- - https://wydawnictwopodziemne.com -
Internet barykadą!?
Posted By admin On 5 marca 13 @ 8:41 In Dariusz Rohnka | 37 Comments
Dlaczego w ogóle stawiać tę kwestię? Powód może się i wydawać oczywisty, ale pewnie lepiej będzie go tu uzasadnić. Minęły czasy podziemnych wydawnictw, pokątnie kolportowanej bibuły, rozrzucanych ulotek, tajnych zgromadzeń. Nie ma organizacji, ruchów, masowych demonstracji, takich, które chciałyby walczyć z bolszewizmem. Internet jest w tej sytuacji jedyną potencjalną sferą kontrrewolucyjnej aktywności. Z drugiej strony jest siedliskiem każdej wyobrażalnej głupoty-brzydoty, jaką między okami sieci można znaleźć. Trudno być internetu entuzjastą, ale też nie można wobec jego zasięgu i znaczenia przejść obojętnie do porządku. Warto przynajmniej swój naturalnie ambiwalentny stosunek racjonalnie uzasadnić. Nie chcę tym tekstem do niczego przekonywać, a jedynie przedstawić jeden z możliwych punktów widzenia, także – zaprosić do dyskusji.
Gdy jesienią 1944 roku Mackiewicz pisząc broszurę o polskim optymizmie, przygotowywał się do jednego z ostatnich etapów ucieczki przed „wyzwoleniem”, sytuacja była tragiczna jak nigdy wcześniej. Nigdy w dziejach państwa polskiego nadciągająca groźba niewoli, nie oznaczała równocześnie niewoli ducha; nigdy wcześniej groźba nie równała się pewności. W jaki sposób, w zestawieniu, określić stan po 60-ciu z górą latach bolszewizacji? Totalnym upadkiem? Kulminacją klęski? (Czy może istnieć klęska bez świadomości przegranej?) Być może ten smutny stan spraw kiedyś ulegnie przemianie, w tej chwili nie ma nic: tradycji, politycznej kontynuacji, widoków na przyszłość. To co dookoła, to terra nullius, jak każdy ugór, wymagająca kultywacji. Bez narzędzi, planów, organizacji trudno zrobić cokolwiek, ale od czegoś trzeba zacząć. Wolna wymiana myśli wydaje się trafnym wyborem.
Internet jest w tej chwili jedynym realnym, wydajnym narzędziem komunikacji. Internet dominuje – rzecz nie podlegająca chyba dyskusji. Równie niepodważalny wydaje się pogląd, że to medium bardzo dalekie od doskonałości. Czy można z nim wiązać choćby najwątlejszą nadzieję na racjonalną, w jego obrębie prowadzoną, dyskusję? Czy internet może być w przyszłości motorem debolszewizacji? Czy może stać się miejscem, w którym dominować będzie racjonalny osąd?
To nonsens i raczej każdy potrafi to dostrzec. Nie było w historii świata równie pojemnej przestrzeni, gdzie bzdura panoszyłaby się z taką samą mocą, gdzie byłaby równie kordialnie witana, ochoczo upowszechniana. Siedlisko-ognisko bezrozumu miałoby być bastionem śnionej wolności, zalążkiem koniecznego oporu, czy choćby tylko – strefą normalności? Gruby paradoks! To już genialny w swoim umiarkowaniu Edmund Burke przestrzegał, aby hołubiąc wolność, pilnować jakie rzekome czy rzeczywiste jej przejawy mamy na względzie. Otóż wolność uprawiana w internecie nie kojarzy się dobrze.
Rzućmy okiem na internetowe treści. Są obfite, wielorakie, trudne do ogarnięcia. Czy to źle? Oczywiście, tego powiedzieć nie możemy. Nie martwi nas przecież bogactwo i dobrobyt. Martwi nas nie tyle ilość treści, ale jej jakość (w połączeniu z zalewem ilości). Internetem rządzi masa. Nie jest to jednak tylko masa odbiorców, ale również masa dostawców. Dochodzimy, zdaje się, do sytuacji, gdy masa dostawców przewyższy (w liczbach bezwzględnych) masę odbiorców. Wszyscy coś piszą, tłitują, fejsują, wrzucają i zrzucają, rejestrują, zakładają blogi i upychają je wszelkim dobrem, nie wszyscy czytają. Żyjemy w czasach masowej grafomanii i społecznościowego fioła, od którego w głowie może się zakręcić. Czy to ważne? Może to tylko moda – zjawisko, jak wiemy, przemijające – a więc o nikłym stosunkowo oddziaływaniu. Czy to ma zresztą wielkie znaczenie, w jakim obszarze najniepotrzebniej ludzkość wytraca swoją energię? Nie zapominajmy jednak, że i my – chcą nie chcąc – tkwimy w tej samej sieci i w jakimś niewątpliwie stopniu mania internetowego bajdurzenia nas dotyka.
