- - https://wydawnictwopodziemne.com -
Bolszewizm logicznym zakończeniem?
Posted By admin On 24 kwietnia 24 @ 8:08 In Dariusz Rohnka | No Comments
Usuń to, co nadprzyrodzone, a pozostanie to, co nienaturalne.
G. K. Chesterton
Autentyczne państwo tworzy warunki do rozwoju ludzkiej osoby – zapisał jakże trafnie w swoim ostatnim artykule Michał Bąkowski. Dlaczego jednak, począwszy od wieków średnich, poprzez Renesans, Oświecenie, rewolucję francuską, bolszewicki przewrót, obecny z nami od stulecia prebolszewizm, to „autentyczne państwo” zostało, rozmyślnie lub nieopacznie, unicestwione. Z jakiego powodu przekreślono dorobek wcześniejszej aktywności ludzkiej: od epoki kamienia łupanego począwszy na bynajmniej nie ciemnych (jak usiłuje się wmawiać nie tylko dzieciom w podstawówce) wiekach średnich skończywszy? Odpowiedź tkwi w fundamentalnej przemianie: w zastąpieniu cywilizacji sacrum cywilizacją profanum. Jak słusznie podkreśla autor …tragicznego regresu problem nie sprowadza się do eliminacji religii z życia publicznego, ale do sekularyzacji instytucji, eliminacji pierwiastka nadprzyrodzonego ładu, obecnego we wszystkich dotychczasowych cywilizacjach, także w epokach prehistorii. Bez wierzeń, obrzędowości, związanych z nimi zachowań kulturowych, nie istniała dotąd żadna ludzka społeczność, od form pierwotnych organizacji plemiennych po największe imperia. Religia sankcjonowała standardy zachowań, pomagała kodyfikować prawo, wprowadzała człowieka w inny wymiar egzystencji, była także spoiwem łączącym ludzi we wspólnoty, stabilizującym byt państwa.
Obecność religii w konstrukcji oraz w życiu państwa narzucała na uczestnika wspólnoty konieczność afirmacji, a przynajmniej podporządkowania się jej dogmatom i doktrynie. Wiarołomstwo bywało karane, niekiedy srogo. Przykładem jaki się nasuwa pierwszy z brzegu, jest los jednej z najsłynniejszych postaci antyku, Sokratesa, który w jesieni bogatego życia doczekał oskarżenia o bezbożność. Tekst oskarżenia, przechowywany przez kolejne stulecia w ateńskim archiwum, brzmiał:
O to zaskarżył pod przysięgą Meletos, syn Meletosa z Pittos, Sokratesa, syna Sofroniska z Alopeków: Zbrodnię popełnia Sokrates, bogów, których państwo uznaje, nie uznając, inne zaś nowe duchy wprowadzając; zbrodnię też popełnia, psując młodzież. Kara śmierci.
Sąd przysięgłych, Heliaja, przed którym zmuszony był stanąć Sokrates, jak pamiętamy z historii zawyrokował w myśl oskarżenia. Ustrój ówczesnych Aten nazywano demokratycznym, można by więc całe zdarzenie skwitować refleksją, że demokracja zabiła największego filozofa w dziejach. Ale nie byłoby to stwierdzenie całkiem reprezentatywne, czemu świadectwo dał w trakcie swojej obrony Sokrates. Powiedział mianowicie, że przez całe życie wystrzegał się udziału w życiu publicznym, niezależnie od tego jaka akurat instytucja sprawowała władzę, demokratyczna czy oligarchiczna. Podał dwa adekwatne przykłady, gdzie pozostając przy swoich słusznych przekonaniach, uszedł był z życiem wyłącznie dlatego, że oponenci nie mieli dostatecznych środków oraz czasu, żeby go zgładzić: …„człowiek, który naprawdę walczy w obronie słuszności, a chce się choć czas jakiś ostać – przekonywał – musi koniecznie wieść żywot prywatny, a nie publiczny.”
