- - https://wydawnictwopodziemne.com -

Golicyn, Nosenko i kilka zapomnianych drobiazgów IV

Posted By admin On 17 września 11 @ 8:57 In Dariusz Rohnka | 20 Comments

Nosenko i Oswald – trzy koncepcje

Już we wrześniu 1964 roku Komisja Warrena zawyrokowała, że Oswald przeprowadził zamach na amerykańskiego prezydenta samodzielnie (czyż nie zdumiewająca pewność siebie?), ale pomimo to, od początku istniały bardzo poważne przesłanki, wskazujące na sowiecki udział, czy choćby tylko inspirację. Na kilka tygodni przed zamachem, we wrześniu 1963 roku, Oswald spotkał się w Meksyku, w tamtejszej sowieckiej ambasadzie z konsulem Walerijem Kostikowem, który obok pracy konsularnej, pełnił także służbę jako oficer KGB w Wydziale 13, wydziale „od mokrej roboty”, tzn. od politycznych zabójstw. Powtórzmy: domniemany zabójca prezydenta na kilka tygodni przed zamachem spotyka się z sowieckim ekspertem od politycznych morderstw. Przypadek? Szef amerykańskiego kontrwywiadu był przekonany, że nie.

Niestety, nie da się zweryfikować trafności podejrzeń Angletona oraz innych osób, ani wyjaśnić roli jaką miał do odegrania Nosenko, sposobu w jaki sowieci zareagowali na dezercję Golicyna i jak głęboko sięgały ich obawy w związku z tym ostatnim wydarzeniem – bez choćby tylko pobieżnego zagłębienia się w przypadek Oswalda oraz jego związku z aktywnością Nosenki. „Niestety”, ponieważ znalezienie jednoznacznej odpowiedzi na pytanie kim był Oswald i jaka była jego faktyczna rola wydaje się, biorąc pod uwagę ogrom związanego z tą sprawą materiału, praktycznie niemożliwe. Być może jednak choćby tylko postawienie w tej sprawie wiarygodnej tezy, pozwoli na bardziej wnikliwe rozpatrzenie przypadku Nosenki.

Wyodrębnić można trzy alternatywne warianty powiązań między Oswaldem i Nosenką. Każdym z nich zajmiemy się osobno. W pierwszym z nich, zbudowanym w dużej mierze w oparciu o informacje Nosenki, Oswald występuje jako bardzo mało istotna i równie mało interesująca persona, zagubiony młody Amerykanin, niezadowolony z dotychczasowego życia malkontent, poszukujący nowych wrażeń, może kierunków rozwoju, który decyduje się na krok, jak na Amerykanina na przełomie szóstej i siódmej dekady XX wieku, wyjątkowo egzotyczny, prosząc władze sowieckie o pozwolenie pobytu na terytorium ZSRS. Tak, w przybliżeniu wygląda, oficjalna wersja samego Oswalda, Nosenki i władz sowieckich. Charakteryzuje się jednak niebywałą ilością słabych punktów. Wersja ta opiera się głównie na 2 źródłach i jednej, niezwykłej sugestii. Po pierwsze, na pamiętnikach Oswalda, który zrelacjonował w nich swój pobyt w Związku Sowieckim; po drugie, na zeznaniach Nosenki, składanych w pierwszych miesiącach 1964 roku (kilka tygodni po zabójstwie Kennedy’ego) oraz na nieoficjalnej sugestii władz sowieckich z roku 1978, że mianowicie, najbardziej kompetentnym źródłem, jeśli idzie o aktywność Oswalda w Związku Sowieckim, jest nie kto inny, a ich były własny człowiek, dezerter Jurij Nosenko.

Po raz pierwszy Nosenko zeznawał w sprawie Oswalda na początku 1964 roku, był w tym czasie także poddawany testom przy pomocy wykrywacza kłamstw. Wypadł skrajnie niewiarygodnie.

Nosenko zeznał, że gdy w 1959 roku podczas pobytu w Moskwie Oswald poprosił o możliwość pozostania na terenie Związku Sowieckiego nie chciano nawet słyszeć o takiej możliwości, a zdanie zmieniono dopiero w wyniku próby samobójczej, jakiej miał rzekomo dokonać Oswald w swoim hotelowym pokoju. Nosenko utrzymywał, że KGB w ogóle nie interesowało się Oswaldem. Zapytany wprost dlaczego KGB nie było zainteresowane przesłuchaniem Oswalda na temat amerykańskiej piechoty morskiej, czy na temat amerykańskiej instalacji radarowej w Japonii (podczas swojej służby wojskowej Oswald obsługiwał właśnie te urządzenia), Nosenko odpowiedział, że KGB nie wiedziało nawet, że Oswald był kiedykolwiek w Japonii. Dla przesłuchujących Nosenkę agentów CIA było oczywiste, że Nosenko kłamie. Wywiązał się następujący dialog:

Pytanie: Dlaczego tego nie wiedzieli? Pytali go?

Odpowiedź: Nikt nie będzie rozmawiał z osobą, która nie jest normalna. KGB boi się.

Pytanie: Co Pan rozumie pod słowem „boi się”. Przecież na tym polega praca KGB.

Odpowiedź: Nie miałem na myśli, że bali się w tym znaczeniu. KGB boi się, ponieważ rozmawianie z kimś takim, angażowanie się w tego rodzaju kontakt, spowoduje wielki ból głowy.

Tego rodzaju wymówka najwyraźniej nie przekonała agenta prowadzącego przesłuchanie. Dociekał dalej:

Pytanie: Czy ktokolwiek, kiedykolwiek usiadł z tym człowiekiem i zajął się jego życiorysem? Poprosił o spisanie historii jego życia, każdego miejsca, w którym mieszkał, pracował, wszystkiego, co kiedykolwiek robił. Jeśli odbywał służbę wojskową, to kiedy, jaką, gdzie, wszystko?

