- - https://wydawnictwopodziemne.com -
Orfeusz w czyśćcu XXI wieku. Część II
Posted By admin On 29 sierpnia 25 @ 6:01 In Paweł Chojnacki | No Comments
Wróćmy do Marka Zaleskiego, który w Gazecie Wyborczej intonuje: „Orfeusz z tytułowego eseju wydanego przez Giedroycia tomu…”[1] [1]. Zdążyliśmy się chwilę wcześniej dowiedzieć, że to „Redaktor” (tytułowany niezmiennie przez duże „R” – wyróżnienie stosowane zwykle do tego tylko nakładcy) wezwał do subskrypcji, czym – jeśli dobrze rozumiemy – w oczach Wyborczej uświęcił tę książkę.
„Giedr” i „Grydz”
A w którym miejscu wyobraźnia staje się chora, tego nie wiemy.
Józef Wittlin, 1966[2] [2].
W Słowie wstępnym do aktualnego wydania Orfeusza w piekle XX wieku Katarzyna Szewczyk-Haake dotrzymuje kroku w uroczystej ocenie: „Rangę tej eseistyce nadała decyzja Jerzego Giedroycia, który w 1963 roku doprowadził do opublikowania […] zbioru”[3] [3]. Skoro zostaliśmy wciągnięci w statystykę, zlustrujmy, ile tekstów z Wiadomości zmieściło się w Orfeuszu…, a ile z Kultury? W tej dyscyplinie dodatkowej wynik wyraża się relacją siedmiu do ośmiu. Niewielka to przewaga „Paryża” nad „Londynem”, lecz jeśli policzymy i Puste słowa z Wiadomości Polskich w 1942 roku[4] [4] – osiągniemy rzetelny remis.
Czy Wittlin dokonywał w tej mierze samodzielnych szacunków? W drugim woluminie Tekstów rozproszonych z lat 1940–1975 znajdą się cztery artykuły z Kultury (w tym jedna odpowiedź na ankietę) i piętnaście z Wiadomości. Z Wiadomości Polskich nie uwzględniono tekstu z 1941 roku Grecja a my (ze wstępu do przekładu Odysei[5] [6]). Pamiętamy dodatkowo, iż miesięcznik Na Antenie, w okresie kooperacji z tym pismem autora Soli ziemi, ukazywał się jako aneks do Wiadomości oraz (by zbić ewentualne posądzenie o niesportowe chwyty) nie bierzemy pod uwagę licznych materiałów (w Orfeuszu… – przytłaczającej większości) z Wiadomości Literackich, Skamandra, Przyjaciela Psa – redagowanych przed wojną przez Grydzewskiego. Tyle względem „nadawania rangi”.
W liście do Giedroycia z 1962 roku „w sprawach administracyjnych Orfeusza” sonduje Wittlin ideę ulotki subskrypcyjnej, którą chciałby dołączyć do… londyńskiego tygodnika. Sumituje się: „Nie ulega dla mnie wątpliwości, że gros subskrybentów rekrutuje się z czytelników Kultury i Wiadomości”. I wije: „Od lat niczego tam nie zamieszczałem”[6] [7]. Od lat… W 1959 roku – cztery teksty, w 1960 i 1961 – po jednym (plus w ostatnim roku odpowiedź na ankietę). Wańkowicz donosił niegdyś Giedroyciowi, że Wittlin „boi się Grydza”[7] [8]… Być może należałoby krzyknąć: „Giedra też!”, że pozwolimy sobie na wprowadzenie tu do obiegu stosowanej przez współczesnych, a tyczącej drugiego redaktora „ksywki”[8] [9].
Mimowiednie obnaża się w korespondencji Giedroycia z Wittlinem proces, jak ten pierwszy potrafi rozgrywać neurastenika-hipochondrę i jego nastroje. Gdy Grydz odda „Księciu” prztyczka (podając esej Novi Eboraci obok sławetnego zahaczenia przez Piaseckiego poputczika Miłosza) – Giedr rwie szaty, eskaluje gorączkę szkalując rywala („bezprzykładna nagonka”). Gdy Wittlin odmówi podpisania apelu w obronie podopiecznego azylanta (Miłosza), redaktor Giedroyc ukaże go zepchnięciem zakontraktowanej łzy po zmarłym Tuwimie na trzecią pozycję cyklu, po czym robi oczka niewiniątka: „Naprawdę jest mi bardzo przykro, że wziął mi Pan za złe zamieszczenie Jeleńskiego na pierwszym miejscu”. Wyjaśnia zalotnie, że Kot wyprzedzić musiał skamandrytę, gdyż… „wybił przede wszystkim rolę antysemityzmu”[9] [10].
Wiadomości (prócz kolportażu ulotki) zareklamują ponadto subskrypcję planowanego przez Instytut Literacki tomu. Charakterystyczne, jakimi słowy dziękuje Giedroyc Tymonowi Terleckiemu za – jak to określi – „artykulik”: „Już mniej mi idzie o efekt handlowy, ale Wittlin przy swoim przewrażliwieniu […] był ostatnio przekonany, że jest kompletnie zapomniany”[10] [11]. Podziały, tarcia, różnice pomiędzy Kulturą a Wiadomościami, krzyżują się na bogatszych rejestrach niż przyziemne wyścigi tytułów. Wyznawany przez niemałe grono badaczy kult wyższości jednego czasopisma nad drugim jest żywotnym i niestety uparcie reanimowanym zabobonem.
