- - https://wydawnictwopodziemne.com -
Nie wolno się gromadzić!…
Posted By admin On 13 kwietnia 21 @ 6:31 In Michał Bąkowski | 10 Comments
Policjanci z londyńskiego Met (czyli policji metropolitalnej) przerwali Wielkopiątkowe Nabożeństwo w „polskim kościele” w Balham. Rzecz jasna, świątynia nie jest wcale „polska”, ale katolicka, co nie zmienia faktu, że odbywająca się w niej katolicka Msza Święta w wyjątkowy, jedyny w roku Dzień Męki Pańskiej i Śmierci Zbawiciela na Krzyżu, odprawiana była w języku polskim, przez polskich duchownych, w obecności wiernych-Polaków.
Muszę się przyznać do pewnej małostkowości. Otóż, usłyszawszy o „wtargnięciu policji do kościoła podczas Liturgii Świętej”, w pierwszym odruchu byłem sceptyczny. Podejrzewałem, że wierni w polskiej parafii po prostu nie zastosowali się do obowiązujących w Anglii zasad, które zezwalają na zebrania większej ilości ludzi w miejscach kultu religijnego. Ja sam brałem udział w Nabożeństwach każdego dnia Świętego Triduum, w różnych kościołach. Od Wielkiego Czwartku do Wielkiej Soboty są to niejednokrotnie jedyne Nabożeństwa danego dnia. W jakimkolwiek byłem kościele, zawsze uczestniczyło we Mszy wiele ludzi. Wszyscy nosiliśmy przeklęte kagańce na twarzach i trzymaliśmy się od siebie z dala, jak przykazano w nie-Boskich przykazaniach czasów zarazy. A zatem moje przekonanie, że kongregacja w Balham musiała złamać przepisy, opierało się na rozsądnym przypuszczeniu, że w innym wypadku, policja nie dokonałaby tak drakońskiej interwencji.
A jednak, wedle wszelkich relacji, wierni nosili szmaty na twarzach i zachowywali przepisany dystans; ilość uczestników Mszy została ograniczona przez rozdanie członkom kongregacji miejscówek. Załóżmy atoli, że tak nie było. Załóżmy, że „kilkanaście osób nie miało masek i nie zachowywano dystansu”, jak twierdzili później policjanci. W takiej sytuacji, należało zwrócić uwagę tym nielicznym, by założyli maski i trzymali się przepisów. Warto wszakże pamiętać, że w wielu wypadkach ludzie starsi i chorzy, a także dzieci, mogą być zwolnieni od obowiązku noszenia maski. Jest to podkreślane na każdym kroku w Wielkiej Brytanii, gdzie poleca się szanownej publiczności szanować takowe wyjątki. Brnijmy dalej w hipotetyczne założenia: ponieważ członkowie tego samego domostwa mogą siedzieć blisko siebie podczas Mszy, to nie ma sposobu stwierdzić, że kongregacja łamała przepisy bez uprzedniego wylegitymowania każdego z osobna, co z kolei byłoby dość trudne, zważywszy, że nie ma w Zjednoczonym Królestwie dowodów osobistych, ani przymusu identyfikacji. Dotąd był to praworządny kraj, a zatem policjant, a nie obywatel, miał obowiązek wylegitymowania się. W każdej ze świątyń, w których uczestniczyłem w Świętych Misteriach Triduum, wiele ławek było wypełnionych bardzo wyraźnie przez pojedyncze rodziny, co ani nikogo nie dziwiło, ani tym bardziej nie sprowadziło nam na kark policji.
A zatem w Balham doszło nie tylko do jawnego i brutalnego zbezczeszczenia świętego przybytku, nie tylko do profanacji sacrum, nieredukowalnej, uświęconej sfery życia ludzkiego, ale także do naruszenia przepisów regulujących zebrania w miejscach kultu w celu odprawiania praktyk religijnych. Problem niestety w tym, że to nie kongregacja wiernych, próbujących upamiętnić Mękę Pańską, dokonała pogwałcenia przepisów, a niezdarna interwencja brytyjskiej policji.
Dwoje policjantów weszło do katolickiej świątyni, wkroczyli następnie oboje, bez najmniejszego śladu jakichkolwiek zewnętrznych oznak szacunku, do prezbiterium, gdzie ogłosili zebranym wiernym, że ich zgromadzenie jest bezprawne (unlawful) i że mają natychmiast opuścić kościół, albo będą ukarani grzywną 200 funtów lub aresztowani.
Wedle raportu policyjnego, funkcjonariusze nie pogwałcili sakralnego rytuału Wielkiego Piątku, ponieważ „zostali zaproszeni do zwrócenia się bezpośrednio do wiernych”. Gdyby jednak mieli choćby szczyptę szacunku dla, najwyraźniej zupełnie im nieznanego i obcego, obrządku Kościoła Powszechnego, pozostaliby na zewnątrz, a w najgorszym razie ograniczyliby się do żądania opuszczenia przybytku wyłącznie przez tych, którzy nie mieli masek na twarzy (choć nawet ta rozsądna opcja pozostawia nadal oczywistą trudność: co począć z osobami ze specjalnymi zezwoleniami na przebywanie w miejscach publicznych bez furczących szmatek na twarzy?).
