- - https://wydawnictwopodziemne.com -

Pół wieku w „tupiku”. O 36. i 37. tomie Dzieł Józefa Mackiewicza raz jeszcze (I) [1]

Posted By admin On 21 grudnia 25 @ 3:49 In Paweł Chojnacki | No Comments


Co to się stało z nami,
Czy z nimi? Czy z całym światem?
Ktoś z nas zwariował – ale
Kto? Kto jest wariatem?
Marian Hemar, 1955

Od Bedlam do Mabledonu

Jan Bielatowicz obnaża w „Wiadomościach”, w 1962 roku realia londyńskiego Domu Pisarzy, wolnościowej odtrutki na „wyspy komunistycznego szczęścia” ZLP: Krupniczą w Krakowie, Kościuszki/Mickiewicza w Łodzi czy Iwicką w stolicy: „Pewnego wieczoru policja angielska przywiozła szaleńca, który miotał polskie wyzwiska pod adresem tubylców na stacji Victoria”. Z dozą czarnego humoru kronikarz uogólnia: „Drogi z Finczlejowa wywiodły sześcioro mieszkańców na cmentarz, a troje do «asylum»”. Dwanaście lat wcześniej, w przesyłce do Zofii Josztowej zwierzy się bywalec niesamowitego dworu przy Finchley Road, że jest „wręcz piekielnie zapracowany”, bo artykuły dla „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza” sprowadzają „lawinę listów, nie zawsze przyjemnych”. Dlaczego?

Zygmunt Nowakowski wykłada: „Emigracja nasza cierpi na jakieś kompleksy, urazy, manie itd., trzeba zaś odpowiadać, zwłaszcza gdy ktoś pisze np. ze szpitala albo nawet z… więzienia”. Nie wyliczy tylko – dyskretnie – „asylum”? A przecież Bedlam, ikoniczny przytułek dla opętanych, mieścił się (i mieści) w Beckenham, w południowo-wschodnim Londynie. Mając na uwadze pierwszą lokalizację w tym rejonie „Antokolu” (emigracyjnego domu złotej jesieni) autorzy Polaków w Wielkiej Brytanii zauważali w 1961 roku: „Beckenhamski cmentarz staje się, obok Powązek, Rossy i Montmorency miejscem spoczynku zasłużonych Polaków”. Przywodzi też Bedlam natychmiast topograficzną i tematyczną bliskość Mabledonu.

Czynny w Mabledon Park, w latach 1955–1985 polski szpital dla nerwowo chorych już zbieżnością nazw naprowadza na siebie obie placówki, nade wszystko, gdy miana ich wymawia się z piekielnie polskim zacięciem. Bedlam i Mabledon… Również w Magii nazwiska nadmieni Nowakowski o nadreprezentacji ludzi „mających jakieś urazy, manię prześladowczą, słowem bardzo nieszczęśliwych”, a drukowany w „Wiadomościach” fragment powieściowy Człowiek bosy z 1947 roku zawiera cały rejestr przejawów pielgrzymiego bzika. W liście do Róży Celiny Otowskiej w 1952 roku potwierdzał, że u wielu londyńskich Polaków szwankują nerwy. Pociesza się: „Ale i u Anglików procent ludzi umysłowo chorych jest wielki, choć nie taki, jak podobno u Szwedów”.

Mówią, że są czasy, gdy zamykają przyzwoitych ludzi do więzień i wtedy miejsce za kratami staje się – jak ujmie ten los Barbara Toporska – „jakby wyróżnieniem, nielegalnym orderem za odwagę”. Sparafrazujmy ulubiony bon-mot wywrotowców. Są i chwile, kiedy uczciwa postawa wobec siebie, zanurzonego w nurcie historii, nie może zaowocować niczym innym, jak co najmniej melancholią (w grece melas i chole; „czarna żółć”, jak wyjaśnia okrzyknięty ekspertem zagadnienia Marek Bieńczyk). Jeśli świat zwariował, los poprowadzi uczuciowe charaktery do „asylum”. Musi wreszcie nastąpić, jak odkrył męczący się sam wśród ludzi Stanisław Brzozowski, „bezwzględna depresja pierwiastków inteligentniejszych”. Donosi zatem Cat w 1955 roku Michałowi K. Pawlikowskiemu: „Zygmunt Nowakowski jest w domu obłąkanych”.

