- - https://wydawnictwopodziemne.com -

„Klarowność jest cnotą rozumu i odwagi” – o twórczości Barbary Toporskiej (część II)

Posted By admin On 31 grudnia 12 @ 6:48 In Michał Bąkowski | No Comments

Przytaczam tak obszerne fragmenty jej książek, żeby zademonstrować jakość tej prozy.  Toporska opowiada w potoczysty sposób, pisze soczystym, klarownym językiem, polszczyzną najwyższej próby.  Pisać z taką jasnością można tylko wówczas, gdy się myśli w jasny sposób.  Niestety żyjemy w czasach, gdy otwarte wypowiadanie przejrzystych myśli domaga się także odwagi.  I to prowadzi nas do jej publicystyki. 

Barbara Toporska była z powołania pisarką, ale z zawodu dziennikarką.  Pisywała recenzje filmowe i teatralne, pisała dużo o modzie, ale była również wnikliwym krytykiem literackim i zabawną, a także popularną felietonistką: czytelnicy Dziennika Polskiego uczcili ją „wysoką punktacją w głosowaniu na ulubionych autorów” (czego redakcja nie opublikowała).  Ośmielę się jednak twierdzić, że najważniejszym przedmiotem jej publicystyki była od samego początku polityka.  Zrazu zajmowały ją głównie bieżące wydarzenia, ale z czasem zajęła się polityką w ogóle, myśleniem o polityce.  Nie ona pierwsza uświadomiła sobie, że przedmiotem polityki w XX wieku była kultura i że to właśnie na polu kultury, a nie na polu bitew, wolny świat przegrał z kretesem.  Przegrał wobec bolszewickiej antykultury i zalewu pseudokultury Zachodu.

Jerzy Giedroyc zażartował kiedyś, że przed wojną wydawał pismo Polityka, które zajmowało się kulturą, a po wojnie Kulturę, skoncentrowaną na polityce.  To niestety prawda.  Ewolucję Giedroycia można by określić tak: od polityki rozumiejącej swe powinności wobec kultury, do „kultury” uwikłanej w rozgrywki „polityczne”.  Toporska nie znalazła się na tej samej drodze.  Walczyła przez całe życie o prawo mówienia prawdy wbrew szalejącym wokół propagandom.

„Wiek propagandy jest wiekiem faryzeizmu.  Są maski pospolite, konfekcyjne, jak np. „patriotyzm”, na użytek wszystkich stanów od politycznych karierowiczów po ludzkie nic, co się musi z czymś identyfikować, aby być spostrzeżone.  I są maski wybrane, dla ludzi z „towarzystwa”, jak np. maska tolerancji dla konformistycznej wygody.  Przyznam się, że mnie te maskarady bolą nie ze względu na troskę o dusze faryzeuszów i ich zbawienie (jak może być powinno), ale że widzę w nich śmiertelne zagrożenie dla naszej kultury, a więc tego, co naprawdę jest mi drogie.  Istnieje ścisły związek między słowem i kulturą, im więcej słowo kłamie, tym kultura niższa, im słowo bardziej odpowiada faktom, im ściślej nazywa rzeczy po imieniu, tym wyższy typ kultury reprezentuje.”

Dobra literatura nie może mieć nic wspólnego z propagandą i na odwrót.

„Pisarz stara się niszczyć stereotypowe wyobrażenia, by ukazać fragment rzeczywistości w pełniejszym, dokładniejszym, czy choćby tylko nowym świetle, gdy propagandzista, odwrotnie, stara się tak przedstawić każdą nową sytuację, byśmy w niej rozpoznali dobrze znaną kliszę, na którą reagujemy bez namysłu, pod dyktando dawno utrwalonych upodobań czy fobii.”

Odrzuca zdecydowanie absurdalny zarzut kosmopolityzmu wobec pisarstwa, które odmawia poddania się narodowym nakazom:

„Nie pisarze są od robienia kosmopolityzmu, ale robi im się dobrze w cieniu Swanna, a źle w cieniu państw-ojczyzn.  Kosmopolityzm bowiem to nieodżałowanej pamięci światowość, perspektywa konieczna nawet przy opisywaniu własnego podwórka.  Światowość – pojęcie przeciwstawne wyobcowaniu.”

Natomiast o literaturze, która oddaje się na służbę narodowi, mówi:

„Literatura rzeczywiście dobrze służy narodom, ale tylko wtedy, gdy jest dobra.  A nie jest dobra, gdy służy.”

„Wiek propagandy” to wiek narzucanych z góry schematów myślenia.  Zdaniem Toporskiej sednem problemu współczesności jest fakt, że „propaganda zastąpiła dzisiaj wszelki sąd moralny, lub odwrotnie – każdy sąd moralny jest przyjmowany jako propaganda, co w skutkach na jedno wychodzi.”  Najważniejsze jest w powyższym zdaniu, że propaganda kompromituje to, co propagandą nie jest.  Bezstronnie wypowiedziana opinia jest natychmiast zbyta, bo rzekomo wypowiedziana z interesu.  Dalej Toporska jest jeszcze bardziej dosadna:

„W sytuacji, gdy każdy sąd jest rozpatrywany nie według kryterium prawdziwości lub nieprawdziwości, lecz celowości, użyteczności, „komu to przynosi pożytek?”, „komu szkodzi?”, wreszcie kogo, jaki kolektyw reprezentuje – intelektualista współczesny stoi wobec alternatywy: albo będzie dreptał na maleńkim obszarze pozapolitycznym, albo nie tyle sam się zaangażuje, co zostanie wangażowany w jakąś politykę.”