Nawet zakładając aż tyle zdrowego rozsądku w działaniach policji, tego rodzaju ograniczona interwencja policyjna w chrześcijańskim obrządku, jaką opisałem hipotetycznie powyżej, byłaby nadal nie do pomyślenia w praworządnym państwie. Ale pójdźmy dalej. Byłoby także nie do pomyślenia, aby ta sama para funkcjonariuszy londyńskiej policji dokonała podobnej ingerencji w synagodze podczas niedawnych obrządków święta Paschy, która (co jest rzadkością) wypadła w tym roku tego samego dnia, 3 kwietnia. Trudno sobie wyobrazić, aby policjanci wtargnęli w podobny sposób do meczetu lub świątyni hinduistycznej. Wydaje się niemożliwe, by odważyli się wejść w tenże Wielki Piątek do jednego z licznych ewangelickich zborów afro-karaibskich w Londynie, sławnych z żywiołowości i spontanicznej wylewności uczestników obrządków.
Ale dlaczego?
Lęk przed polityczną poprawnością, przed „antyrasistowskim przemysłem”, przed dominującą nasze życia lewacką ortodoksją, tłumaczyłby wiele – londyńscy policjanci przyklękali na znak solidarności z demonstrantami przeciwko rasizmowi i byli ostro krytykowani, gdy niedawno aresztowali protestujące, mimo obostrzeń, feministki – ale chyba jednak nie w tym rzecz. Wydaje mi się, że byłem całkowicie wolny od niebezpieczeństwa policyjnych awantur w angielskich kościołach katolickich podczas uroczystości Triduum. Podobnie, nie ma mowy o tak drakońskiej interwencji w dziesiątkach anglikańskich kościołów podczas nabożeństw żałobnych za duszę zmarłego niedawno śp. księcia Filipa. O co więc chodzi? Czyżby policja była jakoś specyficznie, choć niewytłumaczalnie, „antypolska”? Raczej nie.
Sprawa zdaje mi się wskazywać na głębszą chorobę tego społeczeństwa i wszystkich nowoczesnych, post-chrześcijańskich – post-religijnych w ogóle – zsekularyzowanych społeczeństw zachodnich. Jest to fundamentalna kwestia ontycznych podstaw porządku i prawa.
Brytyjska policja jest sławna ze swego nastawienia na „pilnowanie porządku za zgodą ludności” (policing by consent), czym różni się od o wiele bardziej konfrontacyjnej i agresywnej roli policji na kontynencie europejskim, a zwłaszcza nieprzystępnej i groźnej policji w Stanach Zjednoczonych. Jest to dość niezwykła, specyficznie brytyjska koncepcja, wywodząca się od założyciela nowożytnej policji, Roberta Peela. Peel sformułował 9 zasad, na których opierać się miała służba policyjna; zasad, które w dużej części sprowadzić się dadzą do szacunku dla ludności, aktywnym poszukiwaniu aprobaty dla policji wśród społeczeństwa oraz jak najszerszej współpracy. Piąta zasada brzmi interesująco:
Utrzymywać poparcie społeczne, nie przez uleganie opinii publicznej, ale przez stałe okazywanie całkowicie bezstronnej służby prawu, zachowując pełną niezależność od polityki i bez względu na sprawiedliwość lub niesprawiedliwość poszczególnych praw, poprzez gotowość do służby i okazywania życzliwości wszystkim członkom społeczeństwa, bez względu na ich majątek lub pozycję społeczną, przez gotowość do okazywania uprzejmości, życzliwości i humoru oraz gotowość do indywidualnej ofiary w celu ochrony i zachowania życia.
Polskiemu czytelnikowi zasady Peela mogą się wydać nadto już wyidealizowaną listą z gatunku pobożnych życzeń. Warto jednak zauważyć, że londyński bobby (nawet ich popularne przezwisko pochodzi od Peela), patrolujący ulice stolicy, po dziś dzień jest dobrym źródłem informacji, pozostaje przystępny, dobrotliwy i nieuzbrojony, w przeciwieństwie do np. amerykańskiego policjanta, i używa siły tylko po wyczerpaniu łagodniejszych metod perswazji – zgodnie z szóstą zasadą Peela.
