- - https://wydawnictwopodziemne.com -
Pół wieku w „tupiku”. O 36. i 37. tomie Dzieł Józefa Mackiewicza raz jeszcze (II) [1]
Posted By admin On 27 grudnia 25 @ 1:08 In Paweł Chojnacki | 3 Comments
Następuje nieuchronnie etap „szaleństwa” polegający na rozpowszechnianiu pism, których nikt nie chce drukować (Józef Mackiewicz do Borysa Kowerdy, styczeń 1980: „Ostatnio zerwałem z «Wiadomościami», które przeszły całkowicie z antykomunizmu na «dysydenckość»”). Zawiadamia Janusza Kowalewskiego w 1976 roku: „Ja napisałem broszurę, ale nie mam pieniędzy wydać nawet na powielaczu”. Uściśli Sergiuszowi Woyciechowskiemu, iż „opracowanie strategii, taktyki, techniki i momentu wyboru […] walki, środków etc. etc.” – nie leży w jej zakresie. W 1961 roku, gdy zamierzał Zwycięstwo prowokacji, sprawy wyglądały inaczej. Informował z humorem Stasysa Lozoraitisa, że chce „wystąpić z książką polityczną na własne ryzyko”: „Ale ryzyko duże (finansowe) i odbywam ze sobą, jak powiadają, «żydowski pojedynek», to jest: biję się z myślami”.

Teraz, 6 maja 1976 roku oznajmi mu: „Napisałem o tym nową broszurę, ale nie mam za co wydać”. Referuje Woyciechowskiemu, że cymelium, które „Natalia Wraga nazywa «broszurą»” to ledwie maszynopis, który przy pomocy przyjaciół odbił „fotokopijnie w ilości na razie 24 egzemplarzy”. Zszywce przydał „twardą okładkę z tytułem etc. i w ten sposób osiągnęła ona rangę «broszury», i tak jest mianowana”. To „Trust” nr 2. Nowy plan zniszczenia antykomunizmu, „przeszło 60 str. maszynopisu”, które nie wstrząsnęły światem. Mimo to, kusi Sergiusza: „Jeden z moich idealistów (zostało jeszcze mniej niż palców u jednej ręki) wystąpił z projektem stworzenia dla mnie możliwości wydawania coś w rodzaju czasopisma? Jednodniówek”. Niemniej to Mackiewicz wykazał inicjatywę.
Namawiał Kowalewskiego: „Myślałem – o czym Pan kiedyś wspominał – swoistym «Samizdacie»”. Przyzna, że myślał o wydawcy „nawet o Szechterze”: „Ale widzi Pan, nas łączy niewątpliwie myśl wspólna: wolnego słowa. Poza tym mamy jednak wszyscy bardzo różne poglądy. (A już Szechter, z jego zaangażowaniem w sowieckich dysydentów, których ja akurat zwalczam!)”. Indagowany dziennikarz i nowelista gasi zapał: „Pomysł wydawania własnego pisma jest, moim zdaniem, absolutnie nierealny”. Mityguje się odrobinę nawołując niebawem do rozpowszechniania niewygodnych myśli w bliżej nieokreślonych „odbitkach”. Nie tchnie to optymizmem. Nawiasowo wyjaśnia: „Nie piszę: «samizdatach», bo «samizdaty» sowieckie robi oczywiście KGB”. Monachijski mentor i autorytet intelektualny poprawi go, że „cały ten «dysydentyzm» to o wiele wyższa ranga niż władze bezpieczeństwa!”.
Dlaczego wyraz „dysydent” i wszelkie jego odmiany uparcie pisze Mackiewicz w cudzysłowie? Bo i tu nastąpiło zawłaszczenie wyrazu. Raptem dziesięć lat wcześniej spokojnie mógł Adam Pragier zatytułować w „Wiadomościach” poświęconą Zwycięstwu prowokacji „Puszkę” – Głos dysydenta o prowokacji. Według „Pandory” Mackiewicz-dysydent „prześwietla wszystkie utarte pojęcia”, „wykrywa ich rzeczywistą treść”, „zdziera zasłony i maski”. Pobudza do myślenia i zrywa z szablonami. Lecz jego proza dyskursywna osiągnie też status „źródła dla należytego umiejscowienia wielu wypadków i działań z niezbyt jeszcze odległej przeszłości”, jak zgrabnie wyraził się w 1980 roku, w podzięce za Zwycięstwo… Kowerda. Doskonała recenzja jednej z cech pisarstwa Józefa Mackiewicza.
Emblematyczny „tupik” unaoczni bezradność wytrawnego znawcy komunizmu. Skrywa bezsilność wobec niespotykanej formy, której istoty nie da się naświetlić przy użyciu znanych terminów. Zgódźmy się, że samo dostrzeżenie tej niemożności pozostaje odkrywcze. Inni w ogóle nie widzą „wykręconej i szalonej” drogi, choć z zasady adorują każdą maksymę pasażera Trans-Atlantyku. Nie udaje się wszakże Mackiewiczowi dojść sedna „tej wielkiej ZAGADKI w obliczu której stoimy”: „Zestawienia się nie pokrywają”; „Najgorsze jest to podważenie wartości wszelkich kryteriów”; „Zupełnie nie można się zorientować w niczym”. Następuje: „Zupełne załamanie”. Wniosek? „Więc w tej mgławicy, która opanowała świat, już dla mnie miejsca nie ma”. – „Siadłem więc do napisania czegoś w rodzaju rozprawy-memoriału, i będzie to chyba z mojej strony «ostatnie dzia(e)ło na zdobytym szańcu»”.