W ostatnim swoim tekście [1], poruszając problem instytucjonalnych zakusów na jakie narażony jest (prędzej czy później) internet, Michał Bąkowski wymienił termin „blogosfera” jako obszar około-politycznej aktywności w internecie. Istotnie, jak mój szanowny podziemny kolega raczył w swoim artykule zaznaczyć, za blogosferą nie przepadam. Nie lubię. Nie tyle jednak nie lubię określenia, co istoty zjawiska. A jednak sam termin (nawet jego oczywista brzydota) wydaje mi się najzupełniej trafny.
Blog, jak wiadomo, pochodzi od ang. web log, terminu opisującego zjawisko aktywności w sieci. Istotą tego procesu jest zapisywanie każdej, nawet najdrobniejszej informacji, trafiającej na serwer czy komputer, i ważnej i całkiem nieważnej, istotnej i zwykłego śmiecia. Semantyczna paralela obu dziedzin jest uderzająco trafna. Stąd dość bodaj oczywisty wniosek, że blogosfera jako taka jest nie tyle sprzymierzeńcem, ale raczej zawadą w osiąganiu naszych celów (gdybyśmy je sobie, rzecz jasna, postawili). Dlatego myślę, że w gruncie rzeczy blogosfery wcale nie trzeba wykańczać – jest nadto pożyteczna – w zarodku zabija wszelką szansę na wciąż tylko potencjalną umysłową aktywność internautów. Jeśli o ścisłość chodzi, to ona sama, przez swoje trwanie-istnienie, jest naturalnym sprzymierzeńcem każdego destrukcyjnego działania.
Edmund Burke żył w czasach dziejowego przełomu, francuskiej rewolucji, gdy widmo zagłady przybrało realne kształty, w okolicznościach pod wieloma względami podobnych do tych, w jakich nam przychodzi egzystować. Świat zwariował. Chęć rujnowania tego co jest, podszyta sadystyczną chęcią odwetu, przemieniała rzeczywistość w rodzaj krwawej jatki. Wyuzdanie i intelektualna perwersja królowały. W imię wolności, rzecz jasna. Choć, co Burke świetnie wskazywał, nie była to żadna wolność, a jedynie – rządy tzw. demokratów, którzy (gdy tylko nikt nie zwracał na nich uwagi) wybranego przez siebie depozytariusza władzy (lud) traktowali z największą pogardą. Świetny irlandzki pisarz odpowiadał jedynym dostępnym mu orężem – Refleksjami, a jego słowa trafiły do bardzo wielu skonfundowanych współczesnych. Czy osiągnąłby podobny cel, gdyby obok jego książki w księgarniach pojawiło się tysiąc tomów, traktujących o tym samym?
Zaśmiejesz się szanowny Czytelniku, czytając podobne dictum i powiesz, że nawet w takim hipotetycznym przypadku (gdyby osiemnastowieczną Anglię zalała fala politycznych refleksji) o czytelniczym wyborze decydować zawsze będzie pisarska jakość. W istocie. W odniesieniu do czasów w jakich żył Edmund Burke będzie to zapewne uwaga słuszna. Czy jednak, w odniesieniu do tu i teraz, nie powinniśmy brać pod uwagę rewolucyjnych okoliczności, jakie zdominowały ostatnie dwa stulecia? Czy czytelnicze gusta AD 1790 przypominają choćby w niewielkim stopniu te, z którymi dzisiaj musimy się borykać? Czy 200 lat panoszenia się demokratycznych dogmatów nie wbiło w masę przekonania o jej politycznej nieomylności, a także o tym, że, jak nikt, zna się na rzeczy i nie musi zupełnie dbać o to, co do powiedzenia ma byle autor?
Wspomniany tu niedawno Adam Pragier w znakomitym eseju „Odpowiedź na ankietę” pisał o powszechnym współcześnie (1967) przekonaniu, że do roztrząsania kwestii politycznych wszyscy (we własnym mniemaniu) mają nie tylko prawo, ale i niezbędne kwalifikacje. Jako przykład tego fenomenalnego zjawiska podawał m. in. casus Alberta Einsteina. Pisał:
… nazwisko choćby naprawdę wielkie, ma zasięg ograniczony, tak w zakresie przedmiotu jak czasu. Einstein miał mózg zdolny do najwyższego stopnia abstrakcyjnego myślenia, jaki zdarzył się w dziejach ludzkości. Pisał także nieraz o sprawach publicznych, zawsze nieporadnie i naiwnie, choć z dobrymi intencjami. Dlaczego? Dlatego, bo podłożem myślenia w jego rzeczywistej pracy był obfity zasób pojęć matematycznych i fizycznych, na których mógł dalej budować i tworzyć. O tym zaś, że trzeba mieć zasób podstawowych pojęć w innych dziedzinach, jeżeli ktoś chce się o nich wypowiadać – nie wiedział.
To co dziwiło Adama Pragiera pół wieku niemal temu, winno i nie powinno dziwić współcześnie. Nie powinno, bo powszechność opisanego tu zjawiska jest dziś równie powszednia jak poranny wschód słońca; winno bo nie zmieniły się od tamtej pory irracjonalne podstawy takiego myślenia i postępowania. Z jakiegoś niejasnego powodu obywatel wolnego, czy też niewolnego świata, który z chęcią (i bez zażenowania) wyznaje, że nie zna się na szydełkowaniu, hydraulice oraz teorii względności, za nic nie przyzna, że nie ogarnia politycznej dziedziny.
