- - https://wydawnictwopodziemne.com -

Roman, tyź mie wykorzystał!…

Posted By admin On 7 listopada 25 @ 9:01 In Michał Bąkowski | No Comments

Wyznaję, że mam kłopoty z terminem „romantyzm”.  Romantyzm nie jest koncepcją filozoficzną ani polityczną ideologią; nie jest ruchem artystycznym, kulturalnym ani tym bardziej politycznym.  Był reakcją na autentyczny ruch oświeceniowy, a w rezultacie stał się raczej czymś w rodzaju twórczego nurtu, w którym zbiegają się muzyka, sztuki plastyczne, literatura i filozofia, ale nade wszystko poezja.  Wielu było wprawdzie romantycznych prozaików – siostry Brontë i Victor Hugo, Walter Scott i Edgar Allan Poe – ale żaden inny okres historyczny nie został zdominowany do takiego stopnia przez poetów.  Dante czy Szekspir nie ustępowali im wielkością, ale nie otrzymali jeszcze za życia tak wyniosłego statusu jak Puszkin i Byron, Goethe i Mickiewicz.  Nie byli wyniesieni na piedestały i narodowe ołtarze.

W polskiej tradycji, romantyzm oznacza zazwyczaj okres w literaturze, który nadał polskiej kulturze niezbywalny charakter, choć niektórzy powiedzieliby, że romantyczna poezja ciąży nad polskim duchem jak kat nad grzeszną duszą.  Poza polskim kontekstem, romantyzm z rzadka tylko nabiera politycznego znaczenia, jest raczej czymś w rodzaju artystycznego „temperamentu”.  Ma mgliste związki z wrażliwością i uczuciem, przekłada nowość nad to, co znane, twórczy chaos nad nudny porządek; szuka przygody i fantazji, niepewności i wyjątkowości; interesuje się indywidualnością, a nie zasadą.  Odrzuca płaski racjonalizm, sprowadzony do kalkulacji, ale nie jest antyracjonalistyczny.  JS Mill, wyznawca utylitarnych zasad, przyznawał, że był pod wpływem Coleridge’a.  Nietzsche używał epitetu „romantyczny”, by obrazić swych oponentów, ale sam bliższy był romantycznej tradycji niż Hegel, który leży w jej sercu.  Polityczny aspekt romantyzmu sprowadza się na ogół do chwalby rewolucji, buntów, powstań, ale romantykiem był Edmund Burke, ojciec myśli konserwatywnej.

Może tylko w moich oczach tradycja romantyczna jest czymś nieokreślonym.  Większość Polaków nie ma z tym trudności: romantyzm – wieszcz (albo trójca wieszczów) – powstania itd., to się składa na jasny ciąg myślowy.  W tej tradycji, romantycznym określa się postępowanie impulsywne i porywcze; romantyzmem nazywa się wszystkie konfederacje i insurekcje.  Polski konserwatyzm odrzuca tradycję walki jako „czczy romantyzm”, odrzuca „zrywy wolnościowe” jako romantyczne mrzonki.  A mnie się w takich momentach natychmiast nasuwa:

Na Termopilach ja się nie odważę
Osadzić konia w wąwozowym szlaku,
Bo tam być muszą tak patrzące twarze,
Że serce skruszy wstyd – w każdym Polaku.
Ja tam nie będę stał przed Grecji duchem –
Nie – pierwej skonam, niż tam iść – z łańcuchem!

Na Termopilach – jaką bym zdał sprawę,
Gdyby stanęli męże nad mogiłą?
I pokazawszy mi swe piersi krwawe:
Potem spytali wręcz: – „Wielu was było?” –
Zapomnij że jest długi wieków przedział –
Gdyby spytali tak – cóż bym powiedział?!