Odpowiedź: Nigdy. Nikt tego nie zrobił.

Pytanie: Nie mogę w to uwierzyć… Ten człowiek mógł spędzić pięć lat swojego życia pracując dla amerykańskiego wywiadu. Być może przez cały czas swojej służby w piechocie morskiej pracował dla wywiadu. I KGB nie miałoby o tym wiedzieć?

Odpowiedź: To nie zostało zrobione. Nigdy nie rozmawiał z żadnym oficerem KGB ani w Moskwie, ani w Mińsku.

Nie było powodu, aby wierzyć Nosence. Jego opowieść o zadziwiającej obojętności sowieckich służb wywiadowczych była wyjątkowa niedorzeczna. Nie wierzono mu także ze względu na analizę materiału zebranego na wykrywaczu kłamstw. Taki była stan wiedzy na temat wiarygodności Nosenki w połowie lat 60.

Do tematu powrócono po czternastu latach. Podczas prac Komisji Izby Reprezentantów ds. Zabójstw (The United States House of Representatives Select Committee on Assassinations – HSCA) poproszono eksperta do spraw badań z zastosowaniem poligrafu, Richarda O. Arthera o metodologiczną i merytoryczną analizę testu przeprowadzonego z udziałem Nosenki w 1964 roku oraz kolejnego z października 1966 roku, a także testu ostatniego, z 1968 roku. Wyniki tej analizy okazały się więcej niż ciekawe.

Arther rozpoczął swoją pracę od uważnego prześledzenia zapisów na tzw. „czystej karcie”, na której zapisana została jedynie amplituda reakcji przesłuchiwanego na poszczególne pytania. Zaznaczył miejsca, w których wyniki były najbardziej dynamiczne i porównał je z pełnym zapisem przesłuchania. Okazało się, że Nosenko kłamał „najmocniej” tam, gdzie wymienione było nazwisko Oswalda. Zdaniem Arthera wynik był bardzo „wyraźny”, mimo „emocjonalnej niewydolności” Nosenki (Arther miał zastrzeżenia do długości testu, który trwał aż cztery i pół godziny).

Kolejny test przeprowadzono 18 października 1966 roku. W tym przypadku skupiono się przede wszystkim na pytaniach związanych z Oswaldem. Na 32 pytania związane z tym nazwiskiem, kłamstwo odnotowano w 10 przypadkach. Arther wyodrębnił te dziesięć pytań w oparciu o tę samą metodę „czystej karty”. Warto je przytoczyć (przypominam, że we wszystkich tych przypadkach Arther odnotował kłamstwo):

1. Czy dostał pan specjalne instrukcje, co mówić Amerykanom o przypadku Oswalda? (Nie)

2. Czy Oswald został zwerbowany przez KGB jako agent? (Nie)

3. Czy KGB uważało, że Oswald jest nienormalny? (Tak)

4. Według pana wiedzy, czy Oswald rozmawiał z oficerem KGB w Meksyku?

5. Czy pana związek ze sprawą Oswalda stanowi część pana legendy? [w punkcie 4 jak i w punkcie 5 brakuje niestety odpowiedzi Oswalda – wiemy jedynie, że kłamał]

6. Czy słyszał pan o Oswaldzie przed zabójstwem prezydenta Kennedy‚ego? (Tak)

7. Czy słyszał pan o Oswaldzie wyłącznie po zabójstwie prezydenta Kennedyego? (Nie)

8. Czy rozkazał pan osobiście …………………. w 1959 roku zebranie materiałów na temat Oswalda? (Tak)

9. Czy KGB poinstruowało pana, aby pan nam powiedział, że Oswald był złym strzelcem? (Nie)

10. Czy KGB udzieliła Oswaldom jakiejkolwiek pomocy, gdy opuszczali Związek Sowiecki? (Nie)

Na zakończenie Arther przeanalizował jeszcze jeden test na wykrywaczu kłamstw, przeprowadzony w sierpniu 1968, gdy – o czym wiemy – pracownikom Agencji chodziło już tylko o potwierdzenie wiarygodności Nosenki, o nic więcej. Tym razem były tylko dwa pytania na temat Oswalda i przy obu Nosenko wypadł celująco:

1. Czy przeglądał pan właściwie teczkę KGB dotyczącą Oswalda? (Tak)

2. Czy Lee Harvey Oswald otrzymał od KGB jakiś trening czy zadanie? (Nie)

Arther stanowczo skrytykował metodologię obu pytań. Pierwsze z nich pozbawione było tak ważnego elementu jak data. Nosenko zeznawał, że znał teczkę Oswalda jeszcze przed zabójstwem, dlatego stosowna data powinna się znaleźć w pytaniu. W innym wypadku, Nosenko mógł zapoznać się z teczką w dowolnym terminie, a ten nie mógł mieć wpływu na poprawność jego odpowiedzi. Równie poważny błąd metodologiczny popełniono przy okazji drugiego pytania, które składało się z dwóch pytań. W takiej sytuacji, jak przekonuje Arther, gdy testowana osoba odpowiada zgodnie z prawdą na jedno z pytań, a na drugie kłamliwie, generalnie jego odpowiedź wypadnie poprawnie.

W świetle analizy Arthera, w świetle innych poszlak i dowodów, kwestia wiarygodności Nosenki, we wszystkich związanych z tym nazwiskiem sprawach, już dawno powinna być rozstrzygnięta, jednoznacznie i bezdyskusyjnie. Tak się jednak nie stało ani pod koniec lat 60., gdy Nosenko zdobywał oficjalny status uciekiniera godnego zaufania, ani pod koniec lat 70., w trakcie kolejnych przesłuchań HSCA. Mimo stuprocentowych dowodów przemawiających na niekorzyść tego potrójnego agenta, Nosenkowe kłamstwo kwitło i kwitnie bez przeszkód.