Dawno, dawno temu żalił się Jankowskiemu: „Kto by pomyślał! Ale Bóg jest widocznie po ich stronie. Inaczej dałby mi czas i pieniądze, i możliwość pisania”. Starzejący się mężczyźni przywołują rok w rok te same dowody. Powtarzają w końcu wciąż te same wrażenia. Mocują się z nimi, lecz nie wiek rozmówców stawia je nierozwiązanymi. W 1978 roku Barbara Toporska skarży się Wincencie Lozoraitis na oporność męża wobec przyjmowania leków: „Zresztą, nie jest to tylko sam upór, ale jakaś ciężka psychiczna depresja. Na którą zupełnie bezskutecznie staram się zwrócić uwagę jego «domowej lekarce» a mojej przyjaciółce, bo gdy ona przychodzi on z nią żartuje, prawi komplementy, jest «światowy», ożywiony, gościnny, czyli stara się dobrze maskować”. W 1983 roku znów relacjonuje cierpienia, „przede wszystkim zagrożenie wzroku narastającą kataraktą, oraz zaburzenia psychiczne, depresja, stany lękowe”.
Zdaje się, że tracę czas na nieważne, i nie zdążę z ważnym.
Co samo w sobie już jest myślą nieczystą, i niegodną, bo redukuje egzystencję
do produktywności, jakby but był ważniejszy od nogi.
Barbara Toporska do Idalii Żyłowskiej, 1968
But ważniejszy od nogi?
Niekiedy, wedle Aliny Kowalczykowej, jedyną możnością „ocalenia wolności jest ucieczka w chorobę”. Czy z podobnego eskapizmu wynikł też stan Barbary? Zwierzała się Idalii, że dokucza „prostracja, ni to zniechęcenie, ni czczość w sobie”. Skoro wprzęgła pióro do rydwanu „Głosu Ameryki”, co ciągnął doczesne utrzymanie dwojga, znajdzie drugą artystyczną odskocznię: „Cały tydzień malowałam, ordynuję sobie sama czasami taką terapię”. Sama, bo przecież: „Jestem wielką przeciwniczką modnej tu na Zachodzie psychoanalizy. Z moich obserwacji wynika, że zawodowi psychoanalitycy częściej zdrowych wpędzają w urojone choroby, niżeli chorych leczą. Wierzę natomiast w stare, jak nasza kultura, «poznaj siebie». I wszelkie zaburzenia nerwowe, o ile nie mają przyczyny organicznej, każdy w ten sposób może i powinien sam leczyć”.

Do Wincenty: „Ale przyznam Ci się, że najbardziej lubię spać”. A spać się nie da bez Valium. Od niego „się głupieje, co niestety zauważam: coraz częściej brak mi właściwych słów”. Nie na wszystko diazepam pomoże. Bez trudu – w oparciu o słane Idalii w wielkim zaufaniu symptomy – wyodrębnić można kolejne schorzenia. Depresja: „Jestem bardzo zmęczona. Jestem zmęczona na myśl, że jutro będzie znowu dzień” (1968). Mizantropia: „Strasznie męczą mnie ludzie. Tłumu – to już po prostu znieść nie mogę. Ale i gwar kilku osób, gdy trwa dłużej niż godzinę, wytrąca mnie z równowagi fizycznej” (1981). Anhedonia: „Więc muszę trwać, i trwać będę, dopóki życia starczy, ale już bez ochoty” (1982). Trwała przy Józefie jak lwica, mimo że (znów aforyzmem zaskoczy): „O rozwód w małżeństwie łatwiej, niż o rozwód z zawodem”. Wydaje się, że żyła wręcz dzięki głęboko uświadomionej konieczności opieki.
Wcześniej troska o męża przybierała mniej fizjologiczne wymiary. Do Mieczysława Grydzewskiego w 1963 roku: „P[anu] Pragierowi proszę ode mnie podziękować za recenzję ze Zwycięstwa prowokacji”. Motywuje, iż „rozsądny Pragier pisze, że J[ózef] rzeczywistość polską ocenia zbyt pesymistycznie”. Zagadnienie pesymizmu stanowiło wcześniej przedmiot refleksji redaktorów „Wydawnictwa Podziemnego”[2], lecz postawmy je teraz w świetle psychohistorii czy psychobiografii, w kontekście elementarnej diagnozy depresji (być może) endogennej (wrodzonej), lub przyczyn jej drugiego, nabytego ciężkimi doświadczeniami wariantu. Czarnowidztwo rysuje się bowiem jako znamię towarzyszące Mackiewiczowi od zawsze. Czy tego piętna dotyka teza Barbary zamykająca połajankę Freuda, by kurować się nie wtedy, gdy człowiek dorośnie, „a prawie od dziecka”?
