- - https://wydawnictwopodziemne.com -

„Modlitwa do umęczonych Aniołów” czyli Idalia

Posted By admin On 2 grudnia 25 @ 9:15 In Michał Bąkowski | No Comments

Kochałam dwie dziewczynki Halkę i Idalkę.  Zawsze o nich myślę jak o własnych, chociaż to nie jest prawda, Idalkę chciałam sobie przyłatać i przywłaszczyć, ledwo starczyło czasu na fastrygę, fastryga się wypruła.  I takie moje macierzyństwo…

Barbara Toporska widziała po raz ostatni Idalię Żyłowską, młodszą córkę swego męża, podczas wojny.  Kontakt się urwał, kiedy Mackiewiczowie wyjechali z Wilna i „fastryga się wypruła”, ale tym życiowym okolicznościom, tak charakterystycznym dla XX wieku, zawdzięczamy wspaniały tom korespondencji między Barbarą i Idalią. * Odnalazły się długo po wojnie, dopiero w połowie lat 60., kiedy Toporska była już po pierwszej operacji raka.  „Filozof powiedział, że szczęście jest nauczeniem się lekcji umierania”, napisała w odpowiedzi na pytanie, czy jest szczęśliwa.

Sądzę, że Toporska miała tu na myśli esej Montaigne’a, „Jako filozofować znaczy uczyć się umierać”, gdzie rozważa on podobną sentencję Cycerona, jednak nie sprzeniewierzyła się z ducha ani Rzymianinowi, ani panu de Montaigne, parafrazując ich słowa.  Jeżeli bowiem mądrość ma nas uczyć, jak dobrze żyć i znajdować zadowolenie w życiu, to pierwszym warunkiem dobrego życia, czyli szczęścia, jest nie lękać się śmierci.  Konsekwentnie zatem pisze Toporska, że jeśli szczęście jest lekcją umierania, to jest szczęśliwa:

Wprawdzie zbieram się bez entuzjazmu, ale i bez opieszałości.

Tom jest z pewnego punktu widzenia, medytacją nad upływem czasu, starością i umieraniem, ale nie byłoby go bez Idalii.  Jak mądrą i głęboko myślącą korespondentkę znalazła Toporska, można dostrzec już w pierwszym liście z Wilna.

Nie zadaję żadnych pytań, bo nie umiem, ale czekam odpowiedzi na nie.

Ileż w tym mądrego zaufania!  Pisząc do Barbary, „jakby pisała do siebie”.

Tak mi się jakoś trudno pisze.  Może dlatego, że słowa wiążą myśl, że wypaczają to, co bym chciała napisać.

O tak, słowa wiążą myśl, wtrącają ją do więzienia pojęć, a myśl ujęta, przestaje być lotna, pęka jak przekłuty balon i murszeje.

Minęły już dwa lata od operacji raka, ale prognozy nie były dobre.  Barbara czuła się „zmęczona zmęczeniem”, zmęczona myślą, „że jutro znowu będzie dzień”.  Jeżeli więc razić może kogoś, przybierany niekiedy przez Toporską dydaktyczny ton w listach do Idalii, to wyjaśnienie jest proste: straciły tyle czasu, a tyle było do powiedzenia.  Chciała podzielić się z kobietą, którą traktowała jak córkę, całą swą mądrością.  Z drugiej jednak strony, czy nie jest to jedynie słuszne podejście do życia?  Nie znamy przecie dnia ani godziny, i przy całej scjentystycznej arogancji ludzkości, nie potrafimy dodać ani chwili do żywota naszego.

…odczuwam nieprzyjemnie, jaka zdezelowana maszyneria we mnie siedzi.  Ale świat jest piękny mimo deszczu!

Początkowo, Barbara – czasami delikatnie, a niekiedy zupełnie wprost – zabiega o to, by Idalia nie czuła się „ofiarą losu” (a Idalia odczuwa, że listy z Monachium „są aktem pocieszenia ze strony losu”).

Najpierw człowiek rodzi się człowiekiem, a narodowość nie jest ani zasługą, ani dobrem samym w sobie.  Twój ojciec ze swoimi talentami do uwikłań życiowych i brakiem roztropności w ich rozwiązywaniu, miał przynajmniej tę świętą zaletę, że nigdy nie sprzyjał żadnej nienawiści nacjonalnej, a zawsze brał w obronę prześladowanych.  To ważne w naszej epoce, gdy jakże często uciskanie słabszych podnoszone było do rangi patriotycznego obowiązku.  Więc chciałabym, żebyś i Ty taka była.