Nosenko, który kłamał od początku do końca w trakcie wszystkich rozmów, przesłuchań, testów, uczynił z tego kłamstwa mechanizm obrony, a kluczem do tego mechanizmu było nic innego tylko „szczere” przyznanie się do kłamstwa, choć, rzecz jasna, nigdy nie przyznał się do kłamstwa zasadniczego, tj. że był nasłanym „potrójnym” agentem. Występując przed Komisją w 1978 roku Nosenko przyznawał się m. in. do następujących kłamstw: kłamstwa dotyczącego stopnia służbowego w jakim służył; „ideologicznych” (a nie materialnych) motywów swojej dezercji (miał obawiać się, że Amerykanie nie uwierzą w motyw „ideologiczny”); w sprawie depeszy odwołującej go rzekomo z Genewy. Podobnie jak bardzo liczni obrońcy jego sprawy, wskazywał na różnorakie „okoliczności łagodzące” związane z długim pasmem kłamstw i niekonsekwencji, jakich dopuszczał się podczas kolejnych zeznań. Tak więc, zależnie od daty i okoliczności, Nosenko zeznawał pod silnym wpływem alkoholu, halucynogennych narkotyków, pod nieustającą psychiczną presją ze strony przesłuchujących, a nawet pod wrażeniem pewnego rodzaju tortury ze strony agencyjnego lekarza (który miał przez dziesięć minut poprzedzających badanie poligrafem trzymać palec w anusie Nosenki).

Jak wiadomo, żadna z zastosowanych technik nie pomogła wydobyć z Nosenki zasadniczej prawdy, choć – wedle Bagleya – był przynajmniej jeden moment w trakcie długotrwałych przesłuchań, gdy Nosenko był bliski załamania. Jednak brak przyznania się miał jak najbardziej racjonalne podstawy. Po pierwsze – ów dziwny upór przyczynił się do jego uwolnienia i rehabilitacji. Po drugie – bez jednoznacznego przyznania się – sprawa zawsze może podlegać dyskusji, otwierając furtkę dla niekończącej się liczby domysłów i spekulacji.

A jednak nie dajmy się zwariować. Rola Nosenki, jako potrójnego agenta, jest oczywista. Ufff… chciałoby się powiedzieć. Ale, no właśnie – co z tym fantem począć dalej?! Słusznie możemy podejrzewać, że dopiero teraz wzniesienie, na które dzielnie wspinamy się od niejakiego czasu, robi się istotnie strome.

Mowa była jakiś czas temu o trzech różnych wariantach sprawy Oswald-Nosenko. Pierwszy, autorski nosenkowo-oswaldowski, firmowany także przez obrońców sowieckiego agenta jak i samych sowietów, został opisany powyżej. Teraz przyjrzyjmy się drugiemu, reprezentowanemu – przynajmniej na użytek naszej krótkiej relacji – przez autora książki o Oswaldzie Legend: The Secret World of Lee Harvey Oswald Edwarda J. Epsteina. Czego dowiadujemy się tym razem?

Epstein sięga znacznie głębiej, do okresu służby wojskowej Oswalda w amerykańskiej bazie wojskowej w Japonii, wysuwając interesującą tezę, wedle której sowieci zwerbowali Oswalda jeszcze w Japonii, gdzie Oswald pracował przy systemie radarowym, służącym między innymi do obsługi samolotu szpiegowskiego U-2. Oswald dysponował wiedzą, bez której zestrzelenie samolotu szpiegowskiego U-2 z Powersem na pokładzie było praktycznie niemożliwe (co potwierdza zresztą sam Powers). Co więcej, z odtajnionej korespondencji Oswalda (do brata) wynika, że Oswald widział Powersa w Moskwie. Jak inaczej mógłby to zrobić, jeśli nie w ścisłej współpracy z sowieckimi służbami? Samolot Powersa został zestrzelony w maju 1960 roku, a więc w czasie, w którym Oswald przebywał na terenie Związku Sowieckiego. Istnieje jeszcze jeden trop, który zdaje się ostatecznie przesądzać kwestię. W materiałach pozostawionych przez Oswalda (m. in. w jego książce adresowej) agenci CIA natrafili na nazwisko agenta KGB, Pawła Wołoszyna, którego działania dziwnie korespondowały z aktywnością Oswalda. Jako oficer KGB, Wołoszyn przebywał na Dalekim Wschodzie, w okresie w którym Oswald odbywał swoją służbę wojskową w Japonii; w 1959, kiedy Oswald decydował się na ucieczkę do Związku Sowieckiego, Wołoszyn równie dziwnym trafem odwiedził właśnie Kalifornię (gdzie Oswald mieszkał); podczas przyjazdu Oswalda do stolicy kraju rad, Wołoszyn był akurat w Moskwie; trzy lata później, gdy Oswald postanowił wrócić do Stanów Zjednoczonych, Wołoszyn znalazł się w Amsterdamie, przez który prowadziła droga powrotna zabójcy prezydenta. Angleton miał to skomentować następująco: „gdy cztery drogi prowadzą w to samo miejsce, to jest w tym przyczyna, a nie zbieg okoliczności.”

