- - https://wydawnictwopodziemne.com -

Minotaur w nieeuklidesowym Labiryncie

Posted By admin On 8 kwietnia 18 @ 6:40 In Stary chrzan | No Comments

Zżera mię tęsknota do świata, gdzie dwie linie równoległe nie mogą się zetknąć – nawet w nieskończoności.  Do świata, w którym jabłko spada i uderza w głowę Newtona – bęc, i sprawa zamknięta; kiedy woda pokrywa się lodem, to temperatura jest zero stopni, a gdy bulgocze i kipi, to niechybnie musi być około stu stopni.  W tym świecie można było ślizgać się po zamarzniętych stawach, zrywać niedojrzałe owoce prosto z drzewa, a mleko pochodziło od krowy, nie z lodówki.  Kilka leśnych poziomek na kopie bitej śmietany, maliny z trudem zerwane z kolczastych krzaków w niedostępnym chruśniaku i dwa rydze znalezione w gaiku, nieopodal uczęszczanej drogi – wszystko to były niezrównane skarby.  Powidła i konfitury rozświetlały zimowe wieczory, gdy czytało się na głos o Polsce skowanej.

Ba!  Ale geometria przestrzeni w istocie nie jest euklidesowa, jabłko spada wewnątrz spadającej windy i pływa nieważkie wokół głowy zachwyconego Newtona.  Zero stopni, to nie żadne zero.  Promień światła nie jest prosty jak strzała, ani zresztą strzała nie jest ani prosta, ani w ogóle nie jest.  Nic w ogóle nie jest proste.

A skoro nie ma powrotu do euklidesowego świata, gdzie kwadrat to nie jest szczególny przypadek rombu, a kryształ nie jest zrobiony z galarety, gdzie cichy kąt i ciepły piec nie zostały zastąpione przez twitter i facebook – czymkolwiek są te tajemne fenomeny – to nie ma już żadnych stałych, wszystko płynie i w ułamku sekundy staje się przeżytkiem, a kurczowe czepianie się przekonania, że wiatrak to tylko wiatrak, że koło młyńskie mle pszenicę na mąkę, by z mąki upiec chleb, jest śmieszne, bo nie ma ani młyna, ani mąki, ani chleba, jest tylko logistyczny proces dostarczenia produkcji na czas na rynek zbytu – proces bezosobowy i martwy.

Labirynt jest ciemny i prowadzi donikąd.  Minotaur nie wyjdzie na światło dnia, ponieważ promienie świetlne zagięły się wokół wielkiej, ciemnej masy, która domaga się, by pisać o niej z wielkich liter.  Myślałem naiwnie, że jestem młodym Tezeuszem, z nicią ukochanej Ariadny w dłoniach, podążającym śmiało, by zmierzyć się w walce z potworem, by uwolnić świat od przeraźliwego monstrum.  W uszach brzmiał mi jeszcze szept wybranki i miłość rozświetlała mi drogę, ale to był tylko sen, ułuda odziana w strzępy znanego mitu.  I wówczas namacałem w ciemnościach głowę byka…  Bicie mego przerażonego serca odbijało się echem w nieprzeniknionej czerni Labiryntu – bycza głowa była na moim własnym karku.  To ja jestem ofiarą, starym, bezużytecznym Minotaurem, niedobitkiem innego świata, w którym dwie równoległe linie z szacunkiem nie przecinały się nigdy, do głowy by im nie przyszło, ani nie rozchodziły się nigdy, pozostawały na wieczność równo odległe, stałe w swej nudnej przewidywalności, oburzająco nudne w swym przywiązaniu do pewnych zasad, przewidywalne w swej stałości jedna wobec drugiej, przysięgały, durne, że się nigdy nie rozejdą, więc tkwią tak, niezmienne, w swej zaprzysięgłej równoległości.  Czy nie słyszały, że świat się zmienił?  Czy nie dotarło do nich, że mogą dostać dyspensę?  Przecież były takie młode, kiedy poprzysięgły sobie wieczną równoległość, czy nie mogą pojąć, że nic nie jest na zawsze?  Nie mogą pojąć.  I nie dotarło do nich.  Tak jak nie dotarło do mnie, potwora z głową byka, ukrytego w ciemnym labiryncie.

Dochodzi czasami mych uszu poszczekiwanie sfory, słyszę niekiedy nawoływania zbliżającej się nagonki, ale psy gończe gubią ślad w labiryntach.  Kiedy zdarzy im się dopaść potwora, to rozrywają go na strzępy, bo choćby nawet chciał – a ja odmawiam! – to nie wpisać że go do kolektywu, nie maszerować że mu równo w nogę.  Jakże włączyć go do radosnej twórczości, gdy w swej prostolinijnej potworności odważa się mieć byczy łeb?  Jakże postawić go w równym szeregu, gdy w swej potwornej, tępej prostolinijności odrzuca zaginanie promieni Światłości?

Światu nie wystarczy zamknięcie potworów w ciemnych labiryntach, odizolowanie ich na szczytach gór, gdzie z orły dzielą samotność; nie wystarczy ich wegetacja w zapomnianych puszczach lub odcięcie na niedostępnych trzęsawiskach.  Nie ma już samotności!  Bagna osuszyć!  Lasy wyciąć w pień.  Góry zniwelować, odwrócić bieg rzek, a w labirynty zapuścić nagonkę.

