- - https://wydawnictwopodziemne.com -
Józef Mackiewicz i cenzura IV
Posted By admin On 9 lutego 14 @ 6:35 In Michał Bąkowski | 11 Comments
Petycja o przywrócenie wolności słowa
Pierwszy rozdział „traktatu-petycji o przywrócenie wolności słowa”, to wojna z Grydzewskim; wojna o osobisty styl, o prawo do licentia poetica. Mackiewicz wielokrotnie podkreślał swój niesłabnący szacunek dla Grydza osobiście, ale od samego początku współpracy pojawiały się napięcia. Godził się na cięcia, zmiany i poprawki w swoich tekstach (choć prawdopodobnie nie byłby się zgodził na podobne ingerencje ze strony innych redaktorów), chyba głównie dlatego, że cenił Wiadomości i pragnął w nich publikować, a także „po prostu przez zwykłą życzliwość i głęboki szacunek dla Pana”, jak pisał. A jednak już w 1949 roku musiał zaprotestować przeciw pisowni słowa „Kraj”:
„Nie ma takiej ortografii, która by narzucała autorowi, przez pisanie dużą literą, wyrażać szacunek do rzeczy, do której szacunku nie odczuwa. Kraj, jako pojęcie terytorium Polski podległej dzisiaj bolszewikom, płaszczy się przed nimi w sposób, w jaki w najgorszych snach nie moglibyśmy sobie wyimaginować przed rokiem 1939. Ta postawa nie budzi we mnie szacunku, a raczej obrzydzenie. „Kraj” nie może być też w tym kontekście rozumiany jako imię własne, a tylko potocznie jako przeciwstawienie emigracji. […] Słowo: kraj pisze się z małej litery, a nie z dużej. Pisanie z dużej może być tylko formą czci, jaką się wobec niego wyraża. Nikomu nie zabraniam wyrażać jej w sposób jaki uważa za stosowny. Ale protestuję stanowczo przeciwko zmuszaniu mnie do składania hołdów, których składanie nie leży w mojej intencji, ani zamiarze, i kładzenia pod tym swojego podpisu.”
Mieczysław Grydzewski, sławny przed wojną wydawca, mentor i przyjaciel Skamandrytów, a po wojnie redaktor londyńskich Wiadomości, był głośny ze swych nauczycielskich zapędów. Posuwał swój puryzm językowy tak daleko, że bezpardonowo zamieniał poważanym autorom słowo ekskluzywny na wyłączny (co jest niezamierzenie komiczne), medytacje na rozważania, a nawet walczył ze słowem wykluczać jako germanizmem, pochodzącym rzekomo od ausgekluczt, „nie zdając sobie sprawy, że to szmonces!” Mackiewicz był niezadowolony z poważnych zmian wprowadzonych np. do artykułu, który w końcu ukazał się w okrojonym formacie pt. „Bolszewizm i Watykan”. Wiele poprawek Grydza uderzało go swą absurdalnością – np. zmiana tytułu „Odkrywam zaludnioną wyspę” na „Odkrywam nieznaną wyspę”, gdyż oczywiście oryginalny tytuł był ironiczny, a tytuł Grydza był nijaki; albo zamiana „Parku Kultury i Otdycha” na „Park Kultury i Wypoczynku” – ale godził się na nie. W końcu, w 1956 roku, kiedy Grydz usunął nazwę hotelu „Złota Rybka”, gdzie ataman Domanow podejmował kolacją tych, którzy mieli wkrótce zawisnąć na placu Czerwonym w Moskwie, napisał doń z otwartym rozżaleniem:
„Ja piszę artykuły do różnych amerykańskich pisemek w ciągu godziny. Do Wiadomości piszę czasem tydzień, albo dłużej. Wciąż nie mogę się pozbyć maniery opracowania każdego zdania i wydobycia efektów literackich, jakie ja osobiście uważam za słuszne. Poczucie, że zostanie przerobiony, odbiera chęć pisania, albo też wpływa na lekceważący stosunek do własnej twórczości. A ostatecznie honorarium nie pokrywa tego rodzaju pracy. Niektóre poprawki Pana, w niektórych artykułach, są lepsze niż w moim oryginale, ale nawet i w takim wypadku wolę pozostać sobą.”
