Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Nam strzelać nie kazano…

Dogorywanie powstania było bolesne, choć przewidywalne.  Maléter, wówczas minister obrony w rządzie Nagy’a w randze generała, został „zaproszony na rozmowy” i aresztowany wraz z całym dowództwem armii węgierskiej, w operacji, która była dokładną repliką zwabienia i aresztowania szesnastu przywódców Polski Podziemnej.  Operację zaplanował i przeprowadził ten sam człowiek, który 11 lat wcześniej aresztował generała Okulickiego – Iwan Sierow.  Tym razem do poprzedniego wzoru dodano jeszcze upozorowane egzekucje, tak że każdy z uwięzionych uważał się za jedynego pozostałego przy życiu.

Koniew dysponował na Węgrzech ogromną armią, liczącą 150 tysięcy ludzi i 2500 najnowocześniejszych czołgów.  Dodatkowych 20 tysięcy żołnierzy rozmieszczono wzdłuż granicy austriackiej, by powstrzymać pomoc z Zachodu; pomoc, która nie miała nigdy nadejść, której sowieci, jak zobaczymy później, wcale się nie spodziewali.  Inwazja sowiecka była pokazem siły, demonstracją gotowości do użycia nieproporcjonalnie wielkich środków dla osiągnięcia celu.  4 listopada o 4 nad ranem Koniew zaatakował Budapeszt ogniem artyleryjskim.  Nagy zakazał jednostkom regularnego wojska węgierskiego jakiejkolwiek odpowiedzi.  Strzelanie do żołnierzy armii czerwonej byłoby prowokacją.

Po piątej Nagy wygłosił przemówienie radiowe, w którym użył słynnych słów:

Dziś o świcie wojska sowieckie zaatakowały naszą stolicę z intencją obalenia legalnego demokratycznego rządu Węgier.  Nasi żołnierze walczą.  Rząd stoi na posterunku.

Jego rząd z pewnością nie był demokratyczny i z trudem tylko dałoby się przyznać mu legalny status, ale ze strony Nagy’a były to puste słowa także z praktycznego punktu widzenia.  Jeszcze zanim je wygłosił, przyjął ofertę azylu politycznego w ambasadzie jugosłowiańskiej.  Rząd nie stał więc na posterunku, a żołnierzom zabroniono strzelać do nadchodzącego okupanta.  Ale to nie znaczy, że nie było oporu.  Walczył Wolny Budapeszt, powstańcy, którzy nie słuchali radia i nie wyczekiwali na rozkaz od Nagy’a.  Młodzi chłopcy, którzy dwanaście dni wcześniej spontanicznie wywołali powstanie, stanęli teraz odważnie do beznadziejnej walki, wbrew zakazom „legalnego i demokratycznego rządu”.  Im też strzelać nie kazano.  Ale strzelali pomimo to.  Tym razem sowieci nie zamierzali przeprowadzać akcji policyjnej, ale brutalną, metodyczną operację wyniszczenia oporu we wszelkich przejawach.  Butelki z benzyną były nieprzydatne wobec nowych czołgów T-54, ostrzeliwanie ich z ręcznych karabinów nie czyniło żadnej szkody, a sprowadzało natychmiastowy odwet.  Taktyka sowietów polegała na obracaniu w gruzy każdego budynku, z którego padały przeciw nim strzały.  Baraki Killiana i okolice kina Corvin zostały zaatakowane z powietrza i bombardowane ciężką artylerią.

Między 6:30 i 11 anonimowy młody człowiek nadał serię teleksów z biura komunistycznej gazety Szabad Nép (Wolny Lud) do wiedeńskiego biura Associated Press.

Na pomoc! Na pomoc! Na pomoc!

SOS! SOS! SOS!

Opisywał ataki lotnicze, ostrzał ciężkiej artylerii i walki na barykadach, które obserwował przez okno.  W pewnym momencie oznajmił, że jego budynek jest pod ostrzałem i musi wziąć do ręki karabin, by wrócić na pozycję.  Po jakimś czasie powrócił do teleksu i podzielił się pogłoską, że Amerykanie niedługo wylądują w Budapeszcie.  Połączenie zostało zerwane przed godziną 11.