Postulaty Peela, podobnie jak same zręby prawa i porządku pilnowanego przez londyńskich bobbies, zakorzenione były w nadrzędnej, powszechnej wierze w istnienie obiektywnego prawa (naturalnego) i porządku, które same z kolei zakotwiczone były w transcendentnym Bycie i, płynącym z niego, Bożym Ładzie (z pewnością, nie zawsze świadomie). Złamanie nielicznych zakazów, pociągało za sobą poważne sankcje prawne, a jednocześnie moralne odium ze strony społeczeństwa, i dlatego policja liczyć mogła na współpracę ludności tak długo, jak sama szanowała uznane powszechnie normy. Sekularne społeczeństwo nie ma już dziś żadnej wiary w transcendencję ani tym bardziej w jakikolwiek Ład, pozbawione jest choćby śladowego zakorzenienia, a kotwica byłaby dla niego tylko ciężarem, toteż zastępuje takie „nienaukowe, przestarzałe mrzonki” nieprzerwanym strumieniem drobiazgowych zarządzeń i nakazów, regulujących najmniejsze detale ludzkiego zachowania. W tym gąszczu małostkowych przepisów, niejednokrotnie wzajemnie ze sobą sprzecznych, w dżungli kazuistycznych rozporządzeń – trzeba nosić kaganiec w kościele, ale nie w restauracji, należy stać w kościele o dwa metry od osoby obcej, ale nie mniej niż jeden metr – gubią się prawnicy, nie potrafią się połapać policjanci, a co dopiero ma powiedzieć zwykły, czy nawet niezwykły obywatel. Tym bardziej, że na tę krępującą sieć narzucono także z góry, arbitralny zestaw niepisanych norm i reguł politycznej poprawności, niemiłosiernie nam panującej lewackiej ortodoksji.
Być może lepszym przykładem zamieszania – ideowego, prawnego i, nade wszystko, moralnego – w jakim operuje brytyjska policja w dzisiejszych nieszczęsnych czasach, jest najnowszy skandal w Irlandii Północnej. Okazuje się bowiem, że bandyci z IRA urządzili w ubiegłym roku huczną demonstrację polityczną z okazji pogrzebu osobnika imieniem Bobby Storey, wieloletniego „szefa sztabu” skrzydła tymczasowych irlandzkiej armii republikańskiej (Provisional IRA, a w skrócie, Provos). Nie będę przytaczał listy zbrodni, za jakie był odpowiedzialny, zainteresowanych odsyłam tu [1] (podkreślam, jest to irlandzka publikacja, nie brytyjska). Dość powiedzieć, że pogrzeb bandziora odbył się w czasie restrykcji spowodowanych zarazą, a uczestniczyło w nim ponoć 1800 ludzi, co powinno spowodować masową interwencję policji – ale nic takiego się nie stało.
Dopiero kilka dni temu wyszło na jaw, że policja, miast interweniować wobec „bezprawnego zgromadzenia”, zamiast rozpędzić morderców z IRA na cztery wiatry, prowadziła zakulisowe rozmowy z „przywódcami partii” Sinn Féin, czyli „politycznej reprezentacji skrzydła tymczasowych”, w celu umożliwienia im udziału w masowym pogrzebie dla uczczenia towarzysza partyjnego, zbroczonego krwią niewinnych ofiar. Efektem tych rewelacji było oddalenie oskarżenia o łamanie prawa pod adresem posłów z ramienia Sinn Féin – którzy są najwyraźniej ponad prawem, jak to zwykle bywa wśród bolszewików – bo jak wnieść sprawę do sądu o oczywiste, jawne i udokumentowane łamanie prawa, gdy nadużycie odbyło się za oficjalnym przyzwoleniem policji?
Zamiast więc trzymać się zasad Bobby Peela i „całkowicie bezstronnie służyć prawu, zachowując pełną niezależność od polityki i bez względu na sprawiedliwość lub niesprawiedliwość poszczególnych praw”, policja brytyjska w Irlandii Północnej przyjęła zasady Bobby Storey, tzn. przyjęła oficjalnie, że IRA jest ponad prawem; uległa politycznym naciskom i zastosowała jedno prawo wobec ofiar zarazy – zakaz udziału w pogrzebach – a inne wobec bolszewickich gangsterów z IRA.
Powiedziałem powyżej, że policja brytyjska operuje w stanie permanentnej konfuzji ideowej, prawnej i moralnej, ale zdanie to należy zasadniczo zmodyfikować. „Ideą”, a może nawet „ideałem”, nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale wszędzie w zachodnim świecie, jest przymilanie się najpotężniejszym siłom w społeczeństwie – czyli lewicy – w lęku przed utratą posady lub wręcz przed śmiercią cywilną. Prawo i rudymentarna sprawiedliwość są w ogóle nieistotne, byle postępować w zgodzie z dyktującymi ducha czasu lewicowymi mediami. Według nich, dla przykładu, samo oskarżenie o gwałt powinno wystarczyć, nie należy szukać obiektywnych dowodów, bo dociekania takie mogą być przykre dla ofiary. Pojęcie sprawiedliwości już dawno uleciało w eter. Nawet Robert Peel, już w początkach XIX wieku, nie przejmował się nim, gdyż zgodnie z oświeceniową myślą, interesował się bardziej mnożeniem utylitarnego rachunku ludzkiej szczęśliwości. I tak, cały ten kociokwik ideowo-prawny odbywa się w moralnej próżni sekularnego strumienia dyrektyw.
