- - https://wydawnictwopodziemne.com -

Niektórzy nazywają to „upadkiem komunizmu”. Część IV

Posted By admin On 3 lipca 20 @ 8:44 In Michał Bąkowski | No Comments

Stirlitz

Mit Stirlitza był ponoć głęboko zakorzeniony w sowieckim społeczeństwie i pokutuje do dziś.  Krążą plotki, że Siedemnaście mgnień wiosny stworzone zostało na osobiste zamówienie Jurija Andropowa, co może się wydawać dziwne tylko tym, którzy nic nie wiedzą o sowietach.  Niestety, projekty Andropowa zostały w większości wprowadzone w życie i to z godnym pożałowania sukcesem.  Być może jednak najbardziej niespodziewanym rezultatem jego planów jest Putin.  Różni ludzie przypisywali sobie wątpliwą zasługę wysunięcia nieznanego aparatczyka na stanowisko premiera w latach 90.  Bierezowski twierdził, że Putin był jego człowiekiem (tak na pewno był postrzegany przez pewien czas), Pugaczow opowiadał Belton, że to jemu zawdzięczał Putin swe wyniesienie, a Gleb Pawłowski, wyborczy strateg Jelcyna, sobie przypisuje ten wiekopomny wkład do historii.  To on był autorem bajki o wojnie domowej podczas wyborów w 1996 roku, ale wszyscy zainteresowani wiedzieli, że nie można tej samej bajki użyć dwa razy, więc od razu rozpoczęły się poszukiwania kolejnej bajki – i Pawłowski wystąpić miał z mitem Stirlitza, przystojnego, rzetelnego, a nade wszystko, niezawodnego, wiernego i patriotycznego (a także nudnego jak flaki z olejem) agenta wywiadu, który samodzielnie uratuje świat.  Poszukiwania Stirlitza uwieńczone zostały znalezieniem Putina (który spełniał głównie flaczany postulat).

Uprzedzając wypadki, pozostanę jeszcze przy Pawłowskim.  Kiedy już, ku chwale sowieckiej ojczyzny, znaleziono kandydata na Stirlitza, to należało stworzyć kolejną bajkę dla chwilowego zjednoczenia elektoratu.  W 2000 roku Putin odwołał się do tych, których jelcynowska Rosja zostawiła w tyle: nauczycieli i czekistów, akademików i żołnierzy.  Każda bajka, oprócz herosa, musi mieć także swą Babę Jagę.  I tak dał Pawłowski początek „wirującym wrogom” putinowskiej Rosji.  Byli nimi Czeczeńcy-terroryści i oligarchowie-złodzieje, liberałowie-pedały i feministki-lesbijki, Estończycy i Gruzini, znowu Czeczeńcy i zdrajcy Matoczki Rossiji, Ukraińcy-faszyści i Ukraińcy w ogóle, Zachód i Obama, Erdogan i muzułmanie (mahometanie w ogóle, a w szczególe Czeczeńcy), a wreszcie cały świat (die ganze Welt, mruknął pod nosem Stirlitz).  „Podnieść Rosję z kolan” stało się z czasem hasłem prezydentury Putina (niebezpodstawnie Pomerantsev wskazuje na podobieństwo do hasła „make America great again”).  Pawłowski przypisuje sobie także pomysł stworzenia organizacji młodzieży putinowskiej pt. „naszi”, w przeciwieństwie do wszelkiego rodzaju „obcych”.  Przynależność do chwilowej „większości” stała się permanentną pałką do bicia chwilowej mniejszości.  A kto należy do mniejszości, decydują ludzie Putina.

Tyle Pomerantsev o Pawłowskim i bardzo to jest ciekawe, i trafne, tylko, czy ja tego już gdzieś nie słyszałem?  A czym się różnią „naszi” od komsomolców?  Wirujący wróg?  A jakże!  Raz Trocki, raz Kamieniew, imperialiści lub szkodnicy, kapitaliści albo sabotażyści, Polacy albo Niemcy, Żydzi a może Amerykanie, Hitler jednego dnia wrogiem, a następnego przyjacielem, a po chwili jeszcze raz.  Sprzeczność „narodowego komunizmu”?!  Czyżby Pomerantsev nigdy nie słyszał o nacjonał-komunistach, Gomułce i Ticie?  A o Ceausescu?  Sprzeczność kagiebowskiej cerkwi?  Należałoby się zapoznać z historią cerkwi pod sowietami, zamiast dopatrywać się w tym sprzeczności.  Gdzie tu jest jakakolwiek nowość, której nie widzieliśmy wcześniej w sowdepii?  A potem nazywają to „upadkiem komunizmu”.

