I
Klub Likwidacji Bola – dziwna nazwa. Nie dotyczy wcale planów zamachu na Bolka, jak mogłoby się wydawać. Jest to historia o wiele ciekawsza i poważniejsza, a nieliczne jej ślady warte są wyjęcia na światło dzienne. Klub Likwidacji Bola był zupełnie nieformalny i raczej tajny. Członkowie spotkali się oficjalnie zaledwie dwa razy w londyńskich hotelach, w Savoyu na Strandzie i w Café Royal na Piccadilly Circus w listopadzie 1919 roku. Celem członków klubu było ni mniej ni więcej, tylko obalenie bolszewickiej władzy w Rosji. „Chcieliśmy, mówiąc stylem ‘krótkiego kursu KP’: cofnąć koło historii wstecz. Mimo tak młodego wieku, Bóg mi świadkiem, chciałem szczerze.” – mówił Józef Mackiewicz o swoich wysiłkach w celu obalenia bolszewizmu. Nie sądzę, żeby Mackiewicz mógł kiedykolwiek słyszeć o Bolo Liquidation Club, ale wystarczy przeczytać opis spotkań w wileńskiej „Pralni” Tadeusza Zakrzewskiego w Drodze donikąd, żeby dostrzec, jak bliska byłaby mu idea takiego klubu.
W owych latach, już same słowa „bolszewizm” czy „bolszewicy” brzmiały tak dziwnie, tak obco, a nawet wstrętnie, że zagraniczni korespondenci uważali początkowo za stosowne przekładanie ich na użytek czytelników na „ekstremiści” lub „maksymaliści”; w innych wypadkach dla podkreślenia obcości tej dziwacznej sekty, używali rosyjskiej liczby mnogiej, „bolszewiki”, bądź osobliwie brzmiącej formy „bolszewiści”. Tylko nieliczni brytyjscy i amerykańscy antykomuniści w owym czasie używali miana „Bolo”. Jeśli dzisiejszemu polskiemu czytelnikowi wydaje się to określenie zbyt familiarne, niemalże poufałe, to jest tak nie bez powodu: większość członków klubu znała bolszewizm z pierwszej ręki, można powiedzieć – intymnie. W obiadach na rzecz likwidacji Bola wzięli udział: Stephen Alley, Rex Leeper, John Picton Bagge, Paul Dukes, George Hill i Sidney Reilly.
Stephen Alley, syn angielskiego inżyniera, urodził się w Rosji (w małym majątku pod Moskwą), gdzie skończył szkołę. Studiował następnie w Anglii i Szkocji, by powrócić do Rosji jako inżynier. Pracował między innymi przy budowie pierwszego rurociągu naftowego z Baku do portów czarnomorskich. Rzadko kto dziś pamięta, że ani Texas, ani Bliski Wschód nie były kolebką przemysłu naftowego – tylko Baku. Od wybuchu Wielkiej Wojny, Alley znalazł się w brytyjskiej SIS (Secret Intelligence Service), służył głównie w Rosji. Trzej agenci SIS, kapitan Alley, John Scale i Oswald Rayner, byli zamieszani w zabójstwo Rasputina. Rayner, bliski przyjaciel księcia Feliksa Jusupowa z czasu studiów w Oxford, był najprawdopodobniej obecny w Pałacu Jusupowych nad Mojką, gdy podczas niesławnej nocnej biesiady próbowano Rasputina otruć, zastrzelić, udusić i utopić. Wedle późniejszych wspomnień zabójców, Rasputin został postrzelony raz w brzuch (przez Jusupowa) i raz w plecy (przez Puryszkiewicza), ale post mortem wykazało, że tylko jeden strzał w czoło z bliskiej odległości był śmiertelny. Czyżby rosyjscy arystokraci nie chcieli się przyznać do oddania takiego strzału? Strzał padł zapewne z rewolweru Raynera, jedynego zawodowca wśród amatorskich zabójców.
