Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Obalić czy ulepszać?

Charles Gati utrzymuje, że Amerykanie nie rozumieli sytuacji na Węgrzech w żadnym momencie rozgrywki.  (Kompletną ignorancję Amerykanów obecnych w Budapeszcie, potwierdził nawet ambasador Andropow, ale o tem potem.)  Według Gatiego, byli źle poinformowani, ponieważ ufali „faszystowskim emigrantom w Zachodnich Niemczech”, którzy nie rozumieli ewolucji węgierskiego społeczeństwa w latach 50.  Innymi słowy, zarówno amerykańscy politycy, jak i ich węgierscy informatorzy, byli antykomunistami, którzy nie przyjmowali do wiadomości procesu sowietyzacji.  Te dwie grupy miały pośredni wpływ na przebieg powstania.  Relacje między postaciami, które decydowały o kierunkach polityki amerykańskiej w owych czasach, a ludźmi, którzy szczerze pragnęli wyzwolenia Węgier z komunistycznej okupacji (czyli antykomunistycznymi emigrantami) są przedmiotem rozważań Gatiego i Sebestyena.  W rzeczywistości jednak, nie było między tymi dwoma grupami prawie żadnych kontaktów, i z pewnością większy wpływ na emigrantów miała amerykańska retoryka wyzwolenia, niż na odwrót.  Co powiedziawszy, jakkolwiek szczerze wierzę w typowo amerykańską mieszankę ignorancji z arogancją, to jest mi obojętne czy dzięki węgierskim emigrantom, czy dzięki zdrowemu rozsądkowi, Departament Stanu nie widział w latach pięćdziesiątych (mniej więcej do 1957 roku) powodu, by popierać jednego komunistę, np. Nagy’a, przeciw innym komunistom, np. Rákosiemu, a potem Gerő.  Gati uważa to stanowisko Eisenhowera i Dullesa za niemoralne, gdyż ludziom żyłoby się lepiej pod władzą Nagy’a niż Gerő, po czym dodaje, że gdyby tylko zamiast Mindszenty’ego był na Węgrzech kardynał Wyszyński, gdyby przewodził węgierskiej sekcji Radia Wolna Europa ktoś na miarę Jana Nowaka, to może i w Budapeszcie wyłoniłby się przywódca skrojony na miarę wielkiego tow. Wiesława, i nie doszłoby do tragedii powstania.  Gati ma oczywiście rację.  Gdyby zniszczono antykomunizm wśród Węgrów równie skutecznie, jak to uczyniono w Polsce i wśród polskiej emigracji, to nie byłoby 12 dni wolności.  Podczas gdy emigracja polska przyjęła Gomułkę jak zbawcę i świętowała „polski październik”, to węgierscy emigranci nawoływali do walki z komunizmem. 

Gati jest przekonany, że Ameryka powinna była poprzeć „reformistę Nagy’a” i wszystko byłoby pięknie, wszystko odbyłoby się tak jak w prlu, bo ludzie pod komunizmem marzą tylko o jego ulepszonej wersji.  Dlaczego nikt nie dostrzegł, zapytuje retorycznie, że reforma systemu była możliwa, a obalenie nie?  I wreszcie konkluduje swą krytykę amerykańskiej polityki: „Dlaczego coś nie było lepsze niż nic?”  Czyli, że sparafrazuję Stefana Kisielewskiego, nie można czegoś jednocześnie obalać i ulepszać, a ulepszanie czyli coś, jest bardziej atrakcyjne niż obalanie – czyli nic.  Jednym z wniosków, jakie nasunęły mi studia nad węgierskim powstaniem, jest przekonanie, że Charles Gati się mylił: było odwrotnie.  Coś reprezentowane było w Budapeszcie przez grupę Corvin, przez młodych ludzi z karabinami w rękach, przez ich chwalebny opór i postawę, a nic przez Nagy’a, jego pseudo-reformy i mizerne, nieudaczne próby lawirowania między moskiewskimi frakcjami.

Powie mi ktoś, że poglądy amerykańskiego akademika węgierskiego pochodzenia, piszącego w XXI wieku wśród okazałej obfitości wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych, w towarzystwach wzajemnej adoracji, jakimi są lewicowe instytuty badawcze – są pozbawione znaczenia.  To z pewnością prawda.  A jednak paradoks historii sprawił, że są one odzwierciedleniem ewolucji amerykańskiej polityki; zmiany, która doprowadziła do utrzymania i wzmocnienia władzy sowieckiej.  Zaiste, wiara w ewolucję komunizmu zwyciężyła bez reszty, ale zmiana ta nie nastąpiła spontanicznie.  Była wynikiem skoncentrowanej i długotrwałej kampanii sowieckiej.

Zimna wojna czy Wielka Spółka?

W szczytowym okresie zimnej wojny – tej prawdziwej, zakończonej wkrótce po śmierci Stalina, a nie tej udawanej, która miała rzekomo trwać nieprzerwanie aż do 1989 roku – Specjalna Komisja Kongresu do badania zbrodni katyńskiej zjechała do Londynu dla przesłuchania świadków.  Pomimo oczywistych zysków propagandowych, rząd brytyjski nalegał na tajność przewodu.  Józef Mackiewicz, który złożył zeznania jako świadek i rzeczoznawca, snuł następnie smutne refleksje na temat moralnego rozbrojenia Zachodu.  „Przez ukrywanie zbrodni sowieckich nie przygotowuje się społeczeństwa do psychicznego odparcia czerwonej agresji, która zagraża Europie.” [1] Mackiewicz był przekonany, że „Wielka Spółka trwała” nadal; spółka zwycięzców II wojny, która oddała narody Europy Wschodniej w udzielne władanie sowietów, ale jednocześnie rozbrajała Zachód.  Jednak to przekonanie nie powstrzymywało go przed podejmowaniem walki z sowietami na każdym możliwym odcinku.

Opisywałem już zalążki dylematów amerykańskiej polityki na poziomie, nazwijmy to tak, teoretycznym, w II części niniejszej rozprawy.  Przyjrzyjmy się teraz, jak to wyglądało na poziomie operacyjnym.  Trzeba przede wszystkim przyznać, że Amerykanie, w przeciwieństwie do europejskich aliantów, przynajmniej szukali jakichś rozwiązań vis á vis sowietów.  Dzięki wysiłkom Kima Philby, nie udały się próby obalenia siłą reżymu komunistycznego w Albanii; ani dyplomacja, ani sankcje ekonomiczne, nie miały żadnego wpływu na politykę Stalina, a pomimo to Amerykanie zorganizowali most powietrzny dla pokonania blokady Berlina i ruszyli do otwartej wojny w Korei.

Dwie organizacje amerykańskie miały poważny potencjał w walce z sowietami.  Pierwszą było Radio Free Europe (i Radio Liberation skierowane na sowiety) założone w latach 1950-51 (i nieoficjalnie finansowane przez CIA); drugą Office of Policy Coordination (OPC, Biuro Koordynacji Politycznej) założone w 1948 roku przez National Security Council (Radę Bezpieczeństwa Narodowego), a od 1951 roku także podległe CIA.  Rolą i wpływem Radia Wolna Europa podczas powstania węgierskiego zajmę się osobno.

Zarówno zadania OPC, jak i samo istnienie tej organizacji, były ściśle tajne.  O jej istnieniu wiedziało tylko 12 osób.  Celem organizacji było przeciwstawienie się aktywności sowieckiej na świecie we wszelkich jej przejawach.  Rozmach programu OPC uderzał ambicją.  W pięciu grupach funkcjonalnych (które koncentrować się miały m.in. na wojnie psychologicznej, ekonomicznej, politycznej i militarnej), zawierało się 17 programów (w tym tak szczegółowe, jak rozpuszczanie plotek, pomoc dla podziemia i antykomunistów w wolnym świecie, podrabianie pieniędzy, sabotaż i tworzenie organizacji fasadowych, a nawet tzw. stay-behind czyli plany pozostawienia zakonspirowanych jednostek za linią frontu w wypadku ataku sowieckiego).  Ojcem chrzestnym przedsięwzięcia był George Kennan, który określił główne cele OPC w następujący sposób: po pierwsze, doprowadzenie do wyjścia państw wschodnioeuropejskich (w tym państw bałtyckich) z orbity sowieckiej jako podmiotów w polityce zagranicznej; drugie, atak na wiarygodność Moskwy przez wojnę psychologiczną i propagandową; i po trzecie, ograniczenie aktywnych działań sowietów na Zachodzie.  Jednocześnie OPC było zobowiązane unikać otwartego konfliktu zbrojnego.  Muszę podkreślić ten punkt, bo jest on bardzo ważny w kontekście powstania na Węgrzech: Biuro miało wspomagać walkę zbrojną narodów podbitych przez komunizm, ale nie wolno mu było doprowadzić do „gorącej wojny” między Ameryką i sowietami.

