- - https://wydawnictwopodziemne.com -
Powstanie węgierskie i narodziny sowieckiej strategii. Część IV
Posted By admin On 25 listopada 16 @ 9:46 In Michał Bąkowski | 4 Comments
Poznański czerwiec
Kilka lat temu, p. Amalryk wyraził na naszej witrynie opinię, że zamieszki poznańskie w czerwcu 1956 roku nie były „antykomunistycznym zbrojnym powstaniem, tylko zwykłą bolszewicką prowokacją”:
A cóż się dzieje w czerwcu w poznańskich Zakładach Stalina? Otóż nie kto inny a dziarscy stachanowcy przypomnieli raptem sobie o niesłusznie im potrącanym od lat (sic!) podatku? Ejże! Delegaci ich wyruszają do stolicy walczyć z tą niegodziwością, ale gdy wracają w radosnych nastrojach z Warszawy dowiadują się, że te całe ich warszawskie ustalenia można sobie za psem rzucić! Za to przypadkowo „ktoś” w takim momencie podnosi całemu towarzystwu plan i normy produkcji! Ciekawe!
Co zastanawia, gdy cała impreza tkwi jeszcze w powijakach i jest do opanowania zdecydowaną akcją policyjną, nasze peerelowskie siły milicyjne opanowuje jakaś dramatyczna bezsilność, więc impreza się rozkręca, aż w końcu leje się krew. [1]
Powyższy opis p. Amalryka jest zgodny ze stanem faktycznym. Nasuwa się wszakże pytanie: jeżeli wypadki poznańskie były w istocie wywołane celowo, to jaki był cel?
Berlin ’53? Rzeczywiście wygląda na pełne zaskoczenie bolszewii, ale wydarzenia roku ’56 to już jednak szmat czasu później. W Moskwie po wewnętrznej dintojrze umocnił się przy władzy Chruszczow ze swoją mniej lub bardziej lojalną klientelą, ale wszak po podległych bantustanach nadal panoszyły się, skołowane i poważnie zaniepokojone wyczynami Nikity, dzieci Soso, a to już mógł być pewien problem…
A więc celem, zdaniem p. Amalryka, było pozbycie się poprzedniego garnituru przywódców. Kłopot z taką hipotezą, że Chruszczow, Malenkow et al. byli członkami tego samego eszelonu kadr komunistycznych, co Bierut, Rákosi, Ulbricht, Gottwald czy Imre Nagy – wszyscy byli stalinistami. Wywołanie krwawych zamieszek w celu pozbycia się Bermana i Minca z politbiura wydaje się grubą przesadą. Bolszewicy od zawsze potrafili usuwać zbędnych towarzyszy bez uciekania się do tak dramatycznych metod; wystarczyłoby ich zamordować lub aresztować, wysłać na Kołymę lub do domu. Jak zobaczymy niedługo, wszechpotężny (rzekomo) Rákosi został usunięty bez dramatu, a raczej komicznie.
Być może więc mamy tu do czynienia z polityką starą jak świat, a niesłusznie nazywaną „machiawelizmem”: zamiast pozwolić niezadowoleniu bulgotać pod powierzchnią, lepiej czasami podnieść temperaturę i przekłuć wrzód, a następnie nałożyć na ranę balsam pozornych reform. P. Amalryk podsunął oczywisty wzór takiego postępowania:
Jak to był powiedział przed laty „drogi Ilicz”: „bunt marynarzy w Kronsztadzie jak błysk światła rozjaśnił nam rzeczywistość” – no i w tym błysku zajaśniał Iliczowi NEP.