Jakkolwiek pełna lojalność wobec linii Kultury (bo to jej racja jest wciąż wywyższana) wymagałaby dziś obrony całości wyrażanych przez nią poglądów. W tym zgody na drukowanie przez emigrantów w kraju i nieuchronne poddanie się cenzurze prewencyjnej (a wcześniej – wewnętrznej, o której Józef Mackiewicz zasadnie napisze, że „osławiona «samocenzura» […] z reguły bardziej prowadzi do «zniewolonego» umysłu, aniżeli mechaniczna cenzura policyjna”[11] [12]). Nadto pochwalić by trzeba „powroty” wolnych Polaków pod panowanie czerwonych, by wspierać tam „ewolucję” systemu. Powtórzmy: etapy te złożyłyby się na wymarzony przez Sowiety zgon politycznej emigracji. Skoro się nie udało – stępią jej antykomunistyczne ostrze innymi metodami.
Naturalnie objętość eseistycznego opus vitae Wittlina wywiera wrażenie jako owoc wysiłku edytora. Wziąwszy pod uwagę – i w dłonie – dwie nowe księgi pism, które dotąd pozostawały w rozsypce (autor nie chciał lub nie mógł włączyć ich do Orfeusza…) zobaczymy, że ujął w nim niemal połowę dorobku. Czy nie musiał gorączkowo – jak wielu – dorabiać publicystyką? Co miał na myśli Lechoń, wskazując: „Nie doradzam, broń Boże, żadnemu pisarzowi nędzy – ale czasem wydaje mi się, że w tym jedynym wypadku Wittlina – warto by spróbować tego co się nazywało «wziąć kogoś głodem»”[12] [13]? Czy można zaryzykować tezę, że łowił Wittlin w morzach swej wyobraźni i wiedzy wyłącznie perełki? Umiejąc na dodatek gustownie oprawić potem w Orfeuszowej kolii same niezrównane precjoza?
Zaleski powiada, że właśnie tak. Również Hajduk zbliża się do frenezji uwielbienia, którą usprawiedliwiać można chyba lukami oczytania filologa klasycznego w emigracyjnej, niebeletrystycznej prozie. Podobnych autobiografii artystycznych, intelektualnych, ideowych, inscenizowanych poprzez składankę starszych i nowszych „kawałków”, ukazało się na emigracji w tamtym czasie wiele. A ileż można by złożyć następnych z „rozproszonych tekstów”! Staramy się uchwycić powód specjalnego zachwytu dla tego akurat eseistycznego koszyka. Bo wydał go akurat Giedroyć, a nie Juliusz Sakowski? Przypuśćmy, że dyrektor Polskiej Fundacji Kulturalnej kręciłby nosem na dysproporcję między przeszłością a teraźniejszością w potencjalnie złożonym w Londynie przez Wittlina zbiorze. Przyjmując dość często pokrewne Orfeuszowi… kolekcje czynił ten wydawca (a i sam – eseista) zwykle ukłon w stronę ówczesnej świeżości, co nie znaczy – doraźności.
Hajduk zauważy z pewnym niedomówieniem, że maglowany przez nas wybór skomponowany został „częściowo [podkreśl. – P.Ch.] z rzeczy, które już się ukazały”, lecz powracających według niego „w zupełnie nowej odsłonie”. Bądźmy precyzyjni ponad wszystko – Orfeusz… zawiera (dosłownie) trzy na krzyż wcześniej nieznane teksty. Ograniczenie lektur do „polskiej szkoły eseju”, bogatego fenomenu sprowadzanego najczęściej do odsiewu garstki nazwisk (wybrał prócz Wittlina: „Stempowskiego, Vincenza, Jeleńskiego czy Kubiaka”), łączy Hajduk z infantylnym podziwem dla biegłości swego bohatera we władaniu jednym z kongresowych języków: „Z takim wszak umysłem, z taką wrażliwością, z takim talentem i z taką renomą, z doskonałą wreszcie znajomością języka niemieckiego miał on najlepsze warunki, by stać się jednym z najważniejszych wtedy głosów sumień Zachodu”[13] [14]. Lecz biegłość w języku Goethego potrafił Wittlin wyzyskać.
Paweł Jankowski w korespondencji do Wiadomości podniesie w 1964 roku sprawę, że w „antologii współczesnej literatury europejskiej wydanej […] u Kindlera w Niemczech”, w dziale polskim, który Józef Wittlin „opracował z dużą starannością i wnikliwym wstępem zaopatrzył” pominął wśród dwudziestu pięciu autorów i dziesięciu emigrantów Józefa Mackiewicza[14] [15]. Utrącony podpowie Jankowskiemu przyczynę: „Jak się okazało, Wittlin jest persona grata we Free Europe. Robią mu szaloną reklamę i sypią jego pogadankami, dobrze płatnymi. «Odwdzięcza się» więc jak najbardziej właściwie, pomijając i ignorując moją osobę. Albo odwrotnie: gdyby tego nie czynił, nie byłby persona grata”[15] [16]. Również we wspominanym przeglądzie Ćwierć wieku literatury polskiej o autorze Drogi donikąd nie ma ni słowa[16] [17].
Człowiek, kukła tragiczna
…tragiczną kukłą wydaje się człowiek na tle potężnych światów, które sam powołał do życia… Na tle świata, który przerósł swego twórcę, wyssał zeń wszystkie soki i pozbawił duszy.
Józef Wittlin, 1966[17] [18].