Rytuał, poświęcenie i uświęcenie, ofiara i sanktuarium, to puste słowa w sekularnym świecie. Ryt zakłada istnienie i stałą, choć nieuchwytną, obecność niewidzialnego świadka, który dla sekularystów jest tylko przedmiotem wesołości. Ale laicki umysł także potrzebuje powtarzanych, formalnych aktów, stąd te wszystkie świeckie rytuały, akademie na cześć i przywiązanie do procedury. Sekularyzm zastąpił zewnętrzny przejaw sacrum, formalną procedurą, a jego treść eksperymentem dokonywanym codziennie na żywym organizmie społeczeństwa. Największymi eksperymentatorami byli Hitler, Stalin i Mao. Ci inżynierowie dusz ludzkich, dokonali lobotomii społecznej w imię nauki: wyrzucili religię, transcendencję i wszystko, co niewidzialne. Dzisiejsza inżynieria, to już tylko kontynuacja. Roberto Calasso pisze:
Sekularne społeczeństwo, bez obwieszczania tego komukolwiek, stało się ostateczną przechowalnią wszelkiego znaczenia, jak gdyby jego forma odpowiadała fizjologii każdej społeczności, a znaczenie mogło być poszukiwane tylko wewnątrz społeczeństwa.
Obojętne, jak niespodziewane mieszaniny form politycznych i ekonomicznych przyjmie społeczność – np. kapitalizmu i autokracji, demokracji i protekcjonizmu, socjalizmu i dyktatury, wolności handlu i militaryzmu – byle tylko nie wyglądać poza społeczeństwo, byle nie szukać sensu poza kolektywnym kontekstem, byle ograniczyć się do poziomych, płaskich „relacji wewnątrz wspólnoty” i odmówić realności pionowym relacjom z Bogiem. Jedynym przedmiotem uwielbienia jest sekularne społeczeństwo. W tej sytuacji, odcięcie się jednostki i idąca za tym atomizacja, są źle widziane, ale pozostają jeszcze ostatnim mechanizmem obronnym – na razie. Do czasu, aż seanse klaskania w ręce zastąpione zostaną obowiązkową godziną nienawiści.
Sekularyzm nie wierzy w nic, tylko w siebie, a dokładniej w społeczeństwo, ale tworzy nieustanny konflikt, na skalę wojen religijnych. Calasso słusznie zauważa, że tamte wojny były starciem różnych wyznań wiary w transcendencję, tym razem przedmiotem jest samo społeczeństwo, laboratorium, gdzie przeciwstawne siły eksperymentują na jego coraz mniej żywym ciele i deklarują, że nie ma nic poza społeczeństwem. Tworzą sztafaż sztucznych wartości – np. „demokracji” czy „wolności” – gdy to pierwsze jest tylko procedurą, a to drugie warunkiem działania. A jednocześnie, sekularyzm jest aktem wiary. Wiary w płaską dwuwymiarowość ludzkiego świata. Nie dało się zredukować wszystkiego do materii, bo ta okazała się nieuchwytna i wręcz niematerialna w oczach nauki. Zastąpiła ją ewolucja. Do dziś próbują wywieść z ewolucji potrzebę altruizmu, oprzeć etykę na ewolucyjnych zasadach. Próbują uzasadnić, że bycie dobrym daje „ewolucyjną przewagę” – na próżno. Bycie złym wśród dobrych, niesie w rzeczywistości utylitarną korzyść (i dlatego, między innymi, utylitaryzm jest amoralizmem). Pozostaje arbitralna wola, ale pozbawiona suwerenności, bo wyzuta z duchowości, odcięta od transcendencji. Przypadkowe myśli i strumień sprzecznych dyrektyw mącą spokój zsekularyzowanej jednostki, tworząc na przemian konfuzję, entuzjazm i depresję.
Para skonfundowanych policjantów, znalazłszy się nagle w jakiejś dziwnej „sali”, pełnej zamaskowanych obcokrajowców, nie była w stanie zrozumieć, że dopuściła się profanacji. Równie dobrze mogli byli się pojawić wśród czcicieli voodoo, ale wówczas za takie wtargnięcie do „sanktuarium cudzej kultury”, poszliby pod pręgierz lewackich krzykaczy jako – rasiści.
