- - https://wydawnictwopodziemne.com -
Józef Mackiewicz idzie na wojnę. Część II
Posted By admin On 8 listopada 20 @ 8:42 In Dariusz Rohnka | 2 Comments
Pamięta pan lekcje historii? Wodziło się pałeczką po mapie, wskazując dawno zapomniane nazwy obcych miast.
Dla nas ani te miasta, ani te nazwy nie przestały być bliskie, choć nie wszyscy z nas mogli je oglądać, choćby raz w życiu.
Poruszamy się dzięki temu myślą i tęsknotą po olbrzymim kraju,
jak w swojej ojczyźnie, bo nie ma ziemi, na której rozbrzmiewałby język polski, litewski, czy języki ruskie, która byłaby dla nas obcą ziemią.
Wielu odnalazło swój „kraj lat dziecinnych” w Kownie,
wielu zostawiło go w Mińsku.
Tego nie mogliście zrozumieć przez lat dwadzieścia w Warszawie.
Ale takie rzeczy widzi się właśnie z Wilna.
Barbara Toporska
Jerzy Giedroyc w liście do Witolda Jedlickiego, objaśniając kogo można zaliczyć „do kręgu” „Kultury”, pisał:
Natomiast błagam – tylko nie Mackiewicz. Tak jak mam do niego dużą słabość osobiście i bardzo wysoko cenię jego talent literacki (ale tylko „małe formy” o tematyce kresowej), to politycznie to przecież faszysta. A naprawdę nie lubię używać tego słowa.
Cóż takiego mógł mieć Redaktor na myśli? Nie mógł imputować Mackiewiczowi sympatii dla ideologicznej wizji Mussoliniego, więc co? „Faszysta” to najpopularniejszy epitet/połajanka dwudziestowiecznej (chyba i współczesnej) demobolszewickiej „polityki”. Młot zabijający dowolny ideowy ból głowy. Pisał: „naprawdę nie lubię używać tego słowa”, a zatem nie był to żart – traktował swoją wypowiedź poważnie. Giedroyc czerpiący z tradycji „frontów ludowych” oraz łatwych antyburżuazyjnych sloganów kontra Mackiewicz jako niebezpieczny reakcjonista? Jak to zinterpretować? Czyżby obelga rzucana pod adresem ideowego adwersarza miała chronić Redaktora przed podjęciem merytorycznej dyskusji? Giedroyc przejawiał wiarę w możliwość zreformowania komunizmu. Poglądy Mackiewicza były mu zawadą na tej poza intelektualnej drodze. Mackiewicz dowodził, że takie stanowisko nie ma racjonalnych podstaw. Giedroyc nie mógł się z tym zgodzić, bo byłoby to równoznaczne z porzuceniem kultywowanej przez lata drogi ugłaskiwania, uzdatniania komunizmu. Wiara w reformowalność komunizmu była mu potrzebna, racjonalne wywody Mackiewicza – nie. Absurdalny zarzut „faszyzmu” – rozwiązaniem.
W latach wojny Mackiewicz deklarował się jako zwolennik polityki idealnej:
Poza tym jestem zwolennikiem maksymalnego idealizmu w polityce, czyli zredukowania do możliwego minimum nieuczciwości międzynarodowej. Nie podzielam zdania dr Goebbelsa z r. 1943, w którym wykrzykiwał: „Fanatyzm to nie wada. Fanatyzm to cnota.” – Nie, raczej przypada mi do gustu zdanie Gladstone’a z r. 1879, który, odbywając kampanię wyborczą przeciwko Disraeliemu, wołał: „Są w świecie inne rzeczy, niż konieczności polityczne; są konieczności moralne. Pamiętajcie o tym, że świętość życia w siołach Afganistanu, w śniegach zimy, jest równie nietykalna w oczach Stwórcy, jak życie w naszych miastach”.
Nie był to idealizm wynikający z chęci budowy mitycznego „Himmelreich auf Erden”, a z naturalnego przekonania, że to co człowiek stara się robić i tworzyć w życiu, powinno mieć zawsze możliwie dobry cel na horyzoncie. Wiele lat później, opisując swoje działania z jesieni 1939 roku, pisał:
Myślę jednak, że zarówno w życiu jednostki, jak i zbiorowisk ludzkich, ważny jest nie tyle cel idealny, gdyż ideałów nigdy się nie osiąga, a idealny kierunek w jakim się dąży.
