Nowy, wspaniały peerel czyli tryumf ześlizgu
17 komentarzy Published 5 czerwca 2014    | 
Gdy Redakcja Wydawnictwa Podziemnego zaproponowała „uhonorowanie tej doniosłej chwili w historii prlu”, w pierwszej chwili mnie to zaskoczyło. Odczuwając narastającą falę propagandy wielbiącej „upadek komunizmu” i „odzyskaną wolność” pragnąłem jak najbardziej się od tego tematu oderwać. O czym tu mówić albo pisać? Wylewać żale, narzekać i/lub dawać upust sarkazmowi? Dla mnie to przecież ćwierćwiecze zwycięstwa bolszewickiego neo-NEPu – mojej osobistej klęski, bowiem sprawa, na której mi zależało i zależy okazała się przegrana na długie lata. To zwycięstwo bolszewików jest na tyle skuteczne, że dziś tylko nieliczni dostrzegają i rozumieją co się naprawdę wydarzyło, prowokację nazywają prowokacją, a podstęp podstępem. Pisać dla tych nielicznych, którzy to wszystko dobrze wiedzą? Czy w takiej sytuacji, akurat teraz, jest sens odnosić się do tego?
Po chwili zastanowienia, uświadomiłem sobie jednak, że, czy ja tego chcę czy nie chcę, rzeczywistość jest taka, że efekty 25 lat trwania pierestrojki (poprzedzonej kilkoma latami „uwertury” nie będącej przecież oddzielnym dziełem, jak to czasem ma miejsce), choć katastrofalne dla antykomunistycznej sprawy, można i należy spróbować ocenić oraz wyciągnąć z tego wnioski. Po to, aby mimo wszystko tę sprawę podtrzymać, nawet jeśli będzie to sprawa tylko dla owych nielicznych, którzy prowokacji nie ulegli. Sukces bolszewików jest ogromny i choć jest bardzo przykry dla nas – ich wrogów, powinien stanowić przedmiot dyskusji i analizy. Chodzi przecież o poznanie prawdy. Po to, jak mi się zdaje, istnieje niniejsza witryna.
*
W październiku 1988 roku, na skwerze przed wejściem na Uniwersytet Warszawski pojawiły się stoiska z wydawnictwami podziemnymi. Komuniści na to nie reagowali (co mnie wtedy nie zastanawiało – byłem bardzo naiwny), więc było ich z każdym dniem coraz więcej. Na koniec roku był tam już prawdziwy kiermasz – cała polityczna paleta anty-ustrojowego Podziemia. Dzięki temu, że była tam też prasa otwarcie antykomunistyczna, a jej kolporterzy też byli antykomunistami, dowiedziałem się o „magdalence” na tyle dużo, żeby na czas zorientować się w kwestii polskiej odsłony pierestrojki. Po raz pierwszy przeczytałem też wówczas kilka świeżo wydanych w Podziemiu książek Józefa Mackiewicza, w tym Zwycięstwo prowokacji. Mimo wszystko jednak, nie odbierałem jeszcze wydarzeń pesymistycznie. Tych, którzy radykalnie sprzeciwiali się komunistom nie brakowało, a wśród nich było sporo głośnych nazwisk i antykomunistycznych grup politycznych. Uczestnicząc w 30-50. osobowych demonstracjach anty-okrągłostołowych i antykomunistycznych pod hasłem „Nie ma pojednania!”, pocieszałem się, że jest to mimo wszystko jakaś siła, choć nie miała ona wtedy wielkiego „wzięcia”. Przeciwko niej stanęli nie tyle bolszewicy co „nasi” – solidarnościowcy. W rezultacie tego faktu, podczas tych demonstracji na chodnikach Krakowskiego Przedmieścia stali Warszawiacy wygrażając nam albo w najlepszym razie pukając się w czoło (było to niezapomniane przeżycie, które raz na zawsze wyleczyło mnie z wiary w tzw. mądrość narodu). Komuniści nie musieli nic z tymi demonstracjami robić, Polacy sami odrzucali naszą alternatywę. Łamaliśmy przecież jedność peerelowskiej opozycji i występowaliśmy przeciwko temu co mówią i robią „przedstawiciele narodu”. Psuliśmy ludowi piękną wizję przyszłości, ale nikt z nas wówczas o to nie dbał bowiem byliśmy przeświadczeni, że nasza postawa jest nakazem chwili.
