- - https://wydawnictwopodziemne.com -
Szto diełat’?
Posted By admin On 16 lutego 12 @ 9:08 In Orzeł | 24 Comments
Spór, w który wdałem się z autorami Wydawnictwa Podziemnego ma na łamach niniejszej witryny długą historię i nie wypada go kontynuować nie zapoznawszy się najpierw z dotychczasową wymianą argumentów. A zatem odrobiłem pracę domową i przypomniałem sobie teksty:
Rolex, FYM i podziemny polrealizm [1], [1] [2]Masowe niecnotki [3] oraz polemikę z Jeffem Nyquistem. *
Po wydestylowaniu stanowisk wyjściowych dyskutantów z obu stron (nie, nie barykady, bo przecież wszystkim chodzi o reanimację Państwa Polskiego), wychodzi mi taki obraz:
Przywołani w dyskusji autorzy – Aleksander Ścios, Rolex, FYM – szansę na demontaż postpeerelowskiego tworu widzą w zwycięstwie siły politycznej, która na pierwszy rzut oka wydaje się prowadzić walkę na śmierć i życie z obrońcami (i twórcami) neosowieckiego organizmu, zwanego czasem III RP. Czyli uważają oni aktywność na zastanych warunkach za sprawę oczywistą.
Z drugiej strony, redaktorzy Wydawnictwa Podziemnego ze stoickim spokojem, używając rzeczowych i logicznych argumentów, dowodzą, że wdawanie się w jakąkolwiek grę z sowieckimi namiestnikami nie jest niczym innym, jak uleganiem prowokacji zastawionej na takich właśnie szczerych ale naiwnych patriotów. Ich zdecydowanie, zapał i determinacja została na kilka ruchów naprzód przewidziana przez komunistycznych planistów, stąd też o żadnym zaskoczeniu, czy skutecznym działaniu na tej płaszczyźnie, mowy być nie może. Dalej jest tylko, argumentują autorzy WP, czołganie się przez bagno kompromisów, po którym następuje powtórka którejś z licznych w najnowszej historii „normalizacji”. Jak nie wiec poparcia dla towarzysza Wiesława z 1956 roku, to Sierpień 80, albo bruderszafty rocznik 1989. Krótko mówiąc, zmagania polityczne, których dziś jesteśmy świadkami miałyby być tylko pozorem, a siły deklarujące walkę z systemem, niczym innym, jak kolejną fałszywą, koncesjonowaną opozycją, jak ta z pierwszego PRL-u, której celem było między innymi skanalizowanie niepokojów społecznych i dezinformacja.
Od dawna padają wciąż te same argumenty i dyskusja tak jakby utknęła w martwym punkcie, bo żadna ze stron nie jest w stanie przekonać drugiej. Chociaż tak po prawdzie, to chyba wcale się ze sobą nie komunikują…
Jeśli przyjrzeć się uważniej argumentom Pana Dariusza (m. in. w artykule „Rubikon rzeczywistości”, ale również w wielu wcześniejszych tekstach), to zasadniczą przeszkodę w realizowaniu się na jedynej dostępnej obecnie płaszczyźnie politycznej widzi on w semantycznej zapaści, która wywarła tak silne piętno na umysłach współobywateli, że nie są oni w stanie dostrzec, że państwo, w którym żyją nie jest ich państwem, a tylko kolejną mutacją PRL-u. Taki proces degeneracji zdolności poznawczych nazwano sowietyzacją. Każda próba zignorowania tego zjawiska musi prowadzić zatem na manowce i wypaczać ogląd rzeczywistości.
No dobrze, ale sowietyzacja nie jest przecież sztuką dla sztuki. To precyzyjnie zaplanowany proces, środek do osiągnięcia określonych celów. Jakich? Obawiam się, że wciąż tych samych, co po 22 lipca 1944 roku. Po pierwsze, na zawsze mamy pozostać pozbawionym prawdziwej elity zbiorowiskiem, niezdolnym do samodzielnego planowania i osiągania jakichś wspólnych celów. Naszym przeznaczeniem ma być realizowanie zadań narzucanych przez kolejnych nadzorców, przy czym zmiana tego, czy innego nadzorcy nie wpływa na ogólny charakter samego procesu sowietyzacji. Bez względu na to, czy pada rozkaz budowy gułagu sowieckiego, czy europejskiego, my powinniśmy wciąż tak samo wsłuchiwać się pilnie, jaki to rozkaz przekazuje nam na sztandarze rewolucji profil czwarty (piąty, szósty, dziesiąty). Wszelka aktywność zmierzająca do formułowania wspólnych interesów, wytyczania jakiejś strategii, w ogóle samo integrowanie się wokół zakazanych symboli, które mogłyby obudzić poczucie wspólnoty, jest systematycznie piętnowane. Metodyczne powtarzanie takich połajanek doprowadziło w końcu do absurdalnej sytuacji, wytworzyła się mianowicie specyficzna autocenzura, na analogicznej zasadzie, jak odruchy Pawłowa. Używanie zwrotów takich jak „ojczyzna”, „patriotyzm”, „naród” wywołuje automatycznie skojarzenia typu „terror”, „nacjonalizm’, „faszyzm”. Pierwszy lepszy konsument medialnej leguminy być może nie potrafiłby przyswoić dłuższej wypowiedzi pisemnej, ale bez trudu dopasuje odpowiednie hasła z powyższego przykładu. To bezsprzecznie wielki sukces autorów sowietyzacji i dziś korzystają z niego coraz to nowi przybysze z różnych metropolii, którzy zaprzęgają nas do swoich rydwanów. To, czy ostatecznie uda się odtworzyć struktury niepodległego państwa, czy też pozostanie ono tylko rezerwuarem taniej siły roboczej, rynkiem zbytu masowo wytwarzanych przez wielkie korporacje towarów niskiej jakości i drogą tranzytową pomiędzy dwoma wielkimi sąsiadami, zależy w dużej mierze, niestety od czynników zewnętrznych, ale aktywność samych obywateli może w jakimś stopniu zachwiać podstawami systemu ustanowionego gdzieś w drugiej połowie lat 80-tych.