Gdy co do kronsztadzkiej rebelii, tej chluby i dumy proletariackiej rewolucji, dziarskich matrosów Bałtijskowo Fłota, którzy wcześniej ochoczo i raczej bezceremonialnie wymordowali swoich carskich oficerskich przełożonych, nie mam najmniejszych rozterek dotyczących ich autentyczności, to Poznań jest wydarzeniem jednak o te kilkadziesiąt lat w doświadczenia bogatszym…
Jeżeli zatem w powstaniu poznańskim były elementy prowokacji, to chyba nie do końca przemyślane ze strony komunistów, a dopiero z czasem skrzętnie wykorzystane. Józef Mackiewicz pisał po kilku latach:
Istotny ferment w bloku komunistycznym rozpoczął się w roku 1955, spotęgował na wiosnę 1956 po mowie Chruszczowa na XX Zjeździe partii. Stąd gwałtowna konieczność dla komunistów szukania dróg zahamowania tego zrywu. W moim przekonaniu, jedną z tych dróg stanowiła właśnie „polska droga do socjalizmu”, jeżeli chodzi o sytuację w PRL. Czyli „polski październik”, w jego skręcie poprzez bolszewicki NEP do pogłębiania bolszewizacji. [2]
Sam przebieg poznańskich zamieszek jest interesujący, ponieważ w kilka miesięcy później wydarzenia w Budapeszcie rozwinęły się wedle niemal identycznego schematu. Najpierw na poznańskim placu Stalina (bo jakimże innym?) zebrał się stutysięczny tłum, z czasem tłum ruszył w stronę budynków państwowych, zrywając czerwone flagi i wywieszając własne transparenty. Gdy rozeszły się pogłoski o aresztowaniu delegatów strajkujących robotników, tłum zdobył więzienie, a w nim broń palną i amunicję. Kiedy grupa manifestantów obległa gmach ubecji, z budynku padły strzały. Zamieszki stłumiono przy użyciu 300 czołgów, samolotów i kilku tysięcy żołnierzy. Następnego dnia radio warszawskie nadało mowę Cyrankiewicza ze sławnym ostrzeżeniem: „każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewien, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie”.
W moim przekonaniu, niezależnie od prowokacji, zamieszki poznańskie były autentycznie antykomunistyczną rewoltą. Były wyrazem antykomunistycznych nastrojów i dążeń, i zostały stłumione zanim zdołano je obrócić na „antystalinowski protest”. Jest jednak pewna sprzeczność w twierdzeniu, że zachowanie może być jednocześnie autentyczne i sprowokowane, spontaniczne i manipulowane. Na tej trudności zresztą budują bolszewicy swą wielką prowokację. Z jednej bowiem strony, sugerują niedwuznacznie, że wszelkie działania (oprócz działalności prokomunistycznej, rzecz jasna) są manipulowane. Już klasycy marksizmu twierdzili, że działanie i myślenie jest zdeterminowane przez pozycję społeczną jednostki, że byt określa świadomość. Ale z drugiej strony, wszelka działalność polityczna da się zredukować do ukrytych sprężyn, do prostych mechanizmów. W rzeczywistości jednak, ludzka myśl i czyny ludzkie są wynikiem niezwykle złożonych mechanizmów sprawczych, wśród których najważniejszą siłą – i dlatego właśnie zaprzeczaną przez komunistów różnej maści – jest przyczynowość wolna: wolna wola. Człowiek może postępować w sposób wolny, choć rzadko się to zdarza. Może uwolnić się od niskich pobudek, od cielesnych bodźców, od swego pochodzenia – i postępować nawet wbrew swoim interesom, nawet z narażeniem życia. Dla przykładu, jeżeli ktoś w latach 50. przystąpił do WiNu, to uczynił to w sposób autentyczny i wolny, na przekór ogromnym niebezpieczeństwom i z chwalebnymi intencjami, a fakt, że WiN był w owych czasach ubecką prowokacją, w niczym tej autentyczności nie umniejsza.
Drążąc ten punkt dalej, dochodzę do paradoksalnego wniosku, że skoro każde działanie pod komunizmem jest pogrążone w marazm trudności „manipulacja-autentyzm”, to należy z góry odrzucić ten problem jako fałszywą dychotomię, podsuniętą usłużnie przez samych bolszewików dla ich własnych celów, a ściślej, dla storpedowania wszelkiej działalności w zalążku.
