- - https://wydawnictwopodziemne.com -

A jeden poleciał nad gniazdo kukułki… (część II)

Posted By admin On 9 lutego 19 @ 9:59 In Michał Bąkowski | 10 Comments

Symetryczna struktura

Wiele arcydzieł sztuki ma ukrytą, wewnętrzną strukturę.  Np. Pasje Bacha napisane są według pewnego symetrycznego planu, w którym arie i duety, chorały i recytatywy spełniają precyzyjnie określoną rolę.  Muzyka i plastyka łatwiej poddają się tego rodzaju symetrycznej organizacji, ale istnieją także dzieła sztuki filmowej zbudowane zgodnie z odgórnie założonym planem.  Klasycznym przykładem symetrycznej konstrukcji może służyć sławne La Ronde Maxa Ophulsa, złożone z wielu, luźno związanych ze sobą opowieści.  Godny uwagi jest wszakże formalny zabieg Ophulsa, który w centralnej opowieści, jedynej w filmie na temat relacji małżeńskiej, używa statycznej kamery dla podkreślenia symetrii ekranu (ujęcie zza stojącego zegara, dwa identyczne małżeńskie łóżka).  Historie przed tą opowieścią i po niej, są swymi lustrzanymi odbiciami: narrator kończy opowieść tak, jak ją zaczął.

Podobną strukturę nadał Lotowi Forman, choć mamy tu do czynienia z linearną, a nie kolistą narracją.  W centrum filmu znajduje się sekwencja wyprawy na ryby, a po obu jej stronach jest po 10 scen w symetrycznym układzie.  Centralne znaczenie wyprawy rybołówczej jest oczywiste: tylko w tej sekwencji pacjenci są poza murami szpitala i tylko wówczas zachowują się jak wolni ludzie.  Film zaczyna się od ujęcia o świcie, kiedy gdzieś na horyzoncie miga światło nadjeżdżającego auta (przejrzysta metafora ex Oriente lux), a kończy się znikającą w zacienionym krajobrazie sylwetką uciekającego Wodza.  Oprócz tych trzech elementów – wyprawa na ryby, przyjazd Macka i ucieczka Wodza – wszystko dzieje się wewnątrz domu dla psychicznie i nerwowo chorych.

Na wstępie i w zakończeniu mamy scenę rozdawania leków; ale gdy początkowa scena jest obrazem porządku – każdy pacjent stoi w kolejce, by posłusznie przyjąć leki podane z okienka – końcowa scena jest karykaturą pierwotnego ładu: Mack się żegna i daje wariatom zupełnie inne lekarstwo, poczucie wolności.

Tuż przed, i natychmiast po wyprawie na ryby, odbywają się dwa konsylia lekarskie.  W pierwszym Mack żali się, że siostra Ratched nie jest uczciwa, że „nie gra według zasad”, a w drugim, lekarze wraz z Miss Ratched decydują, że McMurphy nie jest chory psychicznie, ale jest niebezpieczny, więc nie można go wypuszczać, a „trzeba mu pomóc”, co ma jednoznacznie złowróżbny podtekst.

W obu połowach filmu, po obu stronach wyprawy na ryby, mamy po trzy kluczowe sceny terapii grupowej.  Każda z nich zawiera w sobie element konfrontacji między Miss Ratched i McMurphym, ale z czasem przeradzają się one w konfrontacje między grupą i siostrą.  Przeplatane są one scenami grupowymi – grą w karty, grą w koszykówkę – i dialogami Macka z naczelnym lekarzem, z Wodzem, i wreszcie z pielęgniarzem, który tłumaczy mu jego sytuację w szpitalu czyli pozycję pacjenta, a nie więźnia.  Sceny terapii są jak wielkie Chorały między ariami i duetami w wielkim oratorium.  Zasługują one na bliższą uwagę.

Kolektywne dziobanie

Po wstępnej charakteryzacji wszystkich pacjentów oddziału, którzy przesuwają się przed okienkiem, w kolejce po leki, Forman konfrontuje ich ze światem zewnętrznym w osobie nowego pacjenta.  Kontrast jest oczywisty, podkreślony już samym wyglądem Nicholsona, ubraniem, zachowaniem etc.