Epstein oparł swoje badania i wnioski na podstawie ponad 200 wywiadów i rozmów, jakie przeprowadził z ludźmi w taki czy inny sposób związanymi ze sprawą Oswalda. Przynajmniej trzy spośród tych osób zmarły w wyniku niecodziennych wydarzeń w trakcie pracy nad książką. W lecie 1977 roku zginął Powers, w którego śmigłowcu skończyło się paliwo podczas lotu nad Los Angeles. Zginął William C. Sullivan, były szef kontrwywiadu FBI, zastrzelony podczas incydentu na polowaniu w tym samym roku (Sullivan dostarczył Epsteinowi szczególnie cennych informacji na temat Fedory). Zginął bliski przyjaciel Oswalda po jego powrocie ze Związku Sowieckiego, George De Mohrenschildt, który zapewne inwigilował Oswalda na zlecenie którejś z agencji, najprawdopodobniej CIA. Mohrenschildt, autor obszernych wspomnień poświęconych Oswaldowi, zastrzelił się drugiego dnia zaplanowanego na cztery dni wywiadu oraz na chwilę przed swoimi zeznaniami przed komisją kongresową. Jednak Epstein oparł się pokusie doszukiwania się związku pomiędzy tymi zgonami i jego pracą. Być może słusznie. Być może nie. Jeśli nawet, co prawdopodobne, nie posunięto się aż tak daleko, aby mordować istotnych świadków, wiadomo przynajmniej, że starano się, do pewnego momentu, sprowadzić Epsteina na manowce. A chciano to uczynić przy pomocy nie kogo innego, a samego Jurija Nosenki, którego ówczesna CIA podsunęła Epsteinowi w charakterze wiarygodnego źródła.

Ustalenia Epsteina na temat Oswalda, jego życiorysu i działań bardzo daleko odbiegają od obrazu pozostawionego przez Nosenkę, także od tego co mówił na swój temat sam Oswald. Nosenko, wspierany zresztą intensywnie przez inne sowieckie źródła, m. in. przez niejakiego Szuszkiewicza – rzekomego „demontera” (wspólnie z Jelcynem i z Krawczukiem) Sowieckiego Związku późną jesienią 1991 roku – utrzymywał z uporem, że Oswald był osobą bez najmniejszego znaczenia, którą nikt nie miał zamiaru się interesować, która z łaski i z obawy przed kolejną próbą samobójczą, otrzymała pozwolenie na pozostanie w granicach ZSRS.

Epstein ustalił co innego. W Mińsku Oswald mieszkał w okazałym apartamencie z dwoma tarasami i widokiem na rzekę, chadzał do opery, spotykał się z pięknymi kobietami i miejscowymi oficjelami. Był kimś w rodzaju lokalnej atrakcji. Żył w luksusie, choć – rzecz jasna – był to luksus na miarę ówczesnych sowieckich realiów. Obraz zdumiewająco odmienny od tego, co sam o sobie pisał Oswald. Przede wszystkim nasuwający silne przypuszczenie o braku racjonalnych przesłanek, dla których Oswald koniecznie chciał opuścić sowiecki raj. Nie żyło mu się tam źle, przynajmniej jeśli mierzyć jego tamtejszą egzystencję miarą porównania do poziomu życia innych podsowieckich obywateli. Jeśli wrócił do Stanów Zjednoczonych (w których nie mógł liczyć nawet na cień podobnych przywilejów) to dlatego, że taki otrzymał rozkaz.

W swoim dzienniku Oswald pozostawił inny obraz swojego pobytu w Mińsku. Opisał swoje życie tam jako szare, beznadziejne, pisał o rozczarowaniu, depresji, nawet o myślach samobójczych. Czyżby kłamał? Oczywiście, łatwo sobie można wyobrazić sytuację, w której delikwent woli zgrzebne życie na wolności, aniżeli luksusy w sowieckiej klatce, nawet złotej. Czy jednak można stosować podobną regułę w odniesieniu do Oswalda? Czy stosowałby wówczas zabieg intensywnego odbarwiania swojego kolorowego mińskiego życia? Podobnie jak Epstein, szczerze wątpię.

Epstein ma jeszcze jeden argument. Tzw. „dziennik” Oswalda został sfałszowany, przy udziale samego „autora”. Epstein przekazał „dziennik” do analizy grafologicznej, która wykazała, że całość została napisana w trakcie zaledwie dwóch posiedzeń, na krótko przed powrotem Oswalda do Stanów Zjednoczonych w 1962. „Dziennik” był pisany pod dyktando. Jest pełen błędów rzeczowych, brakuje w nim za to błędów ortograficznych i stylistycznych charakterystycznych dla Oswalda. Nie ma wątpliwości, że „dziennik” miał stanowić część legendy, przygotowanej dla Oswalda przez jego sowieckich zwierzchników na potrzeby jego dalszej pracy operacyjnej. Na podstawie lektury tego „ historycznego dziennika” – takim tytułem opatrzył Oswald swoje dzieło – mogę z całą pewnością potwierdzić przekonanie Epsteina o apokryficznym charakterze tego tekstu. Ciekawą poszlaką wydaje się zapis z 5 stycznia 1960, nazajutrz po tym jak Oswald otrzymał zgodę na pozostanie. Zapis brzmi następująco:

I go to Red Cross in Moscow for money with Interpreter (a new one). I receive 5000 rubles, a huge sum!! Later in Minsk I am to earn 70 rubles a month at the factory.

Pomijając kwestię, skąd tak wczesna wiedza ile będzie zarabiać w fabryce w Mińsku (przy obowiązujących ówcześnie gospodarczych „regułach” da się to pewnie wyjaśnić), wypada zwrócić uwagę na pewne sumy. Kwota 70 rubli miesięcznej pensji pozostaje w oczywistej sprzeczności z wyjątkowo wysokim poziomem mińskiego życia Oswalda. Średnie uposażenie w latach 60. w sowietach wynosiło ok. 100 rubli, ale dopiero od 1 maja 1961 roku (a więc, prawie półtora roku później od daty zapisanej w „dzienniku”), gdy w ZSRS przeprowadzona została denominacja rubla w stosunku 10 do 1, co oznacza, że realnie (przyjmując wskaźniki z 1 maja 1961 roku) musiałby Oswald zarabiać w Mińsku, w styczniu 1960 roku, nie siedemdziesiąt, a około siedmiu rubli. 7 rubli! Nic dziwnego, że chciało mu się uciekać. Istnieją dwa możliwe wyjaśnienia: albo owe „70 rubli” to zwykły błąd literowy, albo też „historyczny dziennik” był rzeczywiście pisany pod dyktando wiosną 1962, a tak nieistotny szczegół jak przeprowadzona rok wcześniej denominacja umknął po prostu autorom tekstu.