Popularne fascynacje zasadzają się nie tyle na wadzie wzroku, do jakich zaliczą się ujemne dioptrie, co na widzeniu tunelowym. Podobnie łatwo kochać się w miłej, bo chętnej, gdy nie smakowało się chłodnych pozornie piękności! Nie znając tekstów powstałych na emigracji od lat czterdziestych po osiemdziesiąte, przybijając do skraju ich ogromnego kontynentu po pokonaniu kilku szlaków dość już spenetrowanych, witając porty i zatoki dawno dla podróżników otwarte, ulec może współczesny Odys złudzeniu niepowtarzalności.
Tymczasem zatok zbieżnych urokiem czeka jeszcze wiele. A i pozornie płaski, pustynny interior skrywa niejedną tajemnicę. „Hymny, Sól ziemi, Orfeusz w piekle XX wieku i trzy Odyseje – podobnie jak wielkie dzieło Miłosza – tworzą szeroką (by nie powiedzieć: pełną) panoramę XX stulecia” wyrokuje z emfazą Hajduk[18] [19]. Dobrze, że chociaż nie domówił do końca schematu panoramy (asekuruje się: „by nie powiedzieć”), ale „wielkie dzieło Miłosza” wyskakuje tu zupełnie jak pajac z pudełka. Wierny martyrologicznej rutynie – słowa „Zagłada” używa rytmicznie. Kołyma nie padnie ni razu. Nie zarzut to, lecz spostrzeżenie.
Także kończąc lekturę pierwszego passusu rozważań wygi Zaleskiego czujemy się po brzegi wypełnieni dydaktyczną konwencją. Lecz natychmiast czeka czytelnika dubelt. Oświadczenie, że „najbardziej przenikliwy portret Wittlina wyszedł spod pióra Gombrowicza na prośbę redaktora Giedroycia”. Dwa nazwiska zdjęte tym samym, amorowym, strzałem. Cóż z tego, że fałszywy konterfekt odmalowany przez twórcę Ferdydurke „przyprawił Wittlina o palpitacje”, o czym dowiemy się zaraz z tych samych rozważań? Gombrowicz zagrywał się nieprzytomnie, więc rozstrzygnie Wyborcza, że „nie przeszarżował”. Golono, strzyżono: wbrew tekstom, wbrew faktom, wbrew Wittlinowi. O jego konwersji na katolicyzm ma Zaleski do powiedzenia tyle, że „sam przed sobą” udawał on, iż „niebo nie jest puste”. „Niebo” – małą literą.
Lekko obaj autorzy potraktują proces, któremu z pokorą asystował Lechoń. Znajdziemy w obcym im, a w każdym razie nieprzytoczonym ni razu Dzienniku blask świadectw zachodzącej przemiany: „Wittlin powiedział mi: «Jest bardzo piękna nowenna na ten miesiąc». To logiczne – żeby to odprawiać skoro się wierzy”. Dalej – „prosił mnie abym pozwolił kiedyś jemu i Halinie przyjść do mnie i dotknąć relikwii arcybiskupa Cieplaka. Tak właśnie powinno się czuć – jeśli się naprawdę wierzy”. Zanotuje opowieść Wittlina o nawróceniu się Alfreda Döblina „bardzo solidarnego z rodakami Żyda i wielkiego sceptyka”, czy epizod, gdy podczas nagrania dla RWE Józef „agresywnie dowodził, że chrześcijaństwo i Stary Testament to jedno”. Innym razem wiersz Serwus Madonna Gałczyńskiego – uzna za bluźnierstwo[19] [20].
„To nawrócenie, zamilczane przez skromnego pisarza, należy do najwspanialszych polskich przygód duchowych w naszej epoce” – szeptał w 1963 roku Jan Bielatowicz, rekapitulując przy tym dorobek „pisarza najcichszych tonów”: „Prawie wszystko co Wittlin napisał można by zaliczyć do moralistyki chrześcijańskiej”[20] [21]. Czy to przypadek, że wydanie trzeciej translacji Odysei ukazało się staraniem Katolickiego Ośrodka Wydawniczego „Veritas” w Londynie, co Zaleskiemu przez gardło nie przejdzie?
Czuję się orzeźwiony niczym Wittlin po biesiadzie z „krajowcami” w 1958 roku: „Ożywił mnie i odmłodził ten kontakt. Wszyscy dziwili się, dlaczego odmawiam drukowania w Polsce, a wszyscy są wrogami komunizmu i reżymu” – zwierzył się Grydzowi[21] [22]. Dzięki Zaleskiemu krew szybciej krąży, a nawet się burzy. Winienem zbliżać się do stateczności mędrca, a niczym Kultura wedle diagnoz Zbyszewskiego tkwię w ławce wiecznego studenta: „A z dwóch jedynych na emigracji czasopism literackich, jedno zawsze robi wrażenie organu belfrów, drugie związku studentów. […] Jedno choruje na sklerozę, drugie na wysypkę”[22] [23]. Powiedzielibyśmy – trądzik.
Pisał Wittlin do Grydzewskiego 10 marca 1965 roku: „Ten Zbyszewski pofolgował swej arogancji […] w Kulturze, pisząc o londyńskim establishment. Nigdy go w życiu nie spotkałem na szczęście, ale mi wstyd, że coś takiego jeszcze istnieje”[23] [24]. W listach do redaktora Wiadomości i Nowakowski rozsiewa uwagi, że Zbyszewski to arogant „zupełny”, „pozbawiony cienia wyobraźni” „prostak”, cechujący się „chamstwem” albo (w najlepszym razie) „utalentowany nieuk”[24] [25]. Przyznam chętnie, że porównanie o pryszczach dość się Wacławowi Alfredowi udało. Do dziś po stronie Kultury w sporze z Wiadomościami, w sporze, który trwa w najlepsze, prężą się atletyczni tetrycy, odwracając jakby wcześniejsze bieguny starości. „Studenci” stali się „belframi”. W ich świecie najrzewniejszy komplement to okrzyk Zaleskiego: „Bardzo to gombrowiczowskie”!
