- - https://wydawnictwopodziemne.com -

Józef Mackiewicz i cenzura V

Posted By admin On 14 grudnia 14 @ 8:48 In Michał Bąkowski | 12 Comments

Mój Boże, żeby mi pozwolono pisać, co chcę!

W normalnym społeczeństwie każdy pisarz pisze, co mu się podoba i ukazuje to, co chce, i nikt mu tego za „odwagę” nie poczytuje. Nie podlega za to żadnej dyskryminacji ani nagonce. Tak być powinno i u nas. Ale tak nie jest. U nas działają dziesiątki cenzur i tabu. Jeżeli chodzi o mnie, to „odwaga” odnosi się w praktyce raczej do moich wydawców, względnie redaktorów pism, którzy mnie drukują. Osobiście „odważyłbym się” nieraz na wiele więcej, gdybym miał nadzieję, że mi to wydrukują.

Mackiewicz stawiał bardzo wysokie wymagania zarówno autorom jak redaktorom. Wskazywał na trzy zadania redaktora pisma: czuwać nad wysokim poziomem, merytoryczną oryginalnością i zgodnością z prawem. Był całkowicie w zgodzie z tymi zasadami, gdy pisał do Kossowskiej w kwietniu 1969 roku: „Odwagę wykazuje nie autor, lecz wydawca, redaktor który puszcza do druku. Mój Boże, żeby mi pozwolono pisać, co chcę!” Praktyczną wskazówkę dla redaktorów formułował natomiast w liście do Chmielowca z grudnia 1970: „Wolność słowa polega na tym, że wszystko można zamieścić, z czym można polemizować.”

Jest to ogromny obszar wolności, ale nie jest to wolność nieograniczona. Poza szacunkiem dla obowiązującego prawa, autor jest właściwie wyłącznie zobligowany do szczerości, to znaczy do wypowiadania prawdy w zgodzie z własnym sumieniem. Mackiewicz wielokrotnie powtarzał, że przekłada nacjonalizm ks. Kantaka czy Jędrzeja Giertycha, urzędowych endeków emigracji, ponad zakłamanie prlowskich „opozycjonistów”, bo ci dwaj narodowcy, choć możliwie najdalsi jego poglądom, są zarówno otwarci, jak i szczerzy. (Osobiście, nie miałbym nic przeciwko poddaniu cenzurze każdej odmiany nacjonalizmu, ale raczej się na to nie zanosi.)

Zgodnie z tak określonymi zasadami postępował sam Mackiewicz, kiedy był postawiony wobec podobnych wyborów jako redaktor naczelny wileńskiej Gazety Codziennej. Próbował nadać jej wyraźną linię polityczną – co do tego nie może być wątpliwości, była to koncepcja „krajowa”, Wileńszczyzny jako centrum historycznego Wielkiego Księstwa – ale pomimo to zamieszczał teksty od tej linii odbiegające. (Nawiasem mówiąc, nie inaczej postępował Cat w Słowie, publikując np. komunistę Putramenta czy lewicującego Miłosza.) „Nie łamiemy kości indywidualnym myślom” – pisał Mackiewicz w Gazecie, kiedy zaatakowano go za ogłoszenie tekstu, w którym Teodor Bujnicki z melancholią opisywał przejęcie Uniwersytetu Wileńskiego przez Litwinów.

…nie uważamy za stosowne, wytwarzać wokół współczesnej publicystyki polskiej nastroju jakiejś pruderii, jakichś inkwizycyjnych zasad „czystości”, niedopuszczających do najmniejszych nawet „odchyleń”.

Żądał wtedy od swych oponentów – głównie dziennikarzy pisujących dla konkurencyjnego Kuriera Wileńskiego – by skupili się na sprawach istotnych, zamiast „zużywać energię na ochronę czystości patriotyzmu i wzajemne szpiegostwo moralne”. Odnoszę przykre wrażenie, że niewiele się zmieniło przez kolejnych 75 lat od czasu, gdy „polskie Wilno” broniło swego stanu posiadania wobec zakusów litewskiego państwa, zapominając przy tym o złowieszczej obecności czerwonej gwiazdy, kiedy „od lotniska ku miastu padała krwawa łuna od pięcioramiennej gwiazdy, zapalanej nad sowiecką bazą wojenną…” Czyż nie przypomina to potępieńczych kłótni w dzisiejszym prlu? Sporów o „tęczę na placu Zbawiciela” czy „krzyż przed pałacem”? Czyż nie zużywa się w dzisiejszej Polsce energii na wzajemne szpiegowanie moralne i ochronę czystości patriotyzmu? A zupełnie niedaleczko, w zasięgu rakiety średniego dystansu, jest wielka potęga… Ale co ja mówię?! Państwo litewskie z roku 1940, pomimo że ściśnięte między Stalinem i Hitlerem, było na pewno bardziej suwerenne niż prl AD 2014, a stosunki i dyskusje w ówczesnym polskim Wilnie o wiele bardziej realistyczne – dlatego pozostają do dziś ciekawe, gdy prl bis prędko zasypie i zawieje powszechne zapomnienie.

