Lewa wolna w Pałacu Westminsterskim
15 komentarzy Published 15 września 2019    |
Wydarzenia ostatnich kilku tygodni w Londynie przeszły moje najbardziej ponure oczekiwania. Nie mam wiele szacunku dla demokracji, ale wiekowe tradycje westminsterskiej Izby Gmin zasługują na poszanowanie. Wielka Brytania nie ma spisanej ustawy zasadniczej, tzw. konstytucji, ale ma, rzecz jasna, konstytucję, na którą składa się moc praw, przywilejów, zarządzeń i konstytucyjnych konwencji. Wszystkie one razem tworzą prawdziwą konstytucję Zjednoczonego Królestwa; konstytucję podziwu godną w swej pragmatycznej giętkości, dzięki której podołała przez wieki godzić cztery, często skłócone ze sobą narody, i nawet różne systemy prawne. To szczęsne królestwo chlubi się ciągłością prawną, jaką nie mogą się poszczycić współczesne nam państwa: każdy akt prawny obowiązuje tutaj tak długo, aż nie zostanie odwołany przez inny akt prawny wydany przez westminsterski parlament. Parlament jest jedyną legislaturą, autentycznie niezależne sądownictwo stoi na straży interpretacji istniejących praw, a Rząd Jej Królewskiej Mości jest jedynie władzą wykonawczą.
W sercu tego systemu leży Izba Gmin, ze swymi hałaśliwymi debatami, w których pomimo pozornego chaosu i bezładu, projekty ustaw poddane są skutecznie wnikliwej, bo często nieprzyjaznej, lustracji. Pomimo zewnętrznych przejawów antagonizmu, posłowie zwracają się do siebie wzajem z wyszukaną grzecznością. Styl brytyjskiej debaty politycznej jest konfrontacyjny, po jednej stronie Rząd, naprzeciw oficjalna Opozycja oraz mniejsze partie opozycyjne, nie ma w Izbie Gmin miejsca na szeroki wachlarz, od lewa do prawa, na wzór jakobińskich zgromadzeń. Na straży archaicznych procedur i starodawnych zwyczajów stoi speaker (odpowiednik marszałka sejmu), jako neutralny arbiter w sporach, wedle parlamentarnego powiedzenia, „speaker jest rozjemcą, a nie graczem”. Jego obiektywna bezstronność musi być całkowicie poza wszelkim podejrzeniem, tylko w ten sposób może kontynuować swą rolę z poparciem całej Izby.
Brytyjski system elekcji, w którym każdy okręg wyborczy wybiera jednego posła bez odniesienia do proporcji głosów oddanych na partię w całym kraju, owocuje zazwyczaj wyraźną większością parlamentarną, ale od 2010 roku, trzykrotnie już, zwycięzcy nie uzyskali wyraźnej większości (wyjątkiem był rząd Camerona z roku 2015, ale jego przewaga w Izbie była nadal znikoma). A jednak sceny, których byliśmy świadkami w ubiegłym tygodniu, nie dadzą się wytłumaczyć faktem, że administracja Johnsona jest rządem mniejszościowym. Są one wynikiem rosnącego napięcia między skrajnie lewicowymi elitami brytyjskimi, reprezentowanymi przez histeryczne media, z państwową BBC na czele, a większością elektoratu, który głosował za odejściem z europejskiej niuni. Ponad 400 okręgów wyborczych (z 650) głosowało za odejściem z niuni, ale 480 posłów głosowało osobiście za pozostaniem, a wśród nich John Bercow czyli speaker. Efektem tej uderzającej dysproporcji są trzyletnie przepychanki w parlamencie i nasilające się próby storpedowania odejścia z niuni w jakiejkolwiek postaci.
