- - https://wydawnictwopodziemne.com -

„Śledziki w absolutnie literackim zapędzie” czyli dalszy ciąg przygód Grzegorza Eberhardta z Józefem Mackiewiczem

Posted By admin On 12 czerwca 15 @ 8:31 In Michał Bąkowski | 17 Comments

Książka Eberhardta jest tak ogromna, że zawiera nie tylko inwektywy i niedorzeczności, nie tylko wtrącone w pół zdania pozdrowienia dla Ali Cz. i filozofię z Pacanowa, nie tylko poetykę film noir i detektywistyczne dociekania pacanowskie, o których pisałem w poprzednich częściach. Zawiera także opinie na temat Józefa Mackiewicza i jego dzieła; opinie, które trudno doprawdy pozostawić bez riposty, choć z rzadka tylko zasługują na polemikę. Z ogromu wątków wybieram tylko kilka.

Jedną z najdziwniejszych tez Eberhardta było, że Mackiewicz był wrogiem literatury:

Ale pisać o literaturze…?! Strata czasu! I na pewno – nie na jego temperament.

Po czym obficie cytuje całe strony z licznych wypowiedzi Mackiewicza na tematy literackie. Literatura była życiem pisarza, uważał się za „zawodowego literata”. Pisał w każdych warunkach, w zmiennych sytuacjach życia, pisywał do szuflady i do budki dla ptaków, pisał listy i artykuły, felietony i eseje, powieści i rozprawy. Jakże więc miałby nie pisać o tym, co zajmowało go przez całe życie? Nie dość, że pisał o literaturze, ale pisał także bardzo ciekawie. Być może Eberhardt wziął Mackiewiczowską niechęć do modnych trendów w literaturze i w krytyce literackiej za niechęć do pisania o literaturze, ale nie zmienia to w niczym faktu, że pisywał o literaturze dużo i chętnie; jest to w istocie, obok polityki, główny temat jego publicystyki.

Wielokrotnie stawiałem sobie pytanie, czy śp. Eberhardt czytał tego samego Mackiewicza co ja. Czy nie zaszła tu jakaś pomyłka? W pewnym momencie mówi np., że „czytają go, co najważniejsze dla każdego twórcy, tzw. masy”. Trudno doprawdy wytłumaczyć to inaczej jak przez kolejny „śledzik w zapędzie”, gdyż dla Mackiewicza, masy, masowość, masowa kultura – były anatemą.

Podszedł z brudną w mydlinach wodą w miednicy i pokazał: ledwo widoczne drgnienie ręki i woda chlapie w jedną stronę, ledwo widoczne drgnienie drugiej ręki i woda przelewa się z powrotem.

– To są masy. Rozumiesz? Masy wodne, czy masy ludzkie, na jedno wychodzi. – Chlusnął z obrzydzeniem brudną wodę na klepisko chaty. – I tyle samo warte, co te pomyje po mnie, Janie Wiktorowiczu.

Człowiek jest bytem jednostkowym; sprowadzanie nas do poziomu mas, równa się odbieraniu ludziom jedynej godności, jaka nam jeszcze pozostała. A Józef Mackiewicz z pewnością nie tęsknił do masowego czytelnika.

Spór Mackiewicza z Witoldem Gombrowiczem jest zjawiskiem nadzwyczaj interesującym. Jakież więc było moje rozczarowanie, kiedy śp. Eberhardt skwitował zatarg stwierdzeniem, iż Gombrowicz był „rozwścieczony istnieniem” Mackiewicza. Jak zwykle odsuwam egzystencjalno-ontologiczne konotacje, bo przekraczają moje skromne zdolności intelektualne (nawiasem, w innym miejscu autor ogłosił, że „prawda jest stanem realnym, by jednocześnie być stanem metafizycznym”, co jest przykładem, jak filozofować za pomocą młotka). Niestety dalszy ciąg enuncjacji eberhardtowych nie posuwa nas naprzód. Otóż Gombrowicz miał być rozwścieczony „Mackiewiczem intelektualnym, twórczym, ale także mentalnym”. No, to już niestety jest bełkot.

Mackiewicz nie wdawał się w dyskusje z Gombrowiczem, jak słusznie stwierdza Eberhardt. Jednak jego wyjaśnienie tego fenomenu całkowicie mija się z prawdą: „Dla tego ostatniego [Gombrowicza], dyskusja jest zresztą sztuką dla sztuki. A to akurat sztuka, której J.M. bardzo nie lubi.” Skąd takie przekonanie? Po pierwsze, Mackiewicz nie wdawał się w dyskusje z ludźmi, których nie poważał, a Gombrowicza nie cenił wysoko. Po drugie, Mackiewicz był urodzonym polemistą, który kultywował sztukę prowadzenia dyskusji. W istocie, duża część jego publicystyki jest polemiczna z natury. I wreszcie, nie da się powiedzieć, że dla Gombrowicza dyskusja była sztuką dla sztuki, bo niby na jakiej podstawie? Dziennik pełen jest rzeczowych polemik, zajmujących dyskusji, a że Mackiewicz tego nie doceniał? To i cóż z tego? Ludzie są różni i mnie osobiście w niczym nie przeszkadza, że Józef Mackiewicz nie lubił ani Gombrowicza, ani Nabokowa.

