskazują na kłamliwość sowieckiej sprawozdawczości, ale ograniczają się do negatywnej oceny sowieckich statystyk. Powołują się w tym względzie na pracę Wołodymyra Nikolśkiego, który po dokonaniu oceny wiarygodności danych statystycznych dotyczących represji, zawartych w materiałach archiwalnych, „uznał ich wartość źródłową, ujawniając jednocześnie mechanizm falsyfikacji i oszustw stosowanych przez organy bezpieczeństwa”. [s. 51-53]
Nie mając dostępu do pracy Nikolśkiego, nie potrafię powiedzieć, jaki mechanizm oszustw miał ów autor na myśli, ani dlaczego uznał statystyki za wartościowe źródła pomimo ich fałszywości. Znając jednakże skądinąd „mechanizm oszustw” sowieckiej biurokracji, możemy chyba przyjąć z dużą dozą prawdopodobieństwa, że żadne z dokumentów w sowieckich archiwach nie są w stu procentach wiarygodne. Mamy tu do czynienia z kilkoma, krzyżującymi się trudnościami, które nakładają się na skomplikowany obraz wyłaniający się z sowieckich akt. Po pierwsze, dokumenty w sowietach służyły, jak wszystko inne, celom ideologicznym, miały więc przedstawiać rzeczywistość zgodną z zaplanowanym z góry schematem, a nie z rzeczywistością. W języku normalnych ludzi oznacza to, że sowieckie dokumenty są w większości fałszywe. Przybierało to dwie postaci: fałszowania dokumentów już istniejących, a nie odpowiadających linii partii oraz tworzenia dokumentów od zarania nieprawdziwych, dla przedstawienia łżeczywistości zgodnej z wytyczoną linią, zamiast rzetelnego przedstawienia tego, co było. Innymi słowy, w wielu wypadkach, już w momencie ich powstania wiele dokumentów miało za zadanie sfałszowanie rzeczywistości.
Przykładów pierwszej wersji dokumentarnego fałszu jest multum, począwszy od fałszywych zdjęć, z których usunięto na przykład Trockiego czy Bucharina, poprzez fałszywe kroniki filmowe, pokazujące wiwatujące tłumy, gdy żadnych tłumów w rzeczywistości nie było, aż do Stalina używającego całego aparatu bezpieczeństwa dla odnalezienia i zniszczenia każdego egzemplarza wspomnień niejakiego Kote Tsintsadze, na temat chwalebnych morderstw, napadów i kradzieży dokonanych przez wielkiego Soso. Dla każdego normalnego człowieka, fotografia jest dokumentarnym zapisem chwili, toteż kiedy nieprzygotowany obserwator patrzy na sowieckie zdjęcia, spodziewa się, że oddają precyzyjnie, co zaszło przed obiektywem kamery w danym momencie. Wiele jest atoli dowodów na dowolne manipulowanie zdjęciami przez sowiecką propagandę, że przytoczę tylko sławne zdjęcie sowieckiej wierchuszki, na którym uśmiechnięty karzeł, Jeżow, spaceruje po bulwarze ręka w rękę z batiuszką Stalinem. Zdjęcie to jest sławne jedynie dlatego, że po niedługim czasie Jeżow został z niego usunięty. Przytaczam tę fotografię jako przykład tylko w jednym celu: aby zwrócić uwagę, że potrafimy taki fałsz wykazać wyłącznie wówczas, gdy doszły do nas niesfałszowane wersje tego samego dokumentu, co na pewno nie zachodzi w każdej sytuacji. Drugim przykładem fałszu są dokumenty, które mają na celu przedstawienie czegoś, co nie miało miejsca. Przykłady omówię poniżej, ale pozwolę sobie także zanotować, że nie jest to trudność nowa w badaniach historycznych. Wszystkie wspomnienia, relacje naocznych świadków, pamiętniki i na gorąco pisane dzienniki, obarczone są tą samą trudnością: autor pragnie przedstawić siebie w jak najlepszym świetle, bądź kogoś innego w jak najgorszym. Tak było zawsze i historycy zawsze musieli jakoś dawać sobie z tym radę, przez odwołanie do innych źródeł. I nie inaczej jest w wypadku źródeł sowieckich, choć z pewnością skala fałszu jest inna. Inaczej mówiąc, nie można ufać żadnemu sowieckiemu dokumentowi, bo niestety nie można wykluczyć, że po prostu nie mamy możliwości wykazania jego fałszywości. Wyjątek mogą tu stanowić do pewnego stopnia dokumenty zdobyte w sytuacji, która nie mogła być przewidziana przez bolszewików, ale do tego wrócę osobno.
Poprzednie zdanie zgrabnie prowadzi mnie do drugiego punktu: ogromna większość sowieckich archiwów została udostępniona przez samych sowieciarzy, jest więc zupełnie możliwe – żeby nie powiedzieć „prawdopodobne” – że każdy oficjalny dokument podany do publicznej wiadomości jest częścią dezinformacji. Muszę tu podkreślić z emfazą, że to niekoniecznie oznacza, iż dokumenty takie są fałszywe. W ramach operacji dezinformacyjnej trzeba z konieczności podać ogromną ilość informacji prawdziwych, bo tylko takie dane, potwierdzone z niezależnych źródeł mogą, zapewnić sukces. „Totalna dezinformacja,” pisał Golicyn, „jeśli ma być skuteczna, domaga się podania przez stronę komunistyczną dużej ilości prawdziwych informacji, włącznie z autentycznymi tajemnicami, w celu uwiarygodnienia i dodania wagi zasadniczej wiadomości, którą pragnie przekazać.”
Po trzecie wreszcie, mamy do czynienia z wyborem dokumentów; wyborem, którego kryteria są nie do końca jasne. Naturalnie, każdy wybór obarczony jest tym samym przekleństwem: to, co zostało odrzucone, jawi się jako ciekawe przez sam fakt odrzucenia. Jest to w istocie „klątwa Sinobrodego” i z całego serca współczuwam w tym względzie z autorami ipnowskiego wyboru. Niestety nie wiem, jakie dostępne dokumenty zostały odrzucone i z jakich powodów. Z jednym wszakże wyjątkiem, który rzuca złe światło na całość. Otóż oryginalny rozkaz Jeżowa w z 11 sierpnia 1937 roku, rozpoczynający operację polską, rozsyłany był wraz z „Tajnym pismem na temat faszystowsko-powstańczej, szpiegowskiej, dywersyjnej, szkodniczej i terrorystycznej działalności polskiego wywiadu w zsrs”, którego to pisma nie ma w wyborze! Jest to przeoczenie zaiste zdumiewające; to tak, jakby opublikować nuty do Cyrulika sewilskiego, ale pominąć uwerturę (czyli najlepszą część opery). Trudno doprawdy zrozumieć motywy kierujące autorami, ale w każdym razie jest to niedopatrzenie, które obniża wartość publikacji.
Wróćmy jednak do pierwszej z zapowiedzianych trudności, tj. do notorycznego i permanentnego fałszowania sprawozdań przez ich autorów dla pokazania siebie samych w lepszym świetle. Kiedy pracuje się dzień i noc w aparacie śmierci, kiedy otrzymuje się rozkaz, by znaleźć określoną liczbę winnych, kiedy widzi się, jak co dzień znikają w kazamatach inni przedstawiciele organów, to fałszowanie dokumentów wydaje się stosunkowo małym przestępstwem dla uratowania własnej skóry. Ale czy w takim razie czytanie opasłych tomów z sowieckich archiwów jest równoznaczne z studiowaniem fikcji? Otóż paradoksalnie, wydaje mi się, że formuła Nikolśkiego zacytowana powyżej jest słuszna. Sowieckie sprawozdania są niewiarygodne i zawierają oszustwa, są podane na tacy przez sowieckie służby dla ich własnych celów, ale to nie pozbawia ich historycznej wartości i to wartości źródłowej.
Konkretnych przykładów jest w tomach ipnu wiele. Niejaki Monaczin miał np. oświadczyć: „Władza sowiecka sądząc, że mocno okrzepła, już nie wspiera biedniaka. Dobrowolnie nie wyjadę. Władza sowiecka nie zrobi ze mnie swojego człowieka, będę czynnym recydywistą i kontrrewolucjonistą. Prawa władzy sowieckiej nie funkcjonują, pozostają na papierze. Chłopów nadmiernie obciążają podatkami i ściągają z nich ostatnią koszulę. Przesiedlają tylko Polaków, a dlaczego nie przesiedlą Żydów i Ukraińców? Oto macie politykę władzy sowieckiej.” [s. 243] Nie ma co ukrywać, że analiza Monaczina była raczej trafna, toteż były członek partii (wydalony zaledwie w roku 1935) został aresztowany. Nie znam jego dalszego losów (nie ma w tomie dalszych wzmianek o człowieku o takim lub choćby podobnym nazwisku), ale możemy się domyślać, jak straszne byłyby represje wobec autora powyższych słów, gdyby tylko publiczne oświadczenie Monaczina było prawdziwe. Wynurzenia Monaczina są tak zadziorne, że w roku 1936 na sowieckiej Ukrainie mógł je wypowiedzieć chyba tylko wariat albo prowokator – albo są w całości wyssane z palca. Mamy tu więc do czynienia prawdopodobnie z fałszem i prowokacją zarazem, ale jakże znamienną prowokacją i w tym właśnie leży wartość źródłowa dokumentu.