Jaka może być na to rada? Czy można mu odebrać ochotę do bezmyślnego ględzenia? Czy internet jest do tego dobrym i obiecującym tworem? Osobiście przyznam, że jestem w tym punkcie jak najdalszy od optymizmu. Ale to nie internet stanowi główną zawadę, jest tylko najbardziej drażniącym objawem kulturowej dywersji, jaką pospołu uprawiają: demokracja i bolszewizm. Oba te polityczne twory konsekwentnie wmawiają swoim ofiarom w gruncie rzeczy zupełnie to samo: że pojedli byli wszelkie możliwe polityczne rozumy. Dlatego sytuacja nie jest łatwa – oznacza konieczność walki z wiatrakami, w tym konkretnym przypadku będą nimi ideologiczne pochlebstwa.
Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com
URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2013/03/05/internet-barykada/
URLs in this post:
[1] W ostatnim swoim tekście: http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2013/01/27/czy-grozi-nam-cybernetyczne-pearl-harbour/
Click here to print.
Copyright © 2007 . All rights reserved.
37 Comments To "Internet barykadą!?"
#1 Comment By anton_pl On 7 marca 13 @ 1:31
Czyli teraz Polską rządzą bolszewicy?, przecież mamy kapitalizm, system całkowicie sprzeczny z doktryną bolszewicką, ale zgodzę się z panem że kulturowy bolszewizm jest lansowany w najlepsze. Teraz zamiast proletariatu na sztandarach jest gejowszczyzna, i lansowanie wszystkiego co stoi na głowie zamiast na nogach. Wpływa to bardzo demoralizująco na społeczeństwo, na tym tle Rosja, gdzie bolszewicy nie są przy władzy wygląda bardzo atrakcyjnie, np. rosyjskie sądy uderzając w sponsorowaną z zewnątrz agenturę bolszewicką zabroniły tzw. parad pederastów i lesbijek na 125 lat, bodajże. Jakże to kontrastuje z dzisiejszą Polską, gdzie minister Gowin o mało nie stracił stanowiska gdyż nie chce oficjalnie powiedzieć że kocha bolszewików. W europie zachodniej jest pod tym względem znacznie gorzej, bo nie chodzi tu bolszewikom o swobodę obyczajów ale o demoralizację społeczeństw. Środki masowego przekazu w Polsce jak i europie są zdominowane przez bolszewików, i nie podejmują tematów ważnych społecznie tylko dręczą ludzi od rana do nocy swoją podstępną ideologią. Podsumowując – walka z tym wszystkim jest bardzo trudna i mozolna, ponieważ siła i pozycja bolszewików nie wzięła się z wtorku na środę, i też tak szybko nie upadnie.
#2 Comment By Andrzej On 7 marca 13 @ 7:44
przecież mamy kapitalizm, system całkowicie sprzeczny z doktryną bolszewicką
A gdzie Pan wyczytał? U Lenina? Czy słyszał Pan o NEP-ie? Czy słyszał Pan o komunistycznych bankach? Czym różnią się one od banków kapitalistycznych?
Czy w „Chinach Ludowych” jest obecnie komunizm czy kapitalizm? Czym jest system w którym jawnie rządzi partia komunistyczna? kapitalizmem? Jeśli kapitalizmem to jakim? Kto jest u władzy w „Rosji” skoro nie są to bolszewicy? Kapitaliści? Skąd się wzięli i jakie są ich metody działania?
Proszę nie stosować narzucanej „kliszy”, że komunizm to „polityka gospodarcza”. Komunizm to polityka zawładnięcia nad światem. Każdym sposobem.
#3 Comment By michał On 7 marca 13 @ 8:23
Panie Andrzeju,
Przypuszczam, że p. Anton wyczytał to … wszędzie, tzn. tak utrzymują tylko wszyscy. Oczywiście Pan ma rację w każdym punkcie. Dodałbym do tego, że Armand Hammer, swego czasu najbogatszy człowiek na świecie zrobił fortunę w sowietach, nie za Lenina, nie za Chruszczowa ani za Gorbiego, tylko za Stalina. Sprzeczności nie ma żadnej z doktryną bolszewicką. Co rzekłszy, w dzisiejszych sowietach – gdzie, panie Antonie, rządzą bolszewicy – nie ma żadnego „kapitalizmu”. Prawdziwy kapitalizm, to nie jest wcale prywatna własność środków produkcji (marksistowska teza, potrzebna im do ich własnych celów ideologicznych), ani nie swobodny przepływ kapitału (jak utrzymują dziś liczni, zwłaszcza na Zachodzie), ale WOLNA KONKURENCJA. A tej w sowietach nie uraczysz. W chrlu także ni kuku. I tu i tam istnieją ogromne prywatne monopole, w rękach kilku oligarchów (bardzo nie lubię tego określenia, bo jest nietrafne, ale przynajmniej wiadomo o kogo chodzi), których całe bogactwo zależy od bolszewickiej wierchuszki, więc nie podskakują, ani się nie wychylają. A gdyby im przyszło do głowy się wychylić, to przypomina im się o losie Chodorkowskiego. A z konkurentami radzi sobie kgb.
