- - https://wydawnictwopodziemne.com -
Koziołek Matołek i femme fatale czyli film noir o pisarzu dla dorosłych w Pacanowie
Posted By admin On 5 czerwca 15 @ 8:01 In Michał Bąkowski | 2 Comments
Drugorzędne hollywoodzkie filmiszcza muszą mieć zawsze jakiś czarny charakter, najczęściej w postaci femme fatale. I nie inaczej jest w wypadku Pisarza dla dorosłych. Nasz bohaterski detektyw znalazł swój czarny charakter w postaci Niny Karsov i odtąd z zacięciem prześladował wydawcę Józefa Mackiewicza. Nie można doprawdy podjąć dyskusji z jego naczelną tezą, że „książek nie ma”, kiedy są – bo dyskusja taka byłaby rezygnacją ze zdrowego rozsądku. Ale oprócz tego, dzieło Eberhardta jest szczególnym przykładem książki skarg i wniosków; jest księgą życzeń i zażaleń, choć więcej tam skarg i zażaleń niż życzeń. Dla przykładu, znalazłem w jego dziele 15 (piętnaście, to nie jest pomyłka) zarzutów wobec 20 tomów Dzieł Mackiewicza wydanych przez Kontrę za życia Eberhardta. 1. Niechlujstwo. 2. Bylejakość opracowania. 3. Złośliwa nietrafność doboru tekstów. 4. Antytalent. 5. Antyinteligencja. 6. Innego typu niezręczność (interesujące jako zarzut). 7. Niezręczność jako metoda. 8. Niecne „formowanie kawałków twórczości J.M., by po dziesiątkach lat z puzzla [sic] tego wyszedł antysemita albo wróg Kościoła”. 9. Wydawanie dla alibi. 10. „Wydawanie, aby ktoś, np. taki G.E., nie pisał, że oto zawładnęła, by nie dopuścić do głosu!” (tu następuje skomplikowana kombinacja znaków zapytania i wykrzykników). 11. Nie z niechlujstwa. 12. Nie z nieznajomości twórczości Mackiewicza. 13. Z tendencyjności. 14. Z ambicji spłaszczania Mackiewicza. (bez wykrzyknika!) 15. By „ograniczyć istnienie” Mackiewicza.
Zastrzegam z góry, że kwestie egzystencjalne pominę, bo gdzież mnie debatować z Eberhardtem na temat – albo „w temacie”, jak by powiedział nasz detektyw – istnienia? Mam „na nosie okulary, a w duszy jesień”, jak się wyraził pewien czekista, a moje istnienie jest tak ograniczone, że kudy mnie do ograniczania cudzego istnienia, a choćby i dyskutowania? Fakt jednak pozostaje, że często jest u Eberhardta mowa o egzystencji, bo i sam autor wielokrotnie „zaistniał” i nawet jego książka także. Tylko jeden Mackiewicz nie może „zaistnieć”, zawdzięczając swemu wydawcy. Wracając jednak do listy skarg i zażaleń pod adresem Dzieł, to nie zamierzam oczywiście i w tym wypadku „bronić” Niny Karsov i edycji Kontry. Jakość tomów Dzieł obroni się sama. Zadziwiło mnie wszakże, że większość tych ważkich zarzutów złożona została pod fałszywym adresem. Dotyczą bowiem mnie samego. Oczywiście mój bohater, będąc rycerskim z natury, wolał walecznie zaatakować niewiastę; z otwartą przyłbicą rzucić się na wydawcę, który z całą pewnością będzie ponad parowanie grubiańskich zaczepek. Nie ma strachu! Jak już wie nasz mężny detektyw, Nina Karsov nie odpowie na chamskie wycieczki osobiste. Ale on sam wiedział równie dobrze, że większość jego listy dotyczyła mnie i skierowana została celowo pod fałszywym adresem. To ja ponoszę pełną odpowiedzialność za wybory artykułów Mackiewicza opublikowane przez Kontrę. To ja muszę zatem przepraszać mego bohatera za niechlujną złośliwość, byle jaką nietrafność, brak talentu i inteligencji, niezręczne spłaszczanie i niecną tendencyjność. Co robić? Muszę przyjąć krytykę z pokorą, bo nie każdy może być tak inteligentny i utalentowany jak autor Pisarza dla dorosłych.
