- - https://wydawnictwopodziemne.com -
Lepki syrop esencji czyli świat, który strach nazwać
Posted By admin On 21 kwietnia 21 @ 8:24 In Michał Bąkowski | 2 Comments
Krótka książeczka Roberto Calasso, Nienazwana teraźniejszość,* przedstawiana bywa jako „dziewiąta część cyklu” rozpoczętego prawie przed 40 laty. Tytuł w istocie wywodzi się z pierwszej pozycji, a cykl ma być „eksploracją związków między mitem a współczesnością”. Być może, ale Calasso mówi o naszej teraźniejszości, o zagubieniu człowieka. Po nieodżałowanej śmierci Rogera Scrutona, Calasso jest najciekawszym myślicielem naszych czasów. Obaj obserwowali ze zgrozą, jak stąpamy po kruchym gruncie, jak zacierają się ostre linie. Nie rozumiemy świata, nie potrafimy go nazwać, brak nam punktu odniesienia. „Jesteśmy bezustannie atakowani konturami przedmiotów, których nikt nie zna w całości” – i to jest nasz normalny świat. To nie „epoka niepokoju” Audena.
Niepokoju nie braknie, ale teraz króluje wszechobecna beztreściowość, śmiertelna nieistotność. Żyjemy w wieku pozbawionym prawdziwej substancji.
Zaniepokojony interwencją policji podczas Liturgii Wielkopiątkowej (i krytyką czytelników pod moim adresem), postanowiłem przyjrzeć się książeczce Calasso raz jeszcze. Tytuł pierwszego rozdziału przypomina mi historię, gdy mój kilkuletni syn, zapytany na lotnisku czy jest turystą, odparł z oburzeniem, że nie jest turystą! Dopiero po długiej chwili dotarło do niego, że nikt mu nie zarzuca, że jest terrorystą… Turyści i terroryści rzucają światło na naszą rzeczywistość.
Terroryzm islamski jest wrogi każdemu przejawowi sekularyzmu: turystyce i sklepowi, barowi i pociągowi. Terrorysta składa siebie w rytualnej ofierze, gdy ofiary jego aktu są tylko „rezultatem”. Pierwowzór widzi Calasso w Starcu z Gór, Hassanie i-Sabbah, przywódcy nizarytów i szajki Asasynów (od których wywodzi się także nazwa haszyszu), morderców na zawołanie. Nietzsche znalazł u Starca z Alamut straszliwy archetyp absolutnej wolności: „nie ma prawdy, wszystko jest dozwolone, oto duchowa wolność”. Ukryta za zasłoną religijności, absolutnego posłuchu i złożenia siebie w ofierze, powstała tajna doktryna zabójców, a wraz z nią wiara w wszechpotężny spisek. Konspiracja jest równie stara jak historia; podobnie jak wiara w tajny ośrodek, kierujący wydarzeniami z ukrycia. Samobójczy mordercy wysyłani przez Osamę z jaskini Tora Bora, nie różnią się od Asasynów wysyłanych przez Hassana z twierdzy Alamut.
Terroryzm zbiega się z kultem religijnym w punkcie wyboru ofiary. W religijnym rytuale ofiara jest czysta i bez skazy. W akcie terroru „czystość” zamachowca dominuje nad przypadkowością ofiar. Ale istnieje także sekularny terroryzm, który Calasso wywodzi od Nieczajewa. Wyróżnia go przymus zabijania, bo tylko mord i seks (zdumiewająco) prawdziwie coś znaczą. Nieczajew i jego następcy wybierają ofiarę losowo, gdyż prowadzą eksperyment. Nieczajew, jak Hassan, prowadził eksperyment z wolnością, a jego następcy z władzą. Siepacze Stalina nie na darmo byli inżynierami dusz. Przedmiotem eksperymentu stało się społeczeństwo. Po Hitlerze i Stalinie, tylko Mao podjął się usuwania śladów sacrum z ludzkiej świadomości na wielką skalę. Niepostrzeżenie, nawet wrogowie bolszewii przyjęli, że jedyny sens można znaleźć w społecznym kontekście, kolektyw stał się wszystkim. Demokracja jest tego najlepszym przykładem.
