Dariusz Rohnka
33 comments Published 7 May 2023    |
- Cycles
- Składany komunizm
- Żuraw i landrynka
- Polski październik i okrągły stół
- Hmong znaczy wolny
- Antykomunizm którego nie ma
- Piszcie do mnie na Berdyczów
- Golicyn Nosenko i kilka drobiazgów
- Józef Mackiewicz i cenzura
- Operation Unthinkable
- Pisarz dla dorosłych w Pacanowie
- Bolo Liquidation Club
- Powstanie węgierskie
- Mackiewicz i Suworow
- Głód wiedzy o Hołodomorze
- Wszystko jest połączone
- Nasz człowiek – Gordijewski
- Niech biega w kukukrydzę…
- Lot nad kukułczym gniazdem
- Józef Mackiewicz idzie na wojnę
- Niektórzy nazywają to „upadkiem komunizmu”
- Benia Dniepropietrowski
- Za lub przeciw kontrrewolucji
- NOP czyli Nowa Ochrona Przyrody
- Listy z Niedorzecza
- „Niespodziewany koniec lata”
- Benito Cereno
- Jacyś biali Rosjanie
Darek,
Co za fascynująca historia z tymi zamachami na Gomułkę i Chruszczowa! Nigdy wcześniej o tym nie słyszałem. To prowokuje do snucia wizji alternatywnej historii. Gdyby, gdyby…
Oczywiście to jest działanie nieco jałowe, ale jakoś nie mogę się powstrzymać przed takimi dywagacjami. Gdyby kwiat młodzieży, tej nastawionej antysowiecko i antykomunistycznie nie zginął w Powstaniu w 1944, gdyby struktury podziemne AK, NSZ, WiN, zeszły jeszcze głębiej do podziemia, gdyby nie prowadziły otwartej wojny w lasach, tylko zakonspirowały się w instytucjach powstającego peerelu (wiem, że brzmi to jak czysta fantastyka), byłaby szansa na stawienie liczącego się oporu czerwonym. Słabość takich działań, jak inicjatywa Jarosa wynikała stąd, że był sam, bez żadnego wsparcia.
Ale jaka piękna i śmiała inicjatywa!
Gdyby za nim stała profesjonalna, wsparta przez większość społeczeństwa organizacja, jakże inaczej mogłaby się potoczyć historia… Ale do tego potrzeba było elit, które niestety poszły na rzeź, między innymi w Warszawie. Poza tym taktyka komunistyczna, żeby postawić na „patriotyzm”, polską tradycję, walkę z odwiecznym germańskim wrogiem, Grunwald, słupy Chrobrego, czyli krótko mówiąc wykorzystać nacjonalistyczne skrzywienie i użyć go dla realizacji komunistycznych celów, całkowicie rozbroiła te resztki oporu, które jeszcze w ludziach zostały.
Jacek,
Nigdy nie przepadałem za snuciem alternatywnych wizji historii. Jestem zwolennikiem innego rodzaju aktywności – cofania kół historii wstecz. Ale, rzecz jasna, i snucie alternatywnych wizji może okazać się przydatne, jeśli w ten sposób uda nam się wskazać pierwociny tego, co jest.
Nie wiem jak dalece chciałbyś się zagłębiać w swoich rozważaniach. Do powstania warszawskiego? Mackiewicz pozytywnie oceniał koncepcję związaną z jego wybuchem, bo co miało być niby złego w „restytuowanie suwerennej stolicy z suwerennymi władzami i suwerennym wojskiem”. Niestety, koncepcja ta była mocno nadwerężona poprzez konieczność zakamuflowania jej rzeczywistych celów. Bo cel powstania, cel polityczny (a nie honorowo- odwetowy) mógł być tylko jeden – antysowiecki. A tego nie chciano manifestować… w obawie wielkiego politycznego skandalu. Straszny paradoks, ta próba stawania przeciw bolszewizmowi pod przykrywką walki z nazizmem.
Tak czy inaczej, na osiągnięcie realnych celów było już raczej za późno. Nie dość, że Polska (za sprawą Churchilla i politycznych towarzyszy) została oddana w sowiecką strefę wpływów, to w dodatku „Naród Polski” pochłonięty był w tamtej chwili „wyszukiwaniem usprawiedliwienia moralnego dla rezygnacji ze swej niepodległości na rzecz Sowietów”. A ludzi, którzy uważali: „lepiej niech nie będzie żadnej Polski, niźli miałaby być czerwona” było bardzo niewielu.
W tej sytuacji nie powinno dziwić, że ledwie znikoma część antykomunistycznego podziemia, jak na przykład V Brygada, wybrała walkę z bolszewikami z własnej woli. Zdecydowana większość żołnierzy została do tej walki zmuszona bolszewickim terrorem, nie pozwalającym wegetować w spokoju.
Byli też tacy jak „legendarny” generał Fieldorf Nil, który ze względu na „trudne warunki bytowe” poprosił ludową władzę o emeryturę, deklarując jednocześnie zarzucenie wszelkiej działalności antykomunistycznej. Czy poprosiłbym o to samo Niemców? Nigdy! A dlaczego? Bo Niemcy robili ze swoich wrogów bohaterów, zaś sowieci…
Ta Mackiewiczowska teza o sowieckiej produkcji gówna wydaje mi się dobrym punktem wyjścia dla dalszych rozważań.