Wróćmy lepiej do Mackiewicza, który pisał w 1976 roku do Juliusza Sakowskiego:

Wiadomości w moim przekonaniu – o czym pamiętam, kiedyś, rozmawiałem z Grydzewskim – zastępują w warunkach emigracyjnych: CAŁĄ MYŚLĄCĄ RESZTĘ POLSKI WOLNEJ! – Tzn. koncentrują w sobie przeróżne poglądy polityczne, społeczne, kulturalne, artystyczne etc., które z braku wolnej ojczyzny nie mogą znaleźć gdzie indziej swego wyrazu. (…) słowem wypełniają lukę powstałą wskutek utracenia wolności i myśli suwerennej w kraju.

Pisał te słowa w odpowiedzi na list Stefanii Kossowskiej, która odsyłając mu rękopis artykułu oświadczyła: „…żadne pismo, nawet tak tradycyjnie liberalne i bezstronne jak Wiadomości nie może być absolutnie wolną trybuną żadnego autora…”

Listy Mackiewicza do Kossowskiej jako redaktorki Wiadomości są mikroskopijnym arcydziełem i ewenementem sztuki epistolograficznej. Mackiewicz pisał głównie o polityce i generalnie nie zgadzał się z adresatką swych listów, ale pisał to wszystko w poetyce listów miłosnych, co jest równie zdumiewające co orzeźwiające. Nie znam innego podobnego przykładu; jest to w istocie rzeczy publicystyka polityczna najwyższej próby, napisana w formie przewrotnych listów zawiedzionego kochanka. Pisał na przykład w grudniu 1976:

Najdroższa Pani Stefanio,

Z oczami nie jest dobrze. Choć lekarz zapewnia, iż postara się nie dopuścić do operacji. Samo to ciągłe wstrzykiwanie przyprawia tyle psychicznych przykrości. Ponieważ ja i tak poza Panią świata Bożego nie widzę, więc strach, że nie będę i Pani widział, przygnębia mnie ostatecznie.

A dalej w tym samym liście:

Wolność słowa nie polega na tym, żeby pisać to co chce większość, nawet absolutna, ani czego chcą czytelnicy, ani nawet wodzireje polityczni w rodzaju ciołkoszów, nowaków, korbońskich, mirewiczów etc. etc. etc – tylko na tym, żeby mieć prawo wypowiadać własne poglądy, zwłaszcza w sprawach zasadniczych i ważnych; nawet żeby kolidowały one z poglądami tej, ustanowionej większości. Ja nikogo nie obrażam osobiście, nie zamykam nikomu ust, tylko chcę, żeby mnie pozwolono też powiedzieć, co powiedzieć chcę. Naturalnie, normalnie, redaktorowi może się to nie podobać i ma prawo to rzucić do kosza. Wtedy autor zwraca się do innego redaktora, do innego czasopisma. Tak jest w sytuacjach „wolnego słowa”. W polskiej sytuacji emigracyjnej nie ma de facto „innych” czasopism, bo wszystkie – w sprawach zasadniczych – piszą to samo. A więc nie ma wolności słowa. Czyli nie ma dla mnie miejsca na łamach polskiej prasy emigracyjnej. To wszystko bardzo proste, i zrozumiałe. – Mimo iż, moim zdaniem, mam tzw.: „coś do powiedzenia”…

Dla przykładu sytuacja odwrotna od polskiej myśli zmonopolizowanej: Napisałem w listopadzie jeden artykuł po rosyjsku, który – mimo iż najostrzej koliduje z panującym nurtem w emigracji rosyjskiej – został przedrukowany w pięciu czasopismach, w Belgii, Niemczech, Stanach, Argentynie, w języku rosyjskim, oraz w Paryżu w języku francuskim. A dotyczy analogicznego problemu, który mi Pani zabroniła poruszyć nawet na marginesie: walki z komunizmem: NIE – drogą zbierania podpisów, i składania podań do władz komunistycznych… – Naturalnie, że są ludzie, przeważają nawet, innego zdania. Ale to właśnie nazywam: „wolnością słowa”.