Ludzie w szklanych domach, nie powinni rzucać kamieniami
Zaślepienie nigdy nie jest dobrym doradcą, toteż Eberhardt był co najmniej krótkowzroczny, zarzucając doświadczonemu wydawcy, jakim jest Nina Karsov, „niechlujstwo”. Oczywiście każdy ma prawo popełniać błędy – niżej podpisany, będąc człowiekiem z natury niechlujnym, mało rozgarniętym i pozbawionym większych zdolności, na pewno mylił się w życiu częściej niż śp. Eberhardt – jest więc wybaczalne, że na 1000 stron Pisarza dla dorosłych są pomyłki, błędy, byki, kleksy, plamy i oczywisty fałsz. Tylko że to jest już trzecie wydanie – „uzupełnione i poszerzone”, choć zdaje się nie „poprawione” – może więc należałoby być ostrożniejszym w rzucaniu kamieniami? W jednym tylko rozdziale ogromnego tomiszcza Eberhardta naliczyłem 9 (dziewięć) błędów w zapisach bibliograficznych. Wyznaję, że nie sprawdzałem już dalej, bo oczywiście tego rodzaju opracowanie nie może być traktowane jako źródło. Komicznym szczytem niechlujstwa jest przytoczenie tego samego cytatu dwukrotnie na jednej stronie (s. 603) oraz literówka w tytule znakomitego eseju Mackiewicza, pt. Gdybym był chanem (u Eberhardta „chamem”).
W objętościowo ogromnej książce Eberhardta jest taka masa błędów i niedorzeczności, że nie sposób zająć się wszystkimi. Niechlujstwo edytorskie jest gargantuicznych rozmiarów, a ilość błędów rzeczowych jest groteskowa. Generalnie rzecz biorąc, można się nie zgadzać z czyjąś opinią i wtedy jest to kwestia dyskusji; nie można jednak podejmować dyskusji na temat faktów, bo jak? Józef Mackiewicz wskazywał, że nie można prowadzić debaty z kimś, kto biały sufit nazywa czarnym. A jak inaczej określić uparte twierdzenie naszego detektywa (i innych), że Nina Karsov – zaufany wydawca Mackiewicza, osoba kryształowego charakteru, która najbardziej przyczyniła się do rozpowszechnienia jego pisarstwa – „zabija pisarza”? Kiedy ktoś nazywa oddanego przyjaciela i obrońcę „wrogiem pisarza”, to z takim idiotyzmem dyskutować oczywiście nie można, a jest to niejako nadrzędny idiotyzm, który „przyświeca” całości (nic dziwnego, że z taką latarnią, daleko nasz detektyw nie zabrnął).
Bylejakość opracowania znał Eberhardt z pierwszej ręki. Dzieło jego jest tak przeładowane przypisami, jak gdyby autor pragnął zadusić czytelnika swą piekielną „aparaturą naukową”. Przypisy do każdego imienia (zdanie „Maja nie ciągała siedmioletniej Ani na demonstracje” ma aż dwa odsyłacze, że ta pierwsza jest „obecnie Eberhardt”, a druga urodziła się w 1976 roku); nawet Stalin jest obdarzony przypisem. Nie udało mi się ustalić, dlaczego Ziuta z ósmej ce i panie z organizacji młodzieżowej, które wywietrzyły po autorze, kiedy się pocił – nie zostały obdarowane przypisami dla potomności. Mnóstwo odsyłaczy, ni przypiął ni przyłatał do tekstu. Np. przy słowach, że Miłosz zabrał się do pisania Zniewolonego umysłu odsyłacz podaje cytat z Herberta o legitymizacji władzy. Dowiadujemy się z przypisu, że Dietrich von Hildebrand przyjął wiarę katolicką w 3 lata po śmierci (własnej!), a św. Franciszek Salezy to „przedstawiciel humanizmu”*. Eberhardt nie lubi cytować Mackiewicza z Dzieł wydanych przez Kontrę, co prowadzi go do cudownych głupstw. Cytuje np. fragment Zwycięstwa prowokacji, po czym oznajmia tryumfalnie w przypisie: „Pierwodruk: Nurt Australia nr 3 [dosłownie tak: Australia nr 3], 1965. Następnie esej ten wejdzie, z niewielkimi zmianami, w skład [sic!] Zwycięstwa prowokacji.” Tylko że Zwycięstwo prowokacji ukazało się w roku 1962. Wielokropek? Wykrzyknik? I rzecz jasna nie jest to zbiór artykułów, nie można więc sensownie mówić, że tekst wszedł „w skład” tomu, nawet jeżeli Mackiewicz wykorzystał wcześniej publikowane artykuły.