Pierwsza sesja grupowa zarysowuje ramy nadchodzącego konfliktu.  Siostra Ratched próbuje nakłonić niechętnych pacjentów do zabrania głosu, co McMurphy „komentuje” głośnym tasowaniem kart.  Kiedy niespodziewanie wybucha najostrzejszy konflikt między Hardingiem i resztą grupy, Mack początkowo obserwuje go w zdumieniu, nawet pęka ze śmiechu, ale tylko do czasu, gdy Harding odrzuca „pomoc” Cheswicka, który próbuje stanąć po jego stronie.  McMurphy jest tu reprezentantem nas wszystkich, ludzi z zewnątrz, patrzących z niedowierzaniem na to, co się dzieje wewnątrz murów szpitalnych.  Zaczyna rozumieć metodę siostry, metodę „dziel i rządź”, kolektywnego dziobania.  Ratched stawia się poza i ponad grupą, by mieć nad nią kontrolę.  Scena kończy się długimi zbliżeniami twarzy dwojga oponentów.  I tak zaczyna się pojedynek Macka z potężną siostrą oddziałową.

Dwie sceny oddzielają nas od następnej terapii: gra w koszykówkę i gra w karty.  Obie podkreślają odmienność Macka.  W pierwszej, „rozmawiając z głuchoniemym Indianinem”, łamie konwencję szpitalną; w drugiej, próbuje ściszyć muzykę, co narusza inne reguły i prowadzi Miss Ratched do pouczeń, że musi dostosować się do zasad ustalonych na oddziale.  „Plamisz mi okno”, mówi siostra z uśmiechem, gdy McMurphy opiera się nonszalancko o szybę.  „Weźmiesz takie lekarstwa, jak ci każemy.  Jeżeli nie zechcesz ich połknąć, to znajdziemy inne metody.”

Mack z miejsca przejmuje inicjatywę podczas drugiej terapii.  Czy mogliby oglądać baseball?  Poddajmy to głosowaniu, odpowiada siostra.  Mack dostaje tylko trzy głosy.  W „wolnych i nieskrępowanych” wyborach większość pacjentów głosuje na tyrana, a przeciw wolności wyboru.  Patrzą się na siebie wzajem i każdy boi się podnieść rękę pierwszy.  Triumf komunizmu na tym polega, że ogromna większość ludzkości nie chce wolności, nie pragnie jej, wolność jej ciąży; większość ludzkości wolałaby, żeby ktoś inny za nich wybierał.  Komunizm jest zatem lepiej dostosowany do ludzkiej natury niż my, antykomuniści, gotowi jesteśmy przyznać.  Wielki Inkwizytor z powieści Dostojewskiego mówi do pojmanego Jezusa:

Chcesz iść między ludzi, a idziesz z pustymi rękami, z jakąś obietnicą wolności, której oni w swojej prostocie i przyrodzonej skłonności do nieładu nie mogą pojąć, której boją się i lękają, albowiem nie ma i nie było nic bardziej nieznośnego dla człowieka i dla ludzkiej społeczności niż wolność!

W następnej scenie, w łaźni, Mack nie przyłącza się do gry w monopol z wariatami, którzy nie chcieli oglądać baseballu, oblewa ich wodą, po czym deklaruje, że wybije okno przy pomocy marmurowego bloku i pójdzie do pierwszego lepszego baru obejrzeć mecz.  Wariaci są zafascynowani.  Po nieudanej próbie, wypowiada słynne słowa, które stały się mottem filmu: przynajmniej próbowałem.  Ci, którzy próbują się wyzwolić z niewoli, stoją na innym planie niż ci, którzy akceptują swą niewolę.  „Ojczyzna ujarzmiona pozostaje ojczyzną.  Ale ojczyzna akceptująca rabstwo, to dla mnie nie ojczyzna, a zagroda dla bydła” – mówi któryś z bohaterów Mackiewicza.  Mack (i Forman) wyrażają tu tezę starą jak świat, że „nie mury czynią więzienie”.  Próbując, Mack pozostaje wolny.

I tak dochodzimy do trzeciej terapii.  Tym razem przedmiotem dziobania jest Billy Bibbit.  Krostowaty młodzieniec, jąkając się opowiada o swej „miłości” do dziewczyny imieniem Celia.  Miss Ratched pyta, dlaczego nie powiedział o Celii swojej matce (która okazuje się być jej przyjaciółką), na co zaambarasowany i zakompleksiony Billy nie ma żadnej odpowiedzi.  Następuje w tym momencie niespodziewana interwencja Cheswicka.  Zacukany dotąd pacjent, prosi siostrę, by przestała naciskać Billy’ego, że to w końcu nie jej sprawa, dlaczego nie powiedział matce o swej miłości.  Przedmiotem tych spotkań jest terapia, odpiera wyniośle Miss Ratched.  Ale w takim razie, być może byłoby terapeutyczne obejrzenie meczu w baseball?  Następuje kolejne głosowanie, które siostra musi sfałszować, żeby móc nie zezwolić na oglądanie meczu.  Jednak Mack ogląda mecz w wyłączonym telewizorze, dzięki niezwykłej cesze ludzkiego ducha – wyobraźni.  Wyobraźnia jest siostrą wolności.  Zbliżenia twarzy siostry pokazują wyraźnie, że opanowana dotąd Miss Ratched po raz pierwszy traci kontrolę.