Weźmy drugi przykład, sprawę Ludwiga Wikientjewicza Markowskiego [s. 435], nauczyciela z Kijowa. Aresztowany zeznał, że zwerbowany został przez rezydenta polskiego wywiadu, Ignatija Korienia, na polecenie którego „zbierał materiały szpiegowskie dotyczące przebiegu przedpoborowego przysposobienia wojskowego [sic], corocznej liczby poborowych do Armii Czerwonej [sic!], dane na temat urodzeń i śmierci (miesięcznie) [sic!!] oraz [uwaga, clou programu] polityczno-gospodarczej sytuacji kołchozów w rejonie.” Czy to nie zabawne? Polski wywiad chciał znać sytuację polityczną w kołchozach? Obrazem polskiego wywiadu, jaki wyłania się z sowieckich dokumentów zajmę się osobno, ale to, co zdrowemu psychicznie człowiekowi może się wydawać uroczo zabawne w swej tępej sowieckiej głupocie, nie było wcale śmieszne w koszmarze bolszewickim, ponieważ Markowskij został skazany decyzją dwójki nkwd 22 października 1937 roku i rozstrzelany 1 listopada. Widzimy tu zatem jednocześnie oczywisty fałsz i historyczną wartość źródłową w postaci treści absurdalnych samooskarżeń, jakie wedle wszelkiego prawdopodobieństwa wymuszono torturami od pięćdziesięcioparoletniego nauczyciela.
Najbardziej prawdopodobne jest jednak, że bicie, wielogodzinne stójki, odmawianie snu, pozorowane egzekucje itp. miały na celu nie wydobycie odpowiednich zeznań, ale wyłącznie wymuszenie podpisu pod z góry przygotowanym protokołem. Dowody na to także znajdują się w ipnowskich tomach w postaci akt spraw Andrieja Miziernika i Gustawa Dalmera [s. 1023-1037]. Obaj oskarżeni zdobyli się na coś, co mogę tylko nazwać bohaterskim aktem oporu, i oskarżyli śledczych nkwd o zbrodnie. Miziernik po odczytaniu mu jego własnych zeznań powtarza: „To są zeznania niezgodne z prawdą. Napisałem to oświadczenie, ponieważ śledczy torturował mnie.” A dalej: „Nikogo nie werbowałem i sam nie uprawiałem szpiegostwa. To metody śledczego uczyniły ze mnie szpiega.” Gustaw Dalmer natomiast napisał następujące oświadczenie z emilczyńskiego więzienia nkwd:
„Proszę spowodować moje uwolnienie, ponieważ uważam, że jestem niewinny, a moje fałszywe zeznania zostały wymuszone biciem w emilczyńskim NKWD. Nie tylko ze mną tak się postępuje, ale z wieloma innymi. Jednemu napisali na czole słowo „szpieg”, pluli w twarz, bili go, żeby otrzymać fałszywe zeznania. Drugiemu narysowali na brzuchu diabła-faszystę i zaczęli go bić. Innych biją po prostu gdzie popadnie i czym popadnie.”
Nadzwyczaj ciekawy dowód oczywistego fałszu znajduje się w dokumentach nr 82 i 83 [s. 881-895], które zawierają protokół przesłuchania i akt oskarżenia przeciw Iwanowi Zarwie, oskarżonemu o ukraiński nacjonalizm oraz działanie na rzecz polskiego wywiadu, która to sprzeczność nie przeszkadzała ludziom Jeżowa. Zarwa zeznał, że zwerbowany został do OUN przez Adriana Hoszowskiego, kierownika wydziału zawodowego centralkomitetu kompartii zachodniej Ukrainy. W zeznaniach Zarwy, osoba Hoszowskiego namalowana jest czarnymi barwami, podczas gdy w akcie oskarżenia zbyta zostaje już tylko krótkim komentarzem w nawiasie: „skazany”. W rzeczywistości jednak Hoszowski był jednym z tych nielicznych bolszewików, którzy przeżyli wszystkie czystki – widać aż tak bardzo zasługiwał na zaufanie. Jego życiorys jest typowy dla pewnej klasy aparatczyków: w kompartii od 1920 roku (miał 22 lata), przeniesiony prędko do partii austriackiej, potem niemieckiej, ukraińskiej i polskiej, wrócił do sowietów w 1931 roku, powinien być więc, wedle sowieckich schematów, kandydatem do czystki, musiał być jednak zaufanym prowokatorem, gdyż w 1946 roku pojawił się w prlu jako członek ppr, by umrzeć w spokoju na ciepłej posadce przy warszawskim centralkomitecie w roku 1967. Jego „narodowość” była funkcją potrzeb partii, co jest zresztą klasycznym podejściem bolszewików do narodowości w ogóle. Wracając jednak do obecności Hoszowskiego w ipnowskiej publikacji, to przypuszczam, że autor aktu oskarżenia przeciw Zarwie, nie łgał wcale, gdy twierdził, że Hoszowski już został skazany (co równało się karze śmierci przez rozstrzelanie i nie podlegało apelacji), ale najzwyczajniej zakładał, że Hoszowski musiał być skazany, skoro skazywano na śmierć w trybie administracyjnym małe płotki rekrutowane rzekomo przez Hoszowskiego do pracy w OUN i w polskim wywiadzie. Dociekanie, co też mogło stać się z prowokatorem, zapewne nie było wcale bezpieczne, nawet dla oficerów bezpieczeństwa.
Tyle uwag wstępnych, a teraz do rzeczy samej, do operacji polskiej. Wszystko zaczęło się od POW. Jak wiadomo, tajna organizacja wojskowa założona przez Piłsudskiego na początku Wielkiej Wojny, została rozwiązana 11 listopada 1918 roku. Komendantem kijowskiej POW – tzw. POW-KN3 czyli Komendy Naczelnej nr 3 z siedzibą w Kijowie – był Leopold Lis-Kula, potomek po kądzieli Michała Czajkowskiego czyli Sadyka Paszy, i postać nieomal równie barwna, co jego przodek. Podlegały mu m.in. kluczowe okręgi D i E, w Żytomierzu i Winnicy (do 1917 roku Berdyczów był odrębnym okręgiem w KN3). Pułkownik Kula zginął w walkach z Ukraińcami podczas odsieczy Lwowa w 1919 roku, ale członkowie POW działali na tych terenach w sposób zorganizowany aż do 1921 roku, tj. do czasu ryskiej zdrady. Jednym z podwładnych pułkownika Kuli był urodzony w Winnicy Jerzy Niezbrzycki, później znany jako Ryszard Wraga, znakomity, antykomunistyczny publicysta emigracyjny. Zanim zasłynął jako znawca sowietów, Niezbrzycki poznał bolszewizm z pierwszej ręki, przechodząc kilkakrotnie linię frontu podczas wojny polsko-bolszewickiej i walcząc u boku armii ukraińskiej atamana Petlury aż do roku 1922. Od roku 1921, samodzielnie dotąd działająca POW-KN3 została wcielona do Oddziału II Sztabu Generalnego. Niezbrzycki był jednym z najważniejszych agentów „Dwójki”. Od 1928 roku pracował w konsulacie polskim w Charkowie. Po powrocie został kierownikiem Referatu „Wschód” czyli szefem wywiadu na sowiety. Jednym z jego najbliższych współpracowników był Jan Uriasz, o którym jest kilka wzmianek w sowieckich aktach.
Ale peowiacy zasilili nie tylko szeregi polskiego wywiadu. Ogromna liczba członków POW wpadła w ręce bolszewików, zwłaszcza na Ukrainie. Na Wołyniu czekiści schwytali ponad stu peowiaków, w Kijowie dwustu. Większość z nich zginęła, ale nie wszyscy. 18 lipca 1920 roku prasa sowiecka opublikowała list otwarty porucznika Ignacego Dobrzyńskiego do peowiaków. Dobrzyński stwierdza w swym piśmie, że ma prawo zwracać się do swych byłych kolegów
„…bo jeszcze przed chwilą byłem po waszej stronie, wraz z wami oszukiwany słowami ojczyzna, niepodległość, wolność i szczęście narodu, hasłami, których istotnym znaczeniem było i jest: dochód, kapitalistyczny wyzysk mas pracujących, kłamstwo, ciemnota i nędza. […]
Moje osobiste zerwanie z wpojoną przez wychowanie ideologią romantyczną, ze ślepym uwielbieniem Piłsudskiego i ślepą wiarą w w jego nieomylność, zrodziło się z chwilą, kiedy z samego charakteru swej pracy, jako szef wywiadu politycznego w Rosji rewolucyjnej, zacząłem stykać się z szeregiem kłamstw i napaści, które powodować może tylko bezsilna wściekłość ginącego świata burżuazji międzynarodowej.” [2]
Dobrzyński nie przeszedł na drugą stronę sam. 15 października cała grupa byłych peowiaków ujawniła się, podpisując kolejną odezwę, w której twierdzili, że przejście na stronę bolszewików było zgodne z ideałami POW, zgodne z celem „zbudowania socjalistycznej Polski niepodległej”. Podpisali odezwę m.in. podpułkownik Wiktor Witkowski-Marczewski, oficer Dwójki, od roku 1920 czekista, Juna Przepielińska, Karol Roller-Czyllok, Wacław Górski – wszyscy wstąpili do czerezwyczajki. Ale największe dwie gwiazdy tej grupy to Dobrzyński i Steckiewicz, znani w historii sowieckich organów jako Ignacy Sosnowski i Wiktor Kijakowski. Pierwszy wpadł w ręce czeki Ignacy Dobrzyński. Aresztowany jako oficer Dwójki, był przesłuchiwany na Łubiance przez Artura Artuzowa, szwajcarskiego Włocha z pochodzenia, nazwiskiem Fraucci. Dobrzyński próbował popełnić samobójstwo w areszcie i uparcie milczał, więc Artuzow zastosował wobec niego subtelną grę psychologiczno-polityczną. Oto potężny szef jaczejki, z której miał się wkrótce zrodzić sowiecki kontrwywiad, rozmawiał z więźniem jak równy z równym, prowadził z nim dyskusje polityczne i z czasem wykazał mu, że to Piłsudski zdradził socjalistyczne ideały, że ideowy socjalista winien przystać do bolszewików. Przedstawił go wysokim dygnitarzom bolszewickim: Pilarowi, Mienżyńskiemu, Marchlewskiemu, nawet samemu Dzierżyńskiemu i wielu innym Polakom. Nie zaoferował mu wcale roli podwójnego agenta –podejrzewając, że idealistyczny Polak odrzuci propozycję – ale posadę oficera w czeka. Ponieważ jednak Dobrzyński wzdragał się przed wydaniem swej sieci agentów, Artuzow zdecydował się na śmiały krok: obiecał mu (za zgodą Dzierżyńskiego), odesłać do Polski aresztowanych agentów, którzy nie zechcą dobrowolnie przejść na stronę bolszewików. W ten sposób zwerbowana została cała grupa ze Steckiewiczem na czele. Nowi czekiści przybrali nowe nazwiska: Sosnowski i Kijakowski.