Teoretykiem eksperymentu był Émile Durkheim i jego metodologia zwyciężyła. Dawni myśliciele rozważali naturę społeczeństwa; Durkheima obchodził tylko funkcjonalizm. Nie sens rytuałów, które tworzą więź, ale ich funkcja. Patrzył na religię z zewnątrz, odrzucił jej prawdę, a skupił na efektach. Treść myśli jest nieważna, znaczenie tkwi w funkcji. W rezultacie, rzekome „przesądy religijne” zastąpiono ostatecznym zabobonem, tj. wiarą w społeczeństwo jako jedyną rzeczywistość – i takie jest niewypowiedziane założenie socjologii.
Durkheim wzniósł swą myśl do poziomu dla mnie niespodziewanego. Społeczeństwo nie jest dla niego bezmyślną, anty-logiczną fantasmagorią, ponieważ „kolektywna świadomość jest najwyższą formą życia psychicznego, jest świadomością świadomości”. Kolektywna świadomość wznosi się ponad indywiduum, i postrzega rzeczy, jakimi są; patrzy w przyszłość, obejmuje całość, wyposaża ludzkość w konieczny aparat pojęciowy. – Dla mnie taki „skok wiary” jest nie do wiary. Na szczęście dla Calasso także. Ale dlatego Durkheim jest ojcem tej ponurej nauki zwanej socjologią. Stworzył kult społeczeństwa, ubóstwił je.
Dzisiejsza antropologia analizuje historyczne społeczności, by odkryć ich funkcje, a nie sekrety. Nie chce pojąć ich kultów, bo to było „mówienie do szafy”, nie próbuje niczego zrozumieć. Nie interesuje się treścią, a tylko ekonomicznym czy strukturalnym wymiarem mówienia do szafy. Wedle takiej analizy, funkcją szafy w islamie, dla przykładu, jest „policja cnót” w szariacie.
Obsesją XX wieku była kontrola społeczna – skoro społeczeństwo jest suwerenne, to musi kontrolować swój kształt – w praktyce, była to kontrola nad społeczeństwem. Wewnątrz państwa operowała wąska sekta, zdolna kontrolować obie struktury, państwową i społeczną. Czeka i SS były taką sektą o nieograniczonej władzy. Calasso odkrył fascynujący wykład w francuskim towarzystwie filozoficznym z 1936 roku. Éllie Halévy postawił tezę, że w sierpniu 1914 rozpoczęła się era tyranii. Definiował początek epoki dwojako: nacjonalizacja gospodarki na niespotykaną skalę, z której wynikł silny ruch związkowy i rządowy aktywizm ekonomiczny; i nacjonalizacja myśli w postaci stłumienia głosów przeciwnych i „organizacji entuzjazmu”. Halévy wysnuł reżymy Mussoliniego i Hitlera z bolszewizmu, nic więc dziwnego, że spotkał się z wrogością.
Tylko jeden słuchacz, Marcel Mauss, zgodził się z wykładowcą, wskazywał jednak na wcześniejsze źródło: teorię „aktywnych mniejszości” Sorela. Opisał ciąg: Sorel-Lenin-Mussolini-Hitler. Aktywna mniejszość jest w stanie „permanentnej konspiracji”. Partie miały kształt tajnych sekt, a wewnątrz zachowały bojówki szturmowe, psy spuszczane z uwięzi na rozkaz. Uprzednia nacjonalizacja „umożliwiła grupie uzbrojonych ludzi ogłosić się państwem: sowietyzm jest więc faszyzmem co do joty”. Calasso dodaje, że gdy aktywna mniejszość staje się jedynym graczem, jedyną siłą, to „państwo” jest już tylko przykrywką. Nieodwołalne decyzje zapadają w tej grupie. „Organizacja entuzjazmu” była identyczna w Norymberdze, na placu Czerwonym i na Foro Italico. Taka sama w Pekinie i Teheranie, i zdaje się podobna w Ameryce. Mamy więc definicję eksperymentu: władza uzbrojonej sekty w permanentnej konspiracji, narzucona w imię interesów mas, wyrażonych w zorganizowanym entuzjazmie.
