- - https://wydawnictwopodziemne.com -
Uległość?
Posted By admin On 11 stycznia 14 @ 7:45 In Michał Bąkowski | 16 Comments
Zastanawialiśmy się tu wielokrotnie nad istotą komunizmu. Już samo słowo jest niewystarczające, skoro komunistami są przecież chrlowscy pseudo-kapitaliści. Sam fakt, że esencja tego fenomenu wymyka się definicji – a nawet w miarę jasnemu ujęciu bez szykan nadmiernej ścisłości – należy moim zdaniem do tejże istoty. Przybijanie kisielu do ściany jest zaiste trafną metaforą na próbę ujęcia tego, co nie chce być ujęte. Jak starożytny bożek Nereusz, który walcząc z Heraklesem zmieniał się w lwa, węża, łanię, byle tylko nie dać się uchwycić w potężne ręce mocarza, tak komunizm z istoty rzeczy przeistacza się bezustannie, by nie dać się ująć w słabowite karby naszych definicji.
Ta istotna nieokreśloność jest ważna, i trzeba o niej pamiętać rozważając fenomen bolszewizmu, ale to nie oznacza wcale, by się poddawać w próbach określenia. Dotykaliśmy tu wielu aspektów zjawiska, ale tym razem chciałbym zająć się elementem, który wydaje mi się niesłusznie pominięty. Mam na myśli głębokie, wręcz fundamentalne, dostosowanie bolszewickiej Metody do ludzkiej natury. Mam wrażenie, że respondenci naszej III Ankiety pominęli ten element, koncentrując się w zamian na postulacie „dostosowania człowieka do bolszewizmu” w procesie, który utarło się nazywać sowietyzacją.
Wcale nie kwestionując słuszności tej analizy, będę poniżej argumentował coś wręcz przeciwnego. Będę starał się wykazać, że to co nazywamy w Podziemiu bolszewizmem jest Metodą najlepiej dostosowaną do ludzkiej natury. Jest to być może najbardziej przykra cecha tego fenomenu i nasuwać musi wiele wątpliwości. Bo z jednej strony, jak można nazywać system tak głęboko antyludzki „dostosowanym do ludzkiej natury”? A z drugiej, gdyby takie dopasowanie zostało udowodnione, to prowadzić by mogło ludzi słabego ducha do konstatacji, że bolszewickie zwycięstwa są nieuniknione. W moim przekonaniu wcale tak być nie musi. Ale zacznijmy od istoty rzeczy, a na koniec możemy powrócić do moich mało istotnych przekonań.
Temat przystosowania Metody Lenina do ludzkiej natury jest bardzo stary. W jakimś sensie, sowietyzacja jest możliwa tylko dlatego, że trafia w ludzkiej naturze na podatny grunt. Rozważali to rosyjscy myśliciele, rozważał to oczywiście Józef Mackiewicz. Rzec by można, że jest to podstawowy temat Drogi donikąd, ale nie zamierzam tym razem zajmować się Mackiewiczem. Temat nasunął mi się przy oglądaniu w miarę nowego, amerykańskiego filmu fabularnego, którego akcja toczy się we współczesnej Ameryce i który z pewnością nie był w zamierzeniu autorów filmem o komunizmie. Rzadko się zdarza, by autorzy niezależnego, nisko-budżetowego filmu, trafili przypadkiem na sedno sprawy. Mało tego, film o którym mowa, zajmuje się istotą rzeczy w sposób tak precyzyjny, że jest czymś na kształt laboratoryjnego eksperymentu, w którym obserwujemy zachowanie się ludzi w pewnej sytuacji, tak jakbyśmy obserwowali laboratoryjne myszy polane gryzącą cieczą.
Film pt. Compliance (podobno tłumaczy się ten tytuł „Siła perswazji”, ale nie udało mi się ustalić, czy film jest znany w Polsce; w kontekście fabuły najbliższym przekładem byłaby „Uległość”) nakręcony został w 2012 roku i jest klasycznym filmem indie, tzn. zrobionym poza Hollywood, bez dostępu do „gwiazd ekranu”, a co za tym idzie, bez dostępu do pieniędzy. Obraz jest jednak świetnie zrobiony, bardzo dobrze grany, wielka więc szkoda, że jest mało prawdopodobne, żeby moi czytelnicy go znali. Pewien krytyk nazwał go najbardziej szokującym (słowo disturbing jest prawie tak samo trudne do oddania po polsku, co compliance; „niepokojący” bądź „poruszający” wydają się za słabe, a „szokujący” za mocne) filmem w historii. Jak wiadomo żadna pornografia ani krwawe jatki nie szokują już dziś nikogo, a choć Compliance zaliczyć można do gatunku dreszczowców (thriller), to nie jest on w żadnym razie filmem sensacyjnym. Jest to dramat fabularny, o wszelkich cechach najlepszych filmów dokumentalnych.