Po kilku dniach Alley pisał do Scale’a, że ich „cele zostały osiągnięte”, reakcja na usunięcie „ciemnych sił” była pozytywna, choć stawiane były nadal niewygodne pytania na temat brytyjskiego udziału w aferze – pytania stawiał car Mikołaj we własnej osobie. Ten list, wraz z obecnością Raynera na miejscu zbrodni, są jedynymi dowodami zaangażowania SIS w zabójstwo Rasputina. Brytyjczycy operować mieli w fałszywym przekonaniu, że Rasputin reprezentuje opcję proniemiecką w carskim rządzie. Zadaniem agentów było zapewnienie nieprzerwanego udziału Rosji w wojnie, a przyczynili się raczej do przeciwnego skutku. Rasputin przepowiedział, że Mikołaj straci tron w sześć miesięcy po jego śmierci. W rzeczywistości car abdykował w 63 dni później, a w kolejny rok później bolszewicy podpisali unilateralny pokój z Niemcami.
Po bolszewickim przewrocie, Alley znalazł się w Murmańsku, gdzie aresztował wysłanego incognito do Rosji Sidneya Reilly, zanim posłał go z błogosławieństwem do Piotrogradu. Reilly wydał mu się początkowo podejrzany, nie tylko ze względu na niezręcznie podrobione dokumenty, ale głównie dlatego, że posługując się wieloma językami, mówił w każdym z obcym akcentem. Podczas przesłuchania, Reilly pokazał oficerowi brytyjskiego wywiadu zakodowaną wiadomość, której nie znaleziono przy nim podczas rewizji. Treść wiadomości przekonała Alleya, że Reilly zasługuje na zaufanie i udzielenie pomocy.
W wiele lat później Stephen Alley, w niedatowanym memorandum wyjawił, że SIS przygotowywała zamach na Stalina na przełomie lat 1917-18. Jest to historia, która zawiera interesujące echa zabójstwa Rasputina. Otóż analizując wewnętrzne spory w bolszewickiej wierchuszce, mieli Anglicy uznać Stalina za głównego proponenta podpisania natychmiastowego pokoju z Niemcami. Ponieważ głównym celem działalności brytyjskiej w Rosji było podtrzymanie wschodniego frontu, Alley miał zastrzelić Stalina, gdyby znalazł po temu okazję. Prędko jednak uświadomił sobie samobójczy charakter takiego zamachu, więc rozsądnie odrzucił projekt. Oprócz wspomnianego memorandum, nie ma niestety żadnego potwierdzenia co do istnienia takiego spisku.
Kolejnym zwolennikiem likwidacji Bola był Rex (później Sir Reginald) Leeper, który jest bardziej znany jako założyciel British Council. Podczas I wojny pracował w Departamencie Wywiadu Politycznego (Political Intelligence Department) przy Ministerstwie Spraw Zagranicznych w Londynie. Był między innymi odpowiedzialny za ostrzeżenie wystosowane do rządu brytyjskiego na temat działalności Arthura Ransome, którego Leeper uważał za bolszewickiego agenta. „Po czterogodzinnej rozmowie z Ransomem, uważam, że może on zaszkodzić naszemu krajowi bardziej nawet niż Price.” Morgan Philips Price, późniejszy poseł do parlamentu z ramienia Partii Pracy, otwarcie sprzyjał bolszewikom. „Lenin,” pisał dalej Leeper, „nie traciłby dwóch godzin na rozmowę z Ransomem, gdyby nie uważał go za pożytecznego. Lenin chce mieć w Anglii ludzi, którzy będą pozornie antybolszewikami, ale podejmą tu jego politykę. Ransome zrobi to doskonale.”
Nie muszę dodawać, że odrzucono ostrzeżenia Leepera. Ransome jest zresztą ciekawą postacią sam z siebie, czego dowodem, że w 98 lat po bolszewickim puczu, Brytyjczycy nadal nie ujawnili dokumentów dotyczących jego osoby. Znał blisko Lenina i Trockiego, przyjaźnił się z Radkiem, kochał się w sekretarce Trockiego, pisał pamflety pod dyktando Radka, działał jako kurier dla bolszewików, był jednym słowem: bolszewickim agentem. Ale jednocześnie za brytyjskiego agenta w Moskwie uważano go w Londynie.