Pawłowski jest ciekawszy, gdy mówi o Zachodzie, który jego zdaniem idzie śladami Putina.  Upadek komunizmu staje się w takim świetle akceleratorem konwergencji.

Przyszłość, a raczej pozbawiona przyszłości teraźniejszość, pojawiła się najpierw w Rosji.  Zachód powoli się uczy.

Wydaje mi się to trafną analizą sytuacji na Zachodzie.  Być może wynika to, zastanawia się dalej Pomerantsev, ze zniknięcia wroga?  Skoro jedność Zachodu wywodziła się z istnienia sowietów, to ta jedność znikła wraz z upadkiem komunizmu.  Czyżby więc sugerował klasyczną, Beaudelaire’owską sztuczkę diabelską?  Pięknie, ale przecież nie było wcześniej żadnej jedności tzw. Zachodu.  Żadnej.  Nigdy.  Ani wobec zagrożenia komunistycznego, ani wobec żadnego innego.  Mało tego, trzeba było dojścia Reagana do władzy, żeby to zagrożenie w ogóle zauważono.

Pawłowski wskazuje, chyba słusznie, że kiedy nie ma żadnych zasad, żadnych norm, żadnych wartości, trzeba stworzyć ich namiastkę, a wówczas rezurekcja idei silnego państwa jest jedyną odpowiedzią na chaos.  Państwowy suweren, „suwerenny morderca” (to określenie Pawłowskiego) jest jedynym wyjściem.  I tak, kiedy Kreml był słaby w latach 90., Pawłowski użył swych zdolności manipulowania ludźmi, jako spin doctor – dawniej to się nazywało agit-prop – do przedstawienia Jelcyna jako silnego.  Nie inaczej jest dziś, już bez Pawłowskiego, gdy Putin jest słaby w międzynarodowym kontekście, więc projektuje obraz potęgi.  Innymi słowy, Pawłowski odkrył, po raz Bóg wie który, Wolterowskie si Dieu n’existait pas, il faudrait l’inventer, oraz Sun tzu, który był wykładany we wszystkich czekistowskich szkołach.

Zakończę na tym dłuższą dygresję o Pawłowskim i powrócę do Belton.  Nazwała ona projekt umieszczenia Primakowa na Kremlu, Planem A kagiebistów.  Nie wydaje mi się to przekonujące.  Jeżeli plan był taki, jak to przedstawia Turover, jej główny informator w tym względzie, to kagiebiści nie wiedzą, co robią.  Po pierwsze dlatego, że ekspozycja machinacji finansowych Jelcyna wystawiała ich samych na wielkie niebezpieczeństwo.  Miliardy dolarów szły tymi samymi drogami, m.in. przez Banco Gottardo, i w przeważającej części składały się na obszczak dla kagiebistów.  Zabawne, że być może najlepszym dowodem powagi sytuacji – powagi oskarżeń rzucanych na Jelcyna – są metody zastosowane dla pozbycia się prokuratora Skuratowa (czyli pośrednio, dla odrzucenia oskarżeń Turovera).  W świetle przedstawionej nam bajeczki, Skuratow był głównym sprzymierzeńcem Primakowa, to on z uporem trzymał się tropu, podsuniętego mu przez Turovera.  Ale kto skompromitował Skuratowa?  W jaki sposób Pugaczow wszedł w posiadanie kompromitującej kasety?  W warunkach sowieckiego państwa, tylko kgb mogło taką taśmę sprokurować (obojętne, czy była autentyczna).  Udział Putina w publicznej demaskacji Skuratowa, wskazuje, że plany kagiebistów nie mogły wyglądać tak, jak to przedstawia Belton, na podstawie opowieści Turovera.  Jego zdaniem, plan upadł, bo Primakow stracił zimną krew w kluczowym momencie, ale jeżeli tak się rzeczywiście stało, to wyłącznie z jednej przyczyny.  A mianowicie dlatego, że Putin – przypomnijmy: świeżo upieczony szef fsb – wystąpił publicznie przeciw Skuratowowi, a przez implikację w obronie Jelcyna.  Czyżby Belton sugerowała, że Putin stanął otwarcie przeciw operacji umieszczenia kagiebisty na Kremlu?  Albo to, albo nie znał Planu A.  Tylko że i jedno, i drugie jest zupełnie nieprawdopodobne.  W moim przekonaniu, podane przez Belton fakty, wskazują, że było inaczej.

