- - https://wydawnictwopodziemne.com -

Krucjata

Posted By admin On 27 maja 24 @ 7:14 In Dariusz Rohnka | No Comments

Oto zakamieniały wstecznik, który nie rozumie „ducha czasu”,
„znaczenia rewizjonizmu” i „biegu koła historii”; który by chciał to koło za szprychy zatrzymać. – Byłaby słuszna może taka uwaga, gdyby w danym wypadku „duch czasu” oznaczał postęp. Ale twór Lenina nie jest postępem, tylko czarną plamą historii ludzkiej. Jego koło historii nie poszło naprzód, tylko wstecz. A to, co jest oczywistym Złem, tego się nie „rewiduje”, Zło się po prostu zwalcza…

Józef Mackiewicz, Zastanowienie nad szprychami historii, 1 maja 1959

Michał Bąkowski ma dar podnoszenia problemów, które nie tylko skłaniają do refleksji, ale także inspirują. Takimi walorami przesycony jest jego ostatni artykuł Kontrrewolucja czyli ucho igielne, w którym postanowił pochylić się nam problemem pierwszorzędnym, a mianowicie, które remedium stosowniejsze dla naszego zrewoltowanego świata: kontrrewolucja czy raczej reakcja.

Rozpocznę od sprawy dyskusyjnej, nie po to, aby wchodzić w kolejną nużącą polemikę, ale dlatego, że zdaje mi się być dobrym wstępem do rozpatrzenia zasadniczej grupy problemów, wątpliwości i pytań. W jednym z komentarzy, którego fragment przytoczył Michał, a odnoszącym się do problemu status quo ante (w tym przypadku chodziło o powrót do zasady jedimoj niedielimoj, a więc do czasów sprzed obalenia caratu), pisałem, że takie stanowisko (podzielane przez wszystkich dowódców białej kontry) zniweczyło szansę pokonania bolszewików.

Mój komentarz zbiegł się w czasie z podjętą akurat próbą prześledzenia ewolucji świata w jego stosunku do bolszewizmu. Ambitne to wyzwanie rozpocząłem od kwerendy w archiwalnych numerach Spectatora, którego duch bywa niekiedy obecny na łamach WP. Pisząc swój komentarz, tkwiłem ledwie w roku 1920, trafiając akurat na interesującą wypowiedź:

Perhaps the cardinal moral mistake of Admiral Koltchak and his friends was to refuse to recognize the independence of the Baltic States. Thus the Baltic States were hopelessly estranged, and when the decision of Admiral Koltchak was announced as final the Esthonians and other Baltic people, instead of any longer contemplating co-operation with General Yudenitch, passed into a state of open hostility. The decline of the anti-Bolshevik military power then became more rapid than ever.

Zwraca uwagę passus: cardinal moral mistake. Czego owa uwaga dotyczy? Czy jest wyrazem przywiązania do idei demokratycznych, sponiewieranych co nieco przez carskich wsteczników czy świadomą wrogością do bolszewizmu, którego unicestwieniu zapobiegła generalska decyzja? Warto byłoby się nad tą kwestią zastanowić, ale nie mam zamiaru rozpoczynać od zbaczania na dygresyjne manowce: problem dotyczy bardziej stanowiska ideowego redaktorów ówczesnego Spectatora, aniżeli naszej, wciąż tylko potencjalnej, dyskusji.

Kołczak miał bez wątpienia absolutne prawo postępować zgodnie ze swoim światopoglądem. Trudno jednak nie zauważyć, że jego ideowy wybór miał dalekosiężne konsekwencje. Stanął przed decyzją: pokonać bolszewików w zgodzie z „duchem” lutowej rewolucji czy też, w imię światopoglądowej integralności, szafować przyszłymi losami świata. Kierować się czystą ideą czy brudzić ręce polityką?

Tak postawione pytanie, pozwoli nam być może dojść do kluczowej kwestii: czy wystarczy tylko bić bolszewików aż do ich niehonorowego zejścia z powierzchni ziemi (bez wstępnych warunków i zastrzeżeń); czy też udział w tym wdzięcznym procederze wymaga od nas klarownego zarysu przyszłej ideowej konstrukcji świata?