Większość ognisk oporu umilkła już pierwszego dnia, ale bombardowanie trwało nieprzerwanie przez dwa dni.  Szabó został schwytany przy próbie przekroczenia granicy; Dudás, ciężko ranny, ukrywał się skutecznie przez miesiąc; Gergely Pongrátz, młody lider powstańców z Corvina, zbiegł do Austrii.

Kádár przybył do Budapesztu 7 listopada, w rocznicę bolszewickiego puczu.  Walki trwały nadal, sporadycznie, do 11 listopada, ale strzały nie były głównym zmartwieniem nowego przywódcy.  Ponad 2600 Węgrów zginęło podczas 12 dni powstania, ale Kádár przejmował się bardziej faktem, że był pozbawiony prawdziwej władzy, gdyż wszystkie decyzje znalazły się w rękach Sierowa.  Stan wyjątkowy wprowadzony przez Nagy’a i nigdy nie odwołany, tym razem miał być przestrzegany z wszelkimi szykanami.  Kádár początkowo próbował być pojednawczy.  Kilkakrotnie w ciągu listopada wypowiedział się w obronie Nagy’a („nie był kontrrewolucjonistą”) i powtarzał zapewnienie, że nikt nie zostanie ukarany za udział w „w wielkim popularnym ruchu ostatnich tygodni”.

Kiedy opór zbrojny został bezlitośnie zdławiony, rozpoczęły się strajki.  Powtórzono tę samą, dobrze sprawdzoną metodę: zaproszono liderów na rozmowy i aresztowano ich.  Strajkujące fabryki zostały otoczone wojskiem i strajki ustały.  Dudás także dał się nabrać na tę samą sztuczkę.  Kiedy przybył na rozmowy z Kádárem, aresztowano go.  Dudás i Szabó byli pierwszymi ofiarami sądowych mordów: zostali powieszeni już w styczniu 57.  A jednak, pomimo prześladowań, mimo obecności sowieckich wojsk na każdym skrzyżowaniu, Miklós Gimes wydawał podziemne pisemko pt. 23 Października; 4 grudnia, 30 tysięcy kobiet w żałobnych strojach, przemaszerowało w milczeniu przez centrum stolicy.  Czy Wolny Budapeszt żył nadal?  Nie.  To była stypa.  Gimesa schwytano i powieszono.

Ciekawym aspektem polityki sowieckiej w pierwszych tygodniach po pacyfikacji powstania było „otwarcie granicy”.  Sowieci pozostawili część granicy z Austrią bez ochrony i przymknęli oko na emigrację ponad 200 tysięcy ludzi.  Dopiero później Kádár zamienił Węgry w fortecę.

Na razie jednak, należało się uporać z trudnym problemem, jaki stwarzała osoba Nagy’a.  Niekwestionowany przywódca Węgrów, który nie wziął żadnego udziału w powstaniu, Kardynał József Mindszenty, otrzymał azyl w ambasadzie amerykańskiej i był poza zasięgiem sowieckiej zemsty.  Nagy i ponad 40 osób z jego entourage, zgodnie z umową z Brioni, dostało azyl w ambasadzie jugosłowiańskiej.  Nagy pragnął pozostać na Węgrzech, ale tylko po otrzymaniu pisemnych gwarancji bezpieczeństwa.  Drugą możliwością była emigracja do Jugosławii, ale temu sprzeciwił się Tito.  Kádár udzielił w końcu gwarancji w oficjalnym liście adresowanym do rządu Jugosławii.  List ten został opublikowany dopiero po śmierci Tito.  Gdy Nagy zgodził się opuścić ambasadę, podstawiono autokar, który miał zawieźć azylantów do domów.  W zamian, wszyscy zostali porwani.  Dziś wiadomo, że plan był autorstwa Andropowa, i został wykonany za wiedzą i zgodą Kádára i Tito.  Cała grupa została wywieziona do Rumunii i tam trzymana w areszcie domowym.