Warto tu podkreślić jeszcze jeden niezwykle ważki punkt: powstanie poznańskie zostało spacyfikowane przy pomocy prlowskich sił. Inaczej niż trzy lata wcześniej w Berlinie i w kilka miesięcy później na Węgrzech, armia czerwona nie brała udziału w akcji (sowieci ograniczyli się do patrolowania pobliskiej granicy z enerdowem). Co więcej, żaden z „polskich buntów” nie został stłumiony inaczej, niż przy pomocy sił własnych, co w polskiej tradycji tłumaczy się rzekomym lękiem sowieciarzy przed interwencją w Polsce. Lęk możemy bezpiecznie między bajki włożyć, gdyż prostszym rozwiązaniem wydaje się absolutne zaufanie Moskwy do polskiego przywództwa. A jednak ostensywnie „zewnętrzny” charakter interwencji w Berlinie, Budapeszcie i Pradze, daje do myślenia. Zachodni akademicy tłumaczą ten fenomen „granicznym” położeniem tych trzech krajów: ponieważ Węgry, Czechosłowacja i enerdowo miały bezpośrednią granicę z Zachodem, były bardziej otwarte na pomoc z zewnątrz, a zatem Moskwa nie miała w tych warunkach żadnego „marginesu błędu”. Na pierwszy rzut oka, argument ten wydaje się mało przekonujący ze względu na przypadek Jugosławii, która miała nie tylko bezpośrednie granice z Zachodem, ale także długą i trudną do kontrolowania linię wybrzeża. A jednak Stalin nie interweniował w Jugosławii z innych powodów. Wolałby raczej skrytobójczo pozbyć się Tito, gdyż rozumiał, że inwazja z terytoriów Bułgarii, Rumunii i Węgier spowodowałaby zejście armii Tito do lasów i długotrwałą wojnę partyzancką. Takiego niebezpieczeństwa nie było w csrs czy enerdowie. W rezultacie więc, nie-pograniczne położenie prlu rzeczywiście jest wystarczającym warunkiem wyjaśniającym sowieckie stanowisko.
Co rzekłszy, najważniejsze jest inne pytanie: po co w ogóle sowieci dokonali trzech interwencji, gdy (jak się wydaje) nie musieli tego czynić? Berlin ‘53 jest być może najłatwiejszy do wyjaśnienia. Po śmierci Stalina czuli się autentycznie zagrożeni i woleli zdławić powstanie w zarodku przy pomocy ogromnych sił, jakie i tak mieli pod ręką. Praga ‘68 była oczywistą prowokacją. [3] Ale dlatego tym ważniejszy wydaje mi się przypadek Budapesztu ‘56. Pomiędzy śmiercią Stalina i sformułowaniem tak zwanej (choć nie istniejącej w rzeczywistości) doktryny Breżniewa, nastąpiła fundamentalna zmiana w sowieckiej strategii. Powstanie węgierskie odegrało wielką rolę w krystalizacji sowieckiej prowokacji.
Między czerwcem a październikiem 1956
W 1995 roku tzw. prezydenckie archiwum Jelcyna udostępniło część rękopisów notatek Władymira Malina, szefa administracji centralkomitetu sowieckiej kompartii, dotyczące Polski i Węgier w roku 1956. W latach 50. nie zapisywano stenogramów obrad prezydium (czyli politbiura), ale Malin notował odręcznie wypowiedzi uczestników obrad. Rękopisy te znane są dziś pod nazwą „Notatek Malina” (Malin Notes). Dostarczają one wyrywkowego i niepewnego, ale fascynującego obrazu rozterek, debat i dywagacji wśród sowieckiej wierchuszki między czerwcem i listopadem 1956 roku; rozterek spowodowanych tym, co Mackiewicz nazwał „istotnym fermentem w bloku”.
Prawdę mówiąc, Malin potwierdza tylko oficjalną wersję wydarzeń i dlatego zapewne udostępniono jego notatki. [4] Dla przykładu, w reakcji na powstanie poznańskie, Chruszczow miał pierwotnie wyrazić opinię, że gwałty były dziełem „imperialistycznych podżegaczy”, którzy chcą „zniszczyć kraje socjalistyczne jeden po drugim”. Prędko jednak pojawiły się głosy, że „wypadki poznańskie” (a nie powstanie) były tylko wyrazem „słusznego gniewu klasy robotniczej” przeciw wypaczeniom.
W lipcu ambasador Andropow donosił z Budapesztu, że Gábor Péter (były szef avo) napisał z więzienia list, oskarżający Rákosiego o „wpływ” na proces Rajka. Zatrzymajmy się na chwilę na tym punkcie. Péter został aresztowany w willi Rákosiego, na jego bezpośredni rozkaz. Jako były szef tajnej policji znajdował się w więzieniu pod specjalnym nadzorem, a pomimo to zdołał wysłać stamtąd list, w którym oskarżał Rákosiego o coś, o czym wszyscy i tak wiedzieli. Epistoła dociera do sowieckiego ambasadora i Andropow donosi o tym Moskwie, a politbiuro dyskutuje ów fakt z pełną powagą 12 lipca. Uczestnicy plenum wyrażają złote myśli w rodzaju: „po lekcji z Poznania nie chcielibyśmy, żeby coś podobnego wydarzyło się na Węgrzech”.