Mamy tu najlepsze znane mi uzasadnienie, dlaczego, nienawidząc polityki i nie zamierzając się „angażować”, mam absolutny obowiązek się nią zajmować, żeby bronić samego siebie.

W czasach internetu i komentarzy pisanych na gorąco (czyli: bezmyślnie) Toporska jest jak świeży powiew.  Jej wypowiedzi są przemyślane i skonstruowane.  W pierwszym rzędzie uważnie i chłodno przemyślane, co zdawałoby się, nie powinno być aż tak niezwykłe, ale jest.  Ale po drugie, misternie skonstruowane, gdzie każdy element wypowiedzi zajmuje przeznaczone sobie miejsce i podlega ściśle określonej idei przewodniej.  Struktura jest zmienna, zależnie od przyjętej formy – esej czy felieton, krytyka literacka, poemat czy rozprawa polityczna – ale nie mniej precyzyjna, kiedy mowa o modzie, niż wówczas gdy dotyczy poetyki Gombrowicza albo zdumiewających związków semantyki z polityką.  Toporska podporządkowuje każdy przykład, każdą dygresję czy metaforę tej nadrzędnej konstrukcji.

„Metafora winna służyć tylko wywoływaniu i precyzowaniu wzruszeń, na tej samej zasadzie, co w zwykłej mowie; gdy opowiadający posiłkuje się porównaniem lub metaforą wtedy, kiedy czuje, że inaczej nie jest w stanie przekazać słuchającym istotnej treści tego, co chce powiedzieć.”

Rzadko zdarza się u twórców tak jasna świadomość własnego warsztatu.  To ta klarowność myśli właśnie czyniła z niej wytrawnego krytyka literackiego.  Pisała np. o aluzjach:

„Miłosz, twórca wspaniałych wierszy i najbardziej pomylonych pomysłów, napisał kiedyś ze zwykłym sobie namaszczeniem, że aluzyjność sprzyja poezji, ponieważ zmusza do wieloznaczności.  Nic błędniejszego pod słońcem!  Wynikałoby z tego, że najbardziej poetyczne jest chrząkanie, bo najbardziej wieloznaczne.  Wieloznaczność w poezji, jak zresztą w każdej sztuce, oznacza ilość refleksów i refleksji, jaką utwór jest w stanie z siebie wypromieniować.”

A dalej:

„To co może być powiedziane jasno, powinno być powiedziane bez niedomówień, bo klarowność jest cnotą rozumu i odwagi.”

Wyrażanie jest obowiązkiem pisarza i publicysty; jest obowiązkiem twórcy w ogóle.

„Język jako nosiciel znaczeń, przede wszystkim jako nosiciel znaczeń, za które każdy piszący i mówiący ponosi odpowiedzialność, jest – może już tylko był? – opoką, na której wyrosła nasza kultura.  Ta ewoluująca wraz z ludzkością od nieartykułowanego bełkotu dzikusa do najbardziej precyzyjnie wyrażonych i najbardziej wartych zakomunikowania myśli.”

Mamy prawo potraktować te słowa jako swoiste credo twórcy.  Jest to afirmacja moralnego rdzenia kultury: tworzenie jako kategoryczny imperatyw, jasność wypowiedzi jako obowiązek, język jako nosiciel znaczeń i odpowiedzialny twórca jako punctum saliens kultury.

Pisząc o Doktorze Żiwago, Toporska zauważyła na marginesie:

„Współczesna literatura jakby sugerowała, że wobec miłości, szlachetności, dobroci współczesny człowiek zachowuje się jak parobek wobec księżniczki.  Albo jak bałwan, albo jak cham.  Z jaką pańską swobodą potrafi mówić Pasternak o tych uczuciach, nie żenując i nie będąc zażenowanym.”

Mam wrażenie, że Toporska dotknęła tu pewnej cechy współczesności w ogóle, a dopiero w drugim rzędzie, odbijającej ją literatury.  Dobroć jest dziś śmieszna, szlachetność podejrzana, liryzm musi być „maskowany szorstkością”, jak mówi Toporska; każda klarowna artykulacja jest z miejsca poddana w wątpienie, bo rzekomo brak jej autentyczności, jak gdyby „autentycznie” można było tylko dukać.  Dzisiejsza literatura jest cyniczna i podejrzliwa, chce obnażyć i odbrązowić, toteż wobec wzniosłych uczuć zachowuje się jak parobek wobec księżniczki.  Jak cham albo jak bałwan, ale najczęściej i jedno, i drugie.