W aneksie do 37. tomu Dzieł przedstawia Nina Karsov notatkę z konferencji przeprowadzonej w Wilnie, 1 lutego 1940 roku przez dr. Antanasa Trimakasa, zastępcę Pełnomocnika Rządu Republiki Litewskiej na Wilno i Wileńszczyznę z naczelnym „Gazety Codziennej”: „Kategorycznie odrzucając te wypowiedzi pana Mackiewicza jako niesłuszne, podkreślam, że być może tylko dlatego obecne życie wydaje mu się tak ponure, bo patrzy przez specjalne okulary, nie chcąc widzieć nic pozytywnego”. W zbiorze Najstarsi tego nie pamiętają ludzie przeczytamy za to cytat o Buncie rojstów, książce pełnej „tak beznadziejnego nastroju, takiej negacji – chyba mimowolnej, wynikającej z postawy artystycznej autora”. Tamże jego proklamacje z 1938 roku: „Do pesymizmu się przyznaję. Ale moim zdaniem jest to pesymizm uzasadniony”. Gdzie indziej, niedługo potem: „Czasem pesymizm zlewa człowieka, jak brudna woda, do nitki…”.
Trudno oprzeć się pokusie wyłuskania i z dwóch najnowszych tomów małej antologii, co otworzy też okazję do prezentacji kaskady osądów. Sergiuszowi Kryżyckiemu, tłumaczowi na rosyjski Zwycięstwa prowokacji, objaśnia Mackiewicz sytuację w PRL w maju 1982 roku: „[…] widać, że chaos «tam» panuje okropny. Stanowisko Kościoła katolickiego (papieża!) wydaje mi się więcej niż dwuznaczne. Po której stronie on stoi? W każdym razie odmówił odprawienia mszy żałobnej po zamordowanych w Katyniu… I złego słowa o komunizmie do dziś nie powiedział. Jestem dużym pesymistą”. Woyciechowskiego w 1979 roku wtajemniczy w stan ducha Wasilija Oriechowa, a pewnie i we własny. Od pół wieku kierujący wojskowym „Czasowojem”, czołowym organem białej emigracji: „Na ogół nastrojony jest pesymistycznie. Istotnie żyjemy w jakimś «tumanie»”.
W listopadzie tego roku popada Mackiewicz „w coraz większy pesymizm”: „Sowiecka stawka na nacjonalizm rozgrywana jest b. umiejętnie. Przy tym trzeba zwrócić uwagę na identyczność akcji, i reakcji ze strony emigrantów. Czy rosyjskich, czy polskich, czy innych. Jeżeli chodzi o Polaków, to «instynkt narodu»… dyktuje nam, że to (polscy komuniści) są jednak Polakami…”. Ciągle: „Za mało się porównuje jednolitość taktyki wobec wszystkich podsowieckich narodów. Klamra spinająca wszystkich: byle nie walczyć!… (z bronią w ręku!). A tam, już jakoś nastąpi «ewolucja»…”. I ponura seria: „Jestem b. przygnębiony, ale nie z tego konkretnego wypadku, lecz z obrotu rzeczy, które ostatecznie przypieczętowują klęskę” (1976); „To już koniec” (1979); „Źle jest” (1980).
Stasysowi Lozoraitisowi odsłoni się w 1949 roku: „W moim pesymistycznym przekonaniu, penetracja agentów warszawskich przybiera rozmiary zastraszające. Czynią to sprytnie, według wzorów sowieckich, czyli etapami, które rozezna jedynie wprawne oko”. Wróci do tematu po czternastu latach: „Cała ta paskudna, perfidna robota komunistyczna, mimo że jest koronkowa, dosyć przejrzysta dla tych, którzy te metody znają”. Musi to frustrować. W 1966 roku uogólni: „Cóż poradzić, gdy się wali wszystko”. Po trzech latach: „Najgorzej, że my sami w tę zapadnię idziemy. Mój pogląd jest bardzo pesymistyczny: W Jałcie – byliśmy sprzedani. Teraz – jesteśmy kupieni. Przez wszystkie Free Europe’y etc. etc. etc. Nie wiem co gorsze. Obawiam się, że to ostatnie”.
Czasem i adresat wtóruje, jak w roku 1972 Wincenta Lozoraitis Barbarze Toporskiej: „Wszędzie jest to samo i nie ma dokąd uciekać”. Nawet emigracyjna, alternatywna do krajowej, rzeczywistość nie daje ukojenia i poczucia bezpieczeństwa: „W polskiej emigracji mamy teraz dwóch Prezydentów «legalnych» (Ostrowski – Sokolnicki). Obydwaj ogłaszają z Londynu orędzia do narodu etc. Obydwaj uznają prymasa Wyszyńskiego za «Wodza duchowego narodu». A ten składa przysięgę na wierność okupantowi komunistycznemu. Byłoby doprawdy zabawnie, gdyby nie było tragicznie” (Józef do Stasysa, 1973).