Pomimo rozmachu i ambicji tych planów, w realnym świecie tak na ogół bywa, że siła pozbawiona woli jej użycia, równa się impotencji.  Jeżeli bowiem nikt nie chciał wojny, to plan OPC był do niczego.  Nawoływanie do walki z komunizmem musiało z czasem stać się pustym frazesem, skoro nie stała za nim realna wola użycia siły.  Cytowałem w poprzedniej części słowa Barbary Toporskiej o tamtych czasach: „Same nadzieje na pomoc Zachodu mogłyby wystarczyć, sama groźba interwencji.”  A zatem nadzieje na pomoc Zachodu musiały być poparte realistyczną groźbą, że taka pomoc nastąpi.  Tymczasem OPC było wprawdzie bardzo aktywne podczas wojny koreańskiej, ale największym osiągnięciem Biura pozostaje ekranizacja Folwarku zwierzęcego Orwella.  Zimna wojna była do wygrania, jak słusznie pisała Toporska, ale nikt nie chciał jej prowadzić; sowiety mogły się rozpaść wobec realnej groźby interwencji, ale nie wobec kreskówki opartej na arcydziele Orwella.  W takim razie, jedynym alternatywnym rozwiązaniem stała się z czasem stawka na nacjonał-komunizm.  Już w założycielskim programie OPC, Kennan pisał o nadaniu odrębnego głosu państwom wschodniej Europy i nie był on jedynym proponentem tego kursu, inni rozważali go już w 1948 roku po kłótni Stalina z Tito.  „Odrębny głos” nadany został Tito, Gomułce, a z czasem nawet albańskim komunistom i Ceausescu.  Dylemat „obalić czy ulepszać?” został rozwiązany dzięki nadrzędności koncepcji Wielkiej Spółki.  Skoro wielka spółka jest nienaruszalna, to można zaledwie próbować polepszyć los ludzi pod komunizmem, ale nie wolno walczyć ze Złem immanentnym w komunizmie.

Niestety, sowieci byli doskonale poinformowani zarówno o treści tych dylematów, jak i o istnieniu sekretnego OPC, gdyż jednym z tuzina wybrańców, którym wolno było znać te ściśle tajne plany – był Kim Philby.  Wiedząc o wahaniach i debatach wśród zachodnich przywódców, na temat najlepszego podejścia do komunizmu, sowieciarze zdecydowali pod koniec lat 50., pchnąć politykę amerykańską – bo o Amerykę głównie chodziło – na tory wspierania nacjonał-komunizmu.  Ale po drodze pojawili się Gomułka i Nagy.

Sebestyen i Gati podkreślają wielokrotnie, że Amerykanie (zarówno poważni komentatorzy, jak Departament Stanu i CIA) uważali Nagy’a za komunistę i nie zamierzali kompromitować się popieraniem go.  Departament Stanu nie chciał w owych czasach rozróżniać quasi-titoistów od neo-stalinistów, a wszystkie demoludy były postrzegane jako „niezróżniczkowane przyrostki (undifferentiated appendages) do sowietów”.  Ale jakie wyciągnęli z tego wnioski?

Sowiecka pięść z żelaza

12 lipca 1956 roku, podczas obrad Rady Bezpieczeństwa Narodowego w Waszyngtonie, wice-prezydent Richard Nixon wypowiedział znamienne słowa:

Nie byłoby ostatecznym złem, z punktu widzenia interesów USA, gdyby sowiecka żelazna pięść miała spaść ponownie na blok sowiecki. [2]

Nixon określił z niesłychanym cynizmem kamień węgielny amerykańskiej polityki powojennej: Europa Wschodnia należy bez reszty do sowieckiej strefy wpływów i żaden z narodów za żelazną kurtyną nie jest potencjalnym aliantem Ameryki.  Retoryka wyzwolenia pozostała niezmieniona, ale za kulisami zwyciężała inna koncepcja.  Już w 1953 roku, Eisenhower wypowiedział opinię, że „oderwanie satelitów od sowietów jest możliwe tylko z sowiecką zgodą albo w wyniku wojny”.  Zaakceptowano zatem podział Europy, ale nie należało o tym głośno mówić…  Hipokryzja tego stanowiska nie umknęła uwagi kierowników administracji.  John Foster Dulles mówił (tylko na tajnych posiedzeniach), że należy zachęcać do biernego oporu wśród ludów podbitych, ale niekiedy także „zamieszki mogą odegrać ważną rolę w naszej grze z sowietami”.  Nixon ostrzegał, że trzeba zachować na zewnątrz „retorykę wyzwolenia” i „nic nie mogłoby być gorsze, niż przeciek, że na najwyższych szczeblach amerykańskiej administracji zgadzamy się na politykę narodowego komunizmu”. [podkr. moje]  A więc już w lipcu 1956 roku, czyli przed pojawieniem się Gomułki i Nagy’a, Amerykanie stawiali po cichu na nacjonał-komunizm, ale gotowi byli głośno nawoływać do krucjaty przeciw bolszewizmowi.

Eisenhower wykazał się kompletną biernością podczas całego kryzysu węgierskiego i nie był to wcale wynik paraliżujących wahań, ale świadomy wybór, ponieważ „wielka spółka nadal trwała”, żeby użyć ponownie określenia Mackiewicza.  Nie zamierzał kwestionować podziału Europy i był w rzeczywistości zadowolony ze zdławienia powstania, gdyż dawało mu to zwycięstwo propagandowe, bez potrzeby ponoszenia ryzyka.  Mógł wskazywać na niesłychaną brutalność sowietów, a jednocześnie na swą własną przykładną odpowiedzialność wobec prowokacji: Ameryka nie będzie przecież ryzykować trzeciej wojny światowej dla maleńkich Węgier!…

Dnia 26 października, czyli w dzień masakry w Mosonmagyaróvár, którą opisywałem w części V, Eisenhower oznajmił doradcom, że zmienił swą pozycję z „ostrożnego oczekiwania” na „aktywne niezaangażowanie” (sugestie, cóż by taka zmiana mogła oznaczać poza nowomową amerykańskiego Departamentu Stanu, prosimy przysyłać na adres redakcji).  Ike był przekonany, że sowieccy przywódcy nie obawiają się interwencji zachodniej na Węgrzech, ale pomimo to uważał, że należy ich w tym utwierdzić.  Allen Dulles, szef CIA, próbował namówić prezydenta do wykorzystania oczywistej sowieckiej słabości (wykazanej w szokujący sposób przez małe grupki nastolatków), a w najgorszym razie, zezwolenia na zrzuty broni i innej pomocy dla powstańców.  Eisenhower odmówił.  William Colby (późniejszy szef CIA) wspominał po latach:

Do takiej właśnie sytuacji przygotowywała się Agencja.  Ale Eisenhower powiedział głośno i wyraźnie: nie.  Wszelkie wątpliwości, istniejące wewnątrz Agencji, co do polityki Waszyngtonu, znikły w tej sytuacji.  Zostało ustalone raz na zawsze, że Stany Zjednoczone (…) nie będą próbowały wyzwolić żadnego kraju w sferze sowieckich wpływów.

Eisenhower interesował się tylko jednym aspektem sytuacji na Węgrzech: żeby sowieciarze nie obawiali się jego interwencji.  O siódmej wieczorem tegoż 26 października, Eisenhower i Dulles sformułowali koncepcję polityczną, która do dziś – pomimo rozlicznych zmian kursu i pozornych sprzeczności między polityką Kennedy’ego i Nixona czy Cartera i Reagana, po bolesnych zawijasach Clintonów, Bushów i Obamów, aż do pokracznej postaci rodem z teatru kukiełek, z palcem permanentnie na ikonie „tweet”, zainstalowanej ostatnio w Białym Domu – całkowicie dominuje amerykańskie myślenie o Wschodzie Europy.  Dulles zasugerował, że w mowie przedwyborczej wypowie myśl, iż wszystko na czym zależy Ameryce, to autentyczna niezależność państw satelickich, co „zmieniłoby scenerię w Europie, i cały problem bezpieczeństwa Europy uległby przemianie”.  Zwróćmy uwagę, ani słowa o strefach wpływów, bo te były niepodważalne – Jałta dominowała myślenie amerykańskie wówczas, tak samo jak je dominuje dziś.  Dulles proponował sowieciarzom, by dali podbitym ludom odrobinę wolności, a Ameryka wynagrodzi ich za to sowicie, nie naruszając ustalonych stref wpływów.  To ta koncepcja właśnie zaowocowała „upadkiem komunizmu”, ponieważ wschodnia Europa pozostaje do dziś całkowicie w sowieckiej strefie i żaden amerykański prezydent nie zamierza tego aksjomatu podważać.

Dulles rozwinął swą myśl następnego dnia w mowie do teksańskich Republikanów:

Stany Zjednoczone nie mają ukrytych celów w dążeniu do niezależności krajów satelickich.  Naszym życzeniem jest, żeby ludy, z których wywodzi się tyle życia narodowego Ameryki, odzyskały swą suwerenność i miały możność wybrania swych własnych rządów.  Nie patrzymy na te narody, jako na potencjalnych militarnych aliantów. [podkr. moje] Postrzegamy ich jako przyjaciół, część przyjaznej i zjednoczonej Europy.  Jesteśmy przekonani, że ich niezależność (…) przyczyni się do stabilizacji i pokoju w całej Europie, na Zachodzie i na Wschodzie.

Analitycy Pentagonu i CIA informowali prezydenta w czasie trwania powstania, że sowieci mają dwie możliwości: albo zaakceptować węgierską wersję titoizmu-gomułkizmu, albo dokonać inwazji przeważającymi siłami militarnymi.  Oba wyjścia odpowiadały celom polityki amerykańskiej, wobec czego jedynym planem akcji była bierność.  (Tak się składa, że niestety odpowiadały także celom polityki sowieckiej, a najbardziej na rękę była im bierność Waszyngtonu.)  Eisenhower bywał oskarżany w rezultacie o hipokryzję lub wręcz o nieuczciwość, ale jego pasywizm był oczywistą konsekwencją wejścia w spółkę z sowietami.  Można by więc usprawiedliwić politykę amerykańską wobec ludów podbitych, gdyby nie ich własna retoryka „wyzwolenia”.

