- - https://wydawnictwopodziemne.com -
Sesja naukowa w Londynie
Posted By admin On 21 grudnia 12 @ 10:31 In Stary chrzan | 5 Comments
W dniach 8 i 9 grudnia 2012 roku, odbyła się w londyńskim POSKu, zorganizowana przez Bibliotekę Polską konferencja naukowa na temat polityków i pisarzy emigracyjnych.
Pierwszy dzień sesji poświęcony był politykom emigracji, co – a mam tu na myśli już sam przedmiot obrad – wprawiło mnie w stan głębokiej melancholii. Oczywiście rację miał Enoch Powell, kiedy orzekł, iż każda kariera polityczna kończy się porażką, ale w wypadku polskich emigrantów, wszystko zaczęło się od porażki, a ostateczna klęska jest zaiste niespotykanych rozmiarów, bo czyż może być coś gorszego niż dobrowolne oddanie insygniów władzy jedynego legalnego rządu Najjaśniejszej Rzeczypospolitej w spracowane dłonie towarzysza Lecha Wałęsy? Sala, w której odbywały się obrady była odpowiednio dostosowana do tematu, ciemna i ponura, ukryta gdzieś w piwnicznych zakamarkach gmachu POSKu. Lochy przyprawiają mię o mdłości, taka już moja delikatna konstytucja, więc obawiając się popadnięcia w depresję, już, już miałem rozpocząć rejteradę, gdy nagle rozświetliła mroki podziemne uroda pani przewodniczącej, Ewy Leniart. Tymczasem pozostałem na miejscu, przycupnąwszy w ostatnim rzędzie i gotów czmychnąć w każdej chwili.
Spojrzałem na listę prelegentów i spostrzegłem ze zgrozą, że tam sami panowie, więc znowu smętek mię ogarnął i począłem szykować się na trudny dzień. A jednak pierwsza prelekcja Andrzeja Nowaka – niech mi bardzo utytułowani uczestnicy wybaczą, ale zupełnie nie wyznaję się na ich tytułach – była bardzo ciekawa. Pan Nowak mówił o Piotrze Wandyczu i Leopoldzie Łabędziu, i o różnorodnych drogach polskich historyków – tudzież sowietologów, co mogłoby być określeniem obraźliwym, ale w tym wypadku nie jest – na Zachodzie. Na marginesie rozważał także przemianę emigracji w „naród w diasporze” czyli, jeżeli dobrze zrozumiałem, w Polonię. Nie było mowy o tym, że bolszewicy zawsze pragnęli jedności kraju z Polonią i osiągnęli swój cel bez większych przeszkód ze strony emigracji. Mówiąc o Łabędziu, Nowak przypomniał mi te szczęsne czasy, gdy można było zaczytywać się w miesięczniku The Encounter i pasjami nie zgadzać się z Łabędziem. Z tej sentymentalnej podróży w czasie wyrwał mię dopiero cytat z Mieroszewskiego, który szedł jakoś w ten deseń, że „polskość jest postawą moralną, którą wypowiadać można we wszystkich językach”, a także iż „moralnym aspektem polskości jest wolność”. Zacząłem sobie w duchu przekładać to na inne języki i wyszło jakoś bez sensu. Jako ćwiczenie lingwistyczne zaproponowałbym próbę tłumaczenia innego sławnego zdania: „Polacy nie gęsi i swój język mają”. Spróbuj, czytelniku, zapoznać z treścią tej enuncjacji swych niepolskich znajomych, a jeśli zdołasz nie zapaść się pod ziemię ze wstydu, to źle, bo powinieneś. Rozważając wszelkie możliwe znaczenia „polskości jako postawy moralnej”, doczekałem się referatu Zbigniewa Siemaszki, który ze zwykłą sobie swadą opowiadał o Andersie. Niestety urocza pani przewodnicząca, zmuszona była ukrócić Siemaszkę, bo wykroczył był poza oznaczony czas. A czas to przecież nie pieniądz, w każdym razie nie wówczas, gdy się jest na emigracji. Pozwolę sobie tu na drobną uwagę pod adresem organizatorów sesji: czy nie lepiej byłoby dać mówcom o mały tylutek więcej czasu, choćby kosztem zmniejszenia liczby uczestników? Ale cóż ja mówię! Nie mnie takie składać postulaty, skoro zaawansowane lata sprawiły, że przespałem kolejnych kilka odczytów, a obudził mię dopiero energiczny Paweł Chojnacki, żywo rozprawiając o sympatycznej postaci Adama Pragiera. Tylko że dla czytelników Wiadomości, Pragier to „Puszka Pandory” – jaki tam z niego polityk! Ale okazuje się, działał, na ile to możliwe na emigracji.