P. Anton mógł takie dyrdymałki wyczytać także u prezesa Wielomskiego. Ach, to byłoby zabawne, gdyby p. Anton z pepeszą pod pachą, trzymając sie za ręce z prezesem, siedzieli sobie „pod skrzydłem Putina” i w tym uroczym ciepełku obserwowali , jak z paradami sodomitów rozprawiają się zdrowi moralnie czekiści.
#4 Comment By Andrzej On 7 marca 13 @ 9:03
Panie Michale,
Chyba nie u tow. Wielomskiego. Zdaje się że Pan Anton (anton_pl) posiadł był „wiedzę absolutną” i bywa też ostatnio w nastroju „coolowskim” (jako zapóźniony w postępie postępu, w nie wiem za bardzo co to dokładnie oznacza, mniemam że jest to forma dowartościowania siebie podobnie jak „strzałeczka i siemka”). Odsyłam do jego strony. Wg mnie stanowi dobry przyczynek do powyższego artykułu Pana Dariusza choć wydaje mi się monotematyczna i niekoniecznie o polityce tak jak ja to rozumiem (ale ta definicja też może przecież podlegać postępowi).
#5 Comment By michał On 7 marca 13 @ 10:20
Panie Andrzeju,
Dworowałem sobie, mówiąc o Wielomskim. Bardzo mnie jednak bawi myśl, że ci tak różni panowie, jednoczą się w swoim podziwie dla Putina, który nie jest w ogóle czekistą, nie, nie, skądże! Ani żadnym bolszewikiem, jakże to? Wcale nie, no bo po co? Jest tylko uczciwym rosyjskim patriotą…
#6 Comment By Łukasz Kołak On 7 marca 13 @ 11:29
Panie Dariuszu,
Pańskie uwagi na temat internetu i blogosfery wydają się słuszne. Ale sam Pan pisał wcześniej, że dobrą metodą kontrrewolucji jest wyłuskiwanie w „białym kitlu”, laboratoryjnie ludzi o podobnych poglądach. Internet przy całym swoim zaśmieceniu jest dobrym do tego miejscem. Dzięki niemu ludzie myślący, stawiający pytania, dzielący włos na czworo mogą się spotkać. Natrafić np. na witrynę Wydawnictwa Podziemnego. Kto myśli ten w końcu wynurzy się ze szlamu. A przecież celem kontrrewolucji jest odbudowa idei antykomunistycznej. Więc może nie jest aż tak źle, choć droga daleka…
#7 Comment By michał On 8 marca 13 @ 12:07
Oto i pytanie: czy celem kontrrewolucji jest odbudowa idei antykomunistycznej? Czy celem antykomunizmu jest kontrrewolucja i przepędzenie bolszewickiej gęby won?
#8 Comment By Łukasz Kołak On 8 marca 13 @ 12:16
Aby przepędzić bolszewicką gębę raz na zawsze trzeba odbudować ideę antykomunistyczną. Inaczej zastępy ludzi „dobrej woli” będą przepędzać „złego” Tuska, Putina, Gowina, Palikota itp. itd. (niepotrzebne skreślić)
#9 Comment By Andrzej On 8 marca 13 @ 12:05
Szanowni Panowie,
Celem kontrrewolucji musi być obalenie bolszewizmu. Tymczasem jaka przyszłość nas czeka? „wolność”, „równość” i „coolerstwo”. Ot co. A internet jest tego pełen.
Pan Dariusz pyta, czy internet może być w przyszłości motorem debolszewizacji?. Ale w internecie mamy dziś do czynienia z niczym innym jak z poszerzającą się wciąż bolszewizacją, z prawdziwą rewolucją internetowych „mas użytkowników”. Rzecz jasna internet to tylko narzędzie, wykorzystywane do różnych zastosowań. Najbardziej rozpowszechnione służą jednak celom bolszewickim: „porywają masy” i dają im możliwość „głosu”. Efekt tego będzie taki jak zawsze.
Wszystkie te „zastosowania” mają z definicji charakter masowy a wg mnie potrzebne jest coś elitarnego (co nie oznacza zamkniętego). Takie coś można stworzyć, nawet wykorzystując już istniejące środki (zawsze też można oczekiwać nowych, raczej coraz gorszych). Czy Wydawnictwo Podziemne nie jest właśnie takim pomysłem?
Dopóki istnieje jakaś swoboda w komunikowaniu się w internecie, ma sens działanie w nim przeciw bolszewizmowi. Bo zawsze można natrafić na kogoś kto naprawdę chce się mu oprzeć i odbudować ideę antykomunistyczną.
W tej chwili raczej reduta niż barykada. Trzeba ją umacniać. To oczywiście minimum ale chyba bardziej dziś realistyczne niż powstanie. Może, kiedyś tych redut będzie dostatecznie dużo…
51 lat temu, Józef Mackiewicz pisał „Miejmy nadzieję…” lecz od tamtego czasu definitywnie doszło do „Wielkiego Ześlizgu”. Można się raczej spodziewać, że redut będzie coraz mniej. W takim przypadku, chodzi o to aby broniły się jak najdłużej.
