- - https://wydawnictwopodziemne.com -

Uczta Baltazara

Posted By admin On 12 kwietnia 12 @ 9:18 In Stary chrzan | 9 Comments

Na usilne prośby młodego człowieka, który mieni się być „Redaktorem”, podejmuję się raz jeszcze napisania kilku słów dla dziwnego przedsięwzięcia pod nazwą „Wydawnictwa Podziemnego”.  Samo zjawisko jest dla mnie owiane tajemniczością.  Nie jest to wcale wydawnictwo par excellence, nie jest to pismo literackie ani polityczny periodyk.  Zaiste, poproszony o próbkę produkcji „wydawnictwa”, młody człowiek odparł był, że „coś dla mnie wydrukuje”.  Jak to??  Więc twórczość panów „Redaktorów” nie ukazuje się w druku?  Okazuje się, że nie.  Wedle młodego „Redaktora” (przytaczam verbatim): „Podziemie jest próbą wykorzystania względnej swobody internetu, dzięki której możemy w wirtualnej formie publikować poglądy pozbawione szans publikacji w jakiejkolwiek innej formie” – koniec cytatu.

Zagadkowe słowa.  W „wirtualnej formie”?  Wirtualność, o ile mnie nie zwodzi przewrotna pamięć, jest terminem z zakresu metafizyki, jest pojęciem scholastycznym.  Jest to cecha pewnego stopnia możności bytu, cecha potencjalności, ale bliskiej aktualizacji (w przeciwieństwie do czystej potencjalności), coś na kształt zaczątku.  Termin ten może także oznaczać posiadanie pewnej siły zdolnej wywierać potencjalny efekt.  Odrzucam rzecz jasna możliwość, by panowie Redaktorzy popadli w heretycką doktrynę Kalwina o wirtualnej obecności Chrystusa w Eucharystii.

Wygląda więc na to, że moi podziemni rozczochrańcy, odziani w podarte spodnie i uzbrojeni w zdania o prostodusznej składni, uważają się za zaczątek czegoś.  W całym swym rozchełstanym entuzjazmie, z którym mniej im do twarzy niż raczą się domyślać, widzą siebie samych jako siłę gotową wywierać efekt.  Westchnąwszy głęboko nad niezmierzonymi czeluściami ludzkiego szaleństwa, nad otchłanią złudzeń, w jakie popadać mogą nawet skądinąd rozsądni ludzie, pomyślałem, że jeśli tak jest w istocie, jeżeli rzeczywiście pragną widzieć siebie samych jako „zaczyn”, to lepiej było powiedzieć to wprost, niż błądzić po opłotkach niczym błędny rycerz, napotykając na wiatraki „względnej swobody” przemienione raz po raz w czerwonego smoka internetu bądź ubrane w Bóg wie jaką „wirtualną formę”.

Hidalgo z La Manchy nie jest tu wcale przygodną wzmianką, ale znamienną i znaczącą (choć nie zamierzoną) figurą mych rozważań.  Bo czyż zmyślny ów rycerz, nie powinien być raczej wyrzutem sumienia dla chóru prześmiewców, co to pragną widzieć zwykły, swojski wiatrak – a nawet pożyteczny i poczciwy młyn – w każdym podejrzanym olbrzymie wymachującym rękami?  Tak dalece jesteśmy wyzuci z wyobraźni, że nie potrafimy przyjąć strasznej prawdy.  Czyż szlachetny szaleniec z La Manchy nie powinien wyrwać nas, zwykłych śmiertelników, z drzemki?  Uśpieni bazyliszkowym spojrzeniem nie chcemy widzieć smoka, bo budzi w nas grozę i przerażenie, więc rozciągamy przed nim zasłonę powszechnego mniemania, że jest tylko poczciwym wiatrakiem, co miele ziarno na pożytek każdego i rozdaje mąkę w imię wspólnego dobra, dla równości, dla sprawiedliwości, ku świetlanej przyszłości, ku chwale ojczyzny.  W oczach czerwonego smoka, Błędny Rycerz może zaiste być zaczątkiem, jest potencjalnie niebezpieczną siłą; toteż smoczą sprawą jest wyśmiewanie go, przezywanie już nie błędnym, ale obłędnym rycerzem, spychanie na margines, wyrzucanie poza nawias, wystawianie pod pręgierz, zamykanie w domu bez klamek, a nade wszystko – zamilczanie na śmierć.