Dyktatura jest tymczasowa, jej celem konkretna zmiana; dyktator nie rusza instytucji, które bez niego mogą przywrócić wolność. Franco i Pinochet dobrze ilustrują tę myśl Halévy’ego. Tyrania natomiast nie jest zniekształceniem jedynowładztwa, ale próbą przekształcenia społeczeństwa. Halévy widział „fizjologiczny związek między tyranią i demokracją”. Jątrzącą raną demokracji jest, że Hitler został kanclerzem legalnie; antydemokrata może wygrać wybory, co jest skandalem dla demokratów. Tak się stało w Egipcie i w Algierii, i demokraci poparli obalenie woli ludu. Nikt nie pamięta wojny domowej w Algierii z lat 90., a zginęło wówczas 150 tysięcy i powstał zalążek al-Qaedy.
Demokracja, najwyższe osiągnięcie sekularyzmu, to łańcuch procedur, które działają tylko w pewnych warunkach. Mowa o formalnej demokracji, która nie jest ideą, a procesem. Bez równości praw i wolności słowa, staje się sztafażem ze starej sztuki teatralnej. Demokracja jest pustą skorupą, bez treści. (Calasso ma słuszność w zarysach, choć to puste naczynie zbyt często wypełniane jest świństwem. Demokracja jest ostatecznie jednym z możliwych systemów, a nie wartością. Nie jest wartością w ogóle, a już na pewno nie najwyższą, godną walki etc. Ale wróćmy do wywodu.) Największym wrogiem formalnej demokracji jest demokracja bezpośrednia. Jest to nienawiść pośrednictwa i niechęć do procesu; odraza do myślenia w ogóle, bo bez myśli nie ma mediacji (a mediacja jest istotą myślenia, o czym poniżej).
Założycielski dokument nowożytnej demokracji, amerykańska Deklaracja, ogłosiła dążenie do szczęścia niezbywalnym prawem. Magiczne te słowa powtórzono w innym tekście, w Katechizmie nihilisty, Nieczajewa. Artykuł 22:
Towarzysze nie mają żadnego innego celu prócz pełnego wyzwolenia i szczęścia ludu.
Największe szczęście największej ilości ludzi, to wezwanie utylitaryzmu. Bentham chciał znaleźć coś mierzalnego w ludzkich uczuciach i impulsach. Nawet użyteczność lepiej mierzyć pieniędzmi, dopiero wtedy ludzie będą mogli odrzucić irracjonalizm i myśleć naukowo. Odtąd datuje się dominacja ekonomii w ludzkich stosunkach, aż do dzisiejszych algorytmików. Wiele spraw ludzkich nie poddaje się kalkulacji, ale kto mierzy, ten ma władzę, więc niemierzalne musi być odrzucone.
Homo saecularis istniał zawsze. Benedyktyński mnich, Petrus Celensis, opat Chartres i przyjaciel Jana z Salisbury, opisał go w XII wieku w książce o sumieniu. Z punktu widzenia kontemplacyjnej duszy, patrzył na „wielkie koło sekularnego życia, które toczy się wokół” i wskazywał na niestałość sekularnego sumienia. Ziemskie troski skłaniają do poszukiwań stałości, ale sekularne sumienie nie daje oparcia, bo jest względne.
Patrz na targowisko, karczmę, widowisko, burdel: wszystkie są pracownią błędu. Homo saecularis jest wszechobecny.
Był wszędzie i zawsze, ale był cieniem, stał obok. Czy zmienił się od XII wieku? Nie, ale stał się normą i nie ma już opatów gotowych go opisać. Tradycyjne społeczeństwa zezwalały na kontrolę w interesie państwa, pozostawiając targowisko i karczmę wolnej woli. Demokraci patrzą inaczej. Chcą edukować i doprowadzić do powszechnej szczęśliwości, jak nakazał Nieczajew. Memu niezsekularyzowanemu umysłowi, wymuszona szczęśliwość wydaje się piekłem. Dla drogiego p. Przemka, czytelnika tej strony, sekularyzacja nie jest nieszczęściem. Toteż homo saecularis stoi samotny na scenie, jest zagubionym, głównym bohaterem. A za nim nie stoi nic, oprócz jego własnych dokonań. Jest niepewny, bo nie ma oparcia. Przyjemność arbitralnej woli jest zmącona odczuciem nierzeczywistości. Arbitralna wola pozbawiona suwerenności, bo sekularyzacja osłabiła poczucie powinności. Odejdę na chwilę od Calasso, by uzasadnić ten punkt przykładem znanej powszechnie erozji instytucji małżeństwa.