Teraz dopiero Kádár mógł rozpocząć prawdziwą zemstę, a okazał się mściwy i pamiętliwy.  22 tysiące ludzi zostało aresztowanych, 229 skazano na śmierć, ale z typową dla „socjalistycznej sprawiedliwości” dezynwolturą, powieszono prawie 330 osób.  W 1957 roku przeniesiono Nagy’a do węgierskiego więzienia.  Większość komentatorów wyraża zdziwienie, że Chruszczow robił, co mógł, żeby uniknąć pokazowego procesu, a Kádár nalegał na egzekucję głównych aktorów powstania.  W moim mniemaniu, nie ma w tym nic dziwnego.  Chruszczow postawił cały swój autorytet na treści swej tajnej mowy: komuniści nie mieli się odtąd mordować nawzajem, groźba wewnątrz-partyjnego terroru paraliżowała system.  Proces pokazowy i egzekucja Nagy’a były jawnym powrotem do tego, od czego ostensywnie pragnął się odciąć.  W końcu jednak zgodził się na tajny proces, prawdopodobnie dlatego, że los Nagy’a był mu obojętny.  Natomiast Kádárowi nie był obojętny, toteż domagał się wykończenia potencjalnego rywala oraz ludzi z jego najbliższego otoczenia, i przekonywał Chruszczowa, że Nagy nie może być pozostawiony przy życiu, bo stanie się niebezpiecznym symbolem oporu.  Nagy, Maléter i Gimes zostali powieszeni w czerwcu 1958 roku.

Wyznawcy dialektyki historycznej i histerycznego materializmu – to nie literówka – mają wypisane na skórze, że historia nie każe za zbrodnie, ale za błędy.  To, co normalni ludzie uważają za zbrodnie, jest w ich oczach tylko wypełnieniem historycznej konieczności; błąd zaś jest w ich oczach prawdziwą zbrodnią, zbrodnią wobec historii.  Konsekwencje błędów, odbiegania od jasnej drogi, wyznaczonej przez partię, płyną poprzez historię, owocują dalszymi błędami poprzez wieki, trzeba więc błędy wyplenić w imię przyszłości.  Taka jest dialektyczna ortodoksja, toteż Nagy musiał zostać ukarany za swoje błędy.

Wedle wszystkich relacji, oskarżeni zachowywali się godnie podczas procesu kapturowego, a w swej ostatniej mowie, skazany premier komunistycznego rządu Węgier wyraził przekonanie, że jako dobry komunista będzie w przyszłości zrehabilitowany.  Potwierdził tym samym pseudo-religijny charakter bolszewickiej wiary.  Podczas gdy my, zwykli śmiertelnicy, ufamy w życie wieczne, komuniści ufają w rehabilitację.

Najweselszy barak w obozie

Ileż to razy słyszeliśmy to powiedzenie pod adresem prlu?  To prl miał być poletkiem doświadczalnym, gdzie zezwolono – pod rzekomym naciskiem społecznym – na swobodę działania Kościoła Katolickiego, gdzie nie skolektywizowano rolnictwa, gdzie żyło się lepiej.  Mieszkańcy sowietów uczyli się polskiego, by móc czytać Przekrój i mieć „okno na świat”.  To my bawiliśmy się, jak nikt inny w obozie.  Ale to samo myśleli Węgrzy o swoim „gulasz-komunizmie” i rozliczni turyści z prlu, którzy jeździli nad Balaton w celach handlowych, a nie żeby się opalać, potwierdzają tę tezę.  Czy nie jest zatem uzasadnione przypuszczenie, że każdy demolud z osobna był swego rodzaju eksperymentem?  Że w każdym z tych nieszczęsnych krajów testowano różne elementy przyszłego scenariusza „upadku komunizmu”?  Skoro w miarę liberalne ekonomicznie Węgry pozostały komunistyczne, to dlaczegóż by nie uwolnić czarnego rynku wszędzie?

Zbiorowa amnezja, która zapanowała na Węgrzech od lat 60., umożliwiła dalsze odkręcenie śruby.  Nikt nie odwoływał się do powstania, nikt się nie buntował; towarzysza Kádára przestano najpierw nazywać „judaszem”, a z czasem zyskał na popularności.

Jeżeli określić taktykę kija i marchewki, jako jednoczesne okazanie koncesji i groźby – w jednym ręku mam kij, w drugim marchewkę, wybieraj! – to takie jej zastosowanie okazało się wyjątkowo nieskuteczne w październiku 56 roku w Budapeszcie.  Chruszczow i Kádár wprowadzili w życie nową wersję tej taktyki, którą towarzysz Kiszczak, ten wielki teoretyk, miał określić w wiele lat później jako dwa końce tej samej polityki: stan wojenny i okrągły stół.  Najpierw dać po łbie, a potem pogłaskać, ale nie jednocześnie.  Przebieg wypadków w powstaniu węgierskim musiał uświadomić sowieckim analitykom, że najpierw należało zniszczyć Corvin, a potem robić ustępstwa i wmawiać obserwatorom, że są one dokonane pod naciskiem społeczeństwa.  Źle mówię, niczego nikomu nie trzeba było wmawiać, bo powszechne chcenie samo nadało wydarzeniom taką interpretację.