Użyczam więc mego pióra podziemnym zaczątkom, w odpowiedzi na błagania jednego z jej wirtualnych Redaktorów, z którym łączy mnie długoletnia, choć pełna utrapień, zażyłość.  Ale o czym mi niby pisać?  „Niby pisać”, bo pisać wirtualnie, to przecież nie to samo, co pisać aktualnie.  Bywało, lat temu kilka, że tenże sam młokos prosił mnie o zabranie głosu w konkretnej sprawie – choćby dlatego, że poróżnił się z innym rozczochrańcem na temat „kapitana Klosa”…, albo chciał wysłuchać bajeczki o Piaskownicy – ale tym razem zezwolił mi w swojej łaskawości pisać „o czymkolwiek”.  Zaproponowałem mu spór o uniwersalia jako najbliższy „czegokolwiek”, ale nie miał ochoty się spierać.  Bardziej zainteresował go Labirynt i nić Ariadny, która wbrew rozpowszechnionemu szeroko przekonaniu nie miała wieść Tezeusza do Minotaura, ale była sposobem na ucieczkę z Labiryntu, była drogą wyjścia z sytuacji bez wyjścia.  Mity mają zawsze więcej niż jedno dno, kryją w sobie różnorodność znaczeń i wielość interpretacji.  Powszechność mitu Labiryntu w wielu kulturach, może wskazywać na głębsze treści, może wskazywać na istotną cechę rzeczywistości.  Czyżby otaczający nas świat zawsze był Labiryntem w oczach człowieka?  Sądzę, że dla prymitywnego homo sapiens z łupanym kamieniem w ręku, świat zionął grozą i tchnął tajemnicą w równej mierze, jednak włochaty myśliwy zawsze widział wokół siebie horyzont, a za nim nowe lasy pełne zwierza i nowe jaskinie, gdzie można było czuć się bezpiecznym choćby przez chwilę.  A zatem to nie natura – nieokiełznana, niezrozumiała i okrutna – ale dzieła rąk ludzkich, organizacja społeczeństwa, wczesne formy władzy, przybierać musiały niepojęte kształty ciemnego Labiryntu, do którego nie można nie wejść, ani zeń wyjść.

Gdzie jest Ariadne, usłużnie podająca ludzkości kłębek nici?

Wedle klasycznego mitu, Dedal zbudował ciemny Labirynt, by ukryć hańbę syna królewskiego, Minotaura z głową byka.  Ariadne, córka Minosa, siostra Minotaura, zakochana w pięknym Tezeuszu, pomogła Ateńczykom zabić potwora i uciec z pułapki Labiryntu, zanim, pozostawiona na życzenie Dionizosa na wyspie Naxos, została boginią i żoną radosnego boga wina i tańca.  W opisie tarczy Achillesa Homer pisze, że skomplikowany wzór Labiryntu to

„cudny taniec, który Dedal w Krecie
wymyślił Ariadnie, prześlicznej kobiecie.”

Przed pałacem Minosa znajdować się miał dziedziniec do tańców, gdzie Dedal wyłożył podłogę kamienną mozaiką, wykreślającą zawiły wzór erotycznego tańca, w którym młode dziewice odszukać miały symboliczną drogę do byka, symbolu męskiej płodności i siły.  Ariadne jest także kreteńską boginią płodności i wywodzi się w prostej linii z sumeryjskiej Ar-ri-an-de „wielce płodnej matki jęczmienia”, jest więc boginią życia.  Wedle przedhelleńskich mitów, Labirynt jest znakiem śmierci (na wzór podziemnej jaskini-grobowca), a zatem ucieczka z labiryntu oznacza reinkarnację, ponowne narodziny.  Ariadne jest przewodnikiem z Labiryntu śmierci – ku życiu.