„Poezja nie jest niczym innym, jak sublimacją uczuć, a sublimacja to, jak wiadomo, słowo pożyczone z chemii na określenie procesu przechodzenia ciał stałych w ciała lotne.  I każde pokolenie uczyło się od swoich poetów, jak ciężkie niezdarne uczucia sublimować w słowa.  Że złość można inaczej wyrazić niż przekleństwem, rozpacz inaczej niż piciem wódy, zazdrość inaczej niż rękoczynami, miłość inaczej niż baranim wyrazem oczu, i tak dalej, i tak dalej…”

Cham i bałwan nie potrafią niczego wyrazić, a to przed nimi każą nam padać na kolana; to oni mają być solą ziemi; to oni są oczkiem w głowie demokraty; to ich „kultura” ma być wzorcem dla nas wszystkich.  Tak zwany „zwykły człowiek”, „przeciętny człowiek”, „człowiek ulicy” czyli nieistniejący desygnat politycznej konstrukcji wygodnej dla celów ideologicznych albo celów propagandy, jak powiedziałaby Toporska, wyniesiony został na piedestał.  Współczesna kultura uczyniła z nieumiejętności artykulacji cnotę.

„Bo jeśli, proszę Państwa, deszcz jest tylko deszczem, to czymże jest sztuka? – P a r a s o l e m?  To jest pytanie nader zasadnicze w czasach bez mitów.”

Ten ostatni cytat pochodzi z wiersza z tomu Athene noctua.  Pozwolę sobie uczynić tu obszerniejszą dygresję, bo słusznie zwrócono mi uwagę, że poezja była ważnym elementem tej twórczości i nie wolno jej w tym omówieniu pomijać.  Odnoszę wrażenie, że wrażliwość Toporskiej była zasadniczo wrażliwością poety.  Mam na myśli tę rzadką cechę, czy raczej dar, odnajdywania poezji w najbardziej prozaicznych przejawach życia.  Wiersz „Mała ballada” opowiada w rytmicznych (i rymowanych, co jest u niej rzadkością) strofach o konsekwencjach wypadku drogowego:

„Na jakiejś ulicy street czy Strasse
autobus trzasnął o latarnię
szofer się pomylił
o milimetr chwili
Było wielu zabitych i rannych.”

Nie zbliżając się ani na chwilę do dziennikarstwa, Toporska przygląda się prozaiczności śmierci i ordynarności życia, które bezmyślnie toczy się dalej.  Poezji nie wolno, jej zdaniem, „traktować jak fizyki atomowej, chociażby dlatego, że najbardziej zawiłe wzory fizyczne są sprawdzalne, i można nie rozumieć teorii Einsteina, a wierzyć w reaktor atomowy, trudno natomiast jest uwierzyć, że kostropaty wiersz jest dobry, dlatego że przypomina trochę Eliota a trochę Shapiro, a trochę ogłoszenia jakie w Wilnie przypinano pluskiewkami na drzewach.”  Toporska dostrzega poezję tam, gdzie ja widziałbym tylko przytłaczającą codzienność.  Ale i ona zauważa ciężar powszedniości:

„Kupuję na mieście puszki
i inną martwą naturę
biegam od sklepu do sklepu
ślepnę od białych rurek
prasują mnie autobusy
wsysa arytmetyka rachunków
dwa i dwa…
A po czemu łut szczęścia?”

Zachwyca mnie jej umiejętność ujęcia istoty sytuacji w jednym obrazie, a także ujęcia obrazu w kilku słowach:

„Deski podłogi pochyliły się pochyło
abym prędzej wyszła”

Gdy wszystko sprzysięga się przeciw, nawet podłoga zdaje się przechylać, by przyspieszyć wyrzucenie niepożądanej osoby.  Ten wiersz wydaje się początkowo zapisem sennego koszmaru.  „Z żalem opuszczałam dom, w którym poczułam się obca” i „nie zauważyli, że płakałam”.  Odrzucona, biegnie boso przez obce miasto, aż ktoś woła ją do stołu, „No, nareszcie jesteś” i wtedy mdli ją, gdy zaczyna rozumieć, że to śmierć.

Mój ulubiony wiersz z tomiku Athene noctua to „Powroty”:

„wracam do mego domu pod czarnym zimowym niebem
i wita mnie przy furtce mój wygłodniały pies.

– Miszka – mówię – chodź piesku pójdziemy do kuchni
zaraz rozpalę ogień gałęźmi wymarzłych jabłonek
wody naciągnę ze studni sagan na płycie postawię
kartofli wygrzebię spod piasku w piwnicy”

Miszka jest znakiem wierności – „wszak wierność jest nie cofaniem zaufania” – ale jego wierne psie oczy są pełne łez.  Być może poezja Toporskiej jest momentami sentymentalna, ale nigdy nie popada w sentymentalizm, ponieważ jednym z naczelnych jej motywów jest „prawo tęsknoty”:

„Nad rzekami Babilonu
tameśmy majaczyli dziecinne sady, sosny
tameśmy siedzieli i płakali
wypominając niebieski Niemen
wypominając Wilię i Dźwinę…
To nic.
To dużo.
To wszystko.”