W moim przeświadczeniu, rzekome zapiski z podobnych debat politbiura są wyłącznie częścią prowokacji. Pojawienie się takich notatek, miało od początku potwierdzić znaną skądinąd interpretację wydarzeń i wykluczenie alternatywnych interpretacji. W końcu, Malin nie prowadził swych zapisek pokątnie, ale otwarcie, za wiedzą i zgodą Chruszczowa i politbiura: zapisywał to, co mu pozwolono zapisać, a w latach 90. udostępniono to, co wygodnie było udostępnić. Jak zwykle jednak bywa w takich sytuacjach, notatki Malina zawierają źdźbła prawdy. Bo oto na tym samym posiedzeniu sowieckie prezydium zdecydowało posłać do Budapesztu Anastasa Mikojana, wyposażywszy go w pełnomocnictwa dokonania „wszelkich koniecznych zmian w kierownictwie węgierskiej kompartii”.
Mikojan wylądował w Budapeszcie 13 lipca i został powitany osobiście przez Rákosiego i nowego premiera, Hegedüsa, od którego wiemy, co się wydarzyło dalej. Już w limuzynie Mikojan zwrócił się wprost do Rákosiego: „sowieckie przywództwo zdecydowało, że jesteście chorzy, towarzyszu, i będziecie musieli udać się na leczenie do Moskwy”. Rákosi próbował się bronić podczas spotkania węgierskiej jaczejki z Mikojanem, wykładając plan aresztowania 400 „opozycjonistów” z Nagy’em na czele. Mikojan przerwał mu pytaniem o koło Petőfiego:
– To jest ruch zorganizowany przez wrogów partii!
– Ciekawe – odparł Mikojan. – Słyszeliśmy w Moskwie, że koło Petőfiego wychwala partię komunistyczną. Co za niezwykli wrogowie partii…
Pozwolę sobie zwrócić uwagę, że towarzysz Mikojan potwierdza tu dosadnie ocenę wyrażoną przez Józefa Mackiewicza na temat klubu krzywego koła, jego oblicza i roli odegranej w 1956 roku. (Nie jest to jedyny wypadek, jak zobaczymy, kiedy wypowiedzi Mikojana są w całkowitej zgodzie z opiniami Mackiewicza.) Zważywszy wszakże oczywistą przenikliwość Mikojana, trudno pojąć, dlaczego zastąpił Rákosiego jego prawą ręką, Ernő Gerő. Gerő był moskiewskim czekistą. (Niektóre źródła podają, że to on zwerbował w Hiszpanii Ramona Mercadera, zabójcę Trockiego.) Zamiast „ująć ster władzy w swych twardych bolszewickich dłoniach”, nowy gensek węgierski wyjechał na wakacje, by powrócić dopiero w drugiej połowie października! W swoim raporcie do politbiura, Mikojan wyraził kolejną trafną opinię, że usunięcie Nagy’a z partii było błędem. Jest to wyraz klasycznie leninowskiej postawy, wedle której czystek dokonywać trzeba w odpowiednich momentach, podczas gdy w czasach trudnych „kto nie przeciw nam, ten jest z nami” – a Nagy z pewnością nigdy nie był przeciw komunizmowi.
Kiedy 6 października 1956 roku odbył się oficjalny pogrzeb Rajka, zamordowanego 7 lat wcześniej, Gerő był nadal w Moskwie. Mówcy chwalili Rajka – mordercę tysięcy ludzi, odpowiedzialnego za tortury i więzienie dziesiątek tysięcy, architekta prześladowań Kościoła i pokazowego procesu Kardynała Mindszenty’ego – i przeklinali jego zabójców jako zbrodniarzy. Sebestyen nie szczędzi Rajkowi gorzkich słów. Za życia był znienawidzony na Węgrzech, jako fanatyczny twórca morderczego systemu, teraz, „po procesie pokazowym, miał pokazowy pogrzeb”.