Upiera się w 1976 roku, „że z naszej strony, naszego pokolenia – które przeżyło, i na własne oczy widziało, jak nie jedno, ale dziesiątki największych potęg tego świata obróciło się w pył, niekonsekwentnie jest wierzyć, że akurat najgorsza z nich, Związek Sowiecki i Komunizm, są nie do obalenia”. Nie dowierza: „Niby dlaczego? Wcale nie jestem pewien, że Lenin, np. w r. 1913 był bliższy tego celu, niż my w 1976 – naszego. Tak sądzę, będąc przytem, osobiście, dużym pesymistą…”. W 1979 roku o Janie Pawle II: „A teraz jedzie do Warszawy, odprawiać ma mszę św. Na «Placu Zwycięstwa» (zwycięstwa komunistów), a później składać ma wizytę tym komunistom na Zamku Królewskim, jako gospodarzom kraju… Nie wiem, czy może być większy gest uznania komunistycznego panowania przez najwyższego dostojnika polskiego Kościoła katolickiego, i Kościoła w ogóle?”.
Rekapituluje: „– To już koniec. Zawsze byłem pesymistą, ale nigdy tak szczerze i głębokim”. Wszak „komunizm za-pod-rękę z nacjonalizmem i w dodatku z Kościołem, wydaje mi się nie do pokonania”. W 1983 roku, dziękuje litewskiemu dyplomacie za list z Rzymu: „Potwierdza on – niestety – moje pesymistyczne poglądy. Otwarcie mówiąc: uważam dzisiejszego papieża za największego w skali ciężaru gatunkowego, – «poputczika» komunistycznego jaki zaistniał od roku 1917…”. Wzruszy ramionami: „A więc i kardynał łotewski (z orderem Lenina) pasuje”. Nie koniec na tym: „Genialny jest jednak ten pomysł komunistów: zastąpienia antykomunistów na całym świecie – «dysydentami»… Nie zwalczać, lecz «poprawiać»… Co to znaczy DIALOG z kimś, który normalnym słowom przydaje odmienny sens i znaczenie? Wg mnie to znaczy zejście na pozycje komunistyczne, zgoda na komunistyczne rozumienie słów, ich znaczenia, ich sensu…”.
I w tym przypadku: „To wszystko jest bardzo smutne, a nade wszystko beznadziejne”. W 1978 roku: „Niestety, nie ma już antykomunistów. Przeciwko Breżniewowi demonstrowali w Hamburgu: maoiści, trockiści, anarchiści, i inni «eurokomuniści» różnych maści”. Do Woyciechowskiego: „To co się dzieje, to jest SUPER-TREST. Teraz entuzjazm dla komunistów francuskich, którzy zapowiadają «własną drogę» i «ludzką twarz». 60 lat nic nie mogli zrobić w tym kierunku bolszewicy. A udało się im za sprawą Sołżenicyna i Sacharowa”. Do Gula: „Został stworzony Wspólny Front «dysydentów» wszystkich narodowości Bloku Kom. z «Eurokomunizmem». […] Wspólne hasło: Prawa Człowieka na całym świecie, jako przeciwstawienie «sędziwemu antykomunizmowi»”.
Powróćmy do Lozoraitisów – Józef do Stasysa: „Antykomunista, to już człowiek epoki kamiennej. Skreślony z bytu”. Podobnie, jak pozostali Mohikanie. W grudniu 1980 roku, Barbara do Wincenty: „Czytelnicy na emigracji, to już postacie niemal z mitologii. Starzy wymierają, albo ślepną, ich dzieci i wnuki nie czytają po polsku. Nawet gdy jeszcze mówią (ze złym akcentem)”. Westchnie: „Więc dla przyszłych pokoleń, gdy Bóg da…”.
I choroba jego była piękna jak romantyczny poemat.
Stanisław Brzozowski, Płomienie
Chcę być szalony
Gdy Bóg da… Jak Bóg da zostanie też zawsze cokolwiek dla potomnych. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy autor podlega nie samej dyskryminacji, ale i bieżącej eksterminacji dokonywanej przez „ludzi rozumnych”, zastygłych w geście spektakularnego odróżnienia się od tych „szalonych”. Od tych opętanych zaburzeniem, konwulsjami, manią. „Wariatowi” zdaje się, że świat nie działa jak należy, co dawno odkrył Wieszcz w Romantyczności, o czym przypomni Kowalczykowa. Postawa Mackiewicza podbudowuje wszystkich, którzy skłonni są to dostrzec. („Słowo siał, ton utrzymał”, jak mawiał w dawniejszych konstelacjach Seweryn Goszczyński). Być może lizał rany pisaniem? Do chwili, dokąd widział celowość i skutki oddziaływań? Marek Bieńczyk wystąpi z potoczną definicją melancholii: zaatakowany nią widzi nagle wszystkie rzeczy takimi, jakimi są.