*
Mieszkałem w Warszawie na pięknym, starym Mokotowie. Niedaleczko była niesławnej pamięci komenda dzielnicowa na Malczewskiego. Wyszliśmy któregoś wieczora podczas stanu wojennego na spacer z psem, i szliśmy z moim przyjacielem, zdrowo zawiani, szeroką, zaśnieżoną aleją Malczewskiego, wysadzaną podwójnym szpalerem wiekowych lip. Spostrzegłszy z oddali tłum zomowców, wysypujących się z budynku komendy do podstawionych autobusów, wziąłem Banziego na smycz i poprowadziłem przyjaciela na przeciwną stronę ulicy, znając jego nieroztropną zadziorność, gdy był w stanie wskazującym na spożycie. Ale kiedy znaleźliśmy się na wprost grupy zomowców, on zawołał głośno: Nie wolno się gromadzić!… Paru chwackich milicjantów się roześmiało, a inni taksowali spode łba naszą rozchichotaną bezczelność – i na tym się skończyło.
Wszystko było wówczas prostsze. Czarno-białe. Milicja była „zła”, a my „dobrzy”. Oni byli czerwoni, a my biali jak śnieg. Każdy z nas miał „niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie”, a ja jeszcze dużego boksera u nogi, podczas gdy oni mieli tylko pałki i urągowisko porządku w bezprawiu. Kotwice nadziei i korzenie sacrum były po naszej stronie, kiedy oni mieli tylko beznadziejność bolszewickiego profanum. Mój Boże, i gdzież się podziała ta beztroska klarowność? Tak jak wówczas, w stanie wojennym, nie można dziś przyjść, ani wyjść, choć można się położyć i pełzać na brzuchu – wszystko dla własnego dobra – tylko że wówczas nasi dozorcy wyróżniali się cynizmem, a dziś – hipokryzją.
Calasso przytacza, słowa Céline’a z lat 30., że horrorem nie jest totalitaryzm, nie forma społeczeństwa, ale samo społeczeństwo, które zgodziło się nagle być czymś wystarczającym, suwerennym i pochłaniającym wszystko. Hitler i Stalin odejdą, a społeczeństwo pozostanie.
A memu lekkomyślnemu przyjacielowi także było – Robert.
Post scriptum. W ubiegłą niedzielę, przedstawiciele londyńskiej policji osobiście przeprosili wiernych w kościele w Balham za nadgorliwość swych funkcjonariuszy podczas Wielkopiątkowej Liturgii. Chwała im za to. Nie zmienia to wszakże w niczym mego przekonania co do słuszności powyższego. A jednocześnie, przeprosiny stawiają w jeszcze gorszym świetle kompletne milczenie hierarchii Kościoła Katolickiego w Zjednoczonym Królestwie w tej niesmacznej aferze. Hierarchowie ścigają się, kto pierwszy potępi niewolnictwo i przejedzie się po historii Imperium Brytyjskiego, ale ani słowa w obronie wiernych chrześcijan.
Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com
URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2021/04/13/nie-wolno-sie-gromadzic/
URLs in this post:
[1] tu: https://www.irishtimes.com/news/ireland/irish-news/bobby-storey-the-ira-s-planner-and-enforcer-who-stayed-in-the-shadows-1.4292981
[2] : https://tvn24.pl/polska/londyn-policja-przerwala-nabozenstwo-w-polskim-kosciele-chrystusa-krola-w-balham-5060015
Click here to print.
Copyright © 2007 . All rights reserved.
10 Comments To "Nie wolno się gromadzić!…"
#1 Comment By Zbigniew On 15 kwietnia 21 @ 1:26
Mieszkałem w Albjonie ponad 10 lat. Jeszcze przed anszlusem. Każdy dzień był walką. Na każdym kroku niekompetencja, ignorancja i arogancja wobec Wschodu. Duży dom, dwa auta, zasobne konto, niezła praca ale w zaciszu domowym łkanie. Jak bezsilna kobieta, kiedy mąż kolejny miesiąc przynosi do domu tylko drobne z wypłaty, po całonocnej popijawie. A znajomi z Kraju mówili, pisali: „tutaj to samo. choć może nie na taka skalę jak nam opowiadasz. Wystarczy ci tydzień, dwa i sam się przekonasz”. Wróciłem. I… przekonałem się. Tego – po ludzku – nie da się już odbudować. Zastosowano dwa sposoby wyjałowienia. U nas wprost a tam pośrednio. Efekt ten sam.
#2 Comment By michał On 15 kwietnia 21 @ 3:35
Drogi Panie Zbigniewie,
To jest chyba trafne, ale tylko do pewnego stopnia. Podobnie jak Pan, wielokrotnie łapię się na myśli, która przecież nie może być słuszna: „tylko tutaj taki absurd jest możliwy…” To samo myśleliśmy w latach 80. w prlu, gdy wydawało się, że ta szokująca niekompetencja jest niemożliwa obiektywnie, a tylko tu, tylko w prlu, taki absurd… Ale kiedy się czyta np. Wieniczkę Jerofiejewa czy słucha Wysockiego, to u nich jest ta sama myśl: tylko tu, tylko w sowietach, coś takiego jest możliwe… Czytałem o komunistycznej Albanii, i tam to samo. Czytałem o życiu w Iraku pod Saddamem – to samo.