Wkrótce jednak nadeszły „niekonfrontacyjne wybory” i zaczęła się zabawa w „wolną Polskę”, która trwa do dziś. Permanentna pierestrojka, z „upadkiem komunizmu” na samym szczycie. Przykro było patrzeć jak środowiska antykomunistyczne po kolei się wykruszają. Po roku już praktycznie nikt nie występował przeciwko nowemu-staremu tworowi, uzgodnionemu w czekistowskiej willi. Co najwyżej przeciwko komunistom, którzy jednak w oczach Polaków rozwiewali się szybko niczym poranna mgła. Na koniec wystarczyło (p)oddanie insygniów niegdyś wolnej Polski, czemu niemal wszyscy Polacy zgodnie przyklasnęli. Bolszewicy „wyprowadzili sztandary”, czerwona armia sowiecka wyjechała ze swoich baz, czerwona armia polska pozostała w swoich bazach, polscy czekiści pozostali na swoich miejscach. Nikt nie szukał prawdziwej odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się stało i co właściwie się stało. Wystarczył propagandowy bełkot o gospodarczym, politycznym i militarnym zawaleniu się komunizmu. Antykomunizm polski, który dążył do kontrrewolucji przestał istnieć, gdy zdecydowana większość antykomunistów porzuciła go jako swoją polityczną tożsamość. Od tej chwili zaczęło się liczyć tylko „poprawianie” „zmodernizowanego”, zaakceptowanego i nazwanego „wolną Polską” systemu. Trwa on w najlepsze. Co najwyżej problem sprowadza się do biadolenia nad potrzebą dekomunizacji, która w warunkach, gdy bolszewicy dalej kontrolują rozgrywkę, jest z góry skazana na porażkę. Tak też kończą się jej próby. A na co dzień fikcja i gra pozorów, czyli jak to pod bolszewikami. Ale jest przecież lepiej! Można wreszcie wyjeżdżać bez wizy za granicę do szybko bolszewizującej się (także dzięki peerelowi) reszty Europy. Jest „wolny rynek” kontrolowany, gdzie „każdy może”, ale nikomu poza bolszewikami się nie udaje. Bolszewicy to dzisiejsi kapitaliści i tak dalej.
Jestem zdania, że jeśli ktoś poważnie traktuje to co napisał Józef Mackiewicz i odwołuje się do jego poglądów, powinien postępować konsekwentnie w odniesieniu do tego wyboru. Mackiewicz był bowiem kontrrewolucjonistą konsekwentnym w słowach i w czynach. Nie dożył pierestrojki (jej jawnej fazy), ale na tyle dobrze opisał strategię i sposoby działań bolszewików, aby można było uznać, że jego zdanie na ten temat nie różniłoby się zbytnio od tego, które przedstawił odnośnie poprzedniej wielkiej prowokacji komunistycznej w peerelu, czyli „Polskiego Października”. Odnosząc się do niej w Zwycięstwie prowokacji, określił ją wprost jako „najnowsze wydanie NEPu”, zaś w dopisku z 27. czerwca 1981 dodał:
W późniejszych latach wzór ten zostanie powtórzony. Tyle, że „duumwirat Gomułka – Wyszyński” przeistoczy się w „triumwirat: Partia komunistyczna + Opozycja (przywódca „Solidarności” Lech Wałęsa) + Kościół Katolicki (papież, Jan Paweł II)” (Rozdział: Druga wielka prowokacja. Technika dezinformacji).
Tak też się wkrótce stało, nie dalej niż dekadę później. Nie mam wątpliwości, że ówcześni antykomuniści dobrze zdawali sobie sprawę z komunistycznego podstępu, o czym świadczy przecież ich zdecydowana i radykalna postawa w tamtym czasie. Czym więc wytłumaczyć nieodległe w czasie, porzucenie przez nich dotychczasowej tożsamości i wzięcie czynnego udziału w prowokacji komunistycznego wroga? Uznaniem jej za wydarzenie autentyczne, przed czym dopiero co sami przestrzegali? Wallenrodyzmem? Czy nie słyszeli o NEP-ie i o „Truście”? Zapomnieli o tej nauczce? Czy może stwierdzili, że na pokonanie bolszewików nie ma szans i zwyczajnie się im poddali? Dlaczego wobec tego, tak wielu z nich woła dziś wielkim głosem, że ustrój polityczny, do którego przystąpili i któremu pomagają trwać to „peerel-bis” tzn. mniej więcej ten sam twór, co ćwierć wieku wcześniej? Dlaczego go nie odrzucają lecz przeciwnie, uczestniczą w jego strukturach, a tym którzy gotowi są słuchać ich zaleceń każą jeszcze bardziej angażować się w tak wykreowaną „politykę”?