Natomiast wielokrotnie, przez kilkadziesiąt lat, wyrażał swój podziw dla Cichego Donu. Eberhardt uznał „tę atencję dla Szołochowa” za błąd, ponieważ Mackiewicz „nigdy nie zwątpił w osobę autora”. Ależ wątpił, chciałoby się powiedzieć. Wyrażał zdumienie, że w kraju pozbawionym wolnej literatury i wolnej myśli, gdzie „wszystko skażone jest łgarstwem i dyktatorialną tendencją”, możliwe było napisanie książki, która służyć może wolnemu światu „za wzór liberalnego obiektywizmu”. W roku 1969 pisał:

W epoce „stalinizmu” ukazała się drukiem powieść Michała Szołochowa Cichy Don, której bohaterem jest „biały” Kozak, i w której – mimo gruntownej tendencyjności dzieła – z taką obiektywną bezstronnością przedstawieni są wrogowie ustroju sowieckiego, że przez długi czas krążyła legenda, jakoby Szołochow przerobił jedynie rękopis znaleziony u zabitego biało gwardzisty. Cichy Don był pojedynczym fenomenem na tle skamieniałej w komunizmie literatury sowieckiej, bez żadnego wpływu na jej całość lub ewolucję. Dziś, po trzydziestu latach, żaden z pisarzy PRL-u nie mógłby nie tylko wydać, ale nie odważyłby się napisać książki chociażby w przybliżeniu o tej skali stosunkowego obiektywizmu. Gdyby jednak istotnie taki pojedynczy fenomen zaszedł dziś w Warszawie, niechybnie trafiłby do zachodniej kartoteki niezbitych dowodów „ewolucji i liberalizmu literatury polskiej”.

Zarzucano Mackiewiczowi, że „wątpił w istnienie Sołżenicyna”, co nie jest prawdą. Powtarzał tylko hipotezę rosyjskiego publicysty na temat „apostoła nie-walki z komunizmem”. I nie inaczej w wypadku Szołochowa, wyraził wiele wątpliwości, a nawet zdumienie, że książkę tak znakomitą mógł napisać pisarz tak słaby, a ponieważ nie miał żadnych dowodów na autorstwo Kriukowa, to przedstawił je w postaci krążących plotek. Mackiewicz nie popełnił tu żadnego „błędu”, a wykazał się dociekliwością, trafnością analizy i obiektywizmem.

W zdumiewającym rozdziale na temat Stefana Kisielewskiego, Eberhardt usiłował pogodzić ze sobą swoich dwóch idoli: Józefa Mackiewicza i Kisiela. Kisiel, jego zdaniem, nie był wrogiem Mackiewicza, ale jego ideowym przeciwnikiem, partnerem w dyskusji. W moim przekonaniu, takie ujęcie jest możliwe wyłącznie z prlowskiej perspektywy. Kisiel był bohaterem dla Eberhardta, bo skutecznie racjonalizował prlowską fikcję, umożliwiał codzienny kompromis, przydawał pozorów ideowego podłoża i intelektualnego połysku najniższej kolaboracji. Eberhardt irenistą nie był, ale z jakiegoś powodu potrzeba mu było zbliżyć swych bohaterów, więc zauważył nawet „niespotykane u J.M.” złagodzenie jego opinii o Kisielu. Nic takiego nigdy nie zaszło. Mackiewicz uważał Kisiela za poputczika i nic więcej. Kiedy przytaczał jego wypowiedzi na potwierdzenie swych tez, to czynił to w ten sam sposób, jak gdy przywoływał moskiewską Prawdę.

Rozdział pt. „Schody Józefa Mackiewicza” był chyba w zamierzeniu czymś w rodzaju ideowego podsumowania, a jednocześnie osobistego credo. Chyba, bo w tej poetyce nic nie jest nigdy dopowiedziane do końca i oprócz masy sążnistych cytatów (prawie 40 stron) jest też bez liku wykrzykników, wielokropków i sakramentalnych „właśnie!” Niestety nie jest dla mnie jasne, dokąd ten ogrom przytoczeń ma prowadzić, ani co z niego wynika. Lustrzanym odbiciem tego rozdziału jest fragment pt. „Trzeba ich połączyć”, w którym takie np. wypowiadał autor złote myśli: „Właśnie, stworzyć listę tych dbających o logikę”. Oprócz wypisów z lektur, jedyną własną myślą autora jest, że „trzeba ich połączyć”. Coś mi to przypominało podczas lektury, ale przez długi czas nie mogłem umiejscowić, gdzie czytałem o „liście autorów wysokiego brzegu”. Ależ tak! W latach 80. w podziemiu tak pisał nie kto inny, jak Adam Michnik: pisarstwo z gatunku książki telefonicznej (tylko bez adresów i numerów, a więc bezużyteczne).

Eberhardt utrzymywał, że rozmiary klęski wrześniowej spowodowały w Mackiewiczu „załamanie w dotąd nieznanej mu skali”.

Tygodnie jesieni 1939 roku to dla niego stan ciągłej gorączki, a raczej pragnienia, by wszystko, co przeżywa, było tylko nieprawdą maligny, a nie rzeczywistością… Nazwać ten stan szokiem to powiedzieć o wiele za mało!

Obawiam się, że jest to jeden z wielu „śledzików” eberhadtowych, wymyślonych „w jakimś absolutnie literackim zapędzie, ale niewątpliwie i z osobistej skłonności” do chowania głowy w piasek. O ile mi wiadomo, nie ma na to „załamanie” żadnych dowodów. Wręcz odwrotnie, jest wystarczająco wiele dowodów na coś przeciwnego. Klęska wrześniowa wywołała w Mackiewiczu wybuch energii. Znalazł się w Kownie i napisał z miejsca znakomity i ważny artykuł pt. „My, Wilnianie”. Po powrocie do oddanego Litwie Wilna rzucił się w wir wydawania i redagowania Gazety Codziennej. Książka pt. Prawda w oczy nie kole (tom 17 Dzieł) opisuje m.in. owe czasy i jest dowodem niespożytej energii Mackiewicza. Nie widzę doprawdy, jak pogodzić można „załamanie” i tchórzliwą ucieczkę od rzeczywistości z tak żywą działalnością polityczną. Jest to raczej kolejny przykład przypisywania Mackiewiczowi „osobistych skłonności” autora „a raczej pragnienia, by wszystko, co przeżywał, było tylko nieprawdą maligny”. Z tego wszystkiego nie wynika wcale, że Mackiewicz nie przeżył klęski głęboko i boleśnie, ale co innego przeżycie, a co innego załamanie.