Przyzna Pan więc, że to musi mieć inne podstawy niż specyficznie anglosaska arogancja. W końcu, niekompetencja, arogancja i ignorancja, zawsze się zdarzały i zawsze będą. Jako ludzie jesteśmy niekompetentni – z definicji, poza sferą naszej kompetencji – jesteśmy często aroganccy i na ogół w większości przedmiotów pozostajemy na całe życie ignorantami.
Wracając do dziwnego wydarzenia w Wielki Piątek, to podsuwano mi inne wyjaśnienia, np. że policjanci nie mogli takiej decyzji podjąć samodzielnie, że ktoś za tym stoi, że tu są jeszcze drugie i trzecie dno. Prawdę mówiąc, nie wydaje mi się. Policjanci podejmują takie decyzje ciągle, każdego dnia, i słusznie jest to pozostawione ich decyzji (at their discretion).
Interwencja była dokonana na podstawie donosu, „operational tip off”. Zważywszy, że nad wejściem do kościoła w Balham wisi ogromny plakat, na którym są hasła w dwóch językach: Módlcie się za polskie kobiety i Catholic Church abuses Polish Women, powiedziałbym, że nie jest wykluczone, że donos pochodził od feministek, które chciały przyciągnąć uwagę do swego chamskiego plakatu. Takie przypuszczenie wydaje mi się prawdopodobne, ale nie dowiemy się tego (chyba, że ktoś się przyzna do donosu).
A jednak głębszych i poważniejszych przyczyn tej sytuacji dopatruję się w sekularyzacji życia, która postępuje na całym świecie jednakowo. I to jest prawdziwe nieszczęście.
#3 Comment By Przemek On 16 kwietnia 21 @ 1:26
Panie Michale,
sam tego doświadczam, stoję przed apteką w kolejce na zewnątrz, wszyscy grzecznie i karnie stoją aby nie spotykać się wewnątrz, dbamy o siebie. A tu nagle CUD wielki, przebywanie w świątyni to ozdrowienie może. Tu zapewne się różnimy. Z szacunkiem dla wiary, ale czasy dziwne i trudne bardzo. Ciężko znoszę to zerwanie kontaktów, brak koncertów na żywo, teatru i wiele pewnie by jeszcze można wymieniać. Nie do końca rozumiem koniec Pana odpowiedzi o feministkach. Jestem bardzo tolerancyjny, dopuszczam wszelkie opcje do zabrania głosu, gdzież jak nie Tutaj na WP. Oczywiście nie oznacza to, że w pełni czy choćby częściowo popieram. „Chamskiego” plakatu nie znam, nie widziałem. Znam natomiast inne wiszące na ulicach w Polsce, nie powiem, że chamskie to naprawdę mocne już określenie, ale jednoznacznie narzucające swoją ideologię. Co do sekularyzacji, czyż doprawdy jest to nieszczęście. Czy papież Franciszek trochę Panu przeszkadza, a przecież on tak skromnie bardzo czasem coś powie. Może kościół (specjalnie z małej litery) naziemny powinien trochę się zmienić, myślę o „pasibrzuchach”, na ostatnich kolędach bardzo miło i chyba mądrze rozmawiałem i z proboszczem i wikarym z mojej parafii, mimo iż nie uczestniczę na co dzień z własnego wyboru. Pozdrowienia. Jeśli bzdury plotę to proszę spokojnie usunąć, albo do kurioza.
#4 Comment By Andrzej On 16 kwietnia 21 @ 7:08
Panie Przemku,
Prawdę mówiąc nie rozumiem co Pan chce przekazać w swoim komentarzu. Czy Pan kpi mówiąc o przebywaniu w świątyni w zestawieniu do kolejki do apteki? Czy chodzi Panu o to, że do apteki jest kolejka a tam ludzie się gromadzą bez kolejki? Tu gdzie mieszkam co i rusz są interwencje o nieprzestrzeganie „zasad sanitarnych” w kościele spowodowane informacjami do policji, o czym informuje każdorazowo proboszcz prosząc usilnie o ich przestrzeganie (policja ogranicza się póki co do zwrócenia uwagi). Ale na ulicy mało kto z mieszkańców zakrywa twarz. A jeśli chodzi o przyjezdnych to w 95 procentach w ogóle. Jest to niewielka miejscowość turystyczna, nadmorska do której wciąż przyjeżdżają ludzie z całego kraju bez względu na aktualne „lockdowny” i nie zauważyłem aby policja wobec kogokolwiek interweniowała (w ogóle mało ją widać).