Wspomniałem już o dwóch konsyliach, które symetrycznie opasują wyprawę na ryby.  Pierwsze odbywa się z udziałem Macka, a drugie z udziałem siostry oddziałowej.  Mack zupełnie wprost oskarża siostrę o nieuczciwość, o prowadzenie fałszywej gry, o „znaczone karty”, ale na zakończenie pozostaje wcieleniem sowizdrzalskiej przewrotności i zadziornego utracjuszostwa: czy ma jeszcze jakieś pytania?  Owszem: „Może wiesz, gdzie ona mieszka?” pyta, wskazując na zdjęcie gołej panienki.

Sekwencja wyprawy na ryby zajmuje centralne miejsce zarówno strukturalnie, jak merytorycznie.  Jak to często bywa w takich wypadkach, nakręcona została na końcu (z wyjątkiem tej jednej sceny, cały film kręcony był w porządku czasu) i Forman długo nie chciał jej umieścić w filmie.  Już na początku, przyprowadzona przez Macka śliczna Candy, pyta siedzących w autobusie pacjentów, czy wszyscy są wariatami.  I nagle, to obraźliwe dla nich dotąd określenie, nadaje im cech indywidualności.  Mack udziela im osobistej i osobowej godności, traktuje ich jak jednostki, gdy przedstawia każdego z osobna: dr Cheswick, dr Taber, dr Scanlon, sławny doktor Scanlon, pan Harding…  Na łodzi pozostawia ich samych sobie, toteż z miejsca idą go podglądać z Candy, pokazuje im jak łowić ryby, ale daje im swobodę wyboru.  Zwraca się do nich jak do wariatów, co paradoksalnie daje każdemu z nich tożsamość, ponieważ dotąd ich odmienność była dla nich tylko ciężarem.  Teza Formana jest tu taka, że wyprawa na ryby, czyli wolność, jest lepszą terapią niż kolektywne dziobanie pod okiem Miss Ratched.  To bardzo ważna teza, ale raczej niesłuszna.

Złowrogie konsylium od razu po wyprawie, zapowiada dalszy ciąg wydarzeń.  Siostra Ratched chce „pomóc” McMurpy’emu, niezależnie od tego, czy jest chory, czy nie.

Tymczasem bunt narasta wśród pacjentów oddziału.  Dzięki entuzjazmowi Macka i gigantycznemu wzrostowi Wodza wygrywają mecz koszykówki, ale w kolejnym krótkim dialogu McMurphy dowiaduje się wreszcie od pielęgniarza, jaki jest jego status w szpitalu: „zostaniesz z nami tak długo, aż my cię wypuścimy”.  Ta rewelacja staje się zaczątkiem kolejnej scysji podczas terapii grupowej.

Z nieukrywaną goryczą, Mack zapytuje, dlaczego nikt mu nie powiedział, że lekarze i Miss Ratched mogą go zatrzymać w szpitalu tak długo, jak zechcą.  Dlaczego pozwolili mu molestować siostrę i narażać się na szykany, wiedząc, że on od niej zależy?  Mack pokazuje tu szokujące niezrozumienie systemu, który zwalczał przez całe swe zawadiackie życie; wydawało mu się, że jest na wakacjach z więzienia, że jest bezkarny, ale prawdziwa niespodzianka dopiero nadchodzi.  Bo oto okazuje się, że większość pacjentów jest na oddziale dobrowolnie.  Tylko kilku, a wśród nich McMurphy, jest zamkniętych przymusowo.  Harding, Cheswick, Bibbit i inni, mogą pójść do domu, kiedy zechcą.  Jak mówi Wielki Inkwizytor, „mając wolność, szukać chcą czym prędzej tego, przed kim można się pokłonić”.

McMurphy jest zbulwersowany.  Jak to?  Cały czas narzekają, zrzędzą, jak bardzo nienawidzą tego miejsca, a nie mają nawet odrobiny charakteru, żeby po prostu wyjść?  „Co wy myślicie?  Że jesteście wariatami, czy co?  Nie!  Nie jesteście bardziej zwariowani, niż przeciętny głupek idący ulicą.”  W kompletnej ciszy, Ratched uśmiecha się z triumfem: „To bardzo wymagające obserwacje, Randall.  Dziękujemy.”  I na tym skończyłaby się sprawa, gdyby nie to, że pacjenci zbyt długo już znali Macka.  Cheswick zaczyna domagać się papierosów: jakim prawem siostra odebrała im przywileje?  Wybucha awantura, „skandal”, jak żywcem wzięty z powieści Dostojewskiego.  Cheswick wpada w szał, Mack wybija szybę, by mu dać papierosy i go uspokoić, aż wreszcie Taber wpada w szał, oparzony rzuconym niedopałkiem, i zaczyna się bójka między Nicholsonem i pielęgniarzami, do której w obronie Macka dołącza się ogromny Indianin.