Jest jeszcze możliwe i to, że przeważyło u nich wishful thinking i stali się polrealistami. Jeśli tak, to skąd wzięła się taka zmiana postawy – odrzucenie przez nich antykomunistycznej tożsamości? Na pewno nie z lektury Józefa Mackiewicza. Sądzę, że mogło wziąć się stąd, że ponad antykomunizm postawili inną sprawę, sprawę narodową. Przenieśli ją na pierwszy plan, gdy tylko antykomunizm pozornie przestał być przydatny. Jako swój główny oręż przyjęli bardzo wąsko pojęty patriotyzm. Pojęty bardzo wąsko dlatego, że de facto sprowadzony do nacjonalizmu. Przyjęcie takiej postawy skutkuje tym, że najważniejszy staje się doraźny interes własnego narodu „tu i teraz” a nie interes w szerszym kontekście. Tym szerszym kontekstem jest rzeczywistość: fakt, że Polacy mogą skutecznie odzyskać wolność tylko po wspólnym pokonaniu bolszewickiej zarazy wraz z innymi narodami. Jednak, wedle postawy polrealistyczno-nacjonalistycznej, wszystko ma być zgodne z ustaloną kalką:
1. Sprawa polska, w każdej chwili ma być ponad wszystko inne niezależnie od sytuacji.
2. Bierzmy sprawy takimi jakimi wydają się być, a nie takimi jakimi są. Nie było żadnego podstępu – komunizm upadł i wszystkie działania należy do tych tez dostosować.
Nawet sowiety sprzed ponad pół wieku (czasy II wojny światowej) określa się dziś Rosją, aby tylko dopasować się do tego schematu. Polskę „wyzwalała” armia rosyjska, a nie sowiecka, to Rosja wymordowała polskich oficerów itd., itp. Dla uwiarygodnienia takich twierdzeń, miesza się też oba terminy w jednym przekazie. Dziś, gdy bolszewicy przemalowali sowiety na „Rosję” jest to szczególnie łatwe. Mniejsza o to, że czekiści to sowieci, do czego sami się otwarcie nierzadko przyznają. Liczy się to, że wśród nich są Rosjanie. Przy takim podejściu uwiarygadnia się dezinformację. Co na koniec pozostaje? Wieczne bicie narodowej piany, złorzeczenie i fantazjowanie. A bolszewicy doskonale potrafią ograć przeciwnika, który myśli takimi kategoriami i zgodnie z nimi postępuje. Wystarczy im to, aby go pokonać.
Uważam, że chcąc odtworzyć polski antykomunizm należy przede wszystkim odsunąć kwestię doraźnych interesów narodowych na drugi plan i przywrócić antykomunizm na plan pierwszy. Na tyle zdystansować się wobec narodowej sprawy aby dostrzec, że chcąc kiedykolwiek odzyskać wolną ojczyznę należy najpierw pokonać bolszewików, którzy stanowią zagrożenie dla wszystkich ludzi na świecie, a nie tylko i nie przede wszystkim dla naszego narodu. Bolszewicy globalnie traktują świat jako cel swojego podboju, więc trzeba się przed nimi bronić globalnie. Sprawa polska jest podrzędną sprawy antybolszewickiej.