Epstein ma oczywiście rację. A owa racja swoje konsekwencje. Bo jeśli, jak ustaliliśmy, zadano sobie duży operacyjny trud z przygotowaniem dziennika Oswalda (nawet obarczony błędami i tak jest „dziełem” robiącym wrażenie) wypada także założyć, że zainwestowano również w samego Oswalda, a jego „kariera” w charakterze robotnika w mińskiej fabryce była jedynie przykrywką. Nie tyle można „założyć”, co po prostu stwierdzić, jako pewnik. Pokuśmy się zatem o postawienie kolejnego pytania: do jakich zadań był przygotowywany?

Epstein jest przekonany, że Oswald po powrocie do Stanów Zjednoczonych nadal pracował dla sowietów. Sugerują to miejsca jego zatrudnienia. Był m. in. zatrudniony w firmie, zajmującej się opracowywaniem bardzo dokładnych map dla amerykańskiej marynarki wojennej; mapy te były przygotowywane na podstawie zdjęć satelitarnych oraz zdjęć zrobionych przez samoloty szpiegowskie U2. Ta praca z pewnością nie była przypadkowa.

Oswald, zdaniem Epsteina, nie tylko pracował dla sowietów, ale także kontaktował się z sowieckimi agentami po swoim powrocie do Stanów Zjednoczonych. Epstein wymienia m. in. list jaki napisał Oswald do Witalija A. Gierasimowa, pracownika sowieckiej ambasady w Waszyngtonie. To bez wątpienia dziwny epizod, jak wiele innych w krótkiej, ale wyjątkowo intensywnej biografii Lee Oswalda. Skoro był sowieckim agentem wysłanym w niewiadomej jeszcze misji do Stanów Zjednoczonych, dlaczego kontakty jakie nawiązywał były w tym stopniu ostentacyjne? Czyżby nie dbał o dekonspirację, a może – jak chciał w swojej fałszywej relacji Nosenko – był po prostu nie całkiem poczytalny? Tak czy inaczej, Epstein, który jest przekonany, że Oswald bezpośrednio współpracował z sowieckim wywiadem także w Stanach Zjednoczonych po powrocie, wyklucza możliwość, aby „Rosjanie” mogli zwerbować go w charakterze zabójcy prezydenta – zbyt wiele oczywistych faktów związanych z Oswaldem prowadzi wprost do nich. To niewątpliwie bardzo logiczna interpretacja, ale tylko w odniesieniu do sytuacji, nazwijmy ją tak, klasycznej, albo też klasycznego mordu, gdy przestępca-morderca za wszelką cenę stara się zakamuflować swoją tożsamość.

A co, gdy sytuacja z jaką mamy do czynienia nie jest aż tak bardzo klasyczna, gdy mordercy wcale nie zależy na ukryciu swojej tożsamości, gdy wie, że jakkolwiek wiele by śladów nie pozostawił, jego faktyczna rola i tak nie zostanie upubliczniona? W następnej części pokusimy się o próbę odpowiedzi i na to intrygujące pytanie.

 


20 Comments (Open | Close)

20 Comments To "Golicyn, Nosenko i kilka zapomnianych drobiazgów IV"

#1 Comment By amalryk On 21 września 11 @ 5:46

Nie do wiary! Zwracam honor Bagley’owi. Obraz jaki się wyłania z kart jego książki nie wymaga, zaprawdę, żadnego komentarza. Całkowita bezsilność wobec komunistów!

#2 Comment By michał On 21 września 11 @ 9:38

Tak… to jest nie do wiary. Na swój sposób straszne, ale co nam pozostaje oprócz mówienia prawdy i nadziei, że w przyszłości nie zostaną popełnione takie same błędy. Nikłej nadziei. Użyłem tu ostatnio metafory babrania mordki szczeniaka w jego własnych odchodach i wydaje mi się ona coraz bardziej trafna wobec postępowania sowietów w sprawie Nosenki i Oswalda.

#3 Comment By amalryk On 25 września 11 @ 7:49

Co do zestrzelenia Powersa. Wprawdzie sowieci już od 1957r. posiadali przeciwlotniczy zestaw rakietowy SA-75 siegający stratosfery (gorna strefa ognia: 30km) ale pewnym mankamentem, przy gigantycznych rozmiarach raju krat, był jego stosunkowo mały zasięg (dalsza strefa ognia 43km, dalsza pasywna 56km). Jak łatwo obliczyć w celu pokrycia całego obszaru zsrr potrzeba by było ok 3tys dywizjonów rakietowych!

Jak wiemy U2 Powersa leciał z Pakistanu ,a zestrzelony został dopiero nad Jekaterynsburgiem na Uralu, zresztą po wykonaniu swej podstawowej misji jaką było sfotografowanie wyrzutni rakiet balistycznych w Kazachstanie. Ciekawe, że akurat się „nadział” na dywizjon rakietowy w samym środku sowietstanu.