Według Wyborczej nigdy nie udało się Wittlinowi zbuntować przeciw sobie, do czego tak słusznie namawiał Gombrowicz (wyczuwalna jest nuta zawodu). Czy to wymóg? Czy każdy ma wiecznie strącać z siebie ów wewnętrzny spokój osiągnięty z męstwem? Niszczyć harmonię uchronioną także dzięki pielęgnacji „antycznej miary”? Czy zawsze rządzić muszą nagie „rozpacz i anarchia”? Gdy człowiek idzie długo pod prąd światu, to może nie musi u kresu zrywać się przeciwko sobie? Owoc tej oportunistycznej rewolty smakuje wtedy paradoksem. Jednocześnie miał Lechoń o przyjacielu „od dawna swoje wyrobione zdanie”: „Jest ironicznym sybarytą, doskonale znoszącym cudze nieszczęście”[25] [26]. Albo „największym egocentrykiem i hipochondrykiem świata”[26] [27].
Jak przystają poczynione uwagi do opinii Gombrowicza, który Wittlina (bezustannie wedle Zaleskiego) „prowokował czy podejrzewał w nim bratnią duszę”? Co jeśli kusiciel to zwykły zazdrośnik? Nie pomoże profesor Instytutu Badań Literackich w odpowiedzi – łatwo przecząc sobie. Holocaust zrujnował według niego „resztki wiary Wittlina w ludzką solidarność”, lecz akapit niżej czytamy, że nigdy nie opuściła go „wiara w wartości demokratyczne czy empatia wobec bliźnich”. Czy to klasyk eseju „anachronicznie miesza porządki poetyk i wartości”, czy jego współczesny admirator? Nieoceniony Lechoń skwituje: „Gombrowicz mówi w swoim Transatlantyku: «jestem świnia» i Wittlin uważa z tego powodu że jest on moralistą”. Ciśnie: „Otóż Gombrowicz jest to Jarry. Nie ma w nim nic z Kafki i Wittlin zrobił mu niedźwiedzią przysługę przypisując mu tę inną klasę”[27] [28]. I sam padł ofiarą swego położenia.
Połyskujące skorupy czy szminka natchnienia?
Trudno jest … wyrazić koszmar naszych czasów metodą realistyczną. … Każda groteska w sztuce jest pełna „głębszych znaczeń”: jest artystycznym skrótem, oszczędzającym artyście i nam mozołu docierania do jądra koszmaru – przez okrywające go i niekiedy wspaniale połyskujące skorupy.
Józef Wittlin, 1951[28] [29].
Czym innym było pisarstwo pasażera Transatlantyku dla doświadczeń literackich czytelnika na emigracji, a innym efektem wykaże się zstępując dzięki Giedroyciowi do sowietyzowanego kraju. Wpuszczony tam (ze sprytnym posmakiem zakazu) podjął taniec wedle zaiste odmiennej niż na Wychodźstwie muzyki. Ach! Gdybyż piśmiennictwo wygnania lat 1945–1969 jawiło się jedyną po polsku twórczością! Wtedy Gombrowicz rozsiadłby się na dedykowanym mu taborecie, jak wiemy z Orfeusza… – „profana, bluźniercy, ikonoklasty, rozbijacza fetyszów”. Zająwszy jednak z nagła wielki tron po środku ten „kruszyciel szablonów” dobija polską kulturę miast użyźniać jej margines. „Witold Gombrowicz sławnym literatem był”… I przewraca się w grobie. Razem z Józefem Wittlinem.
Czy rzeczywiście trudno jest wyrazić, a przez to – przezwyciężyć koszmar realizmem? Czy goła groteska jest na pewno w tym zadaniu skuteczna? Bo, że – paradoksalnie! – prostsza w obsłudze, nie ulega wątpliwości. Nie opuszcza mnie obawa, że za pomocą jej postulowanego grymasu zbytnio asymilujemy marę. Prócz „oszczędzania mozołu” odsłoni Wittlin następne zdanie – pułapkę „rozsadzania zastoin myślowych i uczuciowych inteligencji przedwojennej”. Gdy pirotechniczna zabawa trwała w najlepsze przed pogromem – w minionym, niewinnym środowisku mogła zbyt zakrzepłą warstwę odrodzić, oświecić i reanimować. Sięgając do „głębi swych znaczeń” wzmoże Gombrowicz rozkład i da przez to paliwo dla narodzin „inteligencji” PRL-u.
Kosmos jego ofiar nie ginął „załaskotany na śmierć”, jak wymarzył Wittlin[29] [30], lecz podlegał o wiele realniejszym torturom. Ekspatriowany na Wschód i na Zachód, u siebie – pozbawiony mowy, wreszcie: zawzięcie szlachtowany i z prawa, i z lewa. Gombrowiczowskie gilgotki dotkną wyłącznie emigracji. Ale i tam zasięg rażenia przeczują już współcześni adwersarze, spośród których na spektakularny gest zdobędzie się ten, kto jak jaśniepanicz potrafi operetkować prowokacyjną przesadą. Skuteczniejszą w tym przypadku niźli czyste słowo. Nie recenzuje Gombrowicza, a huknie nań z wystudiowaną premedytacją fachowca, z aktorsko-reżyserską inwencją. Przedśmiertny akt porzucenia Nagrody Wiadomości w proteście przeciw uwieńczeniu Dziennika będzie dostrzeżony.