Ransome zdołał wyciągnąć swoją Jewgienię z sowdepii, a Jewgienia – jak na ideową komunistkę przystało – zdołała przewieźć na Zachód 35 brylantów i 3 sznury pereł wartości miliona rubli. Wszystko na rzecz działalności rewolucyjnej, co wiadomo z akt ogłoszonych w 1991 roku. Ale sam jeździł jeszcze często do Moskwy. Jak dawniej udzielano mu wszelkiej pomocy, aż do własnego biura w ministerstwie propagandy włącznie. Ransome nie był jednak tylko niebezpiecznym podwójnym agentem, był czymś znacznie gorszym. Był świętym patronem wszystkich poputczików komunistycznych, całej tej niezmierzonej zgrai apologetów bolszewizmu, tabunów pożytecznych idiotów.
John Picton Bagge natomiast, pragnął likwidacji Bola. Był brytyjskim attaché handlowym w Odessie, gdy pozostawała jeszcze w rękach interwencyjnego korpusu francuskiego i Białych. Pozostawał w bliskim kontakcie z Reillym, alarmując go między innymi na temat napięcia między senegalijskimi żołnierzami francuskiego korpusu i miejscową ludnością, a także relacjonując fatalny stan administracji i niekończące się spory wśród Białych. Ewakuowany z Ukrainy w chaosie wojny domowej przez Moskwę, Władywostok, Tokio i Kanadę, poznał bolszewizm z pierwszej ręki.
Po wojnie, współpracując blisko z Reillym i Karolem Jaroszyńskim, usiłował długo i bezskutecznie zainteresować brytyjskie ministerstwo handlu i wielkie banki londyńskie w planie Jaroszyńskiego. Karol Jaroszyński, jak większość antykomunistów, jest całkowicie zapomniany. A szkoda. Jest w Polsce znany głównie jako założyciel KULu, gdy antybolszewicki charakter jego działalności jest całkowicie zapoznany. Wychowany w klasycznej kulturze polskiego dworu kresowego, już jako młodzik wykazał się rzutkością i rozrzutnością, lekkomyślnym sobiepaństwem i megalomanią, skłonnością do hazardu i wyjątkową inteligencją. Z czasem stał się wielkim finansistą, jednym z najbogatszych ludzi w Rosji, osobiście zaprzyjaźnionym z rodziną cesarską. Używał hojnie swych ogromnych środków finansowych dla prób uratowania rodziny carskiej z rąk bolszewików. Jest to z pewnością postać godna przypomnienia.
Rozległa rodzina Jaroszyńskich miała majątki na Wołyniu, Podolu i Kijowszczyźnie. Przyjaźnili się z Karolem Szymanowskim i Arturem Rubinsteinem, a opowiadanie Iwaszkiewicza pt. Zarudzie traktuje o majątku Józefa Jaroszyńskiego, brata Karola. Karol, jako bardzo młody człowiek, najpierw przegrał ogromne sumy w kasynie w Monte Carlo, ale o dziwo, po krótkim czasie odegrał się – wygrał miliony przy stole ruletki i porzucił hazard, by zająć się giełdą. W ciągu kilku lat zbudował międzynarodowe imperium bankowe, zastawiając początkowo akcje w rodzinnych cukrowniach na Ukrainie i budując udziały w największych bankach rosyjskich. Przed rewolucją był największym w Rosji producentem cukru, posiadał pałace i hotele w największych miastach Europy, udziały w cegielniach, fabrykach, w żegludze, produkcji cementu, drewna itp. Podobnie jak Emanuel Nobel, współwłaściciel ogromnej firmy naftowej operującej w Rosji, Jaroszyński ostrzegał przed niedocenianiem bolszewików, ale po przewrocie październikowym – inaczej niż Nobel i Rotszyld, którzy sprzedali swe udziały w Rosji – nie wyjechał, tylko zabrał się do walki z bolszewią. Nawiązał kontakt z Brytyjczykami i zaproponował im „intrygę bankową”. Jej szczegóły nie są dla mnie jasne, ale wydaje się, że Jaroszyński, będąc w bezpośrednim kontakcie z bolszewikami, zorientował się, iż nie mają oni pojęcia, jak działa system finansowy, a znacjonalizowane banki są dla nich „zaczarowaną księgą”, postanowił więc zniszczyć bolszewię finansowo. Jaroszyński zaciągnął ogromną na ówczesne czasy „pożyczkę” pół miliona funtów od brytyjskiego rządu i miał użyć jej na łapówki oraz przejęcie kontroli nad kilkoma bankami.