Nazywała siebie samą „starą i z doświadczeniem”, choć pisząc te słowa, miała zaledwie 54 lata.  Idalia natomiast wyraziła radość z tego, że „ktoś ją trochę łaje, tak raczej dobrodusznie”, dzięki czemu nabiera zaufania, wierzy w szczerość.  To rzadkość!  Jakże często czujemy się dotknięci przyjaznym upomnieniem.  Chwała więc Idalii, że podtrzymywała – choć z niejakim trudem, o czym więcej za chwilę – korespondencję z Barbarą, bo dzięki temu mamy w rękach ten niezwykły tom.

Idalia okazała się idealnym odbiorcą tego, co się tak niezgrabnie nazywa „życiową mądrością” jej monachijskiej korespondentki.

Najłatwiej poznać osobę i dać się poznać, określając swój stosunek do rzeczy z zewnątrz, nawet tak nieważnych jak jakiś przedmiot, czy kwiatek.  Oczywiście, korespondencyjnie to trudno, bardzo bym chciała oglądać z Tobą wystawy, chodzić ulicami i tak dalej w niemożliwość, ale nawet gdy napiszę – zgodnie z prawdą – kiedyś lubiłam polne kwiaty, a dziś nauczyłam się zachwytu dla róż, to jest w tym charakterystyka ściślejsza, niż dać by ją mogły najbardziej staranne próby przełożenia tego na język abstrakcyjny.

Jakież to trafne!  Nasze reakcje na przedmioty, na zewnętrzne bodźce, mówią więcej o nas, niż górnolotne deklaracje lub diagnozy znachorów z dyplomami.  Idalia rozumie to, gdy mówi, że „każda rzecz ma swój ból, który przemawia żywymi słowami”.

Komentując wizytę Idalii u warszawskiej rodziny Mackiewiczów, Barbara napisała:

Tyle się ma, czym się jest.  A niewątpliwie istnieje taki {jakiś} nieuchwytny, niesprecyzowany podział między ludźmi, że jedni jakby przydają, a drudzy jakby odbierają.  Jakby wszystko wokół nich stawało się szare, płaskie i schło.  I nie ma to nic wspólnego ani z inteligencją, ani z wyrobieniem towarzyskim, ani ze sposobem bycia takiej osoby.  Jedne lampy jaśniej, drugie ciemniej świecą.

Ciekawa myśl w tej paradoksalnej odpowiedzi na egzystencjalne „być czy mieć?”, ale powyższy fragment przywiódł mi także na myśl wiersz Sylvii Plath.

And your first gift is making stone out of everything.
I wake to a mausoleum; you are here,
Ticking your fingers on the marble table, looking for cigarettes,
Spiteful as a woman, but not so nervous,
And dying to say something unanswerable.

Plath miała najpewniej na myśli swego męża, Teda Hughesa.  Czy jest możliwe, by Toporska także piła do swego małżonka, mówiąc o lampach, które ciemniej świecą (choć nie sądzę, by i on „obracał wszystko w kamień”…)?  Nie idzie tu przecież o talent – i Hughes, i Mackiewicz, byli tytanami literatury – ale o czełowiekolubie, bo „jedni jakby przydają, a drudzy jakby odbierają”.

Idalia była niekiedy tak olśniona listami z Monachium, że nie mogła zdobyć się na odpowiedź.  Wiele razy powtarza, że układa list w głowie, że rozmawia w duchu, ale nie potrafi przelać na papier tego, co chciałaby powiedzieć.  W rezultacie jej próby „idą na ogień”, a ona milczy i jest jej wstyd.  Obawia się, że nie umie sprostać wymaganiom, ale dzięki nieustępliwej zachęcie Barbary, stała się współautorką tego wspaniałego zbioru.

Wyznała swej monachijskiej korespondentce, że patrzy na ludzi poprzez „instynkt samoobrony”.

Wiem i czuję, że poza przyrodą jest jeszcze coś takiego, dla nas dlaczegoś nieuchwytnego.  Ale to nie religia. Religia jest czysto ziemska, stąd, i nie otwiera wyjścia do tamtąd.  Zrozumiałam to, gdy zbliżyli się do mnie ludzie religijni.