Któż tu jest romantykiem?  Słowacki, który z chłodnym obrzydzeniem odrzuca rabstwo ugody, czy król Leonidas?  Bitwa wydana przez 300 Spartan ogromnej armii Kserksesa, nie była przejawem romantyzmu!  Miejsce do bitwy było dobrze wybrane dla zniwelowania przewagi liczebnej przeciwnika, a sam fakt wydania bitwy, był prostą polityczną kalkulacją.  Jeżeli Leonidas i 300 wojowników – bo ich naprawdę było 301, król i jego gwardia trzystu – zginą w bitwie, to dadzą czas Sparcie na stworzenie koalicji i stanięcie do prawdziwej walki z Persami.  Śmierć w walce nie była niczym nadzwyczajnym i niespotykanym, żadnym romantyzmem.  To była real-politik.  Biało-czarna dychotomia – walka to romantyzm, a nie-walka to konserwatyzm – jest typowo polskim uproszczeniem.  Wyklucza bowiem stanowisko walki w celu zachowania.  Dlatego właśnie Józef Mackiewicz odrzucał ten podział, wyśmiewał ograniczoność polskiego konserwatyzmu i domagał się walki w celach zachowawczych.  Domniemywał nawet, że Wielopolski w obliczu komunizmu „nacisnąłby na uszy konfederatkę i poszedł raczej z dwururką do lasu niż z artykułem programowym do Dziś i Jutro”.

Czy Lord Byron byłby oklaskiwał jakichś brytyjskich grenadierów w walce z przewyższającymi ich liczebnie siłami Napoleona?  Nigdy w życiu!  Czy Puszkin popierał powstanie listopadowe?  Wręcz przeciwnie.  Czy Goethe nuciłby polską przyśpiewkę:

Obok Orła znak Pogoni
Poszli nasi w bój bez broni!

Szczerze wątpię.  Mój własny stosunek do romantycznej tradycji jest ambiwalentny i pełen sprzeczności.  Zetempowski okres w poezji Mickiewicza odpycha mnie; cenię Sowińskiego w okopach ponad Ordona w reducie; Nie-Boska komedia wydaje mi się ważniejsza niż Dziady, a Irydion lepszy niż Balladyna; Beniowski powinien być polskim poematem narodowym, a nie Pan Tadeusz.  Przemożny wpływ wielkich poetów na polską kulturę jest niezaprzeczalny (choć przenigdy nie nazwałbym Solidarności przejawem romantyzmu; w rzeczywistości tyle ta hałastra miała wspólnego z romantyzmem, co Immanuel Kant z kantowaniem przy kartach).

Moja osobista trudność z romantyzmem idzie dalej.  Romantyczni poeci – i to wcale nie tylko polscy – z radością podjęli od antyfrancuskiej rewolucji koncept Narodu.  To oni wydestylowali z jakobińskich deklaracji narodową treść, która z kolei stała się podstawą nacjonalizmu.  W ich zamierzeniach szło o coś znacznie piękniejszego i przyziemnego – całkiem dosłownie, bo wyrosłego z ziemi i przywiązanego do ziemi – o patriotyzm.  Jednak ta piękna idea, zbyt prędko i zbyt łatwo przerodziła się w ideologię narodową.  Różnica między patriotyzmem i nacjonalizmem jest mniej więcej taka, jak między pięknym i wygodnym antycznym fotelem, a krzesłem elektrycznym.

Dumałem nad tym wszystkim, czytając nową książkę Katarzyny Bałżewskiej, pt. Józef Mackiewicz a tradycja romantyczna, w której autorka umiejętnie i z wdziękiem unika pułapek definicji – i chwała jej za to.  Przytacza np. Marię Janion, wedle której romantyczny bunt wywodzi się z „organicznego, tragicznego niepogodzenia” i jest „zasadniczą postawą poznawczą romantyzmu”.  Czy rzeczywiście?, myślałem sobie.  Czy nie jest to aby cechą polskiego romantyzmu?  Byron buntował się, owszem, ale przeciw czemu dokładnie?  „Was he ever in a Turkish bath – that marble paradise of sherbet and sodomy?”, pisał o krytyku.  Czy to brzmi, jak tragiczne niepogodzenie?  Czy raczej tragiczne pogodzenie z sodomią, turecką łaźnią i lodami?  Chciał walczyć o wyzwolenie Grecji, aż odkrył, że nie ma greckiego narodu: są tylko frakcje, skłócone bandy, partie, nienawidzące się wzajem krainy, co nie przeszkadzało mu postulować istnienia Hellenów.  Nie inaczej było we Włoszech, gdzie zaangażował się w ruch karbonariuszy.  Byron był kameleonem, nie buntownikiem.  Czyżby Puszkin był buntownikiem?  Czy Goethe nie był wcieleniem olimpijskiej równowagi, raczej niż piewcą buntu?