Kagiebiści osaczyli Jelcyna ze wszystkich stron i powoli podkręcali temperaturę.  Mieli swoich ludzi w każdej instytucji, w każdym stronnictwie i frakcji, w każdej grupie nacisku.  Jelcyn wybrał Primakowa na premiera, bo potrzebował kompetentnego polityka w głębokim kryzysie, a wówczas stary czekista umiejętnie obrócił Dumę przeciw prezydentowi i na każdym kroku zwiększał presję na Kreml.  Akcja Turovera jawi mi się raczej jako zasłona dymna, dywersja, odwracająca uwagę Rodziny od prawdziwego niebezpieczeństwa.  Pugaczow niechcący potwierdza moje przypuszczenie, opowiadając o długich nocnych rozmowach na Kremlu w sprawie skompromitowania Skuratowa.  Innymi słowy, cała energia Rodziny skoncentrowana była na odparciu ataku ze strony Primakowa i Skuratowa.  Kiedy wreszcie Jelcyn wyrwał się z otępienia alkoholowego i zdymisjonował Primakowa, to dał stanowisko premiera Stiepaszynowi – „swemu demokratycznemu sojusznikowi”, jak go określa Belton – tylko że Stiepaszyn był wcześniej szefem fsb i przyjacielem Primakowa…

Kagiebiści bardzo wyraźnie wspomogli atak Pugaczowa na prokuraturę – najprawdopodobniej dostarczyli kasetę, a potem Putin wystąpił w telewizji w ataku na Skuratowa – więc nie jest możliwe, żeby ich Planem A było wyniesienie Primakowa w takich warunkach.  Wręcz przeciwnie, Primakow był zapewne tylko kukłą dla odwrócenia uwagi, a prawdziwym kandydatem był od jakiegoś czasu SS Standartenführer Otto von Stirlitz, wierny i oddany, patriotyczny i rzetelny, agent sowieckiego wywiadu w Niemczech – Władymir Putin.  I z tego tylko powodu Turover opowiedział po latach swoją bajeczkę.

Plan B

Oddajmy sprawiedliwość Catherine Belton.  Dostrzegła bowiem, że nawet jeżeli Primakow był Planem A kagiebistów, to cały czas istniały inne możliwości.

Czy przez zbieg okoliczności, czy celowo, kombinacja prawnych gróźb, obaw, rywalizacji i czystej kalkulacji politycznej, doprowadziła do władzy generację o wiele bardziej bezwzględnych ludzi z KGB.

Mimo to, jej opis wprowadzenia w życie Planu B, koncentruje się na manewrach Rodziny – widzianych głównie oczami Pugaczowa i Jumaszewa, których opowieści są niekiedy sprzeczne – a nie na machinacjach kgb.  Rodzina próbowała znaleźć sobie protektora, człowieka, który nie zezwoli na dalsze dochodzenia Skuratowa, kto ochroni ich pozycję i mienie.  Pugaczow znał Putina najlepiej, więc pod wrażeniem jego kompetencji i „czaru”, był jego adwokatem, a ściślej, uważał Putina za swego protegowanego („był posłuszny jak pies”…).  Zważywszy, że Jumaszew i Bierezowski także uważali go za swego człowieka, można się domyślać do jakiej głębi wazeliniarstwa zszedł wówczas nasz Stirlitz.  Nie należy jednak naśmiewać się z przymilnej służalczości agentów kgb.  Wykonują przecież misję, wprowadzają w życie skomplikowany plan.  Jedną z jego części było na przykład budowanie mitu Putina jako liberała.  Belton przytacza wiele opowieści o tym, jak Putin skutecznie bronił ludzi przed prześladowaniami (np. Sobczaka), jak odpierał ataki „starej gwardii” i siłowików, jak „zwierzył się Jumaszewowi, że odmówił inwigilacji Jawlińskiego” itp., ale autorka ma na tyle zdrowego rozumu, żeby przytoczyć także inne opinie:

W szkole KGB, uczy się studentów, jak robić dobre wrażenie na rozmówcy.  Putin nauczył się tej lekcji znakomicie.  W małym kręgu potrafił być urzekający.  Umiał oczarować każdego.