Corvin jest tu dla mnie wyłącznie symbolem, były inne poważne grupy powstańców w Budapeszcie, ale Corvin zasługuje na miano i status symbolu, ze względu na opór bez precedensu stawiany uparcie potędze sowieckiej.  Od lat 20., kiedy wolni Rosjanie stanęli do walki z bolszewikami (a armia czerwona w owych czasach nie miała tej wszechobejmującej przewagi, jakiej nabyła po latach stalinowskiej ekspansji), aż do wojny w Afganistanie (gdzie być może sowieci znowu walczyli z jedną ręką za plecami), nikt tak bohatersko i z takim powodzeniem nie walczył z bolszewią, jak młodzi chłopcy i dziewczęta z kina Corvin.  Chwała im za to!

Głównym przedmiotem mojej rozprawy jest wpływ, jaki wydarzenia na Węgrzech w 1956 roku miały na sformułowanie przez Szelepina i Mironowa długoterminowej strategii sowieckiej we wczesnych latach 60.  Chciałbym jednak na marginesie wskazać także, że dla nielicznych antykomunistów pozostałych jeszcze na świecie, powstanie węgierskie również zawiera wiele lekcji.

Józef Mackiewicz pisał w 1947 roku:

Przez walkę z wrogiem, rozumiem walkę otwartą, a nie, pełną cykających niedomówień, jaką się uprawia dziś. Stan wojny z najeźdźcą nie znaczy, jak go chcą niektórzy ośmieszyć, porywania się z „kłonicą na bombę atomową”. Ale znaczy tego rodzaju postawę moralną, któraby wpływała hamująco na spadek po równi pochyłej, po której toczy się w tej chwili cały naród. [1]

Węgierscy powstańcy, a zwłaszcza zuchwali i nieustraszeni obrońcy Corvina, reprezentowali tę właśnie moralną postawę oporu.  W 1975 roku, po rozczarowaniach przegranej zimnej wojny, po udanych prowokacjach polskiego października i praskiej wiosny, po odwilży i odprężeniu, odmrożeniu i rozmrożeniu, po dobrowolnym moralnym rozbrojeniu emigracji i własnowolnym faktycznym rozbrojeniu wolnego świata, Mackiewicz pisał ponownie:

Świadomość tego, że obalić ustrój sowiecki można tylko przemocą, nie oznacza naturalnie, że dokonamy tego z dziś na jutro, rzucając się co tchu w kontrrewolucję; bez wyczekania na powstanie odpowiednich warunków w realnej sytuacji, i możliwości ku temu. Ale oznacza podstawowe stanowisko, z którego nie wolno się cofnąć ani na krok, aby nie pominąć tych właśnie możliwości, które w zmienności politycznych i światowych konfiguracji zawsze się mogą wyłonić, zaistnieć, otwierając drogę do skutecznego przewrotu. I jednocześnie oznacza niewzruszoną ideę przewodnią, narzucającą obowiązek przekonania opinii Wolnego Świata, że inne wyjście nie istnieje, nie było go i nie będzie w przyszłości. I że dalszy upór w oczekiwaniu na „pokojową ewolucję” stanowi podtrzymywanie Bloku Komunistycznego w czasie, a tym samym stabilizację dalszego i nieustannego zagrożenia kuli ziemskiej. [2]

Być może prl był najweselszym barakiem w obozie, a może po prostu w każdym baraku ludzie świetnie się bawili?  Zaakceptowaliśmy naszą małą stabilizację, pomalowaliśmy sobie wnętrze baraków w kwiatki i żyliśmy „jak gdyby”; jak gdyby nie było komunizmu, jak gdyby wszystko było w porządku, jak gdybyśmy byli wolni.  Zawsze była gorzałka i zabawa, rodzina i „Polska gola”…  A kiedy duch Corvina zniknął, kiedy duch oporu zastąpiony został duchem opozycji, to komuniści mogli w końcu wprowadzić w życie „upadek komunizmu”.  Skoro nikt już im nie zagrażał, to można było przeprowadzić ten trudny gambit.