Jest w swej poezji równie klarowna, co w publicystyce i równie wysokie stawia poezji wymagania:

„Poeto który łatwiej trawisz klęskę
niż wiersz bez metafory
odrzuć poezję, co udziecinnia fakty
Na zabawę w berka wyobraźni nie pora
gdy potrzebny jest moralny traktat”

Toporska nie uchyla się od prawowania się o wartości moralne, choć jej wiersze nie są pozbawione metafor: Beatrycze jest jak „Strzeliste fis biegnące w gotyckich obcasach”, „sny są na łańcuchach”, a „wazon dla jej loków jest toczony z nagości szyi, ramion”.  Gdy samotny emigrant (najprawdopodobniej Stanisław Kodź) umarł w hotelu w Monachium, to

„załopotały ściany
obłokiem sufit opadł
potem zmierzch szyby osnuł
srebrem podobnym ciszy
noc po nim starła okna
szkliwiem latarń ulicznych”

Przy ponownej lekturze zadumałem się nad poematem pt. „Wrażenia z podróży do ojczyzny”, który czytałem już przecież wiele razy.  Można go rozpatrywać na różnych poziomach: jest medytacją na temat wygnania, refleksją nad moralnym sensem emigracji, ale jest przede wszystkim narracją.  Narratorka znajduje się w dobrze jej znanym, pustym mieście, w którym nie trudno rozpoznać Wilno, i poszukuje kabalarki, bo na dłoni ma wypisaną mapę losu.  „Wróżbici z kwalifikacjami lądują na pomnikach / dla prostaczków takich jak ja / wystarcza doktór, ksiądz i obietnica.”  Wróżbiarka stała skulona za węgłem i nie miała twarzy, co jest znakiem rozpoznawczym zsekularyzowanej mniszki.  Narratorka uspokaja zastrachaną eks-zakonnicę, że zna tylko przeszłość, więc nie ma się czego bać, bo lęk to przyszłość.  W odpowiedzi otrzymuje wyrok: umrze na wygnaniu.

Nie płaci się dziś za zdradę srebrnikami, Bóg nie karze współczesnych sznurem Judasza, ani piętnem hańby.  Heros budzi tylko litość, bo jego heroizm niczego nie zdołał ocalić.  „Inaczej mówiąc: Tragedii esencją / Nowoczesnej jest trusia i strusia daremność.”

Druga część poematu, zatytułowana „Lost property”, jest wielką metaforą.  Poszukując zgubionej niegdyś w Alpach rękawiczki, Narratorka znajduje ślimaka:

„Czarne bezskrzydłe muchy obchodzą ślimaka
Aby wcisnąć mu jaja przyszłej chciwej larwy
Która toczyć go będzie i będzie się karmić
Jego bólem i mięsem.”

Ponieważ „ślad po śladach wspomnień sięga dalej niż było”, to poprzez swobodne skojarzenia („mogłam się zachwycać wschodnią architekturą muszli”) Narratorka wspomina inną parę rękawiczek, zgubioną w innym kraju, gdzie stara cerkiew stoi dziś odcięta od świata przez zaorane drogi.

„Drut kolczasty tak drogi nie dzieli jak zmiany.
Dzieci które już mają dzieci. Drzewa wyrąbane
I wyrąbane fakty z życia i pamięci.”

Wierny lud patrzył był niegdyś na fresk Sądu Ostatecznego na zachodniej ścianie cerkwi, a zatem chcąc nie chcąc spoglądał ku Zachodowi z nadzieją, patrząc na miecz karzący i znak miłosierdzia.  Ale freski „czerniały z biedy i pogardy”, „ścierała je wilgoć i ślina bluźniercza”.  Ile lat można czekać?  „Tak pokonując opór oświata w lud idzie.”  Już nie o wyzwolenie się modlono, ale o kotlet.  Pozostał problem ślimaka, bo na nic się on zdać nie może…

„I tylko brzozy wolne przy traktach zostały
Świadczyć korą istnienie prawdy oczywistej
Że gdy spojrzysz na białe, mówisz: kolor biały.
Bez wahania, bez strachu.

                                        Błogosławmy korze
Błogosławmy bezdrożom po których się błąka
Tyle wspomnień zgubionych, co niepewnych myśli
Spisanych szyfrem migających cieni
Pod kołysanką brzozowych gałązek.
Z nich kiedyś, być może
Człowiek odczyta słowa zapomniane
I myląc cień z konkretem, bardziej niż gazecie
Zawierzy własnej duszy. I odzyska MOWĘ.”

Nadzieja jest niewielka, a tymczasem, to co nie umarło, dogorywa i umrze wkrótce.

W trzeciej części poematu, Narratorka pytana o swoją ojczyznę, odpowiada: Polska, a czasami: Wilno, Litwa albo Wschód i Północ, „bo mojej ojczyzny nie ma, bo mojej ojczyzny nic i nikt nie wskrzesi.”  Jak to wytłumaczyć zabieganej współczesności?  Jak to wyjaśnić Beatrycze, która nie pamięta Dantego, tylko goni za karierą, „sprzedaje martwe oczy i drewniane uda reklamie”.