Podobnie rzecz się ma z ucieczką przed wywózką w czerwcu 1941 roku. Nie mogę pojąć, dlaczego wielu badaczy kwestionuje oczywisty fakt, że Mackiewiczowie uciekli na furmance do Puszczy Rudnickiej, nad Wisińczę, przed deportacją do Kazachstanu. Nawet czcigodni profesorowie, Lewandowski i Bolecki, pomijają milczeniem ucieczkę do puszczy, jakby to było coś wstydliwego. Z typowym dla siebie infantylizmem, Eberhardt twierdził, że po przesłuchaniu w nkwd, Mackiewicz pił wódkę, a jak mu minął kac, to „wyprowadza się wraz z Barbarą do Czarnego Boru”. Decyzja ta miała uchronić ich przed kontaktami z nkwd i wywózką. Jest to twierdzenie oderwane od rzeczywistości. Mackiewiczowie mieszkali w Czarnym Borze przez prawie cały okres okupacji sowieckiej. Wedle relacji Mackiewicza, został on wezwany z własnego domu w Czarnym Borze do gminy w Rudominie w połowie kwietnia 1941 roku, a stamtąd podstępnie przewieziony do Wilna – bo nie: aresztowany – po czym po kilkudniowych przesłuchaniach, zwolniony, powrócił do domu w Czarnym Borze. Mieszkanie we własnym domu nie uchroniło nikogo przed deportacją, wręcz przeciwnie, dlatego też Mackiewiczowie zdecydowali się opuścić dom i uciekać do puszczy.

Jeżeli Eberhardt był w posiadaniu źródeł przeczących relacji Mackiewicza, to powinien był je podać, bo teraz już pozostanie nam tylko domniemanie, że to kolejny „śledzik”.

Eberhardt przytoczył (chyba w całości) esej pt. „Błędy, których się nie widzi”, w którym Mackiewicz pisał z wdziękiem o rzeczowych błędach w literaturze, które pomijamy zazwyczaj, gdyż wciąga nas magia sztuki. Jego artykuł wywołał dyskusję w Wiadomościach i wielu czytelników wskazywało na błędy także u Mackiewicza (pisał o tym obszernie u nas Dariusz Rohnka tu [1] ). To z kolei dało Eberhardtowi asumpt do tępego wytykania „błędów” Mackiewiczowi (sam nazwał je „małymi złośliwostkami, przez wdzięczną pamięć jego Błędów, których się nie widzi”). Piszę „błędów” w cudzysłowie, bo w ogromnej większości nie są to wcale rzeczowe błędy, ale delikatna kwestia interpretacji i różnych opinii. Mamy więc „błąd”: korsykański gangster nie był postacią pozytywną; błąd: „Azef mógł być prowokatorem… z patriotyzmu!”; błąd: pisząc w 1935 roku, spodziewał się użycia gazów bojowych na nadchodzącym konflikcie (mylne przewidywanie nie jest rzecz jasna błędem).

Kolejnym błędem ma być krytyka polityki Piłsudskiego z lat 1918-21. Zdaniem Eberhardta, Piłsudski miał rację, że „wybrał czerwonych”:

Przecież jeszcze nie był nimi, „czerwonymi”, doświadczony, a „biali” w kwestii naszej niepodległości jedynie coś mamrotali pod nosem – bardzo niewyraźnie, i bardzo niejednoznacznie. Piłsudski walczył o niepodległość Polski, a nie Rosji!!!

A dalej:

Złośliwie mówiąc: Mackiewicz ma pretensje do Piłsudskiego za to, że tamten w 1920 roku nie był prorokiem.

Złośliwie? Nie. Raczej głupio mówiąc. Mackiewiczowska krytyka polityki polskiej z owych lat, jest rzeczowa i poważna, uzasadniona wieloma argumentami, a Eberhardt zbywał ją mianem „ataku nierozsądku”, bo gdyby sowiety zostały zgładzone, to nikt by się nie domyślił, jak straszna siła została zniszczona. Eberhardt dał tu ostateczny dowód, że nie zrozumiał ani słowa z podstawowych tez Józefa Mackiewicza. Podstawową jego tezą było bowiem, że egoizm narodowy jest bezustannie podsycany i wykorzystywany przez sowieciarzy, najpierw dla dzielenia wrogów, a następnie dla utrzymania narodów ujarzmionych w jarzmie. Piłsudski egoistą narodowym nie był, a pomimo to wpadł w tę samą pułapkę, co ludzie pokroju Grabskiego. Wielu krytyków Piłsudskiego wskazywało, iż nie dostrzegł grozy bolszewizmu ze względu na swe socjalistyczne korzenie. Warto jednak zwrócić uwagę, że wielki antykomunista rosyjski, Borys Sawinkow, miał także socjalistyczny i rewolucyjny rodowód, a pomimo to zwrócił się gwałtownie przeciw Leninowi i jego szajce gangsterów. Nie trzeba zaraz być prorokiem, a tylko jasno widzieć rzeczywistość. Nazywanie tak kluczowego dla Mackiewicza punktu „atakiem nierozsądku”, wiele mówi o prlowskiej optyce Eberhardta.

Nic jednak nie przygotowało mnie do kolejnego „błędu” odkrytego przez śp. autora. Będąc wyraźnie pod wrażeniem lektury Suworowa, posunął się aż do obrony Stalina przed niecnymi atakami Józefa Mackiewicza.

Tak, celem Związku Sowieckiego był atak. Hitler jedynie uprzedził atak sowiecki. Można spekulować i twierdzić, że Stalin znał dokładnie informacje o terminie ataku niemieckiego, ale… Ale nie mógł ich przyjąć do wiadomości [podkr. moje – MB]. Po prostu było już za późno. Za późno na zmianę taktyki. Myślę, że Stalinowi w tamtych dniach nic innego nie pozostawało, jak zakładać, że informacje te są właśnie bluffem Hitlera. Bluffem, mającym zakłócić przygotowania Związku Sowieckiego do inwazji.

A że bolszewicy ponieśli wielkie straty…? To naturalne. Byli przecież gotowi do ataku, a nie do obrony.