Czy powstanie było sowiecką prowokacją?

Spróbujmy podsumować, co wiemy o węgierskim powstaniu.  Wydaje mi się udowodnione, że Nagy był od początku człowiekiem Moskwy; najprawdopodobniej był wtyczką Berii w węgierskim przywództwie.  Rzecz jasna, Rákosi i Gerő, Rajk i Kádár także byli ludźmi Moskwy, ale rola Nagy’a była chyba inna, gdyż on sam nie należał do rządzącej kliki.  Jak silna była jego pozycja, najlepiej dowodzi, że nic mu się nie stało wśród morderczych czystek, pomimo otwartej niechęci wodza.  W pewnym momencie, zapewne w 1953 roku, Nagy przejął się reformistycznymi deklaracjami, wziął je za dobrą monetę, a tym samym przestał (chyba) być prawdziwym leninistą.  Ale nie przestał nigdy być komunistą z krwi i kości.  Kiedy wybuchło powstanie, powierzono mu jasne zadanie: stłumienia buntu na wzór Gomułki.  Nagy nie potrafił, raczej niż nie chciał, tego uczynić.  Raczej niż przyjąć rolę Gomułki, Nagy próbował odegrać rolę, którą w ćwierć wieku później w prlu przyjął towarzysz Michnik.  Michnik ochrzcił czas Solidarności mianem „samoograniczającej się rewolucji” i taki mniej więcej był cel Nagy’a: próbował powściągnąć i mitygować żądania powstańców.  Ale Corvin odmówił samoograniczenia się.  Po lekturze wielu opracowań na temat powstania muszę podkreślić z całą mocą, że w moim przekonaniu, Nagy nie był nigdy przywódcą powstania.  Nigdy nie był po tej samej stronie barykady, co powstańcy.  Corvin i inni tylko mu zawadzali w negocjacjach z Moskwą.  W rzeczywistości, powstanie nie miało żadnego przywództwa.

Jak pisałem w części I, najważniejszym ośrodkiem wydarzeń, obok Moskwy i Waszyngtonu, nie był Nagy ani politbiuro, ale budapeszteńska ulica.  Powstańcy spisali się ponad wszelkie oczekiwania, ich bohaterstwo powinno być zapisane w annałach walki z komunizmem złotymi literami.  Moskwa (to oczywiście tylko skrót myślowy) robiła wrażenie niezdecydowanej, niepewnej swych celów i pogrążonej w taktycznej konfuzji, co z kolei stało się żyzną glebą dla sformułowania różnego rodzaju spiskowych teorii.

Rzadko poruszaną wśród możliwych przyczyn wybuchu powstania na Węgrzech, jest tajemnicza decyzja Chruszczowa z 1955 roku, wycofania wojsk z Austrii i zezwolenia na jej neutralność.  Austria była z pewnością ważniejsza strategicznie dla Moskwy niż Węgry, nic więc dziwnego, że w 1956 roku powstała nadzieja na uzyskanie podobnego statusu dla Węgier.  Mało tego, deklaracja o przyjaźni z 30 października, zdaje się wskazywać, że taka możliwość była realna.  Tradycyjne związki Budapesztu z Wiedniem i odwieczne poczucie odmienności Madziarów w słowiańskim morzu centralnej Europy, o którym tak często pisał Sándor Márai, sprawiały, że dążenie do pójścia śladem Austrii – i nadzieja, że tak stać się może – były rozpowszechnione wśród inteligencji węgierskiej.  W alternatywnej, „co by było gdyby” wersji historii – szacownej gałęzi historycznych dociekań, wywodzącej się już od Liwiuszowych rozważań na temat niedoszłego konfliktu Aleksandra Wielkiego z Rzymem – dużej klasy przywódca mógł był teoretycznie wynegocjować podobny status dla Węgier, ale bez militarnej pomocy z Zachodu nikt nie byłby w stanie tego osiągnąć po pojawieniu się zbrojnych powstańców w Budapeszcie.  Co rzekłszy, z punktu widzenia sowietów, obudzenie nadziei na Węgrzech, było raczej niezamierzoną konsekwencją neutralności Austrii.

