- - https://wydawnictwopodziemne.com -

Peerelowska logika czyli „niebyt istnienia”

Posted By admin On 28 września 18 @ 6:44 In Andrzej Dajewski | 11 Comments

W swoim ostatnim artykule pt. „Bojkot?” [1], Dariusz Rohnka zacytował moją wypowiedź w dyskusji związanej z poprzednim tekstem jego autorstwa, omawiającym obecną postawę niegdysiejszego, legendarnego antykomunisty. Chciałbym ją poszerzyć, odnosząc do szerszego kontekstu postaw Polaków względem zarówno „pierwszego” peerelu jak i „nowego, wspaniałego” peerelu – komunistycznego tworu, który powszechnie uznawany jest za wolną Polskę. Wspomniana kwestia wydaje mi się warta uwagi i przyjrzenia się jej bliżej.

Postawa ludzka wynika najczęściej z kierowania się w życiu zestawem reguł. Nasze decyzje podejmowane są na podstawie przesłanek – informacji, które oceniamy jako prawdziwe bądź fałszywe. Proces ten zwykło określać się mianem logiki postępowania. Logikę postępowania w (nie)realiach tzw. III RP, nazywam logiką peerelowską. Nie wzięła się ona znikąd, ma swoje – dobrze rozpoznane – źródła w logice bolszewickiej, czyli logice postępowania w bolszewizmie. Faktycznie jest jej częścią składową.

Ex falso sequitur quodlibet

Logika bolszewicka to logika, w której podstawową zasadą jest to, że z fałszu wynika wszystko, przede wszystkim zaś akceptacja komunistycznego systemu władzy. W „Drodze donikąd” Józef Mackiewicz opisał w jaki sposób bolszewizm wpływa na rozumowanie oraz zachowanie się człowieka poddanego jego oddziaływaniu. Proces ten charakteryzują zjawiska zaprzeczania samemu sobie, powszechnie przyjętym pojęciom, a nawet własnym zmysłom. W swojej powieści Mackiewicz ukazał, w jaki sposób sowieci skłaniali do tego ludność zniewolonego przez nich kraju. Aby osiągnąć ten cel, stosowali przede wszystkim metodę psychicznego zniewolenia, wykorzystując strach przed przemocą oraz uciekając się do oszustwa. Ta ostatnia metoda okazała się być wyjątkowo skuteczną. Grając na poglądach ofiar, uczuciach narodowych, albo też na materialnych potrzebach i dążeniach, bolszewicy nakłaniali je do przyjęcia prokomunistycznej optyki, aby następnie wykorzystać dla siebie – wciągnąć w tryby machiny swojej władzy, aż do poziomu służalczości. W ten sposób, komunistom uległa ogromna część społeczeństwa. Mało kto usiłował się im przeciwstawić.

Mackiewicz przedstawił to, czego był świadkiem, żyjąc przez blisko rok w sowieckiej „niewoli Ducha i Myśli”. Ten czas wystarczył sowietom do spowodowania zasadniczych zmian w świadomości i postawie wielu ludzi, wcześniej praktykujących wolność myśli i wypowiedzi, nierzadko też, początkowo komunizmowi przeciwnych. Osoby te dobrowolnie przyjmowały i stosowały logikę bolszewicką, ulegając następnie szybkiej sowietyzacji. Dla małżeństwa Mackiewiczów, skondensowane kłamstwo, rozkład społeczeństwa i jego pierekowka stanowiły najbardziej antyludzką cechę komunizmu. Postanowili nigdy więcej nie pozostawać w zasięgu komunistycznego zniewolenia, wybierając emigrację polityczną. Do końca życia zwalczali bolszewizm wolną myślą oraz swoimi talentami – literackim i publicystycznym.