#10 Comment By michał On 8 marca 13 @ 1:42
Panie Andrzeju,
Mackiewicz nie mógł pisać o stanie wojennym 51 lat temu! To jest artykuł z 1982 roku (o ile pamiętam) i dołączony zaostał przez wydawcę do późniejszych wydań. Nie dziwię się jednak wcale Pańskiej pomyłce, bo ten tekst czyta się jako integralną część książki napisanej 20 lat wcześniej.
Chciałbym także ustosunkować się do kontrrewolucji i antykomunizmu i ich hierarchicznego, że się tak wyrażę, porządku. Zachodzi tu chyba klasyczny przypadek konfuzji semantycznej. Z mojego punktu widzenia, celem antykomunizmu musi być kontrrewolucja i obalenie bolszewizmu. Inaczej antykomunizm jest wykstrowany, czego dobrym przykładem był Sołżenicyn, którego Archipelag Mackiewicz nazywał „celnie wymierzonym ciosem w zęby bolszewizmu” (cytuję z pamięci). Pan Łukasz, o ile go rozumiem, ma jednak wiele racji, mówiąc „celem kontrrewolucji jest odbudowa idei antykomunistycznej”. Ma on chyba na myśli rewolucję (kontrrewolucję) w myśleniu, bunt przeciw tym strasznym kliszom i schematom myślenia, które jak skorupa przykrywają wolną myśl. Tylko wtedy odrodzić się może antykomunizm, i tylko wtedy możemy marzyć o prawdziwej kontrrewolucji.
#11 Comment By Łukasz Kołak On 8 marca 13 @ 1:53
Panie Michale,
Celnie ujął Pan moje intencje. Najpierw musi nastąpić kontra w myśleniu, aby było wiadomo jak działać skutecznie.
#12 Comment By Andrzej On 8 marca 13 @ 2:38
Panie Michale,
Tak jest. Józef Mackiewicz napisał „Miejmy nadzieję…” w 1982 roku. „Zapędziłem się” ale to nie zmienia mojego poglądu że było to przed peerelowskim „Tryumfem Ześlizgu”.
Ja też podzielam zdanie, że musi nastąpić bunt przeciw kliszom i schematom myślenia. Dodałbym tylko tyle, że przedtem musi nastąpić wola samodzielnego myślenia. Bez tego żadnego buntu nie będzie. Jak to wywołać skoro dookoła nie słyszy nic innego tylko „wolna Polska i koniec dyskusji”. A przecież nie chodzi wcale i tylko o Polskę.
#13 Comment By Łukasz Kołak On 8 marca 13 @ 3:07
Panie Andrzeju,
Dlatego właśnie jak pisał wcześniej p. Dariusz trzeba wyłuskiwać ludzi myślących „laboratoryjnie” „w białych rękawiczkach”, pojedynczo, bo tylko rozmowa z konkretnym człowiekiem może być twórcza i poruszyć „procesy myślowe”.
#14 Comment By Andrzej On 8 marca 13 @ 4:39
Panie Łukaszu,
Chyba nie tyle „laboratoryjnie” (dzielić włos na czworo pod mikroskopem) co zwyczajnie analizować i wyciągać wnioski. Bo co tu brać pod mikroskop kwestię „wolej Polski”, kiedy jasno widać, że to „Nowy Wspaniały Peerel”. Oczywistych dowodów jest dość. Trzeba tylko zrzucić „klapki” czy też zdjąć okulary poprawności patriotycznej. Jak można określać siebie patriotą i jednocześnie tkwić w kłamstwie, działając w kierunku przeciwnym? Przecież to jest działanie na zgubę.
A to samo z „Chinami”, „Rosją”, UE (b) itd.
Najpierw trzeba to zmienić i nie trzeba do tego białych rękawiczek. Tylko rzeczywistej chęci poznania prawdy o świecie w jakim się żyje.
#15 Comment By amalryk On 8 marca 13 @ 5:28
„Wolność jest marzeniem niewolników. Człowiek wolny wie, że potrzebuje kryjówki, ochrony i pomocy.” (Lecz nie warto tych atrybutów oczekiwać od bolszewików.)
Bunt też już mamy jakby za sobą – bunt mas; systematycznie podburzanych przez hochsztaplerskich pionierów bolszewizmu ( zresztą tej arystokracji, która dopuściła to takiego stanu rzeczy, nie ma co żałować).
Internet tak organicznie wyrasta z postępu, tak wspaniale odpowiada na zapotrzebowanie upowszechnienia tego całego współczesnego gówna, które wszyscy dla niepoznaki nazywają kulturą, że ewentualne straty wynikające z internetowych pogaduszek nam podobnych można uznać za pomijalne.