Paweł Jankowski precyzuje w poczcie do Józefa Mackiewicza: „Wyekspediowano go najpierw do Mabledon”. Sam pacjent spowiada się krakowskiej przyjaciółce: „Dostałem – co tu ukrywać – szału, i przyszło mi – dosłownie! – walczyć z lekarzami, z sanitariuszami, z jakimiś dwoma drabami, bo chciano odprawić mnie do szpitala dla nerwowo albo nawet dla umysłowo chorych”. Na szczęście: „Ściągnąłem przyjaciół-Polaków i przy ich pomocy zostałem, po zastrzyku, w stanie nieprzytomnym, odstawiony nocą do szpitala polskiego”. Relacjonuje Maria Danilewiczowa: „Pierwsza operacja katarakty skończyła się tragicznie”, także Cat nie ma wątpliwości, że właśnie „po tej operacji dostał ataku szału”. Wszakże siedem lat później (po identycznej przygodzie) tłumaczyć będzie Nowakowski swój stan: „Tam szalałem może głównie z tego powodu, że nie wolno było palić”. Innym razem oznajmi Celinie, że ogarnęła go „ponowna fala depresji”.

Więc może należałoby widzieć w Emigrejtanie wcielenie „patrioty-wariata” (termin Seweryna Goszczyńskiego), który jak bohater Króla zamczyska boryka się, niezrozumiany, z psychiczną gorączką wzbudzoną utratą niepodległości? „Patriota-wariat” to również tytuł rozdziału książki Wobec zła Marii Janion, gdzie eksponuje „ciemną stronę polskiego patriotyzmu”, mieszczącą się w epizodach aberracji wynikłych z miłości do ojczyzny. Strona to „jasna” czy „ciemna” – wystarczy, że nieunikniona, jak zmiana pór roku, więc poza wartościowaniem. W dalszych rozważaniach o romantyzmie wskaże Janion fenomen „świętości opętania” i „utożsamienia obłędu z iluminacją”. Przecie Konrad w Wielkiej improwizacji wołał: „Patrzę na ojczyznę biedną / … / Czuję całego cierpienia narodu / … Cierpię, szaleję [wszystkie wytłuszczenia. – P.Ch., podkreślenia i kapitaliki – w oryg.]”. A emigranckie obłąkanie to swoisty rodzaj transakcji „buy one get one free” – kumulacja dwóch przyczyn.

„Nie zawsze wygnanie jest szkołą szaleństwa” – odpowiadał Emilowi Cioranowi w najbardziej znanym swym eseju Józef Wittlin. Zaraz jednak słynny wrażliwiec (Lechoń w Dzienniku: „Józio Wittlin jest największym egocentrykiem i hipochondrykiem świata”) przeczy sobie w Blaskach i cieniach wygnania, taktycznie łagodząc osąd: „Owszem, wszyscy na emigracji jesteśmy z lekka pomyleni…”. Wszyscy, lecz „nie zawsze”! I jak już – to „z lekka”. Dla określenia drugiej przyczyny naocznych wariactw homeryda wyczaruje neologizm. W Słowniczku wyrazów archaicznych i rzadko używanych, dodanym do trzeciej translacji Odysei, znajdzie się liryczny wyraz „domarad”. To inaczej „tęsknica, «domotęska», «krajotęska», nostalgia”: „Stan chorobowy, wynikły z tęsknoty do kraju rodzinnego”.

Wyniknie dość wcześnie. Aktor Zbigniew Blichewicz wiosną 1946 roku, z Włoch, do Ordonki: „Mówiąc szczerze trudno się dobrze czuć w obecnej sytuacji, w każdym razie postanowiłem nie poddawać się pesymizmowi. Miałem chwile depresji i to może nawet trochę za mocnej, ale teraz już postanowiłem z tym skończyć” – przekonywał siebie i adresatkę w Bejrucie. Nie wiemy, czy się udało. Z Millfield, w grudniu tego samego roku zawyje: „Anglia po Italii – straszna rzecz!”. Przykładów bez liku. Naturalnie temat to nie w pełni świeży: „Publicystyka emigracyjna i literatura rozpoznały to zjawisko, częstokroć uciekano się do terminu choroby, sugerując, że cechy odbiegające od normy stanowiły o rysach tego zbiorowego portretu”, romantycznego konterfektu, który szkicowała Alina Witkowska.