Pomocna jest wypowiedź Michała Bąkowskiego:

Załóżmy przez chwilę, że generał Wrangel miał prawo – imperium? auctoritas? potestas? – odrzucić zasadę jedimoj niedielimoj dla doraźnych zysków politycznych. Czy wszakże, dokonując takiego wyboru, nie stanąłby tym samym po stronie rewolucji? Czym ma być kontrrewolucja, jeśli nie jest przywróceniem status quo ante? Kontra musi być, z definicji, restauracją przedrewolucyjnego stanu rzeczy.

Zgadzam się z ostatnim zdaniem, ale nie bez zastrzeżeń. W danym przypadku, generałów Kołczaka czy Wrangla i ich zbieżnych decyzji, mamy do czynienia z bardziej złożoną konstrukcją. Bo nie występują przeciwko jednej, bolszewickiej rewolucji; są także wrogiem pierwszej, tej która w istocie obaliła carat, konstytuując w miejsce jego panowania władzę demokratycznej pseudo-równości.

Można rzecz jasna nie zgadzać się z pojęciem dwóch rewolucji, jak to czynił Mackiewicz (nie było żadnej rewolucji październikowej). W istocie jednak, nawet jeżeli przyjmiemy, że owa „wielka październikowa” była zaledwie puczem dwóch ludzi, dokonanym nie tylko „wbrew woli całego narodu”, ale także wbrew woli rad robotniczych i samej partii bolszewickiej, to miała potężne, ściśle rewolucyjne, konsekwencje.

Stajemy zatem przed problemem dwóch, nieidentycznych z ideowego punktu widzenia, rewolucji: demokratycznej (lutowej) i bolszewickiej. Przy takim założeniu, Kołczak, Wrangel i pozostali wodzowie kontry tamtego czasu, strzelając i siekąc bolszewików, w swojej intencji zwalczali równolegle „zdobycze” demokracji, w tym rozczłonkowanie carskiego imperium. Józef Mackiewicz, o ile zawodna pamięć mnie nie myli, nigdy bodaj jednoznacznie nie poddał krytyce stanowiska białych oficerów. Zachował znaczącą wstrzemięźliwość, choć jednocześnie zdecydowanie wskazywał na miałkość jednostronnych poczynań państw i narodów, które w interesie źle pojmowanego interesu własnego umożliwiły bolszewikom nie tylko przetrwanie, ale również późniejszy ledwie o dwie dekady podbój, wszystkich swoich ówczesnych (choćby i niechętnych) pomocników.

Można by się zastanawiać, skąd ta Mackiewiczowska taryfa ulgowa dla carskich generałów. Także (a może przede wszystkim) z punktu głównego tematu, jaki tu rozważamy: kontrrewolucja versus reakcja. Mackiewicz jedynie sporadycznie wypowiadał się na temat absurdu demokracji, praktycznie nigdy nie krytykując jej wprost. Przynajmniej raz wspominał o niej z wyczuwalną aprobatą, choć bez entuzjazmu. W tym samym fragmencie, nie bez wyraźnej sympatii, wymieniał liberalizm jako godną polecenia formę kultywacji stosunków międzyludzkich. Czy istnieje przekonująca wskazówka, sugerująca, że zrównywał niszczycielską moc bolszewickiego przewrotu z jego demokratycznym odpowiednikiem? Zdaje mi się, że nie.

Michał Bąkowski nazywa Mackiewicza „kontrrewolucjonistą par excellence” i trudno byłoby doprawdy się z nim w tym punkcie nie zgodzić. Trafnie także powiada, że jedynym punktem kontrrewolucyjnego planu Mackiewicza było wypalenie zarazy ogniem i żelazem, bez antycypowania konsekwencji tego wiekopomnego zdarzenia. Przyklaskuje temu programowi, ale bodaj wyłącznie w odniesieniu do przeszłości: to był dobry program, póki komunizm nie został wymazany z ludzkiej percepcji, a antykomunistów było więcej aniżeli palców u ręki. Cezurę ma stanowić fałszywy upadek komunizmu; od tego momentu „negatywny plan Mackiewicza wydaje się nie mieć… racji bytu”.