Wiele je łączyło, choćby talent obserwacyjny.

Trzy koty, które zostały mi jako jedyne bliskie, nie wyrażające zgorszenia i niezadowolenia istoty, patrzą na mnie tak wielkimi i żądającymi czegoś oczami, że zdaje mi się, że to tylko ja jestem przyczyną wszystkiego zła na świecie.  Tulę swoją samotność w ich miękkie futerko, ale to daje tak mało pociechy i wywołuje tak wielkie zgorszenie litościwych ludzi. […]

W tej chwili przyszła koleżanka i wniosła tyle doczesności, że na nic już więcej miejsca nie zostało.

Barbara wielokrotnie podkreślała, że oboje z Józefem są pod wrażeniem, jak Idalia dobrze pisze.  Opisuje młodą przyjezdną z Polski jako „kwiatek w skorupce”, a ona sama ma „bluszczową osobowość”.  Burza jest „jak ten człowiek marnego charakteru co to niby oburza się, odgraża i pomstuje, ale niczego faktycznie nie dokona i w końcu stula uszki potulnie”.

Często mi się zdaje, że cierpienie – to zwykła troska dnia powszedniego a szczęście jakieś nieuchwytne jest wokół nas i tylko zmysłu nam brak, by je uchwycić.

Pisze o sobie, że jest „jedną okrągłą łzą, która przelewa się z dnia na dzień, z chwili na chwilę”, i chociaż syn wyparł z jej charakteru „lekkomyślność, która mię na skrzydłach niosła przez życie”, to pozostał lęk:

Samotności też najbardziej się boję i ciągle czuję jak nasuwa się na mnie w postaci bezkształtnej rudej masy o kwaskowatym posmaku.

Toporska znalazła w Idalii korespondentkę przede wszystkim poszukującą, ale również „prawą, bezinteresowną i rzetelną”.  Pojedyncze zdania Idalii wydać się mogą zupełnie niesłuszne lub mało przemyślane, wiele jej opinii razi naiwnością, niektóre jej kategoryczne stwierdzenia bywają zdumiewająco trywialne.  Bywa, że wyważa z wysiłkiem szeroko otwarte drzwi, by zabrnąć w ślepą uliczkę rozważań podyktowanych powszechną opinią, ale wśród tego chaosu, mieszanki arogancko-ignoranckiej, odrzucania wiary wśród modlitw, szukania Boga w nauce, mylenia porządków, równania odczucia z myśleniem, przy całym tym zamieszaniu odkrywania Ameryki od nowa i wynajdowania koła, Idalia pozostaje uroczo otwarta – otwarta na to, co ma do powiedzenia ta starsza pani, pisząca z bajkowej krainy za górami, za lasami, oddalona, mało znana, trudna do wyobrażenia, a bliska, czuła i kochająca bezwarunkowo.  Gorące myśli Idalii znalazły także idealną słuchaczkę w Barbarze.  Przesadna wiara w naukę spotyka się z ripostą, że kult nauki przemienia się w bałwochwalstwo; nauka, zamiast być sferą rygorystycznych dociekań, stała się religią objawioną.  A przecież Toporska nie mogła przewidzieć anatemy rzucanej na tych, co ośmielają się zaprzeczać nauce o ocipieniu globu.  I tak potęga sceptycznej, naukowej dociekliwości ustąpiła pola Kryształowemu Pałacowi pewności.  Ale to już inna bajka.

Bijącym sercem tego tomu są listy Toporskiej, których wagę Idalia doceniała z rzadko spotykaną jasnością:

Listy Pani są mi tą żywą wodą na pustyni, która odżywia ten mój świat wewnętrzny i dodaje siły do walki z najazdem codzienności.

Te listy „rozrzedzają powietrze w pokoju”, „leczą” i, czytając je, czujemy się wraz z adresatką, jakbyśmy „rozmawiali z kimś tu obecnym”.  Ale Toporska nie była od tego, żeby „kropnąć parę morałów”.

Obawiam się, że weźmiesz mnie za pedantyczną żyłę, ale my znowuż „wynarodowiliśmy” się o tyle, że nas denerwuje to jakieś zamiłowanie do nieokreśloności, mglistości planów i wstrętu do precyzowania dat.