Spór przeniósł się wkrótce ze stron prywatnej korespondencji na łamy Wiadomości. Już w lutym następnego roku, ukazał się list dra Tadeusza Rosoła z Toronto, w którym zawiadamiał, że z przykrością odmawia odnowienia prenumeraty pisma ze względu na „ześlizg ze stanowiska niepodległościowego”. „Wiadomościom udało się niestety,” pisał dalej, „pozbyć swego najlepszego publicysty – Józefa Mackiewicza.” W tym samym numerze Stefania Kossowska wyjawiła, iż redakcja otrzymała wiele listów z wymówkami, że nie publikuje Mackiewicza. Niestety, Mackiewicz stawia warunek, że będzie pisał, co zechce. Jej zdaniem nie istnieje absolutna wolność słowa – z czym nie sposób się nie zgodzić – ale jej określenie granic tej wolności jest warte przytoczenia.

Granice, których nie wolno przekroczyć pisarzowi i redakcji, wyznacza jednym instynkt narodowy (nieraz głuchy na „praktyczność”), inni kierują się bardziej racjonalnymi względami: interesem i bezpieczeństwem kraju, oszczędzaniem ludzi, poszanowaniem cudzej godności i przekonań. Wojna – zimna czy gorąca – wymaga specjalnej ostrożności.

Gdzież więc jest granica wolności słowa? Jeśli można drukować Jędrzeja Giertycha, ponieważ sprawia wrażenie, że święcie wierzy w to, co wypisuje, to granica jest tylko subiektywna. Jeżeli redaktor ma prawo wszystko odrzucić, gdy mu zbraknie odwagi do publikacji, to przecież emigracyjni redaktorzy postępowali zgodnie z tymi zasadami, zamykając usta Mackiewiczowi. Niezupełnie tak rzecz się ma w jego oczach. Dowodu dostarcza jego artykuł pt. „Na marginesie ‘afery – Spiegel’” z 1962 roku.

W Niemczech, których potężną część zagarnął komunizm, w Niemczech przeciętych na pół zasiekami z drutu kolczastego, pleniła się (i pleni nadal) prokomunistyczna propaganda. Wolność słowa wykorzystywana była (i jest w dalszym ciągu) przez jej największych wrogów.

Artykuł Mackiewicza sprzed pół wieku jest fascynujący, bo tak niezwykle aktualny. Der Spiegel był (i jest) lewackim pismem, które (jak się wyraził Mackiewicz) „odzwierciedla interesy raczej tamtej strony…” W owych czasach Spiegel walczył bohatersko o tzw. uznanie Niemiec Wschodnich czyli uznanie sowieckiej strefy okupacyjnej, otoczonej drutem kolczastym i murem, najeżonym karabinami maszynowymi, o uznanie enerdowa za… państwo niemieckie. W niczym się więc nie różnił Spiegel od polskich emigrantów, którzy w ogromnej swej większości uznawali prl czyli sowiecką okupację Polski za państwo polskie. A jednak ten poputniczeski magazyn miał zostać pociągnięty do odpowiedzialności karnej za ogłaszanie tajemnic wojskowych, tylko że, wedle Mackiewicza, nie „udzielił wrogowi informacji tajnych, lecz informacji jawnych” – a to już wkracza wyraźnie w dziedzinę wolności prasy. Mackiewicz rozważa następnie, gdzie przebiega granica tej wolności. Z jednej strony dziennikarze powinni powodować się względami na dobro ogółu, ale z drugiej, w dobie propagandy i politykierstwa partyjnego, dobro ogółu może być różnie interpretowane. Zadaniem dziennikarzy nie jest zachowywanie tajemnic, ale zdobywanie informacji, nie ukrywanie, a wyjawianie. Jeżeli świat wolny ma pozostać wolnym, to tak musi być. W świecie, w którym panuje ucisk prasy, nie ma wolności. W typowy wszakże dla siebie sposób, Mackiewicz z miejsca odwraca ten argument, twierdząc, że pod sowietami nie ma żadnego „ucisku prasy” ani żadnej cenzury. Tam bowiem wszystkie wydawnictwa są pod kontrolą partii, byłby to więc ucisk samego siebie. Każda publikacja jest narzędziem ucisku, a nie jego przedmiotem. Zabawne potwierdzenie słów Mackiewicza znalazłem w książce Orlando Figesa o prywatnym życiu w Rosji Stalina. Otóż aparatczyk nazwiskiem Simonow otrzymał w 1950 roku instrukcję od samego Stalina, by przejąć redakcję Literaturnoj Gazety i nadać jej odcień wystarczająco odmienny od linii partyjnej, by mógł uchodzić za „opozycyjny”, a to w celu zaspokojenia potrzeb „niezależności” liberalnej inteligencji sowieckiej. Podkreślam, nie w czasie zgniłej odwilży chruszczowowskiej, ale w marcu 1950 roku. Cel takiego posunięcia wydaje mi się oczywisty: stworzenie fałszywego obrazu rzeczywistości, fałszywego wrażenia, że dziennikarze są niezależni, że wypowiadają własne myśli, że należy wręcz poddać ich cenzurze. Wydaje mi się, że dowodzi to słuszności tezy Mackiewicza: nie było żadnego ucisku prasy w sowietach; wręcz przeciwnie, prasa (i inne media), literatura, film, teatr, wszystkie były narzędziami ucisku.