Przecież i w XIX wieku powszechna dominanta losu to „nostalgia, którą już współcześni uważali za naczelną chorobę emigracji”: „Jest to właściwość wszelkich skupisk wychodźczych, ale w przypadku Wielkiej Emigracji wystąpiły szczególne czynniki intensyfikujące tę chorobę”. W studium Cześć i skandale. O emigracyjnym doświadczeniu Polaków Witkowska zauważy, iż fala Drugiej Emigracji „także pewnymi dewiacjami psychicznymi, powstałymi wskutek wygnania” przypominała wielką poprzedniczkę. Jeszcze jak! Opowiadał Nowakowski w gazetowym „odcinku”, z 1958 roku: „Kiedyś spotkałem pewnego uczonego, który mnie spytał, czy jeżdżę kolejką podziemną. Owszem, jeżdżę, a bo co?”.

Naukowiec eksplikuje: „– Niech pan nie jeździ, gdyż komuniści czyhają na trzech ludzi, przede wszystkim na mnie, potem na Mackiewicza i wreszcie na pana. Gdy pociąg będzie nadjeżdżał, zrzucą nas z platformy pod koła. Oni są zdecydowani na wszystko. Niech pan nie jeździ!”. Felietonista uspokaja czytelników: „Jeżdżę w dalszym ciągu, od czasu zaś tego spotkania profesor ma się znacznie lepiej, Mackiewicz wyjechał i schronił się pod skrzydła «PAX-u», a mnie nic złego się nie stało. No, w każdym razie przykład zacytowanej rozmowy dowodzi, że są ludzie, którzy wierzą w groźną działalność placówek czy wtyczek reżymowych”. Nie pozostawiał złudzeń: „Ja nie wierzę”. Mógł jako sceptyk-profesjonalista nie ufać, aczkolwiek długa liczba emigrantów – ofiar kraks drogowych (underground okazał się bezpieczniejszy) zmusi do myślenia.

Nie tylko Jan – bohater poematu Sielanka stołeczna Jerzego Pietrkiewicza – ginie pod kołami piętrowego autobusu. Również (nie licząc rannych, co przeżyli): minister Marian Kukiel i profesor-arystokrata Adam Żółtowski, generałowie brygady Juliusz Kleeberg (brat Franciszka) i Józef Werobej, Michał Gwalbert Pawlikowski oraz indolog Stefan Stasiak, popularny aktor Wojciech Wojtecki i pieśniarz-reżyser Konrad Tom. Na koniec – interesujący nas w pierwszej mierze – „jeden z najlepszych” przyjaciół Józefa Mackiewicza, żegnany przezeń elegią pt. Śmierć Włodzimierza Popławskiego. Wprowadza nas ten wątek w wybrane dla poniższych rozważań naświetlenia. Rzewnie opowiadał Mackiewicz w 1969 roku:

„Popławski był wielkim dziennikarzem polskim. Zginął w sposób, jaki się zdarza, ale, na Boga, nie powinien się był zdarzyć. Właśnie jemu. Przez całe życie wystawiony był na mnogie niebezpieczeństwa, których uniknął. A nie uniknął zwyczajnego wypadku samochodowego? Nie chce się wierzyć jakoś”. Ofiara to nie zwyczajny reporter, skoro w memuarze pada półgębkiem, że w Anglii, w czasie wojny służył „przy II Oddziale sztabu”. Piękny też nekrolog wystawił „Wołodia” espionage expertowi Ryszardowi Wradze. Popławski śmierć poniósł „u stóp hotelu w egzotycznym Algierze, „wyszedł z hallu na ulicę; mówią, że patrzał w inną stronę”: „I w tej chwili zza rogu wypadł samochód i zabił go na miejscu”.