#16 Comment By Łukasz Kołak On 8 marca 13 @ 5:59
Panowie,
Pełna zgoda co do nazywania rzeczy po imieniu. Można to robić „laboratoryjnie” rozmawiając z konkretnym „Kowalskim”. Można to robić za pośrednictwem internetu jako trybuny wymiany myśli. Jak napisał p. Michał w jednym z komentarzy internet to szlam, w którym można wyłowić diamenty. I trzeba właśnie rozglądać się za takimi diamentami, a całą antykulturę wyp…. o przepraszam, o mały włos, a napisałbym coś niekulturalnego…
#17 Comment By anton_pl On 8 marca 13 @ 6:01
W takim razie ośmielę się zapytać: czy jest taki kraj gdzie nie rządzą bolszewicy?, ani słowem nie odniósł się pan do bolszewizmu kulturowego, tak usilnie lansowanego w UE, czyżby to panu pasowało?
#18 Comment By anton_pl On 8 marca 13 @ 6:09
@Andrzej
Odnoszenie się do tego co wypisuję na swoim blogu, a nie odnosi się do tematu, uważam za cokolwiek niestosowne, tym bardziej że trzeba rozumieć kontekst słów: strzałeczka, siemeczka, a ze szczególnym nabożeństwem należy się odnosić do słowa: coolowsko, na którym to generalnie zbudowałem mój blog. Jednakowoż nie ma to nic do omawianego tu tematu. A co do ruskich to faktycznie zazdroszczę im tego Putina, bo nasi to stają na baczność jak w Brukseli ktoś głośniej pierdnie.
#19 Comment By Łukasz Kołak On 8 marca 13 @ 6:22
@anton
Bolszewizm kulturowy jest częścią bolszewizmu jako takiego. Trzeba walczyć i z tym kulturowym i z tym „normalnym”, że tak napiszę. Szukanie sprzymierzeńca w Putinie w walce z kultbolszewizmem to jak wyganianie demona z osoby opętanej przy pomocy drugiego demona.
#20 Comment By Andrzej On 8 marca 13 @ 7:57
Panie Antonie,
To co wypisuje Pan na swoim blogu (którego adres umieszcza Pan „pod” swoim tzw. nickiem), uznaję za istotne do zrozumienia pańskiego punktu widzenia. Czy nie po to Pan to robi? Nie jest dla mnie niestosowne tego nie komentować w odniesieniu do tych poglądów które Pan tu zaprezentował i z którymi się nie zgadzam.
Nie mam żadnego „nabożeństwa” do słowa „coolowsko” i nie rozumiem dlaczego miałbym je mieć. Jest dla mnie obce i stanowi przejaw tego co nazywa Pan kulturowym bolszewizmem, podobnie jak różne „siemki”, „narki” itd. itp. Nie rozumiem tego kontekstu. Czy mógłby Pan mi to wytłumaczyć? Nie mogę tego traktować jako kulturowego slangu młodych ludzi, bowiem codziennie słyszę takie „formy komunikacji” także wśród ich rodziców a przede wszystkim w tzw. „przestrzeni publicznej”. Traktuję to więc jako współczesną nowomowę, narzucaną odgórnie.
Czy nie zauważa Pan np. tego, że „Bruksela” staje na baczność przed Putinem gdy ten „głośniej pierdnie”? Proszę się temu przyjrzeć bliżej i zastanowić się „kto tu rządzi” naprawdę. Faktycznie pozazdrościć takiej siły.
A kto to są „nasi”?
Co do tego „czy jest taki kraj, gdzie nie rządzą bolszewicy”:
Jeszcze nie rządzą we wszystkich krajach na świecie, ale w większości z nich mają znaczne wpływy na poziomie decyzyjnym.
Zapewniam Pana że czekiści (Putin i towarzystwo) to też bolszewicy, podobnie jak komuniści chińscy, kubańscy, wietnamscy itp. itd. Kulturowy bolszewizm do którego, jak mi się zdaje, sprowadza Pan całość zagadnienia jest tylko częścią składową całej bolszewickiej „machiny wojennej” (jakkolwiek bardzo ważną i skuteczną w przypadku tzw. Zachodu). Inne części tej machiny to m.in. dążenie do przewagi militarnej i ekonomicznej na świecie („Rosja”, „Chiny” i ich sojusznicy).
#21 Comment By Andrzej On 8 marca 13 @ 8:27
ps. W trzecim zdaniu powinno być: nie jest dla mnie niestosownym to komentować… Przepraszam za tę pomyłkę.
#22 Comment By Dariusz Rohnka On 8 marca 13 @ 9:32
Szanowni Panowie,
Wybaczcie przede wszystkim brak stosownego refleksu z mojej strony, ale pewne żmudne i męczące sprawy nie pozwoliły mi wcześniej dołączyć do dyskusji, o którą przecież sam zabiegałem.
Tekst pisałem trochę z duszą na ramieniu, ponieważ nie byłem absolutnie pewien czy kwestia jaką stawiam oraz sposób jej (odrobinę prowokacyjny) przedstawienia spotka się z jakimkolwiek zainteresowaniem. Bo czy może być coś bardziej oklepanego od problemu internetowej jakości? Czy wszyscy, którzy tego narzędzia używamy od kilku czy kilkunastu lat nie mamy na ten temat wyrobionego poglądu? Zdaje się, że owszem, mamy, ale… nie przeszkadza nam to brnąć ochoczo w niuansowanie problemu.