Już podczas wojny z Polską, Sosnowski brał udział w likwidacji polskiego podziemia na ziemiach zajętych przez czerwonoarmiejców, zapobiegł także, wraz ze swą późniejszą żoną, Przepielińską, zamachowi na życie Tuchaczewskiego. W 1921 roku zlikwidował kontrrewolucyjne grupy w Kijowie, Żytomierzu, Czerkasach i Charkowie. Zarówno Sosnowski jak Kijakowski, zostali oddanymi oficerami – dochrapali się stopni generalskich – sowieckiego kontrwywiadu, kierowanego przez Artuzowa, pod nazwą kro, a później ino. Roman Pilar (którego tak barwnie wspominał Józef Mackiewicz w Mój szwagier – szef GPU), najbliższy przyjaciel Artuzowa i jego zastępca, był ponoć przeciwny tak błyskotliwej karierze swych rodaków.
Kijakowski był nie mniej ideowym czekistą od swego byłego zwierzchnika w ramach polskiego wywiadu. W czekistowskiej hagiografii, Kijakowski jest często mylony z Sosnowskim, i przedstawiany jako szlachetny i idealistyczny komunista, który nawet po przejściu z pozycji rezydenta polskiego wywiadu do czeki, odmówił wydania swej sieci agentów. Niektórzy przypisują mu rolę pomysłodawcy prowokacji, która z czasem przerodziła się w operację Trust, największą i najsłynniejszą prowokację czeki. To właśnie Kijakowskiemu wpaść miał w ręce list Trojkowa o rozmowie z Jakuszewem, który przedstawiał obraz antysowieckich nastrojów w Rosji. List był kopiowany i rozsyłany wśród białej emigracji, naszpikowanej oczywiście sowieckimi agentami. Jakuszew nie był wymieniony z nazwiska, ale Kijakowski nie miał trudności z identyfikacją i prędko go aresztował. Początkowo nikt nie wierzył historii Jakuszewa, ale Kijakowski zdecydował się spotkać osobiście z Trojkowem w Rydze, jako wysłannik tej samej organizacji i tak zdołał potwierdzić zeznania Jakuszewa, a jednocześnie wzmocnił w Trojkowie przekonanie o silnym ruchu antybolszewickim w Rosji. I tak powoli powstała legenda „Monarchistycznej Organizacji Rosji Środkowej”, która na lata całe sparaliżowała działalność antysowiecką rosyjskiej emigracji. Sosnowskiemu natomiast przypisuje się werbunek Opperputa (centralnej postaci Trustu) oraz udział w aresztowaniu Sawinkowa.
Kijakowski brał udział w aresztowaniu posła estońskiego Birka, o czym pisał na świeżo, bo w 1927 roku w Słowie, Józef Mackiewicz. [3] Na marginesie, jest godne uwagi, jak trafnie ujął sens sowieckiej prowokacji młodziutki, prowincjonalny dziennikarz, wyposażony tylko w informacje dostępne wszystkim oraz w zdrowy rozsądek, za to pozbawiony „sowietologicznych” mądrości rodem wprost z Łubianki. Ale Trust nie jest teraz przedmiotem mych zainteresowań.
Tzw. „sprawa POW” była także zakrojoną na dużą skalę prowokacją gpu. W 1929 roku politbiuro polskiej kompartii powołało komisję bezpieczeństwa, której zadaniem być miała „obrona partii przed infiltracją. Przewodniczył jej Wiktor Żytłowski (też rodem z Wołynia), który na podstawie materiałów spreparowanych przez gpu oskarżył towarzyszy o pracę wywrotową w nadal istniejącej POW. Zaczęło się od wzajemnego obwiniania i oczerniania wewnątrz partii. Aresztowania nastąpiły dopiero w roku 1933. Najgłośniejszą ofiarą w tej fazie sprawy polskiej był były komunistyczny poseł na Sejm RP, Jerzy Czeszejko-Sochacki, który wyskoczył przez okno z piątego piętra Łubianki podczas przesłuchania. Grant-Mierzejewski zginął zamęczony podczas przesłuchań, a na śmierć skazano tylko Witolda Wandurskiego. Bolesława Skarbka-Szackiego i Henryka Politur-Radziejowskiego, którzy nb. byli rzeczywiście członkami POW w czasach autentycznego istnienia tej organizacji, skazano na wiele lat łagru, co stało się początkiem dalszego rozwoju sprawy. Ciekawym przyczynkiem do metod gpu jest raport Akułowa do Stalina z roku 1935, do którego dołączona jest skarga jedenastu oskarżonych w sprawie POW. Skazani wyjaśniali, że żadnej działalności dywersyjnej nie prowadzili, a przyznali się „wyłącznie ze względu na oświadczenie zastępcy naczelnika oddziału obwodowego gpu Galickiego, że partia potrzebuje własnych ofiar”. [s.79]
W 1935 roku Żytłowski napisał broszurę W sprawie peowiaków prowokatorów, która opierając się na zeznaniach Skarbka, Radziejowskiego i innych skazanych, wskazywała na głębokość penetracji peowiackiej w kompartii – chciałoby się zawołać: „gdybyż to tylko była prawda!…” 28 lutego 1935 Balicki, narkom ugb czyli nowy szef gpu na Ukrainę, napisał do Stanisława Kosiora, genseka Ukrainy, o działalności agentów wywiadu polskiego i rumuńskiego na Ukrainie. Dokument ten otwiera ipnowskie tomy. [s. 97-101] Balicki raportuje m.in. zatrzymanie 156 agentów [s. 97] oraz „zdjęcie 234 agentów” [s. 99]…
We wrześniu 1935 roku politbiuro nakazało Balickiemu złożyć sprawozdanie z likwidacji POW oraz jej związków z kominternem. Balicki rozesłał następnie Informację o działalności Wołyńskiego Ośrodka POW [s.157-163], która wskazywała na ożywienie polskiej agentury. Na marginesie, pozwolę sobie tu zauważyć, że Balicki oskarżał nieistniejącą POW o klasyczny manewr „marszu przez instytucje” á la Gramsci – och, gdybyż to tylko była prawda! W marcu 1936 wykryto „agentów POW” w centralkomitecie kp(b)u. W październiku aresztowano w ministerstwie bezpieczeństwa, polskiego komunistę Mieczysława Mazepusa. W listopadzie tegoż roku, sowiecki szpieg działający w Polsce, przedstawił siatkę POW w strukturach nkwd, kierowaną przez Sosnowskiego.
Dalsze kroki podjął już sam Jeżow w roku 1937. 16 stycznia podpisał notę do Stalina i Mołotowa o wykryciu „szpiegowskiej siatki POW”, która spowodowała falę aresztowań w „moskiewskim centrum POW” czyli wśród bolszewickiej elity władzy. Nota Jeżowa wywodziła oskarżenia z zeznań Skarbka, na podstawie których aresztowano Tomasza Dąbala, który z kolei stał się nowym ogniskiem „sprawy POW” – operacji nkwd numer 11/139. Dąbal, były legionista i poseł na Sejm RP, aresztowany w Polsce za agitację prosowiecką, znalazł się w sowietach w ramach wymiany więźniów w 1923 roku. 21 lutego Balicki sformułował wytyczne dla enkawudzistów [s. 165-169] na temat likwidacji sieci agentów polskich, których liderem miał być Dąbal.
W marcu, na podstawie zeznań Dąbala, Jeżow alarmował, że polscy szpiedzy operują nawet w nkwd. Aresztowano Romana Pilara i Ignacego Sosnowskiego. Kijakowski uniknął aresztowania, ponieważ został zamordowany w niejasnych okolicznościach w Mongolii, kilka lat wcześniej. Już 3 marca 1937 roku, Jefim Jewdokimow, bliski przyjaciel Stalina (jeden z tych nielicznych, z którymi wielki Soso pozwalał sobie upić się na umór), który oficjalnie opuścił szeregi gpu, ale w rzeczywistości prowadził tajną jaczejkę wewnątrz nkwd, czuł się wystarczająco pewny siebie, żeby powiedzieć na plenum centralkomitetu: „Wystarczy popatrzeć na pysk tego Sosnowskiego – obcy pysk!” [s. 69]
Zeznania czekistów pozwoliły rozszerzyć sprawę poza organa; i tak w czerwcu, Jeżow oznajmił, że na czele spisku POW stali ludzie tacy, jak Jan Olski, były podwładny Sosnowskiego, i starzy polscy bolszewicy, Stanisław Messing, Mieczysław Łoganowski i Józef Unszlicht. Ale prześladowali ich też Polacy, choćby Stanisław Redens, syn szewca z Mińska Mazowieckiego, prowadzący operację polską w obwodzie moskiewskim, czy jego podwładny Włodzimierz Piotrowski, który popełnił samobójstwo w roku 1938.