A Oswald ,operator śledzący „supertajne” loty U2, wędruje sobie po sowieciarni i po całym świecie jak turysta. Ciekawe…

#4 Comment By michał On 25 września 11 @ 1:01

O ile mi wiadomo, nie jest do końca jasne, w jaki sposób zestrzelono Powersa. Sowieci twierdzili, że dokonały tego siły rakietowe, ale Powers był poza ich zasięgiem, a po drugie, U2 trafiony przez pocisk rakietowy rozleciałby się na kawałki natychmiast, po czym fragmenty spadające z takiej wysokości nie byłyby takie, jak sowieci później pokazali. Nie tylko dostali cały sprzęt szpiegowski, ale nawet zdołali wywołać film w kamerze.

Co więcej, Powers się uratował, a twierdził wielokrotnie, że nie mógł katapultować się natychmiast, bo miał kłopoty z tlenem.

Jedna amerykańska wersja utrzymuje, że Powers obniżył lot z 65 tysięcy stóp do 34 tysięcy, gdzie mógł być zestrzelony. Alternwtywna wersja sowiecka jest taka, że pilot nieuzbrojonego (a więc lżejszego) Su-9 zdołał wzbić się ponad swój normalny sufit (55 tysięcy stóp) i przelatując pod U2 zakłócił jego lot na tyle, że Powers zszedł na niższy pułap.

W każdym razie, U2 – jak większość szpiegowskich urządzeń – było wyposażone w (nie wiem jak to powiedzieć po polsku) „self-destruct mechanism”, więc nie powinno dostać się w ręce sowieckie prawie w całości.

#5 Comment By amalryk On 25 września 11 @ 6:53

„[…]U2 trafiony przez pocisk rakietowy rozleciałby się na kawałki natychmiast,[…]” – Niekoniecznie. Dżwina czy Wołchow, a o takim zestawie sie tu mówiło, razi cel odłamkami z eksplodujacej (na komendę z SNR) głowicy, rozpadającej sie na tysiace odłamków – wszystko zależy od odległości w jakiej rakieta mija cel, rażenie do ok.250m(ponadto praktycznie zawsze strzelali do celu „trzema salwą”).

Ten „odchudzony” Su-9 to mógłbyć uzyty co najwyżej jako kamikadze, a Powers był świadom że pułap to jego jedyna broń więc żadne schodzenie, jedyna droga ucieczki to tylko w górę.

A system autodestrukcji zawiódł? Ooo! To przyczyn trzebaby zacząć szukać w samej bazie w Peszwarze, czy skąd on tam wystartował!

#6 Comment By michał On 25 września 11 @ 8:42

Chylę czoła przed Pańską wiedzą. Wyczytałem gdzieś, że samolot trafiony rakietą nie wyglądałby tak, jak szczątki pokazywane do dziś w Moskwie.

Ale być może Pańska uwaga więcej wyjaśnia. Mianowicie łączy ona potencjalnie różne wersje wydarzenia. Możliwe, że jedna z rakiet eksplodując w pobliżu U2 naruszyła jego delikatną i lekką budowę (być może to o tym właśnie dowiedzieli się od Oswalda), co z kolei zmusiło Powersa do obniżenia lotu. Ale Powers nie miał wyjaśnienia, dlaczego znalazł się na zbyt niskim pułapie. Amerykańskie wyjaśnienia są trudne do przyjęcia: obserwatorzy rzekomo pomylili U2 z jednym z sowieckich MiGów i stąd tylko „oskarżanie” Powersa, że zszedł niżej niż powinien, co naprawdę nie miało miejsca.

To wszystko jednak nie wyjaśnia, dlaczego zawiodła autodestrukcja. Pańska sugestia, że przyczyn trzeba szukać w Peszawarze, byłaby słuszna tylko w jednym wypadku, gdyby system autodestrukcji nie miał żadnego elementu ludzkiego. Np. samolot automatycznie wylatuje w powietrze, jeśli znajdzie się nad terytorium wroga na zbyt niskim pułapie. Nikt jednak nie wie, jaki system autodestrukcji był na pokładzie U2, a sowieciarzom i tak ufać nie można.

#7 Comment By amalryk On 26 września 11 @ 7:28

Moja „zabójcza” wiedza bierze się po prostu stąd, iż trzy tygodnie po wybuchu wojny polsko-jaruzelskiej znalazłem się „w okopach”, gdzie po czteromiesięcznym przeszkoleniu w SPRz-e wylądowałem w baterii radiotechnicznej jednego z dywizjonów rakietowych gdyńskiej brygady WOPK (wyposażonego we Wołchowy właśnie, o którym to zestawie, najczęściej politrucy, do znudzenia „jechali z tą narracją” o 1 maju, trybunie na Pl. Czerwonym, U2 etc..) . Wchodziłem, a jakże, w skład tzw. Zmniejszonej Obsługi Bojowej pełniącej dyżury w strefie bojowej (na tzw. „górce” – teren ze sprzętem ogrodzony drutem kolczastym i oddalony od koszar, gdzie się siedziało, jadło, spało w ubraniu przez cały czas trwania dyżuru – czasami nawet do dwóch tygodni). A jako że mój „stołek” znajdował się w bunkrze zaraz obok ON-a (oficer naprowadzania rakiet) to wiem z autopsji jak się to wszystko odbywało.(Dywizjony nadmorskie miały czterominutowy czas gotowości, tzn. czas jaki mógł upłynąć od ogłoszenia alarmu do złożenia przez dowódcę ZOB na SD brygady meldunku o gotowości rakiet do zejścia z wyrzutni.)

Amerykański operator radaru, dopuszczony do dyżuru, mylący cele??? To chyba jakiś żart, a NRZ (czy jak się to u nich nazywało) „swój-obcy” to się był im „ziepsiuł”??? Rzeczywiście coś więcej tu pytań niż odpowiedzi.