Panie Jacku,
Jako PS do powyższego komentarza Darka, dodałbym tylko pytanie: a kiedyż to “struktury podziemne AK zeszły jeszcze głębiej do podziemia i prowadziły otwartą wojnę w lasach”? Nigdy. Tak postępowali tylko nieliczni i byli za to odsądzani od czci przez Jasieniców i Korbońskich, których “instynkt narodu” uznał za wielkich patriotów, a od wiary odsądzeni zostali przez Kościół katolicki. Pańska supozycja byłaby teoretycznie możliwa, ale nikt tak nie postąpił i posąpić nie mógł.
Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że Pan określił tę sytuację w terminach warunkowych, “gdyby tak się stało…”, ale przyzna Pan, że pytanie “Gdyby…” ma sens inspirujący, powoduje mianowicie tendencję do wyobrażenia warunków, w których walka byłaby możliwa. W takich warunkach, prlowskie wielkości, Jasienica, Kisiel i moc innych, są po prostu zdrajcami.
Zatem Pańska “piękna i śmiała inicjatywa”, za którą stałaby “profesjonalna, wsparta przez większość społeczeństwa organizacja”, zdaje się zakładać, a przynajmniej suponować, o wiele więcej niż Pańskie założenia powyżej. Chodzi o coś o wiele więcej niż elity, które poszły na rzeź w Warszawie.
Choć jestem gotów przyznać, że czegoś nie zrozumiałem…
Darek,
Kwestia sensu rozpoczynania zrywu w Warszawie, to oczywiście temat rzeka. W skrócie, uważam, ze był to błąd i pod względem politycznym i rzecz jasna militarnym. Politycznym, bo gdyby nawet udało się przepędzić Niemców i powstańcy utworzyliby polski rząd, który przyjąłby sowietów jako gospodarz w Warszawie, to co by się wtedy właściwie zmieniło? Czerwona Armia do spółki z NKWD wyłapaliby detalicznie wszystkich przedstawicieli władz, mając tym łatwiejsze zadanie, że ci wystąpiliby oficjalnie, bez żadnej konspiracji. Sami by się podali czerwonym na talerzu. Żeby osiągnąć zakładane cele, potrzebne było wsparcie Zachodu, a tu, wiadomo…
Ja się po prostu zastanawiam, czy gdyby te nastawione antysowiecko elity przetrwały, byłaby możliwa skuteczna kontrrewolucja.
Panie Michale,
Działanie Jarosa można było wyciszyć i skazać na niepamięć, bo on był sam. Być może, gdyby takich, jak on było więcej, Jasienice i Korbońscy byliby napiętnowani, jako kolaboranci, a uznanie peerelu za państwo polskie nie osiągnęłoby skali masowej. Być może szarpanie komunistów w niekończącej się wojnie partyzanckiej byłoby możliwe, gdyby ci ludzie z Powstania nie zginęli, tylko przeszli do struktur podziemia. Oprócz fizycznej walki z komunistycznym państwem, miałoby to też znaczący walor ideowy. Domyślam się, że w takiej sytuacji, na przykład Wajda nie odważyłby się nakręcić “Popiołu i diamentu”, bo bałby się, że ktoś mógłby kiedyś do niego wygarnąć z rozpylacza za rozpowszechnianie komunistycznej propagandy.
Szanowni Panowie,
Gdyby nie istniał polrealizm i nie zmuszał Polaków do stadnego, jednokierunkowego myślenia, wiele rzeczy byłoby możliwych i zapewne wiele by się nie wydarzyło. Nie byłoby korbońskich, nowaków, jasieniców, wałęsów, mikołajczyków i reszty pseudo-herosów narodowych. A wszyscy oni to rzygowiny polrealizmu. Ale on jest jak skała – niweczy każdą wolną myśl. Narodowy kolektywizm polski (ale patrząc wokół nie tylko, bo i węgierski, litewski, łotewski, białoruski, ukraiństki i tak dalej i dalej…) przyswoił sobie nawet kolektywizm komunistyczny, zaadaptował go i wprzągł do swojej furmanki. Tymczasem “trzymał Kozak Tatarzyna”…Wydaje mi się, że tak już będzie bez końca. “Nie pytaj o Polskę” Jacku. “To płonie Paryż”.
Andrzej,
Dobry cytat (Ciechowski?).
Tak, jak piszesz, nie tylko polrealzm, ale nacjonalizmy w ogóle ułatwiają rozprzestrzenianie tej zarazy. Przyglądam się różnym ugrupowaniom narodowym w nadziei, że któreś z nich dostrzeże istotę problemu i zacznie działać w ponadnarodowej skali. Ale to oczywiście kłóci się z istotą tej ideologii
Jacek,
Zaryzykowałbym hipotezę, że antysowieckie elity, owszem, przetrwały. Bo, gdyby się zastanowić, skąd tak bogata właśnie w elity emigracja niepodległościowa. Gdyby nie czuli wrogości do sowietów, jaki byłby powód pomieszkiwania z dala od domu? A przecież nie wrócili, przynajmniej zdecydowana większość.
Może problem nie tkwi w braku wrogości, ale w braku woli oporu, woli walki? A jeśli tak, to z czego ów brak może wynikać? Czy nie z tego, że agresor sowiecki (w odróżnieniu od tępego agresora niemieckiego) nigdy nie powiedział, że przychodzi nas pętać, odbierać suwerenność, spychać do kategorii podludzi?