Zdołał oczarować całą Rodzinę, z cynicznym Bierezowskim włącznie, każdemu przedstawiając inny portret siebie.  Pugaczow widział w nim posłusznego i sprawnego wykonawcę, Tatiana rycerza w białej zbroi i potężnego protektora, Jumaszew liberała, Jelcyn ideologicznego sojusznika i spadkobiercę, Bierezowski człowieka, z którym można robić interesy, ale przede wszystkim, Putin wydawał im się nikim, był aparatczykiem z gutaperki, na którego można było wyświetlić dowolną projekcję marzeń.  W rzeczywistości, był bezwzględny w dążeniu do celu, jak jego bohater, Stirlitz.

W lipcu 1999 zaszły dwa wydarzenia.  Szwajcarski prokurator ogłosił, że prowadzi śledztwo w sprawie Mabetex i prania pieniędzy, a potem Czeczeńcy zaatakowali Dagestan.  To pierwsze było całkowicie poza kontrolą Moskwy, ale awantura dagestańska wygląda bardzo podejrzanie.  Pisałem o niej – i szerzej, o całej operacji „Burza w Moskwie” – przed laty [1], więc nie będę się powtarzał.  W jakimś sensie jest to uzupełnienie opowieści snutej przez Belton, bo ukazuje machinacje drugiej strony.  Do dziś, najbardziej bulwersujący w całej historii „Burzy w Moskwie” pozostaje udział Bierezowskiego i Wołoszyna – a więc członków Rodziny Jelcyna – a także Stiepaszyna, w prowokacji dagestaśkiej.  Belton potwierdza te raporty i interpretuje je, w moim przekonaniu słusznie, jako plany Rodziny do wprowadzenia stanu wyjątkowego w celu uniknięcia wyborów, których Jelcyn wygrać nie mógł.  W takim świetle, wygląda na to, że kagiebiści przejęli tylko plan Bierezowskiego i spółki dla własnych celów, zacierając skwapliwie łapki.  Przez cały czas kremlowskich przepychanek, gdy mogło się wydawać, że są wyraźnie określone strony w sporze – z jednej strony był Primakow, a z drugiej Jelcyn, z jednej Skuratow, a z drugiej Putin, z jednej Turover, z drugiej Rodzina – Putin był nieprzerwanie w kontakcie z Primakowem, a Turover był od początku jego człowiekiem.  Kiedy Jelcyn, w typowo „demokratyczny i liberalny” sposób, wydał rozkaz zamordowania Turovera, to Putin go ostrzegł i zagwarantował mu bezpieczeństwo (na ile można ufać takim opowieściom, to już inna sprawa).

Szczegóły pokazują wyraziście ciągłość – nieprzerwaną, oczywistą kontynuację między obydwiema ekipami i ich metodami, ciągłość polityczną i ideową, a nawet personalną.  Pomimo rzekomo jaskrawego przeciwstawienia między „latami chaosu liberalnego Jelcyna” i „okresem porządku autorytarnego Putina”, kontrastu wmawianego nam od lat, mamy naprawdę do czynienia z nieprzerwaną ciągłością.  A czy nie inaczej było w roku 1991?  Stworzono wówczas jeszcze bardziej dramatyczne wydarzenia, by zademonstrować światu zerwanie ciągłości sowieckiego państwa, upadek komunizmu i powstanie Wolnej Rosji.  Tym razem, dramatyczne wydarzenia były szyte o wiele grubszymi nićmi – operetkowa awantura Basajewa, wysadzanie w powietrze bloków mieszkalnych i spapranie roboty w Riazaniu – wszystko w celu wykazania kompetencji nowej ekipy wobec nieudolności poprzedniej.

W moim przekonaniu, nie było wcale Planu A i B, tylko jeden, ciągły wysiłek podejmowany z wielu stron, od Gorbaczowa, Ligaczowa i Jelcyna, przez Kriuczkowa i Primakowa, do Putina i jego ludzi, by podtrzymać prowokację zapoczątkowaną przez Andropowa?  Plan fałszywego „upadku komunizmu” i przeprowadzenia efektywnych reform, umożliwiających sowietom i chrlowi skuteczną konkurencję z Zachodem.

Przypadkowy prezydent

Rodzina obawiała się, że padnie ofiarą komunistów, a w Putinie oczekiwała, raczej niemądrze, zarówno wybawiciela, jak i marionetki.  Jednym z najważniejszych odkryć Belton, które niestety nie prowadzi jej do zakwestionowania ortodoksji „upadku komunizmu”, jest jednoznaczne stwierdzenie, że w czasach chaosu, w latach jelcynowskiej swobody, rozpadały się różne sowieckie instytucje, ale nie kgb.  Pomimo to, Belton powraca do tych samych, utartych opinii: rozsądne reformy kagiebistów wyrwały się spod kontroli, bo Jelcyn był demokratą.  Znany nam już Pawłowski, sądził, że tylko kgb byłoby w stanie dokonać ostatecznego zerwania z sowietyzmem, ale może nie powinniśmy go traktować poważnie, skoro pisywał listy miłosne do tajnej policji z zesłania.  Jeżeli czekiści mieli dostarczyć „kleju” dla zlepienia nowego państwa, to państwo mogło być tylko sowieckie.