#8 Comment By michał On 26 września 11 @ 11:44

Wie Pan, do dziś fascynuje mnie pytanie, co by się ze mna stało, gdybym w 1980 roku poszedł – jak narodzonemu w Polsce Ludowej przystało – do wojska. Byłem o włos od tego, byłem już pogodzony, żeby pójść do woja i zawdzięczam tylko przyjacielowi, że mnie od tego odwiódł – R jeśli tam jesteś, to jeszcze raz bardzo Ci dziękuję – przekonał mnie mianowicie, że trzeba złożyć podanie na kolejny uniwerek niezależnie od tego, że był już koniec czerwca. A gdybym go nie spotkał na schodach do przejścia podziemnego pod Marszałkowską, co wtedy? Czy byłbym składał przysięgę na wierność? Czy byłbym strzegł koksowiników? Pewnie tak.

A ten amerykąnski dureń nie pomylił nawet celów, ale miał rzekomo pomylić swój niebosiężny U2 z wrogim Su-9, który nie mógł się wzbić na ten sam pułap. To jest wszystko bardzo dziwne.

#9 Comment By amalryk On 27 września 11 @ 7:30

„[…]co by się ze mną stało[…]”- Najprawdopodobniej, nic. Z tym, że jeżeli wzięliby Pana na jesieni ’80r. to byłby Pan wśród tych „szczęśliwców”, którzy (mimo studiów) zamiast roku spędzili w koszarach półtora, klnąc swój los w żywe kamienie.(Ja to „załatwiłem” sobie odroczenie u samego kierownika Studium Wojskowego, ale… miałem niebawem okazję przekonać się, na własnej skórze, jak długie ręce miała wojskowa bezpieka. Muszę jednak uczciwie przyznać , iż mimo moich późniejszych dyscyplinarnych „wyczynów” w tym cyrku, to włos mi jednak z głowy nie spadł. Cóż, rodzina!)

„[…]amerykąński dureń nie pomylił nawet celów[…]” – W wojskowej nomenklaturze wszystko co wyświetla się na wskaźniku to cel. Tylko istniał taki przycisk (nie wiem jak u amerykańców, ale pewnie podobnie) NRZ, (naziemnyj radiolokacyjnyj zaproszczik) po wciśnięciu którego za wszystkimi „swoimi” celami pojawiało się drugie echo. Pewnie widział Pan gdzieś wskaźnik radaru, taki okrągły ekran telewizora z kręcącym się świecącym promieniem, ten promień to impulsy wysyłane przez antenę (dlatego ten świecący promień, nazywany podstawą czasu, kręci się z taką samą prędkością kątową jak antena).Środek ekranu to miejsce w którym znajduje się radar. Gdy podstawa czasu „oświetla” cel pojawia się na wskaźniku echo w kształcie gdzieś centymetrowego łuku ot taki kształt ) i im dalej się znajduje od środka ekranu tym dalej jest od nas (ekran jest wyskalowany). Gdy operator włączy zapytanie „swój-obcy” to zaraz za każdym „swoim” pojawia się drugie echo i na wskaźniku wygląda to mniej więcej tak )).

#10 Comment By michał On 27 września 11 @ 7:53

Hmm, chyba nie. Chyba musiałbym spędzić dwa lata w wojsku, bo to by było przed studiami.

Jeżeli dobrze rozumiem Pański opis działania takiego radaru – a jest zupełnie prawdopodobne, że radar używany przez Amrykanów w 1961 roku niewiele się różnił od tego, z którym Pan miał do czynienia – to było trudno pomylić swego z obcym, czy tak?

A jednak Amerykanie twierdzą, że operator, który oskarżył Powersa o zejście na zbyt niski pułap, mógł po prostu pomylić Su-9 z U2. Czy to wydaje się Panu prawdopodobne?

#11 Comment By amalryk On 28 września 11 @ 1:13

Z całym szacunkiem do radzieckiej myśli technicznej, zauważmy jednak iż: Amerykanie śledzili U2 odległy o kilka tysięcy (!) km od prowadzących go stacji, ba z ich informacji wynika, że śledzili go również w wysokości – co samo w sobie dowodzi o skali ich ówczesnego technologicznego zaawansowania. Na dodatek nie zapominajmy o tym, że U2 dawał bardzo nikłe echo na radarach, tak że przez pewien czas był dla sowietów w ogóle nie zauważalny. Gdy do tego wszystkiego przypomnimy, że U2 poruszał się z prędkością poddźwiękową (znacznie wolniej od ścigających go myśliwców) i z pewnością był wyposażony w jakiś system identyfikacji „swój -obcy”, to te opowieści o „mylącym się operatorze” możemy śmiało między bajki włożyć.

#12 Comment By michał On 28 września 11 @ 10:52

Czy w takim razie wydaje się Panu możliwe, że U2 został w jakiś sposób uszkodzony na swoim nieosiągalnie wysokim pułapie – mamy tu dwie hipotezy: bezbronny Su-9 wzlatujący z trudem w pobliże U2 z misją samobójczą oraz salwa rakiet Dźwińsk wybuchająca nieopodal amerykańskiego samolotu – co spowodowało, że zszedł na niższy pułap i tam dopiero zostła zestrzelony? Ma to dodatkową zaletę, że wyjaśnia opóźnienie, z jakim Powers katapultował się. Mógł początkowo próbować opanować samolot, a potem mając kłopoty z tlenem katapultować się, kiedy już było na wszystko za późno.

Problem z taką wersją jest oczywisty. Jeżeli tyle było czasu od momentu uszkodzenia do zestrzelenia, to dlaczego urządzenia szpiegowskie nie uległy autodestrukcji?

#13 Comment By amalryk On 29 września 11 @ 9:31

Sowieci dysponowali wówczas wersją SA-75 Dźwina o deklarowanej górnej strefie ognia 25km, czyli U2 leciał na granicy technicznych możliwości tego zestawu. Ale ponoć w swym „bitewnym zapale” odpalili aż czterynaście rakiet, rozwalając przy okazji swojego MiG-19, więc być może U2 którymś odłamkiem został zachaczony.Su-9 nawet jakby się tam wdrapał to i tak by był na progu sterowności, na dodatek bez uzbrojenia.