Rzecz dzieje się w taniej restauracji pod fikcyjną nazwą Chickwich; a dokładniej w klaustrofobicznym zapleczu małej, prowincjonalnej, taniej knajpy. Restauracje tego rodzaju, tzw. fast food, zatrudniają zazwyczaj szeroki przekrój społeczeństwa, od nastolatków do ludzi w wieku emerytalnym. Fabuła jest bardzo prosta: policjant informuje przez telefon kierowniczkę restauracji, że jedna z jej podwładnych okradła klienta. Kierowniczka nie chce początkowo wierzyć oskarżeniom, ale w końcu zgadza się wezwać młodziutką pracownicę imieniem Becky, przeszukać jej rzeczy, następnie rozebrać ją, odebrać ubranie, uwięzić pod okiem mężczyzny itd. Nie będę opowiadał dalszych szczegółów, bo film jest wart obejrzenia. Dość powiedzieć, że krok po kroku, unikając łatwizn i sensacji (kamera nie pokazuje nagości uwięzionej Becky), autorzy ukazują nam, jak sympatyczni skądinąd ludzie postępują wbrew wszelkim normom przyzwoitości, robią okropne rzeczy z jednego tylko powodu: wydaje im się, iż nie mają innego wyjścia, bo tego się od nich oczekuje.
Najważniejszą dla naszych rozważań, ale także najdziwniejszą cechą tego filmu, jest zdumiewający fakt, że fabuła oparta jest na autentycznych wydarzeniach. W 2004 roku w restauracji McDonalda w Mount Washington miała miejsce taka sama sytuacja jak ta opisana w filmie. Co więcej, autorzy filmu twierdzą, że podobnych wypadków było na terenie Stanów Zjednoczonych ponad 70.
Zasadnicze pytanie jakie staje przed zaszokowanym i zaniepokojonym widzem jest następujące: jak jest możliwe, że ludzie ze wszech miar porządni, ludzie, których nie zawahalibyśmy się nazwać dobrymi, robią rzeczy głupie i złe? Wszyscy uczestnicy tej koszmarnej sytuacji są ofiarami. Oczywistą ofiarą jest poddana ciężkiej próbie Becky, ale ofiarami są także wykonawcy rozkazów policjanta. Każdy z bohaterów przechodzi przez ten sam schemat: najpierw niedowierzanie, krótka próba oporu, a potem rezygnacja: skoro domaga się tego policja, prawo, autorytet, władza – no, to jak inaczej? Nie ma innego wyjścia! Po co się narażać? Wykonują polecenia niechętnie, ale też policjant nie oczekuje od nich entuzjazmu, tylko uległości. Owszem wszyscy są ofiarami, ale w ostatecznym rozrachunku, nie są ofiarami policjanta, a raczej własnej uległości.
My, widzowie, od samego początku wiemy coś na temat policjanta, czego nie wiedzą uczestnicy wydarzeń. Ale okropność opisanej sytuacji polega na tym, że obiektywny widz staje przed niepokojącym dylematem, jak byłby się zachował, kiedy na szali leży subiektywne przekonanie, że można stracić posadę, że mogą wypłynąć na wierzch jakieś drobne grzeszki, a to drzwi do lodówki zostały otwarte przez całą noc, a to wypiło się kilka piw przed przejażdżką samochodem. Policjant w rzeczywistości nic nie wie, ale sugestywnie tworzy wrażenie, że wie wszystko. Policjant jest daleko, choć wydaje się, że jest blisko. Wydaje się być tuż tuż, wszyscy czekają na jego przybycie jak na zbawienie. I prawie nikt nie wypowiada wobec niego sakramentalnego słowa: NIE. Każdemu uczestnikowi wydarzeń nasuwają się wątpliwości, ale myśl o oporze jest odrzucona wobec narzucającej się oczywistości, a w takim razie po co się wychylać wobec władzy, po co się narażać na nieprzyjemności. Powiedziałem przed chwilą, że prawie nikt nie stawia oporu, bo kiedy młody chłopak niepewnie odmawia wykonania jakiegoś rozkazu, to policjant pozbywa się go prędko. Powszechna uległość i przyzwolenie na najgorsze obrzydliwości mogłaby bowiem łatwo prysnąć, niechby tylko jedna osoba wypowiedziała swoje NIE albo choćby wyraziła bardziej stanowczą wątpliwość. Wyłączenie opornych poza nawias jest więc pierwszym wymogiem „władzy” reprezentowanej przez policjanta, władzy, która domaga się uległości.
Powolny i bolesny – całkiem dosłownie: bolesny – rozwój wypadków stwarza napięcie niezbędne w fabularnym filmie, ale powoduje także, iż Compliance staje się czymś w rodzaju eksperymentu psycho-socjologicznego, a jednocześnie politycznego traktatu. Autorzy nie stawiają tez, ani nie formułują teorii – na tym polega wielkość ich filmu – interpretacja dzieła należy do odbiorcy, toteż my, widzowie, skazani jesteśmy na interpretację; mamy wręcz obowiązek zastanawiać się, próbować zrozumieć i wyciągać wnioski z przedstawianej nam wiwisekcji ludzkiej natury.
Mógłbym poddać szczegółowej analizie subtelność metod policjanta, począwszy od podchwytliwego pytania o blondynkę przy kasie – „Becky?” odpowiada zdziwiona Sandra, „Tak, Rebecca,” odpiera z pewnością siebie policjant – poprzez delikatne zmiany tonu między szantażem a przymilnym ugłaskiwaniem ofiar, aż do grania na lękach i żądzach. Ale chciałbym uniknąć wrażenia, że metody policjanta są w moim mniemaniu jakimś skrótem myślowym czy symbolem Metody, leninowskiej Metody, która jest istotą komunizmu. Tak nie jest. To nie sprytna psychotechnika (tfu, co za słowo!) policjanta jest kluczem do rozumienia filmu, ale reakcja na jego machinacje.