Wobec zarzutu nieuznawania bogów, uznawanych przez państwo, Sokrates okazał się bezbronny. Obalił argumenty oskarżenia, ale uciekając się do odrobinę sofistycznego wybiegu. Zwrócił się bezpośrednio do oskarżającego Meletosa: „Bo ja nie mogę wyrozumieć – mówił – czy twoim zdaniem ja uczę wierzyć, że są jacyś bogowie, i sam przecież w bogów wierzę, a nie jestem kompletnym ateistą i nie w tym moja zbrodnia, chociaż nie w tych, których państwo uznaje, ale w innych; czy też, twoim zdaniem, ja w ogóle w bogów nie wierzę i drugich tego nauczam?” Odpowiedź Meletosa okazała się pomocna, rzekł: – „To mówię, że ty w ogóle w bogów nie wierzysz.” To niebaczne rozszerzenie zarzutów umożliwiło Sokratesowi na podjęcie ekwilibrystycznej obrony.
Z punktu widzenia aktualnych rozważań jest absolutnie bez znaczenia, czy Sokrates używając naciąganych odrobinę argumentów skutecznie czy nieskutecznie, uczciwie czy nie całkiem, wygrał czy przegrał. Istotne jest, że reprezentując inny pogląd na sacrum aniżeli obowiązujący, państwowy, narażał się tym samym bądź na utratę życia, bądź czci. Pomimo licznych innych możliwości, Sokrates zdecydował się przyjąć nałożoną na niego karę śmierci. Nie sposób stwierdzić, jakie motywy kierowały tym jego postanowieniem. Wykluczyć nie można, że zadecydowała wewnętrzna potrzeba pełnej afirmacji sakralnego państwa. W ten sposób mielibyśmy do czynienia z przełożeniem prymatu państwa ponad osobiste zapatrywania religijne Sokratesa. Czy ten, niewątpliwie tragiczny wybór może znaleźć usprawiedliwienie z punktu wyznawanej religii? Czy, mocno rozszerzając zakres pytań i wątpliwości, wolno byłoby katolikowi wyrzec się swojej wiary w imię kultywacji idei państwowej, nawet gdyby owa idea miała być reprezentowana przez „autentyczne państwo”? Skoro, hipotetycznie, skłonni jesteśmy odmówić takiego prawa przedstawicielom naszej wiary, czy nie należy tej reguły rozciągnąć także na inne religie, ateizmu nie wyłączając?
Przez wiele tysiącleci państwo sakralne trwało niewzruszenie, niezależnie od szerokości, długości geograficznej, epoki, trwałości i rozwoju kultur. Poczęło gnić i rozpadać się na przełomie kwitnącego scholastycznego średniowiecza i Renesansu. Dlaczego akurat wówczas? Czy nie dlatego, że w odróżnieniu od innych wielkich religii, chrześcijaństwo nie przejawiało zbytniej tolerancji dla pogan, innowierców, heretyków, o ateistach nie wspominając? Święty Augustyn pisał:
Nie ma zgubniejszej śmierci dla dusz jak wolność trwania w błędzie!
Usiłujący zwalczać masonerię, na równi ze zwalczaniem komunistów i socjalistów, Leon XIII nauczał:
Ponadto, otwierając szeregi dla zwolenników przychodzących do nich z najróżniejszych religii, oni (wolnomularze) stają się zdolni do uwierzytelnienia wielkiego błędu naszych czasów, polegającego na relegowaniu do rzędu rzeczy obojętnych troski o religię i na umieszczaniu na równej stopie wszystkich form religijnych. To wystarcza, aby zrujnować wszystkie religie, a w szczególności religię katolicką, gdyż będąc jedyną prawdziwą, nie może ona tolerować obelżywego i niesprawiedliwego faktu, iż inne religie są jej równe.