Z czasem stawał się coraz mniej ustępliwy wobec wszystkich tych edytorskich interwencji. Zaznaczał np., że weźmie udział w Ankiecie tylko pod warunkiem, że odpowiedzi nie będą podlegać żadnym zmianom ani przeróbkom stylistycznym. Aż wreszcie przyszedł czas, kiedy Mackiewicz stracił cierpliwość. Napisał artykuł pt. „Gdzie są starzy święci”, który był otwartą polemiką z Grydzewskim i jego puryzmem językowym. Co więcej, przesłał ów artykuł razem z listem, w którym nie wyrażał już żalu, ale stwierdzał z naciskiem, że nie będzie mógł „godzić się na dotychczasową praktykę zmian i przeróbek”. Mackiewicz zdawał sobie sprawę, że nie była to żadna groźba z jego strony, gdyż jemu bardziej zależało na drukowaniu w Wiadomościach, niż na odwrót. Nie mógł się jednak zgodzić na kontynuację współpracy ze względów zasadniczych:
„W tym roku mija 35 lat odkąd zacząłem pisać; jestem autorem sporej wiązanki książek. Mam siwe włosy. A moje artykuły są poprawiane jak wypracowania w I-szej gimnazjalnej… Nie mówię naturalnie o pisowni, lub o rażących błędach. Błędy robi każdy. Pan też robi liczne błędy, i zdarza się, że nie mój, a właśnie przez Pana napisany na nowo artykuł muszę jakoś poprawiać. Nie twierdzę, że Pan ma zły styl. Ale ja chcę pisać moim stylem, własnym. Nie wkraczam przez to w Pana prawa. Pan ma prawo każdy artykuł odrzucić, a ja nie mam prawa się za to ani obrażać, ani żądać odszkodowania. Natomiast mam prawo pisać tak i jak chcę.”
W kilka dni później dowiedział się jednak, że jego brat opublikował w paxowskich Kierunkach „atak na Wiadomości na identyczny temat”, poprosił zatem o zwrot artykułu, nie chcąc pełnić roli „poputczika poputczików”. Prawdę mówiąc, nie mam osobiście wątpliwości, że Grydzewski w żadnym wypadku nie opublikowałby tego tekstu, gdyż Mackiewicz nie owijając w bawełnę nabijał się z niego:
„Niedawno, zdaje się Hemar, napisał, że największym autorytetem w sprawach pisowni jest redaktor Wiadomości. O tym sądzić nie mogę. Natomiast wiem, że jest największym w tym przedmiocie dyktatorem. Ustanawia nowe prawidła, dekretuje na przykład zniesienie przecinka przed „że”; wprowadza nawet po trochu własny styl obowiązujący wszystkich współpracowników. Taka jest jego wola redaktorska. Lubuje się przy tym w cytatach, jak to inni sławni redaktorzy bywali jeszcze większymi satrapami. Zapewne ma rację. Z drugiej jednak strony wyniknąć mogą z tego skomplikowane, przynajmniej w teorii, problemy. Na przykład pisarz, drukujący się w Wiadomościach, wystąpi gdzieś przeciwko wyrzucaniu przecinka sprzed „że”; albo pisaniu „Kraj” przez duże „K”; albo jak ja chcę w tej chwili wystąpić, przeciwko pisaniu: „Dostojewskij”, zamiast normalnie: Dostojewski. Wtedy takiemu autorowi zarzucić można, słusznie, że występuje przeciwko samemu sobie. A na dowód przytoczyć jego liczne artykuły w Wiadomościach, za jego własnym podpisem u góry i dołu, w których właśnie tak sam pisał. Powstaje więc pytanie zasadnicze: co ma robić autor? Nie pisać? Czy nie wypowiadać swego zdania? Teoretycznie obie rzeczy stoją w sprzeczności z zawodem pisarza.”