W świetle tego co zaobserwował i opisał Mackiewicz w swojej powieści, trudno się dziwić, że trwałe zniewolenie całej Polski przez bolszewizm w następstwie Drugiej Wojny Światowej spowodowało ogromną destrukcję w umysłach i postawie jej mieszkańców. Tych samych, którzy wcześniej, wobec okupacji hitlerowskich Niemiec, potrafili zorganizować się w liczny ruch oporu przeciwko nim i walczyć z nimi zbrojnie. Metody opisane wcześniej i zastosowane na zajętych przez sowietów terenach w latach 1940-41, przyniosły komunistom zwycięstwo także cztery lata później w opanowanej przez nich reszcie kraju. Podobnie jak wówczas, w proporcji do liczby ludności, rzeczywiście antykomunistycznych postaw było niewiele, a tych którzy walczyli z bolszewikami zbrojnie była garstka. Przeważała postawa akceptacji komunizmu przy jednoczesnym, większym lub mniejszym nastawieniu krytycznym do polskiej implementacji komunistycznego ustroju. Wbrew dzisiejszej, narodowo-patriotycznej mitologii, od początku opierał się on zasadniczo na komunistach polskich i na wielu Polakach, którzy im służyli (wśród nich nierzadko, na niedawnych akowcach). Udział niekomunistycznych elit narodowych w komunistycznych „instytucjach” pod hasłami „pozytywizmu” i „zachowania narodowej tkanki”, w początkowym okresie w jego „rządzie” i „sejmie”, a w późniejszym okresie jedynie w „sejmie” (gdy do „rządzenia” przestali już być komunistom potrzebni), poskutkował tym, że ilość wspomnianych postaw krytycznych uległa znacznemu zmniejszeniu. Tym bardziej, że komuniści uzyskali także znaczące wsparcie ze strony duchowych przywódców Polaków – hierarchów Kościoła Katolickiego. W rezultacie tego wszystkiego, Polacy w ogromnej większości nie tylko zaakceptowali komunistyczną władzę i ustrój, ale też otwarcie je poparli. Manifestacją tego poparcia był tzw. polski październik w 1956 roku, a ponownie wyrażone zostało ono (w innej formie) na początku lat 70., względem kolejnej ekipy komunistycznej władzy (w istocie, każda ekipa komunistów była kontynuacją poprzedniej; zmieniały one co najwyżej taktykę). Kolejnym wyrazem akceptacji komunistycznego ustroju był tzw. ruch dysydencki (de facto komunistyczny) i wewnątrz-opozycyjny w latach 70., a następnie ruch „Solidarności” w latach 1980-81. Nie prezentowały one postaw antykomunistycznych (w „Solidarności” antykomunizm był faktycznie zwalczany), domagając się jedynie zmian – nadania komunizmowi „ludzkiej twarzy” i/lub większych swobód w jego ramach.

Powszechna akceptacja komunistycznej władzy, wbrew temu co sobie i światu wmawiano, oraz adaptowanie się do komunizmu i popieranie go, były wynikiem przyjęcia przez większość „obywateli peerelu” logiki bolszewickiej. Z fałszu komunistycznego „państwa”, wynikała więc jego akceptacja i sowietyzacja. Zakłamanie, pozbawianie znaczeń podstawowych pojęć i słów, degeneracja słabych moralnie jednostek i inne negatywne zjawiska, charakterystyczne dla rozkładu społeczeństwa, stały się trwałym elementem komunistycznego bytu Polaków. Samodzielne myślenie, w ogromnej mierze, zastąpione zostało myśleniem kategoriami kolektywu narodowego, który generalnie uznawał komunistyczne państwo za własne. Celem zaś tych, którzy kontestowali komunizm (zwykle jedynie w wydaniu sowiecko-polskim) nie stało się jego odrzucenie i przeciwstawienie się mu, lecz zmienienie go celem „poprawienia” i/lub „unarodowienia”; ergo jego ulepszenie. Komuniści potrafili umiejętnie to wykorzystać, aby wzmacniać swoje rządy oraz przeprowadzać taktyczne rozgrywki.

Przyjęcie logiki bolszewickiej przez Polaków w peerelu, miało swój oddźwięk wśród tych, którzy po wojnie wybrali emigrację polityczną w wolnym świecie. Występując przeciwko zniewoleniu Polski przez komunizm, emigracja polityczna w większości uznała ostatecznie władzę komunistyczną i ustrój komunistyczny. W połowie lat 70., chcąc jak najbardziej wesprzeć dysydentów i „poprawiaczy” komunizmu w kraju (mając w tym ogromne wsparcie ze strony instytucji propagandowych rządu amerykańskiego, takich jak polskojęzyczne rozgłośnie radiowe RFE oraz VOA), dołączyła do ich apelu adresowanego do władzy komunistycznej o nie zmienianie peerelowskiej „konstytucji”. Tym samym, dała się łatwo wciągnąć w komunistyczną rozgrywkę i dobrowolnie zrezygnowała z postawy nieuznawania władzy komunistów, porzucając swoje deklaracje o jej nielegalności. Odnosząc się do „konstytucji” komunistycznego ustroju i adresując swoje stanowisko do komunistów, uznała tym samym zarówno ustrój jak i władzę. Był to faktyczny koniec zjawiska polskiej emigracji politycznej w wolnym świecie, od tej pory stała się jednym z czynników peerelowskiej rozgrywki wewnątrz-systemowej. Józef Mackiewicz bardzo trafnie przedstawił i ocenił tę zmianę emigracyjnej postawy w swojej publicystyce z tego okresu (na błędy tej postawy wskazywał wielokrotnie już wcześniej, obserwując proces emigracyjnego „toczenia się po równi pochyłej”, w kierunku akceptacji polskiej implementacji komunizmu).