Autor twierdził pyszałkowato, że przypisy są dla przyszłych pokoleń: „Książka przetrwa nas, nasze pokolenie,” prorokował z megalomanią. Czy należało więc koniecznie objawić tym przyszłym nieszczęśnikom, że Józef Stalin to „właściwie Dżugaszwili”? Czy dla zmylenia przyszłych pokoleń przekręcił nazwisko Conan Doyle’a i opisał go w przypisie jako „przedstawiciela nurtu powieści detektywistycznych, w których głównym bohaterem jest Sherlock Holmes”? Z innymi przypisami, zwłaszcza tymi dotyczącymi Mackiewicza, jest jeszcze gorzej. Pisze np. nasz autor tak:
Zaczynamy gnić zostało przedrukowane przez Kontrę w zbiorze Fakty, przyroda i ludzie. Porównując wersję z Wiadomości z wersją w FPL stwierdzam śmieszną ingerencję wydawcy. W Wiadomościach jedno ze zdań brzmiało: „Na czapce jego widniała gwiazda, daszek opadał na oczy, oczy na wąsy…” W FPL usunięto wyróżnione przeze mnie słowa.
Po czym następuje przypis:
Moja uwaga nie jest czepiactwem, jest konkretnym sygnałem ostrzegawczym dla przyszłego edytora dzieł Józefa Mackiewicza.
Rzeczywiście, nie jest to ani prlowskie „czepiactwo”, ani nawet staropolskie czepianie się. Jest to w zamian zupełna niedorzeczność. Badacz dorobku Józefa Mackiewicza powinien był chyba zauważyć, że wybory pt. Fakty, przyroda i ludzie oraz Droga Pani wydane zostały za życia obojga autorów. Mógłby może dostrzec, że Fakty są opatrzone długim wstępem Barbary Toporskiej, że artykuły zawierają odsyłacze jej autorstwa – podpisane i datowane: B. T. 1983. Mackiewiczowie pracowali nad wybranymi tekstami i dokonali w nich bardzo wielu odautorskich skrótów. Skrótów, które wydają mi się niekiedy niesłuszne, o czym pisałem tu przy innych okazjach, ale co robić, kiedy to są autorskie skróty? Taką właśnie wersję swoich tekstów pragnęli pokazać czytelnikom w roku 1983 – taka była ich wola i ta wola powinna być dla wielbiciela pisarstwa Mackiewicza świętością. Ale nie dla Eberhardta, który dostrzegł okazję do „czepiactwa” i przyczepienia jeszcze jednej łatki wydawcy.
Najgorsze jednak, że sam Eberhardt wiedział doskonale o kanonicznym charakterze Faktów, bo kiedy było mu wygodnie postawić inny „zarzut” – jeszcze bardziej absurdalny, jeśli to tylko możliwe – że Nina Karsov celowo „nie puściła” tekstów Mackiewicza o Katyniu, to pisał tak:
Jeden – Dymy nad Katyniem – można odszukać w zbiorze Fakty, przyroda i ludzie. Tom ten osobiście, w 1984 r., skomponowali p. Józef i p. Barbara, a więc znalazł się tam niewątpliwie z ich inspiracji.
Drugi znalazł się wprawdzie w Nudis verbis, ale to tylko dlatego, że wydawca „narzucił sobie porządek chronologii”. Wykrzyknik! Wielokropek… Tu jednak wygodniej było wydumać jeszcze inny „zarzut”, więc nasz przewodnik z Pacanowa na tym nie poprzestał:
Być może, za powodem [tak w oryginale: za powodem] zamieszczenia tego tekstu w zbiorze J.M. stoi jeszcze jedno – ukazanie, że autor Nie trzeba głośno mówić faktycznie miał coś wspólnego z „gadzinówką” niemiecką. Czyli występował w niej. W tym właśnie 1943 roku.