Kiedyś strażnikiem (bezpiecznikiem) utrzymującym omawiany system był fizyczny terror. Dziś jest to terror ekonomiczny. Był taki moment, że polska (postpeerelowska, jeśli kto woli) gospodarka miała potencjał wystarczający do skumulowania kapitału, dzięki któremu cały ten misterny plan zniewolenia intelektualnego zwyczajnie wziąłby w łeb. Tak, to początek lat 90-tych ubiegłego wieku. Jasne, wiem, że wszystkie kluczowe, strategiczne rejony gospodarki były już przejęte przez różnej maści „ludzi honoru”, że banki, stocznie, huty, kopalnie zostały już dawno rozkradzione. Ale był też olbrzymi sektor drobnych firm, przedsiębiorców, różnej maści wolnych strzelców, którzy nie mając komunistycznych korzeni, dysponowali dla odmiany otwartymi umysłami i wykorzystując chwilową swobodę legislacyjną (zanim system się uszczelnił) ruszyli swoimi własnymi drogami. To wszystko były fantastycznie barwne historie. Tak zaczęły powstawać pierwsze, małe fortuny bez czerwonego wspomagania. Z tych drobnych firm, warsztatów, manufaktur, mogły w przyszłości powstać zręby rodzimego przemysłu, a kapitał zgromadzony w rękach nieuwalanych komunistycznymi powiązaniami miał szansę uodpornić nowych przedsiębiorców (a więc finansową elitę) na pranie mózgów. Oczywiście oni też podlegali wcześniej procesowi sowietyzacji przez cały PRL, ale stając się niezależnymi przedsiębiorcami, współtworząc gospodarkę opartą na prawdziwej konkurencji szybko oczyściliby swoje umysły. Niestety, u progu XXI wieku ta wizja była już tylko wspomnieniem. Zgodnie z intencją naszych nowych przyjaciół, tym razem zza zachodniej granicy, ich tutejsi kolaboranci doprowadzili do przekształcenia efektów tych wszystkich heroicznych starań w infrastrukturę całkowicie uzależnioną od przemysłu (głównie) niemieckiego. Ten wielki potencjał wytwórczy z początku lat 90-tych sprowadzony został do przemysłowej przystawki do wykonywania najbrudniejszej, często po prostu adaptacyjnej roboty. Efekt po dwudziestu latach jest taki, że polska gospodarka jest niezdolna do wytwarzania samodzielnie własnych towarów, w zasadzie można powiedzieć, że w stu procentach została uzależniona od kontrahentów z zachodu. Również, a może przede wszystkim w sensie politycznym.
Na tej gospodarczej płaszczyźnie sowietyzacja również poczyniła straszliwe spustoszenia. Nowe kadry wchodząc w życie zawodowe, bijąc się o miejsca pracy w zachodnich korporacjach (bo drobne polskie firmy żadnej stabilności finansowej nie zapewnią), tresowani są w ścisłym wypełnianiu dyrektyw przysyłanych z centrali, a każda próba samodzielnego myślenia, przejawianie choćby najmniejszej inicjatywy jest surowo karane. Efektem tego procesu jest wyhodowanie kadr wąskich specjalistów, niezdolnych do jakiegokolwiek samodzielnego, perspektywicznego myślenia. I tak krajowe filie wielkich korporacji stały się rezerwatem słynnych skądinąd „młodych, wykształconych”, obsługujących najprostsze sprzęty biurowe. To po prostu rzesze pozbawionych własnej inicjatywy, źle opłacanych niewolników, którym skutecznie wybito z głów najmniejszą choćby chęć tworzenia czegoś, co nie byłoby kopią, mniej lub bardziej udaną podróbką. Czy trzeba w tym miejscu dodawać, że gospodarka, która nic nie wytwarza skazana jest na degenerację?
No dobrze, ale to były rozważania o sowietyzacji umysłów, tu jak sądzę raczej się ze sobą zgadzamy. Różnica zdań ujawnia się, kiedy zaczynamy dyskutować o sposobach przeciwdziałania, metodach odwrócenia tego procesu. Zresztą nie, zagadnienie jest dużo szersze, niż sama sowietyzacja, bo ona jest przecież tylko środkiem. Celem jest natomiast całkowite pozbawienie nas potencjału i chęci odzyskania własnego państwa. Czy z takim sformułowaniem też się zgadzamy?
Jeśli tak, to zanim podyskutujemy o metodzie, spróbujmy w tym miejscu zagłębić się w pewne konkrety i zdefiniować, jakie warunki brzegowe muszą być spełnione, żeby można było państwo nazwać wreszcie niepodległym i suwerennym. Bez takich założeń nie da się dobrać odpowiedniej strategii.