Kontakty z bolszewickimi „finansistami” pozwoliły mu jednocześnie podjąć tajne kroki dla ratowania rodziny carskiej. Jaroszyński znał osobiście Imperatora Wszechrosji i członków jego rodziny. Na wieść o zabójstwie rodziny cesarskiej, Jaroszyński opuścił Petersburg na początku sierpnia 1918 roku, a więc zaledwie na kilka tygodni przed rozpętaniem czerwonego terroru. Podróżował między Kijowem, Odessą, Paryżem i Londynem – i knuł. Czekiści poszukiwali go w czerwonym Pietrogradzie i w Moskwie, gdy on korespondował z Churchillem z Hotelu Europejskiego na Kreszczatiku w Kijowie (hotelu, którego był właścicielem).
W roku 1919 dokonał zadziwiającej transakcji, która może się dziś wydawać szczytem naiwności, ale w moim przekonaniu wskazuje raczej, jak bardzo nierealne były wówczas szanse przetrwania leninowskiego reżymu: zakupił bowiem ogromny majątek hrabiego Strogonowa, półtora miliona dziesięcin ziemi w guberni permskiej, za 15 milionów franków.
W odrodzonej Polsce Jaroszyński nie znalazł sobie miejsca. Jego finansowe możliwości wydatnie zmalały po fatalnych inwestycjach w Rosji, a młoda Polska nie dawała mu pola do rozmachu. Na domiar złego postrzegany był w Polsce jako „Rosjanin”. Jego bliskie związki z rodziną carską, których nie ukrywał, sprawiły, że nie miał dostępu do elity politycznej przedwojennej Polski; nie ufano mu, był postacią „trefną”, politycznie podejrzaną, człowiekiem skompromitowanym carskimi koneksjami, z którym bezpieczniej było się nie zadawać.
Jaroszyński nie brał udziału w obiadach Klubu Likwidacji Bola. Najprawdopodobniej nie był zaproszony do grona wyraźnie związanego z wywiadem brytyjskim, ale możemy się domyślać, że członkowie klubu chętnie wystosowaliby zaproszenie do pewnego polityka, który wolał pozostać w cieniu. Wolno domniemywać, że cichym patronem klubu był Winston Churchill.
W czasach, gdy zmęczeni wojną politycy zachodni pragnęli porozumienia z Leninem, Churchill mówił o „rozsadniku zarazy”, domagał się wypalenia choroby na miejscu, zanim zaatakuje resztę świata. Mówił, że „bolszewia zredukowała Rosję do zwierzęcej formy barbaryzmu. Cywilizacja zamiera, a bolszewicy podskakują jak wściekłe pawiany wśród ruin miast i wobec trupów ich ofiar.” W innej mowie nazwał bolszewizm „dzieckiem, które powinno być zaduszone w kołysce”. Nie wiedział więcej niż inni o Leninie i jego bandzie międzynarodowych gangsterów, ale wyczuwał, że coś głęboko groźnego – samo zło – gotowało się na wschodzie. „Z wszystkich tyranii w dziejach, bolszewizm jest najgorszą, najbardziej destrukcyjną, najbardziej poniżającą.”