Nie wszystkie argumenty przekonują. Choćby ten o braku antykomunistów. Cóż z tego, że jest nas kilku, może kilkunastu na świecie? Czy nie można oczekiwać liczbowej odmiany w tej materii? Poza tym, czy te szacunki, którymi posługujemy się od lat, nie są nadto zaniżone? Skąd pewność, że za miesiąc, rok, dekadę ta nieznośna sytuacja nie ulegnie zmianie? Światowy poziom absurdu, we wszystkich możliwych obszarach, nieustająco rośnie. Skutki, wymierne dla przeciętnego człowieka, stają się coraz bardziej dolegliwe. Czy wolno wyobrazić sobie, że w którymś momencie nastąpi kulminacja, punkt krytyczny, skutkujący nie tyle prozaicznym malkontenctwem, co ideowym otrzeźwieniem? Czy człowiek, żyjący wewnątrz nonsensownego świata, otoczony zewsząd ideologicznym szaleństwem, kłamstwem, zalewem paskudnej propagandy, obarczony nieziemskimi przepisami i nakazami, jest skazany na tkwienie w tym bagnie po wsze czasy?

Podobnie jak autor …ucha igielnego przekładam stawianie pytań nad podsuwanie wątpliwych rozwiązań. W naszych podziemiach panuje mrok, dlatego jedynie po omacku szukać możemy wyjścia. Dlaczego jednak z punktu odrzucać jakąkolwiek możliwość? Niszcząca bolszewizm kontra nie weźmie się z pobożnych życzeń, ale to nie powód, żeby z niej rezygnować; odtrąbiać kapitulację.

Na przełomie roku 1972 na 1973 poprzedniego stulecia sytuacja była lepsza aniżeli obecna, ale… zdawała się ówczesnym antykomunistom równie beznadziejną. W tym czasie, w gronie znajomych Mackiewicza, kilkorga antykomunistów, toczyła się dyskusja o potrzebie zorganizowania „krucjaty antykomunistycznej”. Mackiewicz przygotował tekst, który wydaje się być – według słów wydawcy, Niny Karsov – projektem manifestu napisanym w związku z tą dyskusją. Nosi tytuł „Brulion”. Opublikowany został po raz pierwszy w 2015 roku.

Manifest jest mniej szkicem programu politycznego, raczej zbiorem idei, mających stanowić punkt wyjścia dla przyszłych rozważań i poczynań. Wiele z tych idei zdaje się być na czasie:

Nie mamy państwa, rządu wykonawczego, dyplomacji; nie mamy wojska, policji, sądów… Wszystko odebrała nam okupacja komunistyczna. Wyratowaliśmy jedno: Wolną Myśl.

Mackiewicz zapisał swoje słowa w pierwszej osobie liczby mnogiej, mając na myśli emigrację (a niewielu wśród nas emigrantów), ale czy równie trafnie nie można by tych słów zastosować także w odniesieniu do tutejszych, dla których równoległa „rzeczywistość” peerelu, niezależnie od etykiety, którą ją identyfikujemy, jest tumorem, wymagającym resekcji?

Straciliśmy suwerenność państwa. Uczyńmy zatem wszystko, ażeby zachować na emigracji suwerenność myśli. Tylko z suwerennej myśli odrodzić się może suwerenność państwa.

Suwerenność myśli jako kamień węgielny antykomunistycznej krucjaty? W cywilizacji pogłębianej z roku na rok hipokryzji, w której trwamy, zdaje się być wskazówką przydatną. W zalewie kłamstwa, trudno o wychwycenie kropli prawdy, ale z pewnością nie jest to powód do opuszczania zniechęconych dłoni.

Co musi być „cofnięte” ku lepszemu, powinno być cofnięte. Co musi być „odwrócone” ku lepszemu, powinno być odwrócone. Nie ma rzeczy „nieodwracalnych” na świecie.

To program czystej kontry czy już reakcji?

