Michał Bąkowski: Dlaczego akurat rok 1946? Czy rok 1944 nie był bardziej dramatyczny? A 1947 równie przełomowy? Innymi słowy, czy konkretna data ma tu jakieś wyjątkowe znaczenie? Dlaczego umieścił Pan akcję powieści w tym właśnie czasie?
H: Dlaczego akurat 1946? Czy istniał jakiś bardzo konkretny motyw poza chęcią wplecenia wątków powieściowych w ten akurat, bardzo bogaty w wydarzenia, historyczny czas? Może tak, może nie. Proszę wybaczyć słowną wstrzemięźliwość, ale ja po prostu nie chciałbym odbierać czytelnikom przyjemności odkrywania w książce znaczeń, które na pierwszy rzut czytelniczego oka nie są jakoś bardzo wyeksponowane. 1946 to był zdecydowanie interesujący rok, co rzekłszy… Istnieją bardzo różne, skrajne „filozofie” traktowania własnego tekstu.
MB: Co ma Pan na myśli?
H: Są pisarze jak Witold Gombrowicz, którzy koniecznie chcieliby, żeby wytwór ich pracy, ich ukochane dziecko, było interpretowane dokładnie tak, jak tego chce osobnik podpisany pod tekstem. A z drugiej strony są autorzy wychodzący wprost z przeciwnego punktu: tekst jest skończony, zamknięty, wydrukowany, idzie w świat i już przy pierwszym kroku zrywa pępowinę, która łączyła go do tej pory z autorem. Czy ktoś kiedyś dotrze, zbliży się dostatecznie blisko, żeby odczytać intencje twórcy, to nie jest najbardziej istotne. Nie wolno podpowiadać, tak myślę. Barbara Toporska napisała kiedyś, że nikt (przynajmniej nikt ze współczesnych, piszących o jej powieści „Siostry”) nie odkrył jej właściwego zamysłu. Sama nie miała zamiaru pomagać. A jednak – książkę dostrzeżono, zdobyła uznanie, została nagrodzona. Podsumowując: tekst ma prawo samostanowienia, on narzuca się czytelnikowi, nie zaś jego autor. Autor napisał co miał do napisania, więc może już wstać od biurka i pójść sobie do lasu na zasłużony spacer, jego rola skończona. Niech inni sobie czytają, interpretują, dociekają. Gdy pyta Pan o tytuł, dlaczego akurat taki rok, nie inny, gdy będzie Pan pytać dalej o znaczenia jakoś tam, celowo może, niedopowiedziane – padnie wówczas klarowne: odmawiam odpowiedzi. Nie chcę, nie wolno mi.
MB: Nie oczekujemy od autorów interpretacji ich własnych dzieł. Jak Pan słusznie mówi, tekst jest zamkniętą całością i musi bronić się sam. A jednak pytanie Czytelnika, p. Dajewskiego, na naszej witrynie wydaje się zasadne: czy rok 1946 odnosi się do punktu „przełamania, do chwili gdy wolny naród się poddał?”
H: Istotnym wydarzeniem tego roku było tzw. „referendum”, przeprowadzone bodaj pod koniec czerwca. Może to, w jakimś sensie, punkt graniczny. Ludzie zmuszeni byli (zmuszeni przez niemal wszystkie strony) do podjęcia wyboru, zostali w ten sposób wciągnięci w absurdy, jakie narzuca światu bolszewizm. Dla przykładu, gajowy, u którego pomieszkiwali żołnierze Łupaszki, „pewny człowiek”, pozostawił dom pod opieką swoich leśnych gości, antybolszewików z przekonania (nie zaś ze strachu, co istotne), i udał się do bolszewickiej urny, dokonywać swojego wyboru. Dramat niemal nie do pojęcia. Przy tym symbolicznym gajowym, kulawy robotnik z Drogi donikąd, który złorzecząc dziarsko bolszewikom, w pełni akceptuje ich nowe porządki, zdaje się niemal normalny, naturalny. W gruncie rzeczy nie robi przecież nic, nie działa dwutorowo. Gajowy jest czynny, pomaga, ryzykuje głową, a jednocześnie nie może wyzbyć się swojego „realizmu”, o ile za taki poczytywał działanie przeciwników komunizacji Polski spod znaku PSL. (Zakładam, że jednak na bolszewików głosować nie szedł. Nie ten etap.)