A więc, tak na roboczo można określić kilka niebudzących chyba większego sprzeciwu punktów:
Całkowity demontaż struktur agenturalnych uplasowanych w różnej maści postpeerelowskich służbach specjalnych. Bez takiego odcięcia, jakiekolwiek dalsze próby zmiany status quo skazane są na porażkę, ponieważ wyżej wymienione siły będą skutecznie torpedowały każdą zewnętrzną inicjatywę, słusznie definiując ją jako zagrożenie dla ich dalszego pasożytowania na organizmie państwowym.
Zniesienie medialnej blokady i umożliwienie tym samym rozpoczęcia stopniowej neutralizacji skutków sowietyzacji.
Ujawnienie uzależnienia większości sił politycznych od państw ościennych. Tu być może wystarczyłoby upowszechnienie wiedzy o genezie powstania niektórych partii.
Stworzenie warunków do prowadzenia niezależnej polityki zagranicznej, nie obciążonej uzależnieniem pojedynczych postaci i całych grup interesu od związków z obcymi wywiadami, agenturą wpływu, itp.
Odtworzenie potencjału gospodarczego i zerwanie więzów zależności od gospodarek zewnętrznych. Dzięki temu powstaną warunki sprzyjające kumulacji rodzimego kapitału, niezależnego od międzynarodowych powiązań politycznych. Można tu oczywiście podać warunek wystąpienia z UE, ale to są już szczegóły techniczne sposobu realizacji powyższego punktu.
To oczywiście nie wyczerpuje całej listy życzeń, ale te punkty wydają się być kluczowe.
No dobrze, skoro mamy określone założenia brzegowe, rozejrzyjmy się teraz za przeszkodami, które jak dotąd okazały się nie do pokonania w realizacji powyższych celów. Tu można powołać się na wspominany już przez Pana Jaszczura w komentarzu pod artykułem „Rubikon rzeczywistości” tekst Józefa Darskiego (Jerzego Targalskiego) i przypomnieć bezpieczniki systemu, o których pisał:
„(…)URZĘDY SKARBOWE będą niszczyły każdego biznesmena, który nie jest związany z układem i przekroczy granice małego, ewentualnie średniego biznesu. Przykład Kluski jest tu symboliczny, ale takich wypadków były setki. Chodzi o to by normalny kapitalizm nie powstał, gdyż wówczas pieniędzmi, a więc możliwością ubiegania się o władzę, dysponowaliby ludzie spoza elity władzy. Wielkie pieniądze można robić tylko na styku z państwem (np. prywatyzacje Kulczyka, zamówienia publiczne), a więc w wyniku decyzji politycznych elity władzy i kosztem społeczeństwa. Gdyby jednak ktoś dorobił się nie na okradaniu narodu – wkroczy urząd skarbowy i go zniszczy. Oczywiście drobne biznesy mogą sobie bezpiecznie funkcjonować byle nie wyrastały ponad wyznaczone im granice.
TRYBUNAŁ KONSTYTUCYJNY. Gdyby przez pomyłkę lub nieuwagę Sejm uchwalił jakąś ustawę godzącą w interesy elity władzy, Trybunał Konstytucyjny z pewnością uczenie uzasadni niezgodność ustawy z Konstytucją. A gdyby jakaś ustawa uchwalona w celu propagandowym zaczęła być realizowana i w toku aplikacji okazała się niekorzystna dla elity władzy, kroczy Trybunał. Tak było z uczynieniem z ustawy lustracyjnej pośmiewiska i umożliwienie każdemu agentowi wydania glejtu o braku współpracy z SB i WSW.
AGENTURA sensu stricte wkracza raczej rzadko. Kiedy jakaś partia może okazać się niebezpieczna dla elity władzy, agentura dokonuje rozłamu. Wystarczy przypomnieć los Porozumienia Centrum i ROPu. Teraz agentura będzie się starała dokonać rozłamu w PiS-ie. Dotychczas tej metody nie zastosowano, ponieważ liczono na inne bezpieczniki, a poza tym w walce jaką toczył obóz Prezia z grupą Millera, PiS był przydatny do gnębienia „bandy Leszka” i nikt nie miał czasu zajmować się Kaczyńskimi. Uwierzono bowiem w skuteczność operacji Cimoszewicz-Carex. Bezpieka na szczęście nie jest nieomylna.
ZAJĘCIE PRZESTRZENI SPOŁECZNEJ przez organizacje zneutralizowane, tj. bezpieczne dla układu, nawet jednak takie organizacje trzeba kontrolować. Przykładem było powołanie AWS. Utworzenie tej koalicji się udało, bo celem strategicznym było zajęcie przestrzeni politycznej, w którą mógłby wlać się ROP, gdyby nie zadziałała w nim skutecznie agentura. Bezpieczniki muszą się uzupełniać i współdziałać. Unia Wolności jednak kontrolowała AWS w obszarach, które mogłyby być niebezpieczne dla systemu; natomiast awsowcy mogli sobie kraść byle nie atakować systemu, mogli dołączać do elity władzy (to była oferta systemu pod ich adresem), ale nie uderzać w nią. Jest to tylko jeden przykład ale w grę wchodzą różne instytucje życia politycznego i społecznego.