Zarządzony przez komunistów na początku lat 80. „stan wojenny”, początkowo nieco oczyścił mętną atmosferę polityczną peerelu, skutkując wzrostem nastrojów antykomunistycznych. Wspomniana atmosfera, nie stała się jednak na tyle przejrzysta, aby Polacy, w znaczącej liczbie, chcieli odrzucić komunizm. Najbardziej radykalną postawą była w tym czasie postawa bojkotu – wymuszenia zmian postaci systemu, a nie postawa odmowy uznawania komunistycznego „państwa”. Wśród Polaków ujawniły się wszakże postawy sprzeciwu wobec komunizmu oraz środowiska deklarujące chęć przeciwstawienia się mu. Lecz i z tym zjawiskiem komuniści sobie poradzili, tym bardziej, że nie było ono znaczne. Przywrócenie komunistycznego „porządku”, na dłuższą metę, doprowadziło ostatecznie do całkowitego zaniku postaw antykomunistycznych wśród Polaków. Kulminacją tego procesu były lata 1988-91, gdy na potrzeby oszustwa pierestrojki władcy peerelu, posługując się taktyką „okrągłego stołu” przeprowadzili, przygotowaną przez siebie i nadzorowaną, „transformację ustrojową”, a następnie „oddali władzę” niekomunistom (zachowując wszakże dla siebie „pakiet kontrolny” nad aktywami tejże „władzy”). Tym samym niekomunistom, których celem było „poprawienie”, bądź też „unarodowienie” komunizmu. Utrzymując ciągłość instytucjonalną, prawną i (w kluczowych dziedzinach) personalną, stworzono atrapy współczesnej demokracji oraz gospodarki kapitalistycznej, po czym, aby tę mistyfikację uwiarygodnić, rozwiązano partię komunistyczną.

Tak spreparowany nowy-stary twór państwowy, ogłoszono wszem i wobec wolną Polską, odzyskaną na skutek rzekomego upadku komunizmu. System komunistyczny „zniknął”, a Polacy dostali to czego pragnęli. Tym, którzy już wcześniej ulegli komunizmowi i służyli mu, akceptacja oszustwa nie sprawiła problemu. Komunistyczna logika, którą stosowali od lat, czyniła każde kłamstwo prawdą i każde posunięcie komunistycznej władzy było przez nich uznawane za właściwe. Nikt też, kto był dostatecznie lojalny, nie pozostał „na lodzie” – komunistyczne zasoby były znaczne. Z kolei tym, którzy popierali komunizm „z ludzką twarzą” i/lub narodowy komunizm, „transformacja ustrojowa” oraz pozory władzy ich przedstawicieli całkowicie wystarczyły do zidentyfikowania się z nowym tworem. W przypadku zaś nielicznych, którzy się temu jeszcze opierali, przeważyła postawa tych przedstawicieli narodowej elity, którzy wcześniej demonstrowali swój sprzeciw wobec „okrągłego stołu”. Ci jednak, wraz z oddaniem insygniów niepodległego państwa na rzecz pierestrojkowego tworu przez Rząd RP na Uchodźstwie – ostatnią legalną władzę Polski, również zmienili swoją postawę, angażując się czynnie w egzystencję „nowego, wspaniałego” peerelu. Uznali, że komunizm upadł i dołączyli do wcześniej obdarzonych przez komunistów pozorami władzy (miały one wszakże swój konkretny wymiar materialny). Także oni ostatecznie przyjęli i zastosowali logikę peerelowską, w której z fałszu upadku komunizmu wynika wolna Polska. Atmosfera polityczna stała się na tyle mętna, że nie sposób było odróżnić komunistów od niekomunistów. Polski antykomunizm przestał istnieć. Jak trafnie podsumował to komunistyczny realizator całej operacji: „stan wojenny i okrągły stół, to dwa końce tej samej polityki”.

Ex contradictione sequitur quodlibet

Summa summarum, to, czego w rzeczywistości nie ma, po 30 latach od „transformacji ustrojowej” i „upadku komunizmu”, dla praktycznie wszystkich Polaków istnieje. Narodowy byt opiera się dziś na wciąż odtwarzanym sofizmacie odzyskanego, wolnego państwa – na logice peerelowskiej. Gdy rzeczywistość obnaża fałszywe przesłanki, w ich miejsce natychmiast pojawiają się inne, również fałszywe. Nieudowodnione tezy uznawane są za aksjomaty, a fałszywe twierdzenia za prawdziwe. Koniunkcja rzeczywistości z jej zaprzeczeniem daje wynik dowolny, zależnie od oczekiwań. Oczekiwania zaś są bardzo duże. Aktualnie, setną rocznicę odzyskania niepodległości po zaborach i powstanie II RP, określa się nierzadko „stuleciem niepodległości”, z czego można wywnioskować, że Polska jest niepodległa nie tylko od ostatnich 30 lat, ale i była niepodległa wcześniej. Zatem nie tylko „drugi” peerel to wolna Polska, ale i „pierwszy”. Czegóż jednak chcieć od tych, którzy z obydwoma się identyfikują? Wszystko dzieje się dziś w przestrzeni wirtualnej rzeczywistości politycznej. I jak to w przypadku wirtualnej rzeczywistości zwykle jest, nic istotnego z niej nie wynika, ale za to zajmuje uwagę, bawi, wywołuje emocje, cieszy albo złości. Jakkolwiek kontynuacja peerelu jest oczywista, mało kto z Polaków tak właśnie uważa, większość uznaje pozory za rzeczywistość, stosując logikę peerelowską. „Mamy tylko taką Polskę”, jak bodaj cztery lata temu, wyraziła się osoba, z którą dyskutowałem na jednym z blogów. Mamy tylko Polskę Wirtualną.