Główną rolę w tym haniebnym spektaklu odegrał Bercow. Używał najbardziej tajemniczych precedensów, by zdławić wysiłki zwolenników odejścia, ale jednocześnie odrzucał ustalone wielowiekową tradycją konwencje parlamentarne, by wspomóc proponentów pozostania. Jego barwny, choć nieparlamentarny język (I couldn’t give a flying flamingo what your view is!) uczynił z niego popularną postać wśród lewicy, ale zniszczył całkowicie wszelkie pozory bezstronności; podał w wątpliwość pojęcia speakera jako arbitra i strażnika parlamentarnych procedur. Bercow miał na szybie swego auta nalepkę ze słowami Bollocks to Brexit (co w wolnym przekładzie znaczyłoby „chromolę Brexit”, ale jest bez porównania bardziej ordynarne). Zapytany o to w Izbie, odparł, że samochód należy do jego żony.
Takie jest polityczne tło zajść z ubiegłych tygodni. Ale dodajmy do tego, że gospodarka, która kwitła pod zarządem Torysów, jest w stanie stagnacji, ponieważ od trzech lat nikt nie wie, jak będą wyglądały przyszłe relacje z kontynentem. Londyńska giełda, gdzie handluje się akcjami wielu firm o globalnym zasięgu, straciła potencjalnie lukratywny kontrakt na akcje saudyjskiej Aramco. Zarządcy funduszów globalnych wycofują pieniądze z firm brytyjskich, bo nie rozumieją, co się dzieje w tym kraju i mają obawy, czy rządy prawa mogą być zachowane. I wreszcie, funt szterling, niegdyś potężna, rezerwowa waluta całego świata, przypomina bardziej pieniądz bananowej republiki niż jedną z najstarszych walut na świecie, za którą stoi pierwszy centralny bank w historii.
Nowo wybrany premier, Boris Johnson, wystąpił z propozycją zamknięcia sesji parlamentu, w archaicznej terminologii Pałacu Westminsterskiego znaną pod nazwą proroguing (nie mylić z „pierogi”). Jest to normalna procedura, która odbywa się zazwyczaj raz w roku (na ogół w maju, choć niekoniecznie) i sprowadza się do zamknięcia sesji Parlamentu, który po przerwie wraca, by wysłuchać tzw. Mowy Tronowej, w której Królowa ogłasza projekty legislacyjne rządu na następną sesję. Zważywszy, że ostatnia sesja trwała od czerwca 2017 roku (była to najdłuższa sesja parlamentu od połowy XVII wieku, kiedy Anglia pogrążona była w krwawej wojnie domowej), nie ma nic nadzwyczajnego w jej oficjalnym zamknięciu po ponad dwóch latach. Czas zawieszenia parlamentu jest wprawdzie długi, ponad miesiąc, ale zawiera w sobie tygodnie zarezerwowane dla konferencji partyjnych, kiedy i tak nie byłoby posiedzeń w Izbie. John Major zawiesił parlament na dłużej w roku 1997, choć tamten czas objął też wybory.
Pomimo to jednak, rząd Borisa Johnsona został oskarżony o „pogwałcenie prawa”, o „konstytucyjną zniewagę” i ciupasem podano go do sądu (w Szkocji i, osobno, w Anglii). Bezstronny speaker przyłączył się do głosów zarzucających premierowi dyktatorskie tendencje, protestował otwarcie przeciw próbom uciszenia parlamentu. Gwiazdy filmu i telewizji, pisarze, komicy oraz ludzie sławni tylko z tego, że są sławni, wszyscy przyłączyli się do chóru oburzenia. Sławny lewacki powieściopisarz, Philip Pullman, napisał, że Johnson „kojarzy mu się ze sznurem i najbliższą latarnią”. Bercow nawyzywał w Izbie posłowi konserwatywnemu, który ośmielił się go skrytykować. Pod koniec długiej debaty na zakończenie sesji, odmówił początkowo opuszczenia Izby, nie powstrzymał protestujących posłów lejburzystowskich, a wręcz podjudzał ich do demonstracji. Czerwona część opozycji parlamentarnej uczyniła z zawieszenia sesji casus belli. Nie myślałem, że usłyszę w życiu śpiewy w czcigodnej Izbie Gmin, doczekałem jednak gromkiego wykonania „Czerwonego sztandaru”. Było też wiele wygrażania pięściami i wrzasków pod adresem praworządnych posłów.