Wcześniej Mackiewicz oślepł, czy oślepł dlatego, że zwątpił? Zapał musiał stygnąć. Wiedział, że: „Sowietyzm można rozpędzić w tri-miga, stosując politykę odwrotną do tej, którą zastosował Hitler”. Nie miał złudzeń, iż „to, co się dzieje w Warszawie, jest dokładną fotokopią tego, co się dzieje w Moskwie (prof. Lipiński – Sacharow); dalej pół-komuniści, b. «rewizjoniści» itp., itp. «dysydenci» itd.)”. Budował historyczne analogie: „Gdyby to była tylko «Zubatowszczina» na użytek wewnętrzno-partyjny, to dobrze. Ale płk żandarmerii Zubatow operował garstką prowokatorów i ochranników. A dziś wciąga się do tej roboty całe narody, społeczeństwa, szczyty intelektualne, łącznie z prymasami katolickimi. I skutek musi być odwrotny od założenia. Jeżeli w ogóle «założenie» takie istnieje. W co zaczynam wątpić”. Na domiar wszystkiego polityka „polskiego papieża” – „jest prosowiecka w każdym calu”.
Barbara do Wincenty: „Józef cierpi i kaprysi. Cierpi poważnie i niepoważnie”. Poważnie, to jak wiemy, depresja i katarakta. „Niepoważnie – to wmawianie sobie chorób, gdy chodzi o zwykłe dolegliwości starości, i wmawianie, że szkodzą mu lekarstwa właśnie przeciw tym dolegliwościom”. Więc i hipochondria ubogaci rejestr. Przechodzący bliźniacze „zacieśnianie się w sobie samym” Zygmunt Krasiński „codziennie doznawał wstrętu do życia wszechmocnego”, zostawszy przez to autorem najlepszych – według Bieńczyka – stanu tego deskrypcji. W Melancholii. O tych, co nigdy nie odnajdą straty specjalista objaśni: „Nie znaczy to, że dotknięty melancholią nie wie, jakiej doznał straty; często potrafi ją ukonkretnić: czyjeś odejście, czyjaś śmierć, upadek ideału. Nie wie natomiast, nawet gdy zna obiekt straty, co w nim utracił i jego praca żałoby nie może się dokonać”.
Rzecz to nie rzadka u wszelkiej maści buntowników… Modelowo – rewolucjonista Louis Auguste Blanqui „porzucił idee rewolucyjne i popadł w dość ciężką melancholię”. Bo mija ona dopiero z chwilą rozpoznania przyczyny, a tę zasłoniła watowata mgła. Kontra Mackiewicza na powszechny „tupik” to nie samo deklaratywne i ostentacyjne przyjęcie miana „szaleńca”, wycofanie się w duchową chorobę „na Polskę” (ale i „na Litwę”). Finalne rozwiązanie stanowi i rzeczywista w dysfunkcję ucieczka. Uczciwa i honorowa forma realizacji obowiązku sumienia, przyjęcia przegranej po walce z przytłaczającą, niezrozumiałą dzisiejszością. Zatem dobrowolne zgoła i uświadomione pozostanie w swej „fobii” (jak w podobnych przypadkach wcześniej i w przyszłości), także nabiera tu cech protestu wobec konwencjonalnej okazałości panujących koniunktur.

Powiedzielibyśmy, że struktura „białogwardyjskiego” zbioru jest plenarna. Otwierają się w niej nowe rejony polsko-rosyjskich związków, nie mniej ciekawe, jak dla przykładu niedawne studia o Adamie Gurowskim czy Tadeuszu Bałturynie, łabędzi śpiew kontaktów naukowych ze Ws „tupik” to nie samo deklaratywne i ostentacyjne przyjęcie miana „szaleńca”, wycofanie się w duchową chorobę „na Polskę” (ale i „na Litwę”). Finalne rozwiązanie stanowi i rzeczywista w dysfunkcję ucieczka. Uczciwa i honorowa forma realizacji obowiązku sumienia, przyjęcia przegranej po chodem w postaci dostępu do archiwów, organizowanych wspólnie sesji i edycji źródeł. Punktował Mackiewicz z ponadczasowym zacięciem w liście do Kowalewskiego z 1977 roku: „Walkę z «Rosją» uważam za odwracanie uwagi od jedynego i aktualnego wroga”. Woyciechowskiemu przekazywał po roku, że dawno okrzyczano go we „Wiadomościach” „za niemożliwego «rusofila»”. Podczas gdy wymiana myśli z Litwinami przynosi dwoistą aurę. Dzięki familijnemu nastrojowi korespondencji Barbary z Wincentą – a następnie z Idalią – mamy okazję dociec głębszych intymności. „Więc muszę trwać…”.
Jeśli już w trakcie drugiej wojny tytułuje się manifest werdyktem, że Optymizm nie zastąpi nam Polski, trudno o naiwną jasność optyki w ciągu coraz zimniejszych następstw światowych zmagań. Generalnie ujmując, Mackiewiczowie mieli bodaj wszystkiego dość. Jesienią (zawsze wtedy smutniej!) 1976 roku składa Barbara relację Wincencie. Z wyjazdu do Londynu rezygnują „od razu i stanowczo”: „Nie chce się. Nie chce się oglądać «decayed England» w brudzie i roztłamszeniu, nie chce się słuchać emigracyjnego bla-bla-bla, starzy starzeją się źle, a z młodymi trudno o wspólny język. Co tu owijać w bawełnę: jesteśmy dla nich «wapniaki»”. Tym bardziej, że „tu, na Zachodzie, totalizacja myśli coraz bardziej wypiera myśl wolną”: „Moim zdaniem symptomem komunizmu najbardziej charakterystycznym jest: zakaz wątpienia. Coś podobnego przerzuca się teraz do nas” (Józef do Sergiusza Woyciechowskiego).