Islam, równie zamknięty na wpływy innych religii, nie przeżywał, o ile mi wiadomo, podobnego regresu. Być może przyczyna tkwi w istocie samego chrześcijaństwa, religii wyjątkowo dbałej o poszanowanie osoby ludzkiej oraz przynależnej do niej wolnej woli. Tego, bez stosownych studiów, nie potrafię stwierdzić z należnym przekonaniem. Być może powołana z początkiem XIII wieku przez papieża Innocentego III instytucja Inkwizycji nie była aż tak srogim sędzią, jak od stuleci usiłują to przedstawić jej liczni, śmiertelni wrogowie. Dozwalała na otwarte, zażarte debaty. Jak inaczej można by wytłumaczyć obecność w świecie chrześcijańskim oraz propagowanie poglądów teologów tej miary, co Duns Szkot, John Wycliffe, Erazm z Rotterdamu? Czy nie za ich sprawą instytucja państwa, budowana na podobieństwo Civitas Dei, zaczęła chwiać się w posadach, zapowiadając przyszłą katastrofę? Państwo zatraciło swój sakralny charakter w morzu reformatorskiej krwi, wojen, gwałtów, wzajemnego okrucieństwa, obrzydliwej augsburskiej reguły Karola V Cuius regio, eius religio, pętającej wolność sumienia. Gangrena mogła rozwijać się bez większych przeszkód, choć niejawnie, a pod przykrywką mniej lub bardziej oświeconych, na ogół hedonistycznych monarchii.
Aż do pontyfikatu Piusa XII papieże starali się chronić resztki starego porządku. Wraz z nadejściem Jana XXIII z jego idée fixe aggiornamento Kościół począł gwałtownie zmieniać front, absorbując idee pełnej tolerancji, ekumenizmu, synkretyzmu, humanizmu, spolegliwości dla komunizmu, oraz rozdziału Kościoła od państwa. Wyrosła na gruncie Soboru Watykańskiego II tendencja była i jest zgodnie rozwijana przez kolejnych papieży.
Jednym z głównych propagatorów bardzo szeroko pojmowanego „udzisiejszania” był Jan Paweł II. Daniel Le Roux w wydanej niedawno w języku polskim książce Piotrze, czy mnie kochasz? Jan Paweł II: Papież Tradycji czy Papież Rewolucji, nakreślił obszerną krytykę poczynań Karola Wojtyły, także z punktu widzenia jego stosunku do sakralnego charakteru instytucji państwa.
Poprzednik Jana Pawła II, Paweł VI zrzekł się tiary, negując w ten sposób sens rytuału mówiącego wprost:
Przyjmij tiarę ozdobioną potrójną koroną i pamiętaj, iż jesteś ojcem książąt i królów, ich ziemskim nauczycielem, Wikariuszem Naszego Zbawiciela Jezusa Chrystusa, któremu należy się sława i chwała na wieki wieków.
Jan Paweł II bardzo wysoko ocenił gest poprzednika jako „przynoszący owoce Kościołowi”. Zdaniem Le Roux było to odrzuceniem wszelkiego autorytetu nie pochodzącego od człowieka, symboliczne pozbawienie Boga królewskiej korony.
Jako zagorzały zwolennik postanowień Soboru Watykańskiego II Jan Paweł II przywiązywał wielką wagę do wprowadzenia w życie jego liberalnych postanowień: tolerancji religijnej, kolegialności, ekumenizmu. Logiczną konkluzją prawa do tolerancji religijnej jest ateizm państwa, które nie może faworyzować wybranej religii, uznając że wszystkie formy religijne stały się „drogami do zbawienia”. W tym duchu prowadzili swoją działalność dyplomatyczną posoborowi papieże Paweł VI oraz Jan Paweł II, zabiegając o wprowadzanie stosownych poprawek do konkordatów pomiędzy wieloma państwami a Stolicą Apostolską. Na prośbę Watykanu dokonywano zmian w konkordatach z Kolumbią (1973), Szwajcarią (1974), Portugalią (1975), Hiszpanią (1976), Peru (1980), Włochami (1984). W tym ostatnim przypadku, w protokole dodatkowym zapisano:
Uważa się, że nie obowiązuje już zasada wynikająca z układów laterańskich, według której religia katolicka jest oficjalną religią państwa włoskiego.
W ten symboliczny, choć jednocześnie prawno-polityczny sposób, idea państwa opartego na sakralnym porządku, choć funkcjonująca jedynie w szczątkowej formie, została pogrzebana.
Naczelnym agentem tego procesu okazał się liberalizm.