Podstawowe pytanie brzmi: dlaczego kgb nie rozpadło się w latach 90.?  Ponieważ było chronione przez Jelcyna, jest odpowiedzią oczywistą, ale powierzchowną.  Głębszą przyczyną jest sama istota kgb.  Nie jest to „instytucja”, ale służba; jest to mafijny związek ludzi, którzy nigdy nie przestają być czekistami, niezależnie od tego, gdzie ich los rzuci.  Turover pozostanie czekistą w Hiszpanii, podobnie jak Stirlitz w Berlinie.  W tym sensie, Putin rzeczywiście był przypadkowym prezydentem: jeśli nie on, to inny kagiebista znalazłby się na jego miejsce.  Nie było jednak nic przypadkowego w tym, że on właśnie znalazł się w tej pozycji.  Mafijna natura kgb wywodzi się z czeki, czyli „nadzwyczajnej komisji do walki” z czymkolwiek im się każe walczyć w danym momencie; wywodzi się od Dzierżyńskiego, który od początku chciał wpoić swym podwładnym konspiracyjne metody walki.  Spiskowe teorie są zazwyczaj mało warte, ale w czekistach mamy zorganizowaną grupę ludzi, dla których konspiracja jest jedynym znanym im sposobem istnienia.  Niedostrzeganie ich spisków jest równoznaczne z oddaniem im inicjatywy, nie przymierzając, dokładnie tak samo, jak to uczyniła Rodzina Jelcyna.

Zanim Putin stał się przypadkowym prezydentem, był nieprzypadkowo premierem i prezydował nad wysadzeniem w powietrze setek Rosjan w serii zamachów terrorystycznych przypisanych następnie Czeczeńcom.  W odpowiedzi na ataki terroru zorganizowane przez kgb, Putin rozpoczął nieprzypadkową kampanię bombardowań Czeczenii.  Tymczasem Bierezowski bezlitośnie ośmieszał w swej stacji telewizyjnej Primakowa i wszystkich, którzy choćby tylko teoretycznie, mogli pokonać Putina.  Przypadkowo czy nie, i on przyczynił się do ostatecznego zwycięstwa.  Putin mógł postępować zdecydowanie i wyglądać aż tak „prezydencko”, tylko dlatego, że wiedział dokładnie, co się stanie.  Belton znalazła dowody, że decyzja, kto będzie następnym prezydentem, zapadła już w lecie 1999 roku.

Na ostatnim w XX wieku, świątecznym spotkaniu czekistów, Putin wzniósł toast za Stalina i powiedział:

Grupa oficerów fsb oddelegowana do tajnej pracy w rządzie, raportuje zakończenie pierwszej części zadania.

Słowa te potraktowane zostały jako żart.  27 grudnia opublikował artykuł pt. „Rosja na przełomie tysiącleci”.  Według Belton, przedstawiał się w nim jako spadkobierca Andropowa, ponieważ „odrzucał komunizm jako ślepą uliczkę”.  Proponował w zamian „państwowy kapitalizm”, który przedstawiał jako silne państwo, w którym można się bogacić.  Zajmę się tym jeszcze osobno, ale pokrótce, jeżeli definiować komunizm jako „centralne zarządzanie gospodarką”, to odrzucał go nie tylko Andropow, ale każdy gensek kompartii, od Lenina i Stalina po Gorbaczowa („jeśli Gorbaczow wprowadzi w sowietach ustrój kapitalistyczny – to będzie antykomunistą i to właśnie najlepszym”, rzekł był ten wielki polityczny analityk, Korwin-Mikke, w 1988 roku).  Oczywiście zdrowy rozsądek nie czyni komunisty antykomunistą, ponieważ istotą komunizmu jest kontrola, a nie sposób zarządzania gospodarką.