Replika Grydza jakoby nie poprawiał komukolwiek stylu, wywołała furię w Mackiewiczu:
„…nie tylko poprawia Pan styl, ale czasem go zupełnie zniekształca. I nie tylko styl, ale przez odpowiednio stosowane skróty, zniekształca Pan często moją myśl przewodnią, akcenty i siłę argumentacji w poglądach, z którymi się Pan nie zgadza. Jeżeli ja piszę np. ‘panowie z AK’, a Pan mnie przerabia na ‘żołnierze z AK’ (jak to miało miejsce) to oczywiście nie chodzi tu o żaden błąd językowy, tylko odwrócenie akcentu, a tym samym intencji autora.”
„Pisze pan: ‘Nie narzucam nikomu tematu…’ No, wie Pan, w stosunku do wolnych pisarzy (a nie stałych współpracowników), takie rzeczy zapoczątkował Lenin, a kontynuował dr. Goebbels.”
Listem, z którego pochodzą ostatnie dwa fragmenty, Mackiewicz zerwał współpracę z Wiadomościami na niemal siedem lat. Przerwał milczenie dopiero artykułem „Wielkie arrangement” nadesłanym anonimowo na konkurs w 1964 roku. Przez owych 7 lat drukował w Wiadomościach tylko listy, odpowiedzi na ankiety i zapisy wypowiedzi publicznych.
Sporadyczne potyczki z Grydzem trwały jednak nadal, bo Mackiewicz nie mógł zaakceptować zmian w stenogramach oficjalnych wypowiedzi. Kiedy Grydzewski chciał opublikować adiustowaną wersję jego Listu do Kaestnera, Mackiewicz dał upust swej frustracji:
„Niestety, zwrotów takich jak: „chociaż wprawdzie” podpisać swoim imieniem nie mogę, nawet żebym miał zrezygnować z listu. Tak się nie mówi i tak się nie pisze. To nie jest po polsku. A gdyby nawet zjawił się jakiś „autorytet”, który by twierdził, że tak trzeba, – to w każdym razie ja tak pisać nie będę, bo to brzmi ohydnie. Albo „chociaż”, albo „wprawdzie”. – Mniejsza o inne poprawki. Pozwolę jednak sobie zwrócić uwagę, że zmienia Pan „problem” na „zagadnienie”, a jednocześnie „Klub” na „Club”… Dlaczego w takim razie nie „kongres” na „congress”?… itd. […] To nie jest ważne. To jest tylko mój styl. Ale styl prywatny to jest święta rzecz każdego literata. Jakim prawem Pan tę świętość szarga? Prawem Redaktora? Nie, redaktor ma prawo tylko każdy rękopis, który mu się nie podoba, wrzucić do kosza. Ale nigdy kazać podpisywać autorowi cudzy tekst. To znaczy, w wolnym świecie, przynajmniej, nie w totalitarnym, oczywiście.”
Mogłoby się zdawać, że spór na temat stylu, puryzmu językowego i feblików redaktorskich, nie ma wiele wspólnego z kwestią cenzury, ale wbrew pozorom, istota sporu dotyczyła treści, a nie formy. W recenzji z książki Pawlikowskiego, napisanej dla Kultury, tak opisywał problem:
„Zresztą z każdym innym rodzajem abstrakcji polemika jest utrudniona. Tak na przykład ze smakiem i gustem redaktora Grydzewskiego, który przerabia cudzy artykuł nie tylko z formy, ale i z treści, wierząc, że go poprawia. Nawiasem, to było przyczyną, dla której wyjątki z książki Pawlikowskiego, drukowane w Wiadomościach, przerzucałem tylko przelotnie, nie będąc pewien, ile znajdę w nich autora, a ile redaktora; podobnie jak nie czytam literatury tzw. „krajowej”, w której twórczość autorska wydaje się nazbyt pomieszana z dyrektorstwem partii.”