Widziano w jego postawie przejaw braku realizmu. Mackiewicz z uporem dezawuował taki pogląd. Czy miał rację? Kluczowa zdaje się być kwestia, jak należy definiować realizm w polityce. Rzecz tylko z pozoru może się wydawać prosta. Realizm w polityce bywa sprowadzany do realizacji małych celów w określonych ściśle warunkach. Taka bardzo uproszczona definicja jest jednak psu na budę. Mało która „realna” koncepcja polityczna zatrzymuje się na podobnym drobiazgu, zwykle sięga dalej, formułuje dalekosiężne cele. Stwarza szkoły i epoki politycznego myślenia. Pomija względy sentymentalne czy etyczne, stawiając na skuteczność. Taką była „realna” myśl Giedroycia zmierzająca do ułagodzonej formy bolszewizmu. Taką była koncepcja Aleksandra Bocheńskiego, szkicowana z dezynwolturą w krakowskim hotelu „Pod Różą”, w 1945 roku. Stała się fundamentem stworzenia katolickiej opozycji w ramach komunizmu, czymś w rodzaju pierwszej niekomunistycznej nadbudowy bolszewizmu. Według Bocheńskiego dawała szansę biologicznego i kulturowego przetrwania. Zdaniem Mackiewicza była wygodną ścieżką sowietyzacji, równie niebezpieczną jak sam bolszewizm. Wszyscy trzej upierali się przy realizmie swoich idei. Wszystkie przetrwały. Idea Bocheńskiego i idea Giedroycia, obie, choć każda na swój sposób, poprowadziły nie całkiem prostą drogą do konstruktywnej opozycji, „okrągłego stołu”, transformacji, quasi-politycznej substancji nazywanej iii erpe. Giedroyc i Bocheński nominalnie osiągnęli swoje cele, przyczyniając się do stworzenia magnetyzującej iluzji upadłego komunizmu. Ale czy praktyczny wykwit ich idei można uznać za satysfakcjonujący? Program Mackiewicza istnieje, ale ledwie w sferze teorii. Skoro bolszewizm kwitnie w najlepsze, wciąż zagarniając świeże łupy, także on, póki co, nie zasługuje na laury zwycięzcy.
***
W swoich powojennych tekstach nigdy nie powracał do koncepcji białorusko-polsko-litewskiego powstania. Gdyby nie jeden jedyny egzemplarz książki, odnaleziony cudem po niemal 60 latach od napisania, nigdy nie dowiedzielibyśmy się o jej istnieniu. Z jakiego powodu milczał na ten temat, tego nie wiemy. Czyżby i jemu samemu zamysł antybolszewickiego powstania mógł wydawać się nazbyt śmiały? – Szczerze wątpię. Przez całe życie był związany z ideą walki z bolszewizmem, w każdych okolicznościach:
Społeczeństwo, które strzela, nigdy się nie da zbolszewizować. Bolszewizacja zapanowuje dopiero, gdy ostatni żołnierze wychodzą z ukrycia i posłusznie stają w ogonkach. Właśnie w Polsce gasną dziś po lasach ostatnie strzały prawdziwych Polaków, których nikt na świecie nie chce nazywać bohaterami. W sądach rozpoczyna się okres pokajania, a na emigracji woła się wielkim głosem: „Nie strzelać!”
Tego swojego stanowiska nigdy nie zmienił. Zapytany w latach 80., co według niego powinna robić młodzież w kraju, odpowiadał z uśmiechem – strzelać do bolszewików. Nie był to przejaw uporczywego zacietrzewienia, a wynik wnikliwych obserwacji – w warunkach ciszy i spokoju, „posłusznego stania w ogonkach”, bolszewizacja przebiega bez zakłóceń.
Jednym z głównych wątków książki „Prawda w oczy nie kole” jest idea krajowa, traktowana jako realny program polityczny. Nie był to program stworzony przez Mackiewicza ad hoc, w dramatycznych okolicznościach wojny i okupacji. Od lat Mackiewicz był szczerym orędownikiem tej politycznej koncepcji. Po ukazaniu się drukiem „Buntu rojstów”, pierwszej publicystycznej książki Mackiewicza, w 1938 roku, o wywiad poprosił go redaktor „Polityki” (dawnego „Buntu Młodych”) Aleksander Bocheński. Mackiewicz mówił o sytuacji na „kresach” (pisanych konsekwentnie w cudzysłowie) z punktu widzenia poczynań polskich władz administracyjnych, o traktacie ryskim będącym „rozbiorem na ciele Wielkiego Księstwa Litewskiego”, o malowanych na biało chatach i przemalowywanych w ten sposób na czerwono chłopskich duszach. Powiedział też, że planuje napisanie książki poświęconej idei krajowej.