Wszyscy wymienieni powyżej – ideowi komuniści i zwykli zdrajcy, pożyteczni idioci i niebezpieczni szpiedzy, okrutni prześladowcy i bezsilne ofiary, donosiciele i bezlitośni mordercy – wszyscy co do jednego zostali rozstrzelani. Żytłowski rozstrzelany wraz z Pilarem, wszechpotężny szef ukraińskiej nkwd, Balicki, rozstrzelany zaledwie 12 dni później niż Ignacy Sosnowski, a Redens w tydzień po Jeżowie. Ogromna większość polskich komunistów w sowietach, włącznie z lewackimi poputczikami w rodzaju Bolesława Przybyszewskiego, syna Stanisława, została stracona, ale zostawmy los Brunona Jasieńskiego czy Wery Kostrzewy, Adolfa Warskiego czy Stanisława Kosiora, Wiktora Żytłowskiego czy Stanisława Redensa, bo taki los sobie wybrali, wstępując do leninowskiej partii, byli gotowi uzasadniać historyczną konieczność terroru, tak długo aż oni sami stali się „jajkami stłuczonymi, by zrobić omlet”. Możemy tylko mieć nadzieję, że Pan Bóg w swej nieskończonej łaskawości, policzył im męki, jakie przeszli przed śmiercią, na odkupienie ich bolszewickiej przeszłości.
Kiedy pod pretekstem przynależności do nieistniejącej POW, Stalin dokonywał potwornej czystki wśród leninowskich kadr, mieszkańcy Berdyczowa, Żytomierza i Winnicy, od 20 lat poddani niespotykanemu w dziejach terrorowi, przymusowej kolektywizacji, rozkułaczaniu, głodowi i bezprzykładnemu praniu mózgów, nie mieli prawdopodobnie żadnej sympatii dla Kosiora, który prezydował nad strasznym Hołodomorem ani dla Balickiego, który wypełniał więzienia niewinnymi ludźmi.
_______
Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com
URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2011/07/17/piszcie-do-mnie-na-berdyczow-czyli-%e2%80%9eoperacja-polska%e2%80%9d-iii/
URLs in this post:
[1] : http://gloria.tv/?user=23704
[2] : http://www.niniwa2.cba.pl/mutzenmacher.htm
[3] : http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2010/09/10/glupcy-czy-kanalie-%e2%80%93-czyli-ostroznie-z-%e2%80%9erewelacjami%e2%80%9d-klecla/
[4] : http://zwrotniceczasu.nck.pl/2009/wladyslaw-studnicki-premierem-w-1938-roku.html?cd=69
Click here to print.
Copyright © 2007 . All rights reserved.
50 Comments To "Piszcie do mnie na Berdyczów czyli „operacja polska” III"
#1 Comment By beata On 17 lipca 11 @ 10:45
[1]
#2 Comment By michał On 17 lipca 11 @ 11:36
Bardzo dziękujemy, Pani Beato, ale czy to ma związek z operacją polską? Z peowiakami? Z Trustem?
#3 Comment By amalryk On 20 lipca 11 @ 7:42
Niepiękny obraz z tej lektury („operacji polskiej”) się wyłania. I nie mam tu, bynajmniej, na myśli bolszewickiego modus operandi, wszak to już wiemy, że każda podłość jaka może być uczyniona ludzką ręką, to przez te szumowiny ostatecznie będzie uczyniona. Myślę tu, raczej o całkowitej bezbronności, czy wręcz bezradności służb wywiadowczych (zresztą nie tylko polskich) wobec powstającej na wschodzie „nowej jakości”. Ta swoboda w przejmowaniu struktur wywiadowczych wroga, to ochocze uczestniczenie, rzekomych dawnych „antykomunistów” w sowieckich prowokacjach nagrodowane w ostatecznym rozrachunku strzałem w potylicę w czekistowskiej piwnicy. Ta łatwość w infiltrowaniu struktur państw wolnego świata, przy całkowitej hermetyczności sowieckiego molocha. To wszystko stanowiło mroczny zwiastun późniejszych, smutnych wypadków, które niebawem miały nastąpić i objąć swym zasięgiem cały świat.
(Swoją drogą jak niepoważnie i infantylnie brzmią w tym kontekście wszelkie te baśniowe opowieści o „antykomunizmie jako racji stanu IIRP”.)
#4 Comment By krzysztof On 20 lipca 11 @ 8:57
To ma związek z tematem:
[2]
#5 Comment By michał On 20 lipca 11 @ 6:56
Panie Amalryku,
Ach, te baśnie zdaje się tylko postały w Ściosowej głowie. Tak nie było i być zapewne nie mogło, choć być powinno. Zanim narodziło się przekleństwo pod nazwą „sowietologii”, istniał jednakże ów autentyczny antykomunizm, reprezentowany przez ludzi, którzy często znali komunizm z pierwszej ręki, jak choćby wspomniany w tekście Niezbrzycki-Wraga, ale także intelektualiści, którzy dostrzegali immanentne zło komunizmu, jak Marian Zdziechowski czy Wickam Steed, żeby wspomnieć tylko znamienite przypadki.
O niewesołym obrazie „Dwójki” (którą piszę z dużej litery wbrew przyjętym obyczajom tylko po to, by odróżnić od czekistowskich „dwójek”) będę pisał jeszcze osobno w dalszych częściach. Chcę jednak odnieść się do Pańskich słów o bezradności wszelkich służb wobec sowieciarzy.
Wydaje mi się, że w miarę jeszcze można ją wybaczyć wywiadowi młodego państwa polskiego – choć słusznie pisał tu niedawno Darek Rohnka, że skro Sawinkow mógł rozumieć bolszewizm, to dlaczego nie mogli inni byli socjaliści, jak Piłsudski? – tak jak można w miarę zrozumieć naiwność Ochrany wobec „profesjonalnych rewolucjonistów” (nb. Ochrana wcale nie była taka zła w walce z terrorystami, jak się ją często przedstawia). O wiele trudniej wybaczyć niezgusltwo i amatorszczyznę CIA, MI5 itp. W końcu mają oni większe zasoby i mogliby uczyć się z cudzych doświadczeń.
Mogliby – ale się nie uczą. I dlatego dopełzliśmy do takiego bagna.
#6 Comment By michał On 20 lipca 11 @ 7:48
Szanowny Panie Krzysztofie,
Dr Marek Klecel? Czyżby to ten sam Klecel, z którego „rewelacjami” trzeba być raczej ostrożnym?
[3]
Że rozbito kompartię polską, to należałoby się cieszyć, chociaż może straszliwe cierpienia tych ludzi w łapach enkawudzistów, odkupiły ich winę.
#7 Comment By Amalryk On 20 lipca 11 @ 8:53
Och! Dla przyzwoitości, nie udawajmy przynajmniej głupszych od bolszewików! Gdy ogrom komunistycznych zbrodni zaczął, niczym upiorny, ociekający krwią swych ofiar , duch wypełzać potężniejąc z każdą chwilą, na światło dzienne, raptem wszyscy razem z samymi komunistami odpłynęli w błogosławiona przystań nie-wiedzy.(Ha! W przypadku towarzyszy komunistów, nawet nie-bytu! Nie ma ich, się rozpłynęli…) Ach, cóż to za zbiorowa amnezja? Wnet by się okazało, że te wszystkie trupy najpewniej padły ofiarą jakiejś koszmarnej, zbiorowej epidemii samobójstw!
Naturalnie! – Nikt nie czytał „Biesów”, ba, nikt nie znał Bismarcka i jego poglądów! Zwłaszcza Niemcy. A cesarski Sztab Generalny, w ogóle nie miał zielonego pojęcia, zarazki jakiej dżumy (i w jakim celu) wysłał w zaplombowanym wagonie do Rosji , w pamiętnym 1917 roku! Ci starannie dobrani i wykształceni „dżentelmeni”(w tym Sztabie służący) z pewnością nigdy nie słyszeli o Clausewitzu, ani tym bardziej o jego tezie; iż Rosji nie można pokonać ani przez rozbicie jej wojsk, ani prze okupację jej stolic, a jedynie powodując jej wewnętrzne załamanie!
CIA? Te nieboraki są o całe lata świetlne za rzeczywistością! I było nie było za oceanem, ale gdzie się podziali ci miłujący wolność europejczycy? Że o, znanych przecież na cały świat, polskich antykomunistach nie wspomnę.
#8 Comment By michał On 20 lipca 11 @ 9:49
Mam nadzieję, że to nie ja udaję głupszego od bolszewików…
Ale ma Pan oczywiście rację. Tylko że w Ochranie właśnie czytano Biesy, co więcej, czytano z uwagą Katechizm rewolucjonisty, Nieczajewa, który był przecie lekturą obowiązkową dla „profesjonalnych rewolucjinistów” w rodzaju Lenina, Stalina i Trockiego.
Co do CIA, posunąłbym się nawet dalej, bo jest to być może już niewiele więcej niż nieświadome narzędzie w rękach kgb.
Jeśli zatem agencje walczące z komunizmem, począwszy od Ochrany, przez Dwójkę, aż do CIA, były zawsze nieskuteczne, a stają się coraz gorsze, to co dalej?
Chyba Dostojewski i Człowiek Podziemny?…
#9 Comment By amalryk On 21 lipca 11 @ 10:55
Och! Ochranę może Pan z czystym sumieniem z tego ekskluzywnego grona wyłączyć. Z równym powodzeniem można by Hannibala obciążyć winą za klęskę Kartaginy. W mętnych wodach wewnętrznych walk koterii pałacowych, ciągłych zmian koncepcji co do priorytetów oraz sposobów działania, struktury organizacyjnej i ruchów kadrowych i tak jawi się ona jako organizacja dość sprawna, chętnie korzystająca z nowoczesnych zdobyczy techniki. W Rosji zbyt wiele zależało od indywidualnych zdolności władcy, aby państwo mogło przetrwać bezboleśnie okres tak bogaty w katastrofy, ,z człowiekiem o charyzmie i zdolnościach bibliotekarza na tronie.