W interludium elektrowstrząsów dla „winnych”, dowiadujemy się przez kolejny recytatyw, że Wódz nie jest wcale głuchoniemy, że udając, broni się przed systemem, i przechodzimy do drugiej sceny terapii grupowej.  Tym razem McMurphy prawie przejmuje kontrolę nad spotkaniem.  Najpierw nabiera zdumionych pacjentów, że poddany został lobotomii, po czym wita się wylewnie z „ligą chorych umysłowo”, jak z najlepszymi przyjaciółmi, zwraca się do siostry Ratched per „Mildred” (czego nie było w scenariuszu) i otwarcie z nią flirtuje.  A to wszystko dlatego, że przygotowuje się do ucieczki.

Ale zanim ucieknie musi się pożegnać z wariatami.  Urządza dla nich nocną hulankę, bo czego potrzeba ludowi?  Chleba i igrzysk…  W tym wypadku igrzyska skończyć się mają randką Billy’ego z Candy.  Mack gotów jest odłożyć swą ucieczkę na chwilę, byleby Billy mógł spędzić jakiś czas z kobietą.  Można to widzieć w ten sposób, że Mack się „poświęca”, ale warto zwrócić uwagę, że poświęca raczej Candy, nie pytając jej w ogóle o zdanie.  Następuje w tym miejscu „to ujęcie”, sławne, niepowtarzalne zbliżenie twarzy Nicholsona, niezwykle długie, bo trwające 70 sekund – bez dialogu, bez żadnej akcji – tylko twarz aktora.

Konsekwencje zabawy były przewidywalne, wariaci spili się i zasnęli, łącznie z McMurphym.  Nadejście siostry Ratched zwiastuje ostatnią i krytyczną scenę „grupowej terapii”.  Tym razem pacjenci stoją w korytarzu, w ciasno zbitej grupie, są trochę zmieszani i trochę dumni, a przed nimi stoi surowa siostra oddziałowa.  Kiedy pielęgniarze znajdują Billy’ego w objęciach Candy, młodzieniec otrzymuje głośną owację.  Wypytywany przez siostrę, nie jąka się (po raz pierwszy w filmie), nie jest zawstydzony, ale tylko do czasu, gdy Miss Ratched wspomina jego matkę.  Jąkanie wówczas powraca i Billy w orgii oskarżeń wini Candy, wini innych pacjentów, wini Macka.

Po odkryciu samobójstwa Billy’ego, Mack ma ponownie szansę uciec, ale „poświęca się” raz jeszcze, bo woli raczej próbować zamordować tyrana-Ratched, niż wydostać się na wolność.

W ostatniej scenie, Wódz, zrozumiawszy, że McMurphy został poddany lobotomii, dusi go poduszką, by zachować jego mit.  Pusta powłoka Macka mogła już uciec tylko w ten sposób, toteż Wódz wypowiada znamienne słowa: „Idziesz ze mną.  Chodźmy.”  Wódz wykonuje plan Macka, wybija okno przy pomocy marmurowego bloku i ucieka przy narastających dźwiękach motywu, który słyszeliśmy na początku.

Opisałem treść filmu tak szczegółowo, ponieważ klasa filmu Formana polega na jego wielowarstwowości.  Pomimo ogromnego ładunku myślowego, można go odbierać na najprostszym poziomie: jako ludzki dramat, jako opowieść o kilku ludziach na oddziale psychiatrycznym.  Jednak poza wspaniałym spektaklem fabuły, poza wielkimi aktorskimi kreacjami, poza technicznym majstersztykiem, poza symetryczną strukturą, jest w Locie głęboka warstwa uniwersalnych znaczeń.  Obraz jest wielką metaforą, którą można czytać na wielu planach, choć trudno mi się zgodzić z Karoniem, że jest to przykład „anty-psychiatrii”.  Jest niewątpliwie prawdą, że Forman chciał, żeby jego film był „realistyczny”, toteż jego obraz psychiatrii amerykańskiej z lat 50. jest w miarę prawdziwy (np. trudna do oglądania scena elektrowstrząsów [1]), ale jego film jest „o psychiatrii” tylko o tyle, o ile Bracia Karamazow traktują o carskim sądownictwie.