Widzę ogień na chmurach niebieski
Jak ciągnie od tamtej strony i muszę,
Chcę być szalony.
Kazimierz Wierzyński, 1969

Wata – tuman – tupik

Relacjonuje Mackiewicz Michałowi Chmielowcowi niepokojące niuanse: „Jakiś stary dwójkarz polski, pułkownik, wmawiał mi niedawno fantastyczną teorię o biednym Wołodii: że nie zginął w wypadku, lecz że ciało jakiegoś zabitego Araba przebrano w jego ubranie, a jego sowieciarze porwali”. Podobno towarzysząca mu osoba, na której oczach zginął, „przez kilka dni nie mogła się dostać do kostnicy, a potem poznała tylko ubranie…”: „Chory pomysł chyba, ale relata refero”. „Chyba”… Nie sposób wyzbyć się podejrzeń. I tutaj trawi wahanie: „Ale czy to nie za fantastyczne? Nie wiem doprawdy”. Dotrzemy zaraz do źródła ostatniego cytatu.

Prócz wysoko wzniesionego sztandaru patriotycznego etosu i powagi w traktowaniu kwestii narodowych (oraz uzupełnijmy – międzynarodowych) obie historyczne emigracje łączy dodatkowo według Witkowskiej „przymusowa konieczność opuszczenia Kraju pod naciskiem nadzwyczajnych okoliczności historycznych”. To jasne. Mniej oczywiste od tej inicjalnej cechy będą wspólne parametry i sploty wiodące egzulów do utraty zmysłów. Wyśledzić je można w 36. tomie Dzieł Józefa Mackiewicza, korespondencji z „białymi” Rosjanami oraz z Wragą i Natalią Grant-Wragą. Także w kolejnym woluminie, listach Mackiewicza i Toporskiej wymienianych z Litwinami, Stasysem i Wincentą Lozoraitisami, znajdziemy pomocne akcenty. A po jeszcze jedną nowość, epistolarną rozmowę pomiędzy Barbarą a mieszkającą w Wilnie Józefa córką Idalią Żyłowską – przyjdzie sięgnąć [2].

Już w poprzednich zbiorach, głównie w poczcie z Januszem Kowalewskim, porywa huk skandowanych sądów, odurza esencja bezpośredniości stylu, głos odarty z literackiego podmalunku i dygresji eseju. Poglądy Mackiewicza stoją gołe, a nagość tym silniej zawstydza wszelkiej maści bigotów. Powita dopiero co powitą „Solidarność”: „Już mi się zdawało: czyżby doprawdy i dosłownie, ani jeden człowiek nie dostrzegał całej gry? A może to ja zwariowałem?”. Mógłby śmiało powtórzyć za krajanem z Wielkiego Księstwa i Wieszczem: „Mówię, nikt nie rozumie; / Widzę, oni nie widzą”. Krój prostolinijnej relacji przeważa też w słowach do Sergiusza Woyciechowskiego, świadka operacji «Trust», autora artykułów, wspomnień i monografii na jej temat.

Przy wszelkich różnicach okoliczności obie epistolarne komitywy budzą skojarzenie z komunikacją Jerzego Giedroycia i Wacława A. Zbyszewskiego: bez sideł konwencji, bez (najpełniejszych nawet wdzięku zażyłości) masek i min. Dziękuje Mackiewicz Woyciechowskiemu w 1972 roku za „ciekawe uwagi” na temat „pewnych «niezwykłych rzeczy», które się dzieją wokół nas”. W tym przypadku ma na myśli „wielkie” sprawy (gwałtowny rozwój samizdatu w Sowietach, wysyp „dysydentów” na emigracji, pokazówki Aleksandra Sołżenicyna i Andrieja Sacharowa), ale wiemy, że czasem drobniejsze „niezwykłe rzeczy” zaczynają zagęszczać się niepokojąco dokoła. Do ambasadora Litwy przy Watykanie i powinowatego, Stasysa Lozoraitisa, kieruje zdanie, które warto powtarzać: „Kontrrewolucjonistom nie dają nagród a możliwie utrudniają życie, czyniąc je nieznośnym”.