Jaką „ideologię” według Pana narzuca hasło „wypierdalać!” wykrzykiwane pod kościołem czy malowanie go na jego murach? Albo na ulicy? Bo ta „ideologia” to, jak mi się zdaje, główny temat artykułu Pana Michała. A skąd Pan wywnioskował, że Panu Michałowi „trochę przeszkadza” papież Franciszek? Co papież ma tu do rzeczy?
#5 Comment By michał On 16 kwietnia 21 @ 8:49
Panie Przemku,
Prl jest krajem tak dalece antyklerykalnym, że nie dziwi mnie, jak było to raportowane „tam u wasz”, w prlu: [2]
Nie chciałem krytykować „dziennikarza Kieruzela”, ponieważ sam myślałem podobnie jak on, ale tylko przez chwilę, tylko do czasu, aż zbadałem sprawę. Dziennikarz Kieruzel mógłby być równie dobrze Jaruzelem, zważywszy, co za głodne kawałki opowiada. Ale to usiłowałem nieudolnie wykazać powyżej. Naturalnie, nie sądzę, żeby Pan wierzył moim zapewnieniom, ale może przyjmie Pan do wiadomości, że szefowie policji przeprosili kongregację osobiście w kościele w Balham w tydzień później za niewczesną i nieuzasadnioną interwencję swych funkcjonariuszy?
Jeżeli Pan nie widział plakatu nad wejściem do kościoła, to niech tak zostanie. Bardzo zazdroszczę, sam wolałbym nie oglądać takich świństw. Mam nadzieję, że wybaczy mi Pan, że nie będę rozpowszechniał feministycznego bełkotu. Dość go jest nad ziemią, wolałbym, żeby Podziemie pozostało zamknięte dla bolszewickich wymiotów. Czy to jest chamski plakat, pozostawię indywidualnej ocenie, ale treść dwóch haseł – które nie są przekładem tej samej treści – wydaje mi się w najlepszym wypadku chamska, w najgorszym, diaboliczna.
Podobnie jak p. Andrzej, nie rozumiem, jaką analogię Pan widzi między staniem w kolejce po kiełbasę lub do apteki, a uczestniczeniem w obrządkach Triduum. Czy CUD to jest jakiś skrót? Centralny Urząd Donosicielstwa? Nigdy o takim nie słyszałem. Nawet w prlu. A co dopiero w Zjednoczonym Królestwie. Cokolwiek miał Pan na myśli, pisząc „Może kościół (specjalnie z małej litery) naziemny powinien trochę się zmienić”, miał Pan tyle racji, że Kościół (z pewnością z dużej litery) powinien ciut mniej ulegać duchowi sekularyzacji. Święty Paweł nawoływał Kościół (zawsze z wielkiej litery), by nie upodobniał się do świata tego.
Co prowadzi mnie do Pańskiej wypowiedzi pod tytułem: „Co do sekularyzacji, czyż doprawdy jest to nieszczęście.” Czy miał to być nagłówek? Podtytuł? Zważywszy formę, jest to stwierdzenie, a nie pytanie. Oczekuję zatem dalszych wyjaśnień. Gdybym np. powiedzieł, „czy komunizm upadł?”, to byłaby kwestia. Natomiast, jeżeli sformułuję to: „Co do komunizmu, czyż doprawdy był takim nieszczęściem”, to stwierdziłbym niniejszym, że nie był, więc oczekiwałbym od siebie samego dalszych wyjaśnień. Być może dla Pana sekularyzacja jest czymś dobrym. To jest w porządku, każdy ma prawo do własnego zdania i gdzie je wypowiadać, jak nie w Podziemiu? Znajduje się Pan w dobrym towarzystwie, jak słusznie zauważył Calasso, w towarzystwie Stalina i Hitlera, arcykapłanów sekularyzacji XX wieku. Osobiście wolę towarzystwo Calasso, Scrutona i innych wrogów i krytyków sekularyzacji.
Jedno jest pewne: nie będziemy niczego usuwać. Tak dobrze nie ma. Będziemy się za to domagać wyjaśnień. Więc jak to jest z tą sekularyzacją?
#6 Comment By michał On 16 kwietnia 21 @ 8:53
Drogi Panie Andrzeju,
Jak Pan wie, nie śledzę wydarzeń w prlu. Czy doprawdy wypisuje się tam na murach kościołów obraźliwe hasła? Jeżeli dobrze rozumiem, to jest wielkie osiągnięcie prlu. Zakazując wiary, skierowali ludzi ku Kościołowi; dając im wolne wodze, doprowadzili do wypisywania świństw na murach światyń. Czy może być lepszy dowód sukcesu prowokacji pt. upadek komunizmu?
#7 Comment By Andrzej On 17 kwietnia 21 @ 8:25
Tak Panie Michale. To jest wielki sukces prowokacji. Powrót do bolszewickich korzeni. Precz z moralnością! Grab zagrabione!