Jakkolwiek niezręcznym byłby oficjalny pochówek Rajka dla ludzi odpowiedzialnych za jego śmierć, to zauważyć należy, że wydarzenie to nie wychodziło poza ramy wyznaczone przez „tajną” mowę Chruszczowa: komuniści nie powinni się mordować wzajem. Pomimo to, wedle wszystkich dostępnych mi źródeł, pogrzeb nabrał symbolicznej wagi, którą trudno doprawdy zrozumieć.
Tymczasem 19 października odbywa się w Warszawie 8 plenum centralkomitetu; w prezydium obrad zasiadają Chruszczow, Kaganowicz, Mołotow i Anastas Mikojan. Przebieg obrad, „wyborów”, przepychanek i machlojek opisał szczegółowo Mackiewicz w Zwycięstwie prowokacji [5] i nie zamierzam tu powtarzać jego analizy. Dość powiedzieć, że w obecności „moskiewskich towarzyszy”, za ich wiedzą i zgodą, wybrano gensekiem starego polskiego komunistę, Gomułkę, po czym ubrano ów wybór w fatałaszki sporu, konfrontacji i „polskiej drogi do socjalizmu”.
Notatki Malina powtarzają niestety te same, dobrze znane bajki na temat „konfrontacji militarnej” w prlu między oddziałami kbw (rzekomo broniącymi niezależności polskiej) z jednej, a armią czerwoną oraz „wojskiem polskim” wiernym Rokossowskiemu, z drugiej strony. (Nawiasem mówiąc, że akurat wybrano ubeckie jednostki do roli „obrony” przed sowietami w nie istniejącym konflikcie, jest oznaką niezwykłej chucpy.) Chruszczow miał przygotowywać „tymczasowy komitet rewolucyjny”, który zastąpić miał buntowszczika Gomułkę. Mark Kramer posuwa się w swej interpretacji zapisków Malina nawet do twierdzenia, że Chruszczow nigdy nie zamierzał się zgodzić na usunięcie Rokossowskiego z prlowskiego politbiura, a uległ dopiero ze względu na rozwój wypadków w Budapeszcie. Kramer pisze także:
Determinacja, z jaką Gomułka chciał zachować system komunistyczny w Polsce i pozostać w układzie warszawskim, miała silny wpływ na politykę sowietów podczas powstania węgierskiego. Kryzys polski pokazał, że nowa giętkość w sowieckiej polityce będzie kontynuowana i powrót do stalinizmu nie nastąpi, ale ustalił także precedens co do granic sowieckiej tolerancji. Gdyby Gomułka nie był zdecydowany utrzymać Polski w bloku sowieckim, militarna konfrontacja mogłaby nastąpić. (…) Początkowo sowieccy przywódcy mieli nadzieję, że Imre Nagy dokona na Węgrzech tego, co Gomułka zrobił w Polsce, ale sowieckie prezydium prędko doszło do wniosku, że „nie ma porównania z Polską” i że „Nagy obrócił się przeciw nam”. [6]
W takiej sytuacji – sytuacji podskórnego wrzenia na Węgrzech i w Polsce i prób zdławienia oporu poprzez przeflancowanie go na krytykę „wypaczeń” – dochodzi do wybuchu w Budapeszcie.
Przed wybuchem
Pierwszym aktem przyszłego powstania był wiec na politechnice budapeszteńskiej, 22 października, na którym, po wielogodzinnych, chaotycznych debatach, kilkunastu anonimowych studentów sformułowało manifest znany pod nazwą „Szesnastu punktów”. Lektura tych punktów jest przygnębiającym zajęciem dla tych, którzy mają do dziś złudzenia co do antykomunistycznego charakteru powstania. Jest to klasycznie rewizjonistyczny dokument. Poza pierwszym punktem – żądającym usunięcia armii czerwonej z terytorium Węgier – nie ma w nim zgoła nic kontrrewolucyjnego. Studenci domagali się tajnych wyborów do kierownictwa kompartii, sformowania rządu pod przywództwem Nagy’a, ukarania zbrodni stalinowskich itd.
