- - https://wydawnictwopodziemne.com -

Pociąg i szajka

Posted By admin On 3 listopada 17 @ 12:40 In Stary chrzan | 1 Comment

Zbóje wyszli z podziemnej nory i schowani w krzakach obserwowali wykwintną salonkę.  Pociąg toczył się bardzo powoli i zwalniał coraz bardziej, aż wreszcie, jak ranny zwierz, zatrzymał się wśród sapania lokomotywy i buchającej pary.  Luksusowa salonka, z rozświetlonymi oknami, stanęła na wprost zaczajonej w krzakach szajki rzezimieszków.  Widzieli mgliste postaci za zaparowanymi oknami.  Potrafili rozróżnić gibkie sylwetki dam od wyprostowanych konturów mężczyzn.  Wyczuwali niepokój wśród eleganckich pasażerów salonki. 

– Atakujemy natychmiast! – wyszeptał swoim piskliwym, podnieconym głosem, mały, łysy opryszek z bródką, z trudem hamując ekscytację.

– Zwariowaliście? – odparł zduszonym szeptem jeden ze zbirów. – Nie mamy dosyć sił.

– Natychmiast! – gorączkował się pierwszy. – Taka okazja może się więcej nie nadarzyć!  Już!  Teraz!  Brać ich!

Schowani za mizernymi krzaczkami, zbóje spoglądali na siebie wzajem z powątpiewaniem.  Aż wreszcie młody łotr z lwią czupryną i w drucianych okularach mola książkowego, przystał na pomysł łysola z bródką.  Wokół rozpościerała się cudowna noc, spowita w śnieżnej bieli i ścięta mrozem – mistyczna cisza prastarej głuszy.

– Nu, dawaj!  Może to i racja, że nie będzie drugiej takiej sposobności.

Ale nikt się nie ruszył.  Dopiero po dłuższej chwili, przysadzisty, pryszczaty oprych z sumiastym wąsem i ciężkim spojrzeniem spode łba, wstał, wyjął nagana zza pasa i ruszył bez słowa w stronę rozświetlonej salonki z zaparowanymi szybami.  Inni poszli za nim jak przystało na dobrze wyszkoloną szajkę, tylko łysol w trzewikach pozostał za krzakami, podskakując i zacierając nerwowo zmarznięte dłonie.  Wszyscy opatuleni byli w ciepłe kożuchy, z papachami na głowach, oprócz łysego, który był w kusym surducie, w śmiesznej czapce nocnego stróża i w miejskich trzewikach.  Bardzo chciał się dostać do wygodnej salonki, bo było mu bardzo zimno.

Walka była krótka.  Nikt nie spodziewał się ataku na głuchym odludziu.  Kiedy w końcu zawołali łysola, to był zmarznięty na kość.  Przeklinał burżujów i krwiopijców, po czym rozsiadł się wygodnie w najpiękniejszym przedziale-salonie wytwornej salonki.  Żołnierze uciekli z pociągu, kiedy się dowiedzieli, że cała rodzina z salonki jest w rękach bandytów.  Opuszczony pociąg stał w ciemnej głuszy, gdy bandyci jedli kawior i foie gras, popijali Chateau d’Yquem z kryształowych kieliszków i grzali się przy piecu.  Tylko mały, łysy drań przechadzał się nerwowo i mruczał coś pod nosem.  Nazwijmy go „Lenin”.  Wiem, wiem, że to głupie przezwisko, ale co robić.  Lenin kazał wezwać głowę rodziny przed swoje oblicze.

Głowa rodziny – niewysoki, przystojny pan w średnim wieku, z gładko rozczesaną brodą, w mundurze ze złotym szamerunkiem, orderami i złotą szarfą – stanął przed rozpartym w jego własnym fotelu łotrem, który z nonszalancją palił cygaretkę.

– Wasza Wysokość! – prychnął z sarkazmem Lenin. – Czy Wasza Wysokość zechce usiąść? – zapytał, zakładając nogę na nogę.

– Jak długo zamierzacie nas trzymać w takich warunkach? – odparł pytaniem pan w mundurze.

Lenin rozejrzał się ze złośliwym uśmieszkiem.

– Och, mógłbym się przyzwyczaić do takich warunków…  Sugerowałbym, żeby wasze wysokości przyzwyczaiły się także – dodał z nieskrywaną wrogością. – Wezwałem wysokość, by ze swej wysokości pomógł nam ruszyć ten pociąg z miejsca.  Skoro tak bardzo nie podobają się wysokościom warunki, to niech się wysokości zabiorą do ich zmiany.