Od mniej więcej pół roku antyklerykałowie i proaborcjoniści pod wodzą feministek co i rusz manifestują na ulicach tutejszych miast „w imię wolności” z wymienionym przeze mnie hasłem i deklaracją „to jest wojna!” na sztandarach i na ustach. Przyprowadzają tam swoje dzieci. Będąc w Warszawie co tydzień przekraczam próg świątyni z namalowanymi przez nich zygzakami symbolizującymi ten „ruch”. A jej mury już kilkakrotnie czyszczono z obraźliwych napisów. Włazili nawet do kościołów i profanowali Mszę Św. wrzeszcząc swoje hasła. W imię tolerancji. „Humianiści”…
Wrzasnęli hasło – wojna! Zbudzili hufce hord. Strzelają do ciał i słów! Wytresowali świnie, kupili sobie psy…
Tak właśnie tutaj jest.
#8 Comment By michał On 17 kwietnia 21 @ 2:17
Drogi Panie Andrzeju,
Dobrze Pan to nazwał „ideologią wypierdalać”. Ot, humaniści – najpewniej należy dodać: i humanistki – którzy domagają się prawa do bezkarnego mordowania nienarodzonych, dlatego że są niepełnosprawni, a ściślej, być może tylko mogliby być kalekami; domagają się prawa do zabijania bezbronnych, bo może ich ojciec nie kochał ich matki, a może nawet matka kochać ich nie zamierza, więc są „niechciani”, a zatem zabić i basta. To jest głęboki humanizm. Właściwie, od humanizmu nie spodziewałbym się niczego innego.
Kilka lat temu miała miejsce w Anglii głośna sprawa, w której matka zamordowała swoje dwie córki, ponieważ były niewygodne w jej życiu seksualnym, co wywołało ogromne oburzenie. A jaka jest różnica między tą wyrodną matką, a mordowaniem nienarodzonych?
Przeczytałem raz jeszcze powyższy komentarz p. Przemka i, wraz z uwagami od znajomych, którzy także nie widzą nic złego w sekularyzacji, dochodzę do wniosku, że dotknąłem ważnego nerwu. Roberto Calasso może być dobrym przewodnikiem po tym delikatnym systemie znerwicowanego sekularyzmu.
Wytresowali świnie, kupili sobie psy
I w pustych słów świątyni stawiają ołtarz krwi.
Zawodzi przed bałwanem półślepy kapłan łgarz
I każdym nowym zdaniem hartuje pancerz nasz.
Choć krwią zachłysnął się nasz czas,
Choć myśli toną w paranojach,
Jak zawsze chronić będzie nas
– Zbroja!
Jacek Kaczmarski też dobry na karki pysznych. Bardzo dziękuję.
#9 Comment By triarius On 5 maja 21 @ 2:25
„Bandyci z IRA”… I wszystko jasne! Wierzę, iż we własnym pojęciu nie jest Pan Liberałem, ale te wasze przesubtelne różnice w zabarwieniu są dostrzegalne jedynie dla rasowych Liberałów. Czysta retoryka w sumie.
Pzdrwm czule
#10 Comment By michał On 5 maja 21 @ 9:06
Drogi Panie Triariusie,
Tak długo nie było tu Pana, a tu takie rzeczy.
Bandyci z IRA – bez cudzysłowu – nie oznacza wcale, że wszystko jest jasne. Powiedziałbym nawet, że udział provo-bandziorów raczej zaciemnia obraz. Z czego z kolei wynikałoby, że nic nie jest jasne w Pańskiej wypowiedzi, która Panu najwyraźniej wydaje się sama przez się oczywista.
I ja wierzę, że Pan wierzy, że ja wierzę, że we własnym pojęciu i tak dalej, terefere. Tylko że to nie jest kwestia wiary. Wierzyć można w coś, czego się nie wie. Na przykład, wierzyć, że Ziemia się ociepla, co doprowadzi do katastrofy. Osobiście, nie wierzę, ale owszem, wierzę w globalne ocipienie. Wierzę w powszechną pandemię ocipienia. Mam nadal nadzieję, że Pan jeszcze nie ocipiał.
Natomiast co do liberalizmu, to jedyne co może mieć dla mnie znaczenie, jest MOIM POJĘCIEM. Moim pojęciem liberalizmu. Pisałem tu wielokrotnie, dlaczego odrzucam liberalizm, a także jak go rozumiem. Pan ma oczywiście prawo do własnego rozumienia tego pojęcia. Co rzekłszy, zdaje się je Pan definiować mniej więcej w ten sposób, że cokolwiek z czym Pan się nie zgadza, jest oznaką liberalizmu. Mnie bliższa jest prawda, a zatem – znowu, zupełnie wprost tu o tym mówiłem – wiele jest elementów liberalizmu, z którymi się zgadzam, co nie zmienia mojej postawy: jednoznacznego odrzucenia.
Zarzut „czystej retoryki” jest zabawny. Czy taki zarzut nie jest z definicji – czysto retoryczny?