A może jest prostsza odpowiedź? Chronologiczny układ, o którym Eberhardt wspomniał? W latach 1945-49, które m.in. objął tom Nudis verbis, opublikował Mackiewicz (oprócz Dymów) 12 tekstów, które mają jakiś związek z Katyniem. Żaden z nich nie wszedł do wyboru Nudis verbis (choć Listy, które ukazały się jako tom 20, na trzy lata przed III wydaniem dzieła Eberhardta, zawierają niektóre z nich), ponieważ wydały mi się mniej ważkie od innych tekstów z tego samego okresu. Jest to przecież wybór. Nie zamierzam ani przez moment utrzymywać, że nie można było dokonać innego – na pewno lepszego – wyboru, bo jest samo przez się oczywiste, że można. Ilekroć czytam teksty, które nie znalazły się w żadnym z wyborów, natrafiam na takie, których pominięcia żałuję. To jest nieunikniony los autora wyboru – tak musi być. O ile pamiętam, dopiero w ostatniej chwili, kiedy okazało się, że tom rozrósł się nadmiernie, usunięte zostały teksty takie jak „Tajemnica międzynarodowej komisji w Katyniu” i „Tajemnica szwedzkiego dossier”. Zwłaszcza ten drugi jest bardzo dobry. Natomiast stawianie expressis verbis zarzutu, że wywiad z Gońca wybrany został wyłącznie dla oczernienia Mackiewicza, mówi niestety wiele o śp. Grzegorzu Eberhardcie.
Fakty nie mąciły nigdy sumienia Eberhardta, zwłaszcza gdy nie pozwalały mu malować portretu wydawcy, który „nie wydaje”. A wobec braku faktów potwierdzających tezy detektywa, pozostawały tylko wykrzyknik… i wielokropek… i ta niezmierzona, kliniczna nienawiść do Niny Karsov, którą ocieka całość jego książki. Kiedy Nina Karsov odnalazła zaginione teksty, to zasługiwała na potępienie. Kiedy w Niemczech w ostatniej chwili wstrzymano druk przekładów, to winę ponosić musiała p. Karsov, pomimo że obok cytował Eberhardt opinię samego Mackiewicza na temat dominacji lewicowego myślenia, z naciskiem na wykluczenie antykomunizmu w polityce wydawniczej w Niemczech. Kiedy Kontra wydaje książki watykańskie, to aby „przydawać mu gębę wroga Kościoła”. Wedle takiej logiki, wydając Nie trzeba głośno mówić Nina Karsov pragnęła narazić Mackiewicza na potępienie ze strony AK, wydając Lewą wolną, obrzydzić go Piłsudczykom, a wydając Drogę donikąd, zrazić go kompartii – można i tak.
Ze zdumiewającą zaiste chucpą nazwał Eberhardt oddanego wydawcę wrogiem pisarza; wrogiem „groźnym, bo niejawnym”: „A jeśli go widać, to tyle co w przedstawicielstwie. Jednoosobowym i kobiecym w dodatku [sic].” W książce wydanej w roku 2013 pisze dalej: „Oceniając dziś, w roku 2008, intensywność i wydajność jej pracy, można ją ocenić wyłącznie krytycznie.” Ta bezwzględna ocena bierze się stąd, że Bulbin z jednosielca ukazał się w roku 2001 jako tom 14 Dzieł, a poprzedni tom 12, „czyli Fakty, przyroda i ludzie wyszedł w 1984 r.”
A przecież, przez te lata pracę tę mogła doprawdy wykonać jedna osoba dysponująca długopisem i kajetem (a nie np. skanerem i komputerem). Tę pracę owa jedna osoba mogłaby wykonać w ciągu kilku miesięcy, a nie lat!
Ani słowa o kwerendzie obejmującej cztery kontynenty i ćwierć wieku. Nic nie miał śp. autor do powiedzenia o gigantycznym wysiłku wydawniczym, ani słowem się zająknął o bezustannej obecności w prlu wszystkich niemal tomów Dzieł, w dwóch wersjach. Ale Eberhardt musiał pomijać fakty, by móc kontynuować swój fantastyczny film noir.