Moralne dylematy zachęcania do walki z komunizmem będą przedmiotem dalszych rozważań, gdy przyjrzymy się uważniej roli Radia Wolna Europa w wydarzeniach.  W tym miejscu, pragnę się zatrzymać nad rażącą sprzecznością między retoryką krucjaty antybolszewickiej, a postawą Eisenhowera podczas powstania.  Amerykanie mówili otwarcie o „zmuszeniu sowietów do wycofania się” (rollback) i „wyzwoleniu narodów zniewolonych” (liberation), ale gdy wybuchło w Budapeszcie zbrojne powstanie, myśleli wyłącznie, jak zapewnić Chruszczowa, że nie będą interweniować.  Zachęcali Węgrów do walki, głównie poprzez Wolną Europę, wiedząc, że żadna materialna pomoc dla powstańców nigdy nie nadejdzie.  O ile antykomunistyczni redaktorzy węgierskiej sekcji radia, dawali upust patriotyzmowi i nadziejom na wyzwolenie, nie znając politycznego tła, to ich amerykańscy mocodawcy wiedzieli doskonale, co robią.  Hipokryzja i cynizm tego stanowiska przekracza codzienne normy dwulicowości, przewrotności i zakłamania w polityce.  Gdy powstańcy oczekiwali zrzutów broni i desantu amerykańskich spadochroniarzy [3], generał Eisenhower wypowiedział złotą myśl:

Musimy wykorzystać tę chwilę.  Teraz jest najlepszy moment, żeby rozmawiać z nimi [tj. z sowietami] o redukcji napięcia na świecie.

Czemukolwiek zechcemy przypisać tę cechę amerykańskiej polityki – wrodzonemu izolacjonizmowi i insularyzmowi, który jest stale obecnym, podskórnym prądem w amerykańskiej kulturze, czy też totalnej ignorancji i obojętności na świat poza Ameryką – Amerykanie nie czują się zobowiązani do pomocy komukolwiek ponad pustą retorykę wolności i wyzwolenia.  Federalnym rządom tylko z największym trudem udaje się pokonać tę naturalną niechęć do interwencji, i zazwyczaj prędko tego żałują.  Jedynym argumentem, który zdolen jest przekonać nieżyczliwą publiczność do zamorskich awantur, są „żywotne interesy Ameryki”.  Ponieważ jednak Ameryka nie ma żadnych interesów w środkowej i wschodniej Europie, to nie będzie tam nigdy interweniować.  Dlatego właśnie Wielka Spółka trwa nadal.  Ta sama spółka, która podpisała umowy jałtańskie, która zgodziła się na haniebny trybunał w Norymberdze, która, choć skłócona, trwała nadal w latach 40. i 50., która powstrzymała Eisenhowera przed interwencją w Budapeszcie i w każdym innym punkcie zapalnym w demoludach – trwa niezmiennie do dziś.  Jej fundamentem jest przekonanie, że europejski Wschód leży w naturalnej strefie wpływów i interesów „Rosji” i Ameryce nic do tego.  Nawet wówczas, gdy zimnowojenna retoryka stała się bardzo agresywna ze strony Zachodu, alianci czuli się związani umową jałtańską, ponieważ nie mieli żywotnych interesów w tej części Europy.  Nie patrzyli nigdy na narody podbite jako na potencjalnych sojuszników, jak powiedział Dulles w 1956 roku, i dziś także nie patrzą na nie w taki sposób.

Charles Gati przywołuje niezwykle interesującą, a mało znaną postać CD Jacksona, osobistego doradcy Eisenhowera, który ostrzegał prezydenta jeszcze w 53 roku, że „byłoby zarówno niemoralne jak nieskuteczne, wywołać masakry, które nie tylko wyniszczą najlepsze jednostki, ale także osłabią naszą pozycję w umysłach ludzi za żelazną kurtyną”.  (Mówiąc nawiasem, jako ideowy antykomunista, Jackson był wrogiem senatora McCarthy’ego, uważając słusznie, że nagonki i „polowania na czarownice” mogą tylko osłabić antykomunizm.  Och, gdybyż tylko go słuchano.)  Ostrzeżenia Jacksona i innych zostały zignorowane.

Amerykańska retoryka wyzwolenia, była paradoksalnym odzwierciedleniem sowieckiej demagogii, rytualnie oskarżającej Amerykę o „imperialistyczne zakusy na Wschodnią Europę”.  W istocie rzeczy, obie strony zgodziły się na podział Europy i usankcjonowały go traktatami i umowami, spotkaniami na szczycie i konferencjami pokojowymi, obie strony walczyły tylko w sferze propagandy, czego oczywiście nie mogliśmy nigdy zrozumieć my, gnijący za żelazną kurtyną i wpatrzeni w Zachód jak w obrazek.  Ale w wypadku powstańców z pasażu obok kina Corvin, to nie było nieporozumienie, tylko sprawa życia i śmierci.

Jedyną lekcją, jaką wyciągnęli Amerykanie z klęski powstania, było stonowanie propagandy skierowanej na wschodnią Europę.  W pierwszym rzędzie, przestali mówić o wyzwoleniu, a następnie odsunęli się od antykomunistycznych emigrantów.  W wypadku polskiej emigracji, nie była to zasadnicza zmiana, ale wśród Węgrów oznaczało to poważne przesunięcia.  Dalszą historię znamy: koegzystencja, odprężenie i konwergencja.

W rzeczywistości Zachód mógł wyciągnąć wiele lekcji z wydarzeń na Węgrzech.  Najważniejszą powinna być konieczność lepszego rozumienia sytuacji.  Amerykanie przyznawali, że nie spodziewali się wybuchu, ani nie oczekiwali sukcesów we wczesnej fazie powstania.

Ambasador Jurij Andropow powrócił do Moskwy na zasłużony odpoczynek w grudniu 1956 roku.  Wygłosił wówczas wykład na temat „węgierskiej kontrrewolucji” w moskiewskiej szkole dla dyplomatów.  Wyłożył swym słuchaczom przyjętą interpretację, że kryzys wywołany został przez amerykańskich imperialistów.  Po wykładzie, dociekliwy słuchacz, Wiktor Izraelian, późniejszy dyplomata sowiecki, poprosił Andropowa o dowody podstępnej roli amerykańskich podżegaczy na Węgrzech.  Andropow miał się w odpowiedzi głośno roześmiać.  „To nonsens!  Wydarzenia zaskoczyły Amerykanów.  Przyszli do naszej ambasady, pytając, co się dzieje w Budapeszcie.  Nie odegrali żadnej roli w wypadkach.”  (Nawiasem mówiąc, jest to kolejny dowód, jak dalece nie należy polegać na Notatkach Malina, jako kompletnym źródle.  Wedle Malina, politbiuro często debatowało raporty Andropowa, ale nigdy nie dyskutowało ignorancji dyplomatów amerykańskich w kwestii wydarzeń w Budapeszcie, nigdy nie rozważało takiego drobiazgu, że zwrócili się o pomoc do ambasady sowieckiej w zrozumieniu rozwoju wydarzeń.)

Co rzekłszy, wiele wskazuje, że Departament Stanu słusznie ocenił Nagy’a jako „słabego titoistę” i nie zamierzał go popierać.  Rzecz w tym, że należało szukać sił antykomunistycznych, których z definicji nie można było znaleźć w domu partii.  Należało obalać, a nie ulepszać.  Należało grozić interwencją, a nie zapewniać bezpieczeństwo sowieciarzom.  Należało wyrzec się wielkiej spółki.

______

  1. „Zeznania o największej zbrodni zamknięte w pokoju hotelowym”, Wieszać czy nie wieszać?, Londyn 2015
  2. W oryginale, ten niezwykle ciekawy cytat brzmi tak: It wouldn’t be an unmixed evil, from the point of view of US interest, if the soviet iron fist were to come down hard again on the soviet bloc. Wszystkie następne cytaty z tajnych posiedzeń NSC, podaję za Sebestyenem.
  3. Kolejnym dowodem ideowej przepaści między powstańcami i Imre Nagy’em jest fakt, że premier komunistycznego rządu, ani nie oczekiwał, ani nie pragnął jakiejkolwiek pomocy z Zachodu. Przyjęcie pomocy z rąk imperialistów byłoby dla niego aktem zdrady wobec sowieckiej ojczyzny.


Prześlij znajomemu

46 Komentarz(e/y) do “Powstanie węgierskie i narodziny sowieckiej strategii. Część VIII”

  1. 1 amalryk

    Ulepszać, ulepszać, zdecydowanie ulepszać! „Mój” sielski peerel już tak fantastycznie ulepszyli , że z rozpędu wpadł w NATO i w UE ! Ale okazuje się że nie ma kresu lepszemu! Otóż cuownym zrządzeniem losu płomienni patrioci odkryli mi niedawno, nieszczęśnikowi tkwiącemu w błogiej nieświadomości, że dopiero teraz , po przepędzeniu zdradzieckiego kryptoflksdojcza Donalda i po tryumfalnym zwycięstwie Kaczora, nastał dla mnie czas prawdziwej wolności! Cóż za radość!

    (Swoją drogą jestem szalenie ciekaw jak skończy sie ulepszanie ChRL, bo jakoś nie rysuje się na horyzoncie skłonność KPCh do samorozwiązania się. Beszczelni są jednak ci maoiści!)

  2. 2 Andrzej

    Poczekajmy jeszcze trochę Amalryku. „Naruszenia podstaw” po „wolnych patriotach” raczej się nie spodziewaj (ja się nie spodziewam). Za jakiś czas, podobnie jak 10 lat temu, znów ogłoszą że jesteśmy zniewoleni, a peerel-bis jest wiecznie żywy. Wtedy znów nastanie dla nas czas smutku, pomstowania i rozpaczy. Oni mogą tak w kółko, bo przecież nie chodzi o to by złapać króliczka tylko gonić go.