Jak walczyć z kimś, kto z uśmiechem na ustach powiada, że przyszedł nas wyzwalać?
Czy nie tu tkwi problem? W nieznajomości istoty bolszewizmu?
A może to nie jest wyłącznie niewiedza, może też chęć przylgnięcia do tej z gruntu „postępowej” przecież hałastry?
Chcę powiedzieć, że problem nie do końca tkwi w wymordowaniu elit (co bez wątpienia jest bardzo ważnym argumentem). Jest osadzony głębiej.
Andrzej,
Czy nie jest tak, że polrealizm do niczego nie zmusza? Polrealizm to droga, na którą każdy polrealista wstępuje z własnej, nieprzymuszonej woli. A gdy już wkroczy się na tę drogę, to taki niejednokrotnie entuzjazm go ogarnia, że z łatwością rozsadza się od wewnątrz przeszkadzającą rzeczywistość.
Ale masz słuszność. Wszystkim (niemal) się zdaje, że w kupie siła, nawet w tej niemetaforycznej.
Czy jednak „tak już będzie bez końca”? Jesteś przekonany?
Darku,
Napisałem, że polrealizm “zmusza”, ponieważ poprzez uczestnictwo w tej wspólnocie – do której rzecz jasna przystępuje się dobrowolnie, szczerze i niewątpliwie z ochotą (wielu deklaruje dumę), dalsze zachowanie takiej osoby jest ściśle zdefiniowane obowiązującym szablonem działań. W tym samym momencie nakłada sobie pęta konkretnych poglądów i zobowiązań, w rodzaju np. “katechizmu Polaka”. Jak słusznie to zauważasz, jakiś czas, może nawet do końca, jest ona szczęśliwa, lecz jeśli przyjdzie chwila, że z czymś się nie zgodzi, to ma problem. Nie można wychylić się poza ramy, bowiem wtedy grozi jej potępienie i ostracyzm (podobnie, jak to jest w sektach religijnych). Nie każdy to dobrze zniesie. Więc chcąc w niej pozostać robi coś, co musi zrobić.
Jestem pesymistą. Sądząc po deklaracjach wielu moich znajomych z lat kiedy się udzielałem w takim kręgu, uważam, że polrealizm zagnieździł się tak głęboko w polskiej myśli politycznej i jest tak przytłaczający, że wyrwać ją z tego “zauroczenia” może tylko jakieś dramatyczne wydarzenie, które zmieni cały układ odniesienia. Tragicznie przegrana wojna tego nie zrobiła, a komunizm to wielokrotnie wzmocnił. Co oznacza rzecz jasna, że tym bardziej należy tę postawę krytykować i przeciwstawiać się jej.
Jacku,
Tak. Obywatel G.C. (1986 i 1988)
Darek,
Tak, to złożony problem. Niektórzy, bardzo nieliczni, walczyli z bronią w ręku, jak Zumbach, czy Gan-Ganowicz. Ale większość wybrała święty spokój. Dlaczego się tak stało? Pewnie odpowiedź przyniosłyby próby rozpatrywania każdego przypadku osobno, ale to raczej trudne. Jeśli miałbym to zjawisko niewalki jakoś wytłumaczyć, to powiedziałbym, że zaważyła tu obojętność, czy wręcz uległość Zachodu wobec komunizmu. Polonia nie chciała pewnie wychodzić przed szereg, skoro wszyscy wokół akceptowali rozprzestrzeniającą się zarazę. Chęć koegzystencji z komunistami zaślepiła narody do tego stopnia, że nawet ci, którzy zdawali sobie sprawę z zagrożenia, pozostawali bezsilni i rozbrojeni.
Andrzej,
Pesymizm jest wielce ceniony w podziemnych czeluściach, nie bez oczywistych przyczyn. Z drugiej strony, nie ma powodu, aby bez reszty mu ulegać. Nie powinien nas paraliżować.
Jak słusznie piszesz, polrealizm należy tępić, gdzie tylko się da. Nac-realizmy wszystkich innych narodów również. Inaczej kontrrewolucja wiecznie będzie jedynie niewyraźną mrzonką.
Pytanie, jak do tego podejść? Swojego czasu rozważana była na tych łamach metoda pipetowania polrealistycznej dziczy antykomunizmem. Zdaje mi się, że projekt nigdy nie wyszedł z ram czystego teoretyzowania. I słusznie. Nie był sposobem dość efektywnym. Zresztą w epoce przymusowych szczepień preparatem podejrzanej jakości i skuteczności taka inicjatywa nie spotkałaby się raczej z ciepłym przyjęciem.
Należy bez wątpienia szukać dalej. Ty sam nabyłeś sporo doświadczeń w obcowaniu z polrealistami, miałeś okazje poznać z bliska ich mentalność, sposób rozumowania, obrony przed niebezpieczną argumentacją. To mi się wydaje bardzo cenne i warte spisania. Miałbym nawet prowizoryczny tytuł. Nie dałbyś się skusić i napisać czegoś w rodzaju: O skutecznym rad sposobie wyzwalania z polrealizmu?
Jacek,
Piszesz w kontekście wygody życia. W odniesieniu do Polonii, zgoda.
Tyle, że ja sam nie miałem na myśli emigracji zarobkowej (wielopokoleniowej często Polonii), ale polityczną, a więc deklarującą wierność przekonaniom, wolę walki o nie lub ich obrony. A jednak ta część emigracji, poza sferą deklaratywną, nie wykazywała szczególnej aktywności.