Pisanie rozpoczął z opóźnieniem, dopiero w 1942, bogatszy w doświadczenia pierwszych lat wojny, przede wszystkim bogatszy o jedyną próbę zastosowania w praktyce politycznej idei Ludwika Abramowicza. Próbę zakończoną fiaskiem. Czy od początku nie miała najmniejszych szans powodzenia? Czy była całkowicie oderwana od realiów ówczesnego świata? Czy nie było sposobu na znalezienie sojuszników do jej przeprowadzenia pośród Białorusinów, Litwinów i Polaków? Czy w bolesnej narracji historycznej kolejnych lat nie odnajdujemy jej śladów?
***
Nie wiadomo jak szeroko sięgnął pomysł antybolszewickiej irredenty, ile osób zetknęło się z nim osobiście. Jedyne niemal, co wiemy, to z kim spotykał się, z kim próbował nawiązać współpracę Józef Mackiewicz.
Białorusini byli podzieleni. Istniał oficjalny Komitet Białoruski z księdzem Adamem Stankiewiczem na czele, wydający pismo „Krynica”. Organizacja przejawiała ugodowość wobec litewskiej administracji, a na łamach pisma widoczne były wyraźnie prosowieckie sympatie. W krótkim artykule zatytułowanym „Biał. ‚Krynica’” z 25 stycznia 1940 roku Mackiewicz pisał:
Wychodząca ostatnio „Krynica” miała swoisty kierunek, z którym nie zawsze się było nam łatwo pogodzić. Wiele z jej szpalt padało słów cierpkich, gorzkich i nawet zjadliwych, ale jeżeli wywodów tych nie podzielaliśmy, rozumieliśmy je przynajmniej dotychczas. Było też w nich trochę słusznej prawdy, o wiele więcej gorzkiej reakcji, która może przepełniała kielich istotnie doznanych goryczy. Nie sądziliśmy jednak, aby pomiędzy nami, gdy tego zajdzie potrzeba, nie miało dojść do porozumienia i wyrównania wzajemnych rozbieżności.
Takie było stanowisko „Gazety Codziennej” do momentu, gdy na łamach „Krynicy” pojawił się artykuł zatytułowany „Sowiecki Sojuz i Sławiaństwa”, z którego Mackiewicz zacytował obszerne fragmenty. Była tam mowa o związku sowieckim jako obrońcy „Zachodniej Białorusi” i „Zachodniej Ukrainy”; o „prawdziwym zachwycie” z jakim mieszkańcy tych ziem przyjęli pochód sowieckiego wojska; o „historycznej sprawiedliwości” i „dawno oczekiwanej konieczności”:
Nawet te państwa słowiańskie – pisano – które do 1939 r. zupełnie nie chciały z SSSR żadnych stosunków, teraz pod wpływem ogólno politycznych okoliczności i specjalnie pod urokiem gestu SSSR w stosunku do Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainy zdecydowanie zmieniły swoje nastroje i zaczynają patrzeć na SSSR, jako na potężną siłę, która zdolna będzie poprzeć dążenie tych państw do pokoju i zachowania swojej narodowej niezależności. Takim czynem SSSR zaczyna się wysuwać na czoło wśród innych małych nacyj w roli obrońcy słowiaństwa.
Wobec tak zarysowanych poglądów jakakolwiek współpraca była niemożliwa.
Stanowisko środowisk skupionych wokół ks. Stankiewicza i „Krynicy” nie musiało być dla Mackiewicza dużym zaskoczeniem. Kilka lat wcześniej, jesienią 1935 roku, pisał w „Słowie” o „’Chrześcijańskich’ rokowaniach Białorusinów wileńskich z Moskwą”, o ewolucji białoruskich chadeków, która zepchnęła ich na „manowce radykalizmu lewicowego” aż do bolszewickiej propozycji współpracy politycznej w ramach „supalnaha suprocifaszystauskaha frontu”. „Pierwszy to chyba wypadek w historii komunizmu, ażeby za zbliżoną i pokrewną dla siebie, uznać partię występującą pod szyldem ‚chrześcijańskim’”, pisał Mackiewicz. Białoruscy chadecy mogli stać się potencjalnie prekursorami nie tylko powojennych paxów, znaków, tygodników powszechnych, ale też późniejszej, począwszy od śmierci ostatniego antykomunisty na tronie papieskim, Piusa XII, polityki watykańskiej dogadywania się z bolszewikami. Zdecydowali inaczej. Nie odtrącili przyjaznej bolszewickiej dłoni, ale postanowili przemalować swój szyld, odrzucając przymiotnik „chrześcijańska”. Deklarowali:
Organizacja ogólno-białoruska nie może być ani „chrześcijańską” ani „bezbożnicką”, ani „kapitalistyczną”, ani „komunistyczną”. Nie możemy sprawy duchowieństwa lub kolektywu stawiać powyżej idei niepodległościowej.