I nie zapominajmy że mówimy o organizacji, która nigdy nie przekroczyła liczby tysiąca osób. Nie posiadała, naturalnie, żadnych kompetencji sądowniczych, ani nawet formalnych uprawnień śledczych. Jej działalność ograniczała się do przeprowadzenia gruntownego rozpoznania zagrożeń i przekazania materiałów obciążających właściwym organom śledczym.
Co dalej? I to jest, jakby to powiedział znany autorytet moralny IIIrp, „doskonałe pytanie” !
#10 Comment By michał On 21 lipca 11 @ 7:28
Nie, Panie Amalryku, nie wyłączajmy Ochrany. W końcu oni są odpowiedzialni za to, że aresztowali tych wszystkich bandytów, ale pozwolili im uciec i działać dalej. Ile razy umknął im Dzierżyński, ile razy Stalin? Stalin był kiedyś zatrzymany, ale pokazał im fałszywe papiery, powiedział, że jest agentem, wskazał na kogoś kto za nim szedł i tamten został aresztowany. Kiedy zorientowali się w pomyłce, po Stalinie nie było ani śladu. Takich przyapdków było mnóstwo. Nie trzeba ich usprawiedliwiać, bo zarówno Ochrana jak żandarmeria, zachowały się wielekroć po amatorsku, aletrzeba ich oceniać sprawiedliwie i przyznać, że w porównaniu z innym tajnymi służbami wychodzą całkeim dobrze.
A porównanie z Hanibalem – błyskotliwe, ale chyba nie do końca trafne.
#11 Comment By amalryk On 21 lipca 11 @ 10:06
„A porównanie z Hannibalem…” – to nie moje, to Jodla. Przy ocenie zdolności dowódczych Hitlera użył tego zwrotu; „…przecież nie dlatego Kartagina przegrała, że Hannibal był kiepskim wodzem.” (Ale, według mnie, tu raczej nieco minął się z prawdą.)
Inaczej z Ochraną. Czy Pan przypadkiem z rozpędu nie popełnia, dośc powszechnego , wśród naszych polrealistycznie ukierunkowanych rusofobów , błędu, całkowicie chybionego, porównania Ochrany, per analogiam, z osławionym kgb? Ochrana ani nie aresztowała, ani nie skazywała, ani nawet nie przesłuchiwała. Powiedzmy sobie szczerze , cały system policyjny jak i wymiaru sprawiedliwości carskiej Rosji ( oraz jej elita) natchniony nieprzepartym pragnieniem upodobnienia się we wszystkim do idealizowanego Zachodu, w kwestii, jak się po niewczasie okazało, fundamentalnej dla samego istnienia państwa (czyli oceny zagrożenia ze strony komunistów) wykazał się niewyobrażalną wręcz dezynwolturą.Efekty ich „wspaniałomyślności ” spożywamy do dziś.
#12 Comment By michał On 21 lipca 11 @ 10:30
Nie wiem, dlaczego Pan tak myśli, ale dla porządku dodam, że nie ma mowy, o jakimkolwiek porównaniu Ochrany z czerezwyczajką. Ta pierwsza była prawnie ugruntowaną, sprawną policją polityczną, która wystawiona została na niesłychanie trudną próbę i przegrała walkę, tzn. nie zdołała obronić państwa, które miała „ochronić”. Czeka natomiast, wraz z jej późniejszymi wcieleniami, była narzędziem w rękach sowieckiego przywództwa, bo przecież nie wolno nazywać boslzewickiego tworu państwem.
„Sprawa POW” i operacja polska są tego dobrym przykładem, ponieważ POW nie istniała od 1918 roku, więc czeka nie mogła „bronić” raju krat przed polskimi spiskami.
Nie wiem doprawdy, skąd Pan wziął taki zarzut – bo poczytuję sobie takie porówanie za zarzut, aż tak bardzo byłoby ono błędne.
#13 Comment By amalryk On 22 lipca 11 @ 10:49
„Nie wiem doprawdy, skąd Pan wziął taki zarzut …” – no tak, nieco mnie poniosło, lub inaczej – pokracznie sformułowałem myśl.
Zasadniczo chodziło mi o to, iż nie można mieć pretensji do piekarza że nie umie robić butów. Tak osądzenie jak i odizolowanie od społeczeństwa tych degeneratów nie mieściło się w żaden sposób w kompetencjach Ochrany. Ba, urzędnicy Ochrany, jeżeli nie byli żandarmami, to ograniczali się tylko w zasadzie do odkrywania przestępstw. Aresztowań też dokonywała żandarmeria jako taka, co najwyżej w towarzystwie urzędników Ochrany.
Oczywiście wiem, że Pan wie że czeka nie była żadną formacją policyjną. (Ot taki poza prawny nowotwór służący do masowej eksterminacji społeczeństwa.)
#14 Comment By michał On 22 lipca 11 @ 5:07
Dobrze, więc zgadzamy się w zarysach, ale pisze Pan: „urzędnicy Ochrany, jeżeli nie byli żandarmami…” Nie jestem tego do końca pewien, ale czy żandarmeria nie była całkiem odrębna od Ochrany? Czy oficer Ochrany mógł być jednocześnie żandarmem? Wydawało mi się, że zamierzeniem było istnienie dwóch osobnych organizacji policyjnych, które obie miały zwalczać rewolucyjne podziemie (i inne zagrożenia także). Gdyby więc jedna z nich uległa penetracji ze strony jakiejś grupy, to druga miała większą szansę jej umknąć. Ta zasada „konkurencji” pomimo odrębnych kompetencji Ochrany i żandarmerii, wydawała mi się zawsze całkiem rozsądną. Obie także łypały z podejrzliwością na siebie na wzajem, co ma swoje wady, a też wiele, wiele zalet.
#15 Comment By amalryk On 23 lipca 11 @ 2:06
Gdy w r. 1881 powstała nowa instytucja : „Oddział ochrony porządku publicznego i bezpieczeństwa”, to jej oddziały utworzone zostały tylko w miastach gubernialnych i tych o charakterze stołecznym. Zaś na naczelników oddziałów byli wyznaczani wyżsi oficerowie korpusu żandarmów, przypadek Sergiusza Zubatowa stanowi w tym gronie wyjątek. Owszem tam gdzie nie było oddziałów Ochrany tam w całości w jej kompetencje wchodziła miejscowa Żandarmeria.
#16 Comment By michał On 24 lipca 11 @ 12:35
Ale organizacyjnie i przede wszystkim operacyjnie – były odrębne, czyż nie?
#17 Comment By amalryk On 24 lipca 11 @ 6:53
Oczywiście, że Ochrana była odrębna. Ale z jak organizacyjnie ograniczonymi kompetencjami! A liczebność? Przecież, nie licząc agentury, Ochrana nie przekraczała najprawdopodobniej nawet 500 osób. W państwie o pow. 22mln km2 i z 130mln mieszkańców.
A, tak dla porównania, jak Pan sądzi, jaka jest liczebność (bez agentury) rozlicznych sekretnych służb naszego „wolnego i demokratycznego państwa prawa”? No więc, informuję – przeszło 10tys!!!
#18 Comment By michał On 24 lipca 11 @ 11:22
500 ludzi?! Naprawdę? Nie wiedziałem o tym. Natomiast co do porównania, to czy aby nie popełnia Pan błędu, który mi Pan zarzucił parę dni temu? Czy wolno porównywać Ochranę, do prlowskich służb?
Ja nie mam wyrobionego zdania na temat Ochrany, wiele w ich działalności – nie tylko nadużywanie agents-provocateurs – wydaje mi się złym pomysłem. Ale oni imrpowizowali swą działalność wobec najbardziej zdeterminowanych, energicznych i diabolicznych rewolucjonistów, jakich ziemia nosiła. W porównaniu do agencji wlaczących z bolszewikami później, Ochrana nie wydaje się wcale zła, a jeśli liczyła zaledwie 500 osób (a propos, czy może Pan podać źródło, bo to zdumiewające), to wygląda jeszcze lepiej w porównaniu z zasobami takiej CIA.
Dam Panu przykład. Rzadko kto wie, że w 1909 roku eserzy wpadli na pomysł, by załadować samolot dynamitem i w samobójczej misji rozbić go na Pałacu Zimowym, gdy cały dwór był obecny. Ale Ochrana, w przeciwieństwie do CIA i FBI razem wziętych, nie tylko dowiedziała się o tym, ale rozkazała monitorowanie wszystkich, którzy brali lekcje latania, członków aeroklubów itp., a także kontorlę lotów w okolicach St Petersburga. W 1909 roku! Czy nie wygląda to tak, że mieli głowy na karkach?
#19 Comment By amalryk On 25 lipca 11 @ 11:14
„[…]Przeciętnie w jednym oddziale Ochrany w 1905 r. pracowało około 20 cywilnych urzędników, 5-6 oficerów lub podoficerów żandarmerii oraz do 50 inspektorów ulicznych, czyli „filerów”. Większe były tylko placówki w Petersburgu i w Moskwie. W całym Cesarstwie Rosyjskim przed pierwszą wojną światową było kilkanaście ochrannych otdielenij, w sumie więc liczba ich pracowników nie przekraczała zapewne 2 tys.[…]” cyt. za E.Kaczyńska, D.Drewniak : „Ochrana – carska policja polityczna”. – Przy czym autorzy w te 2tys. wliczają agenturę zewnętrzną tzw. filerów (którzy byli na etacie Ochrany).