Tak przekonuje w swoim ostatnim tekście Michał Bąkowski. Rozważaliśmy kwestię Mackiewiczowskiej krytyki poglądów Zdziechowskiego na liberalizm, na długo zanim powzięliśmy postanowienie założenia Wydawnictwa Podziemnego. Problem nigdy nie został rozwiązany, dyskusja wyczerpana. Jeden z nie do końca rozstrzygniętych wątków sprowadzić można do pytania: czy Mackiewicz podejmując dyskusję z poglądami Zdziechowskiego na liberalizm, polemizował ze stanowiskiem wileńskiego profesora, czy raczej z poglądami Gonzague de Reynolda, autora Tragicznej Europy? Mackiewicz czytał pracę Reynolda (tak zdaje się sugerować treść jego artykułu), znał także omówienie Zdziechowskiego. Trudno mi się jednak wyzbyć wrażenia, że nie dość klarownie rozgraniczał poglądy obu filozofów. Proponuję prześledzić gdzie i w jakich punktach Zdziechowski dystansował się od poglądów Reynolda.
O czym pisał szwajcarski filozof i arystokrata można domyślić się z samego tytułu opublikowanej w 1934 roku L’Europe tragique. Stary świat zawalił się pod ciosami rewolucji; zapadamy się w podziemia nędzy materialnej, w sferze ducha dotyka nas: zanik wiary, anarchia myśli, rozbrat ze zdrowym rozsądkiem, relatywizm w filozofii, upadek charakterów. Autor jest tym stanem rzeczy przybity, ale nie załamany, nazywając swoją książkę „wezwaniem do czynu”. Czynem tym miała być walka z liberalizmem, praprzyczyną tragicznego położenia świata. Reynold winą za opłakany stan cywilizacji obarcza Renesans, uznanie człowieka za centrum wszechświata, co w konsekwencji spowodowało oderwanie go od Boga, stopniowe wyzwalanie się z więzów religii, potem państwa i społeczeństwa, na końcu rodziny. Wiara w nieskończone siły człowieka kulminuje stanem obecnym (mowa o latach 30. XX wieku), które autor określa mianem – prebolszewizmu. Zdziechowski zgadzając się z diagnozą świata, staje jednocześnie twardo w obronie liberalizmu, upatrując przyczyny rozbieżności w odmiennych znaczeniach, jakie nadawane są temu pojęciu. W jednym z artykułów przytacza opis liberalizmu, jak go widział integrysta Henri Delassus: liberalizm to herezja w najczystszej postaci, osobista herezja szatana, to grzech „bez żadnych orzeczeń, ostatni kres i najwyższy stopień grzechu… on toruje drogę Antychrystowi”. Zdziechowski przedstawia własną, radykalnie odmienną, lapidarną definicję: liberalizm to wolność myśli, ale w granicach prawa moralnego.
Do czego tak sformułowane pojęcie liberalizmu doprowadza Zdziechowskiego, do czego może doprowadzić nas?
Zdziechowski staje w ostrej opozycji do „wolnomyślicielstwa”, idei walki z Bogiem, szału bolszewickiego bezbożnictwa, bestjalizacji człowieka. Liberalizm Zdziechowskiego oznacza wolność ograniczoną: przepisami prawa, ramami obyczaju, chrześcijańskiej moralności. Jego funkcją jest obrona człowieka oraz należnych mu praw. Zdziechowski zdawał sobie sprawę z wątłości liberalnej idei, z niebezpieczeństwa ześlizgu na pozycje nie do zaakceptowania. „Jest kruchy – pisał – bo jest wspaniałomyślny, szanuje godność człowieka, unika gwałtu.” Jednoznacznie stawia liberalizm w opozycji do demokracji, pożerającej „matkę swoją – wolność”. Nie z liberalizmu, a z demokracji wynikły konsekwencje w postaci bolszewizmu.
W swoim artykule Bolszewizm i Watykan, z 1949 roku, Mackiewicz nie wykazuje zwyczajnej dla siebie konsekwencji. Zaczyna od krytyki liberalnego stanowiska Zdziechowskiego, który broni liberalizmu nazbyt, jego zdaniem, ostrożnie, połowicznie, w sposób pełen zastrzeżeń, ograniczający ideę liberalną „prawem moralnym”. Czyżby należało stąd wnosić, że był Mackiewicz zwolennikiem niczym nie ograniczonej wolności?