*
Chciałbym jeszcze wytłumaczyć się z tytułu. Określenie „nowy, wspaniały peerel” oznacza dla mnie, że ustalony oszustwem pierestrojki ustrój jest kontynuacją peerelu – systemu władzy, który pozostając nieprzerwanie tym samym systemem od 1944/45 roku, realizuje niezmiennie te same strategiczne cele. Dlatego jest peerelem. Przy zastosowaniu narzędzi wedle wzorca leninowskiego NEP-u, został tak zmodyfikowany i zmodernizowany, aby wydawał się ustrojem zupełnie innym; aby zachowując swoją istotę, stał się atrakcyjnym na tyle aby się z nim w jak największej mierze utożsamiano; aby mogli go zaakceptować także jego dotychczasowi wrogowie. Last but not least także po to, aby stał się bardziej sprawny jako system władzy i pozwolił bolszewikom na większe zdobycze w wymiarze globalnym. Po to zastosowali prowokację pierestrojki. Jej polska realizacja nie jest niczym szczególnym, jest jedną z wielu dyrygowanych (przy otwartej kurtynie) z bolszewickiego „Kremla”, a jej specyfika wynika z wysokiego poziomu skuteczności prowokacji, w myśl zasady: im silniejsza „podkomunistyczna opozycja” tym większy sukces. Oczywiście, ta część tytułu nawiązuje także do znanej książki Aldousa Huxleya.
Dążąc do celu bolszewicy posługują się nie-bolszewikami, a nawet anty-bolszewikami, którzy ulegając ich prowokacjom rezygnują ze swojej dotychczasowej tożsamości doświadczając„wielkiego ześlizgu”. Mechanizm ten zdefiniował i opisał w swojej publicystyce Józef Mackiewicz. Termin „tryumf ześlizgu” przyjąłem (co bez wątpienia zauważy uważny czytelnik Mackiewicza) z podrozdziału broszury „TRUST” Nr 2 (Rozdział: „Tryumf Ześlizgu: Przez »opozycję« do »integracji«”). Mackiewicz opisuje w nim „pokazową kapitulację” polskiej emigracji politycznej na Zachodzie „opakowaną w szatę pokazowej »opozycji«”. Niemal równo 40 lat temu, czynnie angażując się w polityczną rozgrywkę polskich komunistów (wypowiadając się w kwestii „zmian” w „konstytucji PRL”), w ogromnej większości uznała ona ustrój komunistyczny w kraju za uprawniony, tym samym rezygnując ze swojej postawy antykomunistycznej. Przyjęła stanowisko polityczne, którego od początku jej istnienia domagali się od niej komuniści.
Taka sama sytuacja zaistniała aktualnie w odniesieniu do całości polskiego antykomunizmu. Niegdysiejsi antykomuniści zaakceptowali komunistyczną prowokację pierestrojki. Angażując się w „inny/nowy” system władzy, zdefiniowany i wykreowany przez bolszewików, definitywnie porzucili antykomunizm, jako swoją polityczną tożsamość. Wystarczyły do tego niezbyt skrywane pozory. Pomimo tego, że wielu z nich, także obecnie, deklaruje werbalnie swój wrogi stosunek do komunizmu i pomimo tego, że dobrze znają mechanizm jego „transformacji”, uczestniczą i głoszą potrzebę uczestnictwa w kolejnej wielkiej prowokacji bolszewików, oszukując siebie i innych tezą o upadku komunizmu i o odzyskaniu wolności. Choć 25 lat temu było to środowisko nieliczne, podobnie jak wcześniej antykomunistyczna emigracja polska, antykomuniści w kraju mogli wpłynąć na postawę części elit narodowych i co za tym idzie sporej liczby Polaków w przełomowych momentach prowokacji. Stanowili punkt odniesienia, jednak zrezygnowali z zachowania takiej postawy. Skapitulowali. Brak tego punktu odniesienia przynosi obecnie zgubne skutki nie tylko dla Polaków.
Prześlij znajomemu
Drogi Panie Andrzeju,
Bardzo mnie interesuje, co się działo w prlu w tamtych latach. Wyjechałem z Polski w roku 1987 i obserwowałem to z dala z rosnącym przerażeniem. Pewien mój znajomy z warszawskiego podziemia był wówczas w Londynie i, pamiętam, po dłuższej rozmowie, powiedział mi z oburzeniem: „W moim kraju obalono komunizm!” To był ostatni raz, kiedy zniżył się do rozmowy z takim abnegatem jak ja.
Wydaje mi się, że jakkolwiek z pewnością pełno jest „wspomnień kombatanckich” na temat lat 1988-1990, to nikt chyba nie zajmuje się psychlogią i mechaniką tych wydarzeń.
W dyskusji pod tekstem Darka „Na 4 czerwca” zastanawiali się Panowie nad tymi problemami, ale odniosłem wrażenie, że podkreślanie kontrastu między „profesroami” a „ludem” jest ślepą uliczką. Sowietyzacja dotyka bowiem wszystkich niezależnie od pochodzenia klasowego, niezależnie od wykształcenia, od inteligencji.