W ludzkiej naturze leży potrzeba podporządkowania się. We wspólnocie pierwotnej prymitywnych neandertalczyków, uległość silniejszemu była zapewne jedyną szansą na przetrwanie. Wybór musiał być prosty: stanąć na zewnątrz grupy i paść ofiarą dzikich zwierząt, albo znaleźć się w grupie i poddać się władzy silniejszego. Społeczności osiadłe, uprawiające ziemię, oddawały najprawdopodobniej część płodów rolnych myśliwym, w zamian za „opiekę” przed innymi myśliwymi. I tak zrodził się podział na, jak by powiedzieli Marks z Engelsem, „klasy”; na rolników i rycerzy, na chłopów i panów. Polecenia rycerzy były wykonywane bez szemrania, ponieważ byli oni wprawieni w walce i zazwyczaj mieli w ręku broń. Klasycznym tego rodzaju przypadkiem w świecie antycznym jest Sparta, gdzie Lacedemończycy, tzw. Równi, trzymali helotów w strasznej niewoli, choć to heloci właśnie byli autochtonami w Lakonii. Schemat ten powtarzał się potem przez wieki. Innymi słowy, uległość wobec autorytetu władzy jest stara jak świat, i leninowska Metoda wyzyskuje ten element ludzkiej natury, jak nikt inny. Ale czy cecha ta nie miała zaniknąć we współczesnych społeczeństwach tzw. demokratycznych? Przecież Compliance nie dzieje się w sowietach. Nie mówimy wcale o zsowietyzowanych społeczeństwach sowieckich, ale o mieszkańcach tzw. demokracji zachodnich, jak choćby Becky i jej prześladowcy. Czyż uległość nie miała być przeżytkiem najczarniejszej reakcji?
Faktem jest, że w świecie „praw człowieka” nie ma wiele uległości wobec autorytetów. Każdy ma „prawo do pracy”, które w praktyce oznacza „prawo do zasiłku”, po co miałby więc okazywać szacunek dla kogokolwiek? Pociągi nie jeżdżą na czas, bo wydanie komuś rozkazu równa się narażeniu na proces sądowy. Nikt nie wykonuje powierzonych sobie zadań, bo nie musi, i nie ma na niego żadnych sankcji. Zanik wszelkiego szacunku jest jedną z przyczyn upadku Zachodu. A jednak uległość nie zanikła w zupełności. Została raczej zastąpiona uniżonością wobec innych autorytetów. Większość ludzi byłaby gotowa uznać autorytet policji, ale ci którzy go nie uznają poddają się przywódcom band. Najbardziej bojowi i zadziorni pracownicy ulegają autorytetom przywódców związkowych. Aroganccy finansiści, którzy traktują swych podwładnych jak niewolników, a na wszystkich innych patrzą z taką wyższością, że żaden pańszczyźniany chłop nie bywał tak psychicznie tłamszony przez pana – otóż ci wszyscy Masters of Universe są jednocześnie potulnymi myszkami wobec swoich własnych zwierzchników.
Dobrze, ale jeśli przyjąć za udowodnione, że uległość wobec wszelkiej władzy jest powszechna, to czy można rzeczywiście twierdzić, że jest podstawą bolszewickiej Metody i jednocześnie istotnym składnikiem życia w zorganizowanych grupach? Czy te dwie konkluzje się wzajemnie nie wykluczają? Jest to trudność, której warto baczniej się przyjrzeć.
Koherentne, tradycyjne społeczeństwo ma strukturę orkiestry symfonicznej. Indywidualne talenty każdego z muzyków są spożytkowane dla dobra orkiestry. Tylko dzięki ich dobrowolnej decyzji, by poddać swą indywidualność nadrzędnej myśli, powstać może inna jakość – harmonia. Muszą jednak w pierwszym rzędzie być rozwiniętymi jednostkami. Społeczeństwo, które wspomaga rozwój każdej jednostki zyskuje ogromnie na wszystkich indywidualnych – i indywidualistycznych – talentach. Ilustruje to znakomicie inny film, Próba orkiestry, wielkiego Federico Felliniego. W pierwszej części jesteśmy świadkami serii wywiadów z członkami orkiestry, każdy opowiada o charakterze swego instrumentu i każdy jawi się jako ekscentryczna osobowość. Podczas przerwy w próbie, dyrygent narzeka, że muzycy zatracili szacunek dla autorytetu, że nie chcą brać udziału, że nie interesuje ich muzyka. Na sali tymczasem wybucha anarchia, rozagitowani grajkowie porzucają instrumenty, wypisują hasła na ścianach, skandują przeciw dyrygentowi. Niszczą podest dyrygenta, a na jego miejsce stawiają gigantyczny metronom, aby już po krótkiej chwili odrzucić także metronom. Nie muszę dodawać, że nikt już nie uprawia muzyki.
I wtedy wydarza się tajemnicza katastrofa. Sala wypełniona jest pyłem. Pokryci kurzem muzycy zbiegają się wokół dyrygenta, który namawia ich łagodnie do gry, bo tylko sztuka może ich uratować w trudnych chwilach. Grają, jak nigdy dotąd. Ale dyrygent nie jest zadowolony. Strofuje ich, ruga, po czym zaczyna na nich wrzeszczeć i w końcu przemienia się w karykaturę Hitlera i Mussoliniego.