Aby nie było podejrzeń, że przyłapany na bzdurnym uprzedzeniach (w stosunku do czego? Do urządzenia?!) staram się teraz odwracać kota ogonem, chętnie (i pod wrażeniem wypowiedzi Panów) złagodzę swoje, pełne obelżywych wobec internetu myśli, stanowisko: internet może, choć pod licznymi warunkami, być pomocny. Przychodzi jednak zaraz skrupulatne pytanie – w jakim stopniu?
Czy może na przykład służyć przeciąganiu na antybolszewicką stronę internautów stosujących to narzędzie w całkiem odmiennych, sobie wiadomych celach? Czy tych, którym mainstreamowy bolszewizm szczelnie wypełnił myślowy horyzont? A może osobnikom poszukującym, którzy dzielnie serwując po internecie stawiają czasem pytania w rodzaju: „co to był komunizm?” Ile odmiennych kategorii internautów istnieje jeszcze, poza wymienionymi?
Gdzie ich szukać i czym zachęcać? Od czego zacząć proceder debolszewizacji? Czy po 60-ciu latach bolszewizmu u nas możemy, poza wszystkim, z czystym sumieniem zapewnić, że sami nie ulegamy dobrze zakamuflowanym w świadomości bolszewickim stereotypom? Czy nie zagraża nam przesadna zapalczywość w dyskusji, jak bodaj ma to miejsce w przypadku Pana Antona, który swoim komentarzem rozpoczął tu dyskusję? Czy dostał szansę, aby poznać popularne na tej witrynie argumenty czy raczej został zniechęcamy nadmierną zapalczywością krytyki? (Nie chodzi mi o ten konkretny przykład żywej polemiki z poglądami Pana Antona, a tylko o ilustrację.)
Na koniec, największa wątpliwość jaką mam – stosowność celowości. Czy wytyczanie sobie zadań, choćby to była tylko chęć przekonania paru bliźnich, nie ogranicza nas nadmiernie? Czy nie staniemy się przez to odrobinę mniej autentyczni? Nieco może agitacyjni? Czy chęć przekonywania nie wywołuje mimowolnie zalewu argumentów nie pierwszej świeżości, za to skutecznych? Pewnie powiedzą Panowie, że owszem, ale innego wyjścia nie ma?
#23 Comment By anton_pl On 8 marca 13 @ 10:07
@Andrzej
Jeśli chodzi o różne tego typu słowa to używam ich w formie żartu, z nudów, itd., a szczególnie często właśnie tego: coolowsko, dlatego traktuję je bardziej nabożnie niż te żenujące siemki i strzałeczki. A ostatnio czepiło mi się słowo: ‚spartiwoczki, poznałem je oglądając w internecie protest młodzieży na wykładzie pani Środy, film z tego protestu był ilustrowany piosenką Hardbass, która na pozór jest podobna do techno ale jet motywowana ideologicznie, stworzyły ją ruskie blokowiska, taniec z nią związany odnosi się do starosłowiańskiego tańca wojowników, czy coś w tym rodzaju, nie ma w niem jakiś wulgarnych odniesień do seksualności człowieka ja w tym bolszewickim Harlem Shake. Zaraz ktoś napisze że pewnie zjawisko to inspirowali federalni, a jeśli nawet to bardzo dobrze że w ten sposób walczą z kulturowym bolszewizmem, którego ojczyzną jest dzisiaj Hollywood.
A co do Brukseli słusznie pan zauważył że w stosunku do Moskwy do banda mięczaków, a nasze państwo szuka tam sojuszy i wsparcia…
A „nasi” – no to nasz rząd – innego Polska na dziś nie ma.
#24 Comment By michał On 8 marca 13 @ 10:36
Nie śmiejcie się z p. Antona! Nie, nie. Ten kociokwik jest znamienny i pouczający. Nie on pierwszy kłania się przed każdą potęgą i z pogardą patrzy na mięczaków. Nie jemu jednemu imponuje „siła” sowietów. W tej samej dokładnie kategorii jest cała niunia europejska, a wcześniej Churchill i Roosevelt; w tej samej tragikomiczny prezes Wielomski i bardzo inteligentny Adam Danek.
A że „nasi” (czy „nazi”?), to „nasz rząd”, „nasza władzuchna” – jak to mawiał ze smakiem gwiazdor koncesjonowanej opozycyjności prlowskiej, niejaki Stefan Kisielewski – tak mawia tylko 40 milionów Polaków w prlu i poza nim. Tak samo „nasi” byli dla tych panów Bierut i Gomułka, a przed nimi Marchlewski i Dzierżyński, a jakże. Byle Polacy – to nasz rząd!
Józef Mackiewicz nazywał to polrealizmem. Pisał kiedyś, że Polacy zrzucają winę za komunizm na Rosjan, a Rosjanie na Żydów, na Łotyszów i … na Polaków. Taki ciąg win do niczego nie może doprowadzić i każdy powinien uznać za wroga nr 1 komunistów własnego narodu, a na drugim miejscu ich poputczików.