Przytacza następnie opis deportacji z Drogi donikąd i komentuje:

Brano ich z zaplecza wkrótce mających nastąpić działań frontowych. Brano, ponieważ byli elementem niebezpiecznym. Sowieci mieli prawo domyślać się, że to plemię dopiero co przez nich zagarnięte, jest – w chwili ich ataku na Szkopów – „V kolumną”. Nawet nie potencjalną, a jak najprawdziwszą.

Mackiewiczowi właściwą ocenę tego, co widział, przesłoniła satysfakcja z totalnej klęski jaką ponosiła Armia Czerwona. Szkoda, że wystarczyło mu tej najbardziej widocznej wersji wydarzeń. I szkoda, że pozostała w nim już na zawsze…

Przytaczam tak długie fragmenty nie dlatego, żeby warte były polemiki (choć być może wart polemiki jest Suworow), ale z jednej przyczyny: żeby uniknąć zarzutu, że wmawiam śp. autorowi pozycję, której zająć nie mógł, bo zbyt już doprawdy absurdalna. Co więcej, jak on czytał Mackiewicza? Jeżeli w ogóle czytał.

Podstawowym argumentem przeciw Mackiewiczowi ma być lista oczywistych dowodów, że Stalin przygotowywał już w 1940 roku ludowe wojsko polskie. Wojsko potrzebne mu „nie dla parad, lecz dla wojny – z Niemcami, nie z Chinami”, jak to ze swadą określał Eberhardt. Jest dla mnie oczywiste, że bolszewicy mieli zawsze plany na tysiące możliwości, a wykorzystywali te, którym sprzyjały okoliczności w danej chwili. Przygotowywali kadry wojskowe dla Wietnamu, Korei i Polski, nie tylko w roku 1940. Przygotowywali się do „marszu na Berlin” od października 1917 roku, w roku 1920 mieli gotowy rząd Polski ludowej, ale schowali go do kieszeni, kiedy musieli wiać spod Warszawy. Z całą jednak pewnością polskie kadry ludowego wojska potrzebne były Stalinowi bardziej do sowietyzacji Polski niż do podboju Niemiec.

Deportacje z czerwca 1941 roku z Wilna i Litwy mają być kolejnym dowodem agresywnych przygotowań wojennych. Ale cała historia sowietów wskazuje na coś przeciwnego. Masowa wywózka była narzędziem sowietyzacji, a nie przygotowaniem do wojny. Deportacje nie obejmowały tylko pasa przygranicznego, ale wielkie obszary terenów wschodnich byłej Rzeczypospolitej, które domagały się brutalnej, przyspieszonej sowietyzacji. Wywózki trwały także po wojnie, czy to także było przygotowanie do ataku na Hitlera?

I wreszcie mój ulubiony spośród argumentów Eberhardta: biedny Stalin, mądra głowa, nie mógł inaczej, musiał pojechać do Soczi na wywczasy, musiał zignorować wszelkie raporty wywiadowcze o przygotowaniach Hitlera, bo „było już za późno”. Na takim poziomie, można by „bronić” człowieka, który utopił się na plaży podczas sztormu, bo on od dawna przygotowywał się do opalania, i za późno było słuchać prognozy pogody. A że zginął? To naturalne, przecież przyszedł się opalać, nie był gotów na burzę i 20-metrowe fale.

Rozumowanie Eberhardta opierało się na fałszywym przekonaniu, że przygotowanie do ataku wyklucza gotowość do obrony. Każdy student strategii militarnej wie, że wszyscy wielcy wodzowie od Aleksandra, Hanibala i Cezara, po Napoleona, byli zawsze jednocześnie gotowi do działań zaczepnych i obronnych. Co więcej, wystarczyłoby chyba odwrócić sytuację i zadać sobie pytanie, czy Hitler w czerwcu 1941, będąc przygotowanym do ataku na sowiety, dałby się w taki sam sposób zaskoczyć niespodziewanym atakiem Stalina? Nigdy. Podkreślam raz jeszcze, że nie zamierzam tu dyskutować z koncepcją Suworowa, ale zdumiewa mnie, że czytelnik Mackiewicza mógł stawiać tego rodzaju tezy. Na każde z pytań Eberhardta, można znaleźć niedwuznaczną odpowiedź u Mackiewicza – trzeba tylko czytać uważniej. Jeżeli Eberhardt pragnął skonfrontować Mackiewicza z Suworowem, to mógł chyba na to znaleźć miejsce na prawie tysiącu stron. Nie uczynił tego jednak. Suworow nie został nawet wspomniany, za to Mackiewicz jest wyśmiany poprzez przedstawienie koncepcji przeciwnej jako oczywistej. Oczywiście autor zdołał ośmieszyć tylko siebie.

Generalnie rzecz biorąc, w oczach tego wielbiciela twórczości Mackiewicza, „przesadzał on z krytyką”. Nie doceniał np., że dzięki prowokacjom politycznym ludziom żyło się lepiej, że bełkot Kotarbińskiego o „wolności słowa” był potrzebny jemu, Eberhardtowi. To zresztą z pewnością prawda, jeżeli mowa o zsowietyzowanej społeczności prlu, której potrzeba ładnych słówek, żeby „nie pić wódki albo ćpać”:

Mackiewicz, pomimo wszystko, potrafi być optymistą. Zresztą, gdyby nim nie był, czy w ogóle siadałby do pisania? Czegokolwiek! Piszą tylko optymiści! Pesymista nie pisze, nie maluje, nie komponuje. On tylko pije wódkę albo ćpa. Albo od razu popełnia samobójstwo…

Cytat powyższy nie ma być wcale kolejną próbką infantylizmu stylu z Pacanowa, ale raczej punktem wyjścia do rozważań na temat „optymizmu Józefa Mackiewicza”. Być może w prlu pesymiści „piją wódkę i ćpają”, ale historia twórczości ludzkiej pełna jest wielkich pesymistów. Pesymistą był także Józef Mackiewicz. Mając zaledwie 26 lat pisał:

Do pesymizmu się przyznaję. Ale mojem zdaniem, jest to pesymizm uzasadniony.