Sekularyzm zastąpił sakrament kontraktem. Prawo kontraktu zakłada handlową wymianę, np. usług w zamian za opiekę; kontrakt jest tymczasowy i określa warunki swego zakończenia. Sakrament małżeństwa wychodzi z koncepcji suwerennej osoby ludzkiej, spotkania „ja” w istnieniu z innym „ja”, czyli akceptacji suwerenności innej osoby, którą nazywamy miłością. Ale związek między dwoma suwerennymi „ja” nie może oprzeć się tylko na zmiennej miłości, więc zostaje uświęcony przez ślubowanie, przez przysięgę, która nie jest kontraktem, a wolnym darem własnego „ja”, złożonym w ofierze innemu „ja”. Dla sekularystów to są mrzonki, nic więc dziwnego, że małżeństwo nie może przetrwać.
Sekularyzm nie zamierza nikogo przekonywać, dąży tylko do zastosowania. Internet (i informatyka w ogóle) jest dziedziną sekularyzmu: biernie przyjętą władzą protokołu, procedur programowych. I tak, precedura wyparła ostatecznie rytuał. Są formalnymi akcjami, ale w przeciwnych kierunkach.
Rytuał zmierza ku doskonałej świadomości, która u katolików oznacza chwilę przeistoczenia. Procedury, to wyraz całkowitej automatyzacji. Im więcej procedur, tym bardziej rośnie dziedzina automatyzmu.
Im więcej procedur, tym mniej świadomości. Nawet sekularyści nabierają w końcu obrzydzenia i wtedy chwytają się sekciarstwa. SBNR, Spiritual But Not Religious (duchowy ale nie religijny). „Akronim jest gwarancją istnienia.” Ale to co duchowe wywodzi się z sacrum, z Boga, a przecież ani jedno, ani drugie według nich nie istnieje. Nauka tak mówi, a sekularyzm jest naukowy.
Kościół z kolei, w swym dążeniu do aggiornamento, próbuje być tylko instytucją opieki społecznej. Sekularny humanizm wynosi się ponad sekty, jako nadrzędna religia, jako trwały związek między „zasadami” i zachowaniem. Zasadami mają być altruizm i tolerancja, szacunek dla mniejszości i dla procedur demokracji. Jako taki, sekularyzm stoi powyżej i obejmuje każdą sektę, jak Imperialny Rzym, obejmujący protekcjonalnie lokalne kulty, i gromiący wrogów ludzkości czyli chrześcijan. Redukują dziś religie do wspólnot: chrześcijanie czy wegetarianie, komuniści i kulturyści, muzułmanie lub poganie, wszystko jedno. To są mniejszości i należy się im pobłażliwość.
Uważnych czytelników Józefa Mackiewicza zainteresuje, że JS Mill przyznał, że uszczęśliwienie ludzkości bez jego wysiłków, byłoby dla niego przykrością. Nie oznacza to wcale, że scena z Miasojedowa jest plagiatem. Jest raczej powtórzeniem tej samej myśli: aktywiści są szczęśliwsi, gdy mają przeciw czemu walczyć. Słusznie wyrzuca Calasso spadkobiercom Milla, że brak im uczciwości.
Od Milla między innymi, wywodzi się baza myślowa współczesności: wolna wola i wiara w naukę. Sprzeczność oczywista, bo nauka zdecydowanie odrzuca wolną wolę, a zatem życie publiczne, które opiera się na uznaniu wolnej woli (wynika z niej pojęcie odpowiedzialności) nie ma naukowych podstaw.
Dylemat jest na tyle poważny, że został zignorowany.