Po lekturze „książeczki” Nieobchodimyj razgowor z Sołżenicynym (wycinek szerszej „«dysydenckiej» panoramy”) dzieli się rewelacją, że według Ilji Zilberberga „kto ma jakiekolwiek podejrzenia do tego całego towarzystwa, to «paranoik»”: „Do tych «paranoików» właśnie sam się zaliczam”. Narzeka: „A ludzie wierzą. Albo są wariaci, albo: ja jestem wariatem… Sądząc, że tylko za zgodą Partii może się coś podobnego odbywać”. Analogiczny werdykt wyda na „spontaniczne” słanie przez Sacharowa z terenu ZSRS depeszy do Szacha perskiego: „Po prostu odczuwam zawstydzenie, gdy czytam, że ludzie w to wierzą…”. Przed dwoma dekadami, po dezercji Cata wyłuszczał Lozoraitisowi: „Prosiłem wielu wspólnych przyjaciół, aby odwiedli go od drogi, która dla mnie była jasną, że obrał. Spotykałem się tylko ze wzruszeniem ramion i traktowaniem mnie jako niepoważnego maniaka…”.

Jako podmurówka alienacji stoi niezdolność do racjonalnego objaśnienia zachodzących zdarzeń. Zdradza Woyciechowskiemu: „Ze swej strony przyznam szczerze iż po raz pierwszy chyba trafiłem w zupełny «tupik», i nie widzę wytłumaczenia”. Ów „tupik”, ślepy zaułek, chciałoby się rzec: No way out, powraca w 1976 roku: „Nie wiem, ale mi się zdaje osobiście, jakby nas zapędzano w jakiś zupełny – tupik!…”. Znowu, po trzech latach: „Istotnie żyjemy w jakimś «tumanie»” (zadaniem jest „uchwycenie właśnie tego «tumanu», tej nieuchwytności gry, tych niedomówień, tej nieprzejrzystości działań i celów”). Perswaduje: „Oni chcą nas zagnać w zupełny «tupik»”. Wyjawi: „Sam jestem jak w mgle-tupikie”. Sumuje, „że cały ten «dysydentyzm», «opozycja» (legalna!) etc. etc. przeistoczyły dawną Żelazną Kurtynę w jakiś rodzaj mgły”. To „tuman, tupik, wata… gdzie już nikt nie może się rozeznać”.

Także Borysowi Kowerdzie, przedwojennemu zamachowcy na posła Wołkowa w Warszawie wyzna: „Zagnali nas w «tupik» tzw. «dysydenci»”. Jak i Kowalewskiemu, w 1976 roku „że jesteśmy na drodze do integracji w «tupik»”: „Chwalba komunistów idzie w polskiej prasie emigracyjnej na całego”. Raz jeszcze do Woyciechowskiego: „[…] ten ciemny tupik, w jaki nas zapędzili, będzie trwał tak długo, dopóki się nie zdemaskuje Sacharowa-Sołżenicyna”. Przy okazji „akcji Dudko-Głazunowa i towarzyszy” wskazuje, że „to tylko odpryski Wielkiej Całości, Wielkiego Planu i wielkiej gry”. Diagnoza: „Jesteśmy w wielkiej sieci”. Kiedy indziej klaruje, że chodzi o „wielki, naprawdę Plan Partii, który usidla cały świat”. W 1972 roku nie mógł „oprzeć się wrażeniu, że gdzieś tu następuje jakiś tajemniczy, nieuchwytny STYK pomiędzy działaniem KGB i CIA”.

Lecz: „Na czym on polega? I kto kogo wyprowadza w pole?”. Agituje Romana Gula, że „istnieje, widoczna dla wszystkich, pewna «Zagadka–Sołżenicyn»”. Ubolewa: „Okazuje się, że o niej nie wolno pisać”. Trzy lata później nie opuszcza go bezradność: „Jakaś zupełnie fantastyczna ręka tym wszystkim kieruje. «Fantastyczna», gdyż byłoby uproszczeniem grubym, że to jakaś zorganizowana agentura… Ale kto?”. W liście do Gula tę „gigantyczną maszynę” przedstawi jako nie mniej enigmatyczny „bajeczny «arrangement»”. Kowalewski skomentuje bez ogródek: „Kochamy wolność, ale uwielbiamy i niewolę – przecież to poddanie się całej emigracji jarzmu CIA, a w kraju kajdanom bolszewickim jest tragicznie podłym bezwstydem”. I wtedy Mackiewicz sonduje Woyciechowskiego: „Ale czy to nie za fantastyczne? Nie wiem doprawdy”.