Co było powodem? Zakładam, że nie ma jednej odpowiedzi, pojedynczej przyczyny. Sybarytyzm, który sugerujesz, na pewno był ważnym elementem bierności. Ale raczej nie jedynym. Co jeszcze? Nadmiar wiary w wybuch iii wojny światowej? Polrealizm?
Darek,
Próbuję sobie wyobrazić sytuację tych ludzi, o których piszesz. Ideowych antykomunistów, którzy osiedli na Zachodzie demonstrując w ten sposób swoją niezgodę na sytuację polityczną w okupowanej przez czerwonych Polsce. Znaleźli się oto w obcym kraju, wśród obojętnych wobec nich ludzi, w czasach, kiedy społeczeństwa zachodnie nie chciały słyszeć o wojnie, ani o jakiejkolwiek walce z komunizmem. To musiało być przygnębiające doświadczenie. Do tego dochodziły na pewno problemy bytowe dnia codziennego, przygnębienie życiem na obczyźnie. Ot, zwykła proza życia codziennego. Pewnie w głębi duszy pozostawali wierni swojej idei, ale na walkę nie starczyło już woli. Poza tym, jak i gdzie mieliby walczyć? W Korei? Pewnie sporo Polonii amerykańskiej się, tam znalazło, jak choćby Francis Gabreski, ale czy traktowali tę wojnę jako opór stawiany komunizmowi? Nie jestem pewien. Ale może w jakimś stopniu tak było.
Darku,
Przemyślę to. Obecnie jestem tak “wypompowany” opisem “przemian” sprzed trzydziestu paru lat w sowieckiej Białorusi, że po tym jak go skończę, chyba pojadę do jakiegoś sanatorium.
Jacek,
Przywiązanie do wygody życia jest ogromnym problemem i słusznie zwracasz na ten punkt uwagę. Mackiewicz, w kontekście ludzi zachodu, pisał, że wszyscy wolą samochodem, z dziewczynką u boku, nad morze pojechać, aniżeli siedzieć w dusznym tanku.
Nie sądzę, żeby to był główny problem kontrrewolucji, ale z pewnością istotny. Może nawet ważniejszy aniżeli wydaje się na pierwszy rzut oka. Tym bardziej, że druga strona ma bez wątpienia naturę wiecznego krwiożerczego drapieżnika. (No i nie zwykła przejmować się nastrojami szarego czerwonego bojca.)
Czy jest jakieś lekarstwo na wyrwanie sybaryty z leniwego letargu?
Odnalezienie odpowiedzi na to trudne pytanie wydaje mi się z każdą chwilą coraz bardziej pilne. Za rok, pięć lat, za dekadę może być za późno. I może będziemy wówczas dogorywać z poczuciem zmarnowanej szansy.
Kiedy robić kontrrewolucję? Czy wtedy, gdy wróg w pogotowiu i spięty, czy wówczas, gdy pozostaje w (choćby pozornym tylko) odwrocie, z maską liberalizmu na bolszewickiej twarzy?
Rewolucjonista potrzebuje sytuacji zapalnej, by łatwiej podburzać tłum. Kontrrewolucjoniście nie wypada zakładać butów tamtego. Jako strażnik wartości, kultury, cywilizacji nie powinien płynąć z falą ekscesów, ale występować przeciwko nim.
Ekscesów mamy zalew, tylko strażników nie widać, smacznie pochrapują. Jak
ich odnaleźć, no i zbudzić? Tych prawdziwych, a nie milionowej rzeszy malkontentów, którym w zębach zgrzyta… piasek z piaskownicy.
Andrzej,
Sanatoria są dla cherlaków, a nie dla gigantów pracy. Bolszewik nie odpoczywa, a nawet polrealista (choć czasem wydaje się, jakby bardzo oszczędzał swoje szare komórki).
Czy, wobec powyższego, wolno kontrrewolucjoniście próżnować?
Nie będąc ani bolszewikiem, ani polrealistą, a za to pozostając cherlawym próżniakiem, podązę z chęcią za Panem Andrzejem do sanatorium.
Jesli ktos rzeczywiscie chce walczyc z komunizmem, to od 106 lat okazji nie brakuje. Prawie kazda wojna (nawet ta miedzy Iranem i Irakiem) pozwala zabijac bolszewikow, choc prawda jest ze bardzo czesto strona anty-komunistyczna jest czystym faszyzmem. Ale w walce ze zlem absolutnym nie mozna grymasic.
Soniu,
Grymasić nie należy, ale “faszyzm”? To znaczy co, właściwie? Mussolini był faszystą. Poza tym jest to zaledwie połajanka, jakby powiedział Mackiewicz. Połajanka, dodałbym, zapoczątkowana przez Stalina, który nazywał faszystą kogokolwiek chciał zniszczyć, począwszy już w latach 20.
Innymi słowy, nie mam pojęcia, co chcesz powiedzieć.
Michal,
Dla mnie to nie jest “polajanka”. Moim zdaniem, faszysta jest aniolem w porownaniu z komunista. A ze Stalin sie ze mna nie zgadza, no coz, przeboleje…
Soniu,
Moje pytanie jest inne: co to znaczy “faszyzm”? Kto jest, Twoim zdaniem, “faszystą”? Z mojego punktu widzenia, to są słowa bez określonych desygnatów, po prostu metoda obrażenia, wygodny epitet bez jasnego znaczenia. Ale jeżeli dla Ciebie tu jest jakiś racjonalny rdzeń znaczenia, to chętnie wysłucham jaki.