Przed zerwaniem w 1957 roku Grydzewski odrzucił wiele tekstów Mackiewicza (wiemy o ośmiu) – do czego bez wątpienia miał prawo. Mackiewicz nie kwestionował wcale redaktorskich praw, a jednak trudno było mu pogodzić się z takimi decyzjami, ponieważ uważał Wiadomości i Kulturę za coś znacznie więcej niż „organ Grydza” czy „poletko Giedroycia”. Chciał widzieć w nich „wolną trybunę narodu”. Kiedy Wiadomościom po raz pierwszy zagrażała likwidacja, na początku 1949 roku, Mackiewicz wystosował list, w którym argumentował, że emigracja polska opiera się na dwóch filarach: rządzie i Wiadomościach, które zastępują wolną reprezentację narodu. Dlatego „brak wytkniętego kierunku politycznego jest ich [tj. Wiadomości] największą wartością, ich siłą”. W liście do Kultury z 1965 roku, pisał:
„Nie mamy polskiej trybuny parlamentarnej nie mamy polskiej trybuny sądowej, nie mamy polskich rozgłośni radiowych; mamy tylko skromną, bardzo jednostronną prasę, praktycznie w rękach kilku ośrodków, lub kilku ludzi. Z reguły nie ogłasza ona rzeczy sprzecznych z poglądami tych kilku redaktorów, których zresztą poglądy w istotnych zagadnieniach są do siebie bliźniaczo podobne.”
„Wolna trybuna” uchodźców, oprócz niepodległościowego ostrza, nie powinna mieć żadnego kierunku politycznego, a jedynym kryterium dopuszczenia do jej łam winien być poziom. Istnienie Wiadomości i Kultury było dla Mackiewicza wyrazem woli wolności słowa. Był jednak odosobniony w tym przekonaniu:
„To, że całą emigrację ogarnął owczy pęd, nie dowodzi, że ten pęd jest słuszny. Mnie się zdaje, że Pańskie wspaniałe Wiadomości Literackie słynęły właśnie z przeciwstawiania się owczym pędom, a nie w ich przodowaniu. Zasiadłem nawet do napisania spokojnego, rzeczowego (artykułu) votum separatum w sprawie „34”. Ale dałem spokój. Wychodząc nawet z założenia, że nie mam stuprocentowej racji, czy nawet żadnej racji, niepodobna zaprzeczyć, że w wolnym świecie rzecz taka podlegać może wolnej dyskusji. A kto mnie taką wolną dyskusję wydrukuje? Pan nie, Kultura nie, Dziennik nie, żadne pismo emigracyjne. Na czyje ręce ja mam składać petycję o przywrócenie wolności słowa? Skoro za takie zaczyna się na emigracji uważać to, którego udzielić może towarzysz Cyrankiewicz.”
Toteż „odkąd Kultura stała się pismem jednostronnie politycznym o wyraźnym kierunku popierającym polskich komunistów w ich ‘własnej drodze do socjalizmu’, pozostały tylko Wiadomości.”
Trzeba przyznać, że stosunek Mackiewicza do dwóch czołowych pism polskiej emigracji, paryskiej Kultury i londyńskich Wiadomości, był zgoła osobliwy. Jak wiadomo obaj redaktorzy naczelni nie przepadali za sobą nawzajem, a ich periodyki niewątpliwie pozostawały w stałej konkurencji. Czytając wypowiedzi Mackiewicza na temat postulatu „Wolnej Trybuny emigrantów”, trudno oprzeć się wrażeniu, że próbował niemalże wygrywać jedno pismo przeciw drugiemu. Ale równie trudno byłoby się dziwić takiemu postępowaniu. Cóż miał innego robić, jak nie starać się wykroić sobie jakieś miejsce dla wyrażenia swych poglądów w jedynych pismach emigracyjnych na wystarczająco wysokim poziomie, a do tego z pretensjami do „liberalizmu”? Toteż łechtał próżność wielkich redaktorów i temu tylko zawdzięczamy, że jakiekolwiek jego artykuły polityczne zobaczyły światło dzienne.
W 1957 roku Kultura opublikowała wywiad z posłem na sejm prlu Stefanem Kisielewskim (po latach Kisiel przyznał, że sam przeprowadził wywiad ze sobą). Tekst zawierał kolejny głośny atak na Mackiewicza:
„Mam do was zarzut personalny: że drukujecie Józefa Mackiewicza, który zarówno ze względu na swą okupacyjną przeszłość jak i na swe sprzeczne z polską racją stanu poglądy, moim zdaniem, drukowany u was być nie powinien.”