MEDIA należą do najważniejszych bezpieczników nie tylko dlatego, że umożliwiają manipulowanie społeczeństwem – socjotechnikę, ale także ponieważ służą do tresowania inteligencji. Jeśli chcesz robić karierę, awansować w mediach, a nie gnić na bezrobociu lub do końca życia odbierać depesze czy parzyć kawę w redakcji, musisz udowodnić nie tylko swoją lojalność ale przede wszystkim inicjatywę w obronie układu. Doskonałym przykładem są tu kariery Tomasza Lisa i Małgorzaty Łaszcz. (…)”
Do ostatniego bezpiecznika, mediów, należałoby dopisać jeszcze jeden, ściśle powiązany punkt, czyli właśnie opisywaną poprzednio sowietyzację. To być może najskuteczniejszy bezpiecznik i w systemie fasadowej demokracji może się on okazać najtrudniejszy do wyłączenia.
W tym miejscu mamy, jak sądzę, wstępnie i bardzo pobieżnie zdefiniowane środowisko, w którym się obracamy i które jest, póki co jedynym dostępnym polem aktywnego działania. Teraz dopiero można zacząć dyskusję, jak, dlaczego, kiedy i czy w ogóle.
Wydaje się, że sensowne pytanie na tym etapie, to nie czy żyjemy w wolnym państwie, bo odpowiedź jest chyba oczywista, tylko, czy dysponując wiedzą o stanie tego państwa, znając własne cele i zagrożenia przygotowane przez drugą stronę, można sformułować jakąś sensowną strategię działania. I nie jest to pytanie stawiane ZAMIAST tego o wolne państwo i PRL nr 2, tylko OBOK niego. Czyli, mówiąc krótko dyskusja o zawartości PRL-u w tworze nas otaczającym może toczyć się niezależnie od realnych działań politycznych, bo wynik tej dyskusji jest dość oczywisty. Ci, którzy podejmują działania zmierzające do zmiany tego stanu rzeczy znają odpowiedź na pytanie o stan obecnego państwa, ich przekonywać nie trzeba.
W tekście Podziemie czy Katakumby? Pan Michał Bąkowski pisze o braku sensu w docieraniu ze swoim przekazem do mas. Chyba rzeczywiście coś w tym jest. Masy niczego nie zmienią, a jednostki i owszem, mogą. Więc może zrewiduję swój pogląd na skuteczność witryn takich, jak WP. Może warto dotrzeć do nielicznych jednostek, bo któraś z nich, kto wie, okaże się kiedyś tą kluczową, która doprowadzi do przełomu? Ale nie zmienia to mojej opinii o zmaganiach na powierzchni, bo po prostu nie ma innej areny. Skoro liczą się wybitne jednostki, powiedzmy wysocy rangą oficerowie, a szeregowi żołnierze i tak nigdy nie ogarną całej skomplikowanej strategii, to ten napiętnowany rozwidlony język okaże się nie jakimś tam pogwałceniem etyki, tylko czystym pragmatyzmem, stosowanym z powodzeniem od czasu, kiedy wynaleziono ludzkość. No jakby to wyglądało, gdyby Napoleon pod Borodino tłumaczył każdemu ze swoich szwoleżerów, że, wiecie, z lewej flanki ich zaskoczymy, uderzymy tu i… no sami rozumiecie… tak będzie lepiej. A jeśli tak, to zupełnie bez problemu mogę sobie wyobrazić dobrze przeszkoloną, choć nieliczną kadrę, która wiedząc o skrzywieniu rzeczywistości, bez strachu się w nią zanurza, realizuje zadanie we wrogim środowisku i unika przy tym „normalizacji” i kompromisów, które mogłyby przekreślić ostatecznie ich wysiłki. Przekonywanie, że ta grupa działa w dobrze pojętym interesie mniej aktywnej reszty obywateli może sprawie wydatnie pomóc.
Oczywiście w tym miejscu padnie zarzut powiększania semantycznego chaosu i legitymizowania spreparowanej sceny, na której toczy się bitwa. Niewątpliwie w starciu z bolszewicką dżunglą luster można się nieźle poobijać, a nawet całkiem zagubić i stracić kurs. Takie ryzyko istnieje. No cóż, jest to koszt, jaki trzeba ponieść próbując realizować przyjęte cele. Czy na taki koszt warto się decydować? Czym tak naprawdę to grozi? A, tu już potrzebny będzie dobry strateg, czy może analityk, który oceni aktywa i pasywa i określi skalę owego ryzyka. Ja się nie podejmuję, przedstawiam tylko jeden z możliwych punktów widzenia.
Na koniec proszę mi wybaczyć ten drażniący tytuł, ale autor cytowanych słów czasem zadawał właściwe pytania. Z odpowiedziami było gorzej.
_________
* Nieznośny ciężar semantyki [4]
Obiegowe pojęcia w strategii i taktyce [5]
Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com
URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2012/02/16/szto-dielat-3/
URLs in this post:
[1] Rolex, FYM i podziemny polrealizm: http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2011/01/14/rolex-fym-i-podziemny-polrealizm/
[2] : http://http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2011/02/20/masowe-niecnotki/
[3] Masowe niecnotki: http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2011/02/20/masowe-niecnotki/
[4] Nieznośny ciężar semantyki: http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2009/12/14/english-the-unbearable-weight-of-semantics/
[5] Obiegowe pojęcia w strategii i taktyce: http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2009/12/16/english-common-usage-in-strategy-and-tactics/
Click here to print.