Mackiewicz odnotowywał ponadto wyraźne tendencje, widoczne w deklaracjach nowego ugrupowania, Białoruskiego Zjednoczenia Narodowego, do szukania współpracy z Republiką Litewską, pomimo istotnych rozbieżności w kwestiach geograficznych aspiracji: „Litwa Wschodnia” i „Białoruś Zachodnia” pokrywały się częściowo na mapie. Działacze obu nacji widzieli Wilno jako stolicę swojego państwa.
Białoruski ruch narodowy nie stanowił monolitu. Obok ludzi skupionych wokół „Krynicy”, była jeszcze druga grupa, silniejsza, reprezentująca kierunek „nieprzejednanie antybolszewicki”. Mackiewicz wymieniał osoby, z którymi kontaktował się osobiście: Wincentego Godlewskiego, Mikołaja Szkielonka, Janka Stankiewicza, Stanisława Hrynkiewicza, Franciszka Olechnowicza. Wszyscy oni byli wybitnymi przedstawicielami ruchu białoruskiego, a także ludźmi, dla których jednym z głównych priorytetów politycznych tamtego czasu była czynna walka z bolszewizmem. Tak było w latach wojny i następujących po sobie okupacji. Wcześniej wszyscy, z wyjątkiem Olechnowicza, byli prześladowani przez polską administrację i policję.
Ks. Wincenty Godlewski w latach 20. spędził w więzieniu dwa lata. Bardzo dużo pisał i publikował (w więzieniu opracował po białorusku historię wczesnego chrześcijaństwa). Przed wybuchem ii wojny światowej opublikował pierwsze białoruskie tłumaczenie Nowego Testamentu. Cieszył się niebywałą popularnością wśród ludności białoruskiej. Był współzałożycielem białoruskiej Partii Niepodległościowej.
Janka Stankiewicz po powstaniu Białoruskiej Republiki Ludowej w 1918 roku wziął udział w opracowaniu zasad ortograficznych i gramatycznych języka białoruskiego. Przyczynił się do utworzenia ponad 200 szkół z językiem białoruskim. W 1928 roku został wybrany do Sejmu RP z okręgu Lida. Jako zwolennik zbliżenia polsko-białoruskiego był krytykowany przez środowisko białoruskie. Nauczał, publikował, działał w Białoruskim Towarzystwie Naukowym. W 1939 roku ukazała się jego książka „Historyja biełaruskaj mowy”. W tym samym roku został aresztowany przez władze polskie i osadzony w Berezie Kartuskiej. Zwolniony z więzienia tuż po wybuchu wojny, po wkroczeniu wojsk sowieckich na Wileńszczyznę wyjechał do Kowna. Powrócił do Wilna dopiero po przekazaniu miasta Litwinom. Był jednym z nielicznych polityków białoruskich szukających w czasie wojny porozumienia z Polakami.
Stanisław Hrynkiewicz, kolejny wybitny działacz białoruski, z zawodu lekarz-psychiatra. W pierwszej połowie lat 30. był wiceprzewodniczącym Białoruskiej Chrześcijańskiej Demokracji. Bardzo dużo publikował, zarówno prace naukowe, jak i publicystykę. Był niezwykle aktywny w wielu obszarach życia publicznego. Przetłumaczył na białoruski „O naśladowaniu Chrystusa” Tomasza à Kempis („Śledam za Chrystusam”). W 1936 roku opublikował broszurę zatytułowaną „Oświecenie”, która została skonfiskowana przez polską policję, a jej autor trafił na dwa tygodnie do więzienia. Po zajęciu przez sowietów Wilna we wrześniu 1939 roku został aresztowany, ale udało mu się zbiec z pociągu. Jako jedyny z tego grona dystansował się od współpracy z Niemcami, odmawiając m. in. wstąpienia do białoruskiej Rady Centralnej. Jeden ze współczesnych, Maksim Ragaza, pisał na jego temat: „W okresie międzywojennym nie było takiej narodowej czy publicznej sfery życia, w której dr Hrynkiewicz nie byłby aktywny. Był człowiekiem niestrudzonej pracy i inicjatywy, który oddał wszystkie swoje zdolności i talent dla dobra innych. Był człowiekiem nieskazitelnym, kryształowym, uczciwym i sprawiedliwym, tolerancyjnym wobec poglądów innych. […] Miał też autorytet wśród obcych.”