Michal,
Moja definicja faszyzmu jest dokladnie taka sama jak na Wikipedi. Nie mam odmiennego zdania w sprawie definicji faszyzmu. Natomiast uwazam, ze oskarzenie kogos o komunizm jest sto razy wieksza obelga i polajanka, niz oskarzenie kogos o faszyzm, nawet jesli jest to oskarzenie jak najbardziej sluszne.
Przykladowo: Putin oskarzyl rzad ukrainski o nazizm. Obojetnie, czy byla to prawda, czy zwykla “polajanka”, same oskarzenie nie jest, moim zdaniem, zbyt powazne, nawet gdyby bylo prawdziwe. Potwierdziloby to tylko dosc kontrowersyjna teze, ze tylko nazisci i faszysci maja odwage walczyc zbrojnie z komunizmem…
Soniu,
Fascism is a far right, authoritarian, ultranationalist political ideology and movement, characterized by a dictatorial leader, centralized autocracy, militarism, forcible suppression of opposition, belief in a natural social hierarchy, subordination of individual interests to the perceived good of the nation and race, and strong regimentation of society and the economy.
Czy to jest “definicja”, z którą się zgadzasz? Wikipedia nie jest źródłem. Nie jest nawet encyklopedią, jest zaledwie dobrym punktem wyjścia w dociekaniach na tematy, których nie znamy. Ale powyższa definicja, to jest kompletny bełkot.
Faszyzm oznacza historycznie jeden wyłącznie ruch: ruch Mussoliniego we Wloszech. Był to ruch socjalistyczny i nacjonalistyczny, więc lewicowy. Przeflancowanie faszymu i Hitlera, który oczywiście faszystą nie był, na “ruch skrajnie prawicowy” jest wielkim osiągnięciem propagandy stalinowskiej, ale poddawanie się takim dyktatom uważam za rezygnację ze zdrowego rozsądku.
Stalinowska sztuczka była majstersztykiem propagandy – najpierw nazwać lewicowe ruchy prawicą, a następnie ukuć jeden termin (obejmujący szeroki wachlarz), który można rzucić w twarz każdemu jako inwektywę, bo jest tak nieokreślony (woolly), że nie sposób się bronić – ale powszechne przejęcie stalinowskiej terminologii przez Niemiłosiernie Nam Panującą Lewicę jest dopełnieniem czary goryczy.
Osobiście – odmawiam. Odmawiam przyjęcia pseudo-definicji wiki. Odmawiam przyjęcia stalinowskiej nomenklatury, odmawiam przyjęcia lewackiego dyktatu.
Według propagandy stalinowskiej, Trocki i Piłsudski, Bucharin i Mussolini, Franco i Hitler, wszyscy byli “faszystami”, gdy w rzeczywistości Hitler był socjalistą, a Franco antysocjalistą. W oczach dzisiejszych lewaków, “faszystami” są Trump i Farage, Bolsonaro i Weidel, Meloni i Berlusconi, co jest niedorzecznością.
Wydaje mi się, że nie należy się obawiać zarzutu o “faszyzm”, bo jest pozbawiony treści. Niech sobie lewacy bełkoczą, co chcą. Nie przykładajmy do tego ręki i nie dolewajmy oliwy do ognia semantycznej konfuzji, która objęła świat idej przed stu laty.
Michal,
Zgadzam sie ze charakteryzacja faszyzmu jako “far right” jest tendencyjna i manipulatorska, ale reszta definicji jest wlasciwie sluszna. Taka ideologia naprawde istnieje na swiecie. I jak kazda inna ideologia, faszyzm rowniez jest podatny na bolszewickie manipulacje. I dlatego Hitler podpisal ow nieszczesny uklad w 1939 roku, a Berlusconi calowal sie z Putinem. I dlatego i Modi i Orban wspieraja bolszewikow w obecnej wojnie.
Zgadzam sie natomiast z toba w sprawie tej “symantycznej konfuzji”, ktora rzeczywiscie mozna przyprawic o zawrot glowy. Komunista Lula wspiera Putina. Faszysta Orban wspiera Putina. Komunistka Ocasio Cortez wspiera Ukraine. Faszystka Meloni wspiera Ukraine. Skrajna prawica partii Republikanskiej w USA potepia komunistyczne Chiny, ale odmawia pomocy Ukrainie. Przypomina to troche galimatias ideologiczny polowy lat 30-tych w Europie. gdy Hitler w Niemczech zamykal komunistow o obozach koncentracyjnych, a w Austrii i nazisci i komunisci wspolnie walczyli na barykadach w Wiedniu przeciw rzadowi Dolfusa….
Ależ Soniu droga! Jakże? Kult przywódcy charakteryzuje przede wszystkim komunistów i od nich się wywodzi, podobnie jak niszczenie opozycji siłą. Tendencje autorytarne mieli Perykles i Epaminondas, wielcy demokraci, Blair i Brown, wodzowie lejburzystów i Roosevelt, kolejny pieprzony demokrata. Centralizacja władzy wywodzi się z Sumeru i Egiptu, poprzez wielkich Persów do Cezara i jego następców, dalej Charlemagne i Stauffen, Kazimierz Wielki i wielcy Jagiellonowie, Burbonowie i Habsburgowie, czy to wszystko faszyści??