I z drugiej strony znam historię osoby, która miała dość śmiałości, odwagi, aby dokładnie w tej samej chwili, w tej samej dziejowej minucie, odrzucić ofertę uczestnictwa, partycypacji w całej tej bolszewickiej obrzydliwości. To była biedna wdowa, z gromadą dzieci na utrzymaniu, bez środków do życia, bez pracy. Pozostała nieugięta, nawet gdy po nią przyszli smutni panowie tuż przed zamknięciem „referendalnego” lokalu. Można było i tak. Ale to trop dopisany na marginesie tekstu: w powieści nie pada słowo „referendum”.
MB: Wygląda więc na to, że w Pańskich oczach był to rok przełomowy, a jednocześnie nie był. Być może jest tu inne nawiązanie: do „1984” Orwella? Z jednej strony, mamy do czynienia z wyraźnym osadzeniem w historii, a jednocześnie powieść Pańska jest o czymś więcej niż wydarzenia roku 1946. Czym jest Pańskim zdaniem powieść historyczna?
H: Odpowiedź na pytanie czym jest powieść historyczna nie jest prosta. Wątpię czy można zaryzykować jedną, spójną definicję. Wiele zależy od tego jak szeroko potraktujemy ten gatunek, ale nie tylko od tego. Także od upodobań, temperamentu czytelnika, który najlepiej wie czego po tego rodzaju powieści oczekuje. Większość historycznych powieści, powieści tak zaklasyfikowanych, jest po prostu czystą blagą? Weźmy dzieła Dumasa, Kraszewskiego, Scotta, Sienkiewicza. Czy w gruncie rzeczy nie opowiadali bajek, bajek dla mniej lub bardziej dorosłych dzieci? A z innego punktu widzenia: czy Iliada nie jest eposem historycznym, czy nie mówi o zamierzchłej (dla autora) przeszłości? Ale też, czy dlatego jest czytana? Dlatego, że opowiada o mało znaczącym historycznym incydencie, o którym nawet dzisiaj niewiele wiemy, czy z jakiegoś innego powodu? Nie o samą historię chodzi. W przypadku tego akurat dzieła, Iliady, wydaje się być jedynie tłem. Wracając do Pana pytania o 1984 Orwella – muszę wyznać, że ta intuicja bardzo mi się podoba. Orwellowska „fantastyka” o wiele więcej mówi nam o historii aniżeli Ogniem i mieczem Sienkiewicza. I nie chodzi rzecz jasna o realizm opisu, a o pewien model uniwersalnych skojarzeń. Czy ta niezwykła powieść błąkała mi się po głowie w trakcie „obmyślania” tytułu? Nie, chyba, raczej nie.
MB: Tło Pańskiej powieści jest wypełnione historycznymi postaciami. Bohaterowie rozmawiają o Marianie Zdziechowskim i Witkacym, jak o starych znajomych. Znajdujemy wśród postaci drugorzędnych, Sergiusza Piaseckiego, Wacława Lipińskiego, Henryka Józewskiego. Czy główny bohater, Janek, jest także wzorowany na autentycznej postaci?
H: W przypadku Janka istnieje pewne odniesienie do historycznej postaci, choć dość odległe. Z pewnych powodów „technicznych” musiałem uczynić Janka młodzieńcem odrobinę starszym od swojego pierwowzoru. Poza tym to nie jest książka biograficzna, nigdy nie miała taką być.
MB: Janek zrobił na mnie wrażenie postaci „magicznej”. Przemierza ogromne połacie ojczyzny, pojawia się i znika, momentami jakby samoczynnie przenosił się z miejsca na miejsce.
H: Podróżuje pociągami, ciężarówkami…
MB: A jednak nie jest postacią do końca realistyczną. Przez co, rzecz jasna, nie traci wcale na wiarygodności.