Na konferencji wersalskiej, jak to zwykle bywa w takich razach, najostrzej przeciw bolszewikom występowali ci, którzy znali dawną Rosję, bo tylko oni rozumieli naturę bolszewizmu. Joseph Noulens, były francuski ambasador w Rosji wystąpił z mową, w której domagał się bezwzględnej rozprawy z sowiecką tyranią. Ambasador Danii, który jako ostatni opuścił czerwoną Moskwę, wskazywał na otwarte dążenie do rewolucji światowej, jako główne zagrożenie dla świata. Pomimo to, zdawało się, że Wersal uzna bolszewię, dzięki machinacjom Amerykanów i Lloyd George’a, i wówczas do Paryża przybył Churchill: „I have come to get myself an army”, oznajmił z miejsca. On jeden mówił nadal o „krucjacie antybolszewickiej”. W efekcie nie zdołał wprawdzie zbudować koalicji antybolszewickiej i poprzestać musiał na pomocy dla Białych, zdołał jednak wstrzymać uznanie dla państw bałtyckich i zdobyć uzbrojenie, samoloty i czołgi dla armii Judenicza. (Wstrzymanie uznania dla nowo powstałych niepodległych państw wydawać się dziś może raczej dziwne, ale polityczny kontekst był taki, że młode organizmy państwowe były skłonne do wspomagania Lenina, byle tylko osłabić Rosję. Hasło „jedinaja i niedielimaja” w oczywisty sposób osłabiało Białych. Kiedy Mannerheim zaproponował sojusz antybolszewicki, Sazonow odmówił uznania Finlandii. Churchill kalkulował, że zniszczenie zarazy musi być ważniejsze niż losy 900 tysięcy mieszkańców Estonii. W 20 lat później użył podobnej kalkulacji, by utrzymać bolszewizm przy życiu.)
W parę lat później Churchill napisał z goryczą do Lloyd George’a:
Od momentu zawieszenia broni, moja polityka byłaby taka: „pokój z ludnością Niemiec i wojna z bolszewicką tyranią”. Twoja polityka była odwrotna.
W przemówieniu do Klubu Brytyjsko-Rosyjskiego w Londynie, chwalił armię carską i wyśmiewał armię czerwoną. Wydarzenia w Rosji uznał za „decydujący moment w historii Europy” i wykazał pełne zrozumienie dla światowego zagrożenia wolności przez bolszewizm. Do swojej kuzynki, Clare Sheridan (autorki sławnych rzeźb przywódców bolszewickich i kochanki Trockiego) powiedział, że „bolszewizm jest jak krokodyl, musisz go zastrzelić albo obejść dookoła w obawie, żeby się nie obudził”. Nazywał bolszewickich przywódców „demonami w postaci ludzkiej” (fiends in human form). I ten sam Churchill w 20 lat później uratuje bolszewizm przed ostateczną klęską.
Jeżeli Churchill mógł widzieć, czym są sowiety, to inni przywódcy nie mogą być zwolnieni od odpowiedzialności za uratowanie tyranii. Dyplomaci i szpiedzy, choćby ci zebrani w Klubie Likwidacji Bola, spełnili swój obowiązek, nawet lewaccy dziennikarze i przyjaźnie nastawieni goście sownarkomu – Bertrand Russell, John Maynard Keynes, H G Welles – mówili prawdę o komunizmie. Informacje były niepełne i często sprzeczne, ale wystarczały dla sformułowania sądu. A jednak politycy nie zwracali najmniejszej uwagi na prawdę o sowietach, a kierowali się wyłącznie własnymi prekoncepcjami. Nic nowego pod słońcem.
Czy warto więc przypominać te zapomniane postacie, skoro zwycięstwo komunistycznej prowokacji jest tak zupełne? Może właśnie dlatego należy ocalić od zapomnienia te ostatnie okruchy oporu, ostatnie dowody walki.
Prześlij znajomemu
Jest ogromne ale przynajmniej nie w Podziemiu. Jestem świeżo po lekturze „Punktu Lagrange’a” i „1946” więc niemało energii i argumentów do likwidacji bola mi przybyło.
Ach ten Churchill! Wygląda na to, że wyznawał zasadę: jeśli nie możesz wroga zniszczyć to się do niego przyłącz. Lecz to chyba nie tak. Przecież przyszła mu do głowy „Operation Unthinkable”…
Drogi Panie Andrzeju,
Może to rzeczywiście jest trochę bardziej skomplikowane, ale także z pewnego punktu widzenia, jest to tylko kwestia nieulegania tłumowi.