    A jakże, bezczelni (beszczelni) ! Nie tylko sposobu zarządzania ale nawet swojej nazwy nie zmienią ani nie „odetną się” od „prawdziwych komunistów” zza miedzy. Za to produkują, inwestują etc. Czyż to nie jest lepszy sposób na oswojenie świata z komunizmem niż „wielka proletariacka kulturalna” pierekowka albo gułagi? Także jestem ciekaw co będzie kiedy go już całkiem oswoją. Globalny kołchoz? Bo przy tym wszystkim, wzmacniają się i zbroją po same zęby.

  3. 3 michał

    Jest tak dobrze, że aż się nie chce dobijać jeńców!…, jako rzekł był nieśmiertelny Gnębon Puczymorda (a może to był Fiszorek Piszpunta?).

    Drogi Panie Amalryku,

    Cieszę się, że tyle Pana spotyka radości w tym najlepszym z prlów. Pangloss byłby z Pana dumny i równie dumny z tryumfów wolności w ludowej ojczyźnie. To już nie jutrzenka swobody, to już jest samo południe: w samo południe wolności, wszystko wolno, skoro nie ma Boga.

    A chrlowska kompartia? A dlaczegóżby nie miała się rozwiązać? Upaść, rozpaść się i zniknąć? Na jej miejsce przyszedłby drugi eszelon, a potem trzeci z dokładnie tej samej wierchuszki. Najpierw przejąłby władzę jakiś pijus, podarłszy uprzednio legitymację partyjną, a po nim nadszedłby czas wyboru: anarchia (cha, cha! Książę Kropotkin by się uśmiał!) czy tajna policja?

    Cokolwiek postanowią zrobić, jakikolwiek kiczowaty spektakl zechcą przedstawić światu, głuchoniemi ślepcy i tak wszystko to przełkną i poproszą o więcej.

  4. 4 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    Czy zauważył Pan, jak fluktuacje w zainteresowaniu twórczością Józefa Mackiewicza stoją w odwrotnej korelacji do sukcesów wyborczych tego pisu (czy pasu, ja się nie znam)? Im bardziej pis-pas-pus w opozycji, tym więcej Mackiewicza, a jak przejmują ster władzy w swoje robociarskie dłonie, to ani mru-mru o antykomunizmie ani o prlu bis. Mnie zresztą mniej przeszkadza ta faza przemilczania, niż naciąganie Mackiewicza na kopyto partyjne przydatności.

    A globalny kołchoz tuż, tuż.

  5. 5 Andrzej

    Panie Michale,

    Zauważyłem. Maciewicza traktuje się w nowym wspaniałym peerelu wybiórczo, zależnie od koniunktury. Wybierają to co akurat jest im z Mackiewicza potrzebne, tylko nie to co rzeczywiście pisał i mówił. Najwyraźniej i dziś jego przekaz jest trudny do zaakceptowania przez Polaków i nie tylko. Bo jak tu „zaprząc” do poprawiania peerelu kogoś kto ten peerel pod każdą postacią odrzucał, zwalczał go a komunistyczne „reformy” określał jednoznacznie jako prowokację?

    Cisza wokół Mackiewicza może być jednak tylko chwilowa. Właśnie obchodzimy Mackiewiczowską rocznicę i kto wie czy przy tej lub innej okazji nie wróci sprawa tego obłudnego peerelowskiego pomnika…

  6. 6 Andrzej

    postscriptum: nie ma dwóch zdań, że obydwaj są dziarskimi chłopcami. Uśmiałem się znowu ale komu się weselić jak nie nam…

  7. 7 michał

    Panie Andrzeju,

    Wybiórczość traktowania, to jedno. Wybiórczo traktuje go np. Ścios, ale czy każda interpretacja nie jest z konieczności jakimś wyborem? Czy ja sam nie wybieram z Mackiewicza tego, co mi potrzebne, co mi się podoba?

    Mnie chodzi raczej o całkowite przemilczanie go od kilku lat, gdy jego rzekomi „wielbiciele” są u władzy w prlu. W ciągu tych lat wyszło pięć nowych tomów Dzieł, które zawierają teksty mało znane, zupełnie nieznane i wreszcie nawet inedita, ale wszystkie zostały z lubością przemilczane.

    Jak mówiłem wczoraj, to milczenie ani mnie ziębi, ani grzeje, ale nie jest przez to mniej dziwne.

  8. 8 amalryk

    Ależ to całkowicie zrozumiałe. Prawdziwi antykomuniści przecież mogli dojść do władzy tylko po pokonaniu komunistów, a więc cel przyświecający Mackiewiczowi i znaczącej spuściźnie jego twórczośći został osiągniety ! A zbyt wnikliwa, co ja mówię, już nawet pobieżna lektura Mackiewicza szybko zachwieje przekonaniem czytelników co do antykomunizmu aktualnych wyborczych zwycięzców – jak widac są tego świadomi.

  9. 9 amalryk

    Drogi Andrzeju !

    Też myślę że chińscy towarzysze (miał rację Piłsudski co do potwornego spaskudzenia przez komuchów tego pięknego słowa) ocenili, iż nie ma już potrzeby stosowania wobec Zachodu swoistej mimikry; po co skoro komunizm już mało komu przeszkadza? Amerykanom bardziej przeszkadza ich ekspansja ekonomiczna niż ich ideolo….

  10. 10 michał

    Drogi Panie Amalryku,

    To prawda, co do wyborczych zwycięzców. Ale to nie oni sami pisaliby recenzje. Oni stwarzają koniunkturę, w której recenzji się nie pisuje, bo lepiej się nie wychylać. Ja jestem zresztą ostatnią osobą na świecie, która będzie pomstować w kwestii tematów podejmowanych przez prlowskie media. Cóż mnie do tego?

  11. 11 amalryk

    Teraz jest koniunktura na żołnierzy wyklętych pod których podpinają się ci, którzy przejęli „ster władzy w swoje robociarskie dłonie, co skutkuje czasem ciekawymi efektami. Gdzieś w jakimś propagandowym materiale zosyałem poinformowany iz przez antykomunistyczne podziemie przewinęło się 150 000 ludzi tzn półtora raza wiecejniż liczy sobie teraz nasze „uzawodowione” lwp !
    No, no!
    A Mackiewicz ze swoją żelazną logiką wyraźnie nie pasuje.

  12. 12 amalryk

    Nawet wówczas, gdy zimnowojenna retoryka stała się bardzo agresywna ze strony Zachodu, alianci czuli się związani umową jałtańską, ponieważ nie mieli żywotnych interesów w tej części Europy. Nie patrzyli nigdy na narody podbite jako na potencjalnych sojuszników, jak powiedział Dulles w 1956 roku, i dziś także nie patrzą na nie w taki sposób.
    —————————————————————————————————-
    Kapitalna uwaga jednoznacznie podsumowująca tragedię węgierskich powstańców ale i naszą aktualną rzeczywistość…

  13. 13 michał

    Drogi Panie Amalryku,

    Mnie się sprawa powstania węgierskiego wydaje niezwykle aktualna, bo nic się od tamtego czasu nie zmieniło, pomimo tak ogromnych pozornie zmian. Mowa Dullesa z kampanii wyborczej w Texasie mogłaby być niedawno powtórzona i przez Trumpa, i przez Clinton.

    Żaden amerykański prezydent, z Ronaldem Reaganem włącznie, nie posłałby US Marines do walki o Krym czy Transdniestrię. Amerykańscy żołnierze nie będą ginąć za Estonię czy wyzwalać Królewca. Gdyby Putin zajął państwa bałtyckie jutro, czego moim zdaniem nie potrzebuje robić (ale myliłem się także co do aneksji Krymu, mogę się mylić ponownie), to Trump chciałby tylko obniżyć napięcie.

    Tymczasem Putin ma już w swoim arsenale rakietę P-800 Oniks i zamierza wprowadzić do produkcji system rakiet Zirkon, zdolnych osiągnąć prędkość Mach 5-6. Nowa klasa łodzi podwodnych, pod uroczą nazwą „Warszawianka”, ma być najcichszą łodzią na świecie. Systemy obrony antyrakietowej S-300 i S-400 nie mają odpowiedników w zachodnich arsenałach, (amerykańskie rakiety Patriot mają inne przeznaczenie i mniejszy zasięg), ale sowieci pracują nad wersją S-500 Prometej. Zarówno sowieci, jak i chrl pracują nad rakietami anty-satelitarnymi, których zadaniem byłoby zniszczenie satelitarnych systemów nawigacyjnych, na których opierają się nie tylko sat-nav w każdym samochodzie, ale także wszystkie bez wyjątku zachodnie systemy rakietowe. Chińska rakieta balistyczna Dong Feng 21D osiągać ma prędkość Mach10 po powrocie w atmosferę ziemską.

    Nie trzeba wcale wierzyć w każdy z tych systemów; już Lenin, i to bardzo prędko, bo w 1918 roku, nazwał spartoloną robotę „sowiecką”. Ważne jednak, że oni nad tym pracują, gdy na Zachodzie politycy prześcigają się w redukcji wydatków zbrojeniowych.

    Rzymianie wiedzieli, że kto chce pokoju, musi szykować się do wojny, a Lenin powiedział, że pokój to panowanie komunizmu na całym globie. Nic więc dziwnego, że szykują się do wojny, żeby móc gołymi łapami wziąć, cokolwiek zechcą. A Zachodni politycy – zresztą nie tylko Zachodni, bo także południowi, północni, centralni i wschodni, afrykańscy i australijscy, amerykańscy i azjatyccy – będą mówić za Eisenhowerem, że „teraz jest najlepszy moment, żeby rozmawiać z nimi o redukcji napięcia na świecie”.