H: Powiedzmy wprost, co tu owijać w bawełnę. Janek nie całkiem wydaje się być z krwi i kości? Niewiarygodny, niemożliwy? Spróbujmy w takim razie spojrzeć od drugiej strony, od strony historycznego planu, rzeczywistości. Sięgnijmy nieco tylko wstecz, do – powiedzmy – roku 1939 i zadajmy sobie kilka prostych pytań: czy którykolwiek z przedstawicieli ówczesnych elit, politycznych, wojskowych, intelektualnych mógłby wyobrazić sobie zawieranie sojuszu z okupantem ponad połowy terytorium własnego kraju, o którym wiadomo dodatkowo, że ani myśli traktować poważnie zawartych co tylko zobowiązań? Że gdy tylko najdzie go ochota, zerwie wszelkie porozumienia? A przecież to dokładnie stało się w lipcu 1941 roku. Czy ktokolwiek z nich mógłby wyobrazić sobie rok 1944 i realizowaną wówczas akcję Burza – de facto kolaborację z sowieciarzami, którzy ani myśleli ukrywać swoje zaborcze plany? Czy który z nich uznałby za realny w niedalekiej przyszłości rok 1945 i masowe wykorzystanie setek tysięcy najprzyzwoitszych zapewne ludzi do tworzenia wielkiej fikcji politycznej wspólnego rządzenia z komunistami? To wszystko było nie tylko nierealne, ale po prostu niemożliwe. A jednak… miało miejsce. Podobnie jak rozwiązanie AK w styczniu 1945, bo „walki z sowietami nie chcemy prowadzić…”. To słowa Okulickiego. Kilka lat później jego zastępca Fieldorf zgłasza się do bolszewickiej instytucji z prośbą o należną mu… wojskową emeryturę. To kolejne realne-nierealne zdarzenie. Obaj zostali zamordowani, uznaje się ich za bohaterów. Istotnie, w godzinie największej próby zachowali się po bohatersku, ale od przywódców należałoby oczekiwać czegoś więcej. Czy ich zachowanie było realne i racjonalne z punktu elementarnej powinności? Jeden z podstawowych punktów wyjścia: niezrozumienie bolszewizmu, jego celów. Przede wszystkim brak racjonalnego spojrzenia na sytuację, na to jakie zagrożenie reprezentuje wróg i kto jest tym wrogiem. Dość powszechnie obowiązywała formuła pobożnego myślenia: jakoś tam przecież będzie, i często sięgano po broń dopiero wówczas, gdy to JAKOŚ oznaczało więzienie, w najlepszym razie. Elity zostały w ogromnej mierze wymordowane podczas wojny, przez nazistów i bolszewików, ale przecież nie udało się zgładzić wszystkich. A jednak, można rozglądać się z narastającym zawodem po tych latach, rozglądać i rozglądać, i w końcu dojść do nieuchronnego wniosku, że – poza bardzo nielicznymi wyjątkami – takich racjonalnie, realnie myślących ludzi po prostu wówczas nie było.
MB: Tak, ale „nierealność” bolszewickiej łżeczywistości jest na innym planie niż „magiczny realizm” postaci Janka.
H: Postanowiłem przypisać Jankowi nietypowe zadanie. Czas pokaże czy dobrze się z tej swojej roli wywiązuje (w jego przypadku księga nie została zamknięta). Nie jest w żadnym razie klasyczną postacią historyczną i, mam nadzieję, nie będzie nigdy pretendować do podobnego miana.
MB: Janek nie jest więc postacią historyczną, ale jest wyposażony w przymioty niemal nadludzkie; w wiedzę i rozumienie, przekraczające chyba możliwości młodego człowieka.
H: I na tym właśnie polega dylemat autora, który ani myśli psuć zabawę czytelnikowi. Proszę wybaczyć, że nie odpowiem jednoznacznie, nie stanę się poza-powieściowym interpretatorem zdolności, zamysłów i poczynań głównego bohatera. Odpowiem, ale nie wprost. Wydaje mi się, że byłoby jakimś nieznośnym fatalizmem, gdybyśmy, ot, po prostu, postawili krzyżyk na przeszłości. Nie udało się… i już. Klamka zapadła. I zegara historii nie sposób cofnąć. Właściwie dlaczego? Dlaczego choćby nie spróbować, nie cofnąć się odrobinę? Dlaczego nie popróbować odegrania tego bardzo złego czasu na nowo? Brzmi niekonwencjonalnie. Ale bodaj nie niemożliwie. Jest takie utarte powiedzenie: historia nigdy się nie powtarza. Józef Mackiewicz mówił na to: owszem, nigdy się nie powtarza, ale nie w przypadku historii bolszewizmu. I oczywiście miał rację. Bo historia bolszewizmu jest jak stara gramofonowa płyta, chybotliwa, trzeszcząca, i kręcąca się nieustannie w kółko. Ta powtarzalność jest być może jego największą słabością. Może warto podjąć próbę cofnięcia tego koła, tego zaklętego kręgu tragicznej historii?
MB: Najsilniejszą częścią powieści wydają mi się ostatnie rozdziały: rozmowy w pustynnym eremie, dramatyczna walka i ucieczka. Odnoszę wrażenie, że podkreślają one niejako charakter głównego bohatera. Czy Janek jest idealnym „aniołem” walki?