Sekularna społeczność boi się tego, od czego się wyzwoliła: lęka się rytuału i powinności, unika konfesjonału i odpowiedzialności, drży przed myślą i tajemnicą. Gdzie ulokować tych nielicznych, którzy jeszcze nie odrzucili myśli? Nie na uniwersytetach. Akademicy są przeciwni religijności i odmawiają dostępu do akademii ludziom pozbawionym sekularnego kośćca. A jednocześnie domagają się wolności badań naukowych i wolności słowa, choć nie dopuszczają wolności woli. Simone Weil mówiła o fizyce kwantowej, że świat stoi na nauce, której nie potrafi zrozumieć, sformułowanej przez ludzi, którzy nie mają nic poza nią do powiedzenia, a w imię nauki jesteśmy panami stworzenia. Ale nauka nie jest etyką, nie oferuje zasad zachowania. Sekularyści próbują zastąpić religię iluzją nauki, ale sprzeczność pozostaje. Granicą jest stosunek do rytów. Rytuał zakłada istnienie niewidzialnego świadka, który dla sekularystów jest przedmiotem wesołości (mówienie do szafy), gdy sam rytuał jest co najwyżej ornamentem, zbędnym i nudnym. Ale laicki umysł potrzebuje powtarzalnych, sformalizowanych aktów, stąd te wszystkie „świeckie tradycje”, bez których nie działa ani akademia, ani sądownictwo, ani nawet życie codzienne, gdzie są wymogi zachowania, narzucone normy: mody, konwenanse i uświęcone konwencją zasady. Uwolnili się od bóstwa, ale nie od rytuału.
Sekularysta wobec wierzącego, jest jak turysta wobec tubylca: zaciekawiony, ale tylko przelotnie. Patrzy, ale nie widzi tego samego. Homo saecularis jest turystą z konieczności, i bez chęci, bo nie znosi turystów, gdy jest u siebie. „Jego zakłopotanie jest znakiem przeczucia własnej nierzeczywistości.”
Od czasów Aleksandra Wielkiego, za kosmopolitę uważano tego, który przenosił się z miejsca na miejsce i wszędzie przyjmował miejscowe obyczaje. Ich odpowiednikami są turyści, którzy tworzą jedną sekularną społeczność, złączoną identycznymi procedurami. Odkrywają nowe miejsce i wołają z entuzjazmem: „nieskalane turystyką!”, jakby to była choroba skórna. Idealny turysta pragnie nieskalanych miejsc, jak idealny terrorysta pragnie niechronionych miejsc.
Turystyka jest podobna do pornografii. Minimum gestu i przewidywalne zachowanie. Narzucony styl ubioru lub jego braku (zresztą w obu wypadkach podobny), tendencja, by nie owijać w bawełnę i brać się do rzeczy, nie komplikować spraw. Jasny plan działania, bez uśmiechu, bez pytań. Nie ma problemów z komunikacją i nie ma miejsca na wątpliwości. Sekularyzm nie zna pojęcia łaski, ale pragnie się usprawiedliwić, więc nadaje sobie pionierskie odznaki za ilość miejsc zaliczonych, za ratowanie jeży albo dzieci. Kulminacją tej procedury jest – donacja.
Turystyka nie jest już kwitnącym sektorem światowej gospodarki. To świat stał się sektorem turystyki.
Świat pomieszał dziś to, co cyfrowe (digital), z tym co da się przedstawić w cyfrowej postaci (digitable). Np. wiedza przemieniona w żywą encyklopedię (digitable), w której na jednym poziomie przedstawia się fakty obok opinii, prawdziwe dane obok fałszu (lub podejrzanych źródeł). Wiedza traci w ten sposób wszelki prestiż i przedstawiona jest jako niepołączone cząstki strumienia informacji w algorytmicznym chaosie:
Kiedy zrealizowano najbardziej prawdopodobne połączenia, dalsze okazały się arbitralne i mylące, jak powinno się dziać w sieci neuronowej. Jest to zaproszenie do lasu, do mentalnego lasu, który może być jednocześnie oglądany na ekranie. Ale nie ma do niego wejścia. I tak przypadkowość wiedzy zostaje potwierdzona.
Wikipedia, bo o niej głównie mowa, daje złudzenie wiedzy i wszechmocy, co już nie jest dziś cechą wariatów – mitomania stała się częścią zdrowego rozsądku.
Transpozycja wszechświata w formę cyfrową i jej dostępność jest bez precedensu, to jest bezustanne tsunami. Nawał informacji, podzielonej na niepołączone kawałki, staje się jedyną rzeczywistością. Nie podlega analizie ani refleksji, jest swym własnym uzasadnieniem. Big Data myśli za nas.