Tymczasem w publicznej debacie na temat „afery-Spiegel” widział Mackiewicz dowód na zachowanie w ówczesnych Niemczech jak najsłuszniejszych zasad wolności słowa.

Przemoc, nadużycie władzy, było zawsze i wszędzie. Nie staje się groźne tak długo, jak długo można je krytykować otwarcie. Groźne i straszne staje się wtedy, gdy wszelka krytyka jest wzbroniona. Wolność słowa w praktyce, jest ważniejsza od słowa konstytucji w teorii.

Ale jak postępować wobec tych, którzy wolnością słowa szermują dla jej unicestwienia? Wolność – z natury ambiwalentna – podatna jest na takie manipulacje. Toteż, wedle Mackiewicza, by bronić zasady, trzeba pozornie od niej odejść: wrogom wolności pozostawić można swobodę tylko tak długo, jak jej w praktyce nie zagrażają.

W Anglii hitlerowcy na pewno nie są groźni. Pozwolić więc im gadać tyle, ile chcą. Czy można jednak to samo powiedzieć o komunistach, nb. w państwie graniczącym z całą potęgą bloku komunistycznego?… Bloku, który dziś już miliardom ludzi odbiera dobra materialne, ażeby spożytkować je na infiltrację i podkopanie wolnego świata… Tygodnik Der Spiegel na pewno nie był groźny dla wolnego świata i można go było zostawić w spokoju. Ale takich tygodników dziesięć? A takich tygodników sto?… A takich tygodników dwieście?…

Mackiewicz nie trzymał się wolności słowa jako dogmatu i był gotów przyznać konieczność jej ograniczenia dla zachowania wolności.

Uzbrojeni w takie rozumienie zadań cenzury i granic wolności słowa, powróćmy do Kossowskiej i jej uzasadnienia dla cenzurowania Mackiewicza. Wykłada ona w miarę sumiennie poglądy adwersarza: Mackiewicz potępia legalną opozycję w kraju, bo każdy otwarty protest pod adresem władz komunistycznych równa się formalnemu ich uznaniu; krytykuje postawę emigracji, która popierając komunistycznych dysydentów, zeszła z pozycji walki o wolność na pozycje „lojalnej opozycji”. Kossowska przytacza następnie fragmenty artykułu z pisma rosyjskiej emigracji Czasowoj, gdzie Mackiewicz wyłożył znaną skądinąd koncepcję kontrrewolucyjną: komunizm można tylko obalić przemocą. Po czym dodaje z przekąsem:

Parafrazując Mackiewicza, można by powiedzieć, że wg niego „Rosjanie są w zasadzie zacni… a właściwym wrogiem jest wyłącznie komunizm”.

Gdy czyta się publicystykę Mackiewicza mogłoby się wydawać, że za wszystko złe dzisiaj w Polsce winę ponosi przede wszystkim Kościół Katolicki z Papieżem i kard. Wyszyńskim na czele, a potem ci, którzy starają się coś zmienić na lepsze, w końcu „właśni komuniści”, ale nie Rosja, która zawładnęła Polską, narzuciła jej swój sowiecki system i rządzi za pomocą swych agentów.