Pan Jerzy Kirszak zdumiał mię swoim odczytem o generale Sosnkowskim. Generał wydawał mi się zawsze jednym z niewielu prawdziwie antykomunistycznych przywódców emigracji – w przeciwieństwie do większości, która jest tylko deklaratywnie antykomunistyczna – jakież było więc moje zdumienie, gdy się dowiedziałem, że Sosnkowski był za uznaniem granicy na Odrze i Nysie! A jakżeż można utracić państwowość i jednocześnie odzyskać ziemie do wyzyskania? Sosnkowski walczył był nawet o oddanie arrasów prlowskim bolszewikom itd. Ech, i tak spotkał mnie jeszcze jeden zawód. Powinienem już przyzwyczaić się do tego, ale jakoś nie wychodzi.
Prawdziwie rozbudziłem się dopiero podczas ostatniego referatu dnia, odczytu Krzysztofa Bobińskiego o Józefie Retingerze. Retinger był postacią tak niezwykłą, tak barwną, że oczekiwałem fajerwerków. Awantury w Meksyku, dziwaczna „przyjaźń” z Conradem, skok ze spadochronem do okupowanej Polski w wieku lat 56 (!), ale Bobiński nie miał czasu mówić o tych aferach, a w zamian opowiadał o unii europejskiej… Nawet tu można było znaleźć raczej kontrowersyjne szczegóły na temat współpracy Retingera z różnymi służbami wywiadowczymi, jego roli w klubie Bilderberg, o nagraniach obrad klubu, które prlowski wywiad dostarczył kgb, i roli, jaką te nagrania odegrały następnie w formułowaniu długoterminowej strategii sowieckiej – ale Bobiński złożył w zamian laurkę Retingerowi, obwiązał różową kokardką i posypał obficie cukrem pudrem.
Drugi dzień zaczął się wspaniale, bo od Mszy Świętej w intencji bibliotekarzy Biblioteki Polskiej w Londynie. Bóg jeden wie, że zasłużyli sobie na niejedną Mszę Świętą, skoro musieli przez tyle lat radzić sobie jakoś z tak natrętnymi użytkownikami zbiorów bibliotecznych, jak niżej podpisany.
Obrady przeniesione zostały z ciemnych lochów do znanej nam dobrze sali czytelni BP i tym razem nikt mnie nie usypiał, bo większość prelegentów była z nadobnej części ludzkości. Zaczęło się marnie, od wypracowania na temat Barbary Toporskiej. „Klarowność jest cnotą rozumu i odwagi”, to niewątpliwie prawda, ale klarowność nie była cechą referatu Michała Bąkowskiego, który pominął tak istotne elementy twórczości Toporskiej jak na przykład jej wiersze. A przecież uważała ona poezję za najwyższą formę literatury.
Od tego momentu poziom sesji poszedł wyraźnie w górę. Wysłuchaliśmy trzech znamienitych referatów, które począwszy od portretu Stefanii Zahorskiej (naszkicowanego z wprawą przez Annę Nasiłowską), poprzez świetne rozważania na temat nieznanego rękopisu Wittlina, jak zwykle czarującej Niny Taylor, doprowadziły do apogeum programu w postaci znakomitego referatu niezrównanej Beaty Dorosz o nieznanych korespondencji Wierzyńskiego i Lechonia. Pani Dorosz szeroko cytowała z opracowywanych przez nią listów i ubawiła mię setnie, zwłaszcza mówiąc o rosnącej stale liczbie pań, które przyznają się do prowadzenia gospodarstwa Lechonia w Nowym Jorku. Ten pierwszorzędny wykład o wybitnych poetach, nastroił mnie jednak markotnie, bo cokolwiek by myśleć o powojennych emigrantach – a ja nie jestem najwyższej o nich opinii – to nie sposób nie zauważyć klasy tych ludzi: szerokiego oddechu kultury, rozmachu wiedzy, subtelności talentu. Takich ludzi rodziła polska kultura niegdyś, gdy jeszcze nie była okrojona do trzech smaków lodów śmietankowych, czyli do trudno odróżnialnych odmian endeckiej ortodoksji, że nie wspomnę już o wciśnięciu tej niestrawnej papki w rozmiękłe ramy sflaczałego prlowskiego wafelka.