Militaryzm??? Poważnie? Najbardziej militarystycznym polis w Grecji były Ateny. Pod wieloma względami Ameryka jest militarystyczna, ale najzabawniejsze, że Włosi Mussoliniego – autentyczni faszyści – byli mniej militarystyczni od współczesnych im Francuzów czy Anglików. Saladyn i Dżyngis Chan byli militarystami, czy to ich czyni faszystami? Wiele społeczeństw w historii zbudowane było dla wojny, w takim razie faszyzm byłby najnaturalniejszą myślą ludzką, a przecież nie to ma się na myśli rzucając komuś w twarz: faszysta!
Wiara w hierarchię społeczną jest cechą tradycjonalistów, a przekonanie, że wspólne dobro może w pewnych sytuacjach być ważniejsze niż dobro jednostki leży u podstaw schodzenia się ludzi we wspólnoty. Czy to wszystko byli faszyści? Nb. tak uważa mniej więcej każdy człowiek i zawsze tak było: są sytuacje, w których wolność jednostki ustąpić musi wspólnemu dobru. Problem od wieków polega na określeniu tych sytuacji, na tym by nie nadużywać praw grupy lub nie nadużywać praw jednostki.
Dodajmy do tego, że Mussolini czy Hitler nie wierzyli w naturalną hierarchię społeczną, wręcz przeciwnie, wynosili najgorsze męty, byle tylko ich męty.
Twój ostatni akapit jest błyskotliwie zabawny, ale raczej przyczynia się do konfuzji, niż ją odrzuca, ponieważ stosuje eykiety w rodzaju “faszyzmu”, które nie dadzą się utrzymać.
Coś takiego jak “faszyzm” po prostu nie istnieje jako definiowalna ideologia (poza historycznym ruchem faszystowskim we Włoszech), więc używanie takiego skrótu tylko wzmaga semantyczny kociokwik.
Michal,
“Roosevelt, kolejny pieprzony demokrata”. No coz, gdyby Roosevelt przegral wojne, slowo “demokrata” zastapilo by “faszyste” we wszystkich polajankach. Zwlaszcza gdyby wojska japonskie wyzwolily obozy koncentracyjne w Kalifornii w ktorych by odkryli umierajacych z glodu Amerykanow japonskiego pochodzenia… A na Wikipedi pod haslem “demokrata” bylby bardzo podobny tekst jaki dzis jest pod haslem “faszysta”. Ale poniewaz Roosevelt wojne wygral, wiec na Wikipedi napisali co napisali…
Jesli wiec chcesz moja definicje faszyzmu, oto ona: “[tekst Wikipedii], ktory przegral wojne”.
“Mussolini czy Hitler nie wierzyli w naturalną hierarchię społeczną, wręcz przeciwnie, wynosili najgorsze męty”. Moze Mussolini, ale Hitler raczej nie. Leni Riefenstahl, Otto Skorzeny i Albert Speer to nie “męty”…
“Najbardziej militarystycznym polis w Grecji były Ateny”. Raczej Sparta. Co nie przeszkadza Hollywood by ja gloryfikowac w takich filmach jak “300”. Gloryfikowac mozna bo to faszysci ktorzy choc bitwe przegrali, ale wojne w koncu wygrali…
Soniu,
Dodatek “przegrał wojnę” do definicji faszysty jest bardzo dowcipny, ale przyznasz chyba, że tylko pogłębia zamieszanie. Piłsudski nie przegrał wojny, a wedle tej definicji był faszystą (zresztą wielu nazywa go faszystą). Franco nie przegrał wojny, ani Pinochet, a bluzgają im od faszystów. Meloni? Berlusconi? Bolsonaro?
Wynoszenie mętów społecznych, nie oznacza, że się nie wynosi także innych. Oznacza natomiast, że inne kryterium niż hierarchia społeczna waży. Cziczerin był kulturalnym człowiekiem, przez co przysłużył się bolszewikom.
Mój punkt na temat militaryzmu Aten dotyczy właśnie powszechnego przekonania, które niestety podzielasz, że to Sparta była militarystyczna, a nie Ateny. Czytałem niedawno po raz któryś Herodota i Tukidyda i podtrzymuję z całą stanowczością, że było na odwrót. Spartanie ruszali na wojnę niechętnie i z oporami, Ateńczycy byli klasycznymi awanturnikami, zawsze gotowi do podboju, zawsze na militarnej stopie. Gdy Spartanie odmawiali wyruszenia na kampanię, bo mieli święo, które trwało miesiąc, to Ateńczycy gotowi byli mordować, gdy wszyscy wokół świętowali.
Jeżeli wierzyć Ryszardowi Kuleszy (autorowi książki “Starożytna Sparta”) to jej historia została dość silnie “zlegendowana” w postaci jakiejś “skamieniałości przedhistorycznej” gdy w rzeczywistości zmieniała się, i to znacznie z biegiem dziejów .
System społeczny, oparty na bezwzględnej tyranii Spartiatów, którzy przy pomocy pozbawionych praw politycznych periojków i bezlitośnie eksploatowanych ( oraz “sezonowo” mordowanych) helotów zbudowali swoje (podobne do jakiegoś obozu koncentracyjnego) państwo, wykazał się podejrzaną długowiecznością… O ile zdarzały się bunty helockie to o wystąpieniach periojków czy też zawiedzionych obywateli w ogóle nie słychać.