  14. 14 Jacek

    Panie Michale,

    Ma Pan rację, że kluczowym jest fakt, że sowieci/chrl-owcy w ogóle nad tymi systemami broni pracują, podczas, gdy Zachód tnie koszty. Nie przywiązywałbym jednak zbyt dużej wagi do technicznych zalet tych nowych sowieckich systemów. Ich zapóźnienie technologiczne w stosunku do USA jest wciąż bardzo duże. Pisze Pan o systemach antysatelitarnych rozwijanych przez komunistów… W stosunku do programów amerykańskich ta inicjatywa jest spóźniona o co najmniej 30 lat. System ASAT powstał na początku lat 80-tych, był dużo prostszy i tańszy od systemu rakiet balistycznych, bo pociski ASAT (ASM 135) były odpalane z pokładu myśliwców F 15, a jego skuteczność została potwierdzona w praktyce zniszczeniem próbnego celu w 1985 roku. Program został niestety wstrzymany przez Reagana po odpaleniu gorbaczowowskiego NEP-u. Ale faktycznie, nie walory techniczne komunistycznych systemów są tu istotne, tylko demonstracja agresywnych zachowań.

    Tymczasem w Stanach trwa właśnie awantura wokół programu JSF (F 35), który koła lewackie próbują za wszelką cenę utrącić. A jest to system broni, na który ani sowieci, ani chińscy komuniści nie mają dotąd odpowiedzi. Samolot ma być bowiem następcą nie tylko F 16 (USAF) , ale również F 18 (NAVY) i brytyjsko – amerykańskiego Hariera AV 8 (MARINES) – stąd „Joint” w nazwie programu. Unifikacja maszyn dla tych trzech rodzajów sił zbrojnych w rewolucyjny sposób ułatwiłaby logistykę na polu walki, podczas serwisów, produkcji, szkolenia, itd. Rezygnacja z tego programu bardzo ułatwiłaby sowietom życie, bo nadal mogliby się opierać na przestarzałej technologii w rodzaju Su 27 i jego pochodnych.

  15. 15 michał

    Panie Jacku,

    Zgadzamy się w zupełności. Mamy w sowietach do czynienia z zacofanym niedorozwojem. Jeżeli wymyślą coś oryginalnego, to nie potrafią tego wykorzystać, jeżeli ukradną i skopiują, to sknocą. Tak, ale jak to świadczy o nas (że pozwolę sobie tak określić „Zachód”, chociaż ani my nie Zachód, ani Zachód to nie my)? Że się z czymś takim nie zdołano uporać przez 100 lat?

    Ich technologiczny rozwój jest w powijakach, ale lepiej niż inni wykorzystują zdobycze techniczne wrogów. Tak jak Stalin uczył się budować czołgi od Niemców, a potem masowo produkował czołgi, które wprawdzie nie mogły stanąć do równej walki z Tygrysem, ale mogły go zdławić ilością. To byłoby bardzo nietypowe dla Ameryki, gdyby ich system był prostszy od sowieckiego, ale jeżeli tak jest to świetnie. Tylko że sowieciarze nadal pracują nad antysatelitarnymi rakietami, gdy Amerykanie nie pracują.

    Nie mogę się z Panem zgodzić, co do rzekomo przestarzałej technologii Su-35 i MiG-29. To są samoloty, którym europejski Typhoon nie dorównuje (choć F35 je przewyższa). Nie do końca natomiast rozumiem, co Pan ma na myśli, mówiąc o utrąceniu F35. Joint Strike Fighter F35, jest używany przez wojsko, flotę i USAF 2006 roku i jest podstawowym wyposażeniem floty powietrznej od 5 lat z górą.

    Harrier to też nie jest zupełnie tak. Harrier Jump Jet był wybitnym brytyjskim osiągnięciem technicznym(projekt jeszcze z lat 60.), ale Anglicy, jak to mają w zwyczaju, pozbyli się wszystkich swoich Harriers i dopiero wówczas, Amerykanie kupili je od nich. Na swój sposób zdumiewające. Ale to także demonstruje bezhołowie w długoterminowym myśleniu na Zachodzie, wobec tępego sowieckiego planowania.

  16. 16 amalryk

    Panie Jacku !

    Wszyscy tutaj chyba jestesmy zgodni z opinia wyrazona onegdaj przez Pana Michala, iz nikt na tym Bozym padole nie ma szans ze zdeterminowana Ameryka, ale o ten brak determinacji wlasnie sie nam rozchodzi, no bo nic nie trwa wiecznie na tym lichym swiecie…

  17. 17 Jacek

    Panie Michale,

    Czy nie miał Pan czasem na myśli F 22 Raptora? Te myśliwce faktycznie gotowość operacyjną w jednostkach bojowych osiągnęły około roku 2006. Ale to zupełnie inna maszyna, chociaż przez chwilę (jeszcze na etapie testów prototypów) była nazywana Lightning II, którą to nazwę ostatecznie przypisano do myśliwca z programu JSF. Natomiast F 35 w wersji A swój pierwszy lot jako prototyp, z tego co wiem, odbył właśnie w 2006 roku, więc o służbie operacyjnej nie może być mowy. Wtedy dopiero na dobre zaczęły się testy w powietrzu. Do dziś F 35A jest na wyposażeniu bodajże jednej tylko jednostki USAF, natomiast wersje B i C są ciągle na etapie rozwoju a walka w kongresie toczy się o całość programu JSF czyli wszystkich wersji jako wzajemnie komplementarnych.

    Jeśli chodzi o Typhoona (Eurofighter), to należy on do poprzedniej generacji myśliwców (założenia konstrukcji formułowano jeszcze w latach 70-tych) i trudno go porównywać z F 35. Natomiast, czy Typhoon ustępuje Migowi 29 i Su 27 nie podejmuję się rozstrzygnąć, są to konstrukcje tworzone według trochę innych założeń użycia bojowego.

    Z Harrierem sytuacja wyglądała natomiast tak, że początkowo był on pomyślany jako typowy myśliwiec pokładowy, który miał zapewniać osłonę powietrzną jednostkom Royal Navy, czego przykładem była wojna o Falklandy, gdzie Harriery doskonale radziły sobie z argentyńskimi A4. Za to w starciu z, powiedzmy MIG-iem 29 pewnie już tak dobrze by sobie nie poradził. Ale w latach 80-tych na jego potencjał w operacjach typu CAS (Close Air Support) zwrócili uwagę Amerykanie i tak powstał AV 8, który jest typowym samolotem wsparcia, doskonale nadającym się do wspomagania piechoty morskiej podczas operacji desantowych. To znaczy doskonale nadawał się do tych misji jakieś dwadzieścia lat temu…

    Panie Amalryku,

    Otóż to! USA mają wciąż potencjał militarny i gospodarczy do walki z komunistami, ale że komuniści siedzą w sercu Ameryki, to i walczyć nie ma komu…

  18. 18 michał

    Panie Jacku,

    Nie, miałem na myśli F35. Jak Pan słusznie mówi, pierwszy lot w 2006, zakupiony w 2011. USAF ma 200 F35A, więc trudno to nazwać prototypem. Natomiast gdzie Pan miał rację, a ja się myliłem całkowicie, to że F35A został ogłoszony jako „combat ready” dopiero w sierpniu ubiegłego roku, z czego nie zdawałem sobie sprawy. USMC (piechota morska) ogłosiła F35B gotowym o rok wcześniej, a flota spodziewa się mieć F35C w 2019 roku. Jane’s Defence o tym pisze często, ale ja tam rzadko zaglądam: http://www.janes.com/article/62738/usaf-says-f-35a-combat-ready

    Celem projektantów Typhoon, kiedy jeszcze nazywał się Eurofighter, było dotrzymanie kroku MiG-29, ale kiedy zaczęto nim latać w latach 90. (chyba), to sowieciarze mieli już lepsze samoloty, choćby Su-33. Proszę spojrzeć na pierwszą wojnę w Zatoce Perskiej, kiedy alianci osiągnęli całkowitą przewagę w powietrzu (air superiority) w ciągu pierwszych dni konfliktu, ale nie zdołali zestrzelić nawet jednego sowieckiego samolotu, wszystkie MiGi i Su na służbie Saddama uciekły do sąsiednich krajów, głównie do Iranu, co jest całkiem ironiczne.

    Być może Pana nie rozumiem, w kwestii Harriera. To był całkowicie brytyjski projekt, zazdrość całego świata. Jedyny samolot, który mógł się wznosić pionowo – i oni się go pozbyli, nie zastępując go niczym innym. Budują dwa lotniskowce, które nazwane zostały HMS Queen Elizabeth i HMS Prince of Wales – czy zgadnie Pan dlaczego takie imiona? Żeby utrudnić przyszłe skasowanie projektu, bo usunięcie „Królowej Elżbiety” byłoby politycznie trudne… Czy może Pan sobie wyobrazić, jak się z tego śmieją na Kremlu? Ich koszt wzrósł z 3.5 miliarda funtów do ponad 10. Co gorsza, nie mają samolotów, które miałyby z tych lotniskowców startować. Mają kupić 138 F35, ale nie mają na to pieniędzy – Harriery by się przydały, ale ich już nie mają. Ale brnijmy dalej. Nie mają nawet w projekcie, żadnej floty dla ochrony tych lotniskowców, więc to będą „białe słonie”, które nie będą nawet mogły wyjść z portu.