Trzeba jednak przyznać, że inscenizacja – jakkolwiek tu i ówdzie przebija w niej jeszcze stara scenografia, wiele ról odgrywają wciąż ci sami aktorzy oraz nieustannie powtarzane są te same „dialogi” – jest wykonana z rozmachem i na pierwszy rzut oka może wydawać się udana. Zdecydowana większość Polaków jest bardziej zadowolona z życia w „III RP”, niż w poprzednim „ustroju” (tym bardziej, że dorasta już drugie pokolenie, które go nie zaznało). Wszystkiego jest „do wyboru, do koloru”, konsumpcja jest na poziomie „zachodnim” (przynajmniej takie jest odczucie), są szanse na mniej czy bardziej dostatnie życie (wprawdzie to drugie pod pewnymi warunkami, niekoniecznie wynikającymi z własnych umiejętności i talentów), można wreszcie pojechać gdzie się chce i kiedy się chce za granicę, zarobić tam lepiej niż tu, a nawet nie wracać – osiąść w bogatym „socjalu”. No i koniec końców jest też demokratycznie (cokolwiek to słowo dziś oznacza) – „można wybierać i mieć wpływ” (przynajmniej tak wszyscy twierdzą). W Niuni europejskiej i w NATO, czyli tutaj jest teraz prawie „Zachód”. To, że „prawie” oznacza „pozornie” mało kogo interesuje. Różnice widzą tylko nieliczni, którzy samodzielnie myślą, a większość Polaków żyje hic et nunc i myśli kolektywnie. Tymczasem, patrząc na to z drugiej strony, Europa zachodnia stacza się coraz szybciej w bolszewizm pod zarządem Niuni, w którym polscy komuniści także mają swój udział. To praktyczna ilustracja tego, jak działa zasada naczyń połączonych. O to właśnie, zdaje się, chodziło bolszewikom i ich poputczykom. Od demokracji do demobolszewizmu.

Co poniektórzy dostrzegają jednak, że „coś tu nie gra”. Konstatacja ta skutkuje u nich dysonansem poznawczym, udaje się im jednak z tym zjawiskiem uporać. Tworzą na swoje potrzeby dodatkowe wirtualne światy (rzeczywistości) i przeformułowują znaczenie elementu nie pasującego do tezy. To co w „nowym, wspaniałym” peerelu wygląda bądź funkcjonuje nie tak jak powinno, nie wynika według nich z tego, że nie jest wolną Polską, lecz z winy innych albo też z zastosowania niewłaściwych rozwiązań. Winny jest najczęściej inny naród: Niemcy – bo to odwieczny wróg i chcą nas podbić; Rosjanie – bo to odwieczny wróg, imperialiści i też chcą nami rządzić, a do tego to „Azja”; Żydzi – bo chcą tu „judeopolonii” i wykończyć nas finansowo. Z kolei niewłaściwe rozwiązania to dla przykładu: za mało narodowej treści; źle funkcjonująca demokracja – zła ordynacja wyborcza lub źle dobrani przedstawiciele; zły model gospodarczy – za mało wolnego rynku albo za mało „niezależności finansowej”; niewłaściwy ustrój polityczny – „trzeba silnego wodza” albo nawet „króla nam trzeba!”. I tak dalej – „recept” jest bez liku, zależnie od wyobraźni kreatorów. Wszystkie te alternatywy dla sposobu zarządzania komunistycznym tworem, cechuje to, że są całkowicie oderwane od rzeczywistości, którą określa jego istota – fikcja wolnej Polski zbudowana na fundamentach peerelu, pod kontrolą tych, którzy ją spreparowali. Kontynuacja komunistycznego „państwa” i komunistycznego łgarstwa. Fikcja ta przyjmowana jest za rzeczywistość i co więcej, jest wciąż podtrzymywana oraz rozbudowywana, zgodnie z logiką peerelowską, z której wynika jej (nie)prawdziwość. Stąd właśnie wziąłem tytułowy „niebyt istnienia” – określenie, użyte w jednej z tegorocznych dyskusji na stronie Wydawnictwa Podziemnego przez osobę, która podpisała się pod nim (stosownie do treści swojej wypowiedzi) jako „gwiazdor Zechciał”. Zestawienie tych dwóch pojęć ze sobą, to synteza logiki peerelowskiej. Byt jest niebytem, niczym w powieści Orwella. Ze sprzeczności wynika wszystko.

W artykule o którym wspomniałem na wstępie, Dariusz Rohnka skoncentrował się na kwestii postawy bojkotu „wyborów” do instytucji „III RP”, za punkt wyjścia do swoich rozważań biorąc ostatnie deklaracje publicysty Aleksandra Ściosa. Chociaż Ścios określa „III RP” jako „komunistyczną hybrydę”, a siebie jako jej demaskatora, nie przeszkadza mu to nieustannie zajmować się jej sprawami, a przede wszystkim „polityką”, uznając ją za podmiot swojej publicystyki i swoich działań. Deklarując jednocześnie swój antykomunizm, jest w sprzeczności z samym sobą. Taka postawa Ściosa musi mieć swoje konsekwencje: wzywa do bojkotu peerelowskich „wyborów”, czyli do wymuszenia zmiany postaci „komunistycznej hybrydy”, tym samym akceptując ją. Bowiem, jak zauważa słusznie autor artykułu pt. „Bojkot?”, nie można bojkotować czegoś, czego się nie uznaje. Ścios kopiuje dziś postawę „obywateli peerelu”, którzy 30 i więcej lat temu, bojkotem domagali się „zmian” w peerelu, utożsamiając się w ten sposób z komunistycznym „państwem”. Aż doczekali się jego „transformacji” w „komunistyczną hybrydę” – z jednego fałszu w drugi. Ścios chce najwyraźniej tego samego.

