- - https://wydawnictwopodziemne.com -
Ostatnia fotografia – Tadeusz Kadenacy (1947–2023)
Posted By admin On 14 czerwca 23 @ 8:42 In Paweł Chojnacki | No Comments
Późne wnuki
Skąd znałem to nazwisko? Z ostatniej fotografii. I od bardzo, bardzo dawna. Zapamiętałem je, podwójnie sugestywne – brzmieniem i znaczeniem. Powrót Józefa Piłsudskiego z pogrzebu Zofii Kadenacowej, 9 lutego 1935 roku. Pożegnalne zdjęcie. Mocno pochylony, jakże kruchy jest cień pomnika ukrytego w zmarszczkach – cywilnego chyba – palta. Nie sposób zapomnieć spazmu tego odkrycia podczas dziecięcego kartkowania książek. Objawienia i szoku. Gdzie je kiedyś znalazłem? Męczą mnie wątpliwości i od wczoraj przeglądam zastawione stertami późniejszych nabytków zbiory piłsudskianów.
Czy w pośmiertnej, bogatej graficznie broszurze, wydanej przez „Ikaca” niedługo po burzy pochodu na Wawel? Nie. Na jej karcie stoi z czarnym kirem okalającym rękaw wojskowego szynela jeszcze dosyć pewnie. Bezradnie zadumany na „dworcu kolejowym w Warszawie podczas wnoszenia trumny ze zwłokami Jego siostry … do wagonu żałobnego, celem eksportacji do Wilna” – głosi podpis. Kadr zaklęty trzy dni wcześniej; dni, co go odmienią. Oto człowiek… Nie w hardym, szarym stroju i nie w blichtrze oznak, szlif, odznaczeń. Więc szukajmy gdzie indziej. Kronika życia… autorstwa Wacława Jędrzejewicza? Tak, tu jest ten zamazany obraz – w pamiętnej księdze zbójeckiej, ale już z czasów młodości. Późniejsza to bowiem lektura: wydanie trzecie, Londyn 1986. Granatowy rarytas! Ktoś właśnie przywiózł zupełną nowość, z uzupełnieniami obleczonymi opaską. Przywiózł? Raczej – przemycił z Londynu.
I tam, w stolicy Emigracji przez duże „E”, cztery lata później rozmawiać mam z wnukiem! Z wnukiem tej stale budzącej we mnie czarodziejską tremę starszej siostry Komendanta… Mam dwadzieścia jeden lat i nie umiem inaczej niż z czujnością, przez pryzmat starożytnej „eksportacji”, spojrzeć na potomka. Umówiliśmy się na stacji District Line w Southfields. A może Wimbledon Park? Na wcześniejszym przystanku, w East Putney wysiadałem często, odwiedzając Lidię Ciołkoszową. W ogóle – zielona trasa undergroundu dość obznajomiona: South Kensington – Instytut Sikorskiego i rotmistrz Ryszard Dembiński, Earl’s Court – „Puls” i Jan Chodakowski (pomagam w remoncie basementu), Ravenscourt Park – wiadomo: Święty Bobola plus POSK, (no i „Ściana Płaczu”).
„Pogoń” czy Scruton?
Kontakt podała w Krakowie mama Joasi Hołuj – koleżanki z antykomunistycznych knowań – Uta Kalinowska, dysponuję więc niezłym towarzysko anonsem. „– Niech Pan wpadnie do nas. Będę czekał na stacji z…” – i znów nie pamiętam: czy z parasolem, czy może z „The Daily Telegraph” pod pachą? Był obecny wszakże na pewno – i ani chybi niezwykle brytyjski – rekwizyt. Wiem jednak nie tylko o słynnej babci – marszałkowej „sisie”. Wiem o działalności w KOS-ie (Krakowska Oficyna Studentów), a przede wszystkim czytałem zbiory artykułów Józefa Mackiewicza Fakty, przyroda i ludzie oraz Drogą Panią… – także Barbary Toporskiej. Każdy wie, kto wybrał te kolejne w repertuarze licealisty i studenta lat osiemdziesiątych zbójeckie pozycje. Jak mógł mnie widzieć ówczesny 43-latek?