Zastanawiające , że kalkulacja Kinadona gdzie na przeciw 40 homoioi postawił 4000 pozbawionych praw, którzy ochoczo winni rzucić się na Spartiatów jakoś nie zadziałała? Spisek został zduszony w zarodku a o innych historia milczy.
I ostatecznie Sparta powoli umarła na “uwiąd starczy” uzyskując w 146 r. p. Chr. uprzywilejowany status civitas libera od wszechwładnego Rzymu.
Panie Amalryku,
Nie wiem, kto zacz Kulesza i czy można mu wierzyć, ale sądzę, że można ufać Tukidydowi i Herodotowi, których opowieść została przekabacona, gdy “demokracja okazała się wartością absolutną”.
Przede wszystkim muszę jednak oponować, bowiem periojkowie nie byli zupełnie pozbawieni praw, nie mieli po prostu praw Spartan, nie byli Równi, Homoioi. Heloci i Periojki są najciekawszym elementem konstytucji Sparty. Heloci byli Grekami, mówili tym samym językiem i wierzyli w tych samych bogów, a mimo to byli niewolnikami. Nie ma drugiego takiego przypadku w Grecji. Buntowali się wiele razy i nawet zwyciężali. Periojki (dosłownie „mieszkańcy wokół”) byli również Grekami, ale byli wolni. Stanowili bufor między Spartą i Helotami. Było ponad sto wspólnot Periojków z godnością polis, ale nie mieli autonomii, byli poddani Spartanom. I oni także się buntowali, ale wiemy tylko o jednej rewolcie: podczas trzeciej wojny messeńskiej. Wspólne siły Spartan i Periojków nazywano Lacedemończykami. Stosunek do Helotów wydaje mi się kluczem do rozumienia Sparty. Z jednej strony, ich istnienie jako niewolników było powodem dla ustanowienia wojownicznej wspólnoty Równych, ale i odwrotnie: trzymano ich w niewoli – gdy z pewnością wygodniej i politycznie mądrzej byłoby ich uwolnić, użyć jako żołnierzy i na nich zbudować potęgę Lacedemonu – właśnie dla podtrzymania ducha elitarnego społeczeństwa Równych.
Być może najlepszym dowodem na ideologiczne przekręcenie historii Sparty i Aten jest rzekomo najważniejszy współczesny badacz antyku, Cartledge. W książce o Tebach pisze, że dwaj najwięksi Tebańczycy, Nie ma dowodów, że wprowadzili demokrację, ale Cartledge jest zdania, że byłoby „niezwykłe, gdyby tak nie zrobili”. Sugeruje, że jest to „ekonomiczna hipoteza”, gdy w rzeczywistości, Tebańczycy zapewne pozostali przy swojej wersji timokracji, która odpowiadała ich tradycjom i była równo-odległa od dwóch wrogich potęg – demokratycznych Aten i antydemokratycznej Sparty. Innymi słowy, Cartledge jest przykładem nakładania swoich preferencji politycznych na badania historyczne. Przekracza wszakże granice dobrego smaku, pisząc:
One might speculate further and regard Pelopidas returning to Thebes as liberator in 379 as somewhat similar to Lenin arriving at the Finland Station of St Petersburg in October/November 1917. What he had learned above all from his three years of exile in Athens was that the best way to resuscitate post-occupation, liberated Thebes and Boeotia was by going democratic. [sic!]
Porównanie największego zniewolenia ludzi w historii, z wyzwoleńczą masakrą kilku zdrajców, wysługujących się okupantom (Spartanom), byłoby śmieszne, gdyby nie mówił tego zawodowy historyk, sławny professor, który nie wie nawet, kiedy Lenin przyjechał na Dworzec Fiński. I nie ma nikogo w redakcji naukowego wydawnictwa, kto mógłby mu powiedzieć, że Lenin przyjechał w kwietniu, a porównanie zdradza bolszewickie sympatie autora. Nie ma nikogo, kogo by to raziło…
Cartledge periojkuje dalej, niczym Lenin z trybuny, że „wyobraża sobie”, iż Tebańczycy chcieliby „maszerować z duchem czasu”, a były to czasy demokracji. Dlaczego tak sobie wyobraża? Tego nie mówi. W rzeczywistości, jest równie prawdopodobne, że mądry Epaminondas pragnął uniknąć „demokratycznego ducha czasów”, który nakazał demokratom wymordować 1500 przeciwników w Argos – wytłukli ich pałkami, dosłownie: wytłukli pałkami, jak przystało demokratom. A zatem ustrój Teb mógł być o wiele bardziej oligarchiczny, niż ideologia pozwala przyznać autorowi.
Tfu… ech ty, bolszewicka twoja chrząstka z Cambridge…
Porównanie jakiegokolwiek uczciwego człowieka do Lenina to obraza najcięższego gatunku, a ten
tu kambrydżański profesor poniewiera bezczelnie godnością antycznego bohatera szukając mu powinowactwa z taką kanalią! Nóż się w kieszeni otwiera!
O jakim duchu czasów on majaczy? Demokracja była raczej wyjątkiem niż regułą i trwała krótko.