Pisząc swój komentarz, miałem na myśli to, że bojkot jest demonstracją postawy zaangażowania się oraz to, że według mnie, właściwą postawą względem dzisiejszej peerelowskiej łżeczywistości powinno być co najmniej jej odrzucenie. Odrzucenie, w moim mniemaniu, nie jest bojkotem. Jest odmową uznania fikcji i wyrażeniem swojej niezgody na fałsz.


11 Comments (Open | Close)

11 Comments To "Peerelowska logika czyli „niebyt istnienia”"

#1 Comment By Przemek On 3 października 18 @ 2:39

Panie Andrzeju,

Po ciekawej lekturze pozwolę sobie zadać parę, zapewne naiwnych, pytań.
Jakoś tak mam, że zawsze trafię na jakieś zdarzenie, czasami błahe, ktoś poprosi o pomoc, rowerzysta się przewróci … i nie potrafię przejść obojętnie. Wielu obok odwraca głowy i idzie w swoją stronę.
To tak w związku z odrzuceniem udziału z zasady (proszę nie mylić z bojkotem). Zastanawia mnie Pana pogląd na demokrację. Z tekstu nie jest to jasne. W rozmowie z Darkiem przekazał to bardzo jasno. Ja mam z tym problem. Myślę, że taki np. wybór sołtysa we wsi to jasna sprawa, załatwią to w gospodzie, burmistrza małego miasteczka – tu już zaczynają się schody. Koligacje, układy, interesy. Prezydent miasta? No to już mamy politykę. Wyższe szczeble – parlament to już czysta polityka. Wybory do parlamentu europejskiego to już zupełnie odrębna sprawa. Myślę jeszcze o frekwencji wyborczej. Już tu kiedyś chyba o tym wspomniałem. Czy 50 procent nieuczestniczących robi to z przekonania? I jak tu się od nich odróżnić? Nie biorę udziału, bo odrzucam świadomie, czy mam wszystko w d… A może taka kratka do skreślenia „świadomie odrzucam udział w wyborach” tylko jak to potem liczyć, no i zapewne to nierealne. W swoim sumieniu jestem spokojny, ale w zasadzie traktowany na równi z ignorantami, których naprawdę obawiam się najbardziej, bo pójdą jak barany i nieważne czy założą tęczową koszulkę, czy z orłem.
Napisał Pan:
„W rezultacie tego wszystkiego, Polacy w ogromnej większości nie tylko zaakceptowali komunistyczną władzę i ustrój, ale też otwarcie je poparli. Manifestacją tego poparcia był tzw. polski październik w 1956 roku ….”
Tu nie zgadzam się, niezależnie od motywów, czy tylko materialnych czy wyższych nie wydaje mi się, aby była to manifestacja poparcia.

#2 Comment By Andrzej On 3 października 18 @ 5:58

Panie Przemku,

Czy chodzi Panu o to, jaki jest mój stosunek do demokracji? W jakim sensie demokracji? Jeśli chodzi o sens antyczny to raczej pozytywny (w sensie prawa do publicznego wypowiadania się i uzgadniania), choć bardzo sceptyczny co do efektów rządów ludu (ograniczonemu wszakże tylko do wolnych obywateli). Lud bowiem zwykle podlega swoim zachciankom, a nie kieruje się interesem wspólnym. Wybierano zwykle tego, kto się najbardziej podobał a nie tego, kto był najmądrzejszy. Jeśli chodzi o „demokrację szlachecką” (wersja polska wydaje mi się najbardziej rozwinięta) już mniej pozytywny, jako że opierała się ona zasadniczo na korupcji. Więc nie były to żadne rządy ludu (szlachty) tylko faktycznie rządy oligarchii, która szlachtę opłacała. Żadna demokracja tylko pieniądze i przywileje. Jeśli zaś chodzi o wersję współczesną, która okrzyknęła się fałszywie demokracją (nazwałbym ją modelem oświeceniowym) to zdecydowanie negatywny. To nie rządy ludu tylko rządy grup interesu albo rządy cwaniaczków (w ten sposób do władzy dochodzą wszelkiej maści bolszewicy). Prosiłbym jednak Pana o rozgraniczenie dwóch światów: demokracji tzw. Zachodu i „demokracji” peerelowskiej (umownie, bo odnosi się do wielu krajów). Nie mają one ze sobą wiele wspólnego, ta druga jest tylko „czekoladopodobną” atrapą. Rządy nad krajem de facto sprawuje ktoś inny, zza kulis, a nie wybrani przedstawiciele. Przyglądając się tutejszemu podwórku: wybór sołtysa przy piwie w gospodzie, o którym Pan wspomina, ma cechy już nie tyle interesu tej czy innej grupy, co zmowy. To nawet nie rządy głupoty (bo chyba zgodzi się Pan ze mną, że głupoty jest na świecie znacznie więcej niż mądrości, zatem ma więcej do powiedzenia) tylko rządy miejscowego „układu interesów”. Co do wyboru większych „szyszek” już sam Pan to podsumował. Większe „szyszki”, większe układy. Generalnie fikcja.