Tymczasem angielski sąd odrzucił sprawę przeciw rządowi (sponsorowaną m.in. przez byłego konserwatywnego premiera, Johna Major), ale szkocki sąd ogłosił, że zawieszenie sesji było bezprawne! Konsekwencje tej czysto politycznej decyzji sądu w Edynburgu, są trudne do objęcia. Tego rodzaju polityzacja sądownictwa nieuchronnie obniży zaufanie społeczeństwa do sądów w ogóle, ale także do praworządności jako takiej. Na dodatek, zaostrza to, i tak już napięte, stosunki między Szkocją i Anglią – najważniejszych dwóch krajów Coraz Mniej Zjednoczonego Królestwa.
Kilkudziesięciu posłów konserwatywnych głosowało przeciw rządowi i albo odeszło, albo zostało usuniętych z partii. Wielu byłych ministrów (zasiadających teraz w Izbie Lordów) oraz dwaj byli kanclerze, ogłosili, że głosować będą przeciw rządowi Johnsona, zarówno w Parlamencie, jak i w generalnych wyborach. Ale „przeciw rządowi”, to znaczy naprawdę jak? Johnson prowadzi wprawdzie w ankietach popularności, ale jeżeli nie zdobędzie absolutnej większości w wyborach, to jedyną alternatywą będzie rząd komunistów Corbyna.
Nie mam cierpliwości dla ludzi, porównujących Borisa Johnsona do Trumpa. Ten pierwszy jest inteligentnym, wykształconym, elokwentnym, myślącym człowiekiem, a drugi jest półgłówkiem, który nie potrafi sklecić dwóch zdań. Jeden z czytelników naszej witryny wyraził głęboką opinię, że łączy ich ten sam fryzjer. Nie, Panie Przemku, Trump ma ufryzowaną, pomarańczową czuprynę, z trwałą ondulacją, zaczesaną z rozmachem forehandu Rafaela Nadala, a Johnson ma naturalnie jasne włosy, ostrzyżone – raczej ujmująco, z mojego punktu widzenia – byle jak, ponieważ nie przywiązuje do tego zbyt wielkiej wagi. Johnson należy do liberalnego skrzydła swej partii, więc jest pod wieloma względami odległy od mojego ideału tradycyjnego konserwatyzmu, ale media brytyjskie uczyniły z niego „skrajną prawicę”, nazywają go otwarcie „rasistowskim zbirem” i „patologicznym kłamcą”, wedle wszelkich zasad stalinowskiej terminologii: każdy z kim się nie zgadzamy, musi być faszystą.
Dochodzimy tu do istoty wydarzeń w Londynie. Nieświęte przymierze lewicujących konserwatystów, lewackich mediów, goszystowskich elit, różowych, zielonych, żółtych i szarych partii politycznych, z otwarcie czerwonymi, tj. ze skrajnie bolszewickim odłamem partii lejburzystowskiej pod wodzą Corbyna i McDonnella – jest jedyną alternatywą wobec Johnsona. Głosowanie przeciw rządowi otwiera bowiem jednoznacznie drogę Corbynowi. Corbyn mówi bez żenady, że „odda prywatne firmy w ręce robotników” – wiemy, jak to wygląda w rzeczywistości. McDonnell zapowiedział, że prywatni lokatorzy będą mieli „prawo do wykupienia mieszkań”, co oznacza wywłaszczenie legalnych właścicieli – wiemy, jak to wygląda. Dodał wczoraj, że uwięzi wszystkich doradców podatkowych – wiemy, czym się kończy tego rodzaju proskrypcja. Upadek gospodarczy, załamanie rządów prawa, odpływ kapitału, wypłynięcie na wierzch najgorszych szumowin, dyktatura w imię mitycznej większości, a w dalszej perspektywie braki w zaopatrzeniu i głód – tak to wygląda w rzeczywistości.