Co do książki Kuleszy, on podaje tam ciekawą informację, iż potwierdzone w dokumentach jest występowanie w latach 424 – 370 p.Chr. kategorii “neodamodów”, helotów którym nadano wolność i przyjmowano do wojska. Może to był taki “wentyl bezpieczeństwa” dla co bardziej sprawnych i aktywnych helotów?
Co do pojęcia “faszyzm”, to rzeczywiście , udało się piekłoszczykowi Stalinowi i pozostałym komuchom uogólnić je na współczesny obraz szatana, pod który podciągają wszystkich swoich przeciwników. I tak to rózgi liktorskie zrobiły oszołamiającą lecz nieoczekiwaną karierę…
Drogi Panie Amalryku,
Paul Cartledge jest zupełnie skandaliczny. A to jest ponoć jeden z największych żyjących historyków starożytnej Grecji, łączący archeologię z historią, czyli dokładnie to, czego potrzeba w tych badaniach. Szeroki oddech badawczy, z którego, niestety, wychodzi kompletny bełkot, bo facet nie potrafi się oderwać od swych politycznych i ideologicznych zboczeń, zaczem w książkach o Tebach lub o Sparcie polemizuje ze Scrutonem i Calasso, ponieważ – ich nie lubi… Gaworzenie o „demokratycznym duchu czasów” jest tylko przykładem niskiego poziomu, na który schodzi. W takim świecie żyjemy, że bydlak porównuje wielkiego Pelopidasa do Lenina i ziemia się pod nim nie otwiera.
Problemem Lacedemonu była tzw. oliganthropia czyli zanik Spartiatów zdolnych do walki. Zaczęło się to w 464 roku przed Chrystusem, od ogromnego trzęsienia ziemi, w którym być może stracili 20 tysięcy Spartan. Nie wiadomo tego dokładnie, bo Spartanie skutecznie ukryli rozmiary strat. Następująca krótko po tym klęska na Pylos – w której Spartanie po raz pierwszy w historii poddali się, zamiast walczyć do końca – spowodowała, że używali odtąd w wojnach coraz więcej Periojków. Byli to nadal wysoce wyszkoleni i wolni żołnierze, ale nie Równi Spartiaci. Nie wiadomo dokładnie, o ile rozumiem, skąd wywodzili się Periojkowie, ale być może najlepszą supozycją jest, że przybyli do Lakonii i Messenii razem z doryckimi zdobywacami, a nie byli autochtonami, jak Heloci.
Z czasem Spartanie poczęli używać do walki także Helotów, zarówno uwolnionych (neodamodes) jak i niewolnych. Arystoteles uważał oligantropię za główny powód klęski Sparty z rąk Epaminondasa. Dodałbym, że pozorne kunktatorstwo Spartan w niezwykle trudnej sytuacji na Pylos i Sfakterii, być może także podyktowane było świadomością oligantropii. Nawiasem mówiąc, studiowałem szczegółowo rozprawę na Pylos (bo nie można chyba tego nazwać bitwą w klasycznym sensie), z mapami w ręku i różnymi źródłami, i wydaje mi się, że Spartanie zrobili wszystko co w ich mocy, tylko mieli przeciw sobie prawie genialnych Ateńczyków, którzy kiedy raz dostrzegli szach, to nie popuścili, aż doprowadzili do mata. Ale ostateczne poddanie się – sam fakt poddania Spartan! – było dla nich potworną klęską, musiało się odbić echem po całej Grecji i na zawsze zniszczyło mit niezwyciężonej Sparty.
Heloci wyprowadzeni z Messenii przez Ateńczyków, byli najbardziej zaciętymi, zaprzysięgłymi wrogami Sparty, więc tak, neodamodes to był wentyl bezpieczeństwa, ale niestety było już wówczas za późno, by ratować Spartę.
A faszym? Mój Boże, to taki straszak dla niegrzecznych dzieci. Nie stoi za tym słowem żaden desygnat. Karierę, owszem, zrobił faszyzm olśniewającą. Coż więc innego nam pozostaje, jak odmawiać używania słów pozbawionych znaczenia oraz cierpliwieprzekładać, dlaczego są puste.
Zawstydza mnie Pan swoją erudycją. Pierwsze słyszę o Pylos i Sfakterii, dotychczas byłem święcie przekonany że bitwą która zachwiała potęgą Sparty była przegrana pod Leuktrami…
Panie Amalryku,
Jest oczywiście na odwrót. To Pan ma rację. Leuktra zachwiała potęgę Sparty, Pelopidas i Epaminondas zadali decydujący cios. Źle się wyraziłem.
Awantura – bo nawet nie bitwa! – wokół Pylos i na sąsiedniej wyspie Sfakterii, była znacząca, w moim przekonaniu, jako moment “przechylenia szali”. To nie znaczy wcale, że Spartanie nie odnieśli mnóstwa sukcesów po klęsce w Pylos i na Sfakterii. Podbili i okupowali Ateny i Teby, czegóż więcej trzeba? Byli niekwestionowanymi hegemonaami Hellady. Ale mit ich wrodzonej, boskiej, nadprzyrodzonej wyższości militarnej został skutecznie zniszczony na wyspie Sfakterii u wejścia do zatoki Pylos. Wszystko to stało się dzięki mistrzowskiej strategii ateńskiego generała, Demostenesa (nic wspólnego z późniejszym, sławnym oratorem), ale także pomimo geniuszu Brasidasa, jednego z największych przywódców Sparty w ogóle, ale zapewne jednego z najbardziej niedocenionych wodzów starożytności.