Skarży się Wittlin Grydzewskiemu 24 kwietnia 1963 roku: „Gdyby nie incydent z Zygmuntem Nowakowskim na obiedzie jury, cały mój dwutygodniowy pobyt należałby do najmilszych experiences w moim życiu w ostatnich latach. Podobał mi się sam Londyn, mimo zimna i deszczu”. Jeszcze po miesiącu dręczy go widać, że skandalista „zachował się jak histeryk”. Więc Emigrejtan potrafił zepsuć literacką wycieczkę… Westchnie Wittlin w październiku: „A więc zmarło się temu biednemu Zygmuntowi Nowakowskiemu” i bezzwłocznie pyta Grydza: „Ciekaw jestem, kogo wybierzemy”? Proponuje Zofię Bohdanowiczową i Hemara. O poetce pisze przekonująco: „To talent prawdziwy, według dawnych kryteriów, które, mam nadzieję, jeszcze kiedyś będą znów się liczyły. W końcu kryteria piękna od czasów starożytnych są w istocie te same, tylko zmieniają się aspekty źródeł, z których to piękno czerpiemy”[30] [31].
Bohdanowiczowa nie doczeka zaszczytu, a Hemar dostąpi go dopiero po śmierci Wierzyńskiego. W rytualnej mowie przekonywał współjurorów: „Kultura całego narodu, poziom jego myśli i sztuki, jego artystyczny klimat, moralność i sublimacja, to zawsze, w każdym okresie czasu, tylko kilkadziesiąt, jeśli nie kilkanaście nazwisk. One wysterczają ponad lotne piaski powszechnej głupoty, ponad bagno powszechnego chamstwa, one szminką swego natchnienia upiększają oblicze narodu. Odebrać je, zgładzić, wytracić i nagle okazuje się, jak bardzo naród brzydnie, jak bez nich wulgarnieje, jak one są nie do zastąpienia. Jakbyśmy smutno wyglądali, gdyby nie jeden jedyny w historii naszej Chopin, gdyby nie pięciu może malarzy, pięciu tylko aktorów, kilku tylko poetów?”.
Nawias: Szokuje, lecz oracja ta zostanie w 1993 roku ocenzurowana (jak inaczej nazwać skróty bez ich znaku?) przez redaktorkę pracy Od Herberta do Herberta. Nagroda „Wiadomości” 1958–1990 i następczynię Grydzewskiego Stefanię Kossowską[31] [32]. Wobec powyższego, w Tekstach rozproszonych lepiej byłoby dla bezpieczeństwa sięgnąć po pierwodruki Wittlinowych przemówień z tygodnika. Koniec nawiasu.
Jacek Hajduk podnosi z uporem, że władze PRL skazały Wittlina na damnatio memoriae. Narzeka: „Co kilka lat […] wraca, w Polsce i na świecie, ale wciąż są to powroty chyłkiem, w ciszy – jakże niesłusznie!”. Czego by więcej oczekiwał homeryda? Udzieliło mu się niezaspokojenie bohatera? Przecież prześwietlane tu artykuł i książka kłam zadają optyce malkontenta: „Jako powieściopisarz i jako tłumacz odszedł nieomal w zapomnienie. Zupełnie jakby jego nazwisko – jako polskiego Żyda, pacyfisty i antykomunisty – znalazło się nie tylko na indeksie u przedwojennych nacjonalistów i komunistów w Polsce Ludowej, ale także na jakimś indeksie wiecznym”. Indeks wieczny. Przyjemnie powiedziane, choć niesprawiedliwie.
A krajowe wydanie trzeciej Odysei w czarnym 1982 roku? A wznowienia Soli ziemi – piwowskie (1979), Biblioteki Narodowej (1992) i Instytutu Literatury (2022). Czy aby rzeczywiście „Wittlin wrócił do kraju, ale nie wrócił do obiegu”[32] [33]. Jeśli zważymy, że zapomniał Hajduk o kolejnym wydaniu PIW (1995) oraz o edycji „Wysokiego Zamku” (2014), to stosowniej brzmiałoby: „Nie wrócił do kraju, ale wrócił do obiegu”. Zwłaszcza w porównaniu z losem tłumu koleżanek i kolegów. Również osąd, że „nie pisał nigdy dla publiczności” stoi w sprzeczności z cytowaną wcześniej wypowiedzią: „Jeśli nie kocham ludzi, dla których mam pisać, to mi brak do pisania podniety”[33] [34]. A ta, w oczach znającego go na wylot Kazimierza Wierzyńskiego, była jedna. Objaśniał Grydzewskiemu, że Wittlin ożywiany jest siłą „perwersyjnej ambicji”[34] [35].