Eberhardt był świadom wszechobejmującego pesymizmu Mackiewicza. Mówił o „typowym przecież dla autora Nie trzeba głośno mówić pesymizmie”. A w innym miejscu:

Większości „wystarczała” walka z okupantem, on dociekał, co będzie później. I właśnie ta rozpacz wiedzącego więcej – a co najmniej pytającego – jest główną cechą jego życia, jego książek, esejów.

Niestety, konieczna potrzeba optymizmu – bo inaczej, wódka, ćpanie i samobójstwo – kazała mu przypisywać optymizm także Mackiewiczowi. Zostawienie domu pod opieką sąsiadów, gdy uciekali przed bolszewią w 1944 roku, miało być dowodem ich optymizmu, co jest oczywistym absurdem. Mackiewicz, jak większość ludzi myślących, nie mógł być optymistą. Pesymizm jest uzasadniony przede wszystkim opisem; opisem rzeczywistości ludzkiej. Optymizm, to jest nadzieja pomimo wszystko (nie „nadzieja wbrew nadziei”, bo to określenie jest pozbawione logicznego sensu, powinno być raczej „nadzieja wbrew beznadziejności”); optymizm, bo bez nadziei nie można. Na takiej właśnie, fałszywej nadziei, opiera się triumf bolszewików w 89 roku. Z niej wypłynęły później te idiotyczne komentarze – Nowakowskiego, Orłosia, Odojewskiego – że na to właśnie czekał Mackiewicz, że nikt tego nie przewidywał, a on jeden dostrzegł, iż komunizm się wali i zniknie sam z siebie. To nadzieja i optymizm wydają mi się czarnymi charakterami historii ostatnich trzydziestu lat. Jeżeli czegoś w tej chwili potrzeba, to nie optymizmu, a realizmu, bo optymizm nie zastąpi nam Polski.

Należy tu jednak rozróżnić pesymizm polityczny (opisany powyżej) od antropologicznego czyli równie empirycznie uzasadnionego przekonania, że natura ludzka nie jest jednoznacznie dobra; a wreszcie odróżnić oba od eschatologicznej postawy, którą Mackiewicz z łatwością godził ze swym pesymizmem, a mianowicie optymizmu wiary, że prawda zwycięży. Ten fundamentalny optymizm niekiedy myli badaczy, ale należy w moim przekonaniu, do innego porządku: należy do porządku niemalże apokaliptycznego. Nawiasem mówiąc, ciekawie rozważał ten pozorny paradoks, prof. Goćkowski w swej książce o Mackiewiczu.

Pod koniec roku 2008 odbyła się na forum katowickiej Solidarności Walczącej, nazwijmy to tak, „wymiana zdań”, bo trudno to nobilitować mianem dyskusji. O dziwo, Eberhardt czytał tę wymianę zdań, choć nie znalazł odwagi, by zabrać w niej głos pod własnym imieniem i nazwiskiem. Czytał, bo wspomina o niej w trzecim wydaniu swojej książki. Nie podaje jej adresu (http://swkatowice.forumoteka.pl/viewtopic.php?p=15970&highlight=#15970 [2] ), jak sądzę zupełnie celowo, bo wie, jak dalece zostali wówczas skompromitowani, ludzie pokroju Kruszewskiej i Duszy. Twierdzi za to, że przedmiotem dyskusji była „intensywna kampania przeciwko” jego książce. Tak nie było, jak łatwo się przekonać, zaglądając na forumotekę. Dalej jednak, sugerując jednoznacznie odrębny tekst, cytuje Eberhardt następującą wypowiedź z tejże samej wymiany zdań, znowu bez podania źródła i, zupełnie już skandalicznie, bez podania nazwiska autorki przytaczanych słów, którą była Jadwiga Chmielowska:

Brawo Karsov! Trzymaj się dzielna kobieto, Mackiewicz by się w grobie przewrócił gdyby się dowiedział, że go zdradziłaś i wydawany jest w PRL-bis!!!!! W PRLU-Bis, gdzie bohaterowie są skazani na wegetację a zdrajcy sprawują rządy, gdzie panuje cenzura polityczna (zakaz spotkań z Walentynowicz i Cenckiewiczem), gdzie kłamstwo króluje nad prawem.

Po czym, z typową dezynwolturą, z klapkami na oczach, z głową w piasku, nasz prlowski detektyw, mądra głowa, gotów do końca godzić wszelkie sprzeczności, skomentował to tak:

Psiakrew, niby wszystko to prawda, a jednak słowa ze swej książki nie zmienię! W sprawie p. Niny Karsov-Szechter także.

Innymi słowy, nasz detektyw, zarzucił ostatecznie fakty, bo „w Pacanowie kują kozy, aż furczy!”

*

Na koniec słowo w sprawie osobistej. Pisarz dla dorosłych zawiera kilka akapitów na temat mojego Votum separatum. Książka się śp. Eberhardtowi nie podobała. Jego prawo. Mnie też się nie podoba. Eberhardt przyznaje jednak, że jej nie przeczytał. Znowu, sympatyzuję z nim, bo i ja nie zdołałem przeczytać jego książki za pierwszym razem. Tylko dlaczego w takim razie wypowiada się na podstawie „pobieżnego przejrzenia”?

Jego pogardliwa mini-recenzja zawiera także nie do końca wyartykułowaną sugestię, że słowa w pierwszym zdaniu Votum separatum, nie zostały zaczerpnięte z Józefa Mackiewicza. Brzmią one następująco:

Tytuł tej książki powinien był brzmieć właściwie „Zwycięstwo wszechświatowej kurwy”. Tak nazwana, mogłaby może liczyć na powodzenie u czytelników, ale też udawałaby coś, czym nie jest.

Słowa o „zwycięstwie wszechświatowej kurwy” wypowiada w Nie trzeba głośno mówić Rogożin, tajemniczy Biały Rosjanin, zamieszkały w Wilnie, zakochany beznadziejnie w pięknej Klaudii. Jest to postać duchowo bliska Józefowi Mackiewiczowi. Podczas politycznej dyskusji z Antonem Panisenką, Rogożin wybucha nagle:

Pan wie kto zwycięży w tej wojnie? Niemcy? Anglia? Sowiety? Amerykanie? Nie! Zwycięży wszechświatowa kurwa!