Ale John Bercow (członek partii Torysów), John Major (były premier), Ken Clarke i Philip Hammond (byli konserwatywni kanclerze) i wielu, wielu innych, widzą wroga tylko na prawicy. Gotowi są bronić praw parlamentu i ducha demokracji, przeciw „rządowym dyktatom”. Podobnie jak politycy rosyjscy w roku 1917 widzieli wroga tylko z prawej strony, i w ten sposób, zwalczając Korniłowa i kontrrewolucję, otwierali tylko drogę bolszewizmowi, tak samo dziś w Anglii, niesmaczne koligacje parlamentarne między konserwatywnymi „obrońcami demokracji” (pomimo niekiedy najlepszych intencji), a bolszewikami w rodzaju McDonnella, otworzyć mogą szeroko bramę do władzy Corbynowi i jego bolszewickim wesołkom. A bolszewicy, raz dopuszczeni do władzy, łatwo tej władzy nie oddają.
W ten sposób dopełzliśmy do sytuacji, w której okrzyk „Lewa wolna!” mógł się rozejść w dostojnych i wiekowych murach Pałacu Westminsterskiego w Londynie.
Prześlij znajomemu
Panie Michale,
Wrzawa (co zastanawiające i charakterystyczne: wręcz paniczna) i zwarcie szeregów (od członków parlamentu zaczynając, przechodząc przez członka rodziny Premiera na mediach kończąc a zostawiając na razie Elżbietę na boku) przeciw Borysowi, a raczej bardziej przeciw realnej groźbie wyprowadzenia Brytanii z niuni (zdecydowanie realniejszej niż za rządów poprzedniej pani premier) wskazywałaby na… no właśnie na co? Na to, że Brytania wychodząc z niuni ma szansę wyrwania się z ram wspólnego, komunistycznego domu rozciągającego się od Atlantyku po Władywostok? Czy też może cała to zabawa z brexitem to długofalowy plan komunistów obliczony na osadzenie właśnie Corbyna?
Prawdę powiedziawszy ani jedno ani drugie do mnie nie przemawia. Pierwsza opcja dlatego nie ponieważ, przyjmując za rzecz dokonaną budowę wspólnego, komunistycznego domu oraz będąc pewnym o całkowitym podporządkowaniu komunistom mediów i inteligencji powinno być im dokładnie obojętne czy Brytania jest w niuni czy jest też poza nią.
Druga opcja wydaje się być zbyt misterna i zbyt długotrwała. Znowu, mając w rękach i media i inteligencję nie powinno sprawić komunistom kłopotu wyniesienie Corbyna do pełni władzy w szybszy sposób.
Drogi Panie Gniewoju,
Nie sądzę, żeby próba odejścia od sowieckiej jaczejki brukselskiej była planem Moskwy. Nie trzeba ulegać złudzeniom, że wszystko, co tylko może się wydarzyć na świecie, jest wynikiem aktywnych działań sowieckich.
Już sam fakt, że Corbyn jest liderem lejburzystów, musi być nieoczekiwaną premią dla sowieciarzy. Czysty przypadek, arogancja i brak rozumu politycznego ze strony tzw. „blairites” czyli dominującej przez lata frakcji socjaldemokratycznej, doprowadziły do jego zwycięstwa.
Nikt, absolutnie nikt, nie mógł przewidzieć tego, co nawyprawiał parlament londyński w ciągu ostatnich trzech lat. Absolutnie nikt. Ani dziennikarze, ani politycy, ani analitycy, ani akademicy – nikt nie przewidział takiego obrotu spraw.
Siła leninowskiej Metody polega jednak na wykorzystywaniu sytuacji, a tam, gdzie próbują ją stworzyć, to często im się nie udaje. II wojna jest tu dobrym przykładem: Stalin próbował stworzyć sytuację, w której Hitler wykrwawi się w wojnie z Zachodem, a to on sam musiał się wykrwawić w wojnie z Hitlerem (metaforycznie). Ale jak genialnie wykorzystał tę zmienioną sytuację.