Pean na cześć wolności

O jaką wolność tu chodzi?  Na najniższym poziomie, jest to wolność, żeby wstać i wyjść.  Większość pacjentów na oddziale Macka jest tam dobrowolnie, ale boją się świata na zewnątrz bardziej niż tyranii siostry Ratched.  Billy Bibbit jest tu szczególnym przypadkiem lęku przed matką, zresztą dość typowym dla XX wieku.  Jest młodym człowiekiem, który nie potrafi się uwolnić spod wpływu nadopiekuńczej i apodyktycznej matki.  Nb. Miss Ratched jest typem takiej właśnie despotycznej matrony, obarczającej syna winą za wyimaginowane przewinienia lub za rzekome ofiary, jakie ponieść miała dla syna.

Receptą Formana (i Keseya, i Nicholsona, i wielu innych) na kompleksy, na zbytnio kontrolującą matkę, na słabość charakteru jest – seks.  Wolny, niczym nie skrępowany seks, tzw. wolna miłość, choć z miłością nic to nie ma wspólnego, ma być panaceum na wszystkie bolączki ludzkości.  Harding i Billy znajdują się w domu dla nerwowo chorych, ponieważ nie potrafili sobie ułożyć życia seksualnego; a po spędzeniu nocy z Candy, Billy wydaje się być uwolniony od lęków i urazów, a nawet od nerwowego jąkania się.  Hulanka na pożegnanie Macka jest najbardziej jaskrawym przykładem, jak Forman myli swawolę z wolnością, wyuzdanie z wolną wolą.

Kolejny wąski kąt patrzenia na wolność w filmie Formana, to sugestia, że życie przestępcze jest wcieleniem wolności.  Jest tu wspomniana już kilkakrotnie tradycja sowizdrzalska, ale jej bardziej nowoczesnym wcieleniem są hollywoodzkie filmy gangsterskie.  W zdumiewającej wolcie, zdołano w ten sposób nadać pociągający blask i czar najbardziej zdeprawowanym bandytom na świecie, wobec których sowieccy urkowie wyglądają jak niewinne zuchy.  Rzekoma wolność przestępcy jest złudzeniem.  Jest on wolny od pewnych zakazów, ale już Cyceron zauważył, że rzymski obywatel jest niewolnikiem prawa, po to by pozostać wolnym.  Nawet złodziej pokłada ufność w powszechne przekonanie, że nie należy kraść, i byłby oburzony, gdyby on sam został okradziony.

Muszę poruszyć jeszcze jeden drobiazg, który ma dla mnie osobiste znaczenie.  Oglądałem film Formana w latach 70. w prlu, gdy można go było wyłącznie obejrzeć w kinie.  Widziałem go na Konfrontacjach, potem kilkakrotnie, gdy wszedł na ekrany, i wreszcie, zafascynowany, ponownie, kiedykolwiek nadarzyła się okazja w kinie Wiedza lub w Iluzjonie Filmoteki.  Byłem młodym człowiekiem i za każdym razem pękałem ze śmiechu, bo film jest przecież momentami komiczny.  Otóż wielokrotnie zwrócano mi uwagę w polskich kinach, że nie należy się śmiać!…  Być może z tego powodu Lot wiąże się w mojej świadomości z pojęciem „wolności do śmiechu”.  Książkowy Wódz rozmyśla nad humorem McMurphy’ego i dochodzi do wniosku, że jest to niekiedy wisielczy śmiech; śmiech zdesperowanego człowieka zapędzonego w róg.  Ale śmiech jest ważną bronią wobec opresji, jest znakiem buntu.  Czymże innym jest dzieło – ale także całe życie – Wieniedikta Jerofiejewa, jak nie śmianiem się prosto w oczy bolszewickiemu Bazyliszkowi?  Czy nie jest to znamię najwyższej wolności?

Kolejny wymiar wolności, to zamach McMurphy’ego na Miss Ratched.  Jest to znany o tysięcy lat problem „tyranobójstwa”.  Grecy byli w większości zdania, że zabójstwo tyrana jest moralnie sprawiedliwe; np. Aratus z Sykionu był jednym z największych bohaterów Grecji, ponieważ uwolnił swoje miasto od tyrana, będąc zaledwie nastolatkiem, po czym przyłączył się do Ligi Achajskiej i został jej przywódcą.  Ale chrześcijaństwo miało zawsze problem z tym pojęciem.  Problem, który wynika wprost z przekonania, że każda władza pochodzi od Boga.  Jeżeli tak, to nie tylko władza Pol Pota i Hitlera, ale nawet władza Miss Ratched pochodzi od Boga, a w takim razie, jak można się im sprzeciwiać?  Św. Augustyn zalecał bierne poddanie się władzy tyrana, traktowanie despotyzmu jako dopustu Bożego.  Ale św. Tomasz zmienił tę postawę: tyrani powinni być obaleni.  Poddanie się władzy tyrana jest moralne tylko wówczas, gdy obalenie go może doprowadzić do jeszcze gorszej formy tyranii.  Ba, ale czy Mack rzeczywiście poświęca się dla swej społeczności, by uwolnić ją od tyranii?