W moim mniemaniu, odpowiedź na pytanie, czy powstanie zostało sprowokowane, należy pozostawić otwartą.  W zbyt wielu wypadkach, zachowanie poszczególnych aktorów, zwłaszcza Gerő, było dziwne aż do nieprawdopodobieństwa.  Jego długa nieobecność na Węgrzech, powrót do stolicy w dniu kluczowej demonstracji i rzekoma ignorancja na temat wydarzeń – wszystko to jest trudne do przyjęcia (mówię o tym obszerniej w części VI).  Ale jeżeli Gerő próbował sprowokować krwawą demonstrację, by obwinić za nią Nagy’a, to całkowicie się przeliczył co do sowieckiej reakcji.  Jedyne źródło informacji na temat planowanej prowokacji, Imre Mező, zginął w podejrzanych okolicznościach w kilka dni później.

Niezdecydowanie Chruszczowa i towarzyszy najlepiej chyba tłumaczy hipoteza, że pragnęli rozwiązania na wzór polski, próbowali znaleźć węgierskiego Gomułkę.  Wydawało im się, że mają w Nagy’u człowieka gotowego do przeprowadzenia podobnej prowokacji, i usiłowali dać mu czas na osiągnięcie celu, ale w końcu doszli do wniosku, że Nagy nie jest odpowiednikiem Gomułki i nie jest zdolny ująć sytuacji w karby.  Dalsze wahania sowietów – użyć wojska czy nie, jeżeli tak, to w jaki sposób, a następnie wycofać się czy nie i wreszcie, dokonać inwazji czy nie – najłatwiej wytłumaczyć przez, zrozumiałą w takiej sytuacji, chęć dostosowania się do prędko zmieniających się wydarzeń.  Nie widzę tu żadnych podstaw do przypuszczeń, że Chruszczow był częścią jakiegoś prowokacyjnego planu.  Co powiedziawszy, zarówno masakra demonstrantów na placu Kossutha (szczegółowo analizowana w części V), jak i lincz oficerów avo po oblężeniu domu partii (o której mówię w części VI) – w obu wypadkach, jaskrawe punkty zwrotne powstania – mają pewne cechy prowokacji.  Istnieje możliwość, że pod pozorem „bratania się”, czołgiści sowieccy zwabili demonstrantów na otoczony plac, gdzie dokonano masakry; w drugim przypadku, usunięcie ochrony sprzed głównej kwatery partii w kluczowym momencie, wygląda podejrzanie, a obecność (i kierownicze stanowisko) Sierowa w Budapeszcie podczas tych wydarzeń, nie pozwala wykluczyć, że sowieci chcieli celowo podnieść temperaturę zamieszek, by uzasadnić ostrość reakcji albo, czego także wykluczyć nie można, zmusić Chruszczowa do zgody na pełną inwazję.  Pozostaje to jednak w sferze domysłów.

W części II tych rozważań, zarysowałem meandry amerykańskiej polityki, od doktryny Trumana począwszy, przez appeasement i containment do koncepcji rollback wysuwanej przez administrację Eisenhowera.  Czy można doprawdy dziwić się milionom emigrantów z krajów okupowanych przez komunistów, że wzięli retorykę polityki rollback za otwarte wezwanie do antybolszewickiej krucjaty? Za jawną politykę wyzwolenia Europy Wschodniej?  Barbara Toporska mówiła po latach:

„Zimna wojna” była, moim zdaniem, do wygrania przez Zachód.  Ale właśnie wtedy, gdy Chruszczow podciął gałąź, na której siedział wraz z całą bolszewicką szajką, otrzymaliśmy dyrektywy „nie atakować komunizmu”.  Tak to Wolny Zachód, ze Stanami Zjednoczonymi na czele, pomógł władzy sowieckiej wylizać się z ran, okrzepnąć, roztyć, tak że dziś mamy to, co mamy: Związek Sowiecki z prestiżem potęgi światowej, jakiej nigdy nie posiadał za czasów Stalina. (…)

W moim przeświadczeniu „zimna wojna” była do wygrania, czyli mogła doprowadzić do upadku imperium sowieckiego od wewnątrz.  Przecież to wszystko trzeszczało po śmierci Stalina, w Związku Sowieckim także.  Same nadzieje na pomoc Zachodu mogłyby wystarczyć, sama groźba interwencji. [3]

W moim głębokim przekonaniu, postawa Zachodu, a zwłaszcza Ameryki, wobec węgierskiego powstania miała największy wpływ na sformułowanie długoterminowej strategii sowieckiej.  I temu elementowi trzeba poświęcić więcej uwagi.