Esej, o którym świadomie tutaj milczymy – Blaski i cienie wygnania – uzna Hajduk za „jeden z najciekawszych i najwartościowszych głosów na temat kondycji pisarza emigracyjnego”. Zaleski skupi się – zanurzony w podobnej, entuzjastycznej tonacji – na liryce, gdzie zawarł Wittlin najlepszą „może w poezji polskiej” definicję „kondycji poety na wygnaniu”. Naprawdę wiele trafnych określeń tej kondycji powstało. Takoż wyrazów „solidarności ludzkiej” i „zagłady Żydów”, w których to rejonach napisał według Wyborczej „kilka najdonioślejszych w poezji polskiej wierszy”. Nie krzywdźmy Wittlina nieumiarkowanym pietyzmem. Lecz oto wytrawny krytyk nie tylko pochwali. Gani brak kontaktu wydawców Tekstów rozproszonych z Pawłem Kądzielą i zaprzepaszczenie przez to ponoć tuzina artykułów.
Ślepy to strzał, gdyż Eseje rozproszone z roku 1995 (podobnie jak Pisma pośmiertne i inne eseje w wyborze, opracowaniu i z przedmową Jana Zielińskiego, 1991) nie zawierają niewykorzystanych w Tekstach rozproszonych materiałów. Istotniejsze, że w żadnym z dotychczasowych zbiorów nie zamieszczono na przykład noty z Wiadomości Polskich z 1942 roku: The Man from Java by Jean Malaquais. Warta jest prezentacji, gdyż w anonsowanej książce występuje według Wittlina „różnojęzyczne zbiorowisko ludzi, którzy musieli opuścić rodzinny kraj w poszukiwaniu chleba, wolności, przygód”, a wśród nich oczywiście – i Polacy[35] [36]. Zgubiono i wypowiedź w ankiecie W pracowniach polskich pisarzy na obczyźnie z religijno-kulturalnego tygodnika Życie w Londynie[36] [37]. A także – co już nie jest drobiazgiem – list do redakcji Kultury z 1969 roku o Lwowie[37] [38], któremu więcej uwagi poświęcam gdzie indziej[38] [39].
Nie spodoba się Zaleskiemu nawet „ohydny, broszurowy format «cegły»”. Oczywistszych edytorskich kiksów nie widzi. Gdyby w „cegły” z wnikliwszą uwagą poślepił – dojrzałby sporo większych wpadek i przyganić by mógł niejedno. Od złośliwości pod adresem Instytutu Literatury nie stroni. Nie ja będę bronił dorobku tej instytucji – jak trafiał Wierzyński – „to są sprawy spoza mojego obrządku”[39] [40]. Ciągną nas podobne teksty i książki w dół, cofają w rozwoju, każą wciąż odpowiadać na zaczepki. Bez przerwy szarpiemy się przez to na boki. Kiedy wreszcie zgaśnie festiwal literackiej kazuistyki?
***
We wstępie do poczty Wittlin–Giedroyc natkniemy się na zdanie o roli redaktora Kultury, „«ogrodnika» literatury polskiej poza krajem”[40] [41]. Michałowi Chmielowcowi Wittlin wyzna, że i Grydz „zawsze zachęcał” go „do pisania i pilotował jako poetę i prozatora”[41] [42]. Prozatora… A wystąpi i „dramatyk”[42] [43]! Ładne słowa… Czy nie miał racji Zbyszewski zagajając sprawiedliwy porządek: „Czytając naszą prasę emigracyjną – codzienną Dziennik Polski, tygodniową Wiadomości i miesięczną Kulturę…”[43] [44]? Kiedy skończą się między tymi tytułami przepychanki? Nie zawsze ma zastosowanie wskazówka, że „mądrzejszy ustąpi”. Rozsądek każe, by nie oddawać pola, gdy na rejteradę druga strona liczy, tak wprawiona w taktyce zmęczenia przeciwnika. Czy siłą oportunizmu zarazi się młodzież i za swoje weźmie przebrzmiałe klątwy dziadów i pradziadów?
Raduje perspektywa unieważniająca poetykę rozgrywki i wiecznej rywalizacji. Na razie środowisko badaczy „Paryża”, a jednocześnie koło bałwochwalczej adoracji Jerzego Giedroycia czyni starania w efekcie których „jątrzy” on nieprzerwanie. Natrętne zaczepianie Wiadomości i emigracji niezłomnej powoduje, że humanistyka polska nie umie przebić się przez zasłonę dymną skrywającą wyważony obraz wolnego dziedzictwa. Kiedy wreszcie nie trzeba będzie reagować, prostować, wyjaśniać? Skrobać gęste od znaczeń szkice? Nie istnieje lobby Wiadomości jako lustrzana opcja odmawiająca obcesowo Kulturze wagi, łatwiej zatem będzie w przyszłości wykreować całościowe ujęcie. Stawiając nie na wybiórczy konkurs racji, plebiscyt prestiżu, turniej poziomów, a budując – jeśli nie syntezę – to polimorficzne uniwersum, że wytrwamy zanurzeni w źródle obcobrzmiących znaczeń.
Czas już świadomie zamknąć etap licytacji „Londynu” z „Paryżem”. Tym bardziej, że poruszana problematyka, to nie wąski wycinek, a kluczowe zagadnienie o zasięgu – można rzec – ogólnopolskim, a w myśl nakreślonych kryteriów po prostu dziejowym. Choć młodzi badacze tkwią częściej na wygodnym intelektualnie i rokującym karierowo etapie. Choć trwa reprodukcja sądów, które winny odejść z pokoleniem je wyznającym, a powielane są przez wschodzących akademików i ich średnie pokolenie. Pomimo to drążmy nieustannie sprawy, które do niedawna uchodziły za niepodważalne. Dlaczego za nie do ruszenia? Nie tylko dlatego, że uczestnicy grupy czerpiącej z jednego modelu interpretacji uchwytne korzyści, tak a nie inaczej się między sobą umówili.