Przesłanie filmu jest oczywiste. Zniszczenie tradycyjnego społeczeństwa prowadzi do anarchii i może łatwo doprowadzić do sytuacji, w której jedynym wyjściem wydaje się tyrania. Tylko tradycyjny model społeczeństwa potrafi znaleźć trudną równowagę między wymogami rozwoju jednostki i społeczną harmonią. Czy jest w arcydziele Felliniego jakaś wskazówka dla naszych rozważań? W wypadku obu filmów – czy raczej obu opisywanych sytuacji – mamy do czynienia z uległością, ale szacunek muzyka dla dyrygenta wydaje się pozytywny, gdy posłuch wobec policjanta miał tylko negatywne skutki. Dlaczego? Co sprawia, że ten sam mechanizm obraca się w swoje przeciwieństwo?
Zaryzykuję twierdzenie, że różnica polega na stosunku do wartości i do własnej indywidualności, do własnego sumienia. Muzyk w orkiestrze poddaje się przywództwu dyrygenta, by tym pełniej dać wyraz swemu talentowi, by znaleźć ekspresję dla wartości, których nie może wyrazić sam. Zastraszeni pracownicy restauracji nie mają żadnych wartości na uwadze. W rezultacie, okazują się gotowi dokonać najgorszych rzeczy, bo nie mają żadnej koncepcji absolutnej moralności, ich poczucie wartości jest wyłącznie utylitarne.
Innymi słowy, istnieć musi pozytywna uległość i negatywna – tylko jak je rozróżnić?
Żyjemy w świecie, w którym tradycja jest wyśmiewana, gotowe formy honoru, obowiązku, poświęcenia i powinności, przekazywane przez wieki z pokolenia na pokolenie, odrzucone są jako skostniałe frajerstwo, dla którego nie może być miejsca „w XXI wieku”, a wiara w Boga jest przedmiotem pobłażliwych porównań do schizofrenicznych rozmów z wyimaginowanym przyjacielem. Artyści i filozofowie, najlepsi synowie i córki ludzkości, z samozaparciem godnym lepszej sprawy występują przeciw temu wszystkiemu co piękne i dobre, przeciw wszelkim wartościom, za bożka obrawszy sobie dobro wyjącej tłuszczy. Tłum natomiast widzi jasno, że skoro wszystko co mu dawniej wpajano jest tylko przesądem, to wszystko jest dozwolone. Każdy drań opiera swoje draństwo na zdrowym rozsądku, na utylitarnej kalkulacji: opłaca się czy nie? Podczas gdy każdy porządny człowiek, który chce postąpić w zgodzie z jakimiś zasadami, bądź choćby tylko uczciwie, wygląda na frajera, a co gorsza, na głupca. Każda zasada została wielokrotnie skompromitowana, więc w imię czego odmówić wykonania rozkazów tajemniczego policjanta?
I tak doszliśmy do Iwana Karamazowa i jego sławnego dictum: jeśli Boga nie ma, wszystko jest dozwolone. W wierze w Boga bowiem zakotwiczone jest przekonanie o absolutności i obiektywności porządku moralnego, i żeby nie wiem jak chcieli, wszyscy darwiniści i utylitaryści razem wzięci nie znajdą żadnego sposobu, by utrzymać przekonanie tłuszczy, że nie wolno, skoro tak skutecznie dowiedli, że właśnie wolno. Zbudować zatem musieli społeczeństwo widm, ludzi pustych wewnętrznie, ale sytych; cywilizację opartą na produkcji i zysku, na chlebie i igrzyskach – cywilizację pogańską, której jedyną alternatywą jest niemniej pogańska cywilizacja ludzi głodnych, oparta na kontroli i braku, na przymusie i uległości.
W tej pierwszej cywilizacji „indywidualistą” jest młodociany bandyta, który odmawia chodzenia do szkoły, natomiast granie w orkiestrze symfonicznej jest wyrazem „poddaństwa duchowego”. Posłuszeństwo wobec przełożonych zbywane jest pogardliwym machnięciem ręki, a wykonywanie najbardziej amoralnych rozkazów jest racjonalne i utylitarnie słuszne.
W moim przekonaniu oba filmy, ciekawy amerykański indie i klasyczny film Felliniego, wskazują, jak bardzo bolszewizm dostosowany jest do pewnych aspektów ludzkiej natury. Czy musi to wszakże prowadzić do katastroficznych wniosków? Nie musi. Doprowadzić może do takich wniosków tylko tych, którzy nie dostrzegają siły tradycyjnego modelu społeczeństwa opartego na twardym fundamencie absolutnych i obiektywnych wartości oraz na jasnych obowiązkach moralnych zakorzenionych w indywidualnym sumieniu, poprzez które przemawia do każdego z nas Głos Boży.
Natura ludzka jest w swych zrębach niezmienna. Każde pokolenie musi się borykać ze swoimi wersjami tych samych problemów i znajdować rozwiązania w ramach tej samej, danej nam natury. Odnoszę przykre wrażenie, że nasze pokolenie radzi sobie wyjątkowo źle ze stosunkiem do autorytetów, czego oba filmy są ciekawym świadectwem.
Żaden z bohaterów filmu Compliance ani żaden uczestnik prawdziwych wydarzeń, na których osnuta jest fabuła, nie musiał zachować się tak, jak się zachował. Nikt nie był zmuszony, nie byli poddani torturom ani nawet nieznośnej presji psychicznej. Mogli i powinni byli się oprzeć zakusom policjanta.
I my tak samo powinniśmy być w stanie oprzeć się postępom leninowskiej Metody.
Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com
URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2014/01/11/uleglosc/
URLs in this post:
[1] : http://www.youtube.com/watch?v=zV27wJw_Id0
[2] : http://www.youtube.com/watch?v=AVXJ92VcsbU
Click here to print.
Copyright © 2007 . All rights reserved.
16 Comments To "Uległość?"
#1 Comment By Orzeł On 14 stycznia 14 @ 8:31
Bardzo interesujące remanenty filmowe. Ciekawe, co powiedzieliby twórcy na taką interpretację ich dzieł…
Przypomniała mi się powieść „Ciemność w południe” Koestlera, tam zjawisko, które Pan opisuje zostało uchwycone w bardziej zaawansowanym stadium. Ideowy bolszewik doprowadzony zostaje do sytuacji, w której dobrowolnie, w imię jakichś urojonych, spreparowanych „wartości” oskarża się o działalność wywrotową, co skutkuje oczywistym wyrokiem śmierci. Absurdalność sytuacji potęguje fakt, że główny bohater do końca pozostaje wierny komunistycznym ideałom, nic, nawet wizja bliskiej śmierci nie jest w stanie otworzyć mu oczu. To jest dopiero uległość! Nawet trudno nazwać istotę takiego zachowania. Uległość duchowa, intelektualna? Uległość zabijająca instynkt samozachowawczy? Jest to coś niemożliwego do zdefiniowania, jeśli mamy posługiwać się starymi, dobrymi, XIX-wiecznymi pojęciami.
Czy to jednak ma być dowód na niezwykłą zdolność komunizmu do dostosowania się do ludzkiej natury? Czy możliwa byłaby opisana wyżej manipulacja z fastfoodu w starej, nieskażonej XX-wiecznymi zarazami Ameryce z okresu zdobywania Dzikiego Zachodu? Czy bohater „Ciemności w południe” dałby się doprowadzić do takiego upodlenia, gdyby nie uległ wcześniej bolszewickiemu praniu mózgu? Czy dziś te półgłówki bredzące o tolerancji i równości uległyby tak łatwo pedalskiej propagandzie, gdyby nie całe dekady czerwonej indoktrynacji odbierającej rozum?
Chyba jednak najpierw trzeba poddać obróbce umysły, wykuć w mozole człowieka sowieckiego, a dopiero potem skutecznie nim manipulować. Komunizm wykorzystuje naturalną uległość jednostki w takim samym stopniu, co wszystkie wcześniejsze systemy władzy. Ale dopiero w połączeniu ze zniszczeniem fundamentów światopoglądowych Metoda może osiągnąć skuteczność, którą dziś obserwujemy.
#2 Comment By michał On 14 stycznia 14 @ 2:49
Panie Orle,
Czy zna Pan te filmy?
#3 Comment By Orzeł On 14 stycznia 14 @ 3:15
Panie Michale,
Niestety nie znam, opierałem się na Pańskiej interpretacji. Ale zaintrygowało mnie to na tyle, że postaram się nadrobić braki.
#4 Comment By michał On 14 stycznia 14 @ 3:49
Panie Orle,
Compliance można obejrzeć na youtube:
[1]
Felliniego wbrew pozorom trudniej znaleźć ze zrozumiałymui napisami, ale tu jest z hiszpańskimi:
[2]
Bardzo jestem ciekaw Pańskiego zdania.
#5 Comment By Orzeł On 15 stycznia 14 @ 10:33
Panie Michale,
Dziękuję za linki, obejrzałem.
„Comliance” jest to, można by powiedzieć studium manipulacji. To bardzo interesująca próba pokazania powstawania mechanizmu kontroli jednostek, a właściwie całej społeczności. Stan wyjściowy to grupa ludzi luźno powiązanych ze sobą zależnościami służbowymi. Jakieś tam drobne tarcia między nimi, wspólne zadania i niezbyt silne, ale jednak zauważalne poczucie wspólnoty losów robią z nich małą społeczność, pewien samowystarczalny organizm. Ingerencja policjanta wprowadza chaos w tryby tego systemu, wywołuje kryzys. Kryzys ów wykorzystuje manipulator do rozbicia naturalnych relacji, dokonania atomizacji i przejęcia całkowitej kontroli nad zdegenerowaną wspólnotą. Można to porównać do działania pasożyta na żywym organizmie. Pasożyt nie zabija żywiciela, ale zagnieżdżą się tak silnie, że próba usunięcia go może doprowadzić do zagrożenia bezpieczeństwa i równowagi całego organizmu. Widać to w ostatniej scenie, kiedy już po usunięciu fałszywego policjanta, bodajże Sandra, przełożona Becky, osoba, która pierwsza uległa manipulacji bardzo stara się odzyskać spokój ducha, ale świadomość tego, jak łatwo przeszła na ciemną stronę wyraźnie ją gnębi.
W jakimś sensie, prawdopodobnie zupełnie niezamierzenie film jest krzywym zwierciadłem „Dwunastu gniewnych ludzi” Lumeta. Zamiast dociekliwego przysięgłego, zasiewającego wątpliwości w głowach pozostałych jedenastu, tym razem mamy cynicznego, bardzo sprawnego manipulatora siejącego destrukcję.