Krucjatę sprowadzić można do bezwzględnej walki z komunistyczną „ZARAZĄ”, która dąży do zainfekowania całego świata, do przemiany wszystkich ludzi w komunistów. Po co to jest robione, jakie motywy stoją za tym działaniem? Mackiewicz uchylił się od próby odpowiedzi. Zdawał sobie sprawę z jednego: wobec widma katastrofy nie wolno cofnąć się nawet o krok.

Paralelny z aktualnymi rozważaniami wydaje mi się końcowy fragment:

Zgodnie z głoszoną przez nas tezą, że tylko WOLNA MYŚL zdolna jest wypracować właściwą drogę postępowania – schylamy głowy przed tymi, którzy szukają rozwiązania na innej drodze do wyzwolenia spod komunizmu. O ile poszukiwania płyną ze szczerego pragnienia…

Wysuwamy nasz program, i nie chcemy go nikomu narzucać. Chcemy do niego przekonać i zjednać. W wolnym wyborze, wolnej dyskusji.

Jeżeli chcemy nasze rozważania popchnąć choć odrobinę dalej (o samym działaniu nawet nie wspominając), potrzeba nam rzeki pokory oraz idealnego słuchu, pozwalającego wychwycić każdą zniuansowaną odmienność przekonań. Także pogląd, że nie wystarcza jedynie obalać, przywracając przedrewolucyjny porządek – ten został skutecznie zamazany dekadami surrealistycznego panowania bolszewizmu pospołu z demokracją.

Nie ma prostej drogi powrotu ponieważ nie potrafimy określić punktu, do którego chcielibyśmy wrócić. Michał Bąkowski pisze:

Ściśle rzecz biorąc, hasłem powinna być kontrrewolucja, ale rewolucja, przeciw której się buntujemy, jest tak odległa, odwrócenie (postawienie na głowie) na tyle zakorzenione, że sytuacja wydaje się wszystkim normalna; innymi słowy, stojąc na głowie, ludzie nie zdają już sobie z tego sprawy. W takim razie, lepszym hasłem jest reakcja.

Z lekka zaambarasowała mnie ta wypowiedź: Michał Bąkowski grający propagatora haseł (jakkolwiek brzmiących) wydał mi się w tej roli egzotyczny. Jest zdaje się ostatnią chadzającą po świecie osobą, chcącą kogokolwiek przekonywać wedle (było nie było) quasi-wiecowej maniery. Zdałem sobie w ten sposób sprawę, jak wielką wagę przywiązuje do omawianych problemów.

Z pozoru, różnica pomiędzy kontrrewolucją a reakcją jest niedostrzegalna. Z natury rzeczy za kontrrewolucją (czynną) stoi reakcja na bezeceństwa rewolty. W tym semantycznym znaczeniu reakcjonistą wobec potworności bolszewizmu był zwolennik cesarskiego samowładztwa Denikin na równi z rewolucjonistą-socjalistą, demokratą i terrorystą Sawinkowem. Z punktu bolszewictwa, obaj byli przeciwnikami postępu i społecznych reform, wstecznikami. Nie stronili od wzajemnych kontaktów, współpracy. Sawinkow reprezentował Kołczaka, następnie Denikina. Tego ostatniego starał się nakłonić do podjęcia demokratycznego kursu. Łączyła ich nienawiść do bolszewizmu, chęć reakcji na zbrodnie czerwonego terroru oraz na bezprzykładny w dziejach proceder ubezwłasnowolniania człowieka. Łączyła ich chęć reakcji, pogonienia bolszewików won. Można by zachodzić w głowę, cóż stałoby się z tym ekstraordynaryjnym aliansem w razie powodzenia wspólnych przedsięwzięć, ale tym nie będziemy się teraz zajmować.

Ważne jest to, co odróżnia kontrrewolucję od reakcji. Tylko wedle mętnych bolszewickich pojęć za reakcjonistów można by uznać Sawinkowa, takoż Piłsudskiego, Petlurę czy innych, pomniejszych przedstawicieli wyłonionych z rozpadłej Rosji organizmów państwowych. W rzeczywistości wszyscy oni stali na antypodach reakcyjnego światopoglądu. Reprezentowali ideologię „postępu”, niezrozumiałego owczego pędu ku zmianom. Tymczasem istotą stanowiska prawdziwego reakcjonisty jest – jak przekonuje Michał Bąkowski, ilustrując swój wywód tezami włoskiego myśliciela Juliusa Evoli – „trzymanie się niezmiennych zasad i obiektywnych wartości”.