Ciekaw jestem, co Pan z kolei rozumie przez demokrację? To co mamy teraz między Odrą i Bugiem? To mi się zdaje wynikać z Pańskiej wypowiedzi. dla mnie jak napisałem, nie jest to żadna demokracja tylko pozory. Za zasłoną tych pozorów jest dopiero realna władza, której źródeł szukać należy w Magdalence (umownie rzecz ujmując), czy też konkretniej w komunistycznej strategii. W takim sensie, jakakolwiek frekwencja nie ma znaczenia. Ma znaczenie udział w fikcji i zgoda na jej trwanie.

To co napisałem w kwestii masowego poparcia polskich komunistów przez naród w październiku 1956 roku i później (początek lat 70., rządy Gierka i towarzyszy) jest dobrze udokumentowane. Milionowe uczestnictwo w komunistycznych wiecach i milionowe uczestnictwo w partii komunistycznej to nic innego jak manifestacja poparcia. Proszę sobie poszukać w Internecie pod stosownymi hasłami. Jeśli, jak Pan twierdzi, nie było to manifestacją poparcia władzy komunistycznej to czym to według Pana było? Wyrazem czego? Ja uważam, że było oczywistą manifestacją poglądów prokomunistycznych.

Co Pan ma na myśli pisząc o „wyższych motywach”? Czy wiarę w rzekome „dobro komunizmu”? Wiara zwykle jest w jakiś sposób manifestowana, zgodzi się Pan?

#3 Comment By Przemek On 4 października 18 @ 10:11

Panie Andrzeju,

Co października 56 to oczywiście ma Pan rację. Moje niezrozumienie. Jakoś tak 1956 kojarzy mi się odruchowo z czerwcem i stąd taka moja reakcja. Nieporozumienie, mój głupi błąd.

Co do demokracji również w większej części się z Panem zgadzam. Ja odbieram na zasadzie jeden człowiek jeden głos. Bez wartościowania, o tej słabości była już tu rozmowa. Za wszystkim stoją interesy i pieniądze. W „mądrość ludu” przestałem już wierzyć. Jednak nie zgodzę się z Pana rozróżnieniem na „rozgraniczenie dwóch światów: demokracji tzw. Zachodu i „demokracji” peerelowskiej (umownie, bo odnosi się do wielu krajów)”. Ja nie widzę większych różnic. Zakładając oczywiście poprawne liczenie głosów. Inna sprawa, że nawet w US mają z tym problem, a dodatkowo tam większość oddanych głosów nie decyduje o wygranej. Dla mnie kłopotem jest bierność, nie chcę być identyfikowany z tłumem baranów których nic nie interesuje poza swoim dobrobytem, a z drugiej strony uczestnictwo daje legitymizację. Zejście do podziemia nie wchodzi w rachubę, w tym przypadku dla mnie jest zero jedynkowo, albo tam albo powierzchnia, a tej nie chcę porzucać mimo jej niedoskonałości.

#4 Comment By Andrzej On 4 października 18 @ 3:58

Panie Przemku,

Poznańska rewolta czerwcowa, a konkretniej jej faza w której strzelano do komunistycznej władzy, to rzeczywiście inna kwestia. To był jednak zaledwie krótki błysk, niewielki ogień, który natychmiast ugaszono.

Różnica pomiędzy demokracją zachodnią a „demokracją” peerelowską jest taka jak pomiędzy palmą na Majorce a „palmą” na rondzie De Gaulle’a w Warszawie. Tam jednak jest realna władza wybranych przedstawicieli, i realna za nią odpowiedzialność (nie twierdzę, że idealna) a tutaj jest martwa tkanka i jakieś „taśmy”, które regulują kwestie bynajmniej nie władzy, tylko jej pozorów. Może postrzega Pan to inaczej ale faktem jest to, że rzeczywista władza w peerelu nie należy do tych, którzy wygrywają „wybory”. Jedynie jej niewielka część, nie naruszająca ustalonego, okrągłostołowego status quo.