Studenci wezwali także do wyrażenia solidarności z komunistyczną Polską w postaci manifestacji następnego dnia pod pomnikiem bohatera Polski i Węgier, Józefa Bema. Radio – jak we wszystkich demoludach, nie było na Węgrzech innego radia niż komunistyczne – nadało informacje o planowanej manifestacji solidarności z Polską. 23 października, o 8:30 rano, Ernő Gerő powrócił pociągiem z długotrwałych rozmów z Tito w Belgradzie. Nikt w otoczeniu genseka nie wiedział (rzekomo) o napięciu w mieście, o szesnastu punktach, ani o przygotowywanej demonstracji. Kiedy doradzono mu, by przyjął studentów i stanął na czele manifestacji, stary czekista wpadł w szał, zagroził rozstrzelaniem buntowników i zażądał ogłoszenia zakazu wszelkich zgromadzeń. O godzinie 12:53 radio przerwało nadawany program i ogłoszono zakaz manifestacji. Zaznaczę w tym miejscu, że doradcy Gerő radzili mu dokładnie to, co następnego dnia, 24 października, zrobił w Warszawie Gomułka.
Tymczasem Imre Nagy, w swej luksusowej willi komunistycznego aparatczyka – choć, o zgrozo, wyrzuconego z partii – kłócił się ze swoimi doradcami, którzy domagali się od niego dokładnie tego samego, tj. by stanął na czele demonstracji. Nagy był przeciwny wszelkim demonstracjom, był wrogiem każdego działania poza strukturami partyjnymi i wreszcie był całkowicie przeciwny szesnastu punktom, a zwłaszcza wycofaniu „bratnich wojsk sowieckich” z Węgier. Uważał, że studenci chcą przekształcić socjalistyczne Węgry w „burżuazyjną demokrację”, kwestionując „kierowniczą rolę” kompartii. Zdaniem Nagy’a, tylko partia komunistyczna mogła podejmować decyzje dotyczące przyszłości Węgier, a nie tłum uliczny. Tłumaczył swym przyjaciołom, że należy powrócić do „nowego kursu” i „tez czerwcowych” z 1953 roku, gdy nikt już nie pamiętał, co te tezy miały oznaczać. Wszyscy doradcy Nagy’a byli członkami kompartii (aktualnymi bądź byłymi, jak sam Nagy) i tylko jeden z nich, Miklos Gimes, z czasem stał się otwartym antykomunistą.
Gati ma rację, gdy podkreśla, że jak na ortodoksyjnego leninistę, Nagy był niezwykle naiwny. Ta naiwność, brana błędnie za „uczciwość”, stała się z czasem powodem jego popularności. Antykomunistyczna, milcząca większość widziała w nim źródło nadziei; rewizjoniści partyjni spostrzegali w nim reformistę; a Moskwa widziała w nim nowego Gomułkę. Ale tylko do czasu.
Sebestyen wskazuje na jeszcze jeden powód wahań Nagy’a 23 października. Jeden z jego najbliższych przyjaciół, Imre Mező, klasyczny międzynarodowy bolszewik, członek kompartii Belgii, Francji i Hiszpanii, spędził wiele czasu z Gerő podczas hiszpańskiej wojny domowej. Gerő specjalizował się w prowokacjach, które miały na celu wyeliminowanie wewnętrznych oponentów, głównie trockistów, z wierchuszki czerwonego Madrytu. Zdaniem Mező, Gerő przygotowywał wielką, krwawą demonstrację, która zakończyć się miała oskarżeniem Nagy’a o próbę obalenia rządu. Nie muszę dodawać, że wydarzenia rozwinęły się dokładnie w sposób przewidziany przez Mező, choć raczej nie z instygacji Ernő Gerő.
O 1:30 minister spraw wewnętrznych zadał kluczowe pytanie: w jaki sposób milicja budapeszteńska zdoła wprowadzić w życie zakaz demonstracji? Okazało się, że 1200 milicjantów nie ma nawet pałek, nie mówiąc już o specjalnym sprzęcie przeciw zamieszkom ulicznym. Poinformowany o tym Gerő, ponownie wpadł w szał, ale zdecydował zezwolić na demonstrację. O 2:23 jeszcze raz przerwano program radiowy, by ogłosić, że wiec odbędzie się o godzinie 3.