Nie wyłącznie „maszyna” czy „arrangement” ale i znany skąd inąd „montaż” stawi się w tej szamotaninie. Pyta retorycznie znawcę „Trustu”, czy „Sowiety montują wielką własną «emigrację», która ma rozsadzić i zlikwidować dotychczasową emigrację rosyjską”? Wszak: „Próba z «sowieckimi patriotami» po wojnie się im nie udała. Chcą może zrobić próbę z «rosyjskimi patriotami». Których by nikt o prosowieckość nie podejrzewał (dzieła Sołżenicyna!), ale która by w państwowych sprawach reprezentowała na Zachodzie de facto interesy Sowietów. Ideologiczna opozycja, ale patriotyczna jedność”. Konkluduje po roku: „Montaż «własnej» emigracji idzie na całego”. Stawia kropkę nad „i”: „Cały program «Trustu»”. Pod hasłem „tupik” kryje się trwająca do dziś i nieznana dotąd forma kształtowania rzeczywistości politycznej, której scenarzyści i reżyserzy pozostają ukryci, a realne – cele tylko ułamkowo identyfikowalne dzięki tradycyjnej wiedzy i znanej praktyce, a nie wtajemniczeniu.

Drogą zupełnego przypadku większość powyższych wypowiedzi powstała w tym samym czasie, gdy Alina Kowalczykowa opublikowała w PRL Romantycznych szaleńców (1977) i antologię Ciemne drogi szaleństwa (1978). O ile z transgresyjnym rozmachem swych szaleńców wyzyskuje badaczka jako bohaterów literackich, ujmując ich w kategoriach lirycznej koncepcji kreowania obłąkańczych figur minionego czasu, o tyle niektóre jej ustalenia aż proszą się o włączenie (jak spostrzeżenia Witkowskiej) do interpretacji mniej odległych dziejów. Obłąkanie bowiem to nie sama psychoza omamów, a i nie obce nam pragnienie, by na dorobek kulturowy, moralny i duchowy Drugiej Emigracji umieć patrzeć z tak uważną troską, jak na romantyczne dziedzictwo.

Nadzwyczajny, chorobowy stan umysłu potrafi odsłonić nieodkryte wcześniej możliwości. Te, które u zdrowego nigdy się nie ujawnią. Budzą się tym samym nowe drogi poznania. Towarzyszy temu punktowi wiara w istnienie w człowieku głębszej, zakamuflowanej w „normalnych” warunkach, mądrości. Bliskie to doznanie dziewiętnastowiecznej poezji – branej równocześnie „za kronikę i propagandę spisku” (pojęcie z Romantyzmu i historii Żmigrodzkiej i Janion) – pozaszkolne spotkania z nią wciąż potrafią natchnąć. Można więc za objawami zaburzeń umysłu doszukiwać się głębszych znaczeń. Jak ustaliła Kowalczykowa: „W literaturze często dar widzenia bywa złączony z obłędem”. Szałem w wieszczej formie, której rehabilitacji za romantykami dokonujemy.

Jakiż kontrast tworzą roztrząsania o globalnym formacie na tle nieodłącznej córy wygnańczego losu i kolejnej przyczyny wiodącej do obłąkania: biedy. Podają sobie raźno Mackiewiczowie z Jankowskim ręce, gdy szef kancelarii prezydenta RP Augusta Zaleskiego donosi szarmancko: „Wokół mnie wszystko po staremu. Odczuwa się brak gotówki. Ale to należy do chronicznego cierpienia”. Znamy zwykły odzew: „A ja mam pętlę na szyi, i nie wiem czy będę miał na zapłacenie mieszkania w następnym miesiącu”. I tak w koło. Nie dziwi więc, że herold Zwycięstwa prowokacji wtajemniczy Kowerdę w 1980 roku: „Utrzymuję się z renty socjalnej”.