    Ale to nadal nie koniec. Brytyjskie „odstraszenie nuklearne” opiera się na systemie rakiet Trident, odpalanych z łodzi podwodnych Vanguard. I jedne, i drugie są przestarzałe, ale nowy system jest nadal w fazie projektów i na razie nie spodziewają się pierwszej nowej łodzi podwodnej przed 2028 rokiem, a w takich projektach zawsze następują opóźnienia. Wielka Brytania, która w porównaniu z innmi krajami europejskimi, jest potęgą militarną, tak naprawdę nie ma sił zbrojnych. Brytyjski rząd z dumą podkreśla, że zawsze wydaje ponad 2% GDP na obronę, ale jest tak tylko z jednego powodu: dodają do swych wydatków obronnych ogromne koszty emerytur dla byłych żołnierzy. Żołnierze mają prawo przejść na emeryturę wcześniej i są to koszty gigantyczne.

    I tak to się plecie.

    Wobec takich planów obronnych Zachodu, sam fakt, że sowieciarze (rosyjscy i chińscy) pracują nad nowymi typami broni, eksperymentują i próbują, powinien stawiać NATO na baczność. Ale jak to mówili Węgrzy po 1956 roku, NATO znaczy: No Action, Talk Only.

  19. 19 Jacek

    Panie Michale,

    Właśnie z tym IOC to nie do końca jest dla mnie jasna sprawa. Co z tego, że oficjalnie jednostki zgłaszają gotowość bojową, skoro na przykład systemy awioniki nadal podlegają zmianom i usuwane są usterki wykryte w ostatnich testach? Niektóre prognozy odnośnie terminu usunięcia wszystkich niedociągnięć mówią o roku 2019… Z całego tego gąszczu informacji i dezinformacji ja buduję taki obraz, że sam płatowiec, a może nawet i samolot był zdolny do lotu już dekadę temu, ale w programie JSF samolot, to tylko część systemu, w którym najważniejsza jest jak zwykle elektronika. Proszę zwrócić uwagę, że F 35 jest w zasadzie rodzajem półautonomicznego drona, gdzie pilot potrzebny jest tylko do startu, lądowania i ewentualnej walki bezpośredniej – dogfight (no, oczywiście to pewne uproszczenie), natomiast cały proces obserwacji pola walki, śledzenie celów, namierzanie i naprowadzanie broni pokładowej odbywa się automatycznie. A te systemy są ciągle w fazie dopracowywania i o to toczy się walka pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami programu. Natomiast jeśli chodzi o własności lotno-pilotażowe, to piloci USAF (a nie oblatywacze z Lockheed Martin) bardzo go sobie chwalą, podobno w symulowanej walce jeden F 35 radzi sobie bez problemu z trzema F 16.

    Typhoon z kolei jest przykładem, jak biurokracja, korupcja i brak koordynacji pomiędzy poszczególnymi potencjalnymi użytkownikami może zniweczyć całkiem sensowne założenia początkowe konstrukcji. Poza tym jest to też według mnie dowód na to, że państw europejskich już nie tylko każdego z osobna, ale nawet kilku zebranych razem, zwyczajnie nie stać na rozwój nowych systemów broni.

    A Harrier? No cóż, to był produkt z okresu, kiedy brytyjski przemysł zbrojeniowy (i nie tylko) był jeszcze silny i dobrze dotowany. Oczywiście, że pierwotny Harrier (GR 1, GR 1A, SeaHarrier, itd) był w stu procentach brytyjskiej produkcji. I rzeczywiście była to genialna konstrukcja – sowieci próbowali powtórzyć sukces Brytyjczyków swoim Jakiem 38, ale był to z wielu powodów niewypał. Natomiast wersja Harriera znana, jako AV 8, AV 8B była produkowana na licencji przez amerykańskiego Boeinga, z amerykańską awioniką. Tylko, że AV 8 nie był już w zasadzie samolotem myśliwskim, a szturmowym z możliwością prowadzenia defensywnej walki powietrznej.

    W kwestii brytyjskich lotniskowców zgadzam się całkowicie, będą to nosiciele lotnictwa bez samolotów. Być może Harrier nie był by już dla nich perspektywiczną konstrukcją, ale zaniechanie prac nad jego następcą mści się na Brytyjczykach na naszych oczach. Oczywiście, pewnie taniej, niż rozwijać własne konstrukcje, będzie kupić F 35, tylko czy uzależnianie się w tej dziedzinie (choćby i o sojusznika) jest rozsądne?

    Wielka Brytania, ze względu na geografię nigdy nie miała zbyt silnych wojsk lądowych, a w erze broni atomowej postawiła niemal całkowicie właśnie na odstraszanie nuklearne, z tym, że środki tego odstraszania, jak Pan pisze nadają się do muzeum. Poza tym, z tego, co wyłania się z różnych „gier wojennych” potencjalny konflikt z Rosją sowiecką rozegra się nie na poziomie strategicznej broni nuklearnej, tylko raczej taktycznej – słynne sowieckie deeskalacyjne uderzenie ładunkiem taktycznym o sile kiloton, zamiast megaton. A na tym polu NATO zostaje w tyle, nawet Amerykanie nie rozwijali taktycznej broni jądrowej od lat 80-tych.

  20. 20 michał

    Drogi Panie Jacku,

    Definicja IOC jest podana w tym samym artykule z Jane’s Defence. Rozumiem to w ten sposób, że skomplikowane współczesne są ulepszane bezustannie i w nieskończoność (no, to może przesada), podobnie jak np. modele samochodów. IOC oznacza po prostu wstępny poziom gotowości bojowej. Tak czy owak, mają już 200 tych samolotów, więc zapewniam Pana, że się z nich nie wycofają.

    Amerykanie od dawna uważają, że F35 będzie ich ostatnim pilotowanym samolotem. Drony (nawet nie wiedziałem, że takie słowo istnieje w poszczyźnie!) są tańsze, lżejsze, bezpieczniejsze i łatwiejsze do przełknięcia dla demokratycznej publiki.

    Czy zechce Pan rozwinąć myśl o taktycznej broni nuklearnej?

  21. 21 Jacek

    Panie Michale,

    Ja też mam nadzieję, że Trump nie dopuści do anulowania programu JSF, chociaż, jak sam Pan wspomniał nie najtęższy to umysł. Ale faktem jest, że są dość wpływowe siły w USA, które za wszelką cenę chcą się tego programu pozbyć.

    Najprawdopodobniej F 35 będzie ostatnim załogowym myśliwcem w historii, bo w końcu człowiek jest w tym systemie najsłabszym ogniwem, konstrukcja płatowca wytrzyma dużo więcej, niż ludzki kręgosłup. Z resztą już dziś Predatory odwalają robotę jeszcze nie tak dawno przypadającą na A 10, zwarty oddział Navy Seals, albo, nie przymierzając dywizjon B 52… Postęp…

    Jeśli chodzi o potencjalne użycie w ewentualnym konflikcie nuklearnej broni taktycznej, to takie oto chodzą plotki: Gdyby sowieci zdecydowali się z jakiegoś powodu zaatakować Pribałtikę, a Zachód w niepojęty sposób zachowałby, jeśli nie cohones, to chociaż odrobinę przyzwoitości i wysłałby… bo ja wiem, 101 airborne, albo Royal Marines na Łotwę, czy do Wilna, to Moskwa, w ramach wygaszania konfliktu użyłaby taktycznej głowicy jądrowej przeciwko Rydze, Wilnu, bądź Warszawie. Chodzi o to, że NATO, nie mając adekwatnej możliwości riposty, musiałoby użyć jakiegoś ICBM, a to już pachnie spopieleniem Londynu, albo Nowego Jorku w odwecie. Więc kalkulacje sowietów są takie, że skończy się na, powiedzmy Warszawie, a potem będą jakieś rozmowy rozbrojeniowe, może Putina zastąpi jakiś Chruszczow, ale tak, czy inaczej nikomu na Zachodzie już nie przyjdzie do głowy wysyłać wojsk przeciwko pokojowo nastawionej armii czerwonej.

  22. 22 michał

    Panie Jacku,

    Rozumiem. Wydaje mi się, że taka hipoteza zakłada, iż Putin musi jakoś wyrwać prl czy państwa bałtyckie z amerykańskiej (zachodniej) orbity. Ale w moim przekonaniu, one są całkowicie w strefie wpływów sowieckich i jest to podstawowa teza polityki amerykańskiej. Jak starałem się wykazać w cyklu o powstaniu węgierskim, szukanie oparcia w Ameryce w walce z sowietami jest nieporozumieniem. A w takim razie, Putin nie ma żadnej potrzeby użycia taktycznych głowic nuklearnych.

    Tymczasem, przeczytałem ciut o kłopotach F35 i widzę, że ma Pan całkowitą słuszność, twierdząc, iż projekt ma wielu wrogów i wielu krytyków. Sądzę wszakże, że osiągnął już teraz skalę znaną jako „too big to scrap”. Czyli wydano już na to tyle pieniędzy, że taniej jest brnąć dalej niż porzucić program.

  23. 23 Jacek

    Panie Michale,

    To, o czym pisałem na temat użycia taktycznej broni jądrowej, to tylko gry wojenne generałów, militarna zgaduj zgadula. Z politycznego punktu widzenia, też nie wydaje mi się, żeby sowieci potrzebowali takiej awantury. Kontrolują Pribałtikę w inny sposób i rozdają karty według własnych potrzeb. Być może ten stan rzeczy zmieniłby się w wypadku otwartego konfliktu amerykańsko – chińskiego, chociaż to też jest dyskusyjna kwestia.

    Z F 35 jeszcze nic nie wiadomo. Zaawansowanie prac jest duże, ale i opór lewaków nie słabnie, wielu wpływowym politykom zależy na wstrzymaniu projektu, a w każdym razie na okrojeniu zdolności bojowych poszczególnych wersji samolotu.