Niestety nikt nie zdołał zapytać Imre Mező, czy wszystko poszło według planu, który przekazał Nagy’owi. Mező został zamordowany w tydzień później, wedle wszystkich relacji, przez powstańców, w dziwnych okolicznościach, gdy wyszedł z otoczonego budynku z białą flagą w rękach. Jeżeli rzeczywiście manifestacja była częścią prowokacji Gerő w celu ostatecznego skompromitowania i usunięcia Nagy’a, to wymknęła się z rąk głównego planisty. Oczywiście nie możemy ufać relacjom, wedle których Gerő nie wiedział nic o wrzeniu na Węgrzech. Zupełnie nieprzygotowana milicja to kolejna wskazówka, że od początku liczono na krwawe stłumienie sprowokowanych zamieszek przy użyciu wojska, a nie na powstrzymanie demonstracji przy pomocy szpalerów milicjantów.
Podobnie jak kilka miesięcy wcześniej w Poznaniu, manifestacja była pokojowa, spokojna i, jak pokazują dokumentalne filmy z 23 października [7], odbywała się w pogodnym, a nawet radosnym nastroju. Demonstranci domagali się zmian w kierownictwie partyjnym i „reform” na modłę tych dokonanych w prlu. Była to manifestacja jednoznacznie prokomunistyczna.
________
Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com
URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2016/11/25/powstanie-wegierskie-i-narodziny-sowieckiej-strategii-czesc-iv/
URLs in this post:
[1] http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2013/08/20/wiecznosc-na-mlecznej-drodze-cz-i/: http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2013/08/20/wiecznosc-na-mlecznej-drodze-cz-i/
[2] http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2009/03/22/polski-pazdziernik-i-okragly-stol-czesc-iii/: http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2009/03/22/polski-pazdziernik-i-okragly-stol-czesc-iii/
[3] https://www.youtube.com/watch?v=6BaV3W5zMuc: https://www.youtube.com/watch?v=6BaV3W5zMuc
Click here to print.
Copyright © 2007 . All rights reserved.
4 Comments To "Powstanie węgierskie i narodziny sowieckiej strategii. Część IV"
#1 Comment By Andrzej On 27 listopada 16 @ 6:26
Postrzegam tę kwestię szerzej niż p. Amalryk. Prowokacja to podstawowe narzędzie bolszewików, którym posługują się zdobywając władzę i utrzymując ją. Umiejętnie sterują zachowaniem społeczności ludzkich i kreują kontrolowane kryzysy aby zdobyć władzę lub, gdy ją już mają, bardziej ją wzmocnić (uległością tychże społeczności, które zawsze z ulgą przyjmują koniec takiego „kryzysu”, zakończony pozornymi ustępstwami bolszewików – metoda kija i marchewki jest skuteczna w 100%). Zgadzam się z tym, że bolszewicy prowokując stawiają jednocześnie drugie piętro prowokacji.
Komunistów stać na to, aby zmontować każdą prowokację, w tym taką, w której poświęcają innych bolszewików i/lub „swoich”. Co jednak, gdy w wyniku prowokacji, ktoś udostępnioną mu w ten sposób broń obróci przeciw bolszewikom i zacznie z własnego wyboru, walczyć z nimi na śmierć i życie? Czy w ten sposób zrywa z prowokacją? Moim zdaniem tak. W tym sensie patrzę na Poznań i Węgry 1956.
Bolszewicką prowokacją był „okrągły stół” i reszta „przemian” w demoludach i sowietach ale „wymiana kadr” nie była ich głównym celem. Wcale nie musiało być tak i z innymi prowokacjami. Nie będąc bolszewikiem, cel prowokacji określić można dopiero w perspektywie następujących wydarzeń. Konsekwencją poznańskiej rewolty był „polski październik”, co także miało bezpośredni wpływ na Węgrów. „Październik” był z kolei prowokacją na znacznie większą skalę. Konsekwencją powstania węgierskiego dla komunistycznych Węgier był „gulaszowy komunizm” – obiekt marzeń niejednego z „obywateli” peerelu. Jedna prowokacja wynikała z drugiej i to wszystko się zazębiało jak w zegarowym werk. Wszystko jest jednym niekończącym się ciągiem prowokacji. „Upadek komunizmu” jest już prowokacją na skalę światową a z niej wynikają kolejne.
#2 Comment By michał On 27 listopada 16 @ 8:18
Drogi Panie Andrzeju,
W tej samej dyskusji, z której cytowałem wypowiedzi p. Amalryka, był Pan łaskaw napisać coś, co chciałbym przytoczyć in extenso (niestety nie komponowało mi się w powyższych rozważaniach…), ponieważ jest niezwykle trafne:
„Czy można powiedzieć, że bolszewizm, sam w sobie, jest prowokacją bo wyzwala kontrę?