Nic dziwnego, że na temat mojego wyboru tekstów do Bulbina z jednosielca nie miał Eberhardt nic dobrego do powiedzenia. Wybór powinien jego zdaniem zaczynać się „tekstem debiutanckim, czyli wspomnieniem żołnierskim” z 1921 roku. Tekstem „bardzo ważnym dla poznania jego twórczości, jego poglądów.” Oczywiście każdy, nawet śp. Eberhardt, ma prawo do swojej własnej opinii, ale w jaki sposób można uznać list – bo nie żadne wspomnienie – napisany na kolanie przez 19-letniego kawalerzystę, za tekst bardzo ważny w twórczości człowieka, który dorobek obejmuje wiele powieści i parę tysięcy ważnych artykułów, to przechodzi moje możliwości pojmowania. Nie był to rzecz jasna żaden „debiut”, bo błahy list do redakcji nie może być debiutem kogoś, kto stał się z czasem ważnym publicystą i powieściopisarzem. Ale osobiście nie miałbym nic przeciwko włączeniu takiego listu do wyboru artykułów, gdyby ten list był dobry. A niestety nie jest. Jako autor wyboru, biorę całkowicie na siebie odpowiedzialność za ten wybór i za kryteria przyjęte przy selekcji artykułów. Podstawowym kryterium był poziom, toteż na mnie spada odpowiedzialność za wyłączenie każdego słabego tekstu, nawet jeżeli śp. Eberhardt uznawał je za „ważne”, zupełnie tak samo jak na mnie spadłaby odpowiedzialność za włączenie listu nastolatka do wyboru publicystyki ważnego pisarza. Ale Eberhardt w swej zdumiewającej chucpie ośmielał się mówić:
Niestety, Nina Karsov-Szchter nie dała czytelnikom swego tomu możliwości poznania tego ważnego tekstu. Jestem przekonany, że stało się tak nie z powodu niechlujstwa wydawcy czy jego nieznajomości twórczości J.M. Stało się tak właśnie z tendencyjności! Z „ambicji” spłaszczenia Mackiewicza.
Bulbin z jednosielca zawiera ponad sto tekstów z lat 1922-36. Mackiewicz napisał w tym okresie z górą 700 artykułów, recenzji, notek i opowiadań. To się nazywa „wybór”. Wybór oznacza, że jedne teksty są wybrane, a inne odpadają. Oprócz tekstów, których autorstwa byliśmy pewni, musieliśmy także rozważyć setki innych, których autorstwo było wątpliwe. Fakt, że nie włączyłem do tomu artykułu o „korupcji zboczeniowej” [sic] nie dowodzi, że kierowałem się poprawnością polityczną, jak twierdził Eberhardt, ale że w moim subiektywnym przekonaniu tekst „o homoseksualnych brudach” był słabszy od innych.
Niechlujności edytorskiej przypisał Eberhardt umieszczenie w tymże tomie artykułu pt. „Przytaczam tylko fakty” z roku 1935 (podpis „J. M.”), przy jednoczesnym wykluczeniu poprzedniego tekstu pt. „Czy Żydzi zamierzali dokonać pogromu chrześcijan” (podpis „J.”). Pomijając już ten drobiazg, że one wcale się nie uzupełniają merytorycznie, jak to sugeruje Eberhardt, i podpisane są inaczej (generalnie, Mackiewicz zachowywał sygnaturę „J.M.” dla tekstów ważniejszych), „Przytaczam…” jest podsumowaniem serii trzech korespondencji nadsyłanych z Grodna, a nie dalszym ciągiem. Włączenie całej serii czterech tekstów, przytaczających m.in. verbatim wypowiedzi świadków w rozprawie sądowej, wydawało mi się błędem. Natomiast wybrany esej jest ich podsumowaniem, a zarazem bardzo ciekawą medytacją na temat przyczyn pogromu w Grodnie. Analizą, która w przeciwieństwie do nazwisk świadków w procesie z roku 1935, zachowuje nadal istotne znaczenie.
O kolejnym 15 tomie pt. Okna zatkane szmatami, Eberhardt ma rewelacyjne rzeczy do powiedzenia (cytuję):
Tom zawiera eseje z lat 1937-1938 – czyli wybór, ale na pewno nie zbiór. O tym jednak wie tylko ten, kto zna roczniki Słowa. Pozostali czytelnicy wydań Kontry mogą pomyśleć, że eseistyka przedwojenna wyglądała tak, jak ją zlepiła Nina Karsov-Szechter.
Oczywiście mogliby tak pomyśleć tylko, jeżeli nie umieją czytać, ale wówczas cóż z nich za czytelnicy?