Zniechęcona Narratorka próbuje zakopać w lesie serce, jako rzecz niepotrzebną („ono mnie i ja jemu”), ale bliskość asfaltu tworzy „powierzchowność raczej ironiczną / Zbyt płaską dla mojego zamysłu.”

„Chciałabym dobrze zrozumiana zostać.
Bez próby zgody na to co istnieje
Nie może się ujawnić niemożliwość zgody
Przepaść dzieląca to, co jest, z minimum
Ponad granicą wegetacji potrzeb.”

Bóg świadkiem, że próbowała zgody z tym, co jest i ujawniła niemożliwość zgody.

Poemat pt. „Tryptyk” jest równie ciekawy.  Zaczyna się dyskursywnie, od tezy postawionej obcesowo, niemalże z agresją, że „prawa Newtona rządzą parowozami a nie kosmosem”, jak to udowodnił Einstein, a zatem sztuka nie jest tak absurdalna, jak mogłoby się zdawać, skoro jest zaprzeczeniem czasu i materii.

„nazywasz względne – subiektywnym
Wierzysz w kalendarz, zegar, czas słoneczny…
Dla wszechświata jednakże ten jest właśnie względny
i by wyruszyć w gwiazdy, trzeba mu zaprzeczyć”

Będąc „z Myśli”, a więc także i duchowej natury, nie musimy się poddawać prawom natury.  Toporska bezpardonowo odrzuca Francisa Bacona i jego pre-marksistowską sentencję, że naturę można pokonać tylko podporządkowując się jej prawom:

„Psia rzecz natury słuchać, nie człowieka!
Ludzka wolność jest ceną za rwanie łańcucha
przyczyn i skutków w genach i przyrodzie tkwiących.”

Znajduje w tym odrzuceniu materialistycznego determinizmu wolność godną człowieka.

„I zawsze, że On miał na myśli
mówiąc o polnych liliach i niebieskich ptakach
że czas zajęty troską, czas pracy, czas krzątań
jest różą która zwiędła a nigdy nie kwitła
słomą w błoto wdeptaną co nie znała lata.”

Wobec wymogów świata materii – aż do konieczności śmierci włącznie – afirmuje wyższość świata duchowego, ale w drugiej części Tryptyku, tj. w „Lewym skrzydle”, autorka prowadzi dialog z filozofem-teleologiem (nie mylić z teologiem), starcem, co „przyniósł w todze smutek”, materialistycznym deterministą (w którym wolno domyślać się Demokryta) i rozważa z nim Dobro i Piękno, materię i rozumność, trwanie i używanie dnia.  Ale refleksje uchodzą w cień wobec wspomnienia małego Rysia – wojennego wychowanka, „synka”.  W „Prawym skrzydle” natomiast prawuje się ze swoją Duszą:

„A przecież, moja Nieśmiertelna
tyś po to, by znajdować rdzeń
nie okradając drzewa z kory.
Drwal i śmierć piłą i siekierą
je rozćwiartują i podzielą
a człowiek obskoczony troską
o ciepło skóry swej i sytość
cieszy się, gdy w ogniu syczą
już wysuszone z życia drwa.
Czy popiół, gdy je ogień strawi
jest prawdą dębu? Sprawa twa
jest taką syntezę wyprawić
by ani jeden liść nie zginął
i ani jeden żołądź nie zgnił.”

Racjonalność poznania, umiejętność intelektu uchwycenia istoty rzeczy, mniej ją jednak zajmuje niż nieśmiertelność.  „Jak ocalić nieśmiertelność, co ciężka a pusta?”  Odrzuca więc duszę jako pretensjonalność i pychę, by natychmiast tego pożałować.  Szuka jej wśród ludzi, wśród eleganckiego świata, szuka duszy wytwornej, pięknej kobiety, „ze smugą spadających jej z bioder jedwabi”, aż znajduje ją pełzającą na czworakach „z paniką u ramion”.

„Śmiać mi się chciało, lecz czas był przerażeń.”

„Poszłam w zupełnie przeciwnym kierunku.”  Z tłumem uchodźców, ale wyminęli, przeszli i została sama:

„Pusty
zaimek JA
szczupłe a jakby za duże
czymkolwiek mógł być ów exodus trupi.”

Znowu „poszła w zupełnie przeciwnym kierunku”, na przekór żywym i umarłym.  Poszła z ciężarem umierającego na plecach, ku śmierci:

„Człowieku!” Z krtani oddałam mu ostatnie wszystko
„Widzę ją
i jest piękna!”

Jest to w istocie poezja filozoficzna, choć trudno mi oprzeć się wrażeniu, że z naturalnej tendencji Barbara Toporska wolałaby „jeść łyżkami gwiazdy i haustami spijać księżyc”, ale przyszło jej obejść się w życiu „bez szyjek rakowych do pulardy”.