Kossowska twierdzi dalej wyniośle, że Wiadomości nie będą „wzywać polskich kamikaze do walki przemocą”. Mackiewicz odparł z prostotą, że „dzielenie narodów na ‘zacne’ i ‘podłe’ jest infantylizmem”, a zrzucanie winy za komunizm na innych ma długą przeszłość: Polacy na Rosjan, Rosjanie na Żydów, Łotyszy, „zdarza się nawet na Polaków”, i tu przypomniał długą listę polskich czekistów. „Komunizm w praktyce, jakiej go znamy, jest rodzajem psychicznej zarazy, której ulegać mogą wszystkie narody i rasy w równym stopniu.”

Na oskarżenie, że „wzywa polskich kamikaze do walki przemocą”, odpowiadał: „nie jest to żadne z mojej strony ‘wezwanie’, lecz wyłącznie teoretyczne ‘rozważanie’. Na temat do czego dojdzie na świecie, jeżeli wszystkie narody tego świata zechcą przyjąć za własną tę Zasadę głoszoną przez Sołżenicyna, Sacharowa i zalewającą Zachód falę ‘dysydentów’ – ażeby pod żadnym warunkiem nie przeciwstawiać się ‘przemocą’ ustrojowi komunistycznemu.” A dalej pisał:

To prawda, że my sami, narody pod komunizmem, środków do walki zbrojnej w tej chwili nie mamy. Ale […] nie „środki” decydują o przeobrażeniach dziejów ludzkich, lecz idee. A idee następnie same „obrastają”, niejako automatycznie, w „środki”. Dlatego ustanowienie ideowej Zasady, iż żaden naród opanowany przez komunizm nie śmie już z nim walczyć przemocą, uważam za najniebezpieczniejszą, za najgorszą z ideowych zasad propagowanych kiedykolwiek od roku 1918. Leży ona całkowicie w interesie Bloku Komunistycznego. A jeżeli uznana zostanie przez wszystkich, przeistoczy się w niebywałe zwycięstwo Międzynarodowego Komunizmu w jego nie tylko dzisiejszych, ale i przyszłych zaborach w całym świecie.

Prawa do publikowania takich poglądów mu odmawiano. Wiadomości odrzuciły artykuł „Miejmy nadzieję”, który od 1983 roku jest dołączany do Zwycięstwa prowokacji, oraz „Na przekór powszechnemu chceniu”. Nie zdołały zamknąć mu ust broszury stawiające go „pod pręgierzem”, ale z okrutną ironią, zdołały to uczynić Wiadomości, które uważał za jedyną Trybunę Polski Wolnej.

Jeszcze bardziej niekulturalnie potraktowała go paryska Kultura, przyznając mu Nagrodę Literacką im. Zygmunta Hertza, ubraną w taką oto laurkę:

Odsuńmy na bok publicystykę, którą eufemistycznie określić można jako popis niepoczytalności przystrajającej się w piórka „czystego i niezłomnego antykomunizmu”.

Mackiewicz oczywiście nie przyjął Nagrody opatrzonej taką laudatio. Giedroyc sumitował się, że sformułowanie było może niezręczne, ale bez złej intencji, więc odmowa przyjęcia nagrody była dla niego wielką przykrością, na co Mackiewicz odparł, że różnica poglądów podkreślana była w Kulturze zawsze, ale forma tym razem była tak obelżywa, że wprawiła go w zdumienie. Sugerował następnie, że tylko Gustaw Herling-Grudziński mógł to napisać (i miał rację). Giedroyc był wyraźnie poirytowany całą sytuacją, próbował więc przesłać nagrodę w wysokości niebagatelnej, bo 5 tysięcy franków, co byłoby dla Mackiewiczów w roku 1981 sumą ogromną, anonimowo na fundusz zbierany dla Mackiewicza przez Piotra Iglikowskiego. Tej sumy Mackiewicz także nie przyjął.

Inny kulturalny i nobliwy krytyk, Czesław Miłosz, tak zechciał o nim napisać:

Nie sposób traktować poważnie wszystkiego, co pisał Mackiewicz-antykomunista. Niektóre jego artykuły są wręcz obsesyjne i graniczące z paranoją, według znanego wzoru wietrzenia wszędzie agentur, nawet w Watykanie.