Czytam właśnie Dzienniki Iwana Bunina z czasów wojny domowej w Rosji i nie mogę wyjść z podziwu, jak bardzo jest to opis analogiczny do „Drogi donikąd”. Te same sytuacje, identyczne postaci, te same zachowania. Jest odpowiednik Karola, białogwardzista, który porzuca z dnia na dzień swą wiarę, klasę, przekonania, i przyłącza się do redakcji Gołos krasnoarmiejca, są i Konradowie i inni. A obok narrator, który ociera oczy ze zdumienia, co też się z ludźmi dzieje.
Oczywiście jest też straszna, przygnębiająca różnica między Odessą w roku 1919, Wilnem w roku 1940, a Warszawą w roku 1989. W tym ostatnim wypadku nie było żadnego terroru, żadnego przymusu, a strach był tylko o własną karierę. Strach, żeby nie umknęła okazja, żeby się załapać.
Drogi Panie Michale,
Ja to wszystko widziałem z pozycji zwykłego człowieka więc nie mam pojęcia jak to było „na górze”. To co się działo na UW dobrze pamiętam ale tam niepodzielnie „rzadzili” ludzie Michnika. Tam się spotykali i „debatowali”. Nie byłem w żadnych strukturach opozycyjnych, tylko dosłownie na chwilę udało mi się wtedy wkręcić do jednej (jak mi się zdawało antykomunistycznej) grupy. Po paru miesiacah zorientowałem się w którą stronę zmierzają (jej główny animator był później bodaj dwukrotnie ministrem w n.w. peerelu) i odszedłem od nich.
Z mojego punktu widzenia coś zmieniło się w bardzo krótkim czasie. Wszyscy ci którzy byli przeciw „okragłemu stołowi” i mówili o zdradzie, naraz zupełnie zmienili poglądy na rzeczywistość. Było to w okresie, gdy wraz z Bolkiem na peerelowską scenę mocno wkroczyli Kaczyńscy (kolejne „wybory”). A „psychlogią i mechaniką tych wydarzeń” zajęli się bolszewicy.
Odnośnie „profesorów” i „ludu” to moim zdaniem też nie ma różnicy. Myślę, że bolszewicy tworzą i ukierunkowują wektory, które powodują „przechylanie się talerza” na zasadzie: każdemu to co mu najlepiej pasuje. „Lud” dostanie demagogię i „igrzyska”, „profesorowie” dostaną „gry intelektualne” itp.
Jak ciekawostkę czy też postscriptum pozwolę sobie zaproponować zdjęcie, które zrobiłem dziś spacerując plażą po Pólwyspie Helskim (często przepływają tędy promy wycieczkowe): https://lh4.googleusercontent.com/-MLjWeQ5W-Fw/U5M4t0g1eiI/AAAAAAAAAA4/-PIJSB1WoO4/s576/W%25C3%25B3dka%2520Sloboda.JPG
To, jak mi się zdaje, jest dla wszystkich.
Na górze, na górze, na górze
Tam się żyje jak najpełniej i najdłużej.
A na dole, na dole, na dole
Szklanka wódki i razowy chleb na stole.
A my wszyscy tam i tutaj
Tłum rozdartych dusz na pół
Po huśtawce mdłość i smutek
Choćbyś nawet codzień walił głową w stół.
Tylko że mnie się nigdy nie udało w życiu spotkać tzw. zwykłego człowieka. To jest jakaś konstrukcja, której nie rozumiem, ale też konstrukcje mnie mało zajmują. Żaden człowiek nie jest zwykły, a już Pan na pewno nie.
Więc niechże Pan opowiada, jak to było pod michnikowym zarządem dusz? I na czym polegał ten kluczowy moment przemiany prlowskich smienowiechowców? Kto był ich Brusiłowem?
Panie Michale,
Pisząc „zwykły człowiek” miałem na myśli to, że nie miałem żadnych „dojść” do „środowiska”, więc i żadnej wiedzy o tym co w nim „piszczy”, szczególnie na owej „górze”. Wiedziałem tylko to co się dowiedziałem pod bramą UW i z podziemnej bibuły.