Słucha o pomysłach studiowania w Anglii i dalszej emigracji do Stanów, o bolesnym rozczarowaniu okrągłym stołem – opowieści o naszej ulicznej rewolcie… Spokojny w mowie, uważny w odbiorze. Niezwykle uprzejmy. Nie czyni żadnej uwagi, nie zdradzi śladu grymasu przy mej fanfarze, że oto Jerzy Surdykowski wprowadził mnie rok wcześniej do odnowionego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich („Nieładnie, nieładnie panie Surdykowski…”). Trzymam do dziś w palcach szlachetno-praktyczną nić, nieśmiałą więź z Józefem Mackiewiczem. Wyjawiał Januszowi Kowalewskiemu 22 września 1955 roku: „Będąc z młodzieńczej tradycji w Związku Dziennikarzy […] dla ewntl. korzyści technicznych, staram się poza tym unikać wszelkich innych organizacji o typie, mogących swoimi uchwałami czy postulatami krępować swobodę działalności pisarskiej”.
Prócz SDP chwalę się bezceremonialnie wizytą u Eugeniusza Smolara w BBC (z oczywistą intencją zahaczenia się tam – wypełniłem nawet stosowny formularz). Co o mnie musiał Pan Tadeusz pomyśleć?! Cierpliwie przyjmował me badawcze i pisarskie plany, a trzeba powiedzieć, że osiągnęły one wtedy niespotykany później zasięg. Od Gromady Rewolucyjnej Londyn, po pisma Karola Ludwika Konińskiego, do których opracowania namawiał mnie w motywujących dedykacjach ojciec najlepszego, dawno temu, kolegi, Bronisław Mamoń. Drugi pomysł rozmówca pochwali.
Skoro o Bronisławie Mamoniu mowa, to naprowadza on zarazem na jeden z ważniejszych tekstów obecnych w dojrzewaniu mego idealizmu. Myślę naturalnie o – znów ostatnim – wywiadzie z Józefem Mackiewiczem, ogłoszonym na twardych kartach „Libertasu”. Generalnie rzecz ujmując: pismo, które redagował Gospodarz, miewałem w kolportażu (kogo teraz pytać, czy miało przedruk krajowy, jak „Puls” i „Aneks”?), lecz nie stanowiło dla kręgu radykałów bezpośredniej wyroczni. Otaczała je na pewno aura odrębności, którą czułem gdzieś głęboko zakonspirowanym sensorem. Wszystko pachniało w 1990 roku prawdziwą świeżością. Czas odsłonięcia receptorów miał dopiero nadejść.
Z perspektywy minionej epoki widzę – co już nie jest trudne, ale nadal może śmiałe, że ze strony postaci i komórek Emigracji, które nie utknęły w „Ześlizgu”, kraj bardziej potrzebował bojowych dyrektyw Brygadowego Koła Młodych „Pogoń”, emisariuszy i instruktorów, niż eleganckich rozważań Rogera Scrutona. Zbyt płytko czytaliśmy Toporską i Mackiewicza. Ulegliśmy pewnie – i tu, i tam – podobnym mitom i pomieszaniom dyskursu. Pozostała mi w oczach szafa biblioteczna z kompletem „Kultury”, ale w rękach Lewa wolna i Ściągaczki z szuflady Pana Boga otrzymane w prezencie. Czy to Darczyńca pokierował mnie do Niny Karsov? Minęliśmy się potem, „Pani Kontra” wyjechała na Targi we Frankfurcie.
Pierwsze spotkanie – mój Boże! – przed równo trzydziestu trzema laty! Chrystusowy to dystans… Pozostanie na zawsze częścią fundamentalnego doświadczenia – pierwszego pobytu w Londynie. Wcale nie zgubi się wśród różnych rozmów – przyznajmy – od Sasa do Lasa: Tadeusz Żenczykowski, Norman Davies, Leopold Łabędź, Andrzej Czyżowski, Anthony Polonsky… Kontakt ten widzę wyraźniej, gdyż jest utwierdzony.