Mackiewicz to bohater tragiczny, wyprzedzający wyobraźnię epoki. Trzymający się na uboczu podąża wzorem wzniosłej mizantropii. Konflikt jednostki – chwiejącej się na progu paroksyzmu nerwowej zapaści – z coraz mocniej wrogim otoczeniem zdominował romantyczny przekaz, podobnie jak wzorzec przekraczania przez buntownika ogólnie przyjętych norm. Przeżywał powieściopisarz, publicysta literacki i epistolograf wewnętrzny kryzys świadomości zazębiający się z przesileniem tamtego czasu, co również należy do repertuaru bajronicznych uniesień. A obłęd jako efekt wpływu historii i polityki od dawna przestał być kondycją deprecjonującą „ofiarę”. Nie posuniemy się do płytkości Wilenki w Puszkarni, by poświadczyć truizm, że istota wilniuka-Mackiewicza musiała być siłą faktu przesiąknięta romantyczną sferą.
Wyrokowała Maria Janion: „Może i romantyzm został z naszej ziemi wyświęcony, jak sobie tego niektórzy gorąco życzą, ale polskie szaleństwo – nie. Czymże ono jest w swej wieczności?”. I romantyzm, i „polskie szaleństwo” zostały jednak z naszej ziemi niestety ze szczętem wyświęcone. Stając w 1989 roku Wobec zła lokuje Janion (która nigdy nie opuściła oficjalnej, komunistycznej zagrody) w jednym szeregu bojowników Listopada i Stycznia, obrońców Westerplatte, powstańców wileńskich i warszawskich ‘1944 oraz… górników z kopalni „Wujek”. Precyzuje pojęcie „polskiego szaleństwa” jako „tragiczne poczucie honoru w obronie upadającej sprawy, której do końca, w obliczu wrogiej przemocy, nie chcieli odstąpić”.
Czyż to nie moment, gdy po raz kolejny uzewnętrznia się płaszczyzna styku między tłem ideologii Mackiewicza a niektórymi pierwiastkami towianizmu? Naturalnie, jedynie na zewnętrznych obrzeżach gotowości, pozwalającej na dostrzeżenie zagadnień inaczej nierozpoznawalnych, na przeniknięcie ich poza wytyczoną znanymi sposobami postrzegania granicą[3]. W naszym laboratorium interpretacji opowiedzmy się przeciw strategii argumentacyjnej, która patologizuje umysł samotnego marzyciela – nie tyle schorzały, co przemęczony, rozżalony, cierpiący. Wrażliwość Mackiewicza niekoniecznie wykazuje esencję dolegliwości zdrowotnej. Jest naturalną konsekwencją doli przynależącej do zbiorowości ludzi rozumnych, jak przekonywał Krzysztof Rutkowski stawiający dyskusyjną tezę o schizofrenicznym potencjale Pielgrzymstwa. A i styków z Brzozowskim, zafrapowanym Mistrzem Andrzejem, znajdzie się więcej niż jedna, czy dwie cytacje.
Mackiewicz: człowiek – bez dwóch zdań – wyobcowany. Lecz waga wypowiadanych ocen nabiera znaczenia w rejonach i w czasie, kiedy zostaje sam, lub prawie sam, wierny prekursorskiej krytyce. Po latach stwierdzamy, że miał rację. I tak jak on z tą wiedzą nic nie uczynimy. Wiedzą, którą obecnie najchętniej pomija się w „rozsądnej” egzegezie i przeglądach. Majaczy Mackiewicz „okrojony” z ostatniej dekady żywota, z wyrwanymi kawałkami opinii, ignorowaną publicystyką, lepiony z przemielonego tworzywa obcych mu kształtów. Nie akceptował istniejących porządków – świadom ich głębszej warstwy: radykał na tle najtwardszych niezłomnych. Nie konstruuje przełomów we własnej twórczości, same one przychodzą. Milknie jako beletrysta, wypowiadać się będzie poprzez artykuły prasowe i listy. Wyłącznie już jako osobowość całkowicie przeciwstawna światu, a nie taktycznie zachowująca swej obecności w nim enklawy.
O wartości pisarza mówi liczba możliwych do czynienia odniesień. Czy w przeprowadzonym tutaj dowodzie wykrystalizował się nareszcie odrębny wyraz dla nurtujących mnie treści? Niech ten okruch dorzucony będzie do ich niezmierzonego i nieziszczonego bogactwa. Wskutek tego, że (jako się rzekło) Idalia z Wincentą to rodzina Józefa, mamy szansę wejrzenia w rzeczy dotąd zakryte i z niej korzystamy. O ileż lepiej dzięki obu książkom znamy go teraz – z pomocą świeżych, wspólnych przeżyć, jakie przynosi nieobojętna lektura. Za pośrednictwem nie tylko literackich wzruszeń, politycznych emocji i dzielonych moralnych uczuć, pośród których góruje dziś gniew. Prowadzimy niejako duchowy dialog, uczestnicząc jednocześnie w badanym dyskursie. W inny sposób nie uda się oddać prawdy o Józefie Mackiewiczu.