Franciszek Olechnowicz, białoruski poeta, aktor, reżyser, jako jedyny z wymienionych osób miał osobiste doświadczenia z rzeczywistości podsowieckiej z lat 20. i 30. Jego bestselerowa książka „7 lat w szponach GPU”, w której opisał swoje przeżycia i obserwacje z łagrów sołowieckich, została przetłumaczona na kilka języków. Józef Mackiewicz w 1933 roku przeprowadził z nim wywiad dla „Słowa” („Ad mirażau kulturnaj pracy u Miensku po ‚sołowieckije i koreło-murmanskije isprawitielno trudowyje łagiery’”). To właśnie Olechnowicz stanie się głównym reprezentantem ruchu białoruskiego w reportażach, wspomnieniach, publicystyce i powieściach Mackiewicza.
Osobą, z którą Mackiewicz łączył szczególnie duże nadzieje na nawiązanie owocnej współpracy był Mikołaj Szkielonek, absolwent prawa na Uniwersytecie Stefana Batorego, który w trakcie studiów prowadził żywą działalność w białoruskim ruchu studenckim (był redaktorem „Myśli Studenckiej” („Студэнцкай думкі”). W latach 30. publikował artykuły i książki dotyczące historii Białorusi. Jednocześnie angażował się w działalność polityczną m. in. w Białoruskim Komitecie Narodowym w Wilnie. Po odbyciu służby wojskowej w polskiej armii na krótko wrócił do Wilna, ale nie zamieszkał z żoną, ponieważ groziło mu aresztowanie. 15 czerwca 1940 w związku z zajęciem Wilna przez bolszewików przekroczył nielegalnie granicę i udał się do Warszawy. W 1942 roku został naczelnym redaktorem pisma „Ranica”.
Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com
URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2020/11/08/jozef-mackiewicz-idzie-na-wojne-czesc-ii/
Click here to print.
Copyright © 2007 . All rights reserved.
2 Comments To "Józef Mackiewicz idzie na wojnę. Część II"
#1 Comment By Przemek On 15 listopada 20 @ 6:16
Darek,
jako kompletny laik, ale zawsze z ciekawością przeczytam. Wróciłem nawet do cz.1 z lutego.
Widzę jeden wspólny element „polityka idealna”.
O ile w cz.1 bardziej Litwa w cz.2 Białoruś, ale wynika to chyba z czasu.
Pozostaje mi wątpliwość, czy to dobre kierunki. No ale brak realizmu może czasem zaowocować niespodziewanym, choć tu chyba się nie udało.
I jeszcze jedno, w 1943 roku tytułowanie Goebbelsa per „dr Goebbels” wydaje mi się niestosowne, starsi od nas zapewne inaczej by to określili. No chyba,że źle rozumiem czy pomyliłem cytaty które szczodrze przytaczasz.
#2 Comment By Dariusz Rohnka On 15 listopada 20 @ 11:00
Przemek,
Doceniam Twoje czytelnicze zaangażowanie i dociekliwość, chyba Ci jednak umknęło, a może ja nie dość dobrze to opisałem, że idealizm w polityce, którego zwolennikiem był JM, nie przeszkadzał mu w jednoczesnym uprawianiu polityki realnej, opartej na rzetelnych faktach i argumentach.
Jeśli zaś chodzi o doktorat Goebbelsa, zdaje mi się że ulegasz zabijającej historię propagandzie. Mackiewicz napisał kiedyś, powołując się na słowa znanego publicysty, że „za dużo mamy ocen moralnych, za mało ocen faktów”. Nie wdając się w zbyteczne poszukiwania, można zakładać, że niemiecki polityk, uzyskał swój tytuł naukowy na jakiejś cenionej uczelni, wykazując przy tym stosowne kompetencje, co nie bez znaczenia. O ile mi wiadomo nie ma i nigdy nie było instancji, która mogłaby taki tytuł odebrać. Miał to zrobić Józef Mackiewicz w 1943 roku? Niby dlaczego?
Jako wybitny publicysta nie poddawał się emocjom, tym bardziej czyjejkolwiek propagandzie. Powoływał się na słowa wykształconego człowieka, dlaczego miałby pomijać jego tytuł? Tym bardziej, że polityk ten wypowiedział rzecz horrendalną, z punktu widzenia każdego człowieka kulturalnego. Dwie litery przez jego nazwiskiem wykorzystał – jak na mistrza słowa przystało – w sposób perfekcyjny.