Inny buntowszczyk, Albert Camus, zauważył, że „bunt rodzi się wobec niedorzeczności, wobec czegoś niesprawiedliwego i niepojętego”.  Podaję ten cytat za Bałżewską, której potrzebne są słowa Camusa, by wskazać na absurdalność polskiej administracji na Ziemiach Wschodnich międzywojennej Polski, i na racjonalność „buntu rojstów” czyli oporu autochtonów wobec niedorzecznej niesprawiedliwości.  Autorka ma rację, ale czy miał rację Camus?  U jednych nonsens wzbudza bunt, a w innych wywołuje śmiech, jednych aktywizuje, drugich przytłacza, a jeszcze inni wzruszają ramionami.  Rewolta nie rodzi się z niedorzeczności – choć niewątpliwie postrzeganie krzywdy jest jej katalizatorem – tylko z wewnętrznej predyspozycji do buntu.  Niepojętej niesprawiedliwości zawsze będziemy mieli pod dostatkiem.

Ale dość już o romantyzmie jako takim, przejdźmy do nowej książki Katarzyny Bałżewskiej.  Jej wstępna teza wydaje mi się trafna: odrodzone państwo polskie stworzone zostało przez jednostki wychowane na romantycznej poezji, więc pragnąc je zrozumieć, młody reporter Słowa musiał uporać się z tym romantycznym zapleczem.  Tytułowa „tradycja romantyczna” dotyczyć ma nie tylko literackiego dorobku, ale „społeczno-kulturowych zjawisk należących do epoki romantyzmu”, dlatego mówi autorka o paradygmacie romantycznym, o specyficznym postrzeganiu świata (czyli całym tym kompleksie, który nazwałem wyżej temperamentem).  Co więcej, sam Mackiewicz wyrósł w atmosferze określonej przez wielkich romantycznych poetów, musiał więc uporać się z nim na swój własny rachunek.

Romantyczna tradycja podsycała bunt, piętnowała ugodowość, sławiła męstwo… jakże więc była bliska Mackiewiczowi.  A jednak w jego wczesnym doświadczeniu testem romantyzmu była tradycja legionowa – jakże mu obca.  I tak „patriotyczny impuls stał się patriotycznym impasem”.  Bałżewska twierdzi, że „pisarz otwarcie zakwestionował romantyczny stereotyp bojownika o Polskę”.  W swej znakomitej analizie Karierowicza pokazuje, jak Mackiewicz układa „finezyjną mozaikę motywów zaczerpniętych wprost z leksykonu romantycznych tropów”.  Gloryfikowany przez romantyków szaleniec, to u Mackiewicza postać Lodzia, pacjenta cierpiącego na amnezję; lud, co „czuje głęboko”, okazuje się kalkulującym chłopem-sknerą; przemiana Gustawa w Konrada znajdzie odpowiednik w oportunistycznym doktorze Dawidowskim, który zmienia brzmienie swego nazwiska, zależnie od okupacyjnych wojsk; rana Leszka daje mu heroiczny charyzmat, mimo że zadana została, gdy stał sparaliżowany strachem.

Fabułę utworu Mackiewicza oplatają zewsząd ironiczne macki utkane z przędzy romantycznych nici.

Prawdziwym sercem książki jest analiza Lewej wolnej, analiza procesu odromantycznienia pojęć heroizmu i ofiarności, rozpoczętego niejako w Karierowiczu.  Mackiewicz zamierzał opisać, jak to naprawdę było w tych „strasznych czasach walącego się świata”, a rozważania autorki pokazały mi zupełnie nowe perspektywy poznawcze.  Zazwyczaj miałem okazję zajmować się sławną tumbaryją – „śpij kolego w ciemnym grobie, niech się kurwa przyśni tobie” (kurwa, a nie Polska) – w kontekście prawdy faktu, tj. że tak z pewnością śpiewano.  Przytaczałem na dowód inne przykłady wulgarnych piosenek żołnierskich, inne przykłady ordynarnych zmian w pieśniach patriotycznych.  Bałżewska robi to znacznie lepiej, ale dodaje także:

Zauważmy, że podstawiony przez bohaterów Mackiewicza wulgaryzm stanowi uderzenie w trzon romantycznego imaginarium, w którym ojczyznę wyobrażono jako figurę kobiecą, matkę lub dziewicę (przeznaczeniem jej synów-rycerzy, tudzież kochanków, było wyrwanie jej ze szponów niewoli).