Właśnie!…


17 Comments (Open | Close)

17 Comments To "„Śledziki w absolutnie literackim zapędzie” czyli dalszy ciąg przygód Grzegorza Eberhardta z Józefem Mackiewiczem"

#1 Comment By Sonia On 14 czerwca 15 @ 1:04

O tezie ze Stalin planowal agresje na Niemcy w 1941 roku oczywiscie slyszalam, ale nie bardzo rozumiem dlaczego ma to jakiekolwiek znaczenie. Stalin byl swietnym politykiem, ale na strategii wojennej wogole sie nie znal (i chwala Bogu bo gdyby sie znal to zamiast Cudu nad Wisla moglby byc Cud nad Wieprzem gdyby Budionny uderzyl na wojska Pilsudskiego). Krol Pyrrus byl amatorem w porownaniu ze Stalinem. Na froncie wschodnim, Sowieci stracili chyba 4 razy wiecej zolnierzy niz Niemcy. Sowieci nie wygrali wojny dzieki Stalinowi, ale pomimo Stalina, ktory wreszcie w 1943 roku dal wolna reke swoim marszalkom.

#2 Comment By michał On 14 czerwca 15 @ 9:54

Soniu,

Hipoteza Suworowa jest oczywiście interesująca jako taka. W moim przekonaniu pozostaje jednak niesłuszna.

W wypadku Eberhardta znaczenie miało tylko to, że on wysunął tę hipotezę (bez przytoczenia autora) przeciw Mackiewiczowi, ale nie jako hipotezę – tylko jako oczywistość. Ton (jak zresztą w całej książce Eberhardta) jest tonem połajanki, jak byłby powiedział Mackiewicz: „Co też J.M wygaduje, przecież Stalin nie mógł inaczej, to oczywiste. Wstyd.”

Nie sądzę, żebyś miała rację co do dania wolnej ręki marszałkom. Nigdy, w żadnym momencie wojny, tak Stalin nie uczynił. Przyczyny sowieckiego zwycięstwa wydają mi się jednak jasne: idiotyczna polityka Hitlera plus ogromna pomoc amerykańska.

#3 Comment By Sonia On 14 czerwca 15 @ 8:55

Co masz na mysli piszac ze teza Suworowa jest niesluszna ? Ze Stalin nie planowal inwazji Niemiec? Moim zdaniem planowal ale sie przeliczyl. Myslal ze Niemcy utkna na linii Maginota, wykrwawia sie, a on wtedy uderzy zza Bugu. Tymczasem Hitler pokonal Francje w ciagu 5 tygodni. Wydaje mi sie nieprawdopodobne ze Stalin ktorego wojska nie potrafily nawet pokonac Finlandii odwazylby sie sam zaatakowac Hitlera

#4 Comment By michał On 14 czerwca 15 @ 9:13

Soniu,

Hipotezą Suworowa prawdopodobnie zajmę się osobno. Bez wdawania się w szczegóły, a szczegóły są tu bardzo ważne, powiem tylko, że Stalin nie mógł oczywiście bluffować w czerwcu 1941 roku, po to, żeby pokonać Hitlera w 1945.

Podkreślam jednak raz jeszcze: pisałem o Eberhardcie a nie o Suworowie. Jego sarkastyczne uwagi na temat Mackiewicza, jakoby był zaślepiony satysfakcją:

„Mackiewiczowi właściwą ocenę tego, co widział, przesłoniła satysfakcja z totalnej klęski jaką ponosiła Armia Czerwona. Szkoda, że wystarczyło mu tej najbardziej widocznej wersji wydarzeń. I szkoda, że pozostała w nim już na zawsze…”

To jest kompletny bełkot.

Natomiast słuszne jest z pewnością, że Stalin wszedł w układ z Hitlerem dla swoich własnych celów, ale tego nigdy Macckiewicz nie kwestionował. Zresztą, jak świat światem, zawsze wszyscy wchodzili w porozumienia i układy dla swoich własnych celów, bo jakże inaczej.

#5 Comment By sonia On 15 czerwca 15 @ 2:50

„Przyczyny sowieckiego zwycięstwa wydają mi się jednak jasne: idiotyczna polityka Hitlera plus ogromna pomoc amerykańska.”

Nie zgadzam sie. Stalin wygral z innego powodu. Oczywiscie, ze gdyby nie bylo konwojow do Murmanska i gdyby Hitler zlikwidowal kolchozy i utworzyl rzady „wolnej” Litwy i innych panstw, Stalin prawdopodobnie by przegral. Ale ani Roosevelt ani Hitler nie mieli wplywu na to ze w 1941 Rosjanie nie chcieli walczyc, a w 1943 chcieli. Otwarcie cerkwi, odwolanie komisarzy politycznych, inne reformy, a przede wszystkim stawka na rosyjski patriotyzm kompletnie zmienila nastroje wsrod Rosjan. To byl oczywiscie wielki bluff. Po 1945 zamordyzm wrocil. Na tym polega komunizm-jako-metoda. Ale w latach 1943-5, Rosjanie dali sie nabrac. I walczyli jak lwy. W latach 1941-1942 bataliony Smershu rozstrzelaly setki tysiecy dezerterow. A gdyby ich nie bylo, prawdopodobnie cale armie by porzucily bron, bo nie chcialy walczyc za komunizm. Po 1943 roku liczba dezerterow spadla na glowe. Nie dlatego ze bali sie Smershu (Smershu bali sie w 1941 takze), ale dlatego ze chcieli walczyc za Rosje.

#6 Comment By michał On 15 czerwca 15 @ 7:38

Droga Soniu,

Fakty przeczą interpretacji narzuconej przez stalinowską propagandę. Ale zacznijmy od polityki Hitlera, bo tę trudniej oglądać przez stalinowskie okulary.