______

  1. „Dlaczego nie mogę wziąć udziału w Ankiecie”, Nudis verbis, Londyn 2003
  2. „Apostoł i nieporozumienia”, Droga Pani, Londyn 2012
  3. „Rozmowa z Barbarą Toporską”, Metafizyka na hulajnodze, Londyn 2012


Prześlij znajomemu

6 Komentarz(e/y) do “Powstanie węgierskie i narodziny sowieckiej strategii. Część VII”

  1. 1 amalryk

    Sam stalinizm był dla komunizmu trudnym doświadczeniem, poziom niestabilności w jakim znalazł się system po śmierci wielkiego Soso rzeczywiście groził destabilizacją całej imprezy; ale w ostatecznym rachunku wyszli z tego tylko wzmocnieni.
    Daje się zauważyć typowy dla nich modus operandi ; nie trzymać się schematu, reagować elastycznie w zależności od uwarunkowań, iść werbalnie na wszelkie ustępstwa a po zidentyfikowaniu problemu wybierać najoptymalniejszy wariant nie zapominając o niezwyle dydaktycznej funkcji terroru.
    Na Zachód, przynajmniej od czasów rewolucji we Francji, nie ma co się oglądać, to w końcu stamtąd przyszła ta zaraza nie na odwrót…

    Pozostaje nam tylko pamięć i modlitwa za dusze poległych w walce z tą zarazą na ulicach Budapesztu w 1956 roku, oni wybrali jedyną słuszna drogę. (Bo jak powiedział Davila: „Dla inteligentnego człowieka nadzieja na zwycięstwo jest jedynie pretekstem do walki.”)

  2. 2 michał

    Drogi Panie Amalryku,

    Jak miło, że Pan zawitał znowu w te strony.

    Nie można i nie należy liczyć na Zachód – to jest jedna z wielu oczywistych lekcji z węgierskeigo powstania (choć oczywiście ma Pan rację, że i bez niego, można było dojść do takiego samego wniosku). Ale inną lekcją jest, moim zdaniem, że bolszewicy nie zawsze są elastyczni i nie zawsze z łatwością identyfikują problem. Studiując wydarzenia w Budapeszcie, odniosłem raczej wrażenie chaosu i bezhołowia. Zupełnie nie wiedzieli, jak się ustosunkować do rozwijających się wydarzeń. Wahania, zmiany decyzji, porzucenie jednej taktyki na rzecz odwrotnej, były na porządku dziennym, przez tych 12 dni, ale także podczas miesięcy wiodących do kryzysu. Ale niestety, w przeciwieństwie do wolnych ludzi, uczyli się na własnych błędach.

    A jak Pan teraz widzi zamieszki w Poznaniu, o których tak interesująco Pan pisał tutaj kilka lat temu? Czy nadal uważa je Pan za jednoznaczną prowokację? Muszę powiedzieć, że nie jestem już teraz pewien.

  3. 3 amalryk

    Ależ ja się nigdzie stąd nie wybierałem. Śledzę na bieżąco witrynę, a że już mi się nawet gadac nie chce ? Cóż, to najwyraźniej znak nadciągajacej nieuchronnie starości.

    Ma Pan rację słowo elastycznie jest mało adekwatne do bolszewickich zachowań , to raczej próbowanie wszystkiego naraz w myśl zasady „a nuż się uda”, co nie zmienia faktu, że po czasie gdy opadną emocje analizują dokładnie wydarzenia i wyciagają wnioski.

    Czy poznański czerwiec był prowokacją? Teraz już taki pewien nie jestem. Być może tylko częściowo, którejś z koterii, chcącej dorwać sie do władzy w chwili destabilizacji systemu, a nie jako całkowicie odgórnie zaplanowana i przeprowadzona akcja.