Tu chyba jest podobnie, choć na mniejszą skalę. Niunia jest narzędziem w rękach Putina, ale nie mógł się spodziewać dzisiejszych okoliczności. Pomimo to, odejście UK – obojętne, czy się w końcu uda, czy nie – osłabia niunię, więc jest mu na rękę.
Tak mi się wydaje.
Panie Michale,
nie potrafię do końca zrozumieć. Tu mnie Pan trochę zaskoczył „Nie trzeba ulegać złudzeniom, że wszystko, co tylko może się wydarzyć na świecie, jest wynikiem aktywnych działań sowieckich.” A tu jeszcze bardziej, skoro „niunia” , jak zwykł Pan określać UE,jest narzędziem w rękach Putina, to czy jej osłabianie jest mu doprawdy na rękę? Osłabiać swoje narzędzie? To tak jak tępienie noża przed pokrojeniem chleba.
Obserwuję z daleka dziwne zachowania parlamentu i rządu brytyjskiego. Tak trochę „chcę, ale boję się”. Dziwne, ja nie pojmuję.
Przy okazji, zadziwia mnie też udana próba w polskim sejmie przełożenia ostatniego posiedzenia na parę dni po wyborach. W sytuacji gdy partia rządząca ma większość bezwzględną i sądy pod kontrolą. Sytuacja doprawdy niespotykana. To tak dodatkowo, rozumiejąc, że nie uznaje Pan suwerenności Polski i legalności czy zasadności wyborów w zniewolonym kraju. Czy też demokracji w ogóle.
Cha, cha, bardzo dobre! Jakiego rodzaju narzędziem jest niunia, Panie Przemku? Czy jest narzędziem w rodzaju Gomułki? Czy raczej bardziej jak Mitterand I Brandt?
Nie wiem, czego się Pan boi, nie rozumiem, czego Pan chce od brytyjskiego parlamentu. Natomiast co do prlowskiego szejmu, to mnie to mało interesuje.
Panie Michale,
Gwoli wyjaśnienia. To nie ja się boję, przytoczyłem słowa starej piosenki( tekst chyba Hemara) w odniesieniu do, widzianego z dalekiej perspektywy, zachowania brytyjskiego parlamentu i rządu (rządów). Tak wiem, przyganiał kocioł garnkowi. Kto kocioł a kto garnek przyszłość pokaże. Jeżeli ma to jakiekolwiek znaczenie. Inna sprawa, że też mnie to mało interesuje.
Drogi Panie Przemku,
Doprawdy zdaję sobie sprawę, że to cytat, a nawet znam przedwojenną piosenkę, z której pochodzi, ale przecież moje pytanie nie dotyczyło pochodzenia Pańskich słów – tylko ich treści. Jest obojętne, czy Pan przytacza – mnie się zdarza cytować, kiedyś nawet wyrzucał mi Pan ilość cudzysłowów, które skrzętnie Pan zliczył – czy improwizuje, czy Pan się odwołuje, czy przywołuje na poparcie, w każdym wypadku należy zastosować prosty test adekwatności wypowiedzi do poruszanego tematu.
Pozwolę sobie zatem ponowić moje pytanie: czego Pan trochę „chce, ale boi się”, obserwując „z daleka dziwne zachowania parlamentu i rządu brytyjskiego”? Próbując wniknąć w treść Pańskiej wypowiedzi, zastanawiam się, czy może Pan „chce” np. zrozumieć, czego Pan nie rozumie. To byłoby szlachetne, ale przeczą takiej hipotezie Pańskie słowa, że mało to Pana interesuje. Racjonalnie na to patrząc, dochodzę do wniosku, że nie można chcieć zrozumieć czegoś, co nas nie interesuje, ale mogę się mylić w tym względzie. Niechże mnie Pan oświeci.