Czeka nas przełom poznawczy, a może już się powoli odbywa, podskórne przesilenie, dotąd niewidoczne. Pomimo hamulców – proces nieunikniony. Ktoś w końcu za hołubienie dysproporcji i za wywoływanie błędnych klisz przeszłości jest odpowiedzialny. A gdzie w tym wszystkim Wittlin? W jaki sposób zamanifestuje „dużą, jego zdaniem, różnicę między tym, czy gdzieś się było, czy nie było, czy coś się zrobiło, czy nie zrobiło, czy powiedziało, czy nie powiedziało, w ogóle różnicę między: tak a nie”, że wpleciemy w tym miejscu zdanie z zapomnianego listu do redakcji Wiadomości – w innym całkiem wypowiedziane kontekście[44] [45].
Wolta Józefa Wittlina na stronę „twardej” emigracji, była jednak wyborem tradycji irredenty na miarę swego czasu. Nie dołączył do Słonimskiego z Tuwimem – i o tym przystoi pamiętać. Dziś równie ważne jak treść jego twórczości pozostaje miejsce, które opieszale zajął. Ukazany z większej liczby stron i pozbawiony zaciemniającego jego portret uwielbienia może uczestniczyć w odbudowaniu świętości polskiej historii – poczucia, bez którego długo nie potrwamy. Z namysłem wskażmy Hemarowe „kilkadziesiąt, jeśli nie kilkanaście nazwisk”. Oto jest zadanie. Bo smutno i nudno wyglądamy.
[1] [46] M. Zaleski, Orfeusz nie chce opuścić piekła…
[2] [47] J. Wittlin, Teksty rozproszone…, t. 2, s. 325.
[3] [48] Idem, Teksty rozproszone…, t. 1., s. 9.
[4] [49] Nr 28 (122), 12 lipca 1942.
[5] [50] Nr 13, 30 marca 1941
[6] [51] J. Giedroyc, J. Wittlin, Listy 1947–1976…, s. 353.
[7] [52] List z 19 stycznia 1952, cyt. za: R. Habielski, P. Kądziela, Wstęp, w: ibidem, s. 16.
[8] [53] M.K. Pawlikowski w poczcie do J. Mackiewicza użył skrótu „Giedr.”, J. Mackiewicz, B. Toporska, Michał K. Pawlikowski. Listy, oprac. i przyp. N. Karsov, J. Mackiewicz, Dzieła, t. 34, Londyn 2022, list z 21 listopada 1959, s. 135.
[9] [54] J. Giedroyc, J. Wittlin, Listy 1947–1976…, s. 91, 180–181, 182.
[10] [55] T. Terlecki, J. Wittlin, Listy 1944 –1976…, list z 6 grudnia 1962, s. 223.
[11] [56] J. Mackiewicz, Na przekór przymusowemu „Chceniu”, Gwiazda Polarna (Stevens Point) 1980, nr 34, 23 sierpnia, w: idem, Wielkie tabu i małe fałszerstwa, pisma z lat 1968–1985, wyb. M. Bąkowski, przyp. N. Karsov, idem, Dzieła t. 24, Londyn 2015, s. 546.
[12] [57] J. Lechoń, Dziennik I…, 4 września, s. 7.
[13] [58] J. Hajduk, Józef Wittlin w Ameryce…, s. 153, 80, 227–228
[14] [59] P. Jankowski, Korespondencja. Niesłusznie pominięty, Wiadomości 1964, nr 21 (947), 24 maja.
[15] [60] J. Mackiewicz, B. Toporska, Paweł Jankowski. Listy, oprac. i przyp. N. Karsov, J. Mackiewicz, Dzieła, t. 26, Londyn 2017, list z 25 stycznia 1964, s. 483.
[16] [61] J. Wittlin, Teksty rozproszone…, t. 2, s. 143–169.
[17] [62] Ibidem, s. 316.
[18] [63] J. Hajduk, Józef Wittlin w Ameryce…, s. 234.
[19] [64] J. Lechoń, Dziennik III, Londyn 1973: 17 maja 1953, s. 103; 11 sierpnia 1953, s. 157; 13 lipca 1955, s. 562–563; 14 grudnia 1955, s. 635; 10 listopada 1953, s. 213.
[20] [65] J. Bielatowicz, Pisarz najcichszych tonów…
[21] [66] J. Wittlin, Listy do redaktorów „Wiadomości”…, list z 9 kwietnia 1958, s. 220.
[22] [67] W.A. Zbyszewski, Zagubieni romantycy i inni, Paryż 1992, s. 121.
[23] [68]J. Wittlin, Listy do redaktorów „Wiadomości”..., s. 305–306.
[24] [69] Listy z 10 kwietnia 1950, 7 czerwca 1951 oraz 9 stycznia 1952, Archiwum Emigracji w Toruniu: AE AW/CCXXVII/1; AE AW/CCXXVII/3; AE AW/CCXXVII/4.
[25] [70] J. Lechoń, Dziennik I…, 4 września 1949, s. 7.
[26] [71] Idem, Dziennik II, Londyn 1970, s. 485.
[27] [72] Idem, Dziennik III…, 27 kwietnia 1953, s. 89–90.
[28] [73] J. Wittlin, Orfeusz w piekle XX wieku…, t. 2, s. 350–351.
[29] [74] Ibidem, s. 353, 354.