Prawdy, której cząstkę podsumujmy słowami z 1948 roku, z tomu 33. – Wrzaski i bomby: „Przytaczam te rozważania nad okolicznościami nawzajem sprzecznymi, dla podkreślenia, że istnieją jeszcze różne szczegóły ostatecznie nie wyjaśnione, które w rezultacie nigdy wyjaśnione nie będą. Nie dojdziemy ich zapewne też drogą koncypowania teoretycznych formuł, życie i śmierć są elastyczne, giętkie, związane z masą przypadków”.
________
[1] Zob. P. Chojnacki, Podstawowe źródła do dziejów „wragizmu”: https://teologiapolityczna.pl/podstawowe-zrodla-do-dziejow-wragizmu [1]; tenże, Cierpki dym: https://teologiapolityczna.pl/pawel-chojnacki-cierpki-dym [2], oraz Prawda liścia i wielostronna muzyka wieczności: https://teologiapolityczna.pl/pawel-chojnacki-prawda-liscia-i-wielostronna-muzyka-wiecznosci [3], „Teologia Polityczna Co Tydzień” 25 września 2024, 4 grudnia 2025 i 18 XII 2025.
[2] Dariusz Rohnka, Optymizm Józefa Mackiewicza, 13 III 2008: http://wydawnictwopodziemne.com/2008/03/13/optymizm-jozefa-mackiewicza/ [4] oraz Michał Bąkowski, „Śledziki w absolutnie literackim zapędzie”, czyli dalszy ciąg przygód Grzegorza Eberhardta z Józefem Mackiewiczem”, 12 VI 2015): http://wydawnictwopodziemne.com/2015/06/12/sledziki-w-absolutnie-literackim-zapedzie-czyli-dalszy-ciag-przygod-grzegorza-eberhardta-z-jozefem-mackiewiczem/ [5]
[3] Zob. P. Chojnacki, Dlaczego Józef Mackiewicz został towiańczykiem?: https://teologiapolityczna.pl/pawel-chojnacki-dlaczego-jozef-mackiewicz-zostal-towianczykiem [6], „Teologia Polityczna Co Tydzień” 11 IX 2025. Recenzja: Katarzyna Bałżewska, Józef Mackiewicz a tradycja romantyczna, Wydawnictwo LTW, Łomianki 2025.
Noty:
Józef Mackiewicz, Sergiusz Woyciechowski, Borys Kowerda, Ryszard Wraga, Natalie Grant-Wraga, Roman Gul, Fedor Stepun, Sergiusz Kryżycki. Listy, opracowanie i przypisy, tłumaczenie tekstów rosyjskich Nina Karsov, idem, Dzieła, t. 36, Kontra, Londyn 2024.
Józef Mackiewicz, Barbara Toporska, Stasys Lozoraitis, Wincenta Lozoraitis. Listy, opracowanie i przypisy Nina Karsov, J. Mackiewicz, Dzieła t. 37, Kontra, Londyn 2025.
Barbara Toporska, Idalia Żyłowska, Listy, opracowanie i przypisy Nina Karsov, Kontra, Londyn 2025.
Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com
URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2025/12/27/pol-wieku-w-tupiku-o-36-i-37-tomie-dziel-jozefa-mackiewicza-raz-jeszcze-ii-1/
URLs in this post:
[1] https://teologiapolityczna.pl/podstawowe-zrodla-do-dziejow-wragizmu: https://teologiapolityczna.pl/podstawowe-zrodla-do-dziejow-wragizmu
[2] https://teologiapolityczna.pl/pawel-chojnacki-cierpki-dym: https://teologiapolityczna.pl/pawel-chojnacki-cierpki-dym
[3] https://teologiapolityczna.pl/pawel-chojnacki-prawda-liscia-i-wielostronna-muzyka-wiecznosci: https://teologiapolityczna.pl/pawel-chojnacki-prawda-liscia-i-wielostronna-muzyka-wiecznosci
[4] http://wydawnictwopodziemne.com/2008/03/13/optymizm-jozefa-mackiewicza/: http://wydawnictwopodziemne.com/2008/03/13/optymizm-jozefa-mackiewicza/
[5] http://wydawnictwopodziemne.com/2015/06/12/sledziki-w-absolutnie-literackim-zapedzie-czyli-dalszy-ciag-przygod-grzegorza-eberhardta-z-jozefem-mackiewiczem/: http://wydawnictwopodziemne.com/2015/06/12/sledziki-w-absolutnie-literackim-zapedzie-czyli-dalszy-ciag-przygod-grzegorza-eberhardta-z-jozefem-mackiewiczem/
[6] https://teologiapolityczna.pl/pawel-chojnacki-dlaczego-jozef-mackiewicz-zostal-towianczykiem: https://teologiapolityczna.pl/pawel-chojnacki-dlaczego-jozef-mackiewicz-zostal-towianczykiem
Click here to print.
Copyright © 2007 . All rights reserved.