Copyright © 2007 . All rights reserved.
24 Comments To "Szto diełat’?"
#1 Comment By amalryk On 17 lutego 12 @ 6:13
„Na koniec proszę mi wybaczyć ten drażniący tytuł, ale autor cytowanych słów czasem zadawał właściwe pytania. Z odpowiedziami było gorzej.”
———————————————————————————————————
Możemy szybko prześledzić tamte odpowiedzi. W zasadzie dadzą się zamknąć w logiczny ciąg złożony z czterech słów:
1.Kadry (Jako punkt wyjściowy; stworzenie kadrowej partii „zawodowców”)
2.Rewolucja (Jako jedyna dostępna droga do zdobycia władzy)
3.Dyktatura (Jako jedyna forma umożliwiająca tej władzy utrzymanie)
4.Sowietyzacja (Wtedy to się jeszcze tak nie nazywało, ale o to chodziło)
Przy okazji przypomnijmy innego „samodzielnego budowniczego imperium” z tego koszmarnego XX wieku. Ten obywatel sielskiej Austrii miał dość „barokowy” styl, ale przy odrobinie cierpliwości można pewne punkty, wspólne z drogim Illiczem, z tego potoku słów wyłuskać.
Ad 1.”Należy stworzyć sztab zwolenników o nieskazitelnej wiarygodności oraz szkołę, której zadaniem w przyszłości będzie propagowanie ruchu.[…] Jest wielkim błędem myśleć, że ruch staje się mocniejszy przez połączenie go z innymi o podobnych celach.”
Ad 2. Po 9.11.1923 ta droga została zarzucona.
Ad 3. „W celu realizacji powyższych zadań (tzn.programu partii – uw.moja) żądamy utworzenia silnego centralnego ośrodka władzy w państwie.”
Ad 4. „Rozumienie idei państwa (państwowa socjologia) musi być przedmiotem nauczania i to od najmłodszych lat.”
Przytoczyłem te uwagi jako pewien „zaczyn” do dyskusji, sprowokowany tytułem i pewnymi analogiami które dostrzegłem w tekscie autora.(No i w punkcie wyjścia do przejęcia władzy, nikt zdrowy na umyśle nie postawiłby, na szanse zrealizowania rojeń tych dwóch smutnych panów, złamanego szeląga.)
Przy czym jedna uwaga; ci dwaj XX-sto wieczni demiurgowie, paradoksalnie, nie mając jeszcze do czynienia z sowietyzowanym społeczeństwem w szponach bolszewickich szarlatanów, mieli jednak spory margines manewru…
#2 Comment By Orzeł On 18 lutego 12 @ 2:29
Panie Amalryku!
Dopatrywanie się analogii do programu Włodzimierza Ilicza i tego drugiego artysty w moim tekście to jakaś śmiała nadinterpretacja. Tytuł był świadomą prowokacją, ale, dalibóg, wszystkiego mogłem się spodziewać, tylko nie ustawienia mnie w szeregu tymi osobnikami.
Ten tekst to raczej zawoalowane (może nie powinienem tego pisać?) pytanie, czy praca u podstaw, nawet ostatecznie uwieńczona sukcesem, to wysiłek wystarczający do odzyskania państwa. Ja się w tym pytaniu praktyk sowiecko – nazistowskich jakoś nie mogę dopatrzeć.
#3 Comment By Pomorzanin On 18 lutego 12 @ 4:16
Dzień dobry. Miło spotkać znajomych z „marginesu”
Dobrze, że ta strona istnieje i jest aktywnie współtworzona bowiem tego właśnie najbardziej potrzeba: wymiany wolnej i suwerennej myśli, w której słowa znaczą to co znaczą od wieków i gdzie „wishful thinking” nie stanowi podstawy rozumowania.
Nie wdając się w „leninizmy” chciałbym zauważyć że Pan Orzeł w zasadzie chce wyleczyć chorobę na zasadzie likwidacji jej objawów. Punkty które wymienia nie są wg mnie tyle „warunkami brzegowymi” co określeniem zjawisk które występują, objawów właśnie – definiującym stan rzeczy (po drobnym przeredagowaniu ale pozostawieniu istoty zdań).
Wyjątkiem jest to co nazwano tutaj „sowietyzacją” czyli wszechogarniającym kłamstwem semantycznym. Rzecz jasna, że jest to środek do celu ale też cel sam w sobie i to cel podstawowy (można powiedzieć: pierwotny) totalnego zniewolenia.
Dlatego twierdzę że od pokonania tego środka-celu należy rozpocząć leczenie się z tej choroby która trawi świat, w tym mocno nas Polaków choć nie nas, jak wierzę, tutaj rozmawiających. Nieodzowny jest przy tym absolutny realizm, bezkompromisowość i niezachwiana wiara w prawdę a więc siła ducha. Tego uczy nas Józef Mackiewicz w swojej twórczości.
Tego właśnie zawsze najbardziej bali i boją się komuniści, to nazwali kontrrewolucją. Stosując kłamstwo semantyczne w komunikacji zewnętrznej, w swoim gronie decyzyjnym stosują o dziwo normalny język. Są szczerzy. Sowietyzować i zniewolić oznacza dla nich sowietyzować i zniewolić.
Aby wyleczyć się skutecznie trzeba zwalczyć przyczynę (źródło) choroby. One by one.