Czy dobrze Pana rozumiem, że nie idąc na „wybory” podlega się tym samym groźbie klasyfikacji jako „baran, którego nic nie interesuje”? Szczerze mówiąc nie posądzałem Pana o takie poglądy. Sądziłem, że jeśli podejmuje Pan decyzję za samego siebie, nie ma Pan zamiaru kierować się interesem nieznanego Panu Ziutka. Czy kupując sobie pastę do zębów też kieruje się Pan opinią Ziutka, czy może kupuje tę, która Panu najbardziej odpowiada? Ja na to patrzę z przeciwnego bieguna. Nie idę na „wybory” bo uważam, że nie powinienem i że jest to słuszna decyzja. Zdanie pozostałych Polaków w tej kwestii nie ma dla mnie znaczenia, znaczenie ma moje przekonanie. To jest dla mnie postawa aktywna, mój wybór w kwestii, która mnie jak najbardziej interesuje. Inni mogą sobie mówić na ten temat co tylko chcą (i niejeden to mówi). Z innej strony, czy pragnie Pan poświęcić swoją suwerenność jednostki, swoje własne zdanie na rzecz stada, byle tylko ktoś nie nazwał Pana baranem albo nie posądził Pana o bierność, które to posądzenie nie ma przecież nic wspólnego z rzeczywistością? Jaka to bierność jeśli Pan podejmuje decyzję i wprowadza ją w czyn?

Moim zdaniem, uczestnictwo w peerelowskich „wyborach”, daje legitymację jedynie do przynależności do peerelowskiego mrowiska. Dla mnie jest ono uzewnętrznieniem kolektywizmu na którym opiera się bolszewizm.

#5 Comment By Przemek On 4 października 18 @ 6:56

Panie Andrzeju,

Dawniej mówiło się o różnicy między demokracją a „demokracją socjalistyczną”, że jest taka jak między krzesłem a krzesłem elektrycznym. Dzisiaj nie widzę wielkiej różnicy między demokracją „zachodnią” a demokracją w Polsce czy jak Pan woli peerelu.
Można ją zaakceptować lub w pełni odrzucić – to akurat jestem skłonny zrozumieć. Lud wybiera co mu się podoba. Przykład – ostatnie włoskie wybory. Inna sprawa to moje obawy o rosnące przyzwolenie na coraz bardziej ekstremalne ruchy narodowościowe (i tu nie myślę, że jest to głęboki plan).
Jakieś tam taśmy zupełnie mnie nie interesują. To tylko gra interesów. Zresztą żenująca.
Jeśli chodzi o bierność, to cóż to za czyn który niczego nie powoduje. I daje się sklasyfikować ze stadem baranów, przynajmniej statystycznie. Stąd moja myśl o „kratce” świadomie nie biorę udziału w wyborach. Tak, wiem to mrzonka.
Czytam teraz książkę o masie (w znaczeniu fizycznym) od greckich atomistów aż do pól kwantowych. Przypomniałem sobie właśnie prawa Newtona. Zwłaszcza pierwsze jest tu chyba adekwatne „Jeżeli na ciało nie działa żadna siła lub siły działającwe równoważą sie to ciało to pozostaje w spoczynku lub porusza się ruchem jednostajnym prostoliniowym”

#6 Comment By Dariusz Rohnka On 4 października 18 @ 7:15

Przemek,

Od dłuższej chwili wczytuję się w Twoją ostatnią wypowiedź i dochodzę do ostrożnego wniosku, że w gruncie rzeczy Tobie jest zasadniczo wszystko jedno. Powiadasz tak: stając wobec alternatywy podziemie albo powierzchnia, wybieram powierzchnię z jej niedoskonałością.

Wybacz prostolinijność, ale to nie jest szczere. Stąpając po świecie jakiś czas, dysponując sprawnymi pięcioma zmysłami, nie gorzej od innych potrafisz odróżnić płytką kałużę od bezdennego bagna. Przy czym tu nagle eufemizm „niedoskonałości‟? Bo wójt (a nie sołtys, jak mylnie pisałeś onegdaj) przygarnie mniej, jest nieco mniejszą polityczną świnią?

I cóż miałoby z tego wynikać z perspektywy peerelowskich „wyborów‟? Że niby wójt zatruje powietrze w mniejszym stopniu niż „prezydent‟ metropolii? Hm. Czy krocząc do urny zamierzasz głosować tylko na wójtów? Czy dlatego że, parafrazując klasyka: oni prostacy, cóż wiedzą nieboracy?

Czy Ty poważnie, chcesz całe to łajdactwo (pomieszane z głupotą) legitymować własnym imieniem?

I dlaczego? Bo to jedyna możliwa droga? Zejść do podziemia to zbyt niewygodne, stać z boku bezczynnie nie wypada?

Nie wypada, bo co? Bo to kwestia towarzyskiej ogłady, sznytu, spodni zaprasowanych w kant, krawata i poszetki, odpowiednio dobranych? Czy skórka warta wyprawki? Wyłącznie dla zachowania pozoru, że niby sprawy tzw. publiczne nie są ci obojętne? Ależ są!… i tego się trzymajmy.

#7 Comment By Przemek On 4 października 18 @ 8:22

Darek,

To trochę nie tak jak napisałeś. Powiedziałem wyraźnie albo podziemie albo powierzchnia. Co nie oznacza zgody na nie tak wcale piękne „okoliczności przyrody”.
Inna sprawa, że takie wychylanie się z dołu na powietrze, lub choćby zerkanie w dół, a może i wykopanie małego dołka (no tu już poszalałem) jest chyba pożądane.
Co do towarzyskiej ogłady itd. to nie rozumiem. Krawata już dawno nie zakładałem, spodnie owszem zdarza mi się, ale z tym Kantem to faktycznie mam problem.