Być może Churchill, i jak Pan zobaczy niektórzy inni członkowie Klubu, po prostu z czasem dali się przekonać, że „nie taki diabeł straszny” itp. Wszystko to być może, ale dyskutowaliśmy już to Churchilla po wielekroć i pozostaje on dla mnie postacią dość niezrozumiałą. Bo skoro był tak mądry, to jak mógł tak głupio postępować? W jaki sposób ten sam człowiek mógł być odpowiedzialny za wydanie Kozaków i mowę w Fulton? Ten sam człowiek wypowiedział słowa cytowane powyżej i sprzedał pół Europy w Jałcie. Jest takie powiedzenie, że wielcy ludzie potrafią łączyć w sobie wielkie sprzeczności. Ale to też mało przekonywa, bo żelazna konsekwencja w myśleniu jest także cechą wielkich ludzi.
Tym większa zasługa tych nielicznych, którzy nie dali się przekonać, nie dali się nabrać.
Carska Rosja, wśród szalenie postępowej publiczności czytelniczej Zachodu, nie cieszyła się dobrą sławą; bo to jakieś straszliwie, okropnie już demode samodzierżawie, więzienie narodów,etc, słowem: nędza, zabobon i ciemnota. (Swoja drogą, piewcy postępu byli jakoś cudownie impregnowani na to, co ich polityczni reprezentanci wyczyniali w swych rozlicznych koloniach, że o USA, które znaną Polakom modyfikację formuły „Nur für Deutsche” stosowały do 1964r.,przez grzeczność nie wspomnę.)
To też rewolucję w Rosji owe (szalenie postępowe) kręgi przyjęły z niekłamanym entuzjazmem, witając ją z radością w postępowej rodzinie demokratycznych, światłych i nowoczesnych (pożal się Boże) państw… Co prawda paskudni bolszewicy, tym swym wulgarnym przewrotem, nieco obsrali ten wyłaniający się z ciemnogrodu słoneczny i piękny obraz, ale przecież wszystkim „światłym” było wiadomym, iż po żyrondystach przychodzą jakobini , po tych zas z kolei Dyrektoriat, no a na końcu pojawia się Korsykanin.
Trudno w tym kontekście nie zauważyć kolejnego wygłupu pewnego brodatego poprawiacza Hegla z jego idiotycznie skorygowanym heglowskim adagium „…że wszystkie historyczne fakty i postacie powtarzają się, rzec można, dwukrotnie. … za pierwszym razem jako tragedia, za drugim jako farsa.”. Po wiekopomnych, ludobójczych wyczynach gruzińskiego Korsykanina farsą to mogą być ew. nazwane wysiłki Buonaparta a po doliczeniu do rachunku stulecia dzieł bliźniaka Gruzina rodem z sielskiej Austrii (tego Zachodniego, bolszewickiego „echa”), możemy dopiero w pełni ocenić rozmiary owej farsy!
Nie miałem zielonego pojęcia o istnieniu owego “Bolo Liquidation Club”, ale naturalnie cieszy się on automatycznie, bez względu na swe realne osiągnięcia, moją nieskrywana sympatią, jak każdy, kto choć w minimalnym stopniu przyczynia się do wytępienia spośród rodzaju ludzkiego tej ohydy spustoszenia jaką jest bolszewizm w swych wszelkich, rakowatych mutacjach. Amen.
Ba! Rzadko kto o tym wiedział – było to stowarzyszenie tajne i nieformalne – i prawie nikt nie wie dziś o istnieniu takiego klubu. A oni przynajmniej próbowali. Przegrali, ale przynajmniej chcieli zlikwidować zarazę, więc chwała im za to.
Piewcy postępu, wykładowcy praw człowieka i obywatela, zazwyczaj trzymają w domu niewolników – głównie metaforycznie, ale w wypadku ojców-założycieli Stanów Zjednoczonych Ameryki, całkiem dosłownie. I co się dziwić, że ci wielcy demokraci nie lubili samodzierżawia, które autokratycznie zniosło pańszczyznę, gdy demokracja nie potrafiła znieść niewolnictwa?
Co więcej, można jeszcze pojąć, dlaczego carska Rosja nie była specjalnie popularna wśród socjalistów i demokratów, ale dlaczego patrzyli na nią z góry pruscy Junkrzy i brytyjscy czy francuscy arystokraci, to już prawdę mówiąc przechodzi ludzkie pojęcie.