Gdyby nie koszmarne błędy w prowadzeniu wojny i równie nieudolny car cała ta protobolszewicka zgraja wycierała by te paryskie, londyńskie czy genewskie bruki skacząc sobie z wściekłości do gardeł.
#20 Comment By michał On 25 lipca 11 @ 4:23
Tak, ale wszyscy popełniamy błędy i głównym oskarżeniem pod adresem Ochrany musi być fakt, że nie „ochroniła” Rosji przed bolszewizmem. Nie byli przygtowani na bestialską brutalność metod Lenina i spółki, i nie zdołali sobie z tym poradzić.
A co do nieudolności w prowadzeniu wojny, to Brytyjczycy chyba pobili Rosjan na głowę podczas Wielkiej Wojny.
#21 Comment By amalryk On 25 lipca 11 @ 4:50
Nie ochroniła ponieważ nie dano jej takiej szansy. Szkoda Zubatowa. A w kwestii formalnej; Ochranę rozwiązano po „pierwszej” rewolucji, bolszewia u władzy to już zagadnienie całkowicie poza ich „kompetencjami”.
#22 Comment By michał On 25 lipca 11 @ 7:37
Ale to jest rzeczywiście tylko formalny punkt, bo rewolucja lutowa i mienszewicy prostowali jedynie ścieżki dla bolszewickiego mesjasza; pod hasłem „lewa wolna!” torowali drogę zarazie – skądś my to znamy.
Ale wracając do oceny Ochrany, mam wrażenie, że różnimy się w rozłożeniu akcentów. Mnie się wydaje, że Ochrana była zdumiewająco sprawna, ale nie miała szans wobec niesłychanych metod bolszewickich, a Pan twierdzi chyba, że całe państwo carów było skazane na zagładę, bo jego przeżycie zależało od względnych zalet lub wad samodzierźcy. Czy tak?
To nie jest tylko akademickie pytanie. Zdjęcie z carskiej Rosji odium „więzienia narodów” jest w moich oczach bardzo istotne. Musimy się pozbyć okularów sowieckiej propagandy i tylko wtedy dostrzeżemy, że „Rosja” Putina jest kontynuacją sowietów, a nie Rosji, do której miana pretenduje.
#23 Comment By amalryk On 26 lipca 11 @ 10:29
„[…]a Pan twierdzi chyba, że całe państwo carów było skazane na zagładę, […]” – Nie! Pomijając brak wiedzy, która by mnie uprawniała to stawiania tak kategorycznych sądów, jest jeszcze pewna moja indywidualna przypadłość . Otóż mam głęboką awersję do absolutnie rozstrzygających i „oczywistych” ocen przeszłych zdarzeń – zawsze przypomina mi to fantastyczną skuteczność astrologii potwierdzaną na horoskopach postawionym ludziom już dawno umarłym.
A Putin czy Miedwiediew błąkający się po komnatach Kremla, to nic innego jak dydaktyczna projekcja davilańskiego scholium: „Nasza cywilizacja jest barokowym pałacem, do którego wtargnęła kudłata zgraja.” Równie przekonywająco wyglądałby tow.Hu gramolący się na Smoczym Tronie.
#24 Comment By michał On 26 lipca 11 @ 8:58
Wielce Drogi Panie Amalryku,
Nie docenia Pan siebie samego. Napisał Pan wprost: „Gdyby nie koszmarne błędy w prowadzeniu wojny i równie nieudolny car cała ta protobolszewicka zgraja wycierała by te paryskie, londyńskie czy genewskie bruki skacząc sobie z wściekłości do gardeł.” Przyzna Pan, że jest to ocena dość zdecydowana, czego ja wcale Panu nie wyrzucam. Musimy z jednej strony pamiętać o naszej ułomności, ale z drugiej nie bać się formułowania sądów, bo tylko to posuwa nas naprzód. Potrzeba nam śmiałych hipotez i usilnego ich falsyfikowania, a nie drobiazgowego weryfikowania poszczególnych faktów. Ustalony, oderwany, pojedynczy fakt, nie przybliża nas do zrozumienia, gdy śmiałe hipotezy mogą nas przybliżyć.
Niechże się Pan nagle nie chowa zarumieniony w kąciku, jak gimnazjalistka, tylko śmiało brnie dalej wśród hioptez i równie bezpardonowo je falsyfikuje. Liczę na Pana!
#25 Comment By amalryk On 27 lipca 11 @ 9:17
Mój sceptycyzm to cecha charakteru, nie deklaracja ideowa. Nie mam nic przeciwko śmiałym hipotezom , nawet śmiesznym, gdy zachowujemy świadomość jaki jest ich status i na jakim fundamencie są postawione. Można i poza procesem dedukcyjnym dojść do prawdy, ba zbiór zdań prawdziwych jest zbiorem o znacznie większej mocy niż zdań dowodliwych, ale nic nie zwalnia od intelektualnej pokory.
A gdybym przyjął wersję „skazanej na zagładę” Rosji, to gdzie nadzieja, gdzież są ukryci ci nie skazani na ostateczną tryumfalną nędzę sowietyzmu ???
#26 Comment By michał On 27 lipca 11 @ 10:44
Sceptycyzm jest składnikiem – niektórzy nawet mówią, że nieodzownym składnikiem – trzeźwego myślenia. Staje się problematyczny tylko wówczas, gdy obezwładnia myśl. Ale czy tak nie jest ze wszystkim innym? Nie na darmo starozytni uważali umiar za cnotę.
Proszę więc przyjąć moje dalsze wywody w duchu rzetelnych dociekań. Zastanowiło mnie Pańskie pytanie: „to gdzie nadzieja?” Czy nie jest tak, że ludzka potrzeba nadziei zaciemnia jasność myślenia? Chrześcijanie mają pokładać nadzieję w Bogu, bo nic dla Pana Boga nie jest niemożliwe. Czy zatem powinniśmy odrzucać wniosek, ponieważ odbiera nam ludzką nadzieję? W moim mniemaniu, myśleć trzeba konsekwentnie do ostatecznych konkluzji i wstecz do pierwotnych założeń, nie lękając się sowich własnych wniosków. Myśl musi być bezkompromisowa. To w działaniu trzeba iść na kompromisy, bo trzeba się liczyć z innymi ludźmi. W imię czego kompromitować myśl? W imię nadziei?
Ciekaw jestem Pańskiego zdania.
#27 Comment By amalryk On 28 lipca 11 @ 6:48
Trudno o mocniej uargumentowaną konkluzję, niż ta, iż życie każdego, bez wyjątku, człowieka kończy się nieuchronną porażką, ba wręcz katastrofą. Co ich utrzymuje przy życiu? Lub na odwrót co, lub raczej brak czego wywołuje tragiczną decyzję samounicestwienia.
Runciman w swych rozważaniach nad chrześcijańską herezją dualizmu (paulicjanie , patareni, katarzy etc.) w konkluzji zauważył:
„Nie była to religia pozbawiona cech szlachetnych. Nauczała wartości fundamentalnych cnót; z całą odwagą starała się uporać z niepokojącym zagadnieniem tajemnicy zła. Ale była to religia pesymizmu. Była pozbawiona jakiejkolwiek nadziei, a taka religia nie może przetrwać […] Albowiem Nadzieja jest konieczną dziedziną religii. Sama Wiara i Miłość nie wystarczą.”
No więc – nie tylko religii.
#28 Comment By michał On 28 lipca 11 @ 8:11
A to zabawne! Właśnie rozmawiałem z kimś o Albigensach…
Ale cytat nie wydaje mi się trafny. Runciman nie był teologiem ani filozofem, ale znakomitym historykiem. Trzy cnoty „teologiczne” są nadprzyrodzone i boskie, bo dotyczą Boga samego w sobie. To przez Wiarę, Nadzieję i Miłość Bóg „samoudziela się”, przez co człowiek zdolny jest uczestniczyć w życiu Boga. Innymi słowy, przedmiot naszej Wiary i Nadzieji i Miłości jest transcendentny, przekracza życie ludzkie i zwraca się ku wieczności. Nadzieja jako cnota chrześcijańska dotyczy Zbawienia, nie ma więc nic wpsólnego z „nieuchronną porażką wszelkich przedsięwzięć”, bo to są inne porządki. Nadzieja, że przyjedzie tramwaj, pomimo że nie było żadnego od lat, nie ma wiele wspólnego z cnotą chrześcijańską, oprócz sensu metaforycznego.
A zatem, albo Pana nie zrozumiałem, albo się z Panem zupełnie nie zgadzam.
#29 Comment By amalryk On 3 sierpnia 11 @ 5:54
Nie czuję się kompetentnym aby prowadzić w tej materii sensowną polemikę. Wiem, a może bardziej raczej odczuwam, że język kultu (czy też sacrum – ale jakoś nie przepadam za tym nieco zdewaluowanym słowem) jest odrębny od języka potocznego i ma swoją semantykę.
Jednakże czuje się zmuszony zaprotestować że Pan dość bezceremonialnie zrównał moje nadzieje na upadek komunizmu z nadzieją na przyjazd tramwaju! Ale nich tam, nie jestem małostkowy!
Tak czy siak komunizm utrącony w Rosji, wybiłby z pewnością, jak szambo, w innym miejscu, pytanie czy z taką mocą?
#30 Comment By michał On 3 sierpnia 11 @ 10:16
Cha, cha! Bardzo dowcipne. Ale ja nie zrównałem niczego. Wydaje mi się, że było na odwrót. Protestowałem właśnie przeciw zrównaniu Nadziei, jako chrześcijańskiej cnoty, Nadziei na Zbawienie, z nadzieją ludzką, tj, z nadzieją na konkretne, a miłe nam wydarzenie. Oczywiście widzę różnicę między przyjazdem tramwaju, a obaleniem komunizmu (chociaż, właściwie, czy ja wiem?….), ale oba są miłymi wydarzeniami w oczach oczekujących z nadzieją. Należą jednak do innego proządku niż teologiczna Nadzieja.