Słynny prlowski koncesjonowany opozycjonista, wykładał tu zasadę, którą posługuje się do dziś większość polskojęzycznych wydawców na planecie: nie należy publikować poglądów sprzecznych z moimi. Oczywiście liberalny savoir vivre domaga się ubrania takiego zakazu w retoryczne fajerwerki „polskiej racji stanu”, ale zerwijmy te barwne fatałaszki i ukażmy żądanie Kisielewskiego w jego brzydkiej nagości. Oto mianowany przez bolszewickie władze poseł na prlowski sejm postulował niniejszym, by emigracyjne pismo nie publikowało antykomunisty, ponieważ jest to niezgodne z jego, bolszewickiego posła, rozumieniem polskiej racji stanu. Mało tego, Kisielewski miał potem pretensje, że Mackiewicz nie przyjął pokornie jego wyroku. W 1986 roku pisał w Pulsie:
„Udzieliłem też Kulturze wywiadu, który sam napisałem – nieopatrznie zaczepiłem tam Józefa Mackiewicza, który polował na mnie potem do samej śmierci.”
Nie będę poświęcał więcej uwagi miedzianemu czołu p. Kisielewskiego, jego „nieopatrznym zaczepkom” wyrażonym w „wywiadzie z samym sobą” ani jego pokrętnie odwróconej moralności, wedle której to ścigany, samotny wilk poluje na myśliwych i ich naganiaczy, zaiste, „do samej śmierci”. Zostawmy arabeskowe wykręty faryzejskiego sumienia p. Kisielewskiego i jemu podobnych, a trzymajmy się problematu cenzury.
Mackiewicz odpowiedział na atak Kisiela listem do Kultury:
„W uniformizmie obowiązującego ‘polrealizmu’, nie istnieje pismo polskie, które by się zgodziło zamieścić napisaną przeze mnie, nie ‘merytoryczną obronę’, ale odprawę tym ‘zarzutom’, w analogicznej treści i formie, w jakiej są mnie stawiane, w treści i formie, w jakiej ja chcę odpowiedzieć, a nie w jakiej cenzura redakcyjna mi odpowiedzieć zezwoli; w obawie, aby nie ‘szargać różnych autorytetów i świętości narodowych’, za autorytety i świętości uznane przez obowiązujący ‘polrealizm’ (w rodzaju Korbońskich, AK, etc., etc.). W obliczu tej nierówności, jaka zachodzi pomiędzy jednostką a kolektywem narodowym, któremu wolno szkalować moją osobę jak chce, a mnie odpowiadać tylko w granicach ‘merytorycznych’, zmuszony jestem milczeć.”
Tak wyglądała praktyka cenzury na emigracji. W pierwszej części tych rozważań sformułowałem rozróżnienie między cenzurą formalną (instytucjonalną), a nieformalną cenzurą w postaci presji otoczenia. Cenzura, jakiej poddany był Józef Mackiewicz była na pewno nie-instytucjonalna, w tym przynajmniej sensie, że nie stał za nią żaden autorytet (państwowy, kościelny ani nawet komercjalny), ale jednocześnie nie ograniczała się do moralnych nacisków. Oponenci wiedzieli znakomicie, że zamknięcie mu wszelkich możliwości publikacji odbiera mu środki do życia. Ale jednocześnie Mackiewiczowi odmawiano prawa do wypowiedzenia już nie tylko jego własnych poglądów – co w końcu można by uznać za artystowski wymóg pięknoducha – ale nawet do rzeczowej obrony przed atakami. Nie wolno mu było nazwać swych oskarżycieli z AK choćby „panami z AK”, gdy oni mieli prawo otwarcie domagać się zamknięcia mu ust. Niestety prlowski Kisiel był bardziej inteligentny niż emigracyjni polrealiści w rodzaju Stahla, Korbońskiego czy Nowaka. Kisiel sformułował nowy zarzut, który miał być jednocześnie uzasadnieniem dla społecznej cenzury: wypowiedzi Józefa Mackiewicza miały być niezgodne z polską racją stanu. Oskarżenie to zostanie wkrótce podjęte także przez emigracyjnych krytyków z fatalnymi konsekwencjami.