Dom nie z PRL-u
Co za szczęście, że wydawaliśmy z Andrzejem Garapichem almanach Klubu Politycznego im. Józefa Mackiewicza. Dzięki „Organizacji II” mogę teraz sprawdzić w kalendarium, że na pewno 29 grudnia 1994 roku odwiedziliśmy Tadeusza Kadenacego w Piwnicznej. Andrzej jeździł tam spotykać się ze swą mamą, ale ta akurat wizyta – w której towarzyszę – ma charakter uprawniający do umieszczenia w kronice środowiska. Otrzymujemy dar: numery „Libertasu” i książki dla członków Klubu, druki które Andrzej (też odszedł, 4 marca), opatrzy niebawem pamiątkową naklejką. „– Ten znak proweniencyjny będzie kiedyś drogim białym krukiem” – żartujemy ze skrytą nadzieją. Znów – jakże miło i serdecznie w tych progach! Teraz – reemigrantów…
Dom ów materialnie obramia struktura jednorodzinnego budynku naznaczonego legendą, że wybudowany został przez poprzedniego właściciela wyłącznie z materiałów wyniesionych „na lewo”. Można więc powiedzieć, że i w fizycznym wymiarze nie było w nim nic z PRL-u! O tym natomiast, co trwa dokoła wiedliśmy w trójkę długie rozmowy. Utkwi w pamięci pojedynczy epizod. Gawędzę o objęciu mnie dwa lata wcześniej – przez dyrektora Bronisława Wildsteina – zakazem wstępu do Radia Kraków (za antymichnikowski felieton w serii Antologia dramatu dnia powszedniego – z powodu tytułu, który jej nadałem, rozpiera mnie duma). Dorzucając puentę – o kolejnym odcinku, już nie wyemitowanym, a neutralnie wielbiącym używanie tytoniu – sięgam pochopnie po słowo „apostrofa”. „– Apologia” – poprawi mnie dookolnie z pełną dyskrecji gracją.
Niekoncesjonowanym i antysystemowym akcjom Klubu przyglądał się i sprzyjał. Jakże żałuję, że nie przeprowadziliśmy wówczas debaty do nowego numeru. Ach! Gdybyśmy się przyłożyli do dyskusji w stopniu porównywalnym do niedawnego przepytania Jerzego Vetulaniego dla „brulionu”… Padło by tam pytanie, dlaczego nie odnajdujemy się w nowej Polsce, dlaczego jesteśmy na jej marginesie? Przede wszystkim dlaczego poza jej nawiasem stoi osoba tak wybitna: z dorobkiem, inteligencją, wykształceniem? Postawą – kiedyś m. in. zagraniczny przedstawiciel Liberalno-Demokratycznej Partii „Niepodległość”? Dlaczego przemknął tylko przez stopkę „Przeglądu Politycznego”, który przez chwilę wydawał się kontynuacją wolnościowego, podziemnego programu? Wielki milczący lat dziewięćdziesiątych. Samotny?
Cierń róży
Pierwszą dekadę XXI wieku spędziłem zmuszony, jak kilka milionów Polaków, do emigracji. Choć (do wielu z nich podobny) miałem i własne, nadprogramowe powody. Dochodziły mnie wieści, że Tadeusz Kadenacy również wycofał się do Londynu, którego nigdy na dobre nie opuścił. To tam (tutaj?) się „wraca” – do kraju się „jeździ”. Okoliczności nie pomogły, by znów porozmawiać. Wiem tylko, że bardzo chory otrzymał ostatniego dnia 2020 roku w Krakowie Krzyż Wolności i Solidarności. Z kowidową maską na twarzy, w środku zarazy, nie mogąc z łóżka wstać. Widziałem fotografię w sieci. Może, może IPN nie powinien jej udostępniać? A na pewno niewłaściwym jest powielać czarno-białą wersję w internetowej klepsydrze. Uderzyło mnie tajemne powinowactwo zdjęcia z innym, znanym od małego, ostatnim, widokiem. Order do piżamy przypięto, lecz biogramu w Encyklopedii Solidarności Odznaczony nie doczekał. Nie wiem, może go nie chciał? Zmarł 10 czerwca 2023 roku.