Czy komunizm obalony w Rosji wybiłby gdzie indziej? To dobre pytanie. A gdzież je rozważać, jak nie w Podziemiu?
#31 Comment By amalryk On 5 sierpnia 11 @ 3:27
Powiem Panu, Panie Michale, że ja zasadniczo nie mam większych wątpliwości jak alternatywnie historia z komunizmem by przebiegała.
Ale tym co nieodmiennie wzbudza moje zadziwienie, to bynajmniej nie jest fakt, iż komunizm wybił w „azjatycko-” (do wyboru) „-bizantyjskiej” (i inne tam pierdu, pierdu) Rosji, lecz że nie wybił w swym mateczniku! Ciągle nie mogę tylko wyjść z podziwu jak wyjątkową zbieraniną, (excusez le mot), skurwysynów, była ta bolszewicka menelarnia to przechodzi wręcz wszelkie wyobrażenie! Ten ich, zoologiczny wręcz, wstręt do wszystkiego co z gruntu rosyjskie (z rosyjskimi rewolucjonistami naturalnie włącznie), ich rzeczywiste (czasem skrywane) uwielbienie dla Zachodu (na którym też wielu z nich upłynęły najistotniejsze dla kreowania ich „dojrzałych” poglądów lata), nie wspominając już, dla przyzwoitości , o całkowitym (przy, rzecz jasna, „twórczej” towarzyszy aktywności) tej zbieraniny rozpracowaniu przez Ochranę.
I, wyobraźcie sobie Państwo, te szumowiny obejmują we władanie największy kraj na Ziemi! Abstrakcja! Czysta abstrakcja! A jednak nie! Nie takie historie już świat widział, więc i zobaczył po raz kolejny, wcielenie porzekadła o tym; „gdzie dwóch się bije…”
Aaa, bym zapomniał – komunizm, moim skromnym zdanie, zatryumfowałby oczywiście w… Niemczech.
#32 Comment By Jaszczur On 5 sierpnia 11 @ 6:36
Co do „alternatywnej historii” komunizmu – zgadzam się z P. Amalrykiem. Gdyby nie wybił w Rosji, zyskałby, być może kilka lat później, pozycję w postaci Niemiec.
Tylko czy wówczas mógłby się utrzymać tak długo i w takiej postaci w jakiej go obserwujemy (nie tylko, niestety, biernie) po dziś dzień?
Wybór Rosji (a w dalszej kolejności Chin) jako „bazy komunizmu”, mimo nienawiści komunistów do „rosyjskości” i „chińskości” był podyktowany zapewne względami geopolitycznymi. Trudno jest opanować drogą konwencjonalnego podboju kraje, które stanowią mackinderowski „Heartland”.
#33 Comment By amalryk On 5 sierpnia 11 @ 7:13
Myślisz Jaszczurze, że na przełomie poprzednich wieków istniało już jakieś zorganizowane komusze, wydolne intelektualnie, organizacyjnie i finansowo Centrum??? Bóg mi świadkiem, jestem niewątpliwie jedną z ostatnich osób, którą można by, zresztą bez jakichkolwiek szans na powodzenie, próbować przekonywać do niespiskowej teorii dziejów – ale, zaiste już wtedy???
#34 Comment By Jaszczur On 5 sierpnia 11 @ 8:55
Myślisz Jaszczurze, że na przełomie poprzednich wieków istniało już jakieś zorganizowane komusze, wydolne intelektualnie, organizacyjnie i finansowo Centrum???
Chodziło mi po prostu o wierchuszkę bolszewii – Lenina et consortes (którzy niestety nie byli bełkotliwymi, utopistycznymi młotkami i potrafili wykorzystać sytuację do swoich celów), nie tyle o jakieś wyżej zorganizowane centrum. Niemniej wsparcie, jakie komuniści otrzymywali już wówczas czy to od zachodnich kręgów finansowych („Syndykatu”, jak to określa de Carvalho), czy to od niemieckiego wywiadu jest sprawą udowodnioną.
#35 Comment By michał On 6 sierpnia 11 @ 12:58
Szanowni Panowie,
Nie do końca chyba Panów rozumiem. Czy twierdzą Panowie, że gdyby „najemna banda” co ich otaczała, „zalała ich potokiem stalowym i zadusiła sowietów Ententa”, i nie byłoby bolszewizmu w Rosji, bo powywieszano by Lenina i spółkę na latarniach, to wtedy komunizm wypłynąłby w Niemczech? Czy tak?
Jeśli tak, to zgadzamy się w tym punkcie, ale wówczas z Niemiec komunizm rozszedłby się natychmiast na Polskę i dotarłby do Rosji bardzo prędko, więc byłoby znowu dokładnie tak samo, tylko że na miejscu powieszonego Stalina byłby Trocki, a gdyby i jego powieszono, to znalazłby się Kirow i Beria, Chruszczow i Malenkow. W niczym nie ustępowali poprzedniemu pokoleniu bolszewików. Nie w brutalności w każdym razie.
Zakładając więc, że płomień rewolucji wybuchłby najpierw w Niemczech, odkładamy tylko tes sam rozwój wypadków na później. A to dlatego, że nie było wśród państw ościennych woli walki z tym łajnem. Były pojedyncze jednostki, jak np. generał Franco, które zdołały powstrzymać pochód komunizmu na wąskim odcinku, ale to są wyjątki.
#36 Comment By Jaszczur On 8 sierpnia 11 @ 10:31
Panie Michale,
Tu jestem zmuszony przyznać Panu rację. Zwycięstwo bolszewizmu w Niemczech jedynie przesunęłoby w czasie ekspansję tej zarazy. Kwestia tylko – na jak długo. I jak reagowałaby Rosja, przede wszystkim jednak – w jakim stanie byłby ten kraj?
Z pozostałych detali – wyprawa Piłsudskiego na Wrocław, może na Budziszyn i Chociebuż zamiast kijowskiej. Współpraca z ŁSNW, zamiast z petlurowcami. Być może miałby też mniejsze opory przed współpracą z gen. Ludendorffem, niż miał przed Denikinem…
#37 Comment By michał On 9 sierpnia 11 @ 8:38
Czy ma Pan na myśli Serbołużyczan? Nic o tym nie wiem niestety. Ale Piłsudski był „Litwinem”, to znaczy Polakiem z Litwy, tak jak Cat albo Mickiewicz (ale nie np. Józef Mackiewicz), nie sądzę, żeby ci ludzie w ogóle wiedzieli, gdzie jest Chociebuż…
Jak wyglądałaby Rosja po zdruzgotaniu bolszewików przez Ententę? To jest pytanie. Przypuszczam, że chciałaby przywrócenia „jednej, niepodzielnej Rosji”, a więc przyłączenia Ukrainy i Polski, ale na to akurat polscy politycy, a zwłaszcza Piłsudski, byli w miarę dobrze przygotowani.
#38 Comment By amalryk On 10 sierpnia 11 @ 9:24
Ach te sądy przeciwfaktyczne wypowiadane w trybie przypuszczającym czasu przeszłego! Ileż się w nich kryje zniewalającego uroku, płynącego z delektowania się własnym wizerunkiem w olśniewających szatach Geokratora! – Ale co mi tam…
Lecz gdy już jesteśmy na etapie druzgotania bolszewików przez Ententę, to jednak myślę że posuwamy się w radosnym kreowaniu historii alternatywnej, nieco za daleko.
Niestety, muszę z bólem stwierdzić iż, w Rosji należało dokonać przewrotu pałacowego, a w marcu 1917 stłumić, wszelkimi dostępnymi środkami, bunt szkolnego batalionu zapasowego Pułku Wołyńskiego (prowodyrów rozstrzelać, resztę zdegradować, wcielić do batalionu karnego i natychmiast wysłać na front).
Gdy równocześnie USA przystąpiły do wojny, jedyne co mogło być pewnym w jej dalszych losach to to, że Niemcy jej w żaden sposób już nie wygrają, a Rosja będzie jednym z największych jej beneficjentów.
Gdy dopuszczamy zaś możliwość objęcia władzy w Rosji przez jakiekolwiek pokraczne rewolucyjno-neodemokratyczne twory to tym samym pchamy ją świadomie w objęcia bolszewii.
A stłumienie komunistycznej rewolty w Niemczech wyniszczonych wojną i wewnętrznie podzielonych jednak mogłoby się udać o wiele ładniej niż w peryferyjnej i bezkresnej Rosji.
#39 Comment By michał On 10 sierpnia 11 @ 8:19
Drogi Panie Amalryku,
Zapoczątkował Pan niniejszy wątek swoim stwierdzeniem powyżej, że „komunizm, moim skromnym zdanie, zatryumfowałby oczywiście w… Niemczech”. Więc jak to jest? Zatryumfowałby czy byłby łatwo stłumiony?
Każde rozważania pt. „co by było, gdyby…” są na swój sposób jałowe, ale mają urok i są akademicko interesujące. Pokazują bowiem sposób myślenia i odkrywają ukryte skądinąd założenia. Czytałem przed laty tego rodzaju wypociny, gdzie autor wykazywał, jak potoczyłyby się losy wschodniej Europy, gdyby nie Stalin. Jak byłaby to jedna, szczęśliwa, socjalistyczna rodzina (oczywiście nie użył tych słów).
Dlatego to „przeciwfaktyczne sądy wypowiadane w trybie przypuszczającym acz apodyktycznym, a w czasie dowolnym” są mile widziane w Podziemiu.