Dla mnie ten „trzon imaginarium” jest odkrywczy.  Ileż to razy przedstawiano Polskę jako gwałconą dziewicę!…  Ułani Mackiewicza wypełniali tylko ten obraz swą grubiańską imaginacją.  Czy nie ma tu sprzeczności z twierdzeniem, że „ordynarny język wprzęgnięty zostaje w «zaszczytną» służbę w obronie ojczyzny (sacrum)”?  Być może rozwiązuje tę sprzeczność inna myśl wyrażona przez autorkę, że oto chamstwo ułanów zamiera w krótkich chwilach błogości i odpoczynku w przestrzeni przyrody.  To tu odnajdują ci młodzi ludzie harmonię i normalność świata.

Sławna scena w burdelu, gdzie Karol pije wódkę ze swą kuzynką i po pijanemu rąbie szablą oficera, demaskuje sielankowy obraz patriotyczny, pt. „ułan i dziewczyna”:

Dwudziestowieczny kresowy rycerz z Dorszan, jak na ironię losu, okazuje się pijanym nastolatkiem broniącym w domu publicznym honoru swej damy serca (czyli jego własnej kuzynki) przed odurzonym kokainą oficerem z Ekspozytury, który wciągnąwszy „łapczywie nosem” porcję narkotyku, zdziera patetyczną maskę z romantycznych wyobrażeń na temat przelewania krwi za Polskę.

Bałżewska mniej ma chyba racji, gdy podkreśla, że wojna w oczach Mackiewicza nie ma żadnych aspektów posłannictwa, hartowania się ducha, „nic uwznioślającego”.  Mackiewicz podkreślał wielokrotnie, że obie wielkie wojny były teatrem podłości i wzniosłości, tchórzostwa i heroizmu.  Pisał po drugiej wojnie:

Wojna, która tchnęła nam w twarz wiatrem rozrywanym przez bomby i spalenizną trupów, w której darliśmy skórę o druty kolczaste, która biła nas w zęby pięściami gestapowców i kolbami enkawudzistów, oślepiła jednocześnie taką łuną zbrodni, bohaterstwa, zdrady, miłości, bestjalstwa, poświęcenia, taką masą rzeczy, które cuchnęły, albo były patetyczne, zapierały dech w piersi, albo zdumiewały, że na jej tle nuda systemu totalitarnego, która z przedziwnej masy taśmy zjawisk, wycinała tylko fragmenty na użytek propagandy – wydawała się tym bardziej nie do zniesienia.  Człowiek zżyty z literaturą, wobec tej powodzi zabronionych tematów, czuł się jak muzyk, któremu butem wykopnięto skrzypce i wciśnięto w zamian korbę katarynki. – Dlatego trudno jest zrozumieć, jak ludzie, którzy sześć lat tęsknili do dobrej, prawdziwej muzyki, zadowalać się dziś mogą kręceniem tej samej katarynki, tylko w odwrotną stronę.

Mackiewicz nie był nigdy jednostronny, opowiadał się zawsze za rozmaitością i bogactwem świata, więc wołał, byśmy „nie zarażali się od hitlerowców” w naszym postrzeganiu wojny.

Lewą wolną odczytywać można jako powieść o upadku szlacheckiej arkadii.

Bałżewska nazywa to także „łabędzim śpiewem ziemiańskiej sielanki”, chyba słusznie. Dostrzega wszakże wyjątkowość mackiewiczowskiego opisu: sielanki i Arkadii w nim tyle, co kot napłakał.  Nie jest to „nostalgiczny gest”, ale coś znacznie bardziej ważkiego.  Mackiewicz patrzył na wojnę i lata międzywojenne bez różowych okularów i unikał idealizowania przeszłości.