Dochodzimy tu do kolejnego, na pozór o wiele głębszego aspektu wolności w filmie Formana.  Oto McMurphy, XX-wieczne wcielenie Dyla Sowizdrzała, poświęca się na koniec dla nerwowo chorego Billy’ego.  Robi to po raz pierwszy, gdy pozwala mu pójść do łóżka z Candy, a po raz drugi, gdy odrzuca ostatnią szansę ucieczki, pozostaje na oddziale, dowiaduje się o samobójstwie Bibbita i próbuje zamordować siostrę Ratched.  Można tu mówić o jakimś odcieniu altruizmu, w tym sensie przynajmniej, że Mack odsuwa na bok swe egoistyczne motywy, żeby zrobić coś dla Billy’ego.  Wydaje mi się jednak, że nazywanie jego postępowania „ofiarą” jest grubym nieporozumieniem.  Mack każe Candy iść do roboty, jak rajfur prostytutce, co zresztą być może nie jest odległe od ich rzeczywistej relacji.  Nie pyta jej o zdanie, jej wolność go nie interesuje.  A jak się ma do tego wolność wyboru Candy, panie Forman?  Czy aby Mack nie jest wobec niej tyranem, jak Miss Ratched wobec niego?  A dalej, zostaje na oddziale, gdy ucieczka jest już mało prawdopodobna, nie po to, by oddać siebie w ofierze za bliźniego, by poświęcić się za słabego Billy’ego, ale wyłącznie dlatego, aby móc się zemścić na znienawidzonej Miss Ratched.  Żeby nie wiem jak rozciągać pojęcia, Randall McMurphy nie jest „postacią chrystologiczną”.

I wreszcie Wódz, uwolniony z psychologicznych kajdanów przez Macka, „uwalnia go”, zabijając.  Wyznaję, że przez wiele lat widziałem to zabójstwo jako metaforę ostatecznej wolności.  Nie może być jednak wątpliwości, że Wódz posuwa swą wolność do pozbawienia przyjaciela życia.  Problem tzw. „zabójstwa z litości”, kiedy cierpiący zostaje zabity, by nie cierpiał więcej, otrzymuje tu raczej niespodziewany kształt: Mack zostaje zabity, bo przestał być sobą.  Nie jest to przykład eutanazji, ponieważ nie ma tu elementu przyzwolenia (eutanazja na prośbę), ani nawet zakończenia cierpień.  Jest to zupełnie jednoznacznie: morderstwo.  Wódz wziął niniejszym na siebie władzę decydowania o życiu i śmierci: jeżeli McMurphy ma wegetować, to lepiej, żeby nie żył.  Zaiste, diaboliczna to wolność.

______

  1. Wielki antykomunista, Frank Wisner, wysoki oficer OSS i CIA, był tak zdruzgotany postawą rządu amerykańskiego wobec powstania na Węgrzech, że postradał zmysły. Poddano go serii brutalnych elektrowstrząsów.  W rezultacie przeżył całkowite załamanie nerwowe, a po kilku latach popełnił samobójstwo.  Elektrowstrząsy były codziennością amerykańskiej psychiatrii.

10 Comments (Open | Close)

10 Comments To "A jeden poleciał nad gniazdo kukułki… (część II)"

#1 Comment By Jacek On 13 lutego 19 @ 4:18

Panie Michale,

Naszła mnie taka refleksja a’ propos Pańskiego artykułu, że kino hollywoodzkie epoki początków marszu przez instytucje miało w sobie jakiś nieodparty urok. Nawet zdając sobie sprawę z wymowy tych filmów i intencji twórców, z przyjemnością do nich wracam. Może jest to kwestia formy, wtedy obowiązywały jeszcze standardy konstruowania scenariuszy, gry aktorskiej, scenografii wypracowane w złotych latach kina. Te filmy były od strony formalnej arcydziełami, co było prostą konsekwencją kultu rzemiosła, jaki wtedy obowiązywał.

Jeśli dziś przyjąć za wyznacznik jakości współczesnego kina z Hollywood Tarantino, to jest to gwałtowny spadek po równi pochyłej. Ja jego filmów zwyczajnie nie lubię oglądać, są prymitywne i nachalnie przeideologizowane. Nie ma w nich miejsca na niuanse interpretacji przekazu. Są jak walenie młotkiem w głowę widza.

#2 Comment By michał On 13 lutego 19 @ 7:46

Drogi Panie Jacku,

A mnie nasuwa się oczywiste pytanie: kiedy Pan dostrzega początki marszu przez instytucje? Czyżby dopiero „swobodni jeźdźcy i wściekłe byki”?