Mogę tylko wyrazić nadzieję, że z tej masy cytatów można wystawić sobie klasę tego pisarstwa.

Prawdę mówiąc, nie sądzę, żeby było to konieczne, ale nazwijmy jej tak zwane „poglądy” po imieniu: Barbara Toporska była antykomunistką.

„Krucjatą antybolszewicką się nie brzydzę, żałuję tylko, że na nią się nie zanosi.”

Nazwałem kiedyś styl Toporskiej epigramatycznym.  Nie jestem do końca przekonany, co do słuszności tego określenia.  Jest to chyba raczej talent do formułowania myśli w sposób dosadny i jasny, a jednocześnie skrótowy i zapadający w pamięć.

„Wolny świat nie może sobie zafundować uniwersalnej ideologii, po prostu dlatego, że w pojęciu „wolny” mieści się wolność na równych prawach dla niezliczonej ilości sprzecznych ideologii, poglądów filozoficznych, braku poglądów, religii i zaprzeczeń religii, więc każda próba narzucenia jakiejś wspólnej wiary godziłaby w samą istotę wolności.  Kilka sloganów, które udałoby się sklecić tak, by mogły być do przyjęcia dla wszystkich, nie może stanowić wystarczającej odpowiedzi na komunizm, który ze swej strony chce ogarnąć każdą dziedzinę życia.”

O ile więc antykomunizm nie może być ideologią, to każdy człowiek z osobna może i powinien zanegować komunizm dla swoich własnych powodów: chrześcijanin, bo zaprzecza religii; liberał, bo ogranicza wolność; konserwatysta, bo odrzuca absolutne wartości.  Ale we współczesnym świecie, jest na odwrót!  Komunizm oskarżany jest właśnie o fideizm, o konserwatyzm, dogmatyzm i absolutyzm, porównywany bywa bluźnierczo do Kościoła i pomawiany o religijny fanatyzm.

Oczywiście, kiedy tylko wspomni się o komunizmie i antykomunizmie, to oczy słuchaczy (i czytelników) wędrują do sufitu, a wypowiedź sprowadzona jest do statusu historycznego komentarza.  Nic bardziej błędnego.  Komunizm, tak jak to rozumiała Toporska, nie upadł w 1989 roku, ale ma się dobrze i kwitnie.  Innymi słowy, Toporska pisze o współczesności, o naszej współczesności.

Proszę posłuchać jej słów o optymizmie:

„Właściwie powinno go się opatrywać przymiotnikiem „bezbożny”.  Nie potrafię wywieść genealogii optymizmu, ale ma rację Simone Weil, że w naszych czasach stał się zastępstwem wiary religijnej.  Im mniejsze zaufanie do Królestwa Niebieskiego, tym więcej ufności w Ziemski Happy End.  Ba, optymizm został pasowany na swego rodzaju świecką cnotę, a jego przeciwieństwo poczytywane za ciężki grzech.  Socjaliści wszystkich maści uczynili z optymizmu coś w rodzaju ołtarzyka do majowych nabożeństw, ale przy wyłączności długo nie pozostali.  Można śmiało powiedzieć, że optymizm stał się patronem uniwersalnego głupstwa.”

Obowiązek optymizmu, nakaz entuzjazmu, od obligatoryjnego have a nice day! na każdym kroku, aż do nie mniej idiotycznego audacity of hope Obamy; od przymusowego oklaskiwania pseudo-osiągnięć, do wielkich korporacji, które upadają, bo mówienie o trudnościach jest defetyzmem.

„Istota głupoty jest zawsze ta sama: utożsamianie pragnień z rzeczywistością.  Konsekwencją głupoty jest zawsze kłamstwo czyli zaprzeczanie rzeczywistości.”

Tak pewnie było zawsze, ale dziś już „świństwo równomiernie rozpełzło się wszędzie” i stało się świńskim duchem świńskich czasów.

„Stado baranów, podzielone na dwie czy kilka partii, nie straci właściwości stada baranów nawet wtedy, gdy owce będą dobrowolnie wybierały sobie ogony, za którymi popędzą.”

Ach, ta wolność baranów.  Byle tylko było demokratycznie: Jedna owca, jeden głos, a wszyscy są zadowoleni.

„I oto, jak to się ze wszystkim zdarza, bakcyl zguby lęgnie się w samym zarodku.  Zasada decydowania przez większość znalazła swego bakcyla w postaci autorytetu większości, ilości, masy, kupy.”

Toporska nie ufała autorytetom w ogóle, nie tylko kupie, ale także tak zwanym ekspertom.  Eksperci z natury swej ekspertyzy kładą nacisk na wiedzę zdobytą w procesie stania się ekspertem.  Nie ma w tym nic dziwnego, w końcu nikt nie chce okazać się bałwanem, który zdobywał niepotrzebną wiedzę.  Przykładów tego jest bez liku w dzisiejszym świecie.  Analityczna filozofia, która jest tak oderwana od rzeczywistości, że „asymptotycznie zbliża się do akosmizmu”.  Historycy, którzy nie odważają się zakwestionować ogólnie zaakceptowanej wykładni historycznej – przykładem tego niech będzie polemika Barbary Toporskiej z Oskarem Haleckim.  I wreszcie najgorsi przestępcy w tym względzie: sowietolodzy i „kremlinolodzy”, którzy analizą sowieckich deklaracji (bądź personalnych przepychanek i partyjnej dintojry, w przypadku „znawców kremlowskich awantur”) zastąpili zrozumienie bolszewizmu, czym utorowali drogę sowieckim prowokacjom.