Myślę, że próba porównania mechanizmów pokazanych w „Compliance” do sposobu przejęcia i utrzymania władzy przez komunistów była ostatnią rzeczą, jaka mogłaby przyjść do głowy autorom obrazu. Ale, co zrobić, chcąc, nie chcąc takie porównanie faktycznie nasuwa się nieodparcie. Co ciekawe porównanie ma sens tylko w przypadku komunizmu triumfującego dziś w zachodnim świecie, rewolucja bolszewicka nie miała w sobie wiele z finezji i niuansów działania filmowego „subwertera”. To właśnie współczesny przewrót ideologiczny w państwach nazywanych umownie ostoją kapitalizmu i wolnego rynku można by zilustrować tym filmem. Rzesze takich fałszywych policjantów, ideowych wnuków Gramsciego sączą do głów nieświadomych i uległych mas truciznę, która rozkłada od środka społeczeństwa, pozbawia je mechanizmów obronnych, doprowadza do działań autodestrukcyjnych.
Film Felliniego obejrzałem w oryginale, w związku z tym dialogów nie rozumiałem ni w ząb. Na szczęście przekaz był na tyle uniwersalny, że nawet ja, mimo nieuctwa coś tam chyba pojąłem. Początkowo wyglądało to trochę na antytezę „Compliane’. Tylko silna jednostka, mająca przed sobą wyraźnie sformułowany cel, jest w stanie przeciwstawić się pogrążającemu się w entropii zanarchizowanemu tłumowi i wydobyć z niego ład, w tym przypadku w postaci muzyki. Gdyby podobny przekaz chciał ubrać w obraz i dźwięk jakiś reżyser zza oceanu, na przykład, bo ja wiem… Sam Packinpah oglądalibyśmy jak nic historię oddziału marines, zagubionego w borneańskiej dżungli, dookoła Japończycy, moskity, a w zasobnikach przy paskach puste magazynki. Rozpacz i trwoga. I dopiero żelazna wola sierżanta z pooraną twarzą… No ale Fellini był dużo bardziej finezyjny i chwała mu za to.
W końcowej scenie, po zażegnaniu kryzysu i reanimacji orkiestry, jest jednak przestroga. Z zaciemnionego ekranu dochodzi głos przemawiającego dyrygenta, coraz bardziej krzykliwy, przybierający na sile, wywołujący niemiłe skojarzenia. Każde silne przywództwo musi prowadzić do… no chyba faszyzmu, bo głos dyrygenta nieodparcie kojarzy się z wystąpieniem Duce. Tu jakby trochę zabrakło finezji. Czy nie dało by się zilustrować tyranii jakoś uniwersalnie? Albo i dosłownie, dlaczego nie? Ale za to może bardziej aktualnie.
„Próba orkiestry” to film z 1978 roku. W tym samym roku we Włoszech Czerwone Brygady zamordowały Aldo Moro.
#6 Comment By michał On 16 stycznia 14 @ 1:05
Drogi Panie Orle,
Pańskie porównanie filmu Compliance do moskiewskich procesów wydaje mi się słuszne o tyle, że ten sam mechanizm prowadzi do hańby ofiary policjanta, co ofiary Stalina. Kiedy odrzuca się absolutność moralnej powinności, to automatycznie staje się ona względna, a wtedy wszystko staje się dozwolone. Bucharin przekonywał Stalina w liście z więzienia, że dla partii zrobi wszystko. Wielu starych bolszewików oskarżało się nie ze strachu, ale w przekonaniu, że tego oczekuje od nich partia.
Film nie jest wszakże dowodem na cokolwiek, bo być nie może. Jest to zaledwie ilustracja. Czy było intencją autorów ilustrować moją hipotezę? Przenigdy! Mamy jednak prawo (i obowiązek) interpretować każde dzieło sztuki, nawet każde zdanie, w dowolny sposób, tak długo jak ta interpretacja nie jest sprzeczna ze zdaniem podlegającym egzegezie. O dziwo, zasadę tę sformułował nie kto inny jak Święty Augustyn, debatując dopuszczalne interpretacje Biblii.
Pańska interpretacja wydaje mi się trafna, choć nie do końca rozumiem porównanie z „12 gniewnych ludzi”. Film Lumeta jest klasycznym peanem na cześć liberalnej wątpliwości przeciw (rzekomo) „prawicowej pewności”. Rozumiem oczywiście analogię „destrukcyjnego siewcy”, ale na tym chyba podobieństwo się kończy. Fonda wykonuje po prostu pracę, którą powinni byli za niego wykonać sędziowie śledczy.
Co do ważności porównania metod policjanta z Metodą leninowską, to pozwolę sobie wypowiedzieć się szerzej i osobno na ten temat, ale w tym komentarzu chciałbym Pana prosić o odpowiedź na następujące pytanie: czy sytuacja taka jak opisana w filmie nie byłaby możliwa w dzisiejszym prlu? W dzisiejszym chrlu? W sowietach Putina? W sowietach Stalina? No, tam pewnie nie, bo telefony nie działały…
Co do filmu Felliniego, to ma Pan oczywiście rację, że powstał w określonych czasach. Fellini, lewakiem będąc, był wówczas oskarżany przez lewicę o zdradę i nakręcenie filmu, który jest peanem na cześć „faszyzmu”. Czy zabrakło mu finezji? Czy raczej mówił, że odrzucenie tradycyjnego modelu społeczeństwa opartego na absolutnych wartościach, prowadzi do anarchii, a ta niebezpiecznie zbliża do tyranii? Mnie się tak zdaje, ale może dlatego, że to wydaje mi się słuszne. Warto jednak pamiętać, że to ludzie tacy jak Fellini przyczynili się do upadku tradycyjnego społeczeństwa, do wyśmiania tradycyjnej moralności, może więc jego zdanie należy brać bardziej poważnie niż innych?