Cytowałem już w tym cyklu obrzydliwe zarzuty stawiane na łamach Kultury Mackiewiczowi przez posła prl Stefana Kisielewskiego, ale daruję sobie przytaczanie niekulturalnych uwag najgłośniejszego publicysty Kultury, Juliusza Mieroszewskiego, a było ich bez liku. Rzecz chyba w tym, że Kultura pozwalała sobie publikować na temat Mackiewicza wypowiedzi, „z którymi nie można polemizować”. Używając cytowanej powyżej zasady – „wolność słowa polega na tym, że wszystko można zamieścić, z czym można polemizować” – te właśnie niekulturalne wypowiedzi publicystów Kultury na wolność słowa nie zasługiwały.

I w taki oto sposób, znalazł się Mackiewicz, nie bez pewnego zdziwienia, na marginesie emigracji, która zwykła sama siebie nazywać „niepodległościową” (co nie przeszkadzało jej przedstawicielom uważać prlu za państwo polskie). Przez wszystkie lata emigracji, niemal cztery dekady, prowadził swoją prywatną wojnę o prawo do wolnej wypowiedzi. Wojnę tę przegrał – pod koniec lat siedemdziesiątych zmuszono go do milczenia. Pod adresem jego publicystki skierowano kiedyś zarzut, że „pomniejszanie, zwalczanie etc… na pewno nie leży w interesie narodu polskiego”. Mackiewicz odparł:

Otóż chciałbym zwrócić uwagę, że ja nie pisuję w ogóle w czyimkolwiek interesie. Chyba że staram się pisać – zgodnie z własnym przekonaniem – „w interesie” prawdy obiektywnej.

„Z własnym przekonaniem”, to tyle co w zgodzie z sumieniem. „W ‘interesie’ prawdy obiektywnej”, oznacza nakaz dania świadectwa, bo prawda „interesów” żadnych mieć nie może i jest jej doskonale obojętne czy Józef Mackiewicz jej zaświadczy. Natomiast nie jest to obojętne mnie. Mnie prawda potrzebna jest jak powietrze. Wypowiedziana „zgodnie z własnym przekonaniem” prawda wytwarza atmosferę, w której ja-czytelnik, wytworzyć mogę mój własny stosunek do prawdy; mogę wznieść się ponad moje utylitarne „interesy”, ponad solidarność z grupą i wejść na drogę poszukiwania.

Mackiewicz dostrzegał na emigracji tę samą „radosną frazeologię”, której był świadkiem w przedwojennej Polsce; widział ją w dziecinnej wierze, że „Polska odzyskała ziemie na Zachodzie”, jak można bowiem utraciwszy państwo odzyskiwać ziemie? Tę samą wszechogarniającą fikcję widział w emigracyjnych mrzonkach o „przemianach w Kraju”, o „dobrym Polaku Gomułce”, o dysydentach, o Solidarności, Wałęsie, ale także o Prymasie Wyszyńskim i Janie Pawle II.

Szedł własną drogą wbrew niezliczonym przeszkodom. Nie były to jednak przeszkody tego gatunku, na które natrafia każdy człowiek na drodze życia; były to kłody celowo i rozmyślnie rzucane mu pod nogi, by go uciszyć, żeby przestał mówić prawdę. Indywidualistyczny nonkonformizm wystawił go na niejedno polowanie z nagonką. Tzw. „sprawa Mackiewicza” nie zasługuje na analizę, bo jest wyłącznie taką właśnie, sterowaną nagonką. Nie będę się więc zajmował nieistniejącą sprawą, ale przyjrzę się naganiaczom i ich dziełu.


12 Comments (Open | Close)

12 Comments To "Józef Mackiewicz i cenzura V"

#1 Comment By Amalryk On 15 grudnia 14 @ 9:43

Przypomniała mi się Pańska aksjologiczna dysputa z Kołakowskim w kontekście wolności właśnie. Trzeba przyznać, że Józef Mackiewicz dość przekonywująco określa pozycję wolności (w tym wypadku słowa) na przykładzie przytoczonej „afery Spiegel’a”. Dając tym samym przykład postawy zupełnie odległej od tak chętnie zarzucanego mu dogmatyzmu (i rzekłbym większej filozoficznej predestynacji od przywołanego Pańskiego interlokutora).

Ten sabat czarownic który się ciągle wokół jego osoby odprawia dowodzi tylko jak ponadczasowe jest jego dzieło.(Niestety ponadczasowy jest również komunizm w swych rozlicznych mutacjach…)

#2 Comment By michał On 15 grudnia 14 @ 11:58

Ach, drogi Panie Amalryku! Jak się to niezwykle składa, że Pan przypomina tę dysputę z Kołakowskim w cudownym All Souls, bo – niech Pan sobie wystawi – zastanawiałem się czy aby jej nie przywołać i odrzuciłem tę myśl.