Bardziej niż kiedykolwiek dotąd w historii ludzkości, tkwimy dziś w Labiryncie śmierci, w sytuacji bez wyjścia, stworzonej nie przez czerwonego smoka, ale przez nas samych.  Bardziej niż kiedykolwiek dotąd, potrzeba nam pomocy w znalezieniu drogi wyjścia, potrzeba boskiej inspiracji.  Zanim jeszcze rewolucja zaatakowała instytucje społeczne, już wpełzała w człowieka, jakby pożerała mu duszę.  Nasi ojcowie byli zdumionymi świadkami „włamania od spodu”, rozpadu świata zasad i zwykłej ludzkiej przyzwoitości.  Tomasz Mann mówił, że wraz z wielką wojną „zaczęło się tyle z tego, co dotychczas jeszcze nie przestało się zaczynać” – zaczęła się hańba i czerpanie pełnymi garściami z „dodatnich stron hańby”.  Czerwony smok nie udaje wcale dobrotliwego i dobroczynnego wiatraka, to my, niezdolni żyć w bezustannej grozie bazyliszkowego spojrzenia, rozpostarliśmy przed nim woal i wyśmiewamy donkichoterię szaleńców, co rzucają się z motyką na smocze słońce.

Jak w platońskiej grocie, zakuci w kajdany od lat dziecięcych, wpatrzeni w taniec cieni na ścianie, odnosimy wrażenie, że cienie są rzeczywistością samą.  Nie potrafimy już nazwać rzeczy po imieniu, bo nie znamy już rzeczy prawdziwych.  Żyjemy w kulturze lunarnej, kulturze odbić i wiecznego powrotu, żyjemy w kulturze wtórnej.  Cień Rosji w złowróżbnej postaci sowietów zwiemy „Rosją”, a cień Polski w kształcie parcianego prlu bierzemy za „Polskę”.  Cały świat łączy się z nami w tym samym złudzeniu, odkąd zechciał nazwać pucz garstki gangsterów „rosyjską rewolucją”, a największego zbrodniarza ostatniej wojny wyniósł do roli chwalebnego alianta w „walce z faszyzmem”, i posadził go na tronie oskarżyciela, sędziego i kata.  Jakie prawo mamy my, Polacy, pomstować na zdradę jałtańską, skoro to my sami gotowi byliśmy od początku wychwalać sowiecką okupację Polski jako „wyzwolenie”?  Czy wypada nam uskarżać się na „głupotę Zachodu” wobec sowieckiego zagrożenia, skoro uznaliśmy sowiecką prowokację „polskiego października” za pożal się Boże, „przemiany społeczne”, a sowieckiego agenta za polskiego patriotę?  Czy przystaje nam kwękać nad sowietyzacją narodów ościennych, jeśli Polacy w „wolnych wyborach” obierają agentów tajnej policji na rezydencki stolec?  Czy wolno nam biadolić nad współczesnym prlem, gdy przyjęliśmy bezczelną blagę „upadku komunizmu” za dobrą monetę, bo tak nam było wygodniej?

Nie ma dziś na świecie żadnej siły, która zechciałaby oprzeć się postępom globalnej sowietyzacji.  Nie ma i być nie może, ponieważ nikt tych postępów nie dostrzega.  Nie ma żadnych potencjalnych sprzymierzeńców w potencjalnej przyszłej walce.  Zachodni krytycy demoliberalnej pseudokultury, ci z tzw. konserwatywnej prawicy, patrzą z zazdrością na „autorytarne”, jak im się zdaje, rządy w sowietach czy chrl, i chcą widzieć w nich nadzieję na zatrzymanie postępów marszu przez instytucje, który rozłożył wszelkie możliwości oporu wolnych ludzi.  Wyzwoliny mogą ich zdaniem przyjść ze Wschodu!  Konserwatyzm nie ma już dziś żadnego sensu, bo co niby ma konserwować w post-rewolucyjnym świecie?  Idea powolnego ulepszania bolszewickiej łżeczywistości jest jak najbardziej na rękę bolszewickim panom.