[30] [75] J. Wittlin, Listy do redaktorów „Wiadomości”…, s. 250–251, 253; listy z 18 października 1963 i 25 października 1950, s. 269, 71.
[31] [76] Od Herberta do Herberta. Nagroda „Wiadomości” 1958–1990, oprac. i przedmowa S. Kossowska, postscriptum T. Nowakowski, Londyn 1993, s. 157–158.
[32] [77] J. Hajduk, Józef Wittlin w Ameryce…, s. 150, 209, 164, 115.
[33] [78] Ibidem, s. 72. Z listu do Z. Starowieyskiej-Morstinowej, cyt. za. N. Taylor-Terlecka, Mała wittliniada…, s. 214.
[34] [79] M. Grydzewski, H. i K. Wierzyńscy, Listy…, t. 1. 1920–1947, list z 27 kwietnia 1946, s. 383–384.
[35] [80] Nr 12 (106), 22 marca.
[36] [81] Życie. Katolicki tygodnik religijno-kulturalny, 1952, nr 47 (283), 23 listopada, s. 3.
[37] [82] J. Wittlin, List do redakcji, Kultura 1969, nr 3 (258), marzec, s. 157–158.
[38] [83] P. Chojnacki, Kamienne zwłoki całych miast. O Józefie Wittlinie, jego Lwowie i nie tylko, Biuletyn Koła Lwowian w Londynie Lwów i Kresy 2025, nr 124 (w druku).
[39] [84] K. Wierzyński, Quai D’Anjou, w: idem, Sen mara, Paryż 1969, s. 70.
[40] [85] R. Habielski, P. Kądziela, Wstęp…, s. 7.
[41] [86] J. Wittlin, Listy do redaktorów „Wiadomości”…, s. 402.
[42] [87] Idem, Teksty rozproszone…, t. 1, s. 290.
[43] [88] W.A. Zbyszewski, Zagubieni romantycy i inni…, s. 74.
[44] [89] J. Wiittlin, Korespondencja. Gombrowicz i Wittlin, Wiadomości 1961, nr 43 (812), 22 października.
Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com
URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2025/08/29/orfeusz-w-czysccu-xxi-wieku-czesc-ii/
URLs in this post:
[1] [1]: #_ftn1
[2] [2]: #_ftn2
[3] [3]: #_ftn3
[4] [4]: #_ftn4
[5] Image: https://wydawnictwopodziemne.com/wp-content/uploads/2025/08/J_Wittlin.jpg
[6] [5]: #_ftn5
[7] [6]: #_ftn6
[8] [7]: #_ftn7
[9] [8]: #_ftn8
[10] [9]: #_ftn9
[11] [10]: #_ftn10
[12] [11]: #_ftn11
[13] [12]: #_ftn12
[14] [13]: #_ftn13
[15] [14]: #_ftn14
[16] [15]: #_ftn15
[17] [16]: #_ftn16
[18] [17]: #_ftn17
[19] [18]: #_ftn18
[20] [19]: #_ftn19
[21] [20]: #_ftn20
[22] [21]: #_ftn21
[23] [22]: #_ftn22
[24] [23]: #_ftn23
[25] [24]: #_ftn24
[26] [25]: #_ftn25
[27] [26]: #_ftn26
[28] [27]: #_ftn27
[29] [28]: #_ftn28
[30] [29]: #_ftn29
[31] [30]: #_ftn30
[32] [31]: #_ftn31
[33] [32]: #_ftn32
[34] [33]: #_ftn33
[35] [34]: #_ftn34
[36] [35]: #_ftn35
[37] [36]: #_ftn36
[38] [37]: #_ftn37
[39] [38]: #_ftn38
[40] [39]: #_ftn39
[41] [40]: #_ftn40
[42] [41]: #_ftn41
[43] [42]: #_ftn42
[44] [43]: #_ftn43
[45] [44]: #_ftn44
[46] [1]: #_ftnref1
[47] [2]: #_ftnref2
[48] [3]: #_ftnref3
[49] [4]: #_ftnref4
[50] [5]: #_ftnref5
[51] [6]: #_ftnref6
[52] [7]: #_ftnref7
[53] [8]: #_ftnref8
[54] [9]: #_ftnref9
[55] [10]: #_ftnref10
[56] [11]: #_ftnref11
[57] [12]: #_ftnref12
[58] [13]: #_ftnref13
[59] [14]: #_ftnref14
[60] [15]: #_ftnref15
[61] [16]: #_ftnref16
[62] [17]: #_ftnref17
[63] [18]: #_ftnref18
[64] [19]: #_ftnref19
[65] [20]: #_ftnref20
[66] [21]: #_ftnref21
[67] [22]: #_ftnref22
[68] [23]: #_ftnref23
[69] [24]: #_ftnref24
[70] [25]: #_ftnref25
[71] [26]: #_ftnref26
[72] [27]: #_ftnref27
[73] [28]: #_ftnref28
[74] [29]: #_ftnref29
[75] [30]: #_ftnref30
[76] [31]: #_ftnref31
[77] [32]: #_ftnref32
[78] [33]: #_ftnref33
[79] [34]: #_ftnref34
[80] [35]: #_ftnref35
[81] [36]: #_ftnref36
[82] [37]: #_ftnref37
[83] [38]: #_ftnref38
[84] [39]: #_ftnref39
[85] [40]: #_ftnref40
[86] [41]: #_ftnref41
[87] [42]: #_ftnref42
[88] [43]: #_ftnref43
[89] [44]: #_ftnref44
Click here to print.
Copyright © 2007 . All rights reserved.