Czas działa przeciwko temu ale to nie znaczy że trzeba się poddać.
#4 Comment By amalryk On 18 lutego 12 @ 6:15
Wie Pan gangrenę wypala się żelazem, raczej na inne środki bym tu nie stawiał, jeżeli ktoś na serio myśli o pozbyciu się bolszewizmu. Ot trzeba tę całą ich drogę do władzy, po prostu przebyć na odwrót.
#5 Comment By Pomorzanin On 18 lutego 12 @ 7:28
Otóż to. Gangrena. Co więc ma być tym „żelazem”? Od dołu czy od góry? Bo ja myślę że od dołu i że tylko wtedy jest jakaś szansa. Pan chyba widzi to od góry bo „na odwrót”. Jednakże z drugiej strony to był najpierw przewrót a potem „hartował się człowiek sowiecki”.
#6 Comment By michał On 18 lutego 12 @ 7:37
Szanowni Panowie,
Tak się składa, że jeden z nielicznych punktów, w których nie mogę się zgodzić z Józefem Mackiewiczem, to jego teza, iż powinniśmy brać przykład z Lenina. Problem w tym chyba, że diabła diabłem się nie wygoni. Skuteczne „uczenie się” od takich kanalii jak Lenin, Trocki, Stalin, Hitler czy Mao, wykrzywiłoby nam gęby tym samym potwornym grymasem.
Ale może ja Panów źle rozumiem? Co Pan ma na myśli, Panie Amalryku, mówiąc o przebyciu całej ich drogi do władzy na odwrót?
#7 Comment By Pomorzanin On 18 lutego 12 @ 8:28
Panie Michale,
Jeśli chodzi o mnie to bynajmniej nie chodzi mi o branie przykładu z sowieciarzy (apage!) i powtórzenie ich drogi celem pokonania komunizmu. Chodzi jednak o skuteczny i trwały sposób. Napisałem jak to widzę. Musi się zmienić sposób myślenia a myśl musi stać się wolna. Przede wszystkim należy radykalnie (gangrena!) odrzucić kłamstwo semantyczne i językowe. Działanie w „katakumbach” (choć przyzna Pan że jest przecież na tej stronie całkowicie jawne) jest dobre o ile może wywierać jakiś wpływ na zewnątrz.
Ktoś odkryje tą stronę, ktoś przeczyta, ktoś odrzuci ale też ktoś zrozumie…
#8 Comment By Orzeł On 18 lutego 12 @ 8:39
Jak rozumiem, uważają Panowie, że wystarczy przywrócić słowom ich pierwotne znaczenie, żeby proces sowietyzacji osłabić, lub w ogóle zatrzymać. To się wydaje prawdopodobne. Ale co w takim razie ze wspomnianymi bezpiecznikami systemu? Załóżmy, że większość obywateli w pewnym momencie pojmie istotę dezinformacji, której jest poddawana. Co dalej? Czy sam ten fakt będzie równoznaczny z powrotem niepodległego państwa?
#9 Comment By Pomorzanin On 18 lutego 12 @ 9:16
Ten fakt równoznaczny oczywiście nie będzie. Ale to zasadniczy warunek rozpoczęcia procesu przywracania zdrowia. Niepodległość jest możliwa gdy będziemy mieli na czym ją oprzeć czyli gdy będziemy chcieli ją uzyskać i skutecznie utrzymać. Najpierw trzeba zlikwidować przyczynę zakażenia i wyczyścić ranę. Niestety to potrwa a to jest gangrena więc może się skończyć źle pomimo wszystko…
#10 Comment By amalryk On 19 lutego 12 @ 7:05
Załóżmy, że większość obywateli w pewnym momencie pojmie istotę dezinformacji, której jest poddawana.
—————————————————————————————————-
Z równym prawdopodobieństwem może Pan śmiało założyć że bolszewicy dobrowolnie oddadzą władzę.
Żadna praca u podstaw etc…
Kontrrewolucja i desowietyzacja na globalna skalę – a i to bez gwarancji nawrotu zarazy.
Rzekłbym nawet za drogim Illiczem; „Kontrrewolucja bez plutonów egzekucyjnych jest pozbawiona sensu.”
#11 Comment By michał On 19 lutego 12 @ 7:11
Panie Amalryku,
Nie powiedział Pan nadal, co konkretnie ma Pan na myśli, mówiąc o „przebyciu całej ich drogi do władzy na odwrót”?
#12 Comment By Orzeł On 19 lutego 12 @ 9:01
Panie Amalryku!
Ta „kontrrewolucja i desowietyzacja na globalną skalę” mnie zaintrygowała. Czy mógłby Pan rozwinąć tę myśl? Znaczy co, znów głos miałby zabrać towarzysz mauzer?
Pan Pomorzanin pisze, że trzeba zlikwidować przyczynę zakażenia (sowietyzację), że jest to warunek rozpoczęcia procesu przywracania zdrowia. Ok, zgadzam się. Ale ja tu od dłuższego czasu pytam: CO DALEJ? Jeśli współobywatele w końcu przejrzą na oczy, to czy od tego już się polepszy? Żadnych działań politycznych już nie potrzeba?
#13 Comment By Pomorzanin On 19 lutego 12 @ 9:50
Czym miałby by być owe „plutony egzekucyjne” Panie Amalryku? Czy dosłownie?