Zaś pod michnikowym zarządem dusz było tak, że oni wszyscy ogrywali teatr że niby „lud” ma jakiś wpływ wiedząc doskonale że sprawa już dawno jest załatwiona. Kiedy raz, w swojej naiwności powiedziałem coś na takim spotkaniu co nie pasowało do ich „wzorca tematycznego”, zapadła na chwilę głucha cisza po czym zaraz „przywrócono”pion” inną kwestią. „Gospodarzem domu” na UW była w owych dniach bezpieka (tajny współpracownik „Znak” czyli Boni). W „klubie myśli politycznej” znalazło się miejsce dla wielu obecnych tuzów peerelowskiej „polityki”, ze wszystkich znaczących dziś środowisk „posolidarnosciowych”.
Kluczowy moment przemiany polegał wg mnie na tym, że wszyscy „wyszli na powierzchnię”, przyjmując że jedyną opcją jest ustawienie się w nowym systemie bez zadawania pytania co do jego istoty i genezy, co było oczywiście warunkiem wstępnym otwarcia tych drzwi.
Kto był Brusiłowem? Wydaje mi się że Bolek (czyli bolszewicy). W owym czasie tzw. niepodległościowcy, wpatrzeni byli w niego jak w obrazek chociaż dobrze wiedzieli kto zacz (nie mam na myśli agenturalności tajnej ale jawną).
Drogi Panie Andrzeju,
Czasami sobie żartujemy i ja też nie mówiłem zupełnie poważnie, chociaż zwykłych ludzi nie ma, to oczywiście rozumiem, co Pan miał na myśli. W końcu komu ma być wesoło, jak nie nam, kontrewolujonierom?
Bolek nie mógł chyba być Brusiłowem, bo to agent i bolszewik od początku do końca, gdy Brusiłow był jednak carskim generałem zanim zdecydował się namawiać do „obrony Rosji” pod leninowskim butem. Ja np. myślałem, że odpowiednikiem Brusiłowa był być może Macierewicz, ale to też wydaje mi się naciągane.
Napisał Pan: „coś zmieniło się w bardzo krótkim czasie. Wszyscy ci którzy byli przeciw „okrągłemu stołowi” i mówili o zdradzie, naraz zupełnie zmienili poglądy na rzeczywistość.” Stąd moje pytanie: co się zmieniło? WIdzieli zdradę i nagle przestali widzieć. Co się zmieniło?
Zaraza jakaś, daję słowo.
Panie Michale,
Bolszewicy zastosowali niezmiernie dla nich skuteczną i sprawdzoną metodę „Szczurołapa”. W takim ujęciu trudno mi powiedziec kto pierwszy dał sygnał. Był to (jak ja to widzę) system naczyń połaczonych: od Kaczyńskich do Macierewicza, od Macierewicza do Szeremietiewa, od Szeremietiewa do Morawieckiego itd.
Zmienił się punkt widzenia, antykomunistyczni inteligenci stali się nagle „pragmatykami” pociagając za sobą struktury. Myślę, że to kwestia tego co napisałem w tekście. W miejsce sprzeciwu wobec komunizmu gremialnie przyjęto za najważniejszą zasadę „hic et nunc” dla wąsko pojętej „sprawy polskiej”. Bolszewicy rzucili na ziemię fałszywe klucze i to im wystarczyło. Wiedzieli, że to pewna zagrywka, mieli to rozprawcowane.
Panie Andrzeju,
To na pewno wyjaśnia postawę wielu, bo tylko ogromna mniejszość była antykomunistycznie nastawiona. Jest naturalnie prawdą, że wszyscy mieli „antykomunizm” na ustach. W 1981 roku nawet Michnik nazywał się „siłą antykomunistyczną”, a o ile pamiętam w 1989 roku antykomunistą ochrzcił się nagle Bolek, ale (bez wystawiania cenzurek) prawdziwego antykomunizmu tam nie bywało.
Pan Marek napisał tu kiedyś, że Macierewicz tak długo był przeciw okrągłemu stołowi, aż go zaproszono do rządu. Myślę, że coś w tym jest. Ale mnie łatwo to mówić, bo mnie nikt nigdy do żadnego rządu nie zaprosi.