Tak, Mackiewicz, któremu ciągle zarzucano dogmatyzm, był na pewno mniej dogmatyczny od Kołakowskiego. A także, jest to kontynuacja tego samego sporuo to, czym jest wolność, a zwłaszcza czym jest wolność wobec wartości.

#3 Comment By amalryk On 16 grudnia 14 @ 4:38

Skojarzenie z ową dysputą narzuca się wprost, tym bardziej, że jest to zagadnienie fascynujące (ale być może nie koniecznie wszyscy podzielają tę fascynację).W czasach młodośći wysoce sobie ceniłem Kołakowskiego (z resztą, o dziwo, dostęp do jego prac był nieporównywalnie łatwiejszy niż do dzieł Józefa Mackiewicza, którego prace były wręcz nieosiągalne).

#4 Comment By michał On 16 grudnia 14 @ 8:34

Zgadzam się z Panem w zupełności. Relacje między wolnością i wartościami są fascynujące, bo leżą w samym centrum naszego rozumienia kultury, dotyczą koncepcji politycznych i koncepcji człowieka.

Stosunek do cenzury jest jednym z rozlicznych praktycznych przejawów sporu o wartości i wolność, przykładów, jak to skądinąd teoretyczne zagadnienie, dotyka codziennego życia.

Kołakowski wydaje mi się zasługuje na wysoką ocenę jako historyk filozofii. Był z pewnością bystrym obserwatorem i przenikliwym analitykiem myśli. Ale to chyba wszystko. Poza tym, jest „po tamtej stronie”, całym sercem i całą duszą.

#5 Comment By Janusz On 3 kwietnia 15 @ 9:00

Szanowny Panie Michale,
tą drogą kieruję do Pana zapytanie o sygnaturę J.K., jaką miał się rzekomo posługiwać Józef Mackiewicz. Posługuje się nią wielokrotnie p. Jacek Gzella w książce „Miedzy Sowietami a Niemcami. Koncepcje polskiej polityki zagranicznej konserwatystów wileńskich zgrupowanych wokół „Słowa” (1922-1939), Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2011. Podam przykład: J.K., Czekamy co będzie w Rydze, Słowo nr 63 (3201) z 5 marca 1933 r.
Bardzo proszę o odpowiedź, gdyż od niej uzależniam dalszą kwerendę.

Serdecznie pozdrawiam – Janusz Klemens (ten od „Alego” i „aż”).

#6 Comment By michał On 3 kwietnia 15 @ 9:41

Szanowny Panie Januszu,

Niestety zarówno Gzella w przytoczonej przez Pana pracy, jak i Maciej Wojtacki w monografii „Słowa” pt. „Słowo Stanisława Cata-Mackiewicza” popełniają wiele błędów, jeżeli chodzi o autorstwo artykułów Józefa. Przypisują mu na przykład sygnaturę „M.”, co jest wyraźnym błędem, na co można przytoczyć wiele dowodów.

J.K. jest rzeczywiście nadzwyczaj ciekawym przypadkiem, nie mogę wszakże rozwijać hipotez na ten temat w komentarzu internetowym. Mogę Pana tylko zapewnić, że wszystkie artykuły tak podpisane zostały zebrane i poddane gruntownej analizie (nie tylko zresztą te podpisy, także wiele innych, np. zaskakująca sygnatura „P.”), ale na wyniki tej kwerendy będzie Pan musiał poczekać aż do ukazania się kolejnego wydania „Nudis verbis” z rozszerzoną Bibliografią pism Mackiewicza do roku 1945 oraz z rozbudowanym Wstępem do Bibliografii.

PS A może J.K., to Pan we własnej osobie?

#7 Comment By Janusz On 3 kwietnia 15 @ 10:02

Dziękuję za odpowiedź. Wszak uczestniczyłem swojego czasu (ponad 10lat temu) w żmudnym procesie identyfikacji sygnatur J.M. Chciałbym z Panem nawiązać kontakt bezpośredni na priv. Mój adres: [1] Rzeczywiście, rozwijanie tego wątku w tym zacnym miejscu może być nietaktem wobec czytelników Forum. Dlatego proszę o kontakt, tym bardziej, że chciałbym ustrzec się przed „szkolnymi błędami” w pracy doktorskiej. Pozdrawiam – J.K.