Zinstytucjonalizowana religia nie jest żadnym oparciem w walce z bezbożnym komunizmem, odkąd wszelkie hierarchie poszły na kompromis z potomkami Lenina i Stalina i w niewybredny sposób zagłuszyły opory niezłomnych bohaterów w rodzaju kardynałów Mindszenty’ego i Slipyja.  Prawosławna Cerkiew w Rosji jest sowiecką agenturą, a Kościół katolicki po rzuceniu ekskomuniki na współpracowników komunizmu krótko po wojnie, postanowił prędko otworzyć się na bezbożników, bo wróg może być tylko z prawej strony – lewa wolna! albo apertura a sinistra.

Od owych czasów, gdy poczęto sowieckiego najeźdźcę zwać „wyzwolicielem”, upłynęło wiele dziesięcioleci i w długim szeregu prowokacji dopełzliśmy do stanu dzisiejszego, gdy fałsz stoi na kłamstwie i popędza biczem łgarstwa obłudny tłum krętaczy, kanciarzy i oszustów, pędzących z chytrym uśmieszkiem na ohydnie wykrzywionych ustach, ku przepaści.  A może raczej coraz głębiej w ciemne czeluście Labiryntu.

Są jak biesiadnicy w pałacu króla Baltazara – odurzeni winem, oślepieni przepychem wielkiej uczty, dufni w potęgę gospodarza, pewni swej własnej pozycji – którzy spostrzegli nagle z przerażeniem litery pisane niewidzialną ręką na ścianie królewskiej sali pałacowej: Mane, Tekel, Fares.

I rzeknę im: tajemne znaki już są na ścianie.  Nie uczta Baltazara – myśleć się uczta.


9 Comments (Open | Close)

9 Comments To "Uczta Baltazara"

#1 Comment By amalryk On 13 kwietnia 12 @ 4:52

Cyrus ante bolscevicus portas? Daj Boże! Daj Boże!

#2 Comment By michał On 13 kwietnia 12 @ 6:17

Prawddopodobnie nie „ante portas”, ale niezgłębione są wyroki Boże.

#3 Comment By amalryk On 14 kwietnia 12 @ 12:41

Dogorywająca na naszych oczach, w śmiertelnym bolszewickim uścisku, cywilizacja, w której nam żyć przyszło; opętana przez ów „obłudny tłum krętaczy, kanciarzy i oszustów, pędzących z chytrym uśmieszkiem” ku swojemu tragicznemu przeznaczeniu, powinna wymalować na swych sztandarach wizerunek Dedala, tego podstępnego zabójcy i zarazem sprytnego wynalazcy, który usłużnie najpierw dopomógł spłodzić Pazyfae potwora, po czem równie ochoczo zmajstrował dlań labirynt-więzienie.
Idealny patron dla tej cywilizacji, produkującej masy przeróżnych klamotów, z których jesteśmy tak szalenie dumni, a które tak naprawdę są tylko efektem funkcji kompensacyjnej, naszej technologicznej, beznadziejnej terapii oswajania świata, żałosnej próby pokonania jego całkowitej, głuchej (surdus, czy też absurdus) obojętności na nasz los. Los żałosnych, nędznych istot, które uświadamiając sobie swoje istnienie, dostrzegły zarazem, z przerażeniem, że istnieją w porządku bytu na sposób przygodny… Gdy „oświecone” konsekwentnie odrzucają granice narzucone przez religijne sacrum, głosząc debilną chwałę wyzwolenia totalnego, wpadają ostatecznie, te głupawe muszki, w pajęczą sieć zniewolenia totalnego. Pozostaje im tylko, w konsekwencji, sankcja dla gołej przemocy, dla tyranii i w ślad za nią dla ostatecznej zagłady kultury.

#4 Comment By michał On 14 kwietnia 12 @ 4:31

Dedal byłby znakomitym patronem współczesności! Zdziechowski, o ile się nie mylę, nazywał to „wiarą w zbawienie przez przemysł” i widział w bolszewizmie zwieńczenie wiary w postęp. Ale postać Dedala jeszcze lepiej wskazuje na pewną cechę specyficzną naszej współczesności: wiarę w postęp techniczny, który rozwiąże wszelkie problemy.