Jakże dobrze Toporską rozumiem!  Ileż to razy zdarzało mi się czekać na rodaka, dzwonić bez odpowiedzi, a po jakimś czasie… ależ, o co chodzi, tak jest ładnie, ja tu sobie na słoneczku, kawusię popijam…

Wbrew naszym wyobrażeniom, że komplikacje psychiczno-umysłowe powinny się trzymać ludzi „skomplikowanych”, przydarzają się najczęściej osobom raczej prymitywnym, bardzo z natury „normalnym”.  Może dlatego, umysły „skomplikowane” są przyzwyczajone do rozwiązywania we własnym zakresie konfliktów i komplikacji.

Może i dlatego.  Ludzie „są jak lustra, każde ukazujące nas trochę krzywo”, więc powinniśmy być ciekawi innych, by zrozumieć siebie.  Pragnęła dla Idalii zwyczajnego, ludzkiego szczęścia, ale nie za wszelką cenę.

Oczywiście, wolałabym, żebyś była bardziej szczęśliwa, tzn. bardziej lubiła siebie, ale przy takim siebie-lubieniu (niewątpliwie pierwszy warunek do szczęścia) łatwo przeskoczyć niebezpieczną granicę, gdzie ta własna miłość jest jedyną, jaką się ma.  Więc może lepiej przypadać innym do serca, jak Ty nam?

Nic dziwnego, że Idalia pragnęła tych listów jak powietrza.

Jest coś w nauce, nakazującej miłość Boga.  Bo jeśli taka trudna miłość zaistnieje, to jest chyba bardzo mocnym, bardzo wysublimowanym uczuciem.  W śmierci mojej Poli (jeśli ją pamiętasz) jest posłanie: jeśli nie stać Cię na miłość Boga, to zawsze można znaleźć bliźnich, żeby ją świadczyć. (Dla Poli była to ta starucha ze swędzącymi nogami.)

W innym miejscu:

Najszczęśliwsi dla siebie i dla innych są ci, co potrafią w równej mierze brać i dawać.  Poświęcać się, ale nie dać się ranić, czy eksploatować.

Nie można wykluczyć, że w malutkim Wilnie Toporska poznała osobiście Henryka Elzenberga, ale jest mało prawdopodobne, by znała tę myśl: „Kto powiada: «Jestem szczęśliwy», ten już jest na drodze do nieszczęścia:, bo słowo ja już wymówił”.  Zgodnie z nią pisała do Idalii:

Byle za dużo nie myśleć o sobie.  Byle za dużo nie myśleć, Idalko moja kochana, o krzywdach, jakich się doznało w życiu. Zawsze takie myśli czegoś nie doceniają, nie zauważają, zawsze są jakoś niesprawiedliwe wobec losu. Niedużo dać Ci możemy oprócz tego, że jesteś kochana. Czy odczujesz to dopiero, gdy przestaną do Ciebie przychodzić moje listy?

Listy Toporskiej są zawsze osobiste, a mimo to zawierają się w nich mini-eseje o żałobie i starości (List 31), o umiejętności nazywania i banalności utartych zwrotów (List 94), rozważania o różnicy między rozsądkiem i praktycznością (List 98).  Wiele jest o rodzinnych niesnaskach i awanturach, o skrywanych tajemnicach i urojonych winach, o zadawnionych urazach i rodowych mitach tworzonych ku pokrzepieniu serc.  W pewnym momencie, Barbara zwierza się, że pieniądze przeznaczone dla Idalii, poszły do Haliny Mackiewiczówny:

Piszę o tym, bo mi ciężko.  A także dlatego, że mam do Ciebie zaufanie, i żebyś wiedziała: Byłaś zawsze z dwóch córek krzywdzona materialnie, ale nie w sercu.

Są tu też arcyciekawe odautorskie komentarze do jej własnej twórczości, m. in. w Liście 100:

Bawi mnie (o ile tę ciężką dla mnie dziś pracę można tak określić) konkurowanie z Panem Bogiem w stwarzaniu fikcyjnych ludzi (chyba się o to nie pogniewa?) i konkurowanie z Losem, który w życiu za bardzo nami rządzi. W powieści – to ja nim dysponuję. Ale niech się tym zajmą recenzenci, a nade wszystko niech czytelnik sam wybierze, co go najbardziej porusza w tej pięknej książce.

Jest klasyczna krytyka nowoczesnych metod wychowania i artykulacji myśli (List 111):

Szuka się słów na to, co się zaobserwuje, ale i odwrotnie: bez potrzeby precyzyjnego nazywania rzeczy i zjawisk, a kwitowania wrażeń wykrzyknikami, czy ogólnikami, zmysł obserwacyjny leniwieje.