Huczy równy krok świata na nie kończącej się defiladzie.  I tylko jedno truchło w mysim oleju, ukryte w brutalistycznej architekturze bunkra z czerwonego granitu, pozostanie wyniesione samotnie ponad świat.  A tam, ot, straszny kamienny posąg Komandora – nie, zaraz, to chyba mundur generalissimusa – ściska prawicę nieudacznego Don Juana z dziwaczną czupryną, by ściągnąć go za sobą do piekieł.  Przebiegły Mefisto zdjął z siebie partyjne wdzianko, zapięte pod szyję, przebrał się w dobrze skrojony garnitur, zawiązał czerwony krawat i z elokwencją przekonuje rozkojarzonego Fausta na siódmym kacu, że Małgorzata nie jest w więzieniu, że jest naprawdę Minotaurem w Labiryncie.  Zapatrzony w swój własny pępek Faust, próbuje bez skutku rozstrzygnąć, czy jest mężczyzną, czy niewiastą, a jeżeli jest damą, to czy wolno mu wchodzić do damskiej toalety, a skoro mu wolno, to czy nie należy mu się więcej pieniędzy w imię równości, wolności i siostrzeństwa?

Wergiliusz oprowadza wziętego Poetę po Piekle.  Poeta nie wykazuje większego zainteresowania pierwszym kręgiem Piekła, wypełnionym nieletnimi delikwentami.  Dzieci, którym wszystko wolno, rozbisurmanione wcielenia egotyzmu.  W drugim kole młodzież, Poeta widział to na studiach.  Każdy taki sam, żadnej byczej głowy, żadnej własnej myśli.  Odmawiają dyskusji i wzbraniają jej innym.  Na każdym kroku czują się dotknięci i tak bardzo pragną nikogo nie obrazić, że są obrazą dla Pana Boga i jego Przykazań.  W trzecim kole dorośli, którzy są jak dzieci.  Marzą, aby cofnąć się do dziecięctwa, by ktoś wreszcie zdjął z nich odpowiedzialność.  Poeta poczuł się niepewnie.  Wstąpili w czwarty krąg, wypełniony starymi ludźmi.  Dogorywają w domach starców; postradali rozum i zmysły, kontrolę nad sobą i swym organizmem, nie mają woli ani pojęcia o sobie samych, a co dopiero mówić o szczątkach godności, ale czepiają się każdej namiastki życia.  Piąty krąg wypełniają niewiasty, co pragną być mężami i vice versa, chudzi, co chcieliby być grubi, i tłuściochy zapatrzone w chudość, biali co chcą być czarni, i czarni, którzy wszystko by oddali, byle tylko stać się białymi, matki, które nie chciały dzieci, i nieobecni ojcowie.  Poeta zauważył nawet pustelnika, marzącego o salonach.

Ale oto otwiera się przed przerażonym wzrokiem Poety szósty krąg, a w nim duszą się w sosie własnego narcyzmu, zachwycone sobą feministki i rozmiłowani w swym machismo męscy samcy, a obok czarni rasiści i niedorozwinięte półgłówki z Ku Klux Klanu z białą skórą, ale z czerwonymi karkami i duszami, a wokół nich globalna międzynarodówka nacjonalistów wszystkich krajów połączona z niewolnikami metod statystycznych.  Wszyscy są zapatrzeni w ekrany swych telefonów, a w nich we własne blade odbicia.  Zaprzedali tę oto chwilę, ten jeden, wyjątkowy moment swego niepowtarzalnego istnienia, za złudzenie bycia gdzie indziej, za iluzję kontaktu z Innym (choć takim samym), kto sam przestał istnieć, bo przemienił duchową cząstkę swego bytu w wirtualny sztafaż.

Poeta rzucił okiem na swój telefon i znalazł się w ostatnim kręgu: wśród czterech białych ścian, w przeraźliwie ostrym, białym świetle, przy groźnym pomruku chmury miliona komputerów, które nie wróżyły niczego dobrego.  Oddalony głos Wergiliusza oznajmił mu, że tu w procesie przyspieszonej ewolucji przemienia się niedoskonałego człowieka w wyższy gatunek, gatunek pod tytułem h+.  W transhumanistycznym laboratorium, ludzki intelekt spotęgowany zostanie dzięki sztucznej inteligencji, fizjologiczne ograniczenia będą usunięte, bioniczne mechanizmy zastąpią członki i organy ludzkie.  Śmiertelność przestanie być przekleństwem ludzkości, choć pozostanie nadal problem nudy w poniedziałkowe popołudnia.  Poetę oblał zimny pot, bo lubił z wyższością udawać znudzenie.

Modny wierszokleta zdołał uciec ze swej piekielnej wycieczki krajoznawczej i poczuł, że i jego zakuty poetycki łeb także przemieniać się zaczął w byczą potworność.  Bez ostrzeżenia, bez śladu względów dla zachowania pozorów, świat przemienił się w swoje przeciwieństwo, obrócił się na nice, jak znoszony szynel.  Ale przenicowana kapota może nadal okryć człowieka przed burzą, gdy świat obrócony na nice ma w sobie coś niezrozumiałego i obcego, wobec czego byczy łeb wydawać się może znanym i swojskim, i mile widzianym punktem odniesienia.  Toteż Poeta powitał ciemności Labiryntu z nieskrywaną ulgą, a może nawet z radością, choć przy panujących wokół ciemnościach, nie musiał się do tego przyznawać nawet sobie samemu.  Wobec kręgów piekielnych, bycza samotność nie wygląda nagle tak źle.

Ja, Minotaur, monstrum skrywane przed światem, potworny przedmiot polowania z nagonką, zachowuję wiarę w euklidesową moralność.  Ja, Minotaur, karmiony krwawymi odpadkami wielkich kultur, deklaruję newtonowską prawdę.  Ja, Minotaur, bezkształtny pół-zwierz, pół-duch, podtrzymuję ufność w kantowską powinność.  W ciemnościach Labiryntu świadczę prostolinijnej Światłości.


Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com

URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2018/04/08/minotaur-w-nieeuklidesowym-labiryncie/

Copyright © 2007 . All rights reserved.