Maja Cybulska bardzo jednoznacznie opowiedziała o dwoistości poezji Wacława Iwaniuka; Krzysztof Ćwikliński o arcyciekawym sporze na temat autentyczności Szkiców piórkiem Bobkowskiego (chodzi rzecz jasna nie o autorstwo książki, ale o jej status dziennika pisanego na gorąco, który jest konsekwentnie, i nie bez podstaw, poddawany w wątpliwość). Pani Justyna Chłap-Nowakowa na marginesie opowieści o losach Xawerego Glinki (o którym nigdy dotąd nie zdarzyło mi się słyszeć) rozważała nadzwyczaj interesujący aspekt badań nad emigracją: badań nad postaciami drugorzędnymi, mniej znanymi, które odkryć mogą nowe perspektywy wiedzy o emigrantach.
Niestety, tak dalece nieznośna jest mi postać Jana Nowaka, że musiałem opuścić salę obrad, by odetchnąć świeżym powietrzem podczas referatu pani Wejs-Milewskiej. Nie wiem doprawdy, czy cokolwiek godnego uwagi mógł mieć do powiedzenia Kazimierzowi Wierzyńskiemu amerykański politruk (i zapewne już się nie dowiem), dość, że przez niechęć do łapsa spóźniłem się na odczyt pani Roman o Józefie Bujnowskim, czego bardzo żałuję, ponieważ Bujnowski był jednym z tych nielicznych emigrantów, co z determinacją chadzali własnymi drogami.
Sesja zakończyła się odczytem na temat bibliografii. Niedowierzanie malowało się na twarzach obecnych, kiedy usłyszeli, że po całym długim dniu mają słuchać o… pracy nad bibliografią. Dziw mię brał, że nikt nie opuścił sali, choć opanowało obecnych ogólne ziewanie, bo też czy można sobie wystawić coś bardziej nudnego niż zestawienia bibliograficzne? Pan Bąkowski zdołał jednak rozbawić publikę opowieścią o perypetiach bibliografa. Zwłaszcza bałagan w redakcji wileńskiego Słowa wywołał wiele wesołości. Mniej podobały się zebranym słowa Józefa Mackiewicza na temat „emigracji tak zwanej niepodległościowej” oraz na temat emigracyjnej cenzury. Pan Siemaszko podniósł obiekcję, że termin „cenzura” powinien być zarezerwowany dla instytucji państwowych i nie może być sensownie zastosowany wobec emigracyjnych przepychanek. Niestety prelegent nie uporał się z tak postawionym problemem, a wydawać by się mogło, że nie powinno to być aż tak trudne. To, co emigracyjne tzw. „czynniki” wyprawiały wobec wolnych pisarzy, to nie jest wcale cenzura per analogiam, to nie jest żadna namiastka, ale cenzura pełną gębą.
Pani Chłap-Nowakowa opowiedziała na wstępie swej prelekcji anegdotę, która zapadła mi w pamięć. Oto przed wielu laty znalazła się w tej samej sali czytelni Biblioteki Polskiej jako przyjezdna z Polski studentka, i ówczesny dyrektor BP, ś.p. Zdzisław Jagodziński, zwrócił się do niej z zapytaniem „czy panienka z prlu może odczytać łacińską sentencję pod znakiem orła?…” I dziś dla niejednego przybysza z dzisiejszego prlu treść tej sentencji pozostaje czarną magią:
ELEMENTUM MEUM LIBERTAS
Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com
URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2012/12/21/sesja-naukowa-w-londynie/
Click here to print.
Copyright © 2007 . All rights reserved.
5 Comments To "Sesja naukowa w Londynie"
#1 Comment By amalryk On 23 grudnia 12 @ 5:31
To szalenie ciekawa sprawa jest: po ostatecznej utracie nipodległości emigrację na wyspach brytyjskich oceniano na 200tys., po jej sławetnym odzyskaniu na… 2mln.