  24. 24 Andrzej

    Jacku,

    Nie tylko amerykańscy lewacy tu mocno „mieszają”. Nowy prezydent USA zapowiedział poważną rewizję projektu pod kątem kosztów. Może i ma to jeszcze jakiś sens, lecz moim zdaniem, przede wszystkim wiąże się ze znacznymi opóźnieniami w i tak już opóźnionym projekcie (wedle tego co Panowie piszecie, ja tego tak bardzo nie śledzę). Do tego czasu sowieciarze mogą już przygotować odpowiednią odpowiedź na tę broń.

    Odpowiedź, na to na ile jest obecnie realny militarny konflikt USA z komunistycznymi Chinami poznamy już w tym tygodniu , bowiem tow. Xi przybywa do pograć w golfa w Palm Beach. Coś mi mówi, że w tych negocjacjach nie obędzie się bez zdalnego udziału tow. Kima.

  25. 25 Jacek

    Czołem, Andrzeju,

    Program JSF jest poważnie opóźniony i rzeczywiście mocno przekroczony został pierwotny budżet. Co z tym fantem zrobi Trump, trudno powiedzieć. Jednak z uwagi na to, że F 35 będzie podstawowym myśliwcem uderzeniowym dla trzech rodzajów sil zbrojnych przez następne kilkadziesiąt lat, ani opóźnienia, ani przekroczony budżet nie powinien go dyskwalifikować. Sowieci, z tego co wiem, raczej nie prowadzą prac nad odpowiednikiem F 35, skupiają się raczej na rywalu dla Raptora i póki co marnie im idzie. Chociaż pewnie z czasem będą próbowali znaleźć odpowiedź i na F 35…

  26. 26 michał

    Szanowni Panowie,

    Dlaczego status państw bałtyckich miałby się zmienić w oczach Putina w wypadku konfliktu Ameryki z chrlem? Królewiec ze swym arsenałem pozostanie, gdzie jest i nikt na świecie nie chce sowieciarzy stamtąd wyrzucać, więc w imię czego mieliby zajmować „Bałtykę”? Chyba, że chiński gensek poczuje się oszukany w grze w golfa, to co innego.

    O ile wiem, Trump się odgrażał, że F35 jest za drogie i on takie koszty weźmie pod kontrolę. Ale to jest bardziej część jego promocji, jako „biznesemena”, a nie prawdziwa deklaracja polityczna. W rzeczywistości, z Trumpa taki człowiek interesu jak ze mnie muezin, ale nawet on potrafi pojąć w swym ptasim móżdżku, że zatrzymanie programu, na który wydało się trylion (czyli po polsku chyba bilion) dolarów, będzie tylko kosztować więcej.

    O ile mi wiadomo, p. Jacek ma rację, że sowieci (zarówno rosyjscy jak chińscy) próbują skoncentrować się na zbudowaniu odpowiednika F22, ale wedle wszelkich relacji ani Suchoj T-50 (znany także jako Su PAK FA), ani chrlowski J-20 nie dorównują F22 i są nadal w fazie projektów.

    Z jakiegoś powodu wydaje mi się, że gdyby rzeczywiście Trump zechciał interweniować w Korei, to wszystkie kłopoty z F35 zostaną wyprasowane w mgnieniu oka.

  27. 27 Jacek

    Panowie,

    Wydaje mi się, że ewentualny konflikt chińsko – amerykański spowoduje całkowity, jak to się ostatnio mówi „reset” w stosunkach międzynarodowych i wprowadzi gigantyczny chaos w relacjach sowieci – zachód. Ekspansja terytorialna Kremla jest chyba w tym wariancie wydarzeń do pomyślenia, chociażby jako demonstracja siły wobec zniewieściałej EU i punkt wyjścia do kolejnego etapu dominacji. Ostatecznie łatwiej przecież dyktować ceny gazu mając dywizje pancerne na linii, powiedzmy Odry, niż w Kaliningradzie. To w każdym razie w negocjacjach na pewno nie zaszkodzi. A jeśli Trump okaże się pożytecznym idiotą i nie zareaguje w tej części świata, to ryzyko dla Putina w zasadzie żadne.

  28. 28 michał

    Panie Jacku,

    Jak już pisałem, zupełnie nie widzę, w jakim celu Putin miałby dokonać ekspansji terytorialnej. Ale oczywiście mogę się mylić. Tak jak myliłem się, sądząc, że nie ma potrzeby anektować Krymu. Niby po co to zrobił? W moim przekonaniu, to był błąd. Jego główna rozgrywka leżała w owym momencie w Syrii i wygrał tę grę w sposób zdumiewający, ale też miał przeciw sobie najgorszego prezydenta USA od czasów Cartera. Gdyby jednocześnie nie był zantagonizował Zachodu akcją na Ukrainie, to byłby uznany za zbawcę w Syrii.

    Bałtykę i prl Putin może brać gołymi rękami, nie potrzebuje do tego posyłać wojsk. Wojska napotykają opór, a na co jemu potrzeba walczyć z oporem? To nie jest rok 39, kiedy trzeba było dokonać dekapitacji Polski. Teraz Polska to prl bis, żadnej głowy zdejmować nie trzeba.

    Jednostki pancerne na Odrze w niczym nie pomagają dyktować cen gazu. Raczej odwrotnie. Tzw. opinia publiczna jest prosowiecka, a głupie pociągnięcia Kremla – Gruzja, Krym, zestrzelenie samolotu nad Ukrainą itd. – osłabiają prosowieckie nastroje, więc są moim zdaniem błędem z punktu widzenia sowieckich interesów.

    Ale – jak ciągle podkreślam – jest zupełnie możliwe, że to ja nie widzę większego obrazu.

  29. 29 Jacek

    Panie Michale,

    Na pierwszy rzut oka, użycie siły przez Kreml w celu ekspansji wydaje się bez sensu, ale jak pisałem, w sytuacji konfliktu w Azji, wszystko może się zmienić. Przykład Krymu dowodzi, że cele Putina są nieznane. No właśnie, po co to zrobił? Z jednej strony miłośnicy Kremla na zachodzie unieśli brwi ze zdziwienia, ale z drugiej strony manewr Putina ośmieszył eurolewaków. Jak na dłoni widać ich słabość, to była koncertowa kompromitacja. Może o to tu chodziło?

  30. 30 Andrzej

    Szanowni Panowie,

    Sądzę, że na żaden konflikt amerykańsko-chiński pod administracją Trumpa się nie zanosi. Trumpowi chodzi tylko o ułożenie się z komunistami tak, aby nie byli aż tak bezczelni oraz żarłoczni i „dali pożyć”. Sposób w jaki to robi budzi u nich raczej rozbawienie – „nie z nimi takie numery”. Ich zasada negocjacyjna to „nie mamy pańskiego płaszcza i co nam Pan zrobi?”. Nożem na gardle Ameryki jest moim zdaniem deficyt handlowy. Zapewne więc przeważy „pokój (Korea) i współpraca” po stosownych obiecankach-cacankach.

    Kraje bałtyckie? Jeśli uznamy ich szczególną rolę w ramach sowieckiej pierestrojki i to, że są prostą kontynuacją republik sowieckich pod kontrolą komunistycznych struktur (przyjmijmy, że niejawnych/półjawnych jak w nowym, wspaniałym peerelu), wówczas każda „inwazja”, „zajęcie”, „interwencja” itp. Moskwy będzie niczym innym jak kolejnym elementem w grze (jak na Krymie-Ukrainie) albo kolejną fazą – „powrotem do korzeni”. Tak sądzę.

    Wywołanie przez sowieciarzy światowego lub regionalnego kryzysu gospodarczego – po to aby mogli swobodnie określać ceny gazu i ropy – jest, moim zdaniem, jak najbardziej realne i ten fakt określa rzeczywisty stopień zagrożenia dla tzw. Zachodu. Ja postrzegam siłę militarną komunistów raczej jako zabezpieczenie – wsparcie dla strategii opanowywania wolnego jeszcze świata metodami politycznymi, ekonomicznymi a także rozkładu wewnętrznego (gramscianizm). To ta strategia stanowi główne narzędzie bolszewickiego podboju. Tym skuteczniejsze, im większa jest ich przewaga militarna.

  31. 31 Andrzej

    Jacku,

    Po co Putin przejął Krym od ukraińskich towarzyszy? Zapewne chodziło mu o przejście na sterowanie ręczne. Krym to klucz do regionu tak jak Kaliningrad. Czy nie wydaje Ci się, że powodem „inwazji” ukraińskiej mogła być taktyka wciągania Zachodu w wykreowany konflikt wewnętrzny świata sowieckiego, pozwalający na zwiększenie skuteczności strategii – kolejna prowokacja?

  32. 32 Jacek

    Andrzeju,

    Ale przecież Zachód na ten konflikt nie zareagował, pozostał bierny. To znaczy nie zareagował w sensie militarnym i politycznie skompromitował się sromotnie. Czy to był plan Putina? Być może. Ręczne sterowanie prowokacją? To ciekawa teoria, ale wydaje mi się, że konflikt militarny(nawet taki jak na Krymie), to marne narzędzie sterowania czymkolwiek, za dużo nieprzewidywalnych czynników. Ta tak jak z interwencją w Afganistanie, o czym już tu dyskutowaliśmy. To znaczy, ja nadal mam poważne wątpliwości, czy sowieci tam weszli, żeby pokazać swoją słabość.

    Ale może konflikt krymski faktycznie jest dużo łatwiejszy do sterowania, a ja się mylę.