Pozwolę sobie jednak zauważyć że współcześni nam komuniści nie stosują, poza lokalnymi wyjątkami, siły militarnej do podporządkowania sobie innych ale za to masowo stosują techniki manipulacji i dezinformacji, wykorzystując do tego najnowsze środki techniczne i zdobycze naukowe których w większości nie muszą już zdobywać szpiegostwem.
Przyjmując i kontrolując, po transformacji, mechanizmy gospodarek zachodnich (szczególnie USA jako swojego „Głównego Przeciwnika”) a także sterując nimi, doskonale poznają zasady funkcjonowania krajów które chcą przejąć oraz co najważniejsze „rozpuszczają” się w ich strukturach i instytucjach. Nie robią już tego tylko na skalę jawnych i tajnych rezydentur ale na skalę globalną. Nie ma już kwestii ich wpływu na zjawiska które mają miejsce na świecie, jest tylko kwestia pełnego kontrolowania ich.
Aby ich pokonać ich własną bronią należałoby wziąć pod uwagę raczej tą strategię.
To byłoby mało realne w przewidywanie krótkim czasie.
Skoro Pan cytuje ich „złote myśli” a właściwie ich „kanon” to i ja zacytuję (mniej więcej bo z pamięci): „kapitaliści sami ukręcą sznur na którym ich powiesimy”.
Aktualnie to raczej smutna konstatacja stanu rzeczy.
#14 Comment By michał On 19 lutego 12 @ 9:52
Panie Orle,
Jeśli dobrze Pana rozumiem, to wygląda jakoś tak:
Pan mówi: załóżmy, że sowietyzacja zniknie, że obywatele prlu przejrzą i dostrzegą swą sowiecką sromotę – co dalej?
Panowie Pomorzanin i Amalryk odpowiadają na to: nie ma takiej możliwości. Prędzej Las Birnamski podejdzie do murów Dunsinane (OK, to może nie jest najlepszy przykład, zważywszy, co się przydarzyło Makbetowi), niż ludzie sami z siebie ulegną desowietyzacji.
Taki proces może nastąpić tylko w wyniku kontrrewolucji, na którą nie ma w tej chwili żadnych szans. Innymi słowy, Pańskie pytanie „co robić?” ma głęboki sens (choć nie Pan pierwszy je tu zadał), gdy pytanie „co dalej?” po desowietyzacji, takiego sensu chyba nie ma.
#15 Comment By Orzeł On 20 lutego 12 @ 8:46
Panie Michale!
W starych demokracjach, np w Wielkiej Brytanii, sowietyzacja mimo globalnego pędu do „postępu”, napotyka jednak niejaki opór. Dzieje się tak za sprawą różnych „zacofańców” i „oszołomów”, takich jak choćby torysi. Dzięki takim hamulcowym „postęp” na szczęście wciąż ma pod górkę. W takich okolicznościach pytanie „co dalej” po hipotetycznej desowietyzacji faktycznie nie ma sensu, bo to oczywiste. Wszystko wraca do normy, brytyjski konserwatyzm w naturalny sposób reguluje prawidłowy rozwój kraju i chroni przed „postępem”. Nikt nie kwestionuje sensu politycznej aktywności na powierzchni, gdzie toczy się bitwa o przyszły kształt państwa.
U nas większość „oszołomów” postępowcy fizycznie zlikwidowali w szalonych latach 40-tych i 50-tych, a ci którzy ocaleli, nie do końca wszystkich tęskniących za normalnością zachwycają. To i różne inne cyrkumstancje powoduje, że takie pozornie oczywiste metody odzyskiwania państwa, jak w wolnym świecie, są tu wciąż poddawane w wątpliwość. Więc wydaje mi się, że moje pytanie „co dalej po desowietyzacji?” jak najbardziej ma sens.
#16 Comment By Andrzej (Pomorzanin) On 20 lutego 12 @ 10:05
Panie Orle i Panie Michale!
Ponieważ uważam, że procesy historyczne na naszym świecie są jednak nieprzewidywalne i nie zależą tylko od ludzkości (zawsze może zdarzyć się jakiś meteoryt lub trzęsienie ziemi), zatem jednak pozwolę sobie na odpowiedź na pytanie „co dalej?”.
Dalej oczywiście leczenie. Skuteczny antybiotyk, jak już Panowie wskazali, to konsekwentna desowietyzacja. Poza tym leczenie pozytywne: wartości uniwersalne, prawda, moralność, wolny wybór. Odbudowa cywilizacji bez gwarancji czy się to skończy dobrze czy źle.
Naturalnie przy danych wejściowych jakie mamy dzisiaj i przy założeniu ich stabilności odpowiedź na pytanie „co dalej?”(tu gdzie żyjemy) może nie mieć sensu. Wtedy odpowiedź na pytanie „co robić?” dla mnie jest jedna: nie brać w tym udziału i zachować siebie. Jestem też zdania że należy jeszcze przynajmniej próbować się bronić. Czyż nie temu służy ta dyskusja? Żeby się bronić, trzeba przecież wiedzieć przed czym. Stąd też moja propozycja żeby zacząć od pokonania kłamstwa semantycznego.