– Nawet gdybym wiedział cokolwiek na temat inżynierii parowych lokomotyw, to nie zamierzałbym przyłożyć ręki do…

Lenin wstał i gwałtownym ruchem pociągnął za dzwonek.  Do salonu wszedł pryszczaty wąsal i milczkiem wyprowadził więźnia.  Pryszczaty lubił mówić o sobie, że jest twardy jak stal, więc nazwijmy go „Stalin”.  Wiem, wiem, że to idiotyczne przezwisko, ale co począć.

– Może pociąg ruszy, jak ich wszystkich rozstrzelamy – rozległ się głos zza parawanu.

– Tak.  Musimy być bezwzględni!  Żadnej litości!  Wydusić ich wszystkich jak karaluchy!!

Zza parawanu wyszedł młody rzezimieszek z lwią grzywą, przecierając szkła okularów o rąbek koszuli.  Jego rodzina pochodziła z Trok, więc nazwijmy go „Trocki”.  Wiem, wiem, że to absurdalne przezwisko, ale co mam zrobić.

– Zlikwidujmy ich po cichu i pochowajmy w szybie starej kopalni w lesie.  Powiemy, że uciekli.  A może pociąg ruszy? – dodał z ironią.

Tak zrobili, ale pociąg nie ruszył.  Lenin miotał się, kazał rozstrzeliwać, wieszać, torturować bez litości, brać zakładników i głodzić, ale pociąg nadal nie pojechał.  Salonka była już tylko cieniem swej uprzedniej chwały, Lenin dostał ataku apopleksji i po jakimś czasie wystawiono jego zwłoki na pokaz.  Ale pociąg nadal stał w ciemnej głuszy.

Po jakimś czasie, żeby nie umrzeć z głodu, bandyci zaprzestali rozstrzeliwań i ogłosili nową politykę: każdy sobie rzepkę skrobie.  Oczywiście, mieli nadzieję, że obserwując uważnie skrobanie rzepy, dowiedzą się wreszcie, jak ruszyć pociąg z miejsca.  Ale nic z tego.  Wkrótce, Stalin wygonił Trockiego z salonki i oznajmił wszem i wobec, że to szkodnictwo Trockiego jest wszystkiemu winne.  Stoją w miejscu od tak dawna, bo Trocki to łotr-sabotażysta, co to nic tylko sypał piaskiem w oczy i wtykał patyki w szprychy.  Dość już tej nijakości!  Trzeba wrócić do Lenina: rozstrzeliwać szkodników, wieszać szpiegów i bić wrogów bez litości, a wtedy na pewno pociąg ruszy.

Nowe twarze pojawiły się w zniszczonej i już nie tak świetnej salonce.  Każdy oprych miał teraz sumiasty wąs, żeby upodobnić się do wodza.  Któryś z nowych rezunów opowiedział o innej szajce i ich nowym wodzu, też z wąsikiem.  Oooo, ten ponoć wiedział, jak ruszyć pociąg z miejsca.  Ale zakrzyczano chuligana:

– Jak to?  Mamy się uczyć od obcych?  My awangarda!  Ech, ty, mołot!… – i dlatego przezwano go „Mołotow”.  Wiem, że to zupełnie kretyńskie przezwisko, ale co robić?

Jednak Stalin był zaintrygowany tym innym wodzem z wąsikiem i po jakimś czasie postanowił się z nim zaprzyjaźnić.  Mołotow był zachwycony, ale pociąg nadal stał w polu.  Kiedy zaprzyjaźniony wódz z wąsikiem rozkazał swemu gangowi zaatakować naszych rozbójników, chcieli uciekać, gdzie pieprz rośnie, ale powstrzymał ich kolejny młody zbir.  Miał mdłe oczy okrutnika, opuchłe wargi rozpustnika i złośliwy uśmieszek degenerata, więc wszyscy się go bali.  Nazwijmy go „Beria”.  Głupio?  Tak, ale to nie jest moja wina.  Beria przekonał łotrów, że stoją przecież w szczerym polu i wódz z małym wąsikiem ich na pewno nie znajdzie.  Jego gangsterzy raczej zgubią się w głuszy i zakopią w śniegu.  A oni tymczasem, może zdołają uruchomić pociąg?

Ale nie zdołali.  Kiedy wreszcie Stalin sczezł i wystawili jego zewłok na pokaz obok Lenina, to Beria zaproponował, żeby już nikogo nie rozstrzeliwać ani nie wieszać, a wtedy może pociąg ruszy sam z siebie, z wdzięczności.  Ale wszyscy bali się Berii jeszcze bardziej niż pomysłu, żeby nie wieszać, więc ze strachu zamordowali go, a na wodza wybrali Głupiego Jasia, który nosił chrust z lasu dla ogrzania zmurszałej salonki i nikt się go nie bał.  Nazwijmy go „Chruszcz” albo „Chruszczow”.  Ja wiem, że to niemądre.