H: Janek chciał być zawsze skromnym młodym człowiekiem. Mam nadzieję, że takim pozostanie. Ani przez moment nie powinien dopuszczać do siebie dumnych myśli, bujać w obłokach chwały, idealnych czynów. Musi z uporem poznawać wagę, ciężar spoczywającej na swoich barkach odpowiedzialności. Czy to mu pozwoli wznieść się powyżej Ziemskiego horyzontu? Wierzę, że tak. To może się udać.
MB: To jest wykrętna odpowiedź. Albo Janek „chciał być zawsze skromnym młodym człowiekiem”, albo „postanowił mu Pan przypisać nietypowe zadanie”. Poza tym jest postacią fikcyjną, nie może więc dopuszczać, bądź nie dopuszczać do siebie dumnych myśli czy zresztą jakichkolwiek innych myśli. Pan jest jego Wszechmocnym Stwórcą, jest więc Pan całkowicie odpowiedzialny za jego myśli, za każde jego słowo.
H: Na pewno Pan się ze mną zgodzi, gdy powiem, że osobista skromność bohatera nie wyklucza nakładania na niego specjalnych celów. Jeśli zaś chodzi o jego fikcyjność, fikcyjność powieściową ze wszystkimi jej ograniczeniami wynikającymi z zamknięcia narracji w ciasnych ramach książki, niekiedy (jest wiele na to przykładów w literaturze) bohater potrafi wyzwolić się z tych drażniących ograniczeń, narzuconych mu przez autora, i egzystować na szerszym, poza powieściowym planie, w oderwaniu od literackiego zapisu. Osobiście nie widzę istotnych przeszkód, aby mogło się tak stać i w jego, Janka, przypadku. Tak, jestem twórcą postaci Janka i, pewnym sensie, jestem sprawcą wszystkich jego powieściowych poczynań. A jednak, wraz z zapisaniem ostatniego słowa powieści kończy się rola autora.
MB: Ja się w ogóle rzadko zgadzam, ale na pewno nie zgodzę się, że powieściowy bohater istnieje w taki sam sposób, jak jego autor. Zostawmy Janka, skoro Pan najwyraźniej odmawia rozwinięcia tematu. Jakie intencje przyświecały scenom w pustelniczym eremie?
H: Zahacza Pan o temat, który właśnie najbardziej chciałbym uchronić przed odautorską interpretacją, pozostawić całość znaczeń po stronie czytelnika, który – taką przynajmniej mam nadzieję – znajdzie w tym rozdziale cośkolwiek interesującego, coś co go być może zaciekawi, intelektualnie zaskoczy, skieruje uwagę na sprawy odległe od historycznego konkretu. W kontekście Janka Erem można traktować jako rodzaj prologu do jego dalszej wędrówki, tak mi się przynajmniej zdaje. Pozostało jeszcze kilkadziesiąt stron powieści, aby Janek mógł określić siebie, w czasie i w przestrzeni, swoje miejsce w (i wobec) Uniwersum.
MB: Dziękuję za rozmowę.
Prześlij znajomemu
Spośród postaci w powieści wyróżniłbym wcielonego do czerwonej armii Rosjanina Pawła. Nie napisałem o tym w mojej recenzji i teraz chciałbym to uzupełnić. Jet to dla mnie analogia do postaci archimadryty Serafima z „Drogi Donikąd”, którą sam autor „1946” przywołuje w wywiadzie. Jego wola sprzeciwu, pomimo zwielokrotnionej niewoli jakiej został poddany mówi o tym, że w każdych warunkach można starać się przeciwstawić bolszewikom. O tym, że najważniejsze jest zachowanie człowieczeństwa. Także o tym, że nasze polskie nieszczęście nie jest największe. To o czym rozmawiają Janek i Paweł jest niezwykle ważne. Ważne jest ich braterstwo.
A mnie krasnoarmiejec z „1946” przypomina raczej inną postać z „Drogi donikąd”, a mianowicie sowieckiego majora, Fiodora Mikołajewicza, którego Paweł spotyka u starego ptasznika. Jest to zresztą najprawdopodobniej postać wzorowana na prawdziwym czerwonym oficerze, którego Mackiewicz nazywał swoim przyjacielem.
Zapewne to Pan ma rację Panie Michale. Poznał Pan Autora osobiście. Moje skojarzenie wzięło się raczej z „atmosfery” obu tych powieściowych spotkań, którą jak mi się zdaje, można ze sobą zestawić. Spotkania odbywają się w drodze i podobnie się kończą.
Niestety nigdy nie spotkałem Józefa Mackiewicza osobiście.