#17 Comment By michał On 20 lutego 12 @ 2:30
Obawiam się, że przecenia Pan Torysów przede wszystkim, ale w ogóle zacofańców i oszołomów. Torysi nie są wcale partią konserwatywną. To jest partia władzy, która pójdzie na każdy kompromis i nie będzie się trzymać żadnych zasad, byle tylko dorwać się do władzy. Postęp ma tu jak najbardziej z górki i tylko wstyd, że nominalnie konserwatywna partia jest odpowiedzialna za ogromną część tego, co się tu dzieje. To w końcu Margaret Thatcher, a nie Tony Blair, podpisała Traktat w Maastricht, to ona oddała Hong Kong komunistom, to ona sprzedała Rodezję bolszewikom, to ona była gotowa robić interesy z Gorbim.
Ale to wszystko nie ma nic wspólnego z pytaniem „co dalej po desowietyzacji?”, bo taka desowietyzacja jest niemożliwa bez kontrrewolucji, czego być może dobrym przykładem jest zsowietyzowana scena polityczna w Wielkiej Brytanii, gdzie przecież nie mordowali, nie torturowali, nie bili pałkami, a niech Pan tylko posłucha BBC i zobaczy Pan co to za bolszewia.
#18 Comment By michał On 20 lutego 12 @ 8:01
Panie Andrzeju,
Proszę wybaczyć, Pański komentarz nie został zaakceptowany automatycznie, ponieważ użył Pan tym razem innego podpisu.
Tak, bronić się, bronić zdrowego rozsądku, bronić fundamentalnej przywoitości – cóż więcej nam pozostaje? Ale to nie jest pięknoduchostwo, jak nam wielokrotnie zarzucają, to jest realizm. Realistycznie musimy oceniać, że nie ma w tej chwili szansy na walkę, ale nie możemy wykluczyć, że taka szansa powstanie w przyszłości, a broniąc siebie, przygotowujemy podstawy do takiej walki, gdyby warunki w przyszłości miały się zmienić.
Antykomunizm wydaje mi się jedyną postawą godną człowieka uczciwego w dzisiejszym zbolszewizowanym świecie.
#19 Comment By Orzeł On 20 lutego 12 @ 9:28
Ok, mamy w takim razie jakieś wyartykułowane wnioski: póki co, tylko i wyłącznie praca u podstaw, prowadzona z podziemia i czekanie na sprzyjające okoliczności. Obawiam się jednak, że te okoliczności mogą się objawić jako chrzest gąsienic i brzęczenie pustych łusek o bruk, kiedy już strategiczne partnerstwo się obu partnerom znudzi… jak to szło… „jedna bomba atomowa i wrócimy znów do Lwowa”… Czy tak?
Wolałbym jednak jakąś inną alternatywę. Ale na to zdaje się i tak nie mamy już żadnego wpływu.
#20 Comment By gniewoj On 20 lutego 12 @ 9:35
Witam Panów,
co z pytaniem o losy świata / ludzi „po desowietyzacji?”?
Czy można wyobrazić sobie cokolwiek innego niż powrót do ładu sprzed pojawienia się na świecie bolszewickiego łajna? Czy możliwy jest powrót do ustroju, w którym nikt nie mówi o żadnej równości społecznej? Chyba nie.
Musiałaby dokonać się świadoma odbudowa hierarchicznego ustroju, w którym jest i sługa i władca. Pierwszy lojalny i poddany drugiemu. Drugi odpowiedzialny za pierwszego z jednej strony, z drugiej strony odpowiedzialny wobec Boga.
Powrót do takiego ustroju wydaje mi się być wysoce nieprawdopodobny.
Coraz bardziej przekonany jestem do stanowiska Pana Michała: „bronić zdrowego rozsądku, bronić fundamnetalnej przyzwoitości”. Tylko tyle i aż tyle.
#21 Comment By michał On 20 lutego 12 @ 11:01
Panie Orle,
Myślałem, że tylko w mojej świętej szkole Augustyna śpiewało się na wycieczkach szkolnych: „armia nasza silna, więc wrócimy wnet do Wilna” i „niech żyje granica polsko-chińska na Uralu!”
Taak, tylko że wtedy mieliśmy po 15 lat…
A do wyartykułowania wniosków, jeszcze trzeba będzie powrócić.
#22 Comment By michał On 20 lutego 12 @ 11:03
Panie Gniewoju,
To jest aż tyle. To jest bardzo dużo.
#23 Comment By amalryk On 21 lutego 12 @ 9:00
Przyczyn śmiertelnej choroby toczącej naszą cywilizację należy upatrywać tak w radosnej twórczości opętanych szarlatanów ,bezczelnie tytułowanych filozofami, jak i we współudziale tych, którzy do popularyzacji i co gorsza wcielenia owych rojeń w życie doprowadzili, miast z racji odpowiedzialności ciążącej na władcach, odizolować takich „myślicieli” w szpitalu wariatów.
Ale wszystko co zostało ludzką ręką uczynione tą samą ręką można obalić – to tylko żałośnie śmieszne w swych pretensjach, wyczyny drobnych, godnych politowania, jęczących z bólu malutkich istot na mikroskopijnej planecie zagubionej gdzieś w bezkresie kosmicznej otchłani.
#24 Comment By Andrzej (Pomorzanin) On 21 lutego 12 @ 9:09
Obawiam się Panie Amalryku że w danym kontekście dystans planetarny jest dla mnie zbyt wielki (o meteorycie napisałem tylko po to aby wskazać na nieprzewidywalność przyszłych dziejów).