Otóż ten Głupi Jasio powiedział tak: błędy zrobilim, naukę wielkiego Lenina wypaczylim.  Wrócić nam trza – do Lenina (wydawało mu się, że to się rymuje).  Zrehabili… tu się zakałapućkał, biedaczek, ale już i tak nikt go nie słuchał.  Wyrzucili Stalina pod płot (były już wówczas płoty w głuszy), a Lenina otoczyli jeszcze większą chwałą.  Po jakimś czasie Głupi Jasio przyznał, że jest głupi i nie ma pojęcia, jak ruszyć pociąg z miejsca, więc jeżeli obiecają szczerze, że go nie zamordują, to on w zamian chętnie ustąpi komuś innemu.

Tak zrobili.  Ale pociąg ani drgnął.  Komu powierzyć to trudne zadanie?  Trzeba z młodymi naprzód iść, więc wezwali szumowinę z krzaczastymi brwiami i górną wargą wielkości łopaty.  Nazwijmy go „Breżniew”, bo pochodził z wioski pod tytułem Breżniewo.  Ot, nie wiedział on, co począć.  Może popchnąć?  Razem, młodzi przyjaciele?  Tak długo łamał sobie łepetynę nad tym problematem, aż się postarzał przedwcześnie, i wówczas opuszczono zasłony w oknach walącej się salonki, żeby przynajmniej jemu jednemu wydawało się, że pociąg jedzie.

Następnemu przywódcy szajki bardzo nie podobały się te zasłony.  Jak to?  Trzeba wszystko robić jawnie!  Zasłony, won!  Trzeba dokonać przebudowy.  Otwartość i przebudowa wszystkim bardzo przypadła do gustu, bo salonka waliła się, a w głuszy panował głód, więc choć ani żadna jawność, ani przebudowa nie mogły ruszyć pociągu z miejsca, ale przynajmniej brzmiały ładnie.  Właściwie, w owych czasach nikt już nie pamiętał, że to kiedyś była wytworna salonka, wszystkim się wydawało naturalne, że pociągi stoją w głuszy.  Świat patrzył od lat na głuszę ze zdumieniem, więc tym razem uwierzono nowemu wodzowi opryszków.  Przezwijmy nowego wodza na cześć słynnej emigracyjnej wódki, przezwijmy go „Gorbaczow”.  Ja doprawdy dostrzegam, że to jest zupełnie nie na miejscu, ale co ja mogę na to poradzić?

Gorbi poprosił Świat, żeby pomógł głuszy w „tej ich biedzie”.  No, więc Świat pomógł.  Posłał łotrom kredyty i specjalistów, ale pociąg ani drgnął.  Opryszkowie nie lubili nowego wodza.  Był wśród szumowin jeden, co wyglądał jak choinka, więc nazwijmy go „Jelcyn”.  Proszę mnie za to nie winić.  Otóż ten Jelcyn był trochę jak Głupi Jasio.  Opowiadał każdemu, kto tylko chciał słuchać, że wszystko będzie pięknie, jeżeli tylko się nachlać.  Wprowadzał swoją teorię w życie z dużą częstotliwością i gdy był w stanie wskazującym na spożycie, to nawet wrzeszczał „ciu, ciuuu!” i robił różne nieprzyzwoite gesty, ale pociąg nadal nie ruszył.

Zapatrzony w przykład Głupiego Jasia, Jelcyn także zaoferował, że ustąpi, byle tylko nikt go nie chciał zamordować, bo wtedy nie ustąpi i tyle.  Jeden z bandziorów zgodził się nie wytłuc całej rodziny Głupiego Jasia, więc jemu przypadło wodzostwo.  Nowy wódz dużo podróżował, toteż w podziwie przezwano go „Putin” (odmawiam przyjęcia jakiejkolwiek odpowiedzialności za takie idiotyzmy).  Putin wpadł na genialny pomysł: a co, gdyby tak wysadzić w powietrze cały pociąg?  Może wtedy pojedzie?  O dziwo, nie pojechał.  Wtedy Putin obnażył tors i ogłosił, że cała rodzina z salonki to byli święci, w nadziei, że może wówczas pociąg ruszy.

Nie ruszył.

I tak minęło sto lat, jak z nagana trzasł.


1 Comment (Open | Close)

1 Comment To "Pociąg i szajka"

#1 Comment By Przemek On 3 listopada 17 @ 1:37

Szanowny Panie Stary Chrzanie,
(jak ten Głupi Jasio wydaje mi się, że się rymuje)
Czuję tu ducha Sergiusza Piaseckiego. Jego język był naturalny i pisał z większym rozmachem, ale zamknąć sto lat w tak krótkim tekście… Gratuluję pomysłu. Przeczytałem z przyjemnością do końca.


Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com

URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2017/11/03/pociag-i-szajka/

Copyright © 2007 . All rights reserved.