Panie Michale,
No i są tego efekty. Dzisiaj jest już „antykomunizm”. Pojawiło się nowe zjawisko, coś jakby „antykomunistów patriotów”. Na przykład u Ściosa (wydaje mi się reprezentatywny i że w jakiś sposób jest blisko Macierewicza), wiara pisze że „komuna trwa” (http://bezdekretu.blogspot.com/2014/06/o-faszywym-zmartwychwstaniu-czowieka.html?showComment=1401970558788#c5514119266601114857). A w następnym zdaniu: „Jesienią wybory samorządowe, a w roku 2015, prezydenckie i parlamentarne. Co będzie, jeśli wyniki znowu zostaną sfałszowane – szatniarka z Barei: „nie mamy Pańskiego płaszcza i co nam Pan zrobi??!!!”. I na koniec konkluzja: „Mnie się zdaje, że nie ma szansy na zmianę bez jakiegoś polskiego Majdanu.”.
Ech! Faktycznie tylko ta wódka „Wolność” pozostaje. Z trójwymiarowym design-em. Przynajmniej nie będzie się pamietać co się robiło. Tylko ten kac…Ale wódki przecież nie zabraknie. Jakby co to zdobędzie się następną butelczynę.
Panie Andrzeju,
Zaraz, zaraz, zostawmy na chwilę komentarze pod cytowanym przez Pana tekstem, a skupmy się na samym tekście. Czy nie wydaje się Panu, że Ścios ewoluuje w swoich poglądach? Wyraźnie pisze tutaj o ciągłości komunistycznej prowokacji. Może warto, zamiast utyskiwać na niektórych komentujących, przeanalizować poglądy autora tamtej witryny. Czy nie ma tu czasem sojuszniczego potencjału?
Drodzy Panowie,
Czy mogę zaproponować, zeby Panowie przeanalizowali poglądy Ściosa i ich ewolucję, jeśli taka zaszła?
Wydaje mi się to fascynującym tematem i sam bym się nim chętnie zajął, ale niestety nie będzie to możliwe w najbliższym czasie. Ścios napisał książkę pt. Antykomunizm – broń utracona, w której ponoć powołuje się często na Józefa Mackiewicza. „Ponoć”, bo nie czytałem książki, ale ścierałem się kiedyś ze Ściosem na temat jego cytatów z Mackiewicza przytaczanych za jakimś Kleclem, bez ładu i składu, z nieistniejących tekstów, więc jakoś nie mam apetytu na lekturę, ale przecież może p. Orzeł ma rację, może pod wpływem lektury Mackiewicza – w przeciwieństwie do lektury Klecla – poglądy Ściosa uległy pożądanej ewolucji.
Wydaje mi się jednak, że interpretacja komentarza dokonana przez p. Andrzeja jest w zupełności słuszna: poplątanie z pomieszaniem i kompletny brak zrozumienia.
Panie Orle,
Ewoluuje ale przez cały czas w granicach, które określa peerelowska polityka. To wydaje mi się być dla niego jedyną płaszczyzną politycznej aktywności. Kiedyś nakazywał bezwzględnie chodzić na peerelowskie wybory i popierać PiS a dziś bywa wobec PiS krytyczny ale dalej mu w głowie tylko peerelowskie wybory choć każdy udział w nich powoduje, że system (który ostro werbalnie zwalcza) jeszcze bardziej krzepnie. Tego nie dostrzega lub nie chce dostrzec.
Takie rozdwojenie jaźni skutkuje tym, że nie jest konsekwentny. Pisze o „śmierci” komunizmu i jednocześnie o upadku (bez cudzysłowu) Związku Sowieckiego. Jeśli uważa, że nie było żadnego upadku komunizmu to dlaczego twierdzi że sowiety upadły? Czy w tym przypadku nie widzi ciagłości komunistycznej prowokacji? A przecież doskonale wie kto tę prowokację opracował i kto nią kierował. To jest bardzo inteligentny człowiek. Czy to co pisze ma znaczyć, że komunizm w peerelu nie upadł ale za to w sowietach jak najbardziej? To dziwna konstrukcja.
Coś mi się jednak zdaje, że to raczej jest sformułowane pod tezę, że wprawdzie tutaj jest ciągle peerel ale za to tam jest już Rosja itd. więc upadek sowietów jest jak najbardziej autentyczny. Nie potarfię doprawdy zrozumieć jak, co najwyżej dintojrę sowieckich „oligarchów”, można nazwać „walką o niepodległość Ukrainy” (Poroszenko finansował cały ten majdan, zresztą ta rozgrywka „oligarchów” jest doskonale czytelna. Sądzę wszakże, że od początku jest to jeszcze jedna prowokacja wobec wroga sowietów jakim wciąż jeszcze pozostaje tzw. Zachód).