Zabierając głos w dyskusji nad tezami Zwycięstwa prowokacji, tak wypowiadał się na ten temat (znamienne, że dyskusja opublikowana została w Głosie Polskim w Buenos Aires):
„Czy może grozić ruchawką w Polsce, że Wiadomości londyńskie, czy Kultura paryska zamieści moje liberum veto? Nic nie grozi i nic nie zmieni. Ale zważmy na marginesie chociażby zbliżającego się millennium, że chyba po raz pierwszy od Mieszka I dożyliśmy czasów, gdy żadnemu Polakowi pod żadną szerokością geograficzną globu nie wolno wypowiedzieć zdania, że powinno się walczyć z wrogiem i okupantem polskiej ziemi. Nie wolno, bo żadne pismo w języku polskim tego nie wydrukuje, i nawet wzbrania na ten temat dyskusji. Jest to niewątpliwie świadectwo dużego uniformizmu myśli. Bo nie chodzi już o to, czy ja mam rację, czy nie-rację. Chodzi o to, że gdy cały naród bez jednego veta, bez różnicy płci i wieku, zawodu i wykształcenia, ma raptem – rację… wydaje mi się zawsze, że z wolnością słowa nie wszystko jest wtedy w porządku.”
Mackiewicz uprzedzał tu zarzuty, które za kilkanaście lat miały stać się przyczyną całkowitego i ostatecznego zerwania zarówno z Wiadomościami jak i z Kulturą, ale tym zajmę się w dalszych częściach. Wskazywał równocześnie – jakże słusznie! – że stawką w tej dziwnej rozgrywce nie jest wcale jego osobiste prawo do wolnej wypowiedzi ani nawet polska racja stanu. Przedmiotem sporu była wolność słowa.
„Otóż moim skromnym zdaniem, w okresach poważnego zagrożenia, a za taki uważam dzisiejsze zagrożenie komunistyczne, dyktatura oparta na samozłudzeniu, a sprawowana nie przez jednostki, lecz cały naród, tępiący oponentów, może okazać się w skutkach bardziej jeszcze fatalną. Gdyż w pierwszym wypadku pozostaje zawsze nadzieja na odwołanie do tzw. woli narodu. W drugim wypadku, od narodu do… woli narodu, nie ma i nie może być odwołania.”
Wolność słowa! Z pewnego punktu widzenia, mogłoby się wydawać, że żyjemy w czasach niemal absolutnej wolności słowa, przynajmniej w sensie nieograniczonego dostępu do środków komunikacji. Dziś każdy nieodpowiedzialny neptek może wyrazić swe nieuczesane myśli i rozpowszechnić je poprzez internet, twitter, facebook, shitface czy jakkolwiek to się tam jeszcze nazywa, nic więc dziwnego, że publiczna debata zniża się do poziomu wymiany anonimowych napisów w publiczych toaletach. Niżej podpisany sam publikuje niniejszą rozprawę w ten sposób, co robić. Mogę mieć tylko nadzieję, że z treści nie przynależę do dyskursu kloacznego.
Oczywiste pytanie, jakie przyświeca tym rozważaniom jest być może bardziej wyraziste w XXI wieku niż mogło się to wydawać w wieku XX: jak poradzić sobie z napięciem między wolnością wypowiedzi i myśli, a uzasadnionymi i ze wszech miar słusznymi prawami do cenzurowania? Będę nadal szukał odpowiedzi u Józefa Mackiewicza, bo choć nie mógł nawet przeczuwać koszmaru internetowych powodzi, to zajmował się tym nieuniknionym napięciem w sposób arcyciekawy.
Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com
URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2014/02/09/jozef-mackiewicz-i-cenzura-iv/
Click here to print.
Copyright © 2007 . All rights reserved.
11 Comments To "Józef Mackiewicz i cenzura IV"
#1 Comment By Andrzej On 13 lutego 14 @ 11:07
Panie Michale,
Racja stanu! Jak to brzmi! Jak przeznaczenie. Niewiele ma się na swoją obronę, jeśli jest się postawionym naprzeciw niej. Jeszcze tylko dodać do tego „rację narodową” i „dobro ludzkości” i hulaj dusza! Mikaszewicze, pokój ryski, „nie strzelać do bolszewików”, wspomagać „sojusznika naszych sojuszników”, akceptować „Jałtę” a potem już tylko pozostawało „uznawać”, „posłować”, „budować” i „polepszać”. A wszystko to: w imię racji stanu!