Natomiast, czego się Pan boi „obserwując z daleka dziwne zachowania parlamentu i rządu brytyjskiego”, to już przekracza moje skromne możliwości intelektualne. Po pierwsze, rząd tego kraju próbuje wprowadzić w życie wynik referendum, w obliczu ogromnej opozycji ze strony parlamentu i mediów. Czy to jest dziwne? Przeciwieństwo raczej wydawałoby się dziwne, ale znowu: może Pan mi to wyjaśni? A po drugie i ważniejsze, czego się można bać, obserwując to za daleka? Wszelkie możliwe wyjaśnienia tej zagadki wydają mi się dość absurdalne i być może niesprawiedliwe wobec Pana.
Niechże mnie Pan zatem nie zostawia w tak haniebnej niewiedzy i iluminuje te ciemne zakamarki.
Panie Michale,
Podany przez Pana przykład przygotowań do Drugiej Wojny Światowej jest ciekawy ale, według mnie, nie przystaje ani do powojennego czterdziestolecia, ani do obecnej sytuacji wytworzonej przez brytyjskie referendum. W powojennym okresie to nie kto inny ale właśnie sowieciarze kreowali rzeczywistość i to nie tylko w Europie ale szli szeroką ława: Ameryka Płd., Afryka, Azja wszędzie tam to oni nadawali ton. Po coś ostatecznie zdecydowali się „złożyć” komunizm i to nie gdzie indziej ale we własnym mateczniku. Przecież nie po to żeby zostawić Europę samej sobie. Jeżeli pozornie oddali pole to tylko po to by zbliżyć się do swego celu. Poza tym Wielka Brytania to nie jest jakiś tam grajdołek, powiatowej rangi Pcim Dolny. Gdzie indziej jak nie właśnie tam mieli by przybliżać się do swego celu a jeżeli tak to miejsca na przypadek w rozgrywce Wielka Brytania – niunia nie ma.
Przyznam, że podobnie jak Pan Przemek nie rozumiem Pana stwierdzenia, według której sowieciarzom miałoby zależeć na osłabieniu niunii. Czyżby ten twór stanowił jakąś siłę przeciwną im działaniom?
Drogi Panie Gniewoju,
Mój przykład nie miał przystawać – a ma Pan rację, że nie przystaje – a tylko ilustrować: nawet wówczas, gdy próbują wywoływać przebieg wydarzeń, często im się to nie udaje, a pomimo to potrafią wykorzystać niekorzystny obrót spraw na swoją korzyść. Tylko o tę analogię mi szło.
A poza tym ma Pan, rzecz jasna, rację. Nie ma porównania między dzisiejszą sytuacją w Londynie, a 20 września przed 80 laty np. w Łucku. Tam ludzie miotali się, żeby ratować życie, a tu stawka jest na razie tylko o wygody.
Sowieciarze z całą pewnością mącili na całym świecie po to, żeby wykreować reżymy i sytuacje sobie na rękę. Bardzo często „oddawali pole”, jak Pan to trafnie nazywa, by zwiększyć swoje szanse na przyszłość. Mao np. był wściekły, kiedy Stalin postanowił poprzeć Kuomintang, a nie jego, ale Stalin słusznie kalkulował, że komuniści wzmocnią się pod luźną władzą Czang Kai-szeka. Ale to nie znaczy, że Stalin zaplanował długi marsz, wielki skok naprzód i rewolucję kulturalną.
Miejsca na przypadek w rozgrywce jest właśnie mnóstwo. Miejsca na postępowanie rozumne lub głupie, na działanie wolne bądź niewolnictwo, na odwagę albo bierny ześlizg.
Ja z kolei nie rozumiem, czego Panowie nie rozumieją. Kiereński był eserem czyli socjalistą i rewolucjonistą, a czy Leninowi zależało, żeby był mocny? Trocki był bolszewikiem, a czy Stalin chciał go widzieć silnym? Niunia wykonuje ich pracę w Europie, ale niunia ma swoje cele, niezależne od celów komunizmu. Z pewnością zamierzają ją wykorzystać (w tym sensie, jest narzędziem w ich rękach), ale wolą ją widzieć osłabioną i miękką, a bez Wielkiej Brytanii będzie słabsza i uczyni Europę ochłapem dla bolszewickiego monstrum. Nie, żeby Zjednoczone Królestwo było całkowicie odporne na sowietyzm, ale przynajmniej się opiera niuni.