Na dodatek Dedal był Ateńczykiem, a ci wbrew oczywistości historycznej, mają dobrą prasę w dzisiejszym świecie, który podniósł był demokratyczne pryncypia do rzędu nienaruszalnych zasad. Demokraci chętnie wybaczają Dedalowi, że służył wiernie tyranowi, a wynoszą go na piedestał, bo przechytrzył Minosa i uciekł z Krety. Dedal jest więc także pre-dysydentem, prefiguruje rewizjonistów i antystalinistów, jest uciekinierem z minojskiej Utopii do demokratycznego raju.

#5 Comment By Andrzej (Pomorzanin) On 25 kwietnia 12 @ 11:18

Pojęciem które obecnie charakteryzuje tzw. cywilizację zachodnią powinna być pajdokracja. Powszechne zdziecinnienie skutkuje powszechnym infantylizmem. Stąd chyba bierze się ta chęć ucztowania i zabawy oraz zamiłowanie do kłamstwa, które to cechy (tej cywilizacji) umożliwiają sowieciarzom łatwo ją podbić i zniszczyć.

#6 Comment By Andrzej (Pomorzanin) On 25 kwietnia 12 @ 1:43

ps.: Powinno być „pozwalają” zamiast „umożliwiają”. Przepraszam za błąd.

#7 Comment By amalryk On 25 kwietnia 12 @ 2:23

„Powszechne zdziecinnienie…” – Och jest znacznie gorzej! Zdziecinnienie czasami u ludzi starych występuje. Teraz mamy do czynienia z obsesyjnym lękiem przed starością – pięćdziesięcioletnie matrony wpijające się w trzeszczące na szwach dżinsy i konkurujące na rynku seksualnym ze swymi córkami, czy wyleniałe samce farbujące resztki swych włosów etc, etc

„[…]My, wydrążeni ludzie
My, chochołowi ludzie
Razem się kołyszemy
Głowy napełnia nam słoma
Nie znaczy nic nasza mowa
Kiedy do siebie szepczemy[…]”

Sami sobie zbudowaliśmy ten świat. Jak trafnie szyderczo ztrawestował Hegla, tak lubiany przez Pana Michała, Elzenberg: „wszystko co rzeczywiste, jest bezsensowne, a wszystko co sensowne – nierzeczywiste”. Bo jeżeli życie ludzkie nie ma sensu odniesienionego do wieczności to nie ma go w ogóle.

Więc ostatnim słowem wyzwolenia totalnego człowieka, jest sankcja dla totalnej przemocy.

#8 Comment By Andrzej (Pomorzanin) On 25 kwietnia 12 @ 5:58

Panie Amalryku,

Zgadzam się z Panem. To co chciałem przekazać nie dotyczyło bynajmniej tylko ludzi starszych ale właśnie owych „wiecznych dzieci” – aktywnej i decydującej grupy.

„cywilizacja sowiecka” jest pochodną „cywilizacji zachodniej” (wspomnianego Hegla). Jeśli opiera się na tych „wiecznych dzieciach”, to też ma przed sobą marną przyszłość. Chyba stąd bierze się optymizm końcowych zdań powyższego artykułu?
Jeśli jednak, zanim to nastąpi, ma nadejść totalne bolszewickie zniewolenie to czy znajdzie się jakakolwiek siła która po nim „weźmie świat” i czym ona będzie?

#9 Comment By michał On 25 kwietnia 12 @ 10:46

Szanowni Panowie,

Powszechne zdziecinnienie jest chyba zawsze efektem panowania kultury masowej, więc pajdokracja jest równie dobrym określeniem, jak każde inne, ale ja wolę ochlokrację. Kiedy tłuszcza wychodzi na scenę to domaga się chleba i igrzysk – we współczesnym przekładzie: tanie supermarkety i telewizja 24 godziny na dobę. Chleb i igrzyska czyli żreć przed ekranem telewizora.

Pan Amalryk ma rację – TS Eliot i Elzenberg też – sami zbudowaliśmy sobie taki świat, nie ma co wylewać pomyj na komunistów. Oni zupełnie wprost mówili, czego chcieli, a my co? Wydrążeni ludzie na jałowej ziemi.


Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com

URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2012/04/12/uczta-baltazara/

Copyright © 2007 . All rights reserved.