Jeśli tak, to na przykład: Czy powstania chłopskie w sowietach nie były sprowokowane? Czy bunty w Workucie i Norylsku nie były sprowokowane? Z drugiej strony, czy tymi prowokacjami kierowali czekiści tak jak w przypadku TRUSTu i „upadku komunizmu” co, jak mi się zdaje, uznajemy tutaj za „klasyczną” prowokację?”
Tak! Komunizm jest prowokacją, jest wyzwaniem. Nieznane są wyroki Boskie i nie wiemy, dlaczego Pan Bóg wystawił ludzkość na taką próbę, ale wiemy, że nie spisaliśmy się najlepiej.
W moim przekonaniu, powstanie węgierskie jest bardzo ważnym ogniwem w łańcuchu prowokacji, ogniwem łączącym chaotyczne i bardziej spontaniczne wybuchy w Berlinie i Poznaniu, z wyreżyserowanymi przedstawieniami praskiej wiosny i Solidarności.
Innymi słowy, zgadzam się z Panem w całej rozciągłości, ale zamierzam drążyć dalej węgierskie powstanie, bo wydaje mi się to nader pouczającym zajęciem.
#3 Comment By Andrzej On 28 listopada 16 @ 2:30
Drogi Panie Michale,
Pański „rozbiór” powstania węgierskiego bardzo mnie interesuje, bowiem jest to kwestia, która wymaga wiedzy, uporządkowania jej i zrozumienia istoty rzeczy.
Dla mnie bolszewizm-komunizm jest prowokacją od początku do końca. Zgadzam się, że samo jego zaistnienie jest prowokacją. Prowokuje tych, którzy mu ulegają i tych którzy mu się przeciwstawiają. W pierwszym i w drugim komentarzu najbardziej zajmowała mnie kwestia, czy można odwrócić tę prowokację. Czy radykalne przeciwstawienie się bolszewikom-komunistom , chęć zniszczenia ich (wynik ich prowokacji), można interpretować jako nie tylko odrzucenie prowokacji ale i obrócenie jej przeciwko nim? Pan zdaje mi się uznawać, że może tak być, uważając przyczynowość wolną za największą z sił sterujących myślą i czynami człowieka i podkreślając że bolszewikom-komunistom najbardziej zależy na zniszczeniu jej. Na postawione przeze mnie pytanie „czy tymi prowokacjami kierowali czekiści” odpowiadam sobie: tak, ale możliwym jest, że prowokacje te zostały przez niektóre sprowokowane jednostki odrzucone i obrócone przeciwko bolszewikom-komunistom. Gdyby tych jednostek było odpowiednio dużo, prowokacja mogłaby się bolszewikom nie udać a oni ponieśliby klęskę. Krótko mówiąc: strzelający do bolszewików z własnej woli, dąży do pokonania bolszewików. Zastanawiam się, czy to właśnie mógł mieć na myśli Mackiewicz pisząc „Miejmy nadzieję…”. Uważam, że sam Mackiewicz, tak jak wszyscy, został przez komunizm sprowokowany ale tę prowokację – swoją postawą wobec niego – obrócił przeciw niemu.
#4 Comment By michał On 28 listopada 16 @ 9:08
Panie Andrzeju,
Tak, to oczywiście słuszne. Ale czy nie jest tak, że problem jest jeszcze poważniejszy. Przytoczyłem skrajny przykład WiNu, którego najlepsi członkowie – i ofiary – byli narzędziami sowieckiej prowokacji. Czy w tym właśnie nie leży najbardziej zdumiewająca – prawdę mówiąc, zupełnie diaboliczna – umiejętność bolszewików: że potrafią zaprząc do swojego rydwanu wolnych ludzi? Wolnych ludzi, którzy w wolny sposób przycyzniają się do umocnienia zwycięstwa prowokacji. Kiedy Mackiewicz wskazywał na przykład Sołżenicyna, to ludzie pukali się w głowy. Tymczasem Mackiewicz widział autentycznego antykomunistę – Archipelag nazwał „ciosem w zęby sowietyzmu” – który pomimo to, przyczynił się do wzmocnienia komunizmu.
To jest między innymi trudny do rozwiązania – być może niemożliwy do rozwiązania – problem „wrażej pieczeni”, o którym mówiliśmy tu wielokrotnie.