#8 Comment By Dariusz Rohnka On 4 października 18 @ 8:33

Ależ Przemek,

Mnie chodzi jedynie o to, że my tu, w podziemiu nie gramy w warcaby, ani też w pokera na zapałki. Stawka jest rodem z Hamleta: być albo nie być.

Jeżeli wolisz „nie być‟ to, doprawdy, jedyna a krótka dziś okazja. Żarty wkrótce się skończą, a w miejsce „wolnego internetu‟ przyjdzie krwawa jatka.

Więc jeżeli korzystać z wolności od polityki, to tylko teraz.

Sam, równie chętnie jak Ty, zająłbym się poglądami Leukipposa czy Demokryta, czy innymi sprawami godnymi uwagi ludzi cywilizowanych, niestety – najpierw obowiązki, od których uciec mi nie wypada.

#9 Comment By Andrzej On 4 października 18 @ 9:29

Panie Przemku,

W moim mniemaniu bierność to obojętność. SJP dodaje jeszcze brak zaangażowania czy inicjatywy. Ja nie jestem obojętny, gdy świadomie nie uczestniczę w „wyborach”, odrzucając je jako prowokację i dezinformację. Przyznaję się do braku zaangażowania w peerelowskie „życie polityczne”. Ale robię to świadomie, z wyboru. Więc jest w tym chyba jakieś zaangażowanie, czy może raczej ustosunkowanie się. Dla Pana zdaje mi się, jest to czyn nic nie znaczący, bowiem „nic nie powoduje”. Dla mnie znaczący wiele, bo zachowuję się zgodnie z moim przekonaniem i sumieniem. To właśnie powoduje. I to także, że nie wspieram spreparowanej przez komunistów fikcji, nie podpisuję się pod nią, odrzucam ją. Czy to mało? Być może uważa Pan, że to czyn nic nie znaczący dla polskiego mrowiska, do którego jak sądzę, chciałby mnie Pan przypisać. Ale mnie to nie interesuje. Nie interesuje mnie udział w kolektywie. Czy uważa Pan, że znaczenie mają tylko czyny kolektywne?

#10 Comment By Przemek On 5 października 18 @ 9:36

Panie Andrzeju,

Ani mi głowie przypisywanie Pana do mrowiska. Wydaje mi się, że niejednokrotnie przedstawił tu Pan swoje podejście do nadrzędności jednostki i postępowania zgodnie ze swoim sumieniem nad, jak to Pan określił, „kolektywizmem”. No właśnie, nigdy nie pisałem o decyzjach kolektywnych, a tylko o własnych jednostkowych, choć rzeczywiście, jeśli nie odrzucamy demokracji samej w sobie, nasze jednostkowe decyzje stają się siłą rzeczy kolektywne.
Myślę, że jest Panu trochę łatwiej, będąc w pełni przekonanym o „wielkim planie”, którego nie neguję, zapewne był, choć uważam, że trochę się rozmył za wielkimi interesami, żądzą władzy a i jak niejednokrotnie tu stwierdzono nie jest wykonywany perfekcyjnie. Tu pokładam nadzieję.
Co do czynów. Może np. spacer do lokalu wyborczego i niezagłosowanie. Czyn był, zdrowie zyskuje a legitymizacji nie ma. Tylko statystyki nie obejmują, ale pal je licho. Na razie na poziomie samorządów, pozostanę jednak przy swoim. Może to wrodzony konformizm, który każe mi zadbać o swoje najbliższe otoczenie, choć nie znaczy to wcale, iż bagna nie dostrzegam.
Była tu kiedyś dyskusja o sensie rozmowy bez możliwości przekonanie do swych racji oponenta. To chyba inaczej, wprost jest to niezwykle trudne, ale jednak ziarna zostają rzucone. W głowie myśli pozostają i nakłaniają do zastanowienia, poznania (Poznania?) różnorodnych poglądów. Tu bardzo dziękuję wszystkim za takie podejście, cierpliwość, chęć przekonania i przekazywaną wiedzę.

#11 Comment By Andrzej On 5 października 18 @ 11:18

Drogi Panie Przemku,

Szczerze mówiąc, dla zdrowia wolę przejść się po Kampinosie z kolegą Jackiem. Zdecydowanie też wolę lokal gastronomiczny od wyborczego. Czy chodzi Panu o czyn partyjny czy też peerel(o)-twórczy? Żartowniś z Pana Panie Przemku.

Do Poznania i poznania chętnie daję się nakłonić. Moje myśli krążą wokół tych dwóch rzeczy bardzo często. Wzajemnie Panu dziękuję.


Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com

URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2018/09/28/peerelowska-logika-czyli-niebyt-istnienia/

URLs in this post:

[1] „Bojkot?”: http://wydawnictwopodziemne.com/2018/09/17/bojkot/

Copyright © 2007 . All rights reserved.