Jeżeli inteligencja może być znaleziona w algorytmach, to jej „domem” przestaje być umysł. W istocie, umysł stanie się materiałem i pożywką algorytmów.
Informacja zastąpiła wiedzę i myślenie, zaciska się wokół myśli i ją dusi.
Szydzenie z reprezentacji jako fałszu nie jest nowością. Jednak nasze poznanie potrzebuje przedstawienia, jako mediacji między poznającym podmiotem a przedmiotem. Mediatorzy są podejrzani, dezintermediacja jest hasłem dnia, ale bez pośrednictwa nie ma myśli ani poznania, nie ma korektur, rozważania, zbliżania do prawdy, ponieważ myśl jest reprezentacją przedmiotu, jak słowo znakiem myśli. Odrzucając mediację, eliminujemy dyskusję i kompromis, w imię bezpośredniości i jednoznaczności, dla bezpośredniej demokracji internetu.
Jeżeli inteligencja została wchłonięta przez nieświadom siebie algorytm, to świadomość powinna pójść tą samą drogą. Ale żaden skan ani algorytm, żaden program ni procedura, nie zrozumiał nigdy świadomości. Rewolucja informacyjna rozbija się o niewidzialną barierę świadomości.
Przejście od dadaizmu do dataizmu, od Dada do Big Data, zajęło wiek. Wiemy już prawie wszystko, czego nie potrzebujemy wiedzieć. Dadaizm był systematyczną erozją znaczenia, w świetle upadku świata w Wielkiej Wojnie. Dataizm jest przymusowym powiązaniem, które eliminuje to, czego nie umie objąć i sprowadza człowieka do stanu dumnego, sylikonowego żołnierzyka. Od siebie dodam, że dataizm jest systematyczną erozją treści.
Potęga istoty ludzkiej polega na umiejętności symulowania czegoś, czym nie jest, a choćby imitacji siebie samego, ale w niepełny sposób. Gdyby myśl ludzka replikowała idealne kopie, to nie rozwijałby się w ogóle. Imitacja jest kluczem rozwoju.
Dataizm przerodził się w religię. Calasso przytacza dataistę imieniem Harrari i jego krytykę humanizmu. Humanizm kładł nacisk na doświadczenie, zachodzące wewnątrz człowieka, więc wewnątrz winniśmy znaleźć znaczenie i nadać sens światu. Dataizm uważa doświadczenie za pozbawione wartości (jakości, znaczenia, sensu) jako takie. Poszczególne doświadczenia nabierają znaczenia tylko, gdy są dzielone z innymi. Nie można zatem znaleźć sensu w sobie, bo go tam nie ma, ani we własnych doświadczeniach w oderwaniu.
Musimy tylko zarejestrować i włączyć nasze doświadczenie w wielki strumień danych (great data flow), a algorytmy odkryją jego znaczenie i powiedzą nam, co robić.
„Nowy Bentham” postrzega świat jako „kosmiczny przepływ informacji” (cosmic data flow). Cenzura działała niegdyś przez blokowanie przepływu, a w XXI wieku działa przez powódź danych, głównie bezwartościowych informacji. Władza polega więc dziś na tym, by ignorować to, co jest bez znaczenia. – Czy tak nie było zawsze?
Calasso jest w swoim żywiole, gdy rozważa stosunek informacji do świadomości. W relacji niedefiniowalnych pojęć tkwi fundamentalna zasada inteligencji: przeskoków od ciągłości ku fragmentom, poznania dyskretnego i bieżącego, analogowego i cyfrowego. Intelekt spostrzega osobne listki i całe drzewa, widzi puszczę i wzór kory na pniu. Simone Weil pisała, że dla Greków nauka była dialogiem między ciągłym i nieciągłym. Koniecznym dialogiem, bo umysł operuje w obu kategoriach jednocześnie. Informacja może być tylko odrębna, a świadomość może analizować i syntetyzować równocześnie.
Informacja jest jak autystyczne dziecko. Potrzebuje wtyczki i kontaktu, więc zakłada porządek społeczny, który dostarczy mu nieprzerwanego źródła energii.