3 Comments To "Pół wieku w „tupiku”. O 36. i 37. tomie Dzieł Józefa Mackiewicza raz jeszcze (II) [1]"
#1 Comment By michał On 28 grudnia 25 @ 1:35
Drogi Panie Pawle,
Bardzo to wszystko ciekawe, ale wychodzi na to, że jesteśmy wszyscy obłąkani (co oczywiście ma swoje zalety).
Pisze Pan, że Mackiewicz nie zdołał dojść sedna „tej wielkiej ZAGADKI w obliczu której stoimy”. Czy nie sądzi Pan, że znalezienie rozwiązania było niemalże niemożliwe w jego wypadku? Zagadka polegała przecież na pytaniu: do czego to wszystko zmierza? Po co ci dysydenci? Po co konstruować własną opozycję? Własną emigrację? Mackiewicz obserwował w zdumieniu i proponował ostrożną odpowiedź, że celem było ostateczne zniszczenie antykomunizmu. Domniemywam jednak, że on sam dostrzegał, iż to także musiał być tylko środek dla kolejnego posunięcia, krok na drodze – tylko ku czemu? Kiedy już nie będzie antykomunizmu, to co wtedy? Po co oni to robią?
Odpowiedzią na pytanie, „do czego to wiedzie?”, była dopiero prowokacja „upadku komunizmu”. Już w trzy i pół roku po śmierci Mackiewicza, cele „Trustu nr 2″ stawały się coraz jaśniejsze. Rozmowy między komunistami i koncesjonowaną opozycją wieściły nadchodzącą prowokację.
I takie – moim zdaniem, muszę ciągle podkreślać, tylko moim zdaniem – było rozwiązanie zagadki, z którą borykał się Józef Mackiewicz. Oczywiście nie wiemy i wiedzieć nie możemy, co by myślał w roku 89, ale mamy prawo ekstrapolować jego myśl, żeby wyjaśniać tamtą sytuację. Podobnie zresztą jest z dzisiejszą sytuacją.
#2 Comment By Paweł Chojnacki On 29 grudnia 25 @ 1:17
Bardzo dziękuję za komentarz!
Tak, dzisiejsze obłąkanie jest interesującym doświadczeniem także z towarzyskiego punktu widzenia… Musimy więc koniecznie trzymać się razem. Ale już tytuł tekstu wskazuje na główne przyczyny naszego szaleństwa. Mniej więcej od pięćdziesięciu lat sytuacja polityczna Europy i świata rozwija się wedle reguł wcześniej nieznanych i przez to – niezrozumiałych. Dostrzec można oczywiście w pewnych interesujących nas szczególnie wycinkach doraźne efekty (na przykład właśnie skuteczne zniszczenie antykomunizmu i emigracji politycznej), ale całość obrazu wymyka się racjonalnym ujęciom interpretacyjnym dokonywanym przy użyciu klasycznych narzędzi refleksji. Jak i tradycyjnej wiedzy. Józef Mackiewicz był pierwszym, który ów „tupik” dojrzał i nie bał się przyznać do wynikającej z jego istnienia – w gruncie rzeczy – bezradności.
O dalszych losach „mgły”, zaciemniającej nadal po śmierci Mackiewicza rzeczywisty przebieg wypadków chciałbym jeszcze napisać więcej w kolejnym artykule, więc pozwoli Pan, że nie podejmę w tej chwili drobiazgowo powyższego wątku. „Tuman” od drugiej połowy lat osiemdziesiątych to już jednak moje osobiste, życiowe doświadczenie – błądziłem w nim i błądzę do dziś, więc chciałoby się o nim szerzej opowiedzieć. Tym bardziej, że wszelkie „trzymające się kupy” próby jego wytłumaczenia prowadzą prosto do Bedlam czy Mabledonu – w oczach ludzi „rozsądnych”, którzy albo wierzą, albo udają, że wierzą w „oficjalną” wersję historii i współczesności. Niemniej z perspektywy kilkudziesięciu lat rysują się już konkretne konsekwencje, z których wysnuć można uchwytne, weryfikujące domysły wnioski. Bowiem to czas jest na razie podstawowym wrogiem „tupiku”.
#3 Comment By michał On 29 grudnia 25 @ 4:06
Panie Pawle,
Polityczna bezradność nie powinna chyba uniemożliwiać racjonalnych ujęć interpretacyjnych, jak Pan to określa, bo niby właściwie dlaczego? Fiodor Dostojewski opisywał świat, jakim go widział, i nie czuł się wobec niego bezradny. A był przecież byłym katorżnikiem, skazanym na śmierć, co w ówczesnej Rosji „nie pomagało w karierze”, mówiąc delikatnie. Anton Czechow był synem pańszczyźnianego chłopa, ale nie widzę w nim bezsiły wobec otaczającego go świata, który nie był łatwiejszy do zinterpretowania niż nasz świat nieskończonych wygód. Sytuacja powinna być dla nas wyzwaniem.
A że pukają się w głowę? Stary chrzan pisał u nas kiedyś o Don Kichocie i wiatrakach: a co jeżeli to nie był wcale wiatrak, a czerwony smok, który opętał cały świat swoim tupikiem, i głupcy widzieli tylko wiatrak? Świat jest omamiony prze czerwonego smoka.
Jeśli Don Kichot z Manczy miał rację, to nie jesteśmy w złym towarzystwie.