Redakcja chciałaby wprowadzić skróty…
W swym zaślepieniu, Eberhardt wielokrotnie próbował udowodnić, że Nina Karsov nie posiada praw autorskich do spuścizny obojga Mackiewiczów, ale niestety jego własna książka dowodzi czegoś innego. Oto najpierw wymsknęło mu się, że p. Karsov powinna się „dogadać” z rodziną pisarza w kwestii praw, po czym sam przytacza powody, dla których p. Mackiewiczówna tych praw nie otrzymała od swego ojca – i otrzymać nie mogła.
W roku 1982, niejaka M Marczak zwróciła się do Mackiewicza z pismem, występując w imieniu Mackiewiczówny. Twierdziła (a wiadomo to także z innych źródeł), że Krąg „zwrócił się do Haliny” w sprawie wydania powieści.
Halina i Kazio [Orłoś] zaproponowali wydanie publicystyki Pana. Tytuł uleciał mi z pamięci, ale jest w nim słowo „prowokacja”.
Redakcja Kręgu chciałaby wprowadzić pewne niewielkie skróty (zrobiłaby to Halina i Kazio) w niczym nie zmieniające wywodów i oblicza piszącego.
Zostawmy na boku to aroganckie „tytuł wyleciał mi z pamięci”, tytuł być może najważniejszego tomu polskiej publicystyki politycznej drugiej połowy XX wieku. Mackiewicz nie zapisał praw autorskich swej córce, nie przez przeoczenie, ale zupełnie celowo, ponieważ znał – z kilku jej wizyt w Monachium – jej poglądy. Podobnie jak Eberhardt, należała ona bez reszty do prlu. Nie dość, że nie zgadzała się z Ojcem (do tego ma prawo każdy dorosły człowiek), ale pragnęła „poprawiać” jego publicystykę. Pouczała go w rozmowach w Monachium o „rzeczywistości w Polsce”, której Mackiewicz rzekomo nie rozumiał. Nie muszę dodawać, że propozycję Kręgu Mackiewicz stanowczo odrzucił.
„Zwalczaj błąd, kochaj błądzącego!” brzmi piękne zawołanie św. Augustyna. O dziwo, było ono znane Eberhardtowi, bo przytoczył je w swej książce, by po chwili pozwolić sobie odsądzać od czci i wiary Ninę Karsov za to, że zwróciła się do Dominika Horodyńskiego z prośbą o pomoc w poszukiwaniu egzemplarzy pisma Alarm. I ja, tak samo jak Eberhardt, zapewne nie zwróciłbym się do Horodyńskiego, byłego przyjaciela Mackiewiczów, a potem sługusa rządców prlu. Ale tym bardziej podziwiam Ninę Karsov, że to uczyniła. Czyniąc tak, postąpiła w zgodzie z Ewangelicznym nakazem, byśmy miłowali nieprzyjacioły nasze; w zgodzie z zasadą Świętego Augustyna, którą Eberhardt przytaczał, najwyraźniej nie rozumiejąc. Co więcej, uczyniła tak w dobrej sprawie, w poszukiwaniach numerów pisma wydawanych przez Józefa i Barbarę w Warszawie w 1944 roku.
Jak to często bywa, Eberhardt dostrzegał źdźbło w oku bliźniego, gdy nie widział belki w oku własnym. Słusznie wytykał Nowakowi, że oceniał Mackiewicza „według siebie, czyli z własnej mściwości, zawiści. Według swych kompleksów.” Tak samo niestety postępował Eberhardt, przypisując oponentom najniższe pobudki. Cytując druzgocącą krytykę Hemara na temat młodej emigracji, nie dostrzegał, że słowa wielkiego poety odnoszą się do niego samego i jego, pożal się Boże, napaści na Ninę Karsov:
Nasi podtatusiali milusińscy, nasi nienawistni osborniacy, ale bez talentu, bez dorobku i nabiału swych angielskich wzorów, nasi „następcy”, którym uciekła młodość bezpłodna i jałowa, niczym nie umieją się wykazać, nic godnego uwagi nie zrobili i nie robią, za to z nieprzebłaganą nienawiścią odgryzają się na starszym pokoleniu, które wciąż jeszcze robi w dwójnasób – za siebie i za nich.