Maszyna nauczy się czytać i pozna każde słowo napisane w historii ludzkości, i z tej masy znaków „wycieknie lepki syrop esencji wartości”. Nie ma tu miejsca na tajemnicę ani aksjologię, na sacrum i powinność. Przeszłość narzuca się swą nieobecnością. Rozciągnięcie Google Earth wstecz w czasie, zniweczy ostatnie ślady nieznanego. Calasso mógłby dodać, że młodzi widzowie filmów historycznych są przekonani często, iż są świadkami historii z pierwszej ręki.
„Kto kontroluje przeszłość, kontroluje przyszłość. Kto kontroluje teraźniejszość, kontroluje przeszłość” – powiedział Orwell. Wiek informacji to zmienił. Ludzie oddają swoje dane za darmo, i nie dbają o kontrolę. Anonimowi programiści kontrolują poprzez kod, język komputerowy, tj. przez uniwersalną procedurę, nierytualny ryt. Kod jest substytucją, podstawia znaki pod rzeczywistość, ale może sam być zastąpiony przez „zły kod”, złośliwy program, który rozbija i niszczy – przez wirus.
Sekularyzm turystów i terrorystów, programistów i akademików, ma za swój punkt dojścia lepką melasę pseudo wartości na tapecie płaskiej kreskówki.
Czytałem książkę Calasso ubiegłego lata, gdy po raz pierwszy rozluźniono drakońskie zasady pierwszego zamknięcia. Uwolnieni z niewidzialnych kajdan, pojechaliśmy do Bury St Edmunds w hrabstwie Suffolk, by zobaczyć ruiny sławnego opactwa, jak przystało turystom. Na skraju ogromnych gruntów średniowiecznego klasztoru stoi katedra. Nic specjalnego, ot, bardzo duży, stary kościół, widziałem ładniejsze. Okazuje się, że była to jedna z trzech małych świątyń na obrzeżu opactwa; wszystkie były w cieniu gigantycznej oryginalnej świątyni, przerastającej dzisiejszą katedrę trzykrotnie. Niełatwo było tego dociec z rozkładu ruin czy z rycin. Jak doszło do destrukcji na taką skalę? Jak można pozwolić na upadek czegoś tak pięknego? Anglia nie zaznała inwazji od 1066 roku, ale nie potrzebowali wojny ani obcej interwencji, zrobili to sami w czasach pokoju. Wiadomo, kto zniszczył opactwa w tym kraju.
Tak wyglądała wczesna fala sekularyzacji. Barbarzyństwo Cromwella i Henryka VIII było zaiste niespotykane w owych czasach. Zaledwie kilkadziesiąt lat wcześniej, dzicy Turcy Osmańscy podbili Konstantynopol i zachowali bazylikę Haghia Sofia, olśnieni jej blaskiem. Po dzisiejszych barbarzyńcach nie zostanie kamień na kamieniu.
______
* Roberto Calasso, The Unnameable Present, Londyn 2019. Rzecz ukazała się po polsku pt. Nienazwana teraźniejszość. Tytuł oryginału brzmi L’innominabile attuale czyli „nienazywalna teraźniejszość”, nieokreślona, niewypowiedziana, nie do opisania. Polski przekład zdaje się zawężać tytuł włoski do jednego aspektu, braku nazwy na to, co się dzieje wokół, gdy określenie Calasso zawiera także sugestię, że fenomen nie nadaje się do ściślejszego określenia, ponieważ jest w nim coś groźnie niepojętego.
Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com
URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2021/04/21/lepki-syrop-esencji-czyli-swiat-ktory-strach-nazwac/
Click here to print.
Copyright © 2007 . All rights reserved.
2 Comments To "Lepki syrop esencji czyli świat, który strach nazwać"
#1 Comment By triarius On 5 maja 21 @ 2:30
Że się uśmiechnę. To jest „kontrrewolucja”, jakaś do niej przygrywka, czy co właściwie? Pytam całkowicie bona fide, słowo!
#2 Comment By michał On 5 maja 21 @ 9:10
Bardzo się cieszę, że wywołałem uśmiech. Niestety nie rozumiem ani słowa z reszty Pańskiego komentarza.
Calasso jest kontrrewolucjonistą nie w sensie Mackiewiczowskim, tylko w takim, że występuje przeciw rewolucji. Ale zaraz! Pan nie czytał Mackiewicza, więc nie może Pan używać tego słowa w jego sensie. Zaczem o co chodzi?