Niechże Pan powie, czego Pan nie rozumie? Jakoś nie udaje mi się przekonać Panów do oświecenia mnie. Przecież jest zupełnie możliwe, że plotę, jak Piekarski na mękach, a jeśli mi to Panowie wykażą, to pokłonię się i podziękuję, że moje błędy zostały naprawione.
Panie Michale,
Pana słowa o „słabej niunii” zrozumiałem w ten sposób, że sowieciarze dążą do jej osłabienia przez jej podział. Nie przyszła mi do głowy interpretacja, teraz oczywista i nie budząca najmniejszego zastrzeżenia: niunia zjednoczona ale słaba swą spolegliwością wobec nich. Proszę wybaczyć nieporozumienie.
Panie Gniewoju,
Nie ma czego wybaczać. Zastanawiamy się wspólnie, wypowiadamy opinie po to, żeby dojść do jakichś wniosków.
Europa zintegrowana to Europa zglajchszaltowana, a jako taka bardziej podatna na sowieckie wpływy. Wielka Brytania opierała się tej integracji, bez niej integracja będzie postępować coraz prędzej.
Szanowny Panie Michale,
Będę wdzięczny za jakieś wieści z Wyspy. Lada dzień wybory
Drogi Panie Toomaszu,
Pogoda paskudna. Zimno przenikliwe, choć dobrze powyżej zera, ale klimat taki parszywy. Do tego leje co chwila. Panu Bogu dziękować za to globalne ocieplenie, wyobrażam sobie, jak by było zimno bez tego.
A wybory? Kampania nudna, jak flaki z olejem. Gdyby nie ten polski kucharz, który z rybim rogiem w ręku zaatakował terrorystę, to nuda równomiernie rozlałaby się wszędzie. Corbyn Hood jest daleko w tyle wedle badań opinii, ale po pierwsze, nie inaczej było 2 lata temu, a po drugie, zbliża się powoli do Torysów. Co robić z demokracją? Tak to jest, jak oddać poważne sprawy pod głosowanie ludzi, którzy głównie głosują na „Wielkie Brytyjskie Ciasto”.
A u nas nie ma globalnego ocieplenia. Lekki mróz, trochę śniegu. Cudownie. Zima. U nas też demokracja… Tfu.
Czy różnica między panami BJ i DT nie wynika przypadkiem z faktu, że jeden JEST Żydem, a drugi tylko BARDZO SIĘ STARA NIM BYĆ?
BJ Penn? Jest Żydem? Nie powiedziałby mu tego Pan prosto w oczy. Aaa! Czyżby chodziło Panu o Trumpa i Johnsona? Głęboka myśl. Boris jest Żydem tylko w nazistowskim sensie tego słowa, wedle którego każdy, kto miałby w drzewie genealogicznym choćby jednego przodka, który sam miałby ociupinkę żydowskiej krwi jest gudłaj i tyle. Mnie osobiście nie interesuje czyjekolwiek pochodzenie, np. moich interlokutorów, a bardziej zajmuje mnnie CO mają do powiedzenia. Jeżeli Panu się wydaje, że Pan nie jest sam odpowiedzialny za wyrażane przez siebie poglądy, a jest tylko wypadkową swojego pochodzenia, to Pańskie poglądy byłyby wówczas pozbawione wszelkiego znaczenia, jako zdeterminowane z góry. Sądzę jednak, że doszedł Pan do nich sam na drodze racjonalnych przemyśleń, a nie w wyniku tego, kim była Pańska prababcia.
Rzecz jasna, mogę się mylić.
A Trump? Mój Boże! To jest dziecko we mgle. Tylko co to ma wspólnego z tematem?