Albo druzgocące uwagi o jej współczesności, ale zawsze zwrócone osobiście do jej korespondentki (List 113):

Uważam to za pewnik, za fundament naszej kultury, że wszystko, co naprawdę człowiecze, co zasługuje na tę nazwę, jest przeciwne naturze, jest wbrew przyrodzie. Przywiązać się potrafi wprawdzie i pies, i kot, i jakiś ptaszek, i nawet płacić tym przywiązaniem za złe traktowanie, ale czy wyobrażasz sobie kota, który by się ulitował nad piskiem pisklęcia? Litość – to uczucie dziś raczej w pogardzie (źle to świadczy o tym „dziś”) stawiam najwyżej w hierarchii wartości, właśnie dlatego, że tylko ludzkie, a obce przyrodzie. A wyobraźnia? Nie, kiełek nie wie nic o listku, co z niego wyrośnie, a tym bardziej nic o liściach rosnących daleko za lasami, za rzekami, za morzami. Ale ludzkie dziecko potrafi sobie wyobrazić bóle i radości ludzi nawet różnych ras, i nie tylko własnych „listków”, ale i tych dawno opadłych, dawno nie istniejących. Przyroda też posiada pamięć, to prawda. Lecz ta instynktowna pamięć dla podtrzymania gatunku, jakże jest różna i powinna być różna od pamięci ludzkiej.

***

Fatalne jest to, że się zaczynam starzeć, czyli nudzić.  Albo wsłuchiwać w niepokojące bóliki w moim wnętrzu, skupiając na nich całą uwagę. I to jest naprawdę poniżające.

Jako się rzekło, tom jest o starości i umieraniu.

Śmierci się nie bój, bo śmierci nie ma. Jest tylko nieprzyjemna chwila umierania.  Ja ją przeżyłam 3 razy i wcale się do tego nie przyzwyczaiłam.  Ale niewiele to znów gorsze niż uporczywy ból zęba.

Po kilkunastu latach zmagań z rakiem, Barbara czuła, że jest coraz mniej przygotowana na śmierć, choć „życie wymizerniało i zeszkapiało”.

Godzimy się na śmierć cudzą łatwiej niż na własną, nie?  Każdy umiera samotnie, i nawet przy najbliższym współczuciu, czy grozie w oczach bliskich, nie może nie zauważyć tego dystansu w percepcji ważności, właśnie ważności, tego wydarzenia.  Wiem, bo trzy razy umierałam zupełnie serio.  Zresztą za każdym powrotem do życia z agonii wcale nie czułam się szczęśliwa, a pierwszą moją reakcją było: „Boże, to trzeba będzie jeszcze raz powtórzyć!”

Bo też trzeba umieć rozróżnić wiedzę o śmierci, od biologicznego, instynktownego lęku, który nie jest znany ludziom młodym i zdrowym.

Stąd najłatwiej się umiera za młodu, w pełni sił. Można się wtedy śmierci bać, lub nie bać, lecz jest to sprawa rozstrzygnięć psycho logicznych, a nie fizjologicznych. Strzępy ludzkie mają strach śmierci w kościach. Mogą się najwyżej zdobyć na udawanie, że go nie czują.

Zachowywała zawsze dystans do swej choroby i nadchodzącej śmierci.

Liczę, że zdążę nim mnie wywołają na lotnisko. Pilot, nazwiskiem Charon, jakby o mnie zapomniał. Może uprzejmie jeszcze na mnie zaczeka. Abym go mogła równie uprzejmie powitać, bez okrzyku spóźnialskich: „Ach, a ja jeszcze niegotowa! Jeszcze miałam to i tamto…!”

Wyrażała smutek, że sprawy, które miałaby „do powiedzenia i do opowiedzenia” Idalii, pozostaną na zawsze milczeniem.  Kiedy w listopadzie 1983 odrzuciła kurację w sanatorium, by nie zostawić męża samego, i pracować nad wyborami Droga Pani…i Fakty, przyroda i ludzie, zwierzała się:

Tak sobie myślę, Idalko, i to zupełnie bez tragicznych min, a przeciwnie, przeciwnie, że mi się już należy „wieczne odpoczywanie”.  Więc tylko to, co z Paputem?…

W rozterce, co się stanie z mężem, jeśli ona umrze pierwsza, wyznała Idalii, że chyba już jej się należy „wieczne odpoczywanie”…

Boże mój, Idalka, jak mi niewygodnie żyć z nosem przy ziemi!