Nigdy nie byłem w londyńskim POSOKu, ba! nigdy nie byłem w Londynie. (Dzięki systematycznej lekturze tej witryny dowiedziałem się w ogóle, że istnieje tam taka instytucja! W zasadzie to dopiero teraz powinna się ona zamienić w miejsce tętniące życiem…)
Podążając śladem relacji Starego Chrzana zasadniczo w duchu potakiwałem (o ile ma wątła erudycja zezwalała mi na posiadanie jakiegokolwiek zdania w przedmiotowej materii) jego konstatacjom nad poszczególnymi prelekcjami, aż do momentu skomentowania referatu niejakiego Michała Bąkowskiego. Zasadniczo, nie dowierzając zrzędliwym starcom, którzy często chrzanią, chętnie bym się zapoznał z „Klarownością będącą cnotą rozumu i odwagi”.
#2 Comment By michał On 23 grudnia 12 @ 7:32
Drogi Panie Amalryku,
Przypuszczam, że to Duch Bożonarodzeniowy wstąpił w Pana – nie ten z Dickensa – i obdarzył Pana taką hojnością, zaczem dziękuję za zainteresowanie. Tak, mam taki zamiar, żeby opublikować tu mój referat, ale uświadomiwszy sobie, że będę musiał dokonać ogromnych skrótów, żeby zmieścić się w oznaczonym mi czasie, porzuciłem dawno temu dłuższą wersję odczytu i teraz domaga się ona pracy, bo jest w stanie brudnopisu. Muszę także wziąć pod uwagę krytykę zrzędliwego Chrzana i zająć się jej poezją.
A że nie był Pan w POSKu, to niewiele Pan stracił.
Wesołych Świąt życzę!
#3 Comment By amalryk On 24 grudnia 12 @ 2:42
Och! To chyba raczej moja zwykła, przyziemna ciekawość, której Pan wspaniałomyślnie zasugerował inspirację Duchem Bożonarodzeniowym, jest przyczyną tego zainteresowania.
Wesołych Świąt!
#4 Comment By Andrzej On 25 grudnia 12 @ 10:53
Wesołych Świąt dla redaktorów Wydawnictwa Podziemnego i wszystkich czytelników!
„czyż może być coś gorszego niż dobrowolne oddanie insygniów władzy jedynego legalnego rządu Najjaśniejszej Rzeczypospolitej”
Być może nie rozumiem dobrze Autora, bowiem moim zdaniem, „rząd Najjaśniejszej Rzeczpospolitej” przestał istnieć jako suwerenny podmiot we wrześniu-październiku 1939. Kontynując swoją działaność na emigracji (wszystkie rządy emigracyjne traktuję jako jeden – działały na podstawie tej samej konstytucji) zrezygnował z połowy ziem nad którymi rządził i z porzucił miliony obywateli (wielu narodowości, tylko Polacy zostali wysiedleni na zachód). Jakie w tej sytuacji znaczenie miały insygnia władzy jeśli aspiracji do tej władzy rząd emigracyjny się pozbył? Być może dla wojennej i powojennej emigracji miały ale nie wiem jaką. Ja, z pozycji „krajowej”, widzę wyłącznie jedną kwestię: środowiska tworzące ten rząd przez wiele lat opierały się komunizmowi (przynajmniej werbalnie i symbolicznie) a przekazanie insygniów władzy było aktem ostatecznej kapitulacji. Ale ta kapitulacja zaczęła się już pól wieku wcześniej i chyba już wtedy należało ten stan rzeczy właściwie ocenić. To co nastąpiło w roku 1990 było tylko konsekwencją tamtych kroków i ówczesnej postawy.
ps. pisząc „rząd emigracyjny” mam na myśli całość władz emigracyjnych.
#5 Comment By michał On 27 grudnia 12 @ 2:54
Panie Andrzeju,
Domyślam się, że autor stoi na gruncie ściśle legalistycznym, tj. po upadku IIRP jedynym legalnym przedstawicielstwem Polski był Rząd na Uchodźstwie. Ma Pan rzecz jasna rację, że oddanie insygniów było konsekwencją wcześniejszych decyzji, ale nie przestaje chyba mieć symbolicznego znaczenia; jak sam Pan mówi: znaczenia ostatecznej kapitulacji.
Z „pozycji krajowej” to dopiero ma znaczenie. Emigracja przecież i tak nie istnieje. Jest tylko Polonia.