Mackiewicz stawia pytanie o motywy bolszewizmu, o „szał” walki bolszewizmu z resztą świata; przekonuje, że walka z Bogiem przestała być dla tej idei priorytetem, zeszła na plan „absolutnie podrzędny”. Pisał o religijnych koncesjach bolszewików, o współpracy chrześcijańsko-bolszewickiej. Od polemiki ze zmarłym profesorem rozpoczyna wielką ideową debatę w Drodze donikąd, choć dlaczegoś porte-parole tego stanowiska staje się powieściowy Karol, rychły kolaborant bolszewicki:
Bolszewizm nie od radości „nieba” chce oderwać człowieka, a właśnie przeciwnie, od radości „ziemi”.
A więc, profesor Zdziechowski mylił się. Bolszewizm nie „bestializuje” człowieka, lecz przeciwnie: niczego tak bardzo się nie obawia, jak ludzkiej bestii, jej niekontrolowanych odruchów. Mackiewicz pisał o niezwykłej obojętności, z jaką bolszewicy traktowali przejawy życia religijnego podczas okupacji Wilna w latach 40-41. To liberalna własność człowieka, jego myśl liberalna są pierwszymi wrogami bolszewizmu. Nie teocentryczny chrześcijanizm, ale antropocentryczny humanizm. Wyraził przekonanie, że gdyby bolszewicy postanowili wywieźć z wojennego Wilna obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej, nikt spośród wiernych nie odważyłby się nawet zaprotestować.
Spełniona przepowiednia, cokolwiek dotychczas trwało, zatonęło, tylko wieże kościelne sterczały chwilę nad otchłanią.
Pisał tak Czesław Miłosz w wierszu Zdziechowski, jakby na potwierdzenie słów Mackiewicza. Ten obraz nie zachwiałby przekonaniem „filozofa rozpaczy” jak niesłusznie nazywał Zdziechowskiego poeta. Nawet rozdarty zwątpieniem, pozostał przy swoim przekonaniu: bolszewizm to religia Antychrysta. Jeżeli istotnie, jak przekonuje Mackiewicz, bolszewicy nie rozpoczęli swojego dzieła od walki z Kościołem, stało się tak nie za sprawą priorytetów, ale prostej taktyki. Oblężenia nie rozpoczyna się od frontalnego ataku, szczególnie wówczas, gdy bramy do twierdzy pozostają otwarte, zapraszając do podboju bez użycia siły. Rozumiał to i widział Mackiewicz. Dlatego, gdy ostatni wielki papież Pius XII rzucił ekskomunikę na wszystkich kolaborantów z komunizmem, decyzję tę potraktował Mackiewicz z najwyższym uznaniem. „Należy przypuszczać – pisał – że jest zapowiedzią zerwania z łańcuchem kardynalnych błędów… Jest to zatem posunięcie nie tylko rozumne, ale leżące w płaszczyźnie najbardziej realnej polityki, jakiej świat cały oczekuje od r. 1918.” Jest w tym stanowisku zniuansowany paradoks, sugerujący, że do walki z jakoby indyferentnymi religijnie bolszewikami należy stanąć pod sztandarami chrześcijaństwa.
Mackiewicz cytował Kazimierza Okulicza:
Decydujące rozwiązanie przeżywanego przez świat kryzysu duchowego nastąpi dopiero wtedy, gdy masy ludzkie ogarnie duch tej kategorii i tego napięcia, jaki ogarniał je na polach Owernii w XI w., przed wyruszeniem pierwszej wyprawy krzyżowej.
I dodawał od siebie:
Gdybyż papież błogosławić zechciał krucjatę wieku XX! Wprawdzie przedsięwziętej już nie dla odzyskania Chrystusowego Grobu, ale dla odzyskania ludzkich praw do ludzkiego życia na ziemi.
Trudno jest liczyć, że w przeżartych demobolszewizmem społeczeństwach świata odrodzi się duch wiernych i rycerstwa spod Clermont, a przynajmniej, że stanie się to rychło. Nie należy jednak popadać w fatalizm oparty na przekonaniu, że to co dziś niewyobrażalne, nie może dokonać się jutro.
Od czego wypada zacząć? Czy na pewno od pogrzebania liberalizmu, w tej formule, którą proponował Marian Zdziechowski?
Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com
URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2024/04/24/bolszewizm-logicznym-zakonczeniem/
Click here to print.
Copyright © 2007 . All rights reserved.