A ja aż się dziwię, skąd u mnie tyle sił się bierze, skoro przed tym wyjazdem na planowaną kurację ledwo powłóczyłam nogami.  Więc już zapewne i dziś na trzecią noc zostawię go samego, chociaż mi wtedy serce pęka.

Barbara Toporska pozostaje mało znana wśród zawężających się bezustannie kręgów czytającej publiczności.  Jej wnikliwa publicystyka nie jest czytana, jej powieści pozostają nie docenione, mimo nagród i entuzjastycznych recenzji.  Ona sama poświęciła swą twórczość dla największego dzieła swego życia, twórczości jej męża, Józefa Mackiewicza.  Słusznie, więc pisała Idalia:

…dziś mogę tylko uwielbiać Panią za jej ciężką i nieomylną drogę życiową, za nieomylność postępków i promienistość, życzliwość i pogodę ducha w największym przygnębieniu.

Zaiste, bez Barbary nie byłoby Józefa.  I listy do Idalii są tego kolejnym świadectwem.

***

Zastanawiam się, czy Idalia potrafiłaby nawiązać autentyczny kontakt ze swym ojcem, gdyby to było możliwe?  Czy umieliby zbudować związek, jakiego nie udało się stworzyć z Haliną?  Jej powracająca irytacja na temat Polaków, odwiedzających Wilno, którzy nie interesują się „palącymi problemami miasta”, nie wróżyła chyba najlepiej jej stosunkom z ojcem.  „A zapatrywania Oleńki, to dla mnie miniony etap.  Człowiek musi się rozwijać, zżywać i być bardziej obiektywnym.  Bardzo trudno mi się z nią porozumieć.”  Józef Mackiewicz odrzucał koegzystencję ze Złem, pogardzał potrzebą zżycia się, pragnął cofnąć zegar historii do „minionego etapu”, nie był, jak cała rodzina Cata, pogrążony w prlu, wydaje mi się więc, że Idalia odrzuciłaby poglądy swego ojca jako „nieobiektywne” lub „obojętne na palące problemy miasta”, ale są to, rzecz jasna, zaledwie domniemania z mojej strony.

Barbara unikała wszelkich tematów politycznych w tej korespondencji i dopiero w jednym z ostatnich listów, już po śmierci męża, z marca 1985, mówi wprost:

Zasmuciło mnie przecież Wasze zaproszenie.  Mówi ono jak bardzo mało zrozumienia jest między mną-Paputem a Wami.  Bo niemożliwe i niechciane uważacie za możliwe i szczęśliwe.  Czyli tylko miłość nas łączy.  To bardzo dużo miłość, to chyba najwięcej.  Ale pragnęłoby się i w inny sposób przeskoczyć granice, które nas dzielą.  Już nieodwołalnie.

Idalia wyrażała czasami marzenia, żeby usiąść w słońcu i rozmawiać bez końca o wszystkim, ale nie posuwała tego dalej.  Jak dalece nie rozumiała postawy ideowej Józefa i Barbary, pokazała w jednym z ostatnich listów, gdy pomimo powyższego ostrzeżenia, pisała:

Ach gdyby Pani mogła przyjechać, a to chyba nie niemożliwe.

Barbara nie wdawała się w wyjaśnienia, ograniczyła się do stwierdzenia:

Napis na londyńskiej krypcie [że prochy mogą być przeniesione tylko na Rossę – mb] nie odnosi się do teraźniejszości. Jest wyrazem tęsknoty Twego Ojca do wskrzeszenia wielonarodowej ojczyzny, kt. nazywała się kiedyś W. X. Lit. Zapewne nigdy się to nie wydarzy. Napis ten jest także zabezpieczeniem przed zakusami, np. Halki, do sprowadzenia jego zwłok do W-wy. Z którą nic go nie łączyło.

________

* Barbara Toporska, Idalia Żyłowska, Listy, w redakcji i z przypisami Niny Karsov, Kontra, Londyn 2025


Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com

URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2025/12/02/modlitwa-do-umeczonych-aniolow-czyli-idalia/

Copyright © 2007 . All rights reserved.