Autorka jest zdania, że piłsudczycy rzucili się na Mackiewicza po publikacji Lewej wolnej, ponieważ „krzyżował im szyki”: chcieli zachować pozycję wzorowych obywateli, a on podawał w wątpliwość ich pozycję i odrzucał kult Dziadka.  Nie mogę się z tym zgodzić.  Przyczyny ataków na Mackiewicza były zawsze polityczne.  Jego postawa polityczna była nie do zaakceptowania dla piłsudczyków, podobnie jak dla endeków, dla Akowców jak i dla Wolnej Europy, dla wielbicieli kardynała Wyszyńskiego, tak samo jak dla apologetów Solidarności.

Temat Arkadii rozwija Bałżewska fascynująco w konfrontacji postaci Klaudii z Nie trzeba głośno mówić, z Telimeną w Panu Tadeuszu, a szerzej, Soplicowa, z pretensjonalną, nie wykończoną podmiejską willą, udającą dworek.  Siedziba Klaudii jest karykaturą soplicowskiego raju.  U Mickiewicza mamy „stabilny ład” i „życiotwórczą harmonię”, gdy u Mackiewicza dom Klaudii skażony jest zepsuciem, niechlujstwem, brudem i śmiercią.  Jej błękitne oczy i gibka kibić wabią w pułapkę zdrady, zła i fizycznej śmierci.  Jej niby-dwór, to anty-Arkadia, spowita brudem szmalcownictwa.  Historia doprowadziła do rozbicia romantycznej idylli polskiego dworku, tej „ostoi wartości, tradycji i porządku”.  Przykładów ugiętości nieugiętych ziemian jest oczywiście u Mackiewicza wiele, ale ten wydobyła autorka z niezwykłą wnikliwością.

Warto podkreślić za Bałżewską, że Mackiewicz „nie wyszydza wieszczych wzorców”, ale w zamian ukazuje nieprzystawalność romantycznych sztamp do potwornej rzeczywistości XX-wiecznej w wielu jej przejawach, od „runięcia świata” w wojnie z bolszewią począwszy, przez niedorzeczny biurokratyzm II Rzeczpospolitej, do totalitaryzmów.  Rybak znad Naroczy więziony przez polską administrację, nie znajdzie w swej gehennie ani śladu romantycznego pokrzepienia „cierpienia za ojczyznę”; nauczyciel gnębiony jako rusyfikator nie da „innym szczebla do sławy grodu”; masowe groby nie wprawią przygodnego przechodnia w „melancholijną zadumę”, ale raczej „wyzwolą niepojętą grozę”.  Druga wojna jest „fiaskiem romantycznych ideałów”, a Mackiewicz „nie zostawia suchej nitki na Mickiewiczowskim idealizmie i mesjanizmie”.  Romantyczna poezja okazała się krzywym lustrem.

Stanowi ona literackie zwierciadło, w świetle którego uwidacznia się rozpad romantycznego mitu zderzonego z dwudziestowieczną trajektorią dramatycznych wypadków historycznych.

Rzeczywistość XX wieku jest bezlitosna wobec tych wzorów.  Cierpienie nie przebóstwia, nie zmienia cierpiących w herosów, ale w gówno.

Autorka omawia szczegółowo i z wielką przenikliwością kilka opowiadań Mackiewicza, a wśród nich skończone arcydzieło, jakim jest Ballada o nowym sterniku.  Jerzy Giedroyć docenił ją z miejsca, otrzymawszy rękopis, i doceniał do końca życia, uznając ją za „najlepszą nowelę, jaka ukazała się na emigracji”.  Nie będę omawiał znakomitej analizy i odkrywczych analogii z romantyczną Świtezianką, bo mam nadzieję, że czytelnicy sięgną do tej świetnej książki.

Katarzyna Bałżewska śledzi z wnikliwą uwagą skomplikowane, niekiedy ambiwalentne, często polemiczne, a wręcz konfrontacyjne, ale nigdy nie pozbawione szacunku dla pierwowzoru, związki Józefa Mackiewicza z tradycją polskiego romantyzmu.


Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com

URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2025/11/07/roman-tyz-mie-wykorzystal/

Copyright © 2007 . All rights reserved.