#8 Comment By michał On 3 kwietnia 15 @ 10:17

Ach, zaraz nietaktem…

#9 Comment By Maciej Wojtacki On 27 czerwca 15 @ 11:49

Zostałem wywołany do tablicy, więc odpowiem. Pseudonimem m. – Mackiewicz bezsprzecznie posługiwał się na przełomie lat 20 – tych i 30 – tych. Dowody, Akta Starostwa Grodzkiego i Urzędu Wojewódzkiego w Wilnie, gdzie poszczególne artykuły oznaczone tym pseudonimem przypisane są Józefowi Mackiewiczowi, z wyraźną sugestią, że nie wszystkie muszą być jego autorstwa, ale publikował je pod swoim pseudonimem za pieniądze uzyskiwane od autorów, którzy z pewnością w ówczesnym „Słowie” nie dostaliby nawet wiersza… Jeżeli nie podpisany z nazwiska ma dowody – inne równie obiektywne źródła, że artykuły te można bezpsrzecznie przypisać innemu autorowi proszę o ich ujawnienie, w związku z postawionym wobec mnie i prof. J. Gzelii zarzutem.

#10 Comment By michał On 27 czerwca 15 @ 4:16

Szanowny Panie,

Bardzo jestem wdzięczny za Pański komentarz, ale mam wrażenie, że zaszło tu jakieś nieporozumienie.

Sygnaturą „m.” (małe m.) posługiwał się Józef Mackiewicz bezsprzecznie dłużej niż tylko na przełomie lat 20. i 30. Dowodów na to jest bez liku i nie trzeba w tym celu posługiwać się zawartością akt Starostwa. Jakkolwiek można mieć wątpliwości co do autorstwa bardzo wczesnych tekstów tak podpisanych, w ogromnej większości są to teksty Józefa Mackiewicza. (Zainteresowanych odsyłam do Wstępu do Bibliografii w: „Nudis verbis”, Dzieła t. 16, Kontra, Londyn 2003, gdzie omawiam to o wiele szerzej.)

Pan natomiast w swojej książce o „Słowie”, podobnie jak p. Gzella w „Między sowietami a Niemcami”, przypisuje Józefowi Mackiewiczowi sygnaturę „M.” (duże M.). Pozwoli Pan więc, że odwrócę jego własne pytanie pod moim adresem i poproszę: jeżeli ma Pan dowody (lub inne równie obiektywne źródła), że artykuły te można bezsprzecznie przypisać Józefowi Mackiewiczowi, to proszę o ich ujawnienie.

Osobiście, przeczytałem wszystkie artykuły w Słowie opatrzone sygnaturą „M.” (a jest 200) i twierdzę z całą stanowczością, że nie są to artykuły Józefa Mackiewicza. Skoro jednak obaj Panowie z równą stanowczością mu je przypisują, to muszą istnieć chyba jakieś po temu powody, nie? Chętnie je poznam.

Na marginesie, nie rozumiem, dlaczego uważa Pan anonimowe donosy pisane przez policyjnych informatorów na temat wileńskich dziennikarzy za „obiektywne źródła”. Są to bez wątpienia źródła, których nie wolno lekceważyć i należy się do nich ustosunkować, trzeba jednak podchodzić do nich równie krytycznie, jak do każdych innych źródeł. Nie są przecież bardziej „obiektywne” od innych źródeł. Zawierają bowiem, niejako z definicji, plotki, pomówienia i denucjacje, obok wartościowych informacji. Być może więc zasługują na szersze opracowanie pt. „O wartości donosów policyjnych w badaniach literackich”.

#11 Comment By Maciej Wojtacki On 19 sierpnia 15 @ 8:35

Poproszę o maila prześlę dokument.

#12 Comment By michał On 29 sierpnia 15 @ 4:32

Szanowny Panie,

Przesłałem wiadomość na podany przez Pana adres, prawie natychmiast.

Jeżeli to nie był prawidłowy adres, to proszę łaskawie napisać na adres Redakcji (powyżej, pod klawiszem „Kontakt”).

Każdy dokument przyjmiemy z pokorną uwagą.

Michał Bąkowski


Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com

URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2014/12/14/jozef-mackiewicz-cenzura-v/

URLs in this post:

[1] : mailto:raban@autograf.pl

Copyright © 2007 . All rights reserved.