Mnie interesuje bardziej skąd sowieci znali trasę przelotu, bo rozkramarzenie się z tym całym rakietowym majdanem to nie było takie sobie hop-siup.

#14 Comment By michał On 1 października 11 @ 7:47

Nie musieli chybya znać trasy przelotu. Poprzedni lot U2 nad sowietami był śledzony przez sowieckie radary z wściekłą bezsilnością. U2 nie było poza zasięgiem ich radarów, tylko poza zasięgiem ich obrony przeciwlotniczej. Dlatego jest tak ciekawą zagadką, w jaki sposób go zestrzelili. W jaki sposób wrak nie uległ totalnej destrukcji?

A propos, pilot Su-9, który przyznawał się do „zniszczenia” U2 tak właśnie twierdził: kiedy wspiął się na pułap U2, to zatracił sterowność i zdołał tylko przelecieć pod nim, co z kolei miało tak wzburzyć powietrze wokół U2, że został jakoś uszkodzony.

#15 Comment By amalryk On 2 października 11 @ 8:14

U2 był kostrukcją delikatną i trudną w pilotażu, ale na miły Bóg, przecież nie był klejony z papieru, żeby byle jakieś tam turbulencje powodowały ropad kadłuba!

Predzej podejrzewałbym, że sowieci zdecydowali sie na inną elaborację, przynajmniej części, rakiet.(Obniżenie ciężąru głowicy bojowej i „podrasowanie” silnika marszowego.)

Piętą achillesową sowieckiego uzbrojenia zawsze była elektronika (toporna, kobylasta i z poprzedniej epoki).

#16 Comment By michał On 2 października 11 @ 9:48

Przyzna Pan, że tego wiedzieć nie możemy. Wiemy, że był delikatny i trudny w pilotażu, ale kto może wiedzieć, jak zachowałby się w takiej sytuacji?

Wszystkie te rozważania są czysto hipotetyczne. Co mnie zdumiewa, to że w pół wieku później nadal nie wiadomo z pewnością, jak został zestrzelony i że można nadal snuć takie rozważania.

#17 Comment By amalryk On 3 października 11 @ 3:28

„[…]Co mnie zdumiewa, to że w pół wieku później nadal nie wiadomo z pewnością, jak został zestrzelony i że można nadal snuć takie rozważania.[…]” – Akurat! Zdumiewa! Zdumiałby sie Pan, niewatpliwie, ale dopiero wówczas, gdyby czarno na białym, z całą niepodważalną dokumentacją i zeznaniami świadków, miałby Pan powszechnie dostępny materiał, iż było tak to a tak! A o tej dzisiejszej „pół wieku później” sytuacji może pan powiedzieć z czystym sumieniem wszystko – tylko na pewno nie to że Pana zdumiewa!! Bo mnie, niech Pan sobie wyobrazi, wcale a wcale.

#18 Comment By michał On 3 października 11 @ 7:04

Może. Może ma Pan rację. Może rzeczywiście nic już nas nie powinno dziwić. Ale jednak jest coś nieprzyzwoitego w fakcie, że w otwartym społeczeństwie, jakim z pewnością są Stany Zjednoczone, pomimo postępów bolszewizującego marszu przez amerykańskie instytucje, po upływie półwiecza nie można dojść do prostego wyjaśnienia, jak zestzrelony został samolot.

Wiemy już, że to jest bolszewicka metoda: zatopienie prawdy w powodzi pseudo-faktów, odkryć, rewelacji, hipotez itd. Próbowali tej metody wobec Katynia, ale natknęli się na jednego człowieka, który odpierał z cierpliwością i argumentował z jasnością. Zastosowali ją bezbłędnie wobec katastrofy w Smoleńsku i nie wiem już, czy się śmiać, czy płakać nad tym jak fym i spółka wpadają w ich sieci (zamiast uczyć się od Mackiewicza, to sami przykładają się do konfuzji przez mnożenie hipotez i pseudo-faktów). Widzimy z pracy Darka, że Amerykanie zastosowali tę samą metodę w kwestii zabójstwa Kennedy’ego: utopili każdą możliwość dojścia do prawdy w zalewie raportów, przesłuchań, dociekań, książek, filmów, na których temat każdy musi mieć zdanie.

Ale kto zastosował tę metodę w wypadku U2? Dlaczego nie ma jasnej odpowiedzi, jak samolot został zestrzelony? NIektóre dokumenty nie zostały opublikowane, co jest z pewnością normalne w sowietach, ale dziwne w Stanach.

Może ma Pan rację, może nie powinienem się zdumiewać.

#19 Comment By amalryk On 4 października 11 @ 8:54

„[…]jest coś nieprzyzwoitego w fakcie, że w otwartym społeczeństwie, jakim z pewnością są Stany Zjednoczone,[…]” – Ale to nie Amerykanie zestrzelili przecież U-2. (Inna sprawa, że z tą „otwartością” to też zaczyna tam być bardzo „różnie”.)

#20 Comment By michał On 4 października 11 @ 9:00

To Amerykanie nie ujawnili dokumentów na temat zestrzelenia. Nie ujawnili otwarcie. Z otwartością na pewno bywa różnie, ale można na Zachodzie nadal otwarcie (i bezskutecznie) protestować przeciw takim praktykom, gdy u sowieciarzy można tylko albo zamknąć gębę, albo ją człowiekowi zamkną.


Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com

URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2011/09/17/golicyn-nosenko-i-kilka-zapomnianych-drobiazgow-iv/

Copyright © 2007 . All rights reserved.