Drogi Panie Michale,
Nie jestem stałym czytelnikiem Ściosa. Czasem zerkam na chwilę na jego blog i stąd mój komentarz. Do rzetelnej analizy zmian w jego poglądach potrzebowałbym czasu.
Pan znakomicie opisał poglądy Ściosa w swoich artykułach i nie byłbym chyba w stanie wiele dodać.
Panie Andrzeju,
Dziękuję za dobre słowo, ale zaczyna nam zagrażać atmosfera kółka wzajemnej adoracji!
Takie było moje zdanie o Ściosie, kiedy pisałem o Ósmym kręgu jego prlowskiego piekła. Jeżeli jednak p. Orzeł dostrzega ewolucję, to osobiście jestem bardzo zainteresowany.
Aleksander Ścios jest bez wątpienia ciekawym publicystą. Miałem poważne zastrzeżenia do niektórych jego wypowiedzi, ale to nie zmienia mojej oceny poziomu jego wypowiedzi, a w ostatecznej analizie to poziom sie liczy.
Panie Michale,
Zgadzam się z Panem, że Ścios to „najwyższa półka” jesli chodzi o poziom wypowiedzi (czyli intelekt). Tym bardziej więc nie potrafię zrozumieć tego, że z jednej strony dostrzega istotę w kwestii peerelu a z drugiej strony nie chce dostrzec istoty jeśli chodzi o sowiety. Przecież doskonale zdaje sobie sprawę z tego że w sowietach (litewskich, estońskich, ukraińskich, ormiańskich, gruzińskich itd.) jest peerel „do kwadratu” czyli sowiety właśnie. Tym więcej tego tam jest im więcej sowiety mają doświadczenia od peerelu i im dłużej trwają. Nie znajduję innego racjnalnego wytłumaczenia tego zjawiska niż chęć utrzymania za wszelką cenę u odbiorców „optymizmu” który „ma zastąpić Polskę” albo też postrzegania świata przede wszystkim w okurarach ideologii narodowej.
Z tym „optymizmem” jest dziś wielki problem. Stale się z tym zjawiskiem ostatnio spotykam. Przyjmując taką postawę (jakże to tak? nie ma nadziei? nadzieja zawsze powinna być – za wszelką cenę, także dążenia do prawdy. Jeśli nie my sami w wyborach to inni nam pomogą, koniunktura światowa się zmieni etc.), znane mi inteligentne i myślące samodzielnie osoby, prezentujące otwarcie dowody swojego antykomunistycznego światopoglądu (osoby, nierzadko o dużym wpływie na innych), nie chcą przyjąć do wiadomości, że udział w peerelowskiej „polityce” jest zgubny. Tego, że jeśli chcemy ten peerel pokonać to przede wszystkim nie wolno pomagać mu trwać chodząc na jego „wybory” lecz należy je ignorować po to aby ten system osłabiać. A poza tym np. krytykują ostro AK za akcję „Burza” i deklarują swój realizm.
Ja sam uległem temu 10 lat wcześniej. Będąc przez długi czas przytomnym i zdecydowanym co do swojego wyboru, przyjąłem niestety pozory za rzeczywistość i w tę peerelowską politykę dałem się wciagnąć. Na szczęście oprzytomniałem. Nie załuję mimo wszystko tego doświadczenia bo mnie dużo nauczyło, zyskałem sporą wiedzę i dużo zaobserwowałem. Uczymy się na własnych błędach.
Panie Andrzeju,
Ja się trochę zgubiłem. Czyli on uważa, że komunizm NIE upadł, ale sowiety się rozpadły? Że jest prl bis, a obok Rosja, Ukraina itp.? To rzeczywiście kompletny bełkot.
Na to wygląda Panie Michale.
I to jest jak mi się zdaje cała owa ewolucja. Przez cały czas porusza się na tej samej peerelowskiej płaszczyźnie. Ale z czasem może będzie lepiej. To przecież bardzo inteligentny bloger. Być może, w miarę postępu „postępu” będzie dalej ewoluował.
Ewolucja mojej ewolucji doprowadzi mnie niewątpliwie do docenienia ceny postępów postępu. Tak to jest. Co robić.