Eberhardta młodość spełzła w czerwonym harcerstwie, w zetemesie, w więzieniu (nie za polityczne przestępstwa, jak sam przyznaje), w Paxie, ale kiedy wreszcie przyszedł stan wojenny, to z miejsca zaczął wydawać Józefa Mackiewicza i czytać Sto zabobonów, o. Bocheńskiego. Tylko że książeczka Bocheńskiego wyszła w Paryżu dopiero w 1987 roku, a Mackiewicz był prawie nieobecny w podziemiu aż do roku 1985 (wydawnictwo Eberhardta wydało cztery broszury w latach 1985/6). Jego wspomnienia – jak rzekomo coś słyszał o Mackiewiczu w stanie wojennym – przypominają mi bardzo wspomnienia marszałka sowieckowo sojuza, tow. Żukowa, o których zabawnie pisał tenże Mackiewicz. Żukow wspominał, jak w „upodleniu, rozpaczy i nędzy” carskiego ucisku nadzieję niósł ludziom w 1905 roku – Lenin. W rzeczywistości nikt nie słyszał wówczas w Rosji o jakimś zawodowym rewolucjoniście, przywódcy maleńkiej frakcji, skłóconej z ogromną partią socjalistyczną i z całym światem. I tak samo nie mógł Eberhardt zaczytywać się Mackiewiczem w stanie wojennym.
Kiedy Nina Karsov wspomagała wydawnictwa podziemne finansowo i przy pomocy sprzętu, wydawała i wysyłała do prlu setki książek Mackiewicza, Eberhardt, jak wynika z jego wyznań, wyjechał na zarobek (na „saksy”, jak to sam nazywa), a potem „próbował być biznesmenem”, ale mu nie wyszło. Gdy się przebudził z prlowskiej drzemki, był już rok 1999 i Kontra zdołała wydać wiele tomów Dzieł w czarnej serii, nie mówiąc o niezmierzonym wysiłku zebrania wszystkich pism rozproszonych obojga Mackiewiczów. A co zrobił przez ten czas śp. Eberhardt? Nic. Za to przez następną dekadę „z nieprzebłaganą nienawiścią odgryzał się” na tych, którzy „wciąż jeszcze robią w dwójnasób – za siebie i za niego”. Bez ładu i składu obrzucał najgorszymi inwektywami osobę, którą powinien był wychwalać. Aż wreszcie napisał ogromną cegłę, poświęconą nie Józefowi Mackiewiczowi, ale swej równie nieprzebłaganej, co jałowej nienawiści do Niny Karsov.
A mnie jest żal każdego życia oddanego bez reszty bezpłodnej nienawiści.
_______
* Tu pozwolę sobie na własny przypis. Świętego Franciszka Salezego nazwano „humanistą pobożnym”, co jest z pewnością trafnym i zamierzonym paradoksem. Trzeba wszakże zupełnie nie znać sensu terminu „humanizm” z całym jego antyreligijnym, i zwłaszcza antykatolickim bagażem, by nazwać wielkiego Doktora Kościoła „humanistą” bez owej niezbędnej, wyodrębniającej przydawki.
Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com
URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2015/06/05/koziolek-matolek-i-femme-fatale-czyli-film-noir-o-pisarzu-dla-doroslych-w-pacanowie/
Click here to print.
Copyright © 2007 . All rights reserved.
2 Comments To "Koziołek Matołek i femme fatale czyli film noir o pisarzu dla dorosłych w Pacanowie"
#1 Comment By sonia On 9 czerwca 15 @ 7:31
„Badacz dorobku Józefa Mackiewicza powinien był chyba zauważyć, że wybory pt. Fakty, przyroda i ludzie oraz Droga Pani wydane zostały za życia obojga autorów”…
Genialne! Retoryczny nokaut na miare Muhameda Ali w Kinszasie…
#2 Comment By michał On 10 czerwca 15 @ 4:34
To właściwie smutne. Mam nadzieję, że to nie był brutalny retoryczny nokaut, bo śp. Eberhardt był całkowicie retorycznie bezbronny. Wspomniałem chyba w którymś z tekstów o nim, że uprawia filozofowanie przy pomocy młotka. Kontynuując tę analogię, analizował przy pomocy siekiery i piły, a pisał przy pomocy hebla, tylko powierzchnia wychodziła mu nad wyraz chropawa.
W końcu nic dziwnego, że nie zauważył, skoro był zdania, że pisanie jest chowaniem w głowy w piasek i klapek na oczy. Jak mógł cokolwiek dostrzec?