#40 Comment By Jaszczur On 10 sierpnia 11 @ 9:11
Panie Michale,
Tak, chodziło mi o ruch niepodległościowy Serbołużyczan, który najprężniejszy był po Wielkiej Wojnie, a jego przedstawiciele poważnie myśleli o faktycznej suwerenności Łużyc. Czy Piłsudski i Mackiewiczowie w ogóle nie wiedzieli gdzie leży Chociebuż czy Budziszyn? Nie sądzę. Inna sprawa była taka, że sprawa łużycka zajmowała w zasadzie niewielką grupkę pasjonatów, powiązaną z PZZ i naturalnie – serbskich literatów przebywających w Polsce i w Czechosłowacji.
Jak już jesteśmy przy „alterhistorii”, to zgodzę się z P. Amalrykiem, że Rosja, z „polutowym” rządem prędzej czy później przynajmniej poważnie narażona byłaby na kolejną rewolucję, dowodzoną (w „alternatywnej linii czasowej”) z Niemiec Sowieckich. Jednak w przypadku reakcji ze strony państw Ententy (i Polski), pokonanie bolszewizmu, czy choćby założenie kwarantanny na „Sovjetische Republik Deutschlands” byłoby łatwiejsze właśnie ze względów czysto geopolitycznych, czy wręcz geograficznych.
Z kolei historia kontrfaktyczna jest bardzo fajnym zajęciem, o ile nie zabiera czasu na analizowanie faktów, które się wydarzyły, i o ile nie jest ryczeniem nad rozlanym mlekiem. Nie mówiąc już o próbach wprzęgania tego rodzaju aktywności w kierat ideologii, co jest czynione.
Trochę off-topic – całkiem niezła alternatywna historia września 1939 i czasów go poprzedzających: [4]
#41 Comment By michał On 11 sierpnia 11 @ 12:07
Powiedziałbym, że produkcja pana Twardocha zdradza właśnie jego ukryte założenia.
Ale ciekawi mnie dlaczego mówi Pan, że kwarantanna Niemiec byłaby łatwiejsza niż Rosji? Na zdrowy rozum, łatwiej izolować to, co leży z boku, niż sam środek kontynentu.
Polutowy rząd w Rosji był skazany – to oczywiste – ale nie taki był punkt wyjścia. Pytanie brzmiało: „Czy komunizm obalony w Rosji wybiłby gdzie indziej?” Obaliliśmy już bolszewizm w Rosji, wybił „jak szambo” w Niemczech. I co dalej?
#42 Comment By amalryk On 11 sierpnia 11 @ 7:06
Zasadniczo wszystko, na tym lichym świecie, co miało chwile swego tryumfu, przemija. To tylko kwestia czasu.
Ale żeby Pan nie nie zaczął mnie podejżewać o zaawansowaną dysfunkcjonalność intelektualną, niezgrabnie maskowaną infantylnymi tautologiami, spróbuję nieco zgrabniej sformułować me złote myśli.
Upadek caratu w Rosji był na nią wyrokiem. Nie istniała żadna alternatywna struktura „państwotwórcza” zdolna ocalić Rosję przed chciwością, przebiegłością i amoralną determinacją bolszewików w pędzie po władzę.W próżni politycznej, która się wytworzyła po marcu, nieistniejąca militarnie sekta bolszewików z diabolicznym mistrzostwem i żelazną konsekwencją, lawirowała pomiędzy zwalczającymi się stronami, konsekwentnie powiększając przestrzeń swej władzy.I tu nie widzę żadnego pola do popisu dla konfabulacji alternatywnych. Antykomunizm Ententy, Polski? Wolne żarty!
Więc w takiej konfiguracji widzę wybicie szamba w Niemczech. Polska, jeżeli istnieje, to w ścisłym sojuszu z Rosją ( w wymiarze terytorialnym zbliżonym do Królestwa Kazimierza Wlk powiększona ew. o Pomorze Gdańskie) i nie jest żadną istotną siłą w powojennym układzie (zresztą nigdy nią nie była). A w Niemczech? W Niemczech bolszewicy międzynarodowi przegrywają w krwawych zapasach z bolszewikami narodowymi, prowadzonymi przez dziwnego człowieka z fryzjerskim wąsikiem rodem z sielskiej Austrii…
#43 Comment By michał On 11 sierpnia 11 @ 8:19
Po raz kolejny mówimy o różnych rzeczach. Zgadzamy się, że trudno sobie wyobrazić inny rozwój wypadków po lutym 1917 roku: „maksymaliści” jaki ich wtedy ładnei nazywano, musieli dojść do władzy. Ale pytanie dotyczyło alternatywnych historii już po ich dojściu do władzy, tj. co by było, gdyby Lenin został obalony i powieszony na przydrożnej latarni. Sam Pan zadał to pytanie.
Czy niemiecka bolszewia międzynarodowa przegrałaby z narodową? Tak, chyba tak, chociaż nie potrafię powiedzieć, dlaczego tak myślę. Na długą metę narodowy, hitlerowski typ bolszewizmu prostuje tylko ścieżki dla komunizmu.
#44 Comment By amalryk On 12 sierpnia 11 @ 10:09
No więc rzekłem: „Tak czy siak komunizm utrącony w Rosji, wybiłby z pewnością, jak szambo, w innym miejscu, pytanie czy z taką mocą?” – Ale ani słowem nie zająknąłem się o stanie zaawansowania tegoż komunizmu w chwili jego utrącenia. Aczkolwiek obraz drogiego Illicza, przyozdabiającego swą doczesną powłoką przydrożną latarnię, jest miły memu sercu, to jednak chyba zbyt śmiało odlatujący od realności.
No ale niech tam! Mamy utrąconych „maksymalistów”, w Rosji liżącej rany po wojenno- rewolucyjnej pożodze, restaurację Romanowych (bo jacyś niemaksymaliści u władzy to w zasadzie tylko pieredyszka przed powrotem „maksymalistów”) i zawieruchę rewolucyjną w Niemczech.
A dlaczego ruch hitlerowski wygrałby w Niemczech z konkurencją? Cesarstwo Niemieckie, poza Polakami, było jednonarodowe o silnie pobudzonym nacjonalizmie, więc bolszewizm narodowy wchłaniał się tam łatwiej niż międzynarodowy – inna sprawa, że Hitler w te nacjonalistyczno-rasowe brednie szczerze uwierzył.
#45 Comment By Jaszczur On 12 sierpnia 11 @ 5:27
Istniałaby też (w takim, wyżej przypuszczanym, wypadku) możliwość asymilacji narodowego bolszewizmu przez bolszewizm międzynarodowy. Zwłaszcza, że w szeregach DAP/NSDAP było wówczas nieco „nazistów-rewizjonistów”.
#46 Comment By michał On 12 sierpnia 11 @ 8:49
Panie Amalryku,
Proszę mi wybaczyć. Wyrażam się bardzo nieściśle.
Chodziło mi o to, że skoro zgadzamy się co do nieuchronności bolszewickiego zwycięstwa po upadku cara, to bolszewizm mógł tylko upaść później. Ponieważ obaj nie wierzymy, że „zniknąłby sam z siebie”, jak rzekomo miał uczynić w roku 1989, to musiałby być obalony. A obalony mógł być realistycznie tylko w pierwszych latach, kiedy ogromne siły wystąpiły przeciw bolszewikom.
Obraz Ilicza dyndającego na latarni odbiega od realności, ponieważ tak się nie stało, ale było to mniej odległe od rzeczywistości niż zdaje się Pan przyznawać. Najsilniejszą kartę trzymał w ręku Piłsudski i odmówił użycia jej: zatrzymał polska ofensywę, gdy bolszewicka władza była na kolanach.
Pańskie wyjaśnienie w kwestii zwycięstwa Hitlera w hipotetycznej walce z komunizmem w Niemczech wydaje mi się przekonujące. Ale Polska w 1945 roku też była krajem jednonarodowym o silnie pobudzonym nacjonalizmie, dlaczego w takim razie z taką łatwością padła ofiarą komunizmu?
#47 Comment By amalryk On 12 sierpnia 11 @ 9:40
„Obraz Ilicza dyndającego na latarni odbiega od realności, ponieważ tak się nie stało, ale było to mniej odległe od rzeczywistości niż zdaje się Pan przyznawać. Najsilniejszą kartę trzymał w ręku Piłsudski…” – Więc dlatego tez ten obraz jednak zdecydowanie od realności odbiega! Bolszewicy doskonale wiedzieli, że w walce z caratem w polskich rewolucjonistach wszelkiej masci maja niezawodnego, bezinteresownego sojusznika!
„Ale Polska w 1945 roku też była krajem jednonarodowym o silnie pobudzonym nacjonalizmie, dlaczego w takim razie z taką łatwością padła ofiarą komunizmu?” – A Niemcy w 1933 to niby nie? Tym bardziej Polacy w 1945. W końcu bolszewicy jak wiemy, ucza się bardzo szybko, i co gorsza maja doskonała pamięć.
#48 Comment By michał On 12 sierpnia 11 @ 10:23
„A Niemcy w 1933 to niby nie?”
… no, jakby to powiedzieć, właśnie tak. Więc dlaczego narodowi bolszewicy triumfowaliby w Niemczech, a nie w Polsce?
#49 Comment By amalryk On 13 sierpnia 11 @ 6:40
W Polsce tryumfowali w takim zakresie w jakim „suweren” pozwolił. Jako że niedorobiony komunizm, czyli narodowy socjalizm był w ’45 szalenie passe, to pojawił się wariant narodowy w formie lecz socjalistyczny w treści (czy też na odwrót – nie mam pamięci do tych ich radosnych hipostaz).
#50 Comment By michał On 13 sierpnia 11 @ 9:38
Chyba wcześniej niż w 1945 roku. „Droga donikąd” opowiada o tym właśnie wariancie.