Wydaje mi się, że zaczęło się o wiele, wiele wcześniej. Tzw. Hollywood Ten, dziesiątka pracowników filmowych oskarżonych o komunizm, była zwartą grupą już w latach 40. To byli członkowie kompartii, a w niektórych wypadkach, jak najsławniejszy z nich, Dalton Trumbo, zupełnie otwarcie komuniści. Ale cofnijmy się jeszcze dalej, do lat 30., w których gwiazdy takie jak Katherine Hepburn były jednoznacznie na lewicy. A amerykańska literatura z lat 30.? Szkoda gadać.

Oczywiście ma Pan rację, jeżeli chodzi o ich rzemiosło. Sam Trumbo był na pewno wybitnym scenarzystą, choć w każdym scenariuszu, nie tylko w „Spartakusie”, ale nawet w „Rzymskich wakacjach”, przemycał „postępowe treści”.

Szczerze mówiąc, nie jestem przekonany, co do „przeideologizowania” u Tarantino. Jaką ideologię ma Pan na myśli? Prymitywny i nachalny – to tak. Ale jaka jest ideologia „Hateful Eight”?

#3 Comment By Jacek On 13 lutego 19 @ 8:34

Panie Michale,

To prawda, że komuniści w Hollywood byli już w latach 30, 40-tych. Ale wtedy nie było aż takiej dysproporcji w stosunku do niekomunistów, czy wręcz antykomunistów. Wtedy aktywni byli John Wayne, James Steward czy Ronald Reagan. Pewnie trzeba by zrobić głębszą analizę, na ile takie nazwiska mogły przeciwstawić się komunistom w środowisku filmowym, ale wydaje mi się, że w latach 70-tych było jednak zdecydowanie gorzej.

Tarantino też przemyca „postępowe treści”, tyle, że teraz są one nieco zmodyfikowane. „Nienawistna Ósemka” to przede wszystkim niszczenie mitu, na którym zbudowana jest amerykańska tożsamość, czyli mitu dzikiego zachodu i ogólne westernu, jako gatunku. Poza tym dość nachalnie lansowana jest tam emancypacja Murzynów, jako tzw proletariatu zastępczego. Ale przede wszystkim ten film ma charakter destrukcyjny, jest wymierzony w tę samą grupę, co działania hipisów w „Hair” w scenie na przyjęciu, czyli w białych, anglosaskich protestantów. To chyba oni stoją dziś na drodze „postępu” w Stanach.

#4 Comment By michał On 13 lutego 19 @ 9:15

Panie Jacku,

To oczywiście wszystko słuszne i nie myślę spierać się, że jest coraz gorzej. Ale stąd moje pytanie, gdzie Pan umiejscowił początek marszu?

Wedle klasycznej komunistycznej sztuczki propagandowej, potrzebowali prześladowań, żeby móc z nich uczynić męczenników. Taka była rola dziesiątki z holiłódź.

W Anglii na ogół wskazuje się na lata 60. jako zaczątek rewolucji. To wówczas miała się dokonać rewolucja obyczajowa, która doprowadziła do „nowego kina”, „nowej muzyki” itd. Ale uświadomiłem sobie niedawno ze zdziwieniem, że dwa wojenne filmy brytyjskie, które do tej rewolucji należą – „Most na rzece Kwai” i „Ice Cold in Alex” (nie wiem, jak to po polsku) – zrobione były w latach 50. Oba filmy zresztą znakomite. Za moich czasów, Ice Cold in Alex było zupełnie nieznane w Polsce. Czy to się zmieniło?

Być może ma Pan rację, co do Tarantino, to jest ideologia, np. feminizm w Kill Bill albo w Death Proof. Ale to jest tak toporne, tak pozbawione lekkości, tak tępe, że nie można tu mówić o „przemycaniu ideologii”. Jak Pan słusznie mówi, to jest ładowanie łopatą i wbijanie młotem. Wydawało mi się przez lata, że tylko dwa pierwsze jego filmy się do czegoś nadają. Ale nawet one dają się oglądać właściwie tylko jako komedie, a poza taką percepcją są raczej rzygowne.

#5 Comment By Jacek On 13 lutego 19 @ 9:48

Panie Michale,

Kiedy to się zaczęło? Myślę, że na większą skalę w latach 40-tych po ataku Hitlera na sojuz. Ubocznym produktem Leand Leasu były różne radosne produkcje hollywoodzkie, wychwalające Wujka Joe. Wtedy była odgórna presja na taką działalność propagandową, a ideowi komuniści chwycili wiatr w żagle.

Właśnie toporność filmów Tarantino wydaje mi się znakiem czasu. Prymitywny styl i przekaz jakoś tak wpisuje się w stylistykę obecną dziś w sztuce, muzyce, czy modzie. Chyba moda jest najlepszym przykładem. Czy na Wyspach też ludzie zaczęli ostatnio chodzić w podartych łachmanach i z różnego rodzaju żelazem w twarzy? Tutaj to się zaczęło jakoś niedawno, z pięć, siedem lat temu. Przecież jeszcze z dekadę temu nikt o zdrowych zmysłach nie ubierałby się jak kloszard z własnej woli. Co się stało z poczuciem estetyki? To wydaje mi się ciekawym zjawiskiem.

Zdaje się, że twórczość Tarantino jest odpowiednikiem tego trendu w kinie. Zgroza, zgroza, jak by powiedział Kurtz w „Jadrze Ciemności”…

#6 Comment By michał On 13 lutego 19 @ 10:12

Panie Jacku,

To jest przekonujące. Pewnie były lewackie skłonności i wcześniej, ale najpierw lewaków ochłodziły procesy moskiewskie, a potem sojusz z Hitlerem, więc wszystko się odnowiło wraz z przyjaźnią z Uncle Joe.

Ale z drugiej strony, już wcześniej, jeszcze przed bolszewią, byli amerykańscy Wobblies, był cały ogromny ruch probolszewicki w Ameryce po 1917 roku itd. Była ogromna sympatia rewolucyjnej Ameryki do wszystkich ludów, które chciały zrzucić monarchiczną opresję.

Ta moda, którą Pan opisuje, czy to nie jest po prostu odrodzenie mody punk z późnych lat 70.? Podarte dżinsy, skórzane kurtki i metalowe Bóg-wie-co przebite przez skórę na twarzy. Czy to nie jest ten styl? Pour épater les bourgeois.

Dobrze, ale nie powiedział Pan, co Pan myśli o „Ice Cold in Alex”. Nikt z moich polskich znajomych nawet o tym nie słyszał.

#7 Comment By Jacek On 14 lutego 19 @ 8:01

Panie Michale,

Oczywiście sympatie komunistyczne wykazywały różne środowiska w całym zachodnim świecie. W końcu komunizm to wynalazek Zachodu. Ale eksplozja prokomunistycznej propagandy w przestrzeni publicznej nastąpiła chyba właśnie w latach 40-tych.

Chyba ma Pan rację, że geneza dzisiejszych podartych portek, to epoka punku. Ale wtedy była to jednak ograniczona subkultura, a dziś zjawisko powszechne.

Niestety, ja też nie widziałem „Ice Cold in Alex”. Poczytałem trochę na ten temat, postaram się obejrzeć. Czy to nie jest aby coś nawiązującego do „Młodych Lwów”?

#8 Comment By michał On 14 lutego 19 @ 2:19

Panie Jacku,

Musiałem zajrzeć do tych „Lwów” I jestem pewien, że to widziałem, ale bardzo dawno I nie zrobiło chyba na mnie żadnego wrażenia, bo nic nie pamiętam. „Ice Cold in Alex” nie dzieje się wśród Niemców. To jest niebezpieczna wyprawa przez pustynię, ale główny bohater, oficer, który prowadzi wyprawę, jest alkoholkiem i z trudem tylko trzyma się przy zdrowych zmysłach.

Oczywiście dużą rolę odgrywa w filmie tytułowe „lodowate pyfko w Aleksandrii”.

#9 Comment By Jacek On 14 lutego 19 @ 8:48

Panie Michale,

„Ice” ciężko znaleźć w internetach, jest jakaś wersja z francuskim dubbingiem, w oryginale jeszcze nie znalazłem.

„Młode Lwy” widziałem dawno, pamiętam, że była świetna obsada, sam film trochę za miękki jak na dramat wojenny. Ale wtedy obowiązywały jeszcze inne standardy, sceny przemocy były łagodzone.

Natomiast chętnie przypomnę sobie „Most na Rzece Kwai”, bo też niewiele z niego pamiętam.

#10 Comment By michał On 14 lutego 19 @ 10:11

Ciekawe, że „Ice Cold in Alex” jest zupełnie nieznany w Polsce. Osobiście byłem w młodości zapalonym kinomanem i doprawdy znałem historię kina na wyrywki, ale nigdy nawet nie słyszałem o tym filmie. Kiedy pierwszy raz usłyszałem ten tytuł – już w Anglii, jako przykład klasycznego filmu wojennego – to wydawało mi się, że to musi być jakaś głupia komedia, ale nie: to jest bardzo dobry film.


Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com

URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2019/02/09/a-jeden-polecial-nad-gniazdo-kukulki-czesc-ii/

Copyright © 2007 . All rights reserved.