#7 Comment By Orzeł On 16 stycznia 14 @ 10:41
Panie Michale,
Przypuszczam, że sytuacja taka, jak w „Compliance” mogłaby się powtórzyć dziś wszędzie, jest to tylko kwestia sprawności manipulatora. Z resztą, szczerze mówiąc podobny proces można zaobserwować dość powszechnie, tyle, że w skali makro. Taka sama manipulacja odbywa się codziennie za pośrednictwem mediów, które terroryzują zdrowy rozsądek i zmuszają inteligentnych skądinąd ludzi do powtarzania bredni a to o potrzebie tolerancji, a to o równości płci, a to o konieczności zwalczania ucisku kapitalistów wobec proletariatu… a nie, przepraszam, to był poprzedni etap. Z resztą mniejsza z tym, jaką bzdurę lansują współcześni bolszewicy, przecież zarówno tym od uciskanego proletariatu, jak i tym od tolerancji chodzi ostatecznie o to samo, czyli o rozbicie od wewnątrz starego porządku i przejęcie władzy.
Jeśli chodzi o film Lumeta, to miałem na myśli analogię dotyczącą obalania pewnych przekonań. Policjant deprawuje jednostki atakując ich przekonania co do etyki postępowania wobec współpracowników, a Fonda obala pewność pozostałych ławników o winie oskarżonego. Oczywiście kontekst działania obydwu bohaterów jest inny, chodziło mi raczej o sam proces manipulacji poglądami.
#8 Comment By michał On 16 stycznia 14 @ 10:57
Panie Orle,
12 gniewnych ludzi należy w całości do tego nurtu, który obalać chciał tradycyjną morlaność. Przesłanie tego filmu jest, że wszystko jest względne, nie należy nic brać „na wiarę”, a wątpliwość wyrażona przez inteligentnego człowieka może zachwiać gmach fałszywej pewności. Efekt takiego myślenia jest oczywisty: kwestionuje się powszechność WSZELKICH zasad, absolutność wszystkich wartości, obiektywność morlaności, prawdę wiary, wskazując na ich oparcie na subiektywnych przekonaniach.
Ilekroć oglądam znakomity film Lumeta (albo oryginalną sztukę), to zawsze zastanawia mnie, gdzie była policja? Dlaczego żaden prokurator albo sędzia śledczy nie zauważył tego wszystkiego, coi zauważyli sędziowie przysięgli? Oczywista odpowiedź jest jedna: na tym dramatycznym przykładzie opiera się atak na coś innego: na tradycyjne społeczeństwo. Jest to typowy „film z tezą”, dzieło sztuki podporządkowane ideologicznej tendencji.
Proszę jednak zwrócić uwagę, że Fonda nie jest wcale manipulatorem. Nie jest demagogiem, racja leży całkowicie po jego stronie w tej sytuacji. Policjant w Compliance jest tylko manipulatorem. Takiego wyposażyć w demagogię i ma pan Trockiego w czystej postaci.
#9 Comment By Orzeł On 16 stycznia 14 @ 12:02
Panie Michale,
No tak, Fonda w tym filmie nie jest tak dosłownie manipulatorem, ale Lumet już tak. właśnie z przyczyn, które Pan wymienił. Mi chodziło raczej o samą anatomię sterowania umysłami zbiorowości. „Policjant” bazuje na autorytecie władzy i brutalnie zmusza swoje ofiary do uległości, bohater grany przez Fondę gra na subtelnych niuansach ludzkiej psychiki, podsyca wątpliwości. Tak do końca nie wiemy, czy oskarżony jest niewinny, chodzi o zasianie niepewności i skłonienie ławników do zmiany raz przyjętego przekonania. Zgoda, że jest to budowanie obrazu świata, w którym mędrca szkiełko i oko przedstawiane jest jako ostateczna wyrocznia, a wszelka wiara dezawuowana. Przypomniał mi się ten właśnie film, bo podobnie, jak w Compliance oś fabuły kręci się wokół zdolności jednostki do wywierania wpływu na jakąś zbiorowość.
Komunizm zastosował podobną strategię, ale tylko na Zachodzie. Zniszczenie Rosji, a później państw Europy Środkowej przebiegało zupełnie inaczej. Natomiast Amerykę i jej sojuszników wprowadzono w dryf w kierunku bolszewizmu właśnie za pośrednictwem takich ludzi, jak między innymi Lumet, czy (może w mniejszym stopniu) Fellini, plus niezliczona rzesza manipulatorów z backgroundem uniwersyteckim. Oni odgrywali rolę takich właśnie wpływowych jednostek, które genialnie sterują umysłami mas.
#10 Comment By michał On 16 stycznia 14 @ 6:08
Jak ju mówiłem, chciałbym wrócić obszerniej do kwestii leninowskich metod i Metody osobno. Wydaje mi się słuszne i uzasadnione twierdzenie, że zachodzi zasadnicza różnica pomiędzy sowietyzacją dzisiejszego Zachodu i sowietyzacją państw w zasięgu sowieckich czołgów i pałek.