„Np. Pan Salisbury, który jest ‘sowietologiem’ pisma o tak wielkim nakładzie jak New York Times, inspiruje gorzej płatnych ‘sowietologów’ z pism o mniejszym nakładzie, a więc i mniejszym autorytecie.  Po czym wokół kuli ziemskiej zaczynają obiegać fantazje na temat ‘napięć sowiecko-chińskich’ albo ‘opozycji Susłowa na Kremlu’, i argumentem staje się, że ‘wszyscy’ tak sądzą, widzą, wiedzą.

Ach, żeby ci ‘wszyscy’ zechcieli chociaż trochę myśleć!

Oczywiście, ani zwykły czytelnik ani zwykły dziennikarz, nie może drogą telepatyczną sprawdzić tekstu gazety chińskiej.  Ale może i powinien odnosić się krytycznie do wiadomości, które nie są prawdopodobne.  Tymczasem co się dzieje: wiosną br. korespondent AFP nadaje depeszę z Pekinu, że w chińskim Czerwonym Sztandarze wydrukowano artykuł, atakujący ‘niedwuznacznie’ Chruszczowa w słowach niezwykle ostrych, bo nazywających jego koncepcje polityczne bredniami i nonsensem.  Wiadomość ta ukazuje się na pierwszych stronach najpoważniejszych dzienników Europy i Ameryki, a poważni ‘sowietolodzy’ komentują uczenie, że jest to logiczny bieg wydarzeń, tzn. taki, który ma swoje przyczyny i będzie miał skutki.  Tymczasem wystarczy szczypta zdrowego rozsądku, żeby przyjąć, a raczej odrzucić informację jako nieprawdopodobną.”

Toporska relacjonuje dalej, że chiński artykuł był w istocie pochwalny pod adresem Chruszczowa, ale żadne z pism, które wcześniej reklamowały rzekomy „rozłam”, nie zamieściło sprostowania.

„Jest to tylko jeden z bardzo licznych przykładów faktomontażów, które służą za punkt wyjścia dla spekulacji politycznych.  Tym, którzy chcieliby się pocieszać, że czynni politycy są mądrzejsi od politycznych publicystów, przypomnę, że po wyjeździe Chruszczowa ze Stanów Zjednoczonych powołano tam coś w rodzaju specjalnej komisji, zbierającej impresje świadków z min Chruszczowa, którymi miał reagować, gdy zagabywano go o stosunek do Chin komunistycznych.  Sądzę, że równie dobrze można by szukać informacji w kabale.

Moje wywody nie mają na celu udowodnienia, że między Moskwą a Pekinem panuje harmonia.  Raczej w nią wątpię, bo komunizm jest bardzo cierpkim ustrojem, więc harmonia jest trudna.  Trzeba jednak zupełnej ignorancji w sprawach komunizmu, by się nie orientować, że wszystko co się dzieje wewnątrz jakiegokolwiek Komitetu Centralnego, lub we wzajemnych stosunkach między sztabami KC, jest otoczone największą tajemnicą.  Na zewnątrz nie przenika nic, co nie zostało świadomie przeznaczone dla dezinformacji. (…)

Dlaczego więc Zachód upatruje ciągle kości niezgody między Chruszczowem a Mao Tse-tungiem w tym, że Chruszczow ma być rzekomo za pokojem a Mao za wojną?

Odpowiedź na to pytanie jest niestety jedna: ponieważ Zachód chciałby, żeby tak było.”

Cytuję aż tak obszernie, gdyż ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, Toporska skreśliła powyższe fragmenty, gdy w ćwierć wieku później przygotowywała artykuł „Semantyka i polityka” do wydania w tomie Droga Pani.  Interesująca jest tu metoda racjonalnej, chłodnej, chciałoby się rzec „zdroworozsądkowej” analizy.  Barbara Toporska nie była przecież uprzywilejowaną eks-komunistką, nie miała dostępu do żadnych tajnych źródeł, nie miała żadnego nadprzyrodzonego wglądu w szczegóły sowieckich prowokacji, była po prostu inteligentnym i krytycznym obserwatorem otaczającej ją politycznej łżeczywistości.

***

Zastanawiam się od wielu tygodni nad „miejscem Barbary Toporskiej” w historii literatury.  Takie „miejsce” określa się zazwyczaj poprzez porównania, poprzez wpływy, które ukształtowały autora i jego własny wpływ na innych twórców.  W tym sensie Toporska wydaje mi się być całkowicie „osobna” i oryginalna.  Nie tyle może stoi na uboczu, co stoi wyniesiona ponad kontekst współczesnej jej literatury polskiej.  Porównania mogą jednak być pożyteczne w jej wypadku, tyle tylko że trzeba ich szukać gdzie indziej.