Błędy Hitlera nie ograniczają się do pozostawienia przy życiu znienawidzonych kołchozów i sowchozów. Powiedziałbym nawet, że nie był to wcale element najważniejszy. Na pierwszym miejscu postawiłbym traktowanie sowieckich jeńców wojennych. W rękach niemieckich znalazła się niespotykana w histori wojen liczba 5,7 miliona sowieckich jeńców. Z tej liczby przeżyło wojnę mniej niż 2 i pół miliona, z których większość znalazła się następnie w gułagu. Pomijając oczywisty aspekt ludobójstwa (nb. w latach 41-42 liczba wymordowanych jeńców sowieckich przekraczała nawet liczbę żydowskich ofiar Hitlera), zbrodnia Hitlera miała tu znaczenie polityczne, ponieważ ogromna większość czerwonoarmiejców szła do niewoli z nadzieją, że będą mogli walczyć przeciw Stalinowi. Nikt nie dał się nabrać w latach 43-45, bo niby na co mieliby się „nabrać”? Na oddziały specjalne nkwd leżące bezpiecznie z karabinami w ręku, poza zasięgiem kul niemieckich, a za plecami jednostek frontowych, które „walczyły jak lwy”? Czy mieli się nabrać na bezustanny terror?

Jednym z wielu mitów tamtej wojny jest, że terror stalinowski zelżał. To nieprawda. Otwieranie cerkwi czy carskie epolety na mundurach, były bardziej dla konsumpcji obcej, np. polskiej – i działały świetnie, przekonując Polaków, że to „nic tylko Rosja”. Ale iść do cerkwi było równie niebezpiecznie w roku 1944 co w 1937 czy 1946. Smiersz i zamordyzm wcale nie wróciły w roku 1946, tylko trwały nieprzerwa nie podczas wojny. Nie masz także racji, że „bez nich całe armie porzuciłby broń”. Skąd tu tryb warunkowy?? Ależ porzuciły! Całe armie i to przy istnieniu potwornego terroru.

Kolejnym fatalnym błędem Hitlera, wynikającym wprost z jego ideologicznych założeń (podobnie jak traktowanie jeńców), było postępowanie z ludnością podbitą.

Nie doceniasz także wartości pomocy materialnej, bez której Stalin nie zdołałby pokonać najlepszej machiny wojennej, jaką ziemia nosiła. Pomocy było tak dużo, że docierała nawet na Kołymę, jak to słynnie opisuje Szałamow w opowiadaniu „Lend-lease”. A do gułagu trafiało tylko to, czego było gdzie indziej w bród.

Innymi słowy, propagandzie Stalina ufać nie można.

#7 Comment By Sonia On 16 czerwca 15 @ 4:24

A jednak COS sie stalo w 1943 roku co odwrocilo losy wojny. Moze, jak twierdzisz, to tylko Roosevelt i jego konwoje, i Hitler i jego glupota, ale ja mysle ze jednak cos wiecej. Dlaczego nie Metoda? W 1941 setki milionow Rosjan tak nienawidzi Stalina ze gotowi sa sprzedac dusze samemu diablu. W 1943 roku setki milionow zmienia zdanie tylko dlatego ze Roosevelt wyslal im jeepy? Bo o tym ze Hitler wymordowal miliony ich jencow wiedziec na pewno nie mogli, zwlaszcza jezeli nie wierzyli stalinowskiej propagandzie.

#8 Comment By michał On 16 czerwca 15 @ 5:01

Soniu,

Ale komu mieli się sprzedać? Hitler ich nie chciał. Zachód ich nie chciał. Do kogo mieli uciekać? Przypomnij sobie Antona Panisenko w „Nie trzeba głosno mówić” i wszystkich innych „białych”. Gdzie mieli się obrócić? Jeżeli „cos” się stało, to może tylko zrozumieli, że nie mają dokąd się obrócić. Przypomnij sobie Kozaków w „Kontrze”.

Wiedzieli czy nie wiedzieli, co się działo z jeńcami? Pamiętaj, że ludzie przedostawali się przez front. Uciekinierzy byli z miejsca aresztowani, ale czy myslisz, że ich opowiadania nie przedostawały się do liniowych jednostek?

Co wpływało na determinację jednostek? Przeczytaj Grossmana, który przecież był komunistą, ale pokazuje, jak to naprawdę było.

#9 Comment By sonia On 17 czerwca 15 @ 2:40

Czyli, twoim zdaniem, Metoda nie zadzialala w 1943 roku?

#10 Comment By michał On 17 czerwca 15 @ 4:24

Dlaczego, Soniu?

#11 Comment By sonia On 17 czerwca 15 @ 5:27

Michal,

Nasza wymiana zdan dotyczy prostej i konkretnej rzeczy: ty twierdzisz ze Stalin wygral II Wojne z dwoch powodow: idiotyczna polityka Hitlera i ogromna pomoc amerykańska. Wedlug mnie, duzo wazniejszym powodem byly pseudo-reformy zainicjowane w 1943 roku (i porzucone w 1945 roku) – typowo komunistyczny bluff, kompletna fikcja, ale niesamowicie skuteczna. Wedlug ciebie, ow bluff byl „bardziej dla konsumpcji obcej”. Moim zdaniem, zadzialal na Rosjan takze.

#12 Comment By michał On 17 czerwca 15 @ 8:02

Soniu,

Twierdzę tylko, że fakty nie potwierdzają takiej interpretacji. Nie rozumiem natomiast, dlaczego ma z tego wynikać, jakoby Metoda nie działała w rojku 1943.

#13 Comment By sonia On 18 czerwca 15 @ 2:51

„Nie rozumiem natomiast, dlaczego ma z tego wynikać, jakoby Metoda nie działała w roku 1943.”