#11 Comment By Andrzej On 16 stycznia 14 @ 11:12
Panie Michale,
Ma Pan rację, że różnica jest zasadnicza. Sowietyzacja państw w zasięgu sowieckich czołgów i pałek już dawno się dokonała z fizycznym użyciem owych czołgów i pałek, natomiast na Zachodzie dokonuje się z użyciem nowoczesnych czołgów i pałek, m.in. medialnych i prawnych.
Czy może chodzi Panu o stosowanie Metody tu i tam obecnie? Bo też jest zasadnicza różnica. Zsowietyzowanych (co za słowo!) nie trzeba sowietyzować, trzeba ich utrzymywać „in statu sovieticus”. I to bolszewikom bardzo łatwo przychodzi bo z wielką pomocą „realistów” wszelkiej maści.
#12 Comment By michał On 16 stycznia 14 @ 11:33
Drogi Panie Andrzeju,
To wszystko prawda, ale problem jest taki, że wśród ludzi podziemnych możemy nazywać (i ja z pewnością tak robię) komunistami i Putina i Obamę, Hollande’a i Assada, organizację wyzwolenia Filistynów i al-Qaedę, bractwo muzułmańskie i Chaveza – ale poza naszym wąskim gronem, to nie ma żadnego sensu. Jeżeli termin jest tak szeroki, to trzeba znaleźć węższe terminy, które pozwolą nam na jakąś subetlność w rozróżnianiu. Nie wystarczy przecież nazwać słonia i myszy zwierzętami, bo choć bez wątpienia mielibyśmy rację, to niewiele mówilibyśmy o słoniu i myszy.
#13 Comment By Andrzej On 17 stycznia 14 @ 10:19
Drogi Panie Michale,
Rozumiem konieczność pogłębionej analizy, poznania tematu na ile to możliwe, bo tylko takie podejście może przybliżyć nas do prawdy. Inaczej zagraża nam pozostanie w prymitywnym świecie stereotypów.
„modlitwa, modlitwą a tu trzeba brzytwą”. Lubię (chyba zanadto) stosować zasadę brzytwy Ockhama. Czy jednak na czołgi nie potrzeba czołgu? Mogę komuś tłumaczyć, że się myli ale nie chcę się mu tłumaczyć dlaczego uważam, że mam rację. Bo to odwraca całą sytuację. Staję się ścigany a ja chcę ścigać. Putin sam ogłasza się czekistą „do końca życia”, Xi czy Li komunistami i co z tego? Cały świat o tym wie i cały świat „lezie im w dupę”. Co z tego, że będę udowadniał, że słoń to słoń skoro mój adwersarz widzi w nim polną myszkę bo tak chce i już, chociaż wie to samo co ja. Co z tego, że cała „polska prawica” wie że Obama, Hollande, Assad to lewacy skoro nic nie chce zrozumieć?
Przepraszam za ten wtręt w dyskusji o filmach. Czytając artykuł i dyskusję Panów pomyślałem sobie: co by było gdyby w miejsce policjanta wobec którego (teoretycznie, bo nie wiem jak to jest na Zachodzie) zdarzyliby się ludzie nieufni (jak ten chłopak z Compliance) był to lekarz? Jakże łatwiej by mu było zrealizować taką manipulację. Czy nie jesteśmy właśnie świadkami takiej manipulacji w stylu „soft”, bardziej skutecznej i „bezbolesnej”?
#14 Comment By michał On 18 stycznia 14 @ 2:20
Drogi i Szanowny Panie Andrzeju,
Na czołgi trzeba czołgów, ale nam czołgów brak, więc co nam robić przystaje? Poddać się? Mnie osobiście nie robi żadnej różnicy, że ktoś nie chce czegoś zrozumieć, a to z tej prostej przyczyny, że uzasadnienie może być obiektywne, ale akt uznania jest zawsze i tylko subiektywny.
Moja odpowiedzialność nie jest wobec tych, co nie chcą zrozumieć, ale wobec prawdy. Czy to już nie jest wystarczająco poważne wymaganie? Czy nie dość jest nacisków, by porzucić prawdę, by się dostosować? Ale też czy nie jest możliwe, że się mylę?
#15 Comment By Andrzej On 19 stycznia 14 @ 8:57
Panie Michale,
Co do prawdy i jej wagi zgadzam się z Panem. To jest wystarczająco poważne wymaganie. Tylko jak radzić sobie z tą bezsilnością wobec głupoty, ślepoty politycznej itd. Jak mi się zdaje, zaleca Pan, aby nie zwracać na to uwagi, ważne jest szukanie prawdy a nie „misjonarstwo”. Czy tak? Jestem skłonny przyznać Panu rację i w tym punkcie. Muszę to jeszcze przemyśleć.
#16 Comment By michał On 19 stycznia 14 @ 9:09
Panie Andrzeju,
Mogę wypowiadać się tylko we własnym imieniu, a osobiście pozbawiony jestem żyłki prozelitycznej. Świadczenie prawdzie wydaje mi się ważniejsze niż (mówiąc metaforycznie) obłapywanie słuchaczy za guziki, by przyciągnąć ich do własnego punktu widzenia.
We współczesnym świecie, wypowiadanie prawdy jest i tak sprowadzane do propagandy – wedle schematu: on tylko tak mówi, bo… jest bogaty, biedny, jest czarny, biały, jest uprzywilejowany, wyzuty, jest Polakiem, jest Żydem i tak w koło Macieju – więc mogłoby się wydawać, że skoro i tak nas zredukują do agit-prop, to można zająć się zdobywaniem zwolenników, ale mnie to jakoś nie kręci.