Jej aforystyczny styl i jasność myślenia przywodzą na myśl najciekawszego polskiego filozofa, Henryka Elzenberga.  „Szczęście, kochany mój, mierzy się rozpiętością między aspiracjami, a tym, co osiągalne”, pisze Toporska.  Może bez tego „kochany mój”, takie słowa można by znaleźć w jego Kłopocie z istnieniem.  „Im większa poczytność, tym mniejsza poczytalność,” to już jak żywcem wzięte z Elzenberga.

Postacie z jej powieści nasuwają porównanie z filmami wielkiego szwedzkiego reżysera, Ingmara Bergmana.  Fragmenty Ajona są jak wyjęte z Fanny i Alexander, zwłaszcza postacie z kurlandzkiego majątku Flechowo przypominają członków rodziny Ekdahl; gra z czasem przywodzi na myśl Tam, gdzie rosną poziomki; jej poetycki styl realistycznego opisu jest ekwiwalentem wizualnego stylu Bergmana.

Jej zmagania z czasem przypomina mi twórczość Władymira Nabokova, jednego z największych pisarzy XX wieku.  Gdy Toporska buntuje się przeciw zbywaniu przeszłości wobec Wieczności, to Nabokov buntuje się przeciw więzieniu czasu.  W pamiętnym fragmencie w Speak Memory pisze o losie człowieka, który bić musi pięściami w czarne ściany bezczasowości po obu stronach naszego krótkiego życia, tego „błysku pomiędzy dwiema wiecznymi ciemnościami”.  Słowa Nabokova, że „wyobraźnia jest najwyższą radością nieśmiertelnych i niedojrzałych”, znakomicie opisują figlarny styl Toporskiej.

Być może są to powierzchowne zbieżności, ale mam wrażenie, że istnieje duchowe pokrewieństwo między tymi twórcami, a przecież Toporska pisała:

„Zawsze związki z wyboru wydawały mi się więcej warte od narzuconych poza wolą, i dlatego pokrewieństwa duchowe cenię bardziej niż węzły genetyczne.  I dlatego także bez zażenowania stwierdziłam pewnego dnia, że emigrację rosyjską wolę od emigracji polskiej.  Za to właśnie, że odrzucając „narodową dumę” z powodu różnorakich międzynarodowych sukcesów Chruszczowa, broni godności ludzkiej, indywidualnej, nadrzędnej w stosunku do kariery, jaką robi narodowy kolektyw.”

Jeśli mam szukać takich duchowych więzów, to wskazałbym – z poważnymi wahaniami! – na postać wielkiego kolumbijskiego filozofa, i rówieśnika Toporskiej, Nicolasa Gómeza Dávili.  Gómez Dávila był z pewnością bardziej radykalny w swej krytyce modernizmu, był bardziej stanowczym reakcjonistą, ale dostrzegam tu pewne wątłe powinowactwo.  Pozwolę sobie w tym miejscu na drobną anegdotę.  W jakiejś dyskusji, ktoś uważający się za prawicowca, oburzony wypowiedzią interlokutora, rzucił mu w twarz, że na prawo od niego jest już tylko ściana.  Na co tamten ze spokojem: – Nie.  Ta ściana jest na lewo ode mnie. – Na pierwszy rzut oka, taka reakcja może się wydawać ekstremizmem pour épater le bourgeois.  Mnie się jednak wydaje, że autor tej sentencji chciał powiedzieć coś ważnego.  Otóż cała współczesna debata polityczna odbywa się w sferze, w której prawica nie powinna operować, po drugiej stronie ściany zbudowanej przez rewolucję (anty)francuską.  To po ich stronie ma sens, że sankiuloci są na lewo od jakobinów, a Danton na prawo od Robespierre’a, więc niech się trzymają swoich podziałów, co nam do tego?  Nam, wolnym ludziom, nic do tego.  W świecie, w którym Hitler, narodowy socjalista, jest z uporem umieszczany po prawej stronie; w świecie, który przyjął za swoją, sztuczkę propagandy sowieckiej z lat dwudziestych, i określa mianem „faszystów” generałów Franco i Pinocheta, gdy w rzeczywistości faszyzm jest ideologią otwarcie socjalistyczną i lewicową; w takim świecie, gdzie „konserwatystami” nazywa się bolszewicki beton, nie ma miejsca dla wolnych myślicieli, i dlatego sytuowałbym Barbarę Toporską poza tym spektrum – po drugiej stronie tej ściany.

Nie może tu być mowy o niczym więcej niż o odległym powinowactwie, ale tak jak Gómez, Toporska „nie pisała, żeby kogokolwiek przekonać, a raczej przekazywała swoim przyszłym wspólnikom akta świętego sporu”.


Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com

URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2012/12/31/%e2%80%9eklarownosc-jest-cnota-rozumu-i-odwagi-o-tworczosci-barbary-toporskiej-czesc-2/

Copyright © 2007 . All rights reserved.