  4. 4 michał

    Panie Amalryku,

    Nie mogę oczywiście tego wiedzieć, że Pan tu zagląda. Z mojego punktu widzenia jest to trudny problem, bo oczywiście nigdy nie namawiałbym nikogo do komentarzy w rodzaju „dobre, pozdro”, jakie się czasami widuje. Miałem niedawno interesującą dyskusję z pewną młodą damą na temat Dostojewskiego. Otóż perorowałem długo na temat jego konkretnych wypowiedzi, nie godząc się z żadną z nich ani w szczegółach, ani w ogóle. Na co usłyszałem: „A ja myślałam, że pan lubi Dostojewskiego…” Ba, nie tylko lubię, ale podziwiam i uważam go za największego powieściopisarza, jakiego ziemia nosiła – ale to przecież nie znaczy, żebym się z nim miał zgadzać.

    I tak to chyba jest, że tylko niezgoda, albo przede wszystkim niezgoda, powoduje u myślących ludzi potrzebę wypowiedzenia się. Ale problem wówczas jest taki, że dyskusyjne, a zatem ciekawe, jest tylko to, co jest niesłuszne. A czy to nie jest zabójcza konkluzja? Czyż u Dostojewskiego, dla przykładu, nie ma wystarczająco wiele myśli, z którymi wypada się zgodzić?

    Wracając do węgierskiego powstania, muszę wyznać, że uważam je za niezwykle ważne i nie mam pojęcia, czy zdołałem zanudzić czytelników szczegółami (które znowu wydają mi się istotne, bo bez nich nie sposób pojąć, o co tam szło, i można pozostać przy mniemaniu, że „premier Nagy był przywódcą antykomunistycznego powstania”, co jest nonsensem), czy też jestem tak niezwykle precyzyjny w utrafianiu w sedno sprawy (w co wątpię), że po prostu nic już nie można do tego dodać, czy wreszcie jest to kompletny bełkot, który w ogóle nie zasługuje na dyskusję (w co, nieskromnie, także wątpię).

    A bolszewicy? Ależ oni są ponad miarę giętcy. Elastyczni? To bardzo dobre słowo. Po prostu w owych dniach powstania w Budapeszcie, wydali mi się zdumiewająco mało elastyczni. Stąd zresztą wzięło się podejrzenie, że coś jest na rzeczy! Bo niby skąd nagle te wahania? Skąd nagle: najpierw czołgi, potem wycofanie, potem znowu czołgi? Skąd ten „Nagy na czele” itd.? Wszystko to wyglądało podejrzanie jak wcześniejsza wersja praskiej wiosny, ale przestaje tak wyglądać, kiedy się temu przyjrzeć bliżej, kiedy zajrzeć pod każdy leżący kamień.

    I Poznań także wpisuje się w ten dziwny okres, kiedy oni byli bardziej podatni niż w jakimkolwiek innym okresie na – nazwijmy to po imieniu – strzały. Na opór, na walkę z nimi. Kiedy można ich było pokonać.

    Jakże Pan ma rację, przywołując w tym kontekście Gomeza! Tak. To jest właśnie perspektywa, w której należy rozważać węgierskie powstanie.

  5. 5 amalryk

    Uwielbiam tego „polakożercę” Dostojewskiego, ba myślę, i chyba nie jestem tu jakimś nowatorem, ze po nim sztuka literacka raczej niewiele już nam ma do odkrycia.
    Nie! Doskonale moim, w sumie nieliczacym się, zdaniem nieprofesjonalisty opisał Pan tamte , jakże istotne , dla zrozumienia bolszewickiej modus operandi wydażenia.
    Panie Michale kolumbijczyk Davila również trafnie zauważył iż:„Kto pragnie pisać dla więcej niż stu czytelników, ten zdradza własne przekonania.”
    No i to chyba tyle.

  6. 6 michał

    Drogi Panie Amalryku,

    Gomez powiedział także: „Żeby mieć rację, nie wystarczy się nie zgadzać; chociaż dzisiaj, żeby racji nie mieć, wystarczy przyzwalać.”

    A czy przyzwolenie nie zawiera się już w milczeniu? Otóż wcale nie jestem przekonany. Coraz częściej wydaje mi się, że w dzisiejszym świecie, w tym zalewie bezmyślności, milczenie jest jedynym wyjściem. Jest być może koniecznością.

    Ale nie przerzucajmy się cytatami z wielkiego Gomeza. I bardzo dziękuję za dobre słowo.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.