  33. 33 michał

    Panowie,

    Cele Putina są nieznane, to prawda, ale nie możemy odrzucić a priori hipotezy, że popełnił błąd, zajmując Krym. Osobiście byłem wówczas przekonany, że podzieli Ukrainę na trzy części: przyłączy wschodnią część do Rosji, Krym ogłosi w plebiscycie niezależność (której nikt nie uzna oprócz Rosji) i stanie się czymś na wzór Transdniestrii, a reszta Ukrainy, z Kijowem i Lwowem będzie się kisić w swoich własnych sprzecznościach. Putin wybrał inaczej, bo (chyba) wolał powoli jątrzący się konflikt na granicy wschodniej. Proszę pamiętać, że i bez aneksji, miał porty na Krymie. Ukraina jest o wiele mniej „wolna” niż prl.

    Na Krymie, w przeciwieństwie do Łuhańska, nie było żadnego prawie konfliktu, żadnych walk. Tatarzy nieśmiało protestowali i na tym się chyba skończyło. Z góry było jasne, że nikt nie kiwnie palcem w obronie Krymu, a sankcje nie takie przeżylim!

    Zupełnie jednak nie widzę, w jaki sposób aneksja Krymu ośmieszyła lewaków, a co ważniejsze, na co mu potrzeba ośmieszać swych naturalnych poputczików? Najważniejszy „kontekst” aneksji Krymu widziałbym w Syrii, co sprawia, że tym dziwniejsze jest zachowanie Putina. Chyba, że chodziło o odwrócenie uwagi od militarnego nasilenia w Syrii. Zważywszy jednak, kto był u władzy w Waszyngtonie, takie odwrócenie uwagi wydaje się całkowicie zbędne.

    Wywołanie kryzysu gospodarczego w celu dyktowania cen energii jest z pewnością realne. Pytanie dotyczyło względnych zalet stacjonowania czołgów nad Odrą – w celu dyktowania cen. To wydaje mi się wątpliwe.

    A najważniejsza wieść jest następująca: Xi nie gra w golfa, bo to jest gra kapitalistów i wszelkiej imperialistycznej swołoczy.

  34. 34 Jacek

    Panie Michale,

    Ośmieszenie lewaków było wpisane według mnie w nową strategię. Teraz zdaje się, że SWR czy jak tam się ten KGB dziś nazywa, stawia na szczerych patriotów, czyli narodowców. Kreml pompuje nową krew, a od starych, zachodnich komunistów się dystansuje, bo to już bita karta. Tak mi się przynajmniej wydaje.

  35. 35 Jacek

    Panie Michale,

    Ośmieszenie lewaków, to według mnie część nowej strategii. Teraz SWR, czy jak tam się ten nowy KGB nazywa, stawia na szczerych patriotów, czyli ruchy narodowe. Kreml pompuje nową krew, a od starych komunistów się dystansuje, bo to bita karta. Wygląda to na trend ogólnoeuropejski.

  36. 36 michał

    Drogi Panie Jacku,

    To prawda, że Putin pragnie apelować do innych grup, ale to nie znaczy chyba, że chce zrezygnować z tradycyjnego poparcia. Może się spokojnie dystansować od komunistów, bo oni i tak są po ich stronie, to jest część gry. Trudno mi się jednak zgodzić, że CELEM aneksji Krymu mogło być ośmieszenie zachodnich lewaków. To wydaje mi się zgoła nieprawdopodobne.

    Chciałbym wrócić do potencjalnej wojny na tapecie. Otóż dzisiejszy The Times, który nie jest osiągalny na internecie, analizuje możliwe scenariusze ataku amerykańskiego na Koreę Kima. Wydają mi się one warte streszczenia.

    Po pierwsze atak cybernetyczny. Zablokowanie międzykontynentalnych rakiet balistycznych. Times sugeruje nawet, że niektóre z nieudanych prób północno-koreańskich spowodowane były amerykańskim sabotażem. Ale większość 200 wyrzutni rakiet balistycznych w Korei jest ruchoma i są one operowane niezależnie, więc unieszkodliwienie wszystkich może się okazać niemożliwe.

    Po drugie jednostki specjalne. Komandosi mieliby się zająć sabotażem i umiejscowieniem Kima. Wedle Timesa, Trump nie zgodzi się na taką operację, gdyż jeden schwytany żołnierz dałby ogromny propagandowy sukces komunistom.

    Po trzecie dekapitacja przy pomocy bombowców B2. Akcja taka musiałaby się opierać na pewnych danych wywiadowczych co do miejsca pobytu Kima, a takich danych Amrykanie nie mają.

    Miażdżący atak powietrzny, z udziałem co najmniej 12 bombowców B2 i 24 myśliwców F22. Udział floty byłby koniecznością. System radarowy Kima jest beznadziejny, więc jest możliwość niespodziewanego ataku, ale jakiekolwiek budowanie sił w regionie, może spowodować prewencyjny atak Kima na Koreę Południową i Japonię. Zakładając, że nagły atak jest możliwy, B2 mają wystarczający zasięg, by lecieć z baz w Missouri, ale F22 nie mają takiego zasięgu. B2 wyposażone są w bomby MOP (Massive Ordnance Penetration), ważące 30 tysięcy funtów (ponad 13 ton), które penetrują najgrubsze ściany bunkrów.

    Eksperci Timesa twierdzą wszakże, że Kim może umieścić bombę nuklearną na statku i posłać go w samobójczej misji przeciw Japonii lub Korei Południowej. Taka bomba byłaby prawie niewykrywalna.

  37. 37 Andrzej

    Panowie,

    Pisząc o przejściu na „sterowanie ręczne” miałem na myśli to, że kremlowscy czekiści postanowili powiększyć swoją bazę czarnomorską, aby zyskała na znaczeniu. Teraz militaryzują cały Krym tak jak enklawę bałtycką. Na przykładzie Turcji, widać, że przynosi to efekty. I mnie się zdaje, że kwestia ta ma też związek z tym co się dzieje w Syrii i dalej, z Bliskim Wschodem.

    Zachód został wciągnięty w konflikt ukraiński przede wszystkim politycznie. Moim zdaniem przez obie strony, działające z dwu przeciwnych kierunków. Nie nastąpiło to od razu. Przełomem było zestrzelenie malezyjskiego samolotu (lot MH17). Przez to stał się elementem sowieckiej gry – jej przedmiotem.

  38. 38 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    „Sterowanie ręczne” wydaje mi się bardzo trafnym określeniem. Militaryzacja Krymu, o której nie słyszałem, byłaby całkowicie w zgodzie z moim przeczuciem – bo nie jest to nic ponad przeczucie ani nic ponad „jałową, akademicką dyskusję” – że aneksja Krymu była funkcją zaangażowania w Syrii.

    Sowieci (nawiasem mówiąc, zupełnie tak samo jak Rosja) zawsze pragnęli mieć bezpośredni dostęp do Morza Śródziemnego. Bazy w Syrii taki dostęp im dają, a Krym byłby wówczas potężnym zapleczem dla syryjskich baz.

  39. 39 Jacek

    Andrzeju,

    Zestrzelenie MH 17 rzeczywiście uwikłało Zachód w konflikt. To ciekawe, do jakiego stopnia Putin ich rozgrywa, bez żadnych dla siebie konsekwencji… Wygląda to na badanie gruntu przed kolejnymi krokami, skoro nie napotyka oporu, możliwa jest eskalacja.

    Panie Michale,

    Scenariusze z The Times bardzo interesujące. Tylko żeby skutecznie przeprowadzić większość z tych operacji, oprócz woli politycznej, potrzeba realnej wiedzy taktycznej. Nie wiem, na ile chłopcy z Langley wywiązaliby się ze swoich zadań w tym przypadku. Korea Północna jest słabo podatna na penetrację wywiadowczą, a CIA ostatnio coś się nie popisuje. A stopień trudności takiej operacji militarnej byłby duży, to już nie byłoby strzelanie do tarczy, jak to było podczas Pustynnej Burzy.

  40. 40 michał

    Czy Panowie nie przesadzacie z poziomem, na jakim Putin może dyrygować takimi wydarzeniami? Jest niezwykle mało prawdopodobne, żeby wydany został rozkaz z Kremla: nu, rebiata, a tepier sbywat’ malajskij samoliot!

    Czy nie jest bardziej prawdopodobne, choć akademickie i jałowe poznawczo, że pijani powstańcy, którym dano do rąk zaawansowany sprzęt wojskowy, wystrzelili rakietę w pierwszy samolot, który dostrzegli po oderwaniu oczu od butelki wódki?

    Rzecz jasna, możemy spekulować (akademicko i jałowo), że po to własnie dano im ten sprzęt, ale efekt nie był ani oczywisty, ani z gory zaplanowany.

    A CIA nie popisuje się od dawien dawna. Może inaczej: kiedy CIA prawdziwie (a nie ironicznie) się popisała?

  41. 41 Andrzej

    Panie Michale, Jacku

    Względem „stawki na narodowy konserwatyzm” wydaje mi się, że jest to element niezmiennej strategii. Sowieciarze od początku popierają takie ruchy polityczne i społeczne na Zachodzie, które kontestują istniejący tam aktualnie system władzy i dążą do jego destabilizacji. Lewactwa nie muszą już wspierać, dziś rozpowszechnia się już samo. Działa to jak perpetuum mobile. Mogą więc skupić uwagę na pozostałych „prądach”, w rezultacie czego jeszcze raz zastosowanie znajduje strategia nożyczek. Ich strategicznym celem jest destabilizacja.

    Drogi Panie Michale,

    Oczywiście jest możliwe to co Pan napisał. Pijani „separatyści”, pomyłka, przypadek itp. Nