- - https://wydawnictwopodziemne.com -
Lajkonik w Okopach Świętej Trójcy czyli opowieść o emigracyjnym Rejtanie
Posted By admin On 10 kwietnia 20 @ 8:39 In Michał Bąkowski | 21 Comments
Kiedy znalazłem się w Londynie w drugiej połowie lat 80., z głową pełną Józefa Mackiewicza, rzuciłem się do lektury jego artykułów rozproszonych na łamach emigracyjnych pism. Spędzałem dwa wieczory w tygodniu w czytelni Biblioteki Polskiej, pożerając roczniki Lwowa i Wilna, Wiadomości i innych publikacji. Interesował mnie głównie Mackiewicz, ale bardzo prędko wciągnął mnie kontekst. Stałe rubryki, pełne znakomitych artykułów, jak choćby Siva rerum (nie wiedziałem wówczas, że pisał je Mieczysław Grydzewski, redaktor Wiadomości), nazwiska autorów znane tylko ze słyszenia lub zupełnie nieznane. Wcześnie natknąłem się na artykuł, który zapadł mi w pamięć: Chusta Weroniki, [1] pióra Zygmunta Nowakowskiego. Autor kontrastował proces norymberski z mordem sądowym dokonanym przez Tito na jednym z bohaterów wojny, generale Mihailoviću. Draża Mihailović, w przeciwieństwie do AK, odmówił wydania swej ojczyzny w ręce komunistów, więc to jego wydano w ręce Tity.
Nie zapomnimy o nim, my – Polacy. Mogą zapomnieć narody, które podczas tej wojny wyspecjalizowały się w handlu innymi narodami. My – nie.
Lecz, jeśli by na przekór naszej rozpaczliwej wierze, miała naprawdę zginąć ludzkość, rysy jej ostatnie utrwali nie aparat fotograficzny, ale chusta Weroniki, chusta najświętsza, biała i krwawa. Tragiczny negatyw. Klisza śmierci.
Piękne słowa. Tylko że, „my, Polacy” zapomnieliśmy o bohaterze z kretesem. Przypomniały mi się tamte refleksje sprzed lat, przy lekturze książki Pawła Chojnackiego, pt. Reemigrejtan, [2] o Zygmuncie Nowakowskim. Chojnacki zastanawia się na wstępie, jak trudno wiedzieć, dla kogo się pisze.
Czy istnieje jakaś zbiorowa opinia ludzi świadomych, wykształconych czy zainteresowanych kulturą? Czy istnieje pozaspecjalistyczne, ale kompetentne forum dyskusyjne? A główny aktor tej książki przekracza dyscypliny, czy też ujmując rzecz inaczej, obejmuje ich wiele. Biegli jednej dyscypliny pogubią się w nim, ale przede wszystkim bać się będą ogarnąć go w całości i wyjść poza swą branżę.
To mnie nie przekonywa. Wydaje mi się, że pisać, a szerzej, tworzyć, powinno się zawsze dla idealnego odbiorcy, zaspokajając najwyższe wymagania i potrzeby – własne. Tak tworzył wielki Jan Sebastian Bach, nie inaczej nieznany Pandolfi, którego muzyka leżała zapomniana w archiwach przez ponad 400 lat, by cieszyć moje uszy w XXI wieku. Tak samo pracowali anonimowi budowniczowie katedr, twórcy witraży, kamieniarze, rzeźbiący wymyślne rzygacze, które na zawsze umieszczone miały być z dala od ludzkich oczu. Co rzekłszy, życiorys Nowakowskiego jest rzeczywiście urozmaicony i barwny.
Socjalista za młodu, i legionista, wzięty aktor scen krakowskich, reżyser i dyrektor teatru, powieściopisarz, dramaturg, dziennikarz, a nade wszystko – felietonista i piewca Krakowa. Nowakowski propagował opiekę nad zwierzętami (bo chyba nie współczesny nam absurd „praw zwierząt”), kochał Cracovię, pisał potoczyście i z humorem; nadsyłał żywe reportaże z Niemiec w dniach dojścia Hitlera do władzy, gdzie dostrzegł rewolucyjny charakter wydarzeń i grozę czającą się w zmechanizowanych tłumach: „Byłem w stratosferze pychy. I w atmosferze chamstwa.” Zastanawiał się już wtedy, czy brunatna koszula nałożona na niemiecki naród była „kaftanem bezpieczeństwa, czy też koszulą Dejaniry, umaczaną we krwi zabitego centaura”. Po czym pojechał do sowietów – o, pardon! do Rosji – i zainteresował się ich teatrem. Był sławnym na całą Polskę autorem powieści „Przylądek dobrej nadziei”, sztuki scenicznej „Gałązka rozmarynu” i regularnych felietonów w „Ikacu”. Należał do niekłamanej elity Polski Dwudziestolecia, był u szczytu sławy, gdy Rzeczpospolita runęła w gruzy we wrześniu 1939. I tak przemienił się z Gustawa w Konrada. Wszystko to opisuje Chojnacki ze swadą, ale przytacza głównie opinie innych autorów, stojąc niejako na uboczu i przyglądając się, co też rozliczni znajomi pisarza oraz późniejsi badacze mają do powiedzenia o Nowakowskim. Osobiście, bardziej interesuje mnie jego zdanie, które na szczęście wypowiada (choć powściągliwie, i tylko na wstępie i w zakończeniu). Przytacza w pewnym momencie wypowiedź, jakoby „nie było przesady w powiedzeniu, że w najgorszym okresie stalinizmu cała Polska słuchała jego pogadanek”. To jest może najlepszy przykład, jak bardzo nie na miejscu jest metoda stania z boku i cytowania cudzych opinii. Ewidentnie, jest ogromna przesada w tym twierdzeniu, ale przytaczając je bez komentarza – być może z ironicznym uśmiechem, jednak czytelnicy tego uśmiechu nie widzą – autor legitymizuje tę oczywistą niedorzeczność.
Pomijając rozpiętość zainteresowań, życiorys Nowakowskiego nie różni się aż tak zasadniczo od wielu innych pisarzy polskich z owych czasów. Jednak Chojnacki widzi w nim „szczególnie krzywy uśmiech losu”, że człowiek przywiązany tak silnie do jednego miejsca, Krakowa, musiał „tułać się wśród obcych” przez resztę życia. Hmm, takich przykładów mamy mnóstwo w historii. Dante i Machiavelli, sławiący do końca życia Florencję, której nie danem im było ujrzeć ponownie. Owid tęskniący na wygnaniu za Rzymem czy Tukidyd skazany na banicję z umiłowanych Aten. A wśród polskich emigrantów, Hemar, ze swą nieprzebraną tęsknotą do Lwowa, Józef Mackiewicz i jego bolesny żal za utraconym na zawsze Wilnem i tylu innych, których ziemia i groby zdeptane zostały butami krasnoarmiejców.
Konrad na wojnie bez końca
Niezwykle ciekawa wydała mi się sprawa niedoszłego „zamachu stanu” z września 1939, nawet jeżeli odniosłem wrażenie, że Nowakowski nieco wyolbrzymił swą rolę w wypadkach (miał chyba w ogóle tendencję do konfabulacji). Chodziło o przejęcie władzy dyktatorskiej przez generała Sikorskiego, jaka więc szkoda, że autor nie zajął się tym zupełnie nieznanym wydarzeniem szerzej. Poprzez Lwów i Węgry, nasz bohater znalazł się we Francji, gdzie był uważany za „człowieka Sikorskiego”, z którym był wręcz zaprzyjaźniony; będąc blisko także z Kotem i Kukielem, był persona grata w nowej elicie. Był członkiem Rady Narodowej, ale prędko utracił wpływy przez nieustanne interwencje w obronie piłsudczyków. Poróżnił się ze swymi byłymi protektorami także w sprawach politycznych, zwłaszcza z Sikorskim za jego stosunek do sowietów.
„Białe plamy nie plamią”, powiedział, gdy jego artykuły w wojennych Wiadomościach Polskich poddawane były cenzurze. Nie mógł znieść cenzury angielskiej, zabraniającej mówienia o wschodnich granicach Polski, wzmianek o Lwowie i Wilnie, i wreszcie o Katyniu, ale prawdziwie zaszła mu za skórę cenzura polska, „niekiedy surowsza niż brytyjska”. W lutym 1944 odebrano Grydzewskiemu przydział papieru, co w wojennych warunkach było równoznaczne z zamknięciem pisma. W ostatnim swym artykule, Nowakowski argumentował, że Polska, wypowiedziawszy swoje „Nie” wobec Hitlera, „powinna odpowiedzieć słowem ‘Nie!’ także naszym brytyjskim sprzymierzeńcom, którzy nie pozwalają Polakom wymieniać nazw ‘Lwów i Wilno’”. A po latach komentował:
Pismo zostało zamknięte przez czynniki brytyjskie, dla dogodzenia czynnikom rosyjskim, a nie bez życzliwego udziału czynników polskich.
Te rzekome „czynniki rosyjskie” będą znamiennym elementem jego publicystyki powojennej. Innym znaczącym wątkiem jest niezachwiana wrogość wobec sowieckich tworów powstałych na gruzach Polski. „Nie chcę jej oglądać. Jest mi obca, wstrętna, nienawistna.” Był bezkompromisowy i uważał odrzucenie Polski ludowej za akt walki:
Odmowa jest aktem woli, aktem pozytywnym. Odmowa jest aktem miłości, obroną Polski prawdziwej przed wykolejeniem z drogi obranej przed dziesięciu wiekami.
W 1960 roku pisał, że to dla niego już 21 rok wojny. Jego wojna była walką o to, by Polacy nie zostali rozbrojeni moralnie, by pozostali gotowi do walki:
Abyśmy, gdy przyjdzie chwila, znaleźli kosy wyrwane nam z rąk i ciśnięte w kąt. Abyśmy, chociaż w znaczeniu moralnym, byli uzbrojeni, abyśmy wytężyli wzrok i słuch.
Na syreni śpiew, dochodzący go z prlu, odpowiadał:
Nęcą nas i wabią, wołając: „Budujcie razem z nami nasz polski, własny, cały dom!” Nieprawda! Ten dom nie jest ani polski, ani własny, ani cały.
Nie na darmo nazywany był Rejtanem emigracji i „dzwonem Zygmuntem”, bo przemawiał do Polaków z patosem i z wielką elokwencją, przemawiał soczystą polszczyzną, ale także z humorem i z rzadkim wdziękiem. W rezultacie był w nieuniknionych zatargach z Kulturą, a Mieroszewski nazywał go reakcjonistą. Nie sądzę, żeby taka opinia mogła przejmować Nowakowskiego. Bardziej interesuje mnie, co miał do powiedzenia na jego temat, inny niezłomny emigrant – Józef Mackiewicz. Chojnacki przytacza jedno zdanie z listu do Giedroycia:
Grydzewski pod wodzą swego „rejtana” – Nowakowskiego, zaczął się wycofywać w okopy Św. Trójcy.
Okopy Świętej Trójcy? Symboliczny bastion reakcji? Ostatni szaniec kontrrewolucji? Proszę mnie natychmiast zapisać do tych okopów! Ale dlaczego Józef Mackiewicz – antykomunista i kontrrewolucjonista z przekonania – miał mieć coś przeciwko okopywaniu się przeciw zalewowi bolszewickiego chamstwa?
Okopy Świętej Trójcy
W istocie, drogi tych dwóch pisarzy przecinały się często. Na krótko przed wojną obaj pisali o dziwnej historii „stotalizowanego pustelnika” w Pieninach (por. Nudis verbis), obaj byli członkami „Akademii Grydzewskiego” na emigracji od jej zarania i najwyraźniej nie lubili się wzajemnie. W 1961 roku Nowakowski wystąpił z wnioskiem, by zakazać publikacji sprawozdań z obrad „Akademii” (oprócz oficjalnych stenogramów w Wiadomościach). O ile wiem, jedynie Mackiewicz pisał takowe relacje, które zresztą są nie tylko próbką jego felietonistycznego talentu, ale także ciekawym dokumentem historycznym. Czyżby zatem Mackiewiczem powodowała osobista animozja, gdy wyśmiewał Emigrejtana? Pisał o Nowakowskim wielokrotnie, z mieszaniną sympatii i pobłażania.
Zygmunt Nowakowski mówił więc długo i przyjemnie o rzeczach takich jak Académie Goncourt, Académie française, błyskał erudycją starych dowcipów, starych pisarzy francuskich, przeplatał snobizm z kawałkami przedwojennych kawiarń literackich; trochę wspominki, trochę cytaty: wszystko jak powinno być w takich okazjach, by zostało po staremu. Bo zresztą po co inaczej, prawda? A w końcu nasza Akademia to żadna trybuna, ani areopag literacki, to tylko jury, wytypowanie najlepszej książki roku ubiegłego na emigracji.
A więc mówić o rzeczach wzniosłych i błahych, byle tylko nie dotykać spraw zasadniczych? Gawędy Nowakowskiego zbyt często krążyły wokół „czasów byłych, bezpowrotnych”, a to nie był styl Mackiewicza, ale wiemy przecież, że Nowakowski także nie stronił od kwestii zasadniczych. Kiedy dowiedział się o układzie Sikorski-Majski, „naurągał publicznie” Sikorskiemu, „a Kota traktował jak psa”, wedle Cata. Według innych obecnych, „walił pięścią w stół”, „w porywie gniewu chwycił za krzesło”. Nie jest to postępowanie człowieka, który nie rozumie wagi spraw zasadniczych. Zdaniem Pragiera, Nowakowski miał rzadką zdolność „trafiania ludziom do serca” i tu już mogę sobie wyobrazić podstawę istotnych różnic: Mackiewiczowi zależało na trafianiu do głowy. Paweł Chojnacki odkrywa przed nami jaskrawy przykład tej różnicy: oto nigdzie nie natrafił na przykłady, wskazujące, że Nowakowski odróżniał Rosję od sowietów. „Przeczuł Teheran i Jałtę”, ale też jego reakcja była głównie emocjonalna, co zresztą podkreślali jego wielbiciele, bo uważali to za wielką zaletę jego pisarstwa. Uważał za obowiązek „wprzęgnięcie twórcy w historyczną potrzebę chwili”. W pierwszym numerze Wiadomości, w roku 1946, pisał o Polsce jako „łyku tęgiego wina, które wzmacnia i jednocześnie zamracza”; o Polsce z dystansu, która jest „znakiem, hasłem”, „stanem uczuciowym, jest bezinteresowną a straszliwie bolesną igraszką naszej myśli”.
Według trzeźwej rachuby, polskość, to przede wszystkim zespół obowiązków, które przewyższają znacznie zespół przywilejów i korzyści.
Zadaniem emigracji było „zachowanie treści polskości i nienaruszoną treść Polski”. Nic dziwnego, że Barbara Toporska pisała z ironią, iż czytając felietony Nowakowskiego, „widzi się obraz emigracji polskiej, jak pomnik wykuty z marmurowego monolitu. Serce rośnie, zwłaszcza gdy p. Nowakowski wywyższa nas nad inne emigracje.” Stefania Kossowska nazwała Nowakowskiego „syntetycznym Polakiem”, który myśli i czuje jak większość Polaków. I tu jest chyba pies pogrzebany.
W 1948 roku Mackiewicz pisał w znakomitym artykule, pt. „Jak się zachować?”, który znalazł się w Nudis verbis:
Zaszczepianie fikcyjnego optymizmu o położeniu i nastrojach kraju, o rzekomej nieskuteczności propagandy bolszewickiej, o nieugiętości narodowego charakteru polskiego itd., itp., tzw. „podnoszenie na duchu” drogą zniekształcania obrazu (nawet Zygmunt Nowakowski pisze wciąż o Rosjanach przebranych za Polaków; rozumiem oszukiwać obcych, ale siebie?!) i bagatelizowanie największego niebezpieczeństwa, jakie nam grozi od strony bolszewizacji narodu – jest powtórzeniem taktyki z lat 1939 –1945.
Jego artykuł „Nie Rosja, ale Sowiety” z roku 1947 (także w Nudis verbis), w którym po raz pierwszy rozwija swą sławną tezę, że „Niemcy przeistaczają nas w bohaterów, bolszewicy w – gnój”, jest otwartą polemiką z Nowakowskim. To właśnie „myślenie i czucie jak wszyscy Polacy” zamykało Nowakowskiemu oczy na niebezpieczeństwo bolszewizacji. Widząc w sowietach tylko odwiecznego wroga, „Rosję”, rozbrajał swych czytelników. Wbrew intencjom zakucia Polaków w zbroję tradycji, rozbrajał ich moralnie. Innymi słowy, to jego niekłamany patriotyzm polski okazywał się słabością wobec sowieckiego zagrożenia.
Mackiewicz nazywał ten typ patriotyzmu „rozdzieraniem szat” i poświęcił mu kolejny artykuł z lat 40., który znaleźć można w Drogiej Pani. Był to patriotyzm „starych uprzedzeń, niechęci i tradycyjnych nienawiści”. Te pojęcia pragnął odesłać do lamusa, bo „mniejszym wrogiem wydaje się antyhitlerowiec Hans Muller i antybolszewik Iwan Iwanow, niż bolszewik Stanisław Kowalski”.
Spekulowanie na to, że Polak-bolszewik przestanie być bolszewikiem po upadku Sowietów, nie ma dużego sensu, bo taki Polak, który pod Sowietami staje się bolszewikiem, a po ich obaleniu przestaje być bolszewikiem, nie jest ani Polakiem, ani bolszewikiem, tylko – szmatą.
Miał wkrótce spotkać się ze skrajnym przykładem rozdzierania szat ze strony Nowakowskiego. Oto Władysław Studnicki zgłosił się na świadka obrony w procesie przeciw generałowi von Mansteinowi, a Nowakowski napadł na niego bez pardonu. W artykule pt. „Hobby p. Studnickiego” nawyzywał mu od „nieletnich osiemdziesięciolatków”: „To człowiek osobiście uczciwy, nieuczciwy narodowo. Najgorsza pod słońcem kombinacja.” Mackiewicz replikował listem do Wiadomości (także w tomie Nudis verbis). Znalazł u Nowakowskiego chęć „podeptania człowieka jako takiego”.
Za to, że prof. Studnicki ośmielił się uczynić gest rycerski w stosunku do powalonego wroga. W chwili gdy dwa miliony „przyjaciół polsko-radzieckich” płaszczy się „ze względów taktycznych”, gdy najwięksi współcześni poeci polscy, Julian Tuwim i K. I. Gałczyński, liżą buty Stalina z takim smakiem, z jakim lizał ostatni tylko hitlerowiec buty bądź co bądź swego Führera, gdy dziesiątki i setki innych literatów, uczonych, artystów polskich „dla zachowania substancji biologicznej narodu” pławi się w najwiernopoddańszych ukłonach i gestach w stosunku do wroga, który zwyciężył nas bez wojny, na gest prawdziwie rycerski w stosunku do wroga zwyciężonego i zmiażdżonego zdobywa się jedyny prof. Studnicki. Niestety, odprawa, której się za to doczekał, służyć może za miarę tego poziomu, do którego spadła dziś nasza wielka legenda rycerska.
Mackiewicz podziwiał odwagę Studnickiego. Nie bać się ani dyktatorów, ani gawiedzi, to jest dużo.
Nie bać się, to znaczy spojrzeć z dumą z najdłuższej, chociażby osiemdziesięciotrzyletniej perspektywy życia, że się nigdy i przed nikim nie pełzało na brzuchu.
Kiedy więc Mackiewicz mówił o „rejtanie w okopach Św. Trójcy”, to nie występował przeciw, miłej zapewne i jego sercu, niezłomności Nowakowskiego. Odrzucał w zamian jego polrealizm. W znakomitym liście do redakcji Dziennika Polskiego pt. „Ani polrealizm, ani socrealizm”, odrzucał rolę pisarza jako „instytucji narodowej”, gdyż nie różni się ona zasadniczo od roli pisarza pod komunizmem. Pisarz powinien być wolny od narodowej dyscypliny, w imię prawdy i w imię piękna. Powinien móc mówić swemu narodowi prawdy niechciane. Pisarz służyć powinien kulturze, a nie narodowi. W rzeczy samej, pisarz najlepiej służy swemu narodowi, gdy służy kulturze i prawdzie.
Mazowsze, Kisiel i arrasy
„Nie jest winą Nowakowskiego, że nie jest Mickiewiczem. Ale, oczywiście, ma go więcej w sobie, niż cała Kultura”, pisał, nie bez racji, Lechoń. A jednak patriotyzm Nowakowskiego był tak skrajny, że doprowadził go do posunięć, które trudno przyjąć, choć niestety łatwo wyjaśnić w świetle wewnętrznej logiki polrealizmu. Rozwinął np. akcję „upiększenia rynku krakowskiego”, nawoływał do hojności i zbierał pieniądze, które w końcu przesłano do Krakowa. „Swoją drogą ciekawe, co się stało z tym kapitałem?”, zapytuje Chojnacki. Poszedł zapewne do partyjnego skarbca, ale tym się już Nowakowski nie interesował. Opowiadał się następnie za oddaniem arrasów wawelskich w ręce polskich komunistów. Kiedy w 1957 roku zaproszono Miłosza do Sali Sztandarowej Instytutu Sikorskiego, Nowakowski grzmiał, że „należało salę po Miłoszu wykadzić”. Ale nie przeszkadzało mu, że w pierwszej części tego samego wieczoru, wystąpił poseł na sejm prlu, Stefan Kisielewski. Miłosza nazwał „narzędziem propagandowym Warszawy”, ale nie Kisiela. Czyżby był aż tak zaślepiony na działalność reżymowych katolików na emigracji? Tak być musiało, skoro w tymże 57 roku pisał:
Byłem dwa razy pod rząd na „Mazowszu”, skutkiem czego mam zarówno prawicę jak i lewicę obrzękłą od klaskania.
W kilka lat później tancereczki zespołu „Śląsk” zaprosiły go na scenę, by podziękować za poparcie. Czyżby nie widział, jaką rolę propagandową odgrywały śliczne, młode panienki z tych zespołów? Mackiewicz nigdy nie pozwolił się uwieść polrealizmowi:
I wszystko, co z tej „Polski” rzucane jest na rynek światowy, czy to w postaci tuczonych gęsi, czy wywodów panów Hrabyków, czy śmigających ze sceny majteczek tancerek „Mazowsza” – w mniejszym lub większym stopniu – służy komunizmowi.
I wreszcie być może najtrudniejsza do zrozumienia sprawa, kompromis o wiele poważniejszy niż zachwyt starszego pana na widok prlowskich majtek. W 1961 roku Nowakowski pisał do przyjaciółki w Krakowie, że udzielił zgody na druk swych powieści w prlu. Chojnacki przytacza fragmenty listów za wtórnym źródłem, po czym wyraża wątpliwości, co do ich autentyczności. Być może ma rację, bo to trudne do pojęcia, że ten zacięty wróg prlu dał się wciągnąć w tego rodzaju korespondencję (i rozmowy) z szefem Wydawnictwa Literackiego w Krakowie.
Niecałych pięć lat po jego śmierci, w 1968 roku, kiedy wystawiono w Londynie Gałązkę rozmarynu, Leopold Kielanowski szczycił się w programie, że „na scenach w Kraju nie ma obecnie miejsca na udramatyzowaną opowieść o zwycięskim zrywie Legionów pod wodzą Józefa Piłsudskiego”, ale wówczas prochy Nowakowskiego spoczywały już w Krakowie.
Fundament III RP?
Paweł Chojnacki jest zdania, że Nowakowski powinien był stać się „fundamentem kultury III RP”. Z mojego punktu widzenia, nie ma, i nigdy nie było, żadnej iiirp, jest tylko prl bis, ale Nowakowski nie pasuje nawet do niego, pomimo dominującego w dzisiejszej Polsce głośnego patriotyzmu na pokaz. Nowakowski opierał się zarówno „kulturze jaskiniowej, kulturze grobów katyńskich”, jak i „standardowej, zmechanizowanej, odpychająco trywialnej” kulturze, którą nazywał amerykańską. Dzisiejsza Polska pozostała obojętna na prawdziwą kulturę, zatem alternatywa pozostaje niezmieniona. Może więc, nie jest wcale dziwne, że o Nowakowskim głucho w prlu bis.
Są jednak chyba jeszcze inne powody, z których nasz bohater sam zdawał sobie sprawę.
Na trochę ponad rok przed śmiercią, zorganizowano dla niego zbiórkę pieniędzy od czytelników. Napisał wówczas do przyjaciółki:
Mam teraz tyle pieniędzy, że mógłbym, nie zarabiając wcale, żyć spokojnie i względnie dostatnio przez półtora roku, może więc lepiej byłoby wykorzystać tę sytuację, odłożyć na bok całą pracę zarobkową, a wziąć się do pisania rzeczy na serio i coś po sobie zostawić.
Nowakowski był zapewne najlepiej płatnym pisarzem na emigracji. Miał stałą rubrykę w londyńskim Dzienniku Polskim, pisał dużo do Wiadomości, choć nie tyle ile by chciał, i do Dziennika Polskiego w Detroit, ale najważniejsze, że dostawał dolary od Nowaka, z Wolnej Europy, za stałe pogadanki, których nagrał chyba tysiące. Mimo to – a może właśnie dlatego – miał świadomość, że „rozdrobnił się” w okolicznościowych mowach i felietonach. Jego najsłynniejsze rzeczy należą do literatury popularnej, a być może miał talent na coś ważniejszego. Dostrzegał „przerost felietonu w Polsce”, ale nie potrafił oprzeć się sławie, i roztrwonił talent na felietonowe drobiazgi, rozmienił się na drobne. Oceniając na podstawie nielicznych znanych mi próbek, jestem przekonany, że był znakomitym stylistą.
Nie potrafię ocenić, jaką pozycję powinien zająć w panteonie polskiej emigracji. Był jej wyrazicielem, przez co stał się rzecznikiem jej fundamentalnej słabości.
Powiedział o mnie jakiś niewinny pochlebca, że patrzę na życie jak człowiek teatru. Widzę w nim akcję, intrygę, role, dekoracje, światło. Podobno jednak przede wszystkim widzę… publiczność.
Dlaczegoś nasuwa mi się w odpowiedzi Stachura:
Życie to nie teatr, ja ci na to odpowiadam.
Życie to nie tylko kolorowa maskarada.
Życie tym straszniejsze i piękniejsze jest,
Wszystko przy nim blednie, blednie nawet sama śmierć!
Paweł Chojnacki walczył przez lata o „powrót Zygmunta Nowakowskiego do Krakowa” – bezskutecznie. Teraz sam wyraża wątpliwości, czy Rejtan emigracji chciałby mieć cokolwiek wspólnego z dzisiejszą Polską i stąd tytuł jego książki, bo może Pan Zygmunt rozdarłby szaty i powrócił na emigrację.
Pomimo obfitości przytoczeń i setek odsyłaczy, książkę czyta się znakomicie, narracja toczy się wartko od budki suflera na krakowskiej scenie, przez pole karne Cracovii i Arkadię olśniewającego dworu w Trzęsówce, przez tułaczkę, aż do małego mieszkanka na poddaszu domu na pięknej ulicy w londyńskim Hampstead. Czy Zygmunt Nowakowski powinien wrócić, czy chciałby wrócić, czy też jest zawsze duchem obecny w Krakowie, niezależnie od tego czy słyszeli o nim Ziutek i Stefa? To jest otwarte do dyskusji.
_______
Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com
URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2020/04/10/lajkonik-w-okopach-swietej-trojcy-czyli-opowiesc-o-emigracyjnym-rejtanie/
URLs in this post:
[1] : http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/category/cykle/jozef-mackiewicz-i-cenzura/
[2] : http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2012/02/05/rubikon-rzeczywistosci/
[3] : http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2012/08/04/zwyciestwo-prowokacji-50-lat-pozniej/
Click here to print.
Copyright © 2007 . All rights reserved.
21 Comments To "Lajkonik w Okopach Świętej Trójcy czyli opowieść o emigracyjnym Rejtanie"
#1 Comment By Dariusz Rohnka On 15 kwietnia 20 @ 10:12
Michał,
Wspominasz, za Pawłem Chojnackim, że Zygmunt Nowakowski z Gustawa przemienił się podczas w wojny w Konrada. Nie wiem jak to opisywał Paweł Chojnacki, ale to jakże celne powiedzenie znam spod pióra Pragiera w odniesieniu do Grydzewskiego. O tyle to ciekawe, że obaj (Grydzewski i Nowakowski) bardzo ściśle współpracowali ze sobą podczas wojennej tułaczki, najpierw w Paryżu, potem w Londynie… gdzie – wolno się domyślać, że ze względu na antysemityzm polskiego establishmentu – „Wiadomości” (które podczas wojny miały nieco inny tytuł) firmował/niby-redagował właśnie Zygmunt Nowakowski (tak, aby żydowskie pochodzenie Grydzewskiego nie stanowiło jakiejkolwiek bądź przeszkody w subwencjonowaniu czasopisma ze strony Państwa Polskiego). Ostatecznie (o czym ciekawie wspominasz) owe Państwo sprzeciwiło się dalszemu wydawaniu pisma, choć z innej przyczyny.
A przyczyna ta była nie-byle-jaka, i dotyczyła już nie tylko wstydliwej nietolerancji wobec sporej, najbardziej prześladowanej podczas ii wojny, części współobywateli, ale samych podstaw suwerenności Państwa – związana była bezpośrednio z nadmierną w ocenie bardzo wielu, bardzo różnych działaczy politycznych, od socjalistów jak Pragier, po konserwatystów jak Cat-Mackiewicz, antykomunistów jak Józef Mackiewicz – spolegliwością owego Państwa wobec sowieckiego sojusznika (a ściśle „sojusznika naszych sojuszników), sojuszników anglosaskich etc.
Zatem w momencie zakneblowania Konradom ust (Nowakowskiemu/Grydzewskiemu) było zapewne na świecie bardzo wielu Polaków nie zgadzających się z poczynaniami rządu. Czy nam, odkrywającym Józefa Mackiewicza w l. 80., czytających z uporem stare gazety i czasopisma, czasem świetne, niekiedy mniej świetne artykuły takich autorów jak Zygmunt Nowakowski, mogłoby przyjść wówczas (40 lat temu) do głowy, że wszyscy ci dzielni, mądrzy, utalentowani wielce ludzie nie byli po prostu antykomunistami, że to nie czysty antykomunizm (który tak podziwiamy u JM) był istotą ich światopoglądu?
Z konieczności (i tradycji) komentarzy, będę nieco hermetyczny i poprzestając na powyższym pytaniu przejdę do innej kwestii (a obie można by powiązać). Przejdę do tego fragmentu, gdzie wspominasz o krótkim fragmencie listu Józefa Mackiewicza do Giedroycia, do miejsca, gdzie Mackiewicz wypowiada się o Nowakowskim jako o „rejtanie” Grydzewskiego, który począł się wycofywać w okopy Św. Trójcy (tej Trójcy, o której w „Psałterzu floriańskim”, a więc w jednym z pierwszych pomników polskiego piśmiennictwa pisano: „Sława oczczu y sinowi y swo[ę]temu duchu…”).
Podajesz bardzo przekonujące wyjaśnienie tych słów Mackiewicza, mianowicie takie, że zdaniem JM, Zygmunt Nowakowski uzewnętrzniał optymistyczny, serce krzepiący stosunek do spraw niepodległości i w konsekwencji byłby nawet zdolny wybaczyć komunistom polskim ich komunizm, byle by był skutecznie przekonany o ich polskości.
To trafne. Tyle, że pisał tak do Giedroycia, z którego politycznymi poglądami nie zgadzał się. Pisał tak w 1952 roku, gdy o uleganiu flirtom komunistycznym przez najwybitniejszych współpracowników Grydzewskiego (Cata wykluczając) nie mogło chyba być jeszcze mowy. Nie mogło więc chodzić o mimowolne wzruszenie, rozrzewnienie Nowakowskiego (a i Mariana Hemara) na widok mazowieckich podfruwajek. O co, zatem szło?
Czy nie po prostu o brak szerszego, antykomunistycznego planu (Giedroyć jeszcze w 1954 czy w 1955 roku z uznaniem cytował Mackiewicza piszącego o polrealizmie, a Józef Mackiewicz był pełen uznania dla publicystyki Mieroszewskiego)? O zamknięcie w polskim patriotyzmie, w polskiej niepodległości, suwerenności, w nacjonalizmie, który nie prowadzi do walki, ale zawsze do kapitulacji? Czy nie tego domyślać się mógł Mackiewicz w 1952 roku w odniesieniu do Zygmunta Nowakowskiego? Czy Giedroyć nie rokował wówczas po prostu lepiej jako polityczny sojusznik w walce z komunizmem? Jako redaktor o horyzontach bardziej stosownych do tej walki?
Bo przecie, grajdoł peerelowskiej piaskownicy nie jest obszarem wystarczająco rozległym dla antykomunistycznej idei.
#2 Comment By michał On 15 kwietnia 20 @ 11:37
Darek,
Nie wątpię, że Józef Mackiewicz wypowiadał pochlebne opinie na temat poszczególnych artykułów Mieroszewskiego, ale nie sądzę, żeby miał kiedykolwiek wysoką opinię o nim jako publicyście, choć to jest wyłącznie moje wrażenie.
O flirtach z komunistami chyba niestety zawsze była mowa i to w każdym polskim środowisku: przed wojną, podczas i po wojnie, w kraju i na emigracji, przed odkryciem grobów katyńskich i po, przed zgniłą chruszczowowską odwilżą i po (można się zresztą cofnąć aż do 17 roku). Już podczas wojny, bliski Grydzowi Ksawery Pruszyński, wypowiadał opinie jawnie prosowieckie (z którymi zresztą polemizował Nowakowski). Oprócz Mackiewicza nie znam nikogo innego, kto by z taką konsekwencją przejrzał i obnażał sowiecką grę, ale Ty znasz lepiej ode mnie emigracyjnych publicystów. Kiedyś myślałem o Sosnkowskim, ale i on domagał się oddania arrasów wawelskich polskim komunistom, a nawet był za uznaniem granicy na Odrze i Nysce. Pragier? Niezbrzycki?
Dlaczego Mackiewicz był i pozostaje tak zupełnie osobny od reszty emigracji? Dlaczego stoi obok (byłbym skłonny powiedzieć, że także ponad…) resztą polskiej myśli politycznej? Wydaje mi się, że różnica nie polegała na „niezłomności”, w końcu, jak z każdą konsekwencją, jest to cecha ambiwalentna, bo można być konsekwentnym w błędzie, można być niezłomnie szują… Różnica brała się chyba z jasności myślenia. Jednym z kluczy do tego jasnego myślenia jest ostre, wyraźne rozróżnienie między sowietami a Rosją. Kiedy się uchwyci istotę tej myśli, tego rozgraniczenia, to wówczas trzeba konsekwentnie odrzucić to co z prlu jako NIEpolskie, jako sowieckie, jako przedłużenie rewolucji bolszewickiej, jako ciągłość historyczną rozpoczętą w 1917 roku w Piotrogrodzie, a nie ciągłość historii Polski. Muszę podkreślić, że Paweł Chojnacki, który przecież dobrze zna Mackiewicza, był kiedyś założycielem Klubu Politycznego jego imienia, zupełnie wprost mówi, że nie znalazł nigdzie śladu tego fundamentalnego rozróżnienia u Nowakowskiego.
Piszesz, że może chodziło „o brak szerszego, antykomunistycznego planu”. Rzecz jasna, zależy, co masz na myśli, mówiąc o „planie”. To ma różne konotacje, i nie wszystkie pozytywne, ale sądzę, że jeśli zawęzić plan do „perspektywy”, do spojrzenia, to zbliżymy się do tej jasności myśli, o której mówiłem przed chwilą.
Sądzę także, że w 1952 roku nie można już chyba mówić o „domysłach” ze strony Mackiewicza pod adresem postawy Zygmunta Nowakowskiego. Większość jego artykułów, które cytuję w powyższym artykule, pochodzi z lat 40., postawa Nowakowskiego była skrystalizowana, jasna i elokwentnie wypowiedziana wiele razy, toteż Mackiewicz miał dość możliwości, by się do niej ustosunkować i żeby się z Nowakowskim otwarcie nie zgodzić.
Najważniejsze wydaje mi się, że w tej utarczce między „nestorem polskiego uchodźstwa”, Zygmuntem Nowakowskim, a najważniejszym antykomunistą XX wieku, Józefem Mackiewiczem, widać jak w soczewce, słabość tego pięknego, deklaratywnego patriotyzmu polskiego, w którym wszyscy byliśmy wychowani, a którego Nowakowski był wytrawnym wyrazicielem; a dalej, słabość emigracji, która sprowadzała się do braku klarownego myślenia politycznego.
#3 Comment By Dariusz Rohnka On 19 kwietnia 20 @ 4:27
Michał,
Już sam fakt, że będziemy teraz w pocie czoła szukać kogoś, kogokolwiek z powojennej emigracji, kto reprezentowałby równie konsekwentny co JM (i oczywiście Barbara Toporska) antykomunizm, taki fakt świadczy albo o naszej doskonałej niekompetencji, albo o tym, że w swojej masie, ta emigracja nie była emigracją antykomunistyczną.
Możemy się zastanawiać nad konkretnymi nazwiskami, rozważać ideowy charakter ich publicznych wypowiedzi, ale tak czy siak wrażenia, które nam obu towarzyszy, braku konsekwentnego antykomunizmu w środowisku emigracji bezpośrednio powojennej, raczej się nie pozbędziemy.
Sugerujesz nazwiska: Pragier, Niezbrzycki, pewnie można by dodać jeszcze kilka, kilkanaście innych; choćby Stefanię Zahorską, która wspólnie z Pragierem pisała „Puszkę”, była też autorką artykułu wstępnego z pierwszego powojennego numeru „Wiadomości”. Warto by jeszcze wymienić Ignacego Matuszewskiego, który niestety umarł przedwcześnie, tuż po wojnie, w 1946 roku; także Włodzimierza Popławskiego, który według JM był wielkim dziennikarzem antykomunistycznym, ale nie – wytrawnym publicystą.
Z punktu idei antykomunistycznej, a w zestawieniu z dorobkiem Józefa Mackiewicza, wszyscy ci autorzy wnieśli stosunkowo niewiele, albo jeszcze mniej. Na ich tle JM jest niczym Diogenes z zapaloną lampą, przechadzający się po zaułkach emigracji w poszukiwaniu jednego rzetelnego antykomunisty. Sam pisał o tym z niejaką przesadą – uważał siebie za jedynego prawdziwego antykomunistę, jedynego prawdziwego antyhitlerowca. Pozostali pretendenci byli według niego ledwie antyrosyjscy lub antyniemieccy.
Ale… (zawsze musi być jakieś) spójrzmy na emigracyjny antykomunizm z perspektywy „Zwycięstwa prowokacji”. W 1962 roku Mackiewicz, zniechęcony (a może bardziej jeszcze zniesmaczony) emigracyjną cenzurą, która nie pozwalała mu zaprezentować w pełni własnych idei, postanowił (pomimo braku środków finansowych) opublikować swoje poglądy własnym nakładem. W ten sposób powstała najważniejsza książka polityczna dwudziestego wieku.
Jeszcze przed przystąpieniem do pracy, Józef Mackiewicz był właściwie przekonany, że książka zwielokrotni ilość jego politycznych przeciwników, a nieliczni przyjaciele i zwolennicy odwrócą się do niego plecami. Jeżeli rzeczywiście kalkulował w ten sposób na poważnie, to można powiedzieć, że nieco omylił się w tych swoich szacunkach. Książka, która po dziś dzień stanowi uniwersalny podręcznik walki z komunizmem, spotkała się rzeczywiście z niekiedy bardzo ostrą krytyką ze strony części komentatorów, ale także z licznymi głosami uznania pod adresem autora.
Adam Pragier, który nie zgadzał się z wieloma tezami ZP, pisał tak:
„Książka Mackiewicza obfituje w mnóstwo tego rodzaju rozważań pobudzających do myślenia i zrywających z szablonami. Jej śmiałość w atakowaniu leniwego konformizmu jest szczególnie ujmująca. Jej przeczytanie zmusi do zastanowienia nawet tych, co tego nie lubią.”
Książka może i faktycznie zmusiła do myślenia tych, którzy do myślenia nie są na ogół skorzy. Była czytana i dyskutowana. Przynajmniej zaraz po jej ukazaniu się. Z kolejnymi latami jakby zaczęto o niej zapominać. Dosłownie. Ciekawym przykładem jest ks. prałat Walerian Meysztowicz, który po jej przeczytaniu w bardzo obszernym liście (5 stron maszynopisu) napisał – podobnie jak Pragier – że „książka zmusza do myślenia”. Po upływie zaledwie sześciu lat, w grudniu 1969 roku, tenże Meysztowicz opublikował w „Dzienniku Polskim” następujące stwierdzenie: „Pragnę podać do wiadomości, że tej książki Józefa Mackiewicza nie tylko nie oceniałem, ale nawet nie czytałem.”
Jaki wniosek? Antykomunizm, lansowany z uporem przez Józefa Mackiewicza, nie jest ideą egzotyczną, rodzajem politycznego „science fiction”, niemożliwą do intelektualnego ogarnięcia, nazbyt nowoczesną w sensie historiozoficznym (zrywającą choćby z tradycyjnym, historycznym pojęciem Rosji jako odwiecznego wroga). Jest niemożliwa do przyjęcia, ponieważ nie daje perspektywy (planu) skutecznej walki.
Pragier, co prawda, pisze inaczej. Pisze (choćby w swojej recenzji ze ZP), że Mackiewicz ze swoją czarną wizją teraźniejszości najzwyczajniej przesadza. Zdaniem Pragiera sytuacja globalna wcale nie przedstawia się tak źle. Dochodzi w końcu do wniosku, że sowieci dawno porzucili doktrynę „rewolucji światowej”, a nawet, że nigdy nie traktowali serio międzynarodowego komunizmu. Przy ogromnej wiedzy na temat kolejnych etapów komunistycznego podboju, bagatelizował jego znaczenie. Na temat tej niekonsekwencji Pragiera pisał obszernie Mackiewicz w recenzji z „Czasu teraźniejszego”, której tekst został odrzucony przez redakcję „Wiadomości” w 1976 roku.
Przyznam, że ta tajemnicza niekonsekwencja polityczna Pragiera (nie tylko wielkiego znawcy komunizmu, wybitnego publicysty, ale też człowieka wyjątkowej uczciwości) nie daje mi spokoju. Był przecież ledwie krok przed wypowiedzeniem popularnego nonsensu, że za fasadą sowieckiego komunizmu nie kryje się nic innego jak tylko stara Rosja. Nigdy nie był nacjonalistą. Jako socjalista (zaczynał w PPS-lewica) mógłby co najwyżej wykazywać predylekcje w stronę internacjonalistycznego komunizmu, ale tak w jego dorosłej karierze politycznej nigdy nie było.
Także dla Mackiewicza, poglądy Pragiera pozostawały zagadką, którą próbował rozwikłać:
„Pomijając szczegóły, musiałbym uznać książkę Pragiera za najdoskonalszą w dziedzinie tzw. polskiej politycznej myśli współczesnej. Ale to nie jest moja dziedzina. Osobiście nie znajduję w tym fachu miejsca dla siebie, dopóki tzw. pozostaje sprawdzianem politycznego rozsądku. Wychylając się… […] z obowiązujących norm uważam, że świat nie wyjdzie z obecnego kryzysu, dopóki nie zrezygnuje z na rzecz realnej rzeczywistości.”
Otóż, tu jest być może jedyna poszlaka zasługująca na uwagę – Adam Pragier był i chciał pozostać „realnym politykiem”.
A skoro i on zapadł na potwornego wirusa wishfulfilizmu, to znaczy, że antykomunizm miał, ma i będzie miał w przyszłości poważny problem (do rozwiązania).
#4 Comment By michał On 19 kwietnia 20 @ 6:54
Darek,
Wszystko to pięknie i już miałem się wyłączyć i nie napisać ani słowa komentarza – albo co najwyżej: „TAK” – gdy spostrzegłem, że czegoś braknie w ostatnim cytacie z Mackiewicza. Słowa jego w całości brzmią tak:
„Pomijając szczegóły, musiałbym uznać książkę Pragiera za najdoskonalszą w dziedzinie tzw. polskiej politycznej myśli współczesnej. Ale to nie jest moja dziedzina. Osobiście nie znajduję w tym fachu miejsca dla siebie, dopóki tzw. „polityka realna” pozostaje sprawdzianem politycznego rozsądku. Wychylając się – (a „wychylających” nie lubi się!, nie tylko w PRL) – z obowiązujących norm uważam, że świat nie wyjdzie z obecnego kryzysu, dopóki nie zrezygnuje z „realnej polityki” na rzecz realnej rzeczywistości. A rzeczywistość coraz bardziej wymyka się dotychczasowym fachowym kryteriom, przeistaczając w zjawisko choroby, ogólnoludzkiego wynaturzenia. W tych warunkach trudno wychodzić z jakichkolwiek partykularnych „interesów”, tym bardziej ograniczonych w czasie. Powiedzmy, z interesów „ściśle polskich”. Amicus Plato, sed magis amica veritas. Dlatego najbardziej nie zgadzam się z głównymi może tezami książki Pragiera.”
Pragier i Zahorska byli może sympatyczni, ale byli głęboko unurzani w socjalizmie – i to w polskim socjalizmie, z całą jego wybuchową mieszanką nacjonalistycznego socjalizmu – a z takiej perspektywy niezwykle trudno przyjąć antykomunizm jako postawę. Jako publicyści byli na wysokim poziomie, ale byli także na lewicy. Amicus Plato…
#5 Comment By Dariusz Rohnka On 19 kwietnia 20 @ 7:50
Michał,
Nie ma co kryć, że socjalizm słabo daje się pogodzić z antykomunizmem (choć trzeba oddać Pragierowi, że bardzo się starał).
Z drugiej strony, czy istnieje opcja polityczna (o ideologiach nie wspominając), która okazałaby się odporna na działanie bolszewickiej zarazy w przestrzeni XX wieku. Konserwatyzm, za sprawą A. Bocheńskiego, przyczynił się w sposób szczególny do udoskonalenia (unowocześnienia) bolszewizmu; chrześcijańscy demokraci (w osobie choćby Popiela) pomagali przy budowie zrębów ludowego państwa; postępowi katolicy pomagali Wyszyńskiemu w kolaboracji; ludowcy z Mikołajczykiem? Narodowcy?… to już doprawdy szkoda internetowego atramentu. Piłsudczycy? Jeden z nich (nie wymienię nazwiska, bo to była prywatna korespondencja) przekonywał mnie coś około roku 1989 (jako wówczas już niemal stuletni człowiek), żebym dał sobie spokój z całą tą kontestacją i przyłączył się…
Nie ma takiej opcji politycznej (z wyłączeniem, rzecz jasna opcji bolszewickich), która zamykałaby człowiekowi drogę do antykomunizmu. Może któraś (jak socjalizm czy nacjonalizm) bardziej przeszkadza od innych, ale żadna nie pomaga.
Niejakim potwierdzeniem jest polityczna „nieokreśloność” samego Mackiewicza. (Ja przynajmniej nie słyszałem, żeby kiedykolwiek popierał jakąkolwiek partię).
#6 Comment By michał On 19 kwietnia 20 @ 8:26
Darek,
Nie mogę się zgodzić, że „brak poparcia dla partii politycznej” czyni człowieka „politycznie nieokreślonym”. Partyjniactwo nie jest cechą konieczną zaangażowania politycznego. Byłbym skłonny twierdzić, że jest wręcz odwrotnie: jakakolwiek afiliacja partyjna niweluje znaczenie myśli politycznej. Partyjniactwo we wszelkich swych przejawach, jest skazą na myśleniu. Partyjna dyscyplina to jest przekleństwo polityki. Nie na darmo Mackiewiczowski Alarm miał podtytuł „nadpartyjny organ do walki z bolszewizmem”. Ale Ty to i tak sam wiesz, a tylko określenie nie było ścisłe.
Sądzę też, że drwisz sobie, przywołując Adolfa Bocheńskiego – nic nie mógł mieć z tym wspólnego. Ale prawdziwy, reakcyjny konserwatyzm, w stylu Gomeza, jest całkowicie ponad-partyjny i jest jedyną myślą z natury swej antybolszewicką. W takim miejscu plasuję i Mackiewicza.
#7 Comment By Paweł On 21 kwietnia 20 @ 2:07
Paweł Chojnacki
Panowie!
Dyskusja zapoczątkowana refleksjami nad książką o Zygmuncie Nowakowskim podryfowała w rejony coraz bardziej oddalone od podstawowego pytania sformułowanego przez Recenzenta i podchwyconego w komentarzach. Jest nim przede wszystkim stosunek poglądów Józefa Mackiewicza i bohatera napisanej przeze mnie monografii.
Wiele w tym mojej winy, gdyż zwlekałem z zabraniem głosu w tej ważnej wymianie poglądów i interpretacji. Jestem podwójnie zadłużony u Michała Bąkowskiego, gdyż – o czym wzmiankuję we wstępie – w krótkiej chwili zwątpienia złożyłem Mu obietnicę (wzmocnioną przytupem na peronie stacji Hammersmith!), że książkę ukończę i opublikuję. Teraz jestem mu dodatkowo wdzięczny za zainicjowanie dyskusji „problemowej” nad poglądami Nowakowskiego. Gdyż chciałbym zaznaczyć, że jakkolwiek Reemigrejtan w ciągu minionych czterech miesięcy od ukazania się wywołał nawet dość żywe echo w postaci omówień, ogłoszeń, rozmów prasowych, radiowych itp., to ich treść skupić się musiała głównie na poziomie elementarnym – zaznajomienia odbiorcy, że taki człowiek w ogóle istniał i tworzył. Taka jest miara czeluści w jakiej tkwimy! Jestem oczywiście – jako autor – i z tego zadowolony, ale nadszedł wreszcie czas na, powiedzmy, poważniejszą rozmowę o Zygmuncie Nowakowskim. Cieszę się, że wezwanie do niej przychodzi z tej właśnie, „mackiewiczologicznej” strony, a nie z innej.
Problem z jakim się zderzyłem polega na tym, że gdy zacząłem notować swoje komentarze, dopowiedzenia, wyjaśnienia, „wyprostowania” wynikające z nurtującego i mnie spojrzenia na powojenne poglądy Zygmunta Nowakowskiego oczami Józefa Mackiewicza rzecz zaczęła się dość gwałtownie rozrastać. I to nie dlatego, że każdy temat jego miłośnicy (czy też znawcy) potrafią „zagadać”. A tu jeszcze pojawiły się cenne komentarze Dariusza Rohnki, a wraz z nimi kolejny autor, należący do… trójcy najważniejszych – według mojej oceny – polskich pisarzy politycznych drugiej połowy XX wielu – Adam Pragier. Zasiadłem do pisania odpowiedzi-szkicu pod roboczym tytułem „Razem w Okopach Świętej Trójcy”, szkicu, który mógłby stać się – ze względu na wagę zagadnień jakie uruchamia – podstawą to napisania kolejnej książki o Zygmuncie Nowakowskim i nie tylko. Książki koncentrującej się już nie na rekonstrukcji historii zdarzeń (jak Reemigrejtan), ale na wycinku dziejów fundamentalnej idei. Książki, która nie zamyka ostatnią kartę dawnej, pięknej myśli, ale otwiera nową – próbującą wyjaśnić współczesność i przyszłość. Gdyż uważam, że wszyscy trzej myśliciele pozostają tyleż nieznani, co aktualni.
Proszę mi więc wybaczyć, że w tym komentarzu zapowiem tylko kształtujące się stanowisko dotyczące omówienia relacji Zygmunta Nowakowskiego (i Adama Pragiera) wobec zarzucanego im przez Recenzentów grzechu polrealizmu. Aby jednak podać małą porcję treściwego pokarmu, a nie tylko ograniczyć się do – smakowitej może nawet – szczypty przypraw, nawiążę do jednego wątku.
Michał Bąkowski referuje stanowisko Józefa Mackiewicza: „Jego artykuł Nie Rosja, ale Sowiety z roku 1947 […], w którym po raz pierwszy rozwija swą sławną tezę, że «Niemcy przeistaczają nas w bohaterów, bolszewicy w – gnój», jest otwartą polemiką z Nowakowskim”. Nie jest. To nie „otwarta polemika”, ale podchwycenie pytań, które autor Metamorfoz wcześniej stawia, uznanie ich za zasadne („Słusznie się dziwi p. Nowakowski, bo on nie był pod okupacją sowiecką”), a nawet przejęcie głównego toku rozumowania. Nowakowski wyraźnie stwierdza: „Niemcy okazali się głupcami, gdyż celem ich było zadać śmierć tylko ciału. Rosjanie poszli znacznie dalej. Ich celem zasadniczym jest śmierć duszy polskiej”. Bada „machinę, która przerabia duszę polską na duszę moskiewską”, bada „przebieg procesu sowietyzacji w dziedzinie moralnej”. To dla niego stwierdzenia równoznaczne i wymienne. W istocie – daje „raczej chłodną ocenę metamorfoz”. Na pytanie „Skąd wzięto tak wielu i tak sprawnych komparsów” w montowaniu komunizmu odpowie – „Niech nas to zaboli do żywego, ale musimy stwierdzić, że z Polski”. Widzi nadchodzący totalitaryzm nie wywołując go po imieniu: „Jest […] rzeczą […] oczywistą, że akcja regime’u przybierze na sile, że obejmie wszystkie, absolutne wszystkie dziedziny życia, kładąc nacisk główny na życie duchowe narodu”. Podsumuje: „[…] sukcesy Teheranu i Jałty, o ile zostaną utrwalone na czas dłuższy, wyrażą się może silniej w dziedzinie moralnej”. Ten artykuł to również nie tylko rozczarowanie (jak kwitował go nieprzemyślanie Rafał Habielski), ale precyzyjna diagnoza krajowej rzeczywistości i dnia jutrzejszego.
Może nieprecyzyjnie napisałem: „Nie natrafiliśmy na przykłady wskazujące na to, że oddzielał (tak jak na przykład konsekwentnie czynił to Józef Mackiewicz) te dwie nazwy i kategorie [„problematykę rosyjską, czy też – sowiecką”]” (Reemigrejtan, s. 255). Nazw używał zamiennie, różnicy leksykalnej nie rozpamiętywał, ale oczywistą zmianę treści i znaczenia kategorii „Rosja” – widział i rozumiał. To ona, porewolucyjna, „[…] pisze krwawą dłonią nowy rozdział historii, mianowicie historii bardzo nowożytnej, takiej, która operuje pojęciami szerokimi, o olbrzymiej treści, wyrażając zanik jednej cywilizacji a wzrost innej” – podkreśli rok później. A przecież właśnie do takiego – cywilizacyjnego – wymiaru postrzegania zagrożenia komunizmem Józef Mackiewicz słusznie przekonywał. Pamiętajmy, że schorowany Nowakowski umarł w 1963 roku. Na Zwycięstwo prowokacji zareagować – jak na przykład Pragier – już nie mógł.
Do tych – i nie tylko – spraw będę chciał jeszcze powrócić. Jak również do pochopnego spostrzeżenia Recenzenta, jakoby „Paweł Chojnacki jest zdania, że Nowakowski powinien był stać się «fundamentem kultury III RP»”. Nie stał się nim, to już wiemy. Wyjaśniłem we wstępie: „Reemigrejtan to oczywiście kryptonim rozgałęzionego programu o charakterze dydaktycznym, ale i moralnym, programu związanego z symbolicznym powrotem Zygmunta Nowakowskiego do ojczyzny. Realizowanego oddolnie, a nie tylko w ramach dzielenia tortów w centrali. Jednocześnie uważam, że stosunek państwa do zbiorowej pamięci historycznej obywateli jest po prostu jedną z miar jego suwerenności” (s. 23). Obserwując dotychczasowy stosunek do Zygmunta Nowakowskiego oraz traktując go jako pars pro toto zauważymy naturalnie, że ani III, ani IV RP tej mierze nie potrafią sprostać. Uparcie celuję – dalej.
J. Mackiewicz, Nie Rosja, ale Sowiety, „Wiadomości” 1947 nr 18 (57), 4 maja, s. 1, przedruk w: idem, Nudis verbis, Dzieła t. 16, Londyn, s. 359–366,
Z. Nowakowski, Metamorfozy, „Wiadomości” 1947, nr 8 (47), 23 lutego, s. 1,
R. Habielski, Niezłomni nieprzejednani. Emigracyjne „Wiadomości” i ich krąg 1940–1981, Warszawa 1991, s. 73,
P. Chojnacki, Reemigrejtam. KIEDY ZYGMUNT NOWAKOWSKI WRÓCI WRESZCIE DO KRAKOWA?!, Kraków 2019,
Z. Nowakowski, Defenestracja praska, „Wiadomości” 1948, nr 13/14 (104/105), 4 kwietnia, s. 1.
#8 Comment By michał On 21 kwietnia 20 @ 3:42
Drogi Panie Pawle,
Bardzo się cieszę z zapowiedzianej nowej pracy, ale dać na zapowiedzi, to jeszcze nie wszystko, jak powiedziała pewna stara panna.
Sądzę, że żaden z nas nie zna Nowakowskiego wystarczająco dobrze, by podjąć z Panem szczegółową dyskusję (choć może się mylę, może znawca czatuje wśród czytelników wp). Czytywałem go przed laty, a teraz mam świeżo w pamięci Pańską książkę. Jeżeli źle Pana zrozumiałem w niektórych punktach, a tak się wydaje, to z chęcią przepraszam. Pomimo to, mam wątpliwości, czy doprecyzowane przez Pana stanowisko Nowakowskiego w kwestii „Rosja czy sowiety?” różni się aż tak stanowczo od tego, które zarysował Pan w książce. Więc w latach 1947-8 nie popełniał już błędu Piłsudskiego sprzed prawie 30 lat, uważał, że „czerwona Rosja” jest wielkim zagrożeniem? Przyzna Pan, że musiałby być ślepy, żeby tego zagrożenia nie dostrzegać. W czerwcu 48 rozpoczęła się blokada Berlina, ofensywa potęgi sowieckiej mogła wydawać się nie do powstrzymania, ale to chyba co innego, niż fundamentalne odróżnienie tego, co sowieckie, jako przeciwieństwa i zaprzeczenia dawnej Rosji. Takiego rozróżnienia Nowakowski dokonać nie mógł, bo byłoby sprzeczne z jego polrealistycznymi założeniami, czego dobrym dowodem jest przytoczone przez Pana „przerabianie dusz polskich na moskiewskie”, toteż zdaje mi się, że Pańskie określenie w książce było trafne.
Proszę wybaczyć moje pochopne konstatacje. Przytoczył Pan w książce opinię Wencla, wydało mi się, że z aprobatą, na co mogły wskazywać słowa „co precyzyjnie podnosi” itd. Jeżeli Pańskim zdaniem Nowakowski nigdy nie powinien był być fundamentem kultury III RP, to przyjmuję to do wiadomości i przepraszam za pomyłkę.
Proponowałbym tymczasem – to znaczy w oczekiwaniu na zapowiedziane dłuższe wyjaśnienia i zanim staniemy razem w Okopach Świętej Trójcy – odłożyć na bok tych wielkich pisarzy (tylko chwilowo) i zadać sobie w zamian pytanie: dlaczego Mackiewicz użył tak drastycznego określenia? Osobiście, stanąłbym w Okopach Świętej Trójcy z każdym reakcjonistą, ale czy miałbym rację? Czy wolno mi to rozciągnąć na każdego nacjonalistę? Bez ludzi pokroju Nowakowskiego, ostatnia reduta kontrrewolucji może się okazać opustoszała, ale czy mogą ją wyznaczać narodowe linie podziału?
Ach, byłbym zapomniał. Dzięki za miłe słowa, ale jeszcze raz przytoczę słowa Napoleona: nie ten wygrał bitwę, kto dał dobrą radę. Od tych rad wszyscy się w końcu zrobimy radzieccy.
#9 Comment By Dariusz Rohnka On 21 kwietnia 20 @ 3:50
Panie Pawle,
Bardzo się cieszę z powyższego Pana komentarza i jeszcze bardziej z perspektywy poważnej dyskusji wokół kwestii szczególnie interesujących.
Niestety, ze względu na bardzo liczne sprawy, które zajmują mi co dzień wiele czasu, będę mógł przyłączyć się do wymiany poglądów (i hipotez) dopiero bliżej końca tygodnia.
#10 Comment By Paweł On 23 kwietnia 20 @ 2:16
Drogi Panie Michale,
– że dostroję się do listownej tytulatury stosowanej w miejscu, w którym jestem gościem. Przepraszam, że mogę teraz reagować/uzupełniać tylko cząstkowo, niejako w formie właśnie niekończących się… dobrych „zapowiedzi”. Mam nadzieję, że z wymiany tej wyłoni się wyraźniejszy ogląd – ważny nie tylko dla Pana, czy dla mnie, ale także… aby jednak – „słyszeli o nim Ziutek i Stefa”. Istotnie, wielkim problemem Zygmunta Nowakowskiego jest fakt (co zauważył Pan w naszej prywatnej korespondencji – nie nadużywam zaufania?), że „nie ma on swojej Niny Karsov”. Nie może fechtować tekstami, gdyż są one nieznane. Tylko te z „Wiadomości” – dostępne w sieci, a sam wiem najlepiej (gdyż przeczytałem je wszystkie), jak uciążliwa to technicznie lektura (a wcześniej poszukiwanie).
Nie chciałbym także podjąć poetyki „konkursu piękności” – wadzić się, który z autorów jest większym antykomunistą… Trudne to byłoby przy wyrażonym przez Pana przeświadczeniu: „Dlaczego Mackiewicz był i pozostaje tak zupełnie osobny od reszty emigracji? Dlaczego stoi obok (byłbym skłonny powiedzieć, że także ponad…) resztą polskiej myśli politycznej?”. To prawie jak pojedynek z oceną urody ukochanych kobiet w tle… Staram się objąć pluralistyczne zjawisko jakim była Druga Wielka Emigracja – polska rzeczywistość równoległa wobec PRL – całościowo, właśnie jako świat alternatywny. Świat, do którego możemy nawiązywać odbudowując osobistą i zbiorową tożsamość. Różni autorzy, różne książki, rozliczne idee mają w nim swoje miejsca. Ranking jest tu trudny, niczym drabina superbohaterów w innym uniwersum… I nie tylko stopień napięcia antykomunizmu sprowokuje sprzeczkę.
Zarówno w przypadku Józefa Mackiewicza, jak i Zygmunta Nowakowskiego chodziło na szczęście o coś jeszcze. Cytuje Pan tego pierwszego: „Pisarz powinien być wolny od narodowej dyscypliny, w imię prawdy i w imię piękna. Powinien móc mówić swemu narodowi prawdy niechciane”. A cóż na to odpowiada drugi? Podobnie: „Ja chcę być sam, sam z moją myślą, z moim sumieniem artystycznym. Powtarzam: «Wara!»” (*). Ale i inaczej – tu kryje się podstawowa między nimi różnica. Nowakowski we wrześniu zmobilizowany – pełni dalej służbę. Potem – już na ochotnika walczy. Tak zapewne rozumie własną rolę, dla niego wojna trwa do końca. Mackiewicz – indywidualizuje, czy nawet… anarchizuje, co jest także memu sercu bliskie. Ale czy podporucznikowi rezerwy pod pięćdziesiątkę było w tym sztywnym szynelu (potem w battledressie) wygodnie? Żałował tego właśnie może najbardziej – utyskując, że nie pozostawi nic większego. Ale jednocześnie, ten pono „polrealista” to wolnościowiec: „Gdy słucham protestów, gromów potępienia, myślę sobie, że w tej swobodzie krytyki, na którą sobie pozwolił p. [Jerzy] Pietrkiewicz, wyraża się kultura” – napisze o powieści „Future to let”. Ładne: „w swobodzie krytyki wyraża się kultura” (**). W tym nurcie rozumienia wolności twórczej ważny jest również jego tekst „Literatura cofa uznanie” (***).
Tego akurat artykułu zaniechamy. Ale dziś – zamiast dalszej części gruntownej riposty – inna mała dawka „mojego” bohatera. Felieton „Trefne czy koszerne?”, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza” z 20 grudnia 1956, prefiguracja głośnej mackiewiczowskiej „Drogiej pani…” (****). W przypadku Nowakowskiego pretekst dał wcześniejszy o dekadę kwestionariusz IBL PAN „do prac redakcyjnych nad V Tomem Bibliografii Literatury Polskiej”, u Mackiewicza – jak wiemy – ankieta do wykorzystania w dalszych tomach Słownika współczesnych pisarzy polskich. Adresatka – ta sama. Józef Mackiewicz napisał traktat i całą książkę podpisał tym tytułem. Nowakowskiemu wystarczy jedno zdanie: „Nie wypełnię kwestionariusza, bo bym się strefił”. Dodajmy marginesowo, że i Mackiewicz otrzymał pierwsza ankietę i nań – zda się – drogą prywatną, pośrednio, a jednak odpowiedział (*****). Który z nich powie: „[…] jeśli choćby raz jeden napiszę do organu, wychodzącego w Kraju, mój pobyt na uchodztwie straci rację bytu. Z emigrantem rzecz się ma zupełnie tak jak z dziewicą. Wystarczy jeden raz”?
Nowakowski pyta dalej: „Decyzja pozostawania na uchodztwie jest w samym założeniu tragiczna i wymaga sztywnej postawy zarówno w rzeczach zasadniczych jak i w pozornych drobiazgach. Albo-albo! Koszerne lub trefne. Nie wiem, kto ma rozstrzygnąć, co jest koszerne a co trefne, bo nie mamy żadnej instytucji ani żadnej osobistości, które by cieszyły się absolutnym, stuprocentowym autorytetem. Od początku przewrotu [Październik 1956 – p.Ch.], upłynęły dwa miesiące, a nasza «góra» czy nasze «góry» milczą z żelazną konsekwencją”. Może wykazał w tej służbie – jak wielu innych – za mało zaufania do samego siebie? Czy też innymi słowy: za mało bezwzględnego twórczego egotyzmu? Czy błąd popełnił? Nie umierał spełniony.
Maria Danilewiczowa poda po latach – z trudno skrywanym niesmakiem – że „atak Mackiewicza” wyrażony w tekście „Droga Pani…” „[…] znalazł jednak pełne poparcie Karola Poznańskiego, reprezentującego jakby poglądy swego eks-lokatora śp. Zygmunta Nowakowskiego” (******). Ciekawe, że w oczach właściwych „polrealistów” Nowakowski i Mackiewicz szli tą samą drogą. Podobną, co Pragier. Chciałbym kiedyś wrócić do rozważań, czy im się tylko zdawało.
PS 1. Manie Michale! Proszę mnie nie brać już „pod włos” z tą numeracją Rzeczpospolitych! Wojciech Wencel pisał swe słowa precyzyjnie przed siedmioma laty. Tak, Zygmunt Nowakowski powinien być jednym z fundamentów razem z – na przykład – Józefem Mackiewiczem każdej suwerennej Polski.
PS. 2. Panie Dariuszu! Nie mogę się zgodzić, że interesująca pisarka i niezłomna publicystka Stefania Zahorska (dziewczyna Pragiera!) była „autorką artykułu wstępnego z pierwszego powojennego numeru «Wiadomości»”. Na czołowej kolumnie znajdziemy tam trzy teksty mogące pretendować do (budzącego wątpliwości) miana „artykułu wstępnego”: Zahorskiej „Magię słów”, Tymona Terleckiego – „Emigracja Polska: wczoraj i dziś” oraz (bezpośrednio pod słowem od redakcji) – „«A to Polska właśnie»”. Kogo?
Przypisy:
(*) „Zygmunt Nowakowski”, [w:] „Dlaczego nie wracamy. Głos pisarzy polskich w Wolnym Świecie. Stanisław Baliński, Marian Czuchnowski, Janusz Jasieńczyk, Józef Kisielewski, Janusz Kowalewski, Juliusz Mieroszewski, Herminia Naglerowa, Zygmunt Nowakowski, Tymon Terlecki, Kazimierz Wierzyński, Józef Wittlin”, Londyn 1956, s. 25–28, s. 27.
(**) Z. Nowakowski, „Krzywe zwierciadło”, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza” 1958, 26 czerwca.
(***) Z. Nowakowski, „Literatura cofa uznanie”, „Wiadomości” 1946 nr 13, 30 czerwca, s. 1.
(****) J. Mackiewicz, „Droga Pani…”, „Wiadomości” (Londyn), 1967, nr 10 (1092). Przedruk w: J. Mackiewicz, B. Toporska, „Droga Pan.”, Londyn 1984, s. 87–93.
(*****) J. Mackiewicz, B. Toporska, „Juliusz Sakowski. Listy”, „Dzieła” t. 27, Londyn 2019, s. 118, przyp. 56.
(******) M. Danilewicz-Zielińska, „Szkice o literaturze emigracyjnej półwiecza 1939–198”9, wydanie drugie rozszerzone, Wrocław 1999, s. 389.
#11 Comment By michał On 23 kwietnia 20 @ 3:28
Drogi Panie Pawle,
Gdzież by mi przyszło do głowy „brać Pana pod włos”? Zrozumiałem Pańskie słowa w taki sposób, jak to przedstawiłem w artykule, na co odparł Pan, że było to z mojej strony pochopne spostrzeżenie, więc się z niego wycofałem. Co tu jest pod włos?
Proponuję zostawić nieszczęsną Danilewiczową na boku, bo szkoda złamanego słowa na produkcję tej Pani. Nie ona jedna zarzucała Mackiewiczowi „atak na p. Czachowską”, nie on jedna miała wrażenie, że niezłomni – Nowakowski i Mackiewicz, ale także wielu innych – idą tą samą drogą, gdy w rzeczywistości większość z nich szła drogą nacjonalizmu, która doprowadziła ich do akceptacji „przemian” i w dalszej perspektywie „upadku komunizmu”. Mackiewicz szedł drogą, którą skrótowo przedstawia tytuł jego programowego artykułu: „Nie ma polskiej drogi do wyzwolenia”. „Polska droga” w tym tytule jest w cudzysłowie…
Gwoli ścisłości, przytacza Pan za mną „cytat” z Mackiewicza, ale to nie był cytat, a wyłącznie wolna parafraza jego słów wyrażonych w dłuższym liście do redakcji. Ale to drobiazg (piszę to tylko, by nikt nie zechciał mi wytknąć, że Mackiewicz nigdzie takich słów nie wypowiedział). Natomiast bardzo zainteresowały mnie cytaty z Nowakowskiego, bo wskazują być może najlepiej na źródła mego zaniepokojenia:
„Od początku przewrotu [Październik 1956 – p.Ch.], upłynęły dwa miesiące, a nasza «góra» czy nasze «góry» milczą z żelazną konsekwencją”.
Nowakowski szukał autorytetu, który mógłby mu podpowiedzieć, co się wydarzyło, gdy dla Mackiewicza, zgodnie z wielowiekową tradycją Europy, jedynym autorytetem była jego własna, wolna i suwerenna myśl, wyrażona w zgodzie z własnym sumieniem, „bezcenny kapitel ciała – głowa”. Czy nie takie powinno być zadanie emigracji? Gdy w prlu nikt myśleć wolno nie mógł, czy należało wówczas nazywać sowiecką prowokację „przewrotem” i czekać na „instytucję albo osobistość o żelaznym autorytecie”?
Bardzo mnie zasmuciły Pańskie słowa o rzekomej „paradzie piękności”, o rankingu emigracyjnych autorów. W pierwszej chwili żachnąłem się, bo to przecież niepoważne, ale niech Panu będzie. Zatem sprecyzujmy, skoro najwyraźniej zachodzi taka potrzeba.
Nie interesuje mnie, kto był „bardziej antykomunistą”; nawet gdyby istniała tu możliwość określenia „stopnia”, a nie istnieje, to nadal byłoby mi to doskonale obojętne. W niniejszej wymianie, nie interesują mnie także spory personalne, osobiste zadrażnienia między Nowakowskim i Mackiewiczem. One mogą być interesujące w innym kontekście, ale na pewno przerastają ramy internetowego komentarza. Dlatego proponowałem, odłóżmy to na bok, a zajmijmy się ideami. Jaki jest fundamentalny ideowy spór, zasadnicza różnica, która spowodowała, że Mackiewicz wypowiedział pod adresem Nowakowskiego słowa o Okopach Świętej Trójcy? Słowa te wydały mi się szokujące i im więcej o tym myślę, tym bardziej mnie zdumiewają.
Oczywiście Pańskie zdanie w tej kwestii jest wyjątkowo interesujące, bo Pan zna Nowakowskiego, jak nikt inny.
#12 Comment By Paweł On 23 kwietnia 20 @ 4:18
Panie Michale!
Odpowiadając znów – bardzo „na szybko” – zanim poważniej „zajmiemy się ideami”… Nie przeceniałbym akurat tego jednego zdania Józefa Mackiewicza, wyrażonego w liście do Jerzego Giedroycia, które tak Pana… szokuje i zdumiewa. Może niepotrzebnie? Warto przede wszystkim przeczytać i przytoczyć jeszcze raz cały passus z tego świadectwa – korespondencji z 22 stycznia 1952 roku.
Mackiewicz przymawiając się po prostu (bo trudno to inaczej nazwać!) o publikację listu „w sprawie Miłosza” – „czaruje” redaktora. Deklaruje, że „w pewnym kole” pozwolił sobie już na „wygłoszenie pochwalnej mowy pod adresem Pana i «Kultury», która, odkąd Grydzewski pod wodzą swego «rejtana» – Nowakowskiego zaczął się wycofywać w okopy Św. Trójcy, jest nie tylko pierwszym pismem polskim na świecie, ale jedyną ucieczką przed kompletnym stotalizowaniem polskiej, że się wyrażę tak górnolotnie, myśli” (*).
Wydaje mi się, że wiarogodność stwierdzenia o „rejtanie” i „Okopach” jest zbliżona do osądu o wyjątkowości „Kultury”… Mackiewicz w ramach realizowanej strategii autorskiej zmuszony był do pewnej polityki uległości wobec dwóch czołowych tytułów czasopiśmiennictwa polskiego połowy XX wieku i ich wybitnych redaktorów. Grydzewski jako „totalizator myśli”?! Nie wysilił się „Pan Józef” w tej pełnej wazeliny przesyłce do Paryża! Porównanie jego korespondencji z „Kulturą” i „Wiadomościami” dostarczy nam niejeden przykład podobnej taktyki. Pisząc listy do Grydza – nie zostawiał suchej nitki na Giedroyciu (miałem gdzieś wynotowane strony i daty – na pewno zna Pan te strofy). Wiedział też, jak mu się najcelniej przymilić… Uderzając w konkurencję i autora, na którego punkcie Giedroyć i Mieroszewski mieli najwyraźniej jakiś kompleks.
Musimy poszukać innych cytatów, gdyż problem pozostaje. Słowem: czy Zygmunt Nowakowski był czołowym „polrealistą”? Naprawdę nie chcę „załatwić sprawy” w taki dziennikarski sposób. To pytanie też zaczęło mnie nurtować. Ale na gruncie tego zdania nie budowałbym raczej zamków idei.
(*) J. Mackiewicz, B. Toporska, „Listy do i od redakcji «Kultury»”, oprac. i przypisy N. Karsov (J. Mackiewicz, „Dzieła”, t. 21), Londyn 2015, s. 21.
#13 Comment By michał On 23 kwietnia 20 @ 5:16
Panie Pawle,
Pozostaję w zdumieniu. Słowa o Okopach Świętej Trójcy zdumiewały mnie przed laty, a i teraz, gdy pisałem artykuł (zapewniam Pana, że zajrzałem do kontekstu), nasunęła mi się ta sama kwestia, którą wyłożyłem. Ma Pan wprawdzie rację, że Mackiewicz niekiedy zabiegał o umieszczenie swoich artykułów, ale słowa „przymawiał się” i „przymilał” wydają mi się grubą przesadą. Zarówno wobec Giedroycia, jak i Grydza, apelował po prostu do ich kultury, do tradycji publikowania poglądów niezgodnych z poglądami redaktorów, do szacunku dla innego zdania, który – jakże myląco i niesłusznie! – zwany bywa „liberalizmem”. Kiedy miał dość ingerencji redaktora „Wiadomości”, to zwracał się ku „Kulturze”, a gdy miał dość poputniczestwa Giedroycia, zwracał się do „Wiadomości”. Nie widzę w tym nic zdrożnego, a czysto racjonalne zabiegi o możliwość publikowania.
Mackiewicz zabiegał o miejsce, gdzie mógłby stale pisać. Takim miejscem był tygodnik „Lwów i Wilno”, potem „Tygodnik Ilustrowany”, później „Dziennik Polski” w Detroit, a wreszcie „Ostatnie Wiadomości” z Mannheim. Ale zawsze wiedział, że musi być także obecny na łamach „Wiadomości” i „Kultury”, jako najważniejszych pism polskich na obczyźnie. Był po prostu świadom ich wagi, podobnie jak Grydz i Giedroyć byli świadomi jego talentu i znaczenia.
I w tym sensie, wiarygodność zdań o wyjątkowości „Kultury” jest zupełnie taka sama, jak słów o Okopach Świętej Trójcy, ponieważ „Kultura” była wyjątkowa, była na wysokim poziomie, ale niestety zajmowała najgorsze możliwe stanowisko polityczne. To nie jest przecież rzadkość. Eisentein kręcił wybitne filmy, które były sowiecką propagandą. Tuwim był komunistą, ale wybitnym poetą. Dostrzeganie obu tych cech jednocześnie, nie jest ponad możliwości ludzkiego ducha.
Zupełnie nie mogę się zgodzić z Pańską oceną „polityki uległości”. Pisałem obszernie o sporach z wszystkimi (niemal) redaktorami w cyklu „Józef Mackiewicz i cenzura” [1]
A zatem moje pytanie pozostaje niezmienione i nie widzę w nim ani śladu „budowania zamków idej” na jednym zdaniu. Obaj, i Mackiewicz, i Nowakowski, wiedzieli, co mówią, i nie rzucali słów na wiatr. Doskonale zdawali sobie sprawę ze swej pozycji i z pewnością nie byłoby dla nich niespodzianką, że ich prywatna korespondencja jest dzisiaj czytana z uwagą.
#14 Comment By Dariusz Rohnka On 23 kwietnia 20 @ 8:01
Panie Pawle,
Dzisiaj bardzo krótko, bo – doprawdy – mam bardzo napięty „terminarz”.
Czyją „dziewczyną” była p. Stefania Zahorska nie sądzę, aby powinno nas dzisiaj szczególnie interesować. Mniemam, że Pan to rozumie.
Na pierwszej stronie 1 numeru „Wiadomości” z 1946 roku mamy nie 3, a 4 artykuły.
Artykuł Strońskiego, wspomnieniowy.
Artykuł Terleckiego, pisany w utylitarystycznym celu mobilizacji tych, którzy z jakichś powodów nie wrócili do kraju.
Zajmujący, niezwykle interesujący artykuł Stefanii Zahorskiej, o którym kiedyś pisałem obszernie:
[2]
oraz
artykuł Z. Nowakowskiego, w którym wychodząc od „Wesela” Wyspiańskiego cofa się do roku 966, po to tylko, żeby w kilku kolejnych akapitach udowadniać wyższość polskiej kultury politycznej (ze szczególnym uwzględnieniem szlacheckiej demokracji) nad politycznymi kulturami innych krajów, dlaczegoś szczególnie Rosji. To w zasadzie gawędy historyczna bez żadnego aktualnego znaczenia. Grydzewski mógł opublikować ten artykulik z wielu powodów (choćby przez kurtuazję), ale poglądów wyrażonych w tym tekście z pewnością nie uważał za bardzo istotne. (Po prawdzie, czytając ten tekst Nowakowskiego po raz pierwszy wiele lat temu, byłem zdumiony, że trafił na pierwszą stronę, do pierwszego numeru).
Cokolwiek złego nie powiedzieć by o pracy redaktorskiej Grydzewskiego, był antykomunistą, z pełnym (albo prawie pełnym) zrozumieniem problemu, z którym jego pismo miało się mierzyć w przyszłości. Józef Mackiewicz nie zgadzał się z Grydzewskim. Józef Mackiewicz przez osiem lat nie opublikował (z własnej woli) u Grydzewskiego jednego podpisanego przez siebie artykułu. Ale Józef Mackiewicz, spośród wszystkich redaktorów „Wiadomości”, z Grydzewskim był bez wątpienia najbliżej pod względem politycznym oraz ideowym. Nie wyobrażam sobie, żeby w kwietniu 1946 roku Grydzewski chciał koniecznie roztrząsać, która demokracja lepsza: szlachecko-polska z XV wieku czy sowiecka.
#15 Comment By michał On 24 kwietnia 20 @ 10:34
Szanowni Panowie,
Przeczytałem ponownie wywody obu Panów na temat artykułów na pierwszej stronie pierwszego numeru „Wiadomości” i, przeczytawszy także raz jeszcze te cztery teksty sprzed 74 lat, mam wrażenie, że zatarg jest bezprzedmiotowy. Pan Paweł ma chyba rację, że nie są to artykuły wstępne sensu stricto, ale też oba te artykuły mają charakter wstępnej deklaracji nowego pisma. Zarówno przedwojenne „Wiadomości Literackie” jak i emigracyjne pismo Grydzewskiego, miały tradycję „wyróżniania” artykułów ważnych ich publikacją na pierwszej stronie. A zatem istotne wydaje mi się wyłącznie, że oba teksty umieszczone zostały na poczesnym miejscu w pierwszym numerze pisma, bo oba miały znaczenie dla Redaktora.
Co więcej, kontrast między tymi dwoma tekstami także z pewnością nie umknął uwagi tak wytrawnego (i doświadczonego) redaktora jak Grydzewski. W jednym mowa o „promieniowaniu polskiej idei demokratycznej na Rosję”, a w drugim: „Że słowo „demokracja” straciło już dziś sens, że stało się zewłokiem treści, która ongi była konkretna – o tym wszyscy już wiemy”.
Trudno doprawdy się zgodzić, że Grydz „poglądów wyrażonych w tym tekście [Nowakowskiego] z pewnością nie uważał za bardzo istotne”, gdyż nie ma na to żadnych dowodów. Wręcz przeciwnie, uplasowanie artykułu na czołowym miejscu jest samo przez się istotną wskazówką, ale ważniejsze, że można przecież mnożyć dowody „polrealizmu” Mieczysława Grydzewskiego. A jednak proponowałbym odrzucić Mackiewiczowskie określenie i spojrzeć na sprawę inaczej: Grydz był polskim patriotą, podobnie jak Nowakowski, zatem deklaratywny artykuł tego ostatniego, nb. artykuł bardzo piękny momentami, musiał mu znakomicie pasować do pierwszej strony pierwszego numeru jego nowego pisma.
A reszta, to już tylko retoryczne popisy: kto czyją był „dziewczyną”, czy „która demokracja lepsza”. Nawiasem mówiąc, szlachecki republikanizm z trudem tylko da się nazwać demokracją, chyba że podobnie mielibyśmy określać Spartę czy Rzym jako demokracje, tylko dlatego, że odbywały się tam głosowania. Ale „demokracja sowiecka”? Bez cudzysłowu, bez splunięcia, bez pogardy? Sam przymiotnik „sowiecki” jest atrybutem niwelującym, zniwelowawszy określany przedmiot, przemienia go następnie w swoje własne przeciwieństwo.
Hmm, tylko że, demokratą nie będąc, co ja wiem o demokracji?
#16 Comment By Dariusz Rohnka On 25 kwietnia 20 @ 7:47
Michał,
Skoro wchodzimy w spór już przy pierwszej stronie, pierwszego numeru powojennych „Wiadomości”, debata na temat emigracji i jej jakości zapowiada się… ciekawie?
Grydzewski był redaktorem liberalnym (w znaczeniu – skłonnym publikować bardzo różne, często sprzeczne poglądy). Co innego jednak publikować różne punkty widzenia, co innego pomieszczać na jednej „programowej” stronie nowo otwieranego czasopisma tak sprzeczne idee: antyrosyjskość Nowakowskiego z antysowietyzmem Zahorskiej. To coś jakby budować program pisma w oparciu o tezy Kucharzewskiego i Zdziechowskiego łącznie. Fantasmagoria, wedle mnie, żeby coś takiego (bez jakichś ubocznych powodów) serwować czytelnikowi/emigrantowi, który chciałby może wiedzieć, z jakiego mianowicie powodu nie wraca do domu.
Jak wiesz, nie chodziło mi o akurat Adolfa Bocheńskiego. Miałem na myśli innego konserwatystę (o tych samych inicjałach), faktycznego kierownika grupy, której polityka zasadzała się na (jak to naturalistycznie ujął JM): „Wyjść z domu i pociągnąć nosem, kto jest w tej chwili najsilniejszym, żeby pocałować mu w d…”.
Gómez pisał, że konserwatyzm nie powinien być partią, lecz normalną postawą każdego przyzwoitego człowieka. Mackiewicz był do polskiego konserwatyzmu – powiedzmy – nieco uprzedzony, ale zapewne podzieliłby zdanie Gómeza. Gómez (według słów jego tłumacza, Krzysztofa Urbanka) nawet konserwatyzm uważał za pozbawiony sensu (a to z braku rzeczy godnych konserwowania) – i to jest z pewnością punkt, w którym mogliby się spotkać.
Zestawiasz Mackiewicza z Gómezem, co wydaje mi się trafne, ale jednocześnie dość ryzykowne, bo – zastanawiam się – w jaki sposób Gómez skomentowałby następujące myśli:
„Bo nie doktryny stanowią o postępie – mogąc sprowadzić na ludzkość nawet nieszczęście! – a sam fakt wzruszenia zaskorupiałej powierzchni myślowego status quo.”
Albo: „Demokracja to tylko – równość. Liberalizm jest dopiero wolnością. Połączenie równości z wolnością ma wreszcie stwarzać ów ideał…”.
Ile w światopoglądach, które reprezentowali, podobieństw, ile różnic?
#17 Comment By michał On 25 kwietnia 20 @ 8:27
Darek,
Nie wchodzimy w żaden spór, bo spór byłby bezprzedmiotowy. Pan Paweł lubi Zygmunta Nowakowskiego, i trzeba to zrozumieć, a Ty lubisz Stefanię Zahorską – i trzeba Ci to wybaczyć. Tak jest, to są fakty. Oba artykuły zostały umieszczone na poczesnym miejscu w pierwszym numerze „Wiadomości” i to jest także fakt. Ot, i wszystko, co da się obiektywnie powiedzieć na ten temat.
Sądzę, że Grydz nie budował programu pisma, a po prostu publikował artykuły, które wydawały mu się na bardzo dobrym poziomie. Przypuszczam, że nie miałby nic przeciwko publikowaniu Zdziechowskiego obok Kucharzewskiego w „Wiadomościach Literackich”, tak jak opublikował Józefa Mackiewicza obok Wandy Wasilewskiej.
Poza tym powtarzam raz jeszcze, dalsza dyskusja na temat pierwszego numeru jest bezprzedmiotowa, ponieważ „jaki jest koń, każdy widzi” czyli oba teksty ukazały się obok siebie, co jest niezaprzeczalnym faktem.
Nie, nie wiem, że chodziło Ci o Adolfa Bocheńskiego, skąd mam to wiedzieć? Ponieważ obaj sławni bracia mieli te same inicjały, to podpisywali się tradycyjnie: A.B. i Al.B., a zatem A. Bocheński, to może być tylko Wunderkind Adzio.
Bardzo się cieszę, że przekonałeś się wreszcie do Gomeza. Sądzę, że nie podobałaby mu się druga sentencja jako niestety nieprzemyślana, bo „połączenie równości z wolnością” jest mitem jakobinów i jest niemożliwe na tym padole łez, ponieważ, żeby zrównać nierównych, trzeba im odebrać wolność, a uwolniwszy ich, podkreśla się ich nierówność. Powiedziałbym, że połączenie równości z wolnością jest marzeniem ściętej głowy, ale dam spokój ze względu na konotacje. Natomiast pierwsza sentencja bardzo by mu się podobała. (Nawiasem, to nie jest fakt, a wyłącznie moja opinia.)
Czy to jest ryzykowne? Jeżeli jest, to tym lepiej, bo tym bardziej płodne myślowo. Im bardziej ryzykowne jest to zestawienie – a nie wydawało mi się tak wcale – tym bardziej mi się podoba.
#18 Comment By Dariusz Rohnka On 26 kwietnia 20 @ 8:46
Michał,
Nigdy nie natrafiłem na takie rozróżnienie (A.B. i Al.B.). Teksty, które przeglądałem były podpisywane pełnymi imionami i nazwiskami. W odniesieniu do Adolfa zetknąłem się z zapisem A.M. Bocheński. Skoro tak piszesz, z pewnością tak było, tylko – jeśli pamiętasz – napisz, proszę, gdzie.
Nie mogę potwierdzić, że przekonałem się do Gomeza. Ledwie go znam, choć na pewno przeczytam więcej. Niektóre jego wypowiedzi wydają mi się bardzo cenne (jak choćby pochwała hierachizacji życia czy bezwzględna krytyka demokracji), wiele wydaje mi się tylko efektownych.
Jeżeli przyjąć, że obaj byli reakcjonistami, trzeba by zaraz dodać, że różnili się (i to bardzo) w wielu punktach. Masz słuszność – ryzyka w tym nie ma żadnego (poza, rzecz jasna, ryzykiem zakopania się na dobre w próbie porównania światopoglądów obu panów).
Gdyby JM zestawił demokrację z liberalizmem tylko raz, w jakimś na kolanie pisanym artykule, Twoja supozycja, że to sentencja nieprzemyślana, byłaby może uzasadniona. Problem w tym, że JM opublikował to więcej niż jeden raz (i raczej nie zwykł publikować tez nieprzemyślanych). On podpisywał się pod tą myślą – nie była lapsusem.
Przyznawał się do liberalizmu; do demokracji miał stosunek w najlepszym razie ambiwalentny; uważał się przy tym, niewątpliwie, za reakcjonistę (chcącego cofnąć koło historii).
#19 Comment By michał On 26 kwietnia 20 @ 10:07
Darek,
W „Słowie” i w „Buncie Młodych”, ale nie będę szukał przykładów.
Bogu niech będą dzięki, że Mackeiwicz i Gomez się różnią! Świat i tak bywa nudnawy, a byłby już wcieleniem nudy, gdyby nawet reakcjoniści mieli się między sobą nie różnić. Reakcyjne koszary?! Brrrr….
Zwróć proszę uwagę, że ja nie napisałem wcale, jakoby Mackiewicz wypowiadał nieprzemyślane tezy. Napisałem (i podtrzymuję to) w odpowiedzi na Twoje hipotetyczne pytanie „jak Gomez skomentowałby takie wypowiedzi”, jak by je, moim zdaniem, skomentował. Hipotetyczna odpowiedź na hipotetyczną kwestię.
Co powiedziawszy, przytoczę ponownie żyjącego klasyka (czyli Ciebie) i powiem, że nie ma sensu, po raz Bóg wie który, wałkować rzekomego liberalizmu Mackiewicza. Była o tym mowa wielokrotnie. Jesteś w dobrym towarzystwie, bo ponoć sama Maria Zadencka ogłosiła podczas referatu wygłoszonego niedawno w Londynie, że Józef Mackiewicz wielkim liberałem był. Nie słyszałem na własne uszy, ale usłyszałem z wiarygodnego źródła, które to źródło bardzo się śmiało z tego butnego twierdzenia Pani Doktor. Zatem, jak mawiają Anglicy, „let’s agree to disagree”…
#20 Comment By Dariusz Rohnka On 27 kwietnia 20 @ 7:37
Michał,
Czyli uważasz, że Gomez uznałby tezę o „połączeniu równości z wolnością” za nieprzemyślaną, ale Ty nie podzielasz tej jego hipotetycznej opinii? Czy dobrze rozumiem?
Skoro Maria Zadencka nazywa JM wielkim liberałem, to może coś jest na rzeczy i warto by się przyjrzeć dlaczego próby opisania światopoglądu JM oscylują w tak rozbieżnym przedziale ideowym, od liberalizmu do reakcji?
#21 Comment By michał On 27 kwietnia 20 @ 10:18
Darek,
Nie słuchałem Marii Zadenckiej, jej określenie raczej dziwne, ale osoba, która słuchała jej odczytu w całości, zna Mackiewicza lepiej ode mnie, więc nie sądzę, żeby było coś na rzeczy. Pomijam już, że mnie też zdarzało się czytać Mackiewicza i mam na temat swoje zdanie.
Doprawdy, nie sądzę, żeby był to temat wart kolejnej dyskusji. Dyskutowaliśmy to publicznie i otwarcie np. w długiej rozmowie o „Zwycięstwie prowokacji” [3]. Innych argumentów nie mam. Jeżeli tamte Cię nie przekonały, będzie musiało tak zostać. Nota bene, o nieprzystawalności jakobińskich ideałów także była wówczas mowa.