Przecięcia naszych dróg to przelotne mgnienia. Dla mnie pamiętne, choć pełne grzechu zaniechania. Czyżby niespełnione jak niejeden talent? Dające przecież powód do – co najmniej dwóch gestów epilogu. Postawienia pytania i przywołania cytatu. Czy podobnie jak w przypadku czerwonego 45-lecia, o wysokim poczuciu honoru i o poziomie uczciwości człowieka, w perspektywie kolejnych trzech ponad dekad – III RP, PRL-bis, RPRL, a może po prostu w dalszym ciągu PRL-u – najdobitniej zaświadczy kiedyś, że będzie miał on niewiele zajmującego o swej publicznej karierze społeczno-polityczno-kulturowej do opowiedzenia?
I jeszcze strofy Jana Lechonia:
[…]
W jedyną zbrojny słuszność jako rycerz w męstwo
[…] wzgardź wawrzynem z kusicielskiej dłoni:
Niech w wieniec twój się wplotą róże wraz z cierniami
[…]
***
Przeczytałem powyższe echa i rzecz dziwna rzuciła się w oczy. Że pamiętam dziś tyle potknięć z pierwszego aktu przywołanej znajomości. Pobratymstwa, które siedzi prężnie widać w głowie i w sercu skoro tyle o nim piszę. Musiałem o mych wpadkach prawdopodobnie sporo medytować – z rumieńcem coraz intensywniejszym, gdy zdawać zacząłem sobie pełniej z tych pogubień sprawę. Fakt, że zaświtał etap przezwyciężeń zawdzięczam też Jego… milczeniu. A może jakiś delikatny uśmiech napiął skryte w zaroście lico? Kącik ust wyprężył.
Przeczytałem powyższe echa i następne postaci z Jego świata podały mi nagle rękę. W wydanej po zgonie redaktora „Wiadomości” Książce o Grydzewskim aż trzech autorów podobnie zaczyna memuary: „Napisał ktoś, że we wspomnieniach o zmarłych, ludzie często piszą więcej o sobie samych niż o tym, co odszedł” (Adam Pragier); „Słusznie wytyka się autorom wspomnień pośmiertnych, gdy mówią w nich nie tylko o osobie, którą mają upamiętnić, ale zbyt wiele o sobie samych” (Ignacy Wieniewski); „Chcąc pisać o Mieczysławie Grydzewskim nie mogę nie pisać o sobie” (Eugeniusz Żytomirski). Mógłbym powtórzyć sens końcowego zdania, lecz Pragier doda uściślenie: „Tylko z pozoru wygląda to na dobry żart. W rzeczywistości wszystko zależy od tego, kogo dotyczy wspomnienie”. Nie zobaczymy raczej Książki o Kadenacym, choć to niepospolita indywidualność.
Nigdy nie rozmawialiśmy, gdy mogłem już odegrać – ostrożnie, gdzieniegdzie (w Świętym Augustynie woglem nieoczytany) – rolę równorzędnego partnera dysputy. Rejestruję – bez ustanku łapiąc się myśli, że Andrzej Garapich będzie to czytał! – ślady, które wywiodłem ze spotkań penetrując obszary ciszy, a nie cementując konkretne rady, opinie, a nawet anegdoty, które ożywią i uatrakcyjnią każdy nekrolog. Tak nie będzie, ale za bodziec wydobycia cząstki ideowego rachunku sumienia Tadeuszowi Kadenacemu podziękuję w modlitwie. Przyklęknąwszy żołniersko na jednym kolanie.
_________________________________________________
Msza Święta żałobna odprawiona zostanie w piątek,
16 czerwca 2023 roku o godzinie 11:00
w kaplicy na cmentarzu Rakowickim,
po czym nastąpi odprowadzenie na miejsce wiecznego spoczynku.
Msza Święta w intencji Zmarłego zostanie odprawiona tego samego dnia
w Wilnie w Ostrej Bramie.
Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com
URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2023/06/14/ostatnia-fotografia-tadeusz-kadenacy-1947-2023/
URLs in this post:
[1] Image: http://wydawnictwopodziemne.com/wp-content/uploads/2023/06/TK_1_1200px.jpg
Click here to print.
Copyright © 2007 . All rights reserved.