… rzeczywistość można odnaleźć w tym,
co jest najbardziej zwyczajne i pierwotne
i najzdrowsze, ale też w tym,
co jest najbardziej powykręcane i szalone.
Witold Gombrowicz, 1969

60 stron, co nie wstrząsnęły światem

Nie zawsze mu przysługiwał zasiłek. Barbara uświadamia Idalię: „Bo u nas z pieniędzmi to stała panika”. Lecz z marszu dokłada sentencjonalne: „Tyle się ma, czym się jest”.  (Czyżby czytała Płomienie Brzozowskiego: „Nadziei nie ma już żadnej, nie walczy się dla żadnego zwycięstwa, ale przecież się ma to, czym się jest”?). W 1959 roku do Wincenty Lozoraitis wypowie podobną deklarację: „Jesteśmy już oboje za starzy, aby móc służyć na dwa fronty: Muzom i Mamonie”. Niestety dalszy ciąg konstatacji rozczaruje kibiców radykalnego idealizmu: „Wybiera się to drugie, chociaż tyle z tego, aby koniec z końcem związać”. Nie wydaje się, by pozostawała w komentarzu szczera. Zabiega raczej o uznanie za przytomną w walce o utrzymanie egzystencjalnych ram niezbędnych do pełnienia pisarskiego fachu, który przeplata się niepodzielnie z powołaniem.

Tymczasem alarmuje Mackiewicz w 1975 roku Woyciechowskiego, iż nie ma „żadnych wątpliwości, że mamy do czynienia z olbrzymim PLANEM”: „1) ostatecznego uziemienia wszelkiego antykomunizmu, 2) opanowania emigracji w ogóle, a rosyjskiej w szczególności, i stworzenia z niej nowego typu, inspirowanego z Moskwy”. Dalej do Woyciechowskiego w 1980 roku: „W tej chwili nie mam żadnych wątpliwości, że Sołżenicyn jest prowokatorem. Po prostu spełnia instrukcje. (Tylko nie żadnego KGB – tak jak w Polsce żadnej tam «Bezpieki»!… To są policje wykonujące rozkazy, jak na całym świecie”. Powtórzmy, że chodzi o wielki Plan sowieckiej Partii, „który usidla cały świat”.  Czy był w niewzruszonej racji zrozumiany? Czy został sam, pogrążony w „obłędzie”? Twarde słowa biły w białą, czerwoną i biało-czerwoną ścianę.

W 1978 roku wierny rosyjski odbiorca przyklaśnie, że debatują o materii, „od której zależy przyszłość świata”. Przytaknie, iż „szaleństwo, które się teraz rozpanoszyło (zawdzięczając «rywalizacji» na tym polu Sowietów i Ameryki) grozi zagładą wolnego świata”. Komplementuje Mackiewicz w 1980 roku interlokutora: „Istotnie, poza Panem nie widzę dziś nikogo kto widzi rzeczy takimi jakimi są… w rzeczywistości”. „Świat”, „Plan” duża litera, dookolny amok… Na okrągło: „moim zdaniem”, „istotnie”, „doprawdy”, „żadnych wątpliwości” – nie od podobnych zaklęć argumenty rosną. A może analizujemy status jednostki budzącej najczęściej w otoczeniu subiektywne odczucie dystansu tej miary, z jaką traktuje się osobę przejawiająca symptomy patologii umysłu? Zarazem – Mackiewicz „widzący”, „człowiek szalony”. Nowoczesny, acz nie-czczony jurodiwy, nieusłuchany w szarzyźnie codzienności.

Według Kowalczykowej w „wytrąceniu ze świata przez nieokiełzaną siłę przeżyć psychicznych” można poszukiwać, niczym romantycy, nowych kognitywnych perspektyw. Wstępuje na scenę Mackiewicz niczym Wernyhora z literackich przekazów, którego odstępstwa od normy ograniczą się do przepowiedni. Dewiację widzieć wolno więc nie w kategoriach dolegliwości, a daru. Wizjoner nie jest niepoczytalny, a jedynie inny niż ci wszyscy „ludzie rozumu”. Przeżywa napięcie, które rozbija porządek planety, oskarża ją całą wraz z jej upadłą epoką. To doczesny padół odstąpił od normy, nie on. Kreśli Woyciechowskiemu pejzaż 1978 roku: „Hasłem się stało: «Komunizm z ludzkim obliczem»!”. Uzasadnia: „Już teraz chwalą Bucharina, jutro Trockiego («pierwszy dysydent»). Proszę sobie wyobrazić, żeby tak wystąpić z hasłem: «Hitleryzm z ludzkim obliczem»…”. Oczywiście takiego: „Potraktowano by za wariata”.