#25 Comment By anton_pl On 9 marca 13 @ 7:40
No jednak ciężko zakwalifikować mi rządzącą PO jako bolszewików, tam nie ma żadnej ideologii, a właściwie jest jedna przewodnia, czyli schabowy z frytkami + zestaw surówek
#26 Comment By michał On 9 marca 13 @ 12:29
To nie są bolszewicy, tylko poputczicy. Podtrzymują fikcję wolnej Polski.
#27 Comment By Andrzej On 9 marca 13 @ 1:18
signum temporis
#28 Comment By Andrzej On 9 marca 13 @ 8:04
Panie Dariuszu,
Edukacja nie jest agitacyjna. Sądzę, że w obecnej chwili (jak Pan słusznie zauważa, ugoru, który wymaga kultywacji) tylko ona ma sens. Chyba dla wszystkich tych kategorii internautów, które Pan wymienił choć tylko po trzeciej spodziewałbym się pozytywnych wyników. Jak już wcześniej się wypowiadałem, jestem przekonany, że do pozyskania tej wiedzy potrzebna jest wola wyjścia z „zaklętego kręgu” myślenia stadnego.
Sądzę, że internet jeszcze się do tego może przydać.
#29 Comment By Dariusz Rohnka On 9 marca 13 @ 9:15
Panie Andrzeju,
Ma Pan bezwzględnie rację – potrzebna jest wola wyjścia z „zaklętego kręgu” myślenia stadnego. Ta wola musi zaistnieć w każdym potencjalnym w przyszłości antybolszewiku, żadne nauki mu jej nie dadzą. Nasza rola może polegać zatem wyłącznie na czekaniu.
A później? Nie wyobrażam sobie, abyśmy mogli pisać jakiś elementarz kontrrewolucji… to by nie mogło być strawne. Co pozostaje? Mnie się zdaje, że jedynie cierpliwa i wyrozumiała (choć, rzecz jasna, stanowcza) dyskusja i próba racjonalnej odpowiedzi na każde kolejne pytanie.
#30 Comment By amalryk On 11 marca 13 @ 9:46
Internet będzie równie pomocny w likwidacji bolszewizmu jak elektryfikacja. Zasadniczo kto wie czy Uljanow współcześnie nie podpisałby się ochoczo pod takim adagium: „Komunizm to władza sowietów plus internetyzacja całego świata!”
#31 Comment By Dariusz Rohnka On 11 marca 13 @ 7:34
Myślę, że porusza Pan Panie Amalryku bardzo ważny aspekt internetowego problemu. Obok prasy brukowej, bolszewickiej, telewizyjnych oper mydlanych, telewizji jako takiej, filmowych strzelanek, obyczajówek, produkcyjniaków społecznie i politycznie zaangażowanych itd. itd., internet jako najprzemyślniejsze w dziejach narzędzie upowszechniania tego czegoś… byłby się pewnie Leninowi i kompanom bardzo podobał.
A może nie, może za bardzo baliby się internetowej swobody?
#32 Comment By michał On 11 marca 13 @ 8:44
Panie Amalryku, ale z tego wynika, że internetyzacja całego świata, to komunizm minus władz rad. Może coś w tym jest.
#33 Comment By Andrzej On 11 marca 13 @ 8:55
Wynikałoby z tego, że chrl-owscy komuniści cenzurując internet działają na szkodę komunizmu?
#34 Comment By michał On 11 marca 13 @ 10:11
Tak jak Lenin działał na szkodę komunizmu Nepem?
#35 Comment By amalryk On 12 marca 13 @ 9:24
Och! Cenzura, cenzura, cenzura! To tylko narzędzie. Podobnie jak terror. Najlepiej gdyby się dało bez, ale gdy się nie da? – No cóż, trudno, to trzeba rozstrzeliwać!
Komunizm to wszak ruch szalenie moderne, dopiero we współczesności, i słusznie, zwietrzył swą dziejową szansę. (Jak wiemy, nie specjalnie powiodły się heretyckie. „rustykalne” doświadczenia budowy tej nowej arkadyjskiej krainy szczęśliwości prowadzone przez tow. Pol Pota…)
#36 Comment By Andrzej On 12 marca 13 @ 9:39
mniej więcej tak samo. Skoro coś jest „na indeksie”, to wszyscy tego pragną i zawsze znajdzie się sposób aby dotrzeć do tych zakazanych neo-nepowskich stron.
#37 Comment By Dariusz Rohnka On 12 marca 13 @ 8:46
Cenzura to taka hydra, która zawsze znajdzie sobie jakąś nieodrąbaną głowę. „Zlikwidowana” kiedyś tam (nie mam pojęcia kiedy i nigdy mnie to nie interesowało), „odformalizowana” (albo, lepiej, „odformalniona”) okazała się nieporównanie skuteczniejsza. Dziś żaden pracownik propagandy, bolszewicki czy inny, nie dba czy mu co cenzura utnie czy puści, a jedynie sam sobie pióro temperuje – nie, nie na wszelki wypadek! Gdzieżby.