Wbrew przekonaniu wyrażanemu przez Mackiewicza – stwierdza Michał Bąkowski – kontrrewolucja, rozumiana jako reakcja na absurdy rewolucji, nie może być oparta na negacji, na odrzuceniu tego co jest, z jednoczesnym rzuceniem się głową w przepaść nieznanego. Opór wobec rewolucji powinien się zasadzać na ideowym fundamencie, na ładzie „w służbie zasad i wartości”, na tradycji pełniącej „rolę krzyżma najwyższej legitymizacji”. Powołując się na Evolę, przekonuje że należy odrzucić niedoskonałe historyczne formy, ale można je jednocześnie przyjąć jako podstawę integracji; przywołać „ducha” dawnej Polski, a nie jej instytucje; ideę Najjaśniejszej Rzeczpospolitej, ale nie jej formy. Przestrzega przed zgubnymi skutkami kontrrewolucji… bo, jak pisze, każda rewolucja (nawet ta kontr) przede wszystkim niszczy.

Co w tej sytuacji? Pełen pokory pytajnik zdaje się być clue artykułu. Michał Bąkowski nie zna odpowiedzi na wiele pytań i nie zamierza tego skrywać. Strzęp planu, jaki decyduje się sformułować, pochodzi od Józefa Mackiewicza:

…akumulowanie chcenia walki z komunizmem.

Czy taka „akumulacja” zdoła skutecznie napędzić przyszłą krucjatę?

Fetysz versus kompleks postępu

Postęp i zmiana to najbardziej wyraziste fetysze wszelkiego lewactwa. Zachłystują się nimi, bezmyślnie skandując stosowne slogany, a od tego w kółko wykrzykiwania głupieją na potęgę. Ale jako taki, postęp nie jest wyłącznie hipostazą; jest faktem osadzonym w dziejach ludzkości. Nie dotyczy tego co niezmienne, wartości, idei, ale nie ogranicza się wyłącznie do dziedziny materialnej. Dotyka także sfery intelektualnej, choćby edukacyjnej, wtłaczając w szkolne ramy miliardy ludzi na świecie; ludzi którzy przed wiekami mieliby co najwyżej znikomą szansę na zdobycie umiejętności czytania i pisania. Naśmiewać się można z takiego przejawu postępu, wiem dobrze. W przeważającej masie przypadków stwarza zaledwie nikły pozór, ułudę wykształcenia, nie poszerzając bynajmniej ludzkiej wiedzy o świecie. Upowszechnienie edukacji nie rozwija talentów, ale je tłamsi; prawdziwe złoto zamienia w tombak bez wartości; przemienia ilość w nijakość. O jakim „postępie” może tu być mowa? Jeżeli już, to raczej o nadmiernie rozdymanym ego; kreowaniu postaw bez istotnej treści; intelektualnych wydmuszek. Świat przepełniony jest mądralami, którzy zdobyli świadectwo dojrzałości; licencjat, tytuł magistra; ukończyli jakąś tam „high” szkołę i we własnym mniemaniu zjedli wszelkie rozumy. W zdecydowanej większości przypadków tkwią w oczywistym błędzie, upatrując w sobie samym autonomicznego decydenta. Czy w tym stanie „rzeczywistości” kontrrewolucja nie staje się czystym absurdem; reakcja nonsensem. Wszak wszyscy oni są beneficjentami bajzlu rewolucji; alfonsami intelektu; bardami mitu równości, demokratycznej suwerenności.

Cóż w tej sytuacji? Czy rozwiązanie nie tkwi w powrocie do fundamentów edukacji: pokory wobec niedoskonałości, omylności, niewiedzy? Czy nie z takich przymiotów może odrodzić się suwerenność myślenia; opoka normalności; przywiązanie do zasad; wiara w stałość idei?


Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com

URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2024/05/27/krucjata/

Copyright © 2007 . All rights reserved.