Wedlu ciebie Metoda nie dzialala i nie przyczynila sie do sowieckiego zwycięstwa. Dzialal tylko Roosevelt i Hitler… (Twoje slowa: „Przyczyny sowieckiego zwycięstwa wydają mi się jednak jasne: idiotyczna polityka Hitlera plus ogromna pomoc amerykańska”)

#14 Comment By michał On 18 czerwca 15 @ 2:59

Soniu, to jest warte głębszego rozważenia, ale na razie powiem tylko, że różnica między nami najwyraźniej polega na tym, że w moich oczach komunizm jest „obalalny”, to znaczy można go obalić, nawet gdy Metoda ich działa świetnie. Jeżeli dobrze rozumiem Twoje słowa, to w Twoim mniemaniu, kiedy Metoda działa, to komunizm jest nie do obalenia.

Nie wydaje mi się to słuszne, ale co więcej, nie wydaje mi się udowodnione wobec wypadków w roku 1943.

#15 Comment By sonia On 18 czerwca 15 @ 7:46

Hmm. Ciekawe. Wezmy konkretny przyklad. Gdyby Pilsudski odmowil bolszewikom rozejmu na jesieni 1920 i wspolnie z Wranglem poszliby na Moskwe, to najprawdopodobniej komunizm by upadl juz w grudniu 1920 roku. Metoda by ciagle „dzialala”, ale poniewaz (w tym hipotetycznym przykladzie) Pilsudski nie dalby sie Metodzie manipulowac, komunizm by upadl. Wiec chyba ty masz racje. Choc z drugiej strony, gdyby Metoda nie dzialala na Pilsudskiego, to prawdopodobnie nie dzialala by i na innych, wiec po prostu, by „nie dzialala”.

Inny przyklad: gdyby Kennedy rozkazal swojemu lotnictwu zbombardowac wszystkie konwoje wojskowe na drodze z Hawany do Zatoki Swin (prowadzi tam tylko jedna droga – wokol sa bagna pelne krokodyli), to komunizm z pewnoscia upadl by na Kubie juz w 1961 roku. Metoda ciagle by dzialala, caly „postepowy” swiat potepil by Kennedyego jako „faszyste”, ale Castro by wisial na latarni na Malecon.

Wiec tak, jezeli jeden czlowiek moze zmienic bieg historii, to ty masz racje: komunizm można obalić, nawet gdy Metoda działa świetnie. Ale jesli nie ma „wielkich ludzi”, a przywodcy sa rownie podatni na manipulacje Metody jak tzw. „szary lud”, wowczas komunizm bedzie mozna obalic dopiero wtedy kiedy Metoda przestanie dzialac…

Niestety, poza Franco i Pinechetem, nie widze wielu innych przywodcow ktorzy nie dali sie manipulowac Metodzie…

#16 Comment By michał On 18 czerwca 15 @ 7:52

Droga Soniu,

Zatem rozważajmy. Stworzyłaś pozorną dychotomię: albo Hitler i Roosevelt, albo Metoda. A wcześniej mówiłaś nawet o tym, że „Rosjanie walczyli jak lwy” i „dali się nabrać”, ponieważ „otwarcie cerkwi, odwołanie komisarzy politycznych, inne reformy, a przede wszystkim stawka na rosyjski patriotyzm kompletnie zmieniła nastroje wśród Rosjan”. Utożsamiasz więc wyraźnie „nastroje wśród Rosjan” z Metodą. Metoda „zadziałała”, bo wpłynęła na nastroje. Ale czy na tym polega Metoda?

Wielu twierdziło, że bolszewicy są mistrzami „tworzenia nastrojów”, mistrzami propagandy. Jest to w moim przekonaniu nieprawda. Bolszewików nigdy nie obchodziły nastroje ludności. Gdyby ich to interesowało, to nie dokonaliby puczu w październiku 17 roku, bo nastroje były im wrogie. Ich agit-prop nie był nigdy nastawiony na wytwarzanie nastrojów wśród poddanych, ale na tworzenie obrazu. Obraz był potrzebny głównie na zewnątrz, ale wewnątrz też był używany, wyłącznie jednak po to, by powiedzieć ludziom, jaki ma być ich nastrój. Jak to trafnie określił Szostakowicz: tłuką po głowie i mówią, że się cieszysz. Zwróć uwagę: nie, że „masz się cieszyć”, ale że się cieszysz. Każą skazanym śpiewać hymn na cześć kata.

Agit-prop jest jednak zaledwie cząstką Metody.

Ale czy Metoda wygrałaby wojnę, gdyby nie Lend-lease i idiotyzm polityki Hitlera? Metoda doprowadziła skutecznie do pomocy amerykańskiej, ale nie miała wpływu na wybór polityki Hitlera. Czy niezaprzeczalne bohaterstwo krasnoarmiejców – w obliczu Wehrmachtu i potwornego terroru swoich zbrodniczych wodzów – wygrałoby wojnę bez materialnej pomocy zachodniej? Moim zdaniem nie. Ważniejsze jednak, że Stalina obaliliby „Rosjanie walczący jak lwy”, gdyby tylko mieli taką możliwość.

Nie było takiej możliwości podczas inwazji Hitlera, bo on chciał ich tylko obrócić w niewolników.

#17 Comment By michał On 18 czerwca 15 @ 8:07

Soniu,

Najwyraźniej pisaliśmy nasze komentarze jednocześnie.

Teza, że pojedyczny człowiek nie może zmienić biegu historii, jest tezą materializmu historycznego. Dlatego m.in. Lenin musiał się powoływac na procesy historyczne, co nie przeszkadzało mu ich ignorować, gdy tak było mu wygodnie. Lenin, Trocki, Stalin, Hitler, Mao? Czy nie zmienili biegu historii?

Ech, żeby nie to bydło, to stado „wielkich ludzi”, świat byłby piękny.


Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com

URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2015/06/12/sledziki-w-absolutnie-literackim-zapedzie-czyli-dalszy-ciag-przygod-grzegorza-eberhardta-z-jozefem-mackiewiczem/

URLs in this post:

[1] tu: http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2015/02/11/czytanie-mackiewicza/

[2] http://swkatowice.forumoteka.pl/viewtopic.php?p=15970&highlight=#15970: http://swkatowice.forumoteka.pl/viewtopic.php?p=15970&highlight=#15970

Copyright © 2007 . All rights reserved.