Dla Kisiela była to naturalnie bolszewicka racja stanu, bowiem był reprezentantem peerelu – jego „posłem” (okropnie bolał gdy nie mógł „posłować” na Zachód, wystarczy zajrzeć do jego szczerych, w tym względzie, pamiętników). Jego, wspomniana w tekście, łagodna połajanka względem polrealistów i to „posłowanie” do nich, świadczą o tym jak blisko polrealizm był do komunizmu. Uważam, że w praktyce komuniści nim sterowali wedle swoich potrzeb a Kisiele służyli im w tym celu za „przekaźniki”. Emigracja była polrealistyczna w zdecydowanej większości, więc akceptowała owe twierdzenia o racji stanu, nie zastanawiając się nawet nad tym o jaką (czyją) rację stanu chodzi.
Józef Mackiewicz miał bardzo trudno. Był nie tylko bezwzględnie zwalczany przez nienawidzących go Nowaków, Korbońskich i pozostałych, ale też broniono mu prawa do wolnej wypowiedzi nawet tam gdzie mógłby to robić.
Dziś słyszy się co i rusz, że wypowiadanie poglądów odbiegających od zdefiniowanej przez „polską prawicę” poprawności patriotycznej też narusza „rację stanu i interes narodowy”. Nic dziwnego więc, że Kisiel uznany jest wszem i wobec za jej mentora i wzór do naśladowania. Kwestia wolności słowa jest dla nas nie mniej ważna i aktualna.
#2 Comment By Andrzej On 13 lutego 14 @ 1:32
PS.. pisząc o pamiętnikach Stefana Kisielewskiego miałem na myśli jego „Dzienniki”.
#3 Comment By michał On 13 lutego 14 @ 8:48
Racja stanu, to brzmi dumnie. Ściśle rzecz biorąc, określenie to oznacza rację państwa (raison d’État), co w kontekście jest zupełnie oszałamiające. Giedroyc i zespół Kultury, to byli emigranci, uciekinierzy z Polski, bo nie uznawali prlu za niepodległe państwo, ale za bolszewicką strefę okupacyjną. I to w ich pismie właśnie, produkuje się swobodnie „poseł” do okupacyjnego parlamentu i domaga się, by nie publikować innego emigranta.
Powoływanie się na rację stanu w dyskusjach jest śmieszne. Ja by to wygladało, gdybym mówił Fotonowi, że jego psotawa jest sprzeczna z polską racją stanu? To nawet nei jest zabawne.
I Giedroyc z wszystkich ludzi na świecie, akurat Jerzy Giedroyc, publikuje w swoim emigracyjnym pismie coś takiego?!
To jest żenujące, ale mniej dla Kisielewskiego, po który w końcu nie należało niczego innego oczekiwać – postępował tak, jak powinien czynić prlowski poseł. Co jest w tym prawdziwie straszne, to postawa Giedroycia.
#4 Comment By Andrzej On 14 lutego 14 @ 10:41
Panie Michale,
Sądzę, że straszna jest łatwość z jaką Giedroyc uległ prowokacji „polskiego października” i następstwa tego faktu.
Prowokacja ta udała się bolszewikom znakomicie. W jednej chwili mieli za sobą spacyfikowany wcześniej naród w kraju i Kościół Katolicki oraz niemal całą polską emigrację polityczną. Wystarczyło tylko nieco „zmienić twarz” i to nie tylko w zaledwie parę miesięcy po jej otwartym pokazaniu na miejscu ale i na bieżąco „za miedzą”. Co tam komunizm, nieważne że nas i innych zniewala, byle był on nasz własny, polski…A że, on nigdy nie był ani polski ani rosyjski ani czeski itd. a były co najwyżej tylko jego narodowe implementacje w postaci „republik rad” i „republik ludowych”? Gdy fakty przeczą oczekiwaniom narodu, dla większości najprościej jest je odrzucić i narzucić ten punkt widzenia pozostałym.