Krytykuje dwa lata wcześniej Gula, który „dziś jest jednym z najżarliwszych entuzjastów Sołżenicyna i komp.”: „On i praktycznie wszyscy. Tego właśnie pojąć nie mogę. Bo to co się dzieje to afera na skalę przekraczającą dotychczasowe pojęcie: «prowokacji». To niebywały w dziejach fenomen. Ale kontrakcja jest, praktycznie, sparaliżowana”. Po żądaniu redaktora „Nowowo Żurnała”, że tekst o Sołżenicynie ma być „rzeczowy lecz nie polemiczny” uderzy: „Żeby napisać rzeczowy, trzeba mieć: rzeczowe argumenty w ręku. Takich nie ma. Przecież tak wielka prowokacja zrobiona jest nie po to, ażeby ją można było «chwycić za rękę»”. „Wyrozumować” ją można na podstawie samego „zdrowego, antykomunistycznego rozsądku”. Nieszablonowy common sense Mackiewicza to w cudzych oczach bezdyskusyjna oznaka pomieszania zmysłów. Wierność temu anty-rozsądkowi niesie konsekwencje. „Właściwie nie mam już gdzie pisać” – zwierzy się Woyciechowskiemu.

C.d.n.

________

[1] Zob. P. Chojnacki, Podstawowe źródła do dziejów „wragizmu”: https://teologiapolityczna.pl/podstawowe-zrodla-do-dziejow-wragizmu [1]; tenże, Cierpki dym: https://teologiapolityczna.pl/pawel-chojnacki-cierpki-dym [2], „Teologia Polityczna Co Tydzień” 25 IX 2024 i 4 XII 2025.

[2] Zob. P. Chojnacki, Prawda liścia i wielostronna muzyka wieczności: https://teologiapolityczna.pl/pawel-chojnacki-prawda-liscia-i-wielostronna-muzyka-wiecznosci [3], „Teologia Polityczna Co Tydzień” 18 XII 2025.

Noty:

Józef Mackiewicz, Sergiusz Woyciechowski, Borys Kowerda, Ryszard Wraga, Natalie Grant-Wraga, Roman Gul, Fedor Stepun, Sergiusz Kryżycki. Listy, opracowanie i przypisy, tłumaczenie tekstów rosyjskich Nina Karsov, idem, Dzieła, t. 36, Kontra, Londyn 2024.

Józef Mackiewicz, Barbara Toporska, Stasys Lozoraitis, Wincenta Lozoraitis. Listy, opracowanie i przypisy Nina Karsov, J. Mackiewicz, Dzieła t. 37, Kontra, Londyn 2025.

Barbara Toporska, Idalia Żyłowska, Listy, opracowanie i przypisy Nina Karsov, Kontra, Londyn 2025.


Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com

URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2025/12/21/pol-wieku-w-tupiku-o-36-i-37-tomie-dziel-jozefa-mackiewicza-raz-jeszcze-i-1/

URLs in this post:

[1] https://teologiapolityczna.pl/podstawowe-zrodla-do-dziejow-wragizmu: https://teologiapolityczna.pl/podstawowe-zrodla-do-dziejow-wragizmu

[2] https://teologiapolityczna.pl/pawel-chojnacki-cierpki-dym: https://teologiapolityczna.pl/pawel-chojnacki-cierpki-dym

[3] https://teologiapolityczna.pl/pawel-chojnacki-prawda-liscia-i-wielostronna-muzyka-wiecznosci: https://teologiapolityczna.pl/pawel-chojnacki-prawda-liscia-i-wielostronna-muzyka-wiecznosci

Copyright © 2007 . All rights reserved.