Na przełomie tysiącleci, Putin był zaledwie „twarzą” dla grupy kagiebistów, która wolała pozostać w cieniu.  Zachowali tajne sieci, gdy próbowali w trudnych warunkach wprowadzać w życie rozkazy politbiura, by zachować tajną ekonomię, do czasu aż będzie można jawnie przejąć władzę.  Kiedy Putin został mianowany prezydentem, Primakow zniknął nagle jako konkurent (choć chyba nie dzięki kampanii Bierezowskiego), bloki mieszkalne wylatywały w powietrze, bomby zrównywały Czeczenię z ziemią, i droga do putinowskiej Rosji stała otworem, jak za dotknięciem różdżki.

Tyle ma do powiedzenia Belton, ale czy to wszystko jest słuszne?  Przejście od Jelcyna do Putina było tak niezwykle gładkie, bo było przekazaniem pałeczki w sztafecie.  Pokolenie Putina nie było w żadnym wypadku bardziej bezwzględne niż pokolenie Primakowa czy Andropowa.  To są dokładnie tacy sami czekiści i doświadczenia z enerde czy z leningradzkiego portu nie czynią Putina jakoś „gorszym”.  Z pewnego punktu widzenia, Jelcyn i Gorbaczow także byli tylko „twarzą”, także odgrywali tylko rolę.  Jelcyn przez długi czas był po prostu „skrzydłowym” Gorbaczowa.  Dostarczał w latach 80., straszaka z lewej strony, pt. „co to będzie, jeżeli ktoś w rodzaju Jelcyna dojdzie do władzy?”  Prawoskrzydłowym był przyjaciel Gorbaczowa, Jegor Ligaczow, zapomniany dziś zupełnie.  Ligaczow nazywany bywał „konserwatystą”, w typowym dla naszych czasów pomieszaniu pojęć, gdy jego rolą była tylko krytyka pierestrojki z pozycji ideologicznej ortodoksji.

W latach 90. rolę Ligaczowa odgrywał z powodzeniem Zjuganow i jego kompartia, a Żyrynowski grał rolę błazna, do której był najlepiej przystosowany.  Putin w zasadzie odrzucił ten schemat, choć nie od razu.  Władza Putina ma za swój najbliższy wzorzec lata panowania Stalina.  Podobnie jak jego idol, musiał się uporać z różnego rodzaju przejawami opozycji wobec swoich rządów, zanim mógł zająć niekwestionowaną pozycję przywódcy i zabrać się do pracy nad tym, co było celem całego przedsięwzięcia.  Wielokrotnie powtarzają się (także u Belton) odwołania do caratu, jako do rzekomego wzorca.  Putin ma być nowym carem, wzorować się na carskim samowładztwie: jest carem na Kremlu, otoczonym bojarami-miliarderami.  Ale archetypem dla kliki Putina nie jest wcale dwór carski, tylko wąska i zmienna w swym osobowym składzie (zależnie od kaprysu wodza), skryta i złowroga, pozbawiona skrupułów szajka wokół Stalina.  Aleksander Wat sławetnie przytoczył opowieść umierającego Stiekłowa:

O dworze Stalina.  Że to nie był dwór, ani kamaryla, tylko rzeczywiście jakaś szajka, że on sobie dobierał głównie ludzi o największym stopniu poszłosti, pospolitości, trywialności.  Że poszliaki.  I te zastolne rozmowy przy wódce, kiedy zapadały różne decyzje, z obrzydzeniem o tym mówił, właśnie o tej niesłychanej pospolitości i okrucieństwie pospolitaków.

Historycy potwierdzają ten opis.  Najważniejsze decyzje podejmowane podczas wielogodzinnych pijatyk, w których wielki wódz był zabawiany przez swych sługusów opowieściami o tym, jak Zinowiew, ciągnięty za włosy po podłodze, wrzeszczał do Soso o pomoc, zanim go zastrzelono.

Podobne opowieści pojawią się w przyszłości na temat „dworu” Putina, podczas fali deputinizacji, która przyjdzie z taką samą pewnością, jak po zimie następuje obmierzła odwilż.

_______

  1. http://wydawnictwopodziemne.com/2017/04/04/burza-w-moskwie-i-burza-w-petersburgu/ [1]

Article printed from : https://wydawnictwopodziemne.com

URL to article: https://wydawnictwopodziemne.com/2020/07/03/niektorzy-nazywaja-to-upadkiem-komunizmu-czesc-iv/

URLs in this post:

[1] http://wydawnictwopodziemne.com/2017/04/04/burza-w-moskwie-i-burza-w-petersburgu/: http://wydawnictwopodziemne.com/2017/04/04/burza-w-moskwie-i-burza-w-petersburgu/

Copyright © 2007 . All rights reserved.