Gleba była bardzo żyzna a plony z tego „zasiewu” bolszewicy zbierali przez lata i zbierają dzisiaj. Z roku na rok coraz bogatsze.
#5 Comment By michał On 14 lutego 14 @ 5:29
To prawda. Ale jeśli rzeczywiście Giedroyc uległ prowokacji „polskiego października”, to dlaczego nie wrócił do prlu? Jak Cat na przykład? Czyżby wolał służyć bolszewikom jako niezależny, emigracyjny wydawca?
#6 Comment By Andrzej On 14 lutego 14 @ 9:21
Pewnie w głębi duszy nie ufał jednak komunistom. Nie na tyle, aby podzielić się z nimi swoim dziełem. Cata skusili łatwo, był łasy na sławę, miał bardzo wysokie mniemanie o sobie (faktycznie był bardzo zdolnym publicystą), był krytyczny wobec postawy emigracji itd. a Giedroyc stworzył swój świat i nie chciał aby ktoś mu dyktował co ma robić. Poparcie dla „liberalizacji” nie oznaczało że chciał się z nią w pełni identyfikować. Nie był wrogiem komunizmu ale deklarował potrzebę upadku sowieckiego imperium które postrzegał jako „Rosję”. W tym względzie był typowym piłsudczykiem.
To oczywiście tylko moje przypuszczenia. Zauważmy, że po „upadku komunizmu” wcale nie chciał wracać jak wielu emigrantów, wolał rolę arbitra, niezależny od innych i od władców „nowego” systemu.
#7 Comment By michał On 14 lutego 14 @ 10:00
A czy jakikolwiek poputczik w głębi duszy ufa komunistom? Czy generał Brusiłow ufał im w głębi duszy czy choćby powierzchownie, było drugorzędne wobec pracy jaką wykonał dla nich. Dokładnie tę samą rolę co smienowiechowcy rosyjscy, odegrali w Polsce ludzie pokroju Mazurkiewicza czy Rzepeckiego. Czy oni ufali bolszewikom?
Co rzekłszy, ma Pan chyba rację, że Giedroyc lubił swoją własną pozycję wyniosłego Redaktora Kultury. Gdyby Catowi udało się zdobyć taką pozycję na emigracji, to pewnie także nie wracałby do prlu.
#8 Comment By Andrzej On 15 lutego 14 @ 11:14
Panie Michale,
Moim zdaniem Cat w ogóle nie ufał bolszewikom, nie tylko „w głębi duszy”. Dobrze wiedział z kim ma do czynienia, układając się z Putramentem, wywiadowcami i „dyplomatami” peerelu oraz chodząc do komunistycznej „ambasady”. Nawet się obawiał, czy nie aresztują go po powrocie. Ale peerel przyciągnął go jak magnes. Stał się poputczikiem z pełną świadomością tego co robi i komu to służy.
#9 Comment By michał On 15 lutego 14 @ 1:30
Tak i mnie się zdaje.
Ech, ta dziwna atrakcyjność bolszewii, ta siła przyciągająca, ten magnetyzm najgorszych zbrodniarzy, jakich ziemia nosiła.
#10 Comment By Bohdan On 3 marca 14 @ 12:07
Przepraszam za szum w komentarzach. Chciałbym jedynie zapytać Szanownych Kolegów o postać Whittakera Chambersa. Osoba dość znana w swoim czasie, prawda? A jego biografia/autobiografia przesmaczna. Czy można liczyć na odniesienie się do wspomnianego nazwiska? Pozdrawiam
#11 Comment By michał On 3 marca 14 @ 9:33
Ba! Whittaker Chambers! Dziwna postać i nie wiem o nim wystarczająco wiele, żeby zabierać głos. Nie czytałem jego książek, ale oczywiście interesuje mnie każdy antykomunista. Nawet jeżeli najpierw był komunistą.
Dyskutowaliśmy tu niedawno postawę tych, którzy autentycznie wierzą w komunizm. Być może Chambers był przykładem tego, że Kościół Katolicki w swej nieskończonej mądrości ma rację, utrzymując, iż trzeba trzymać się dobrego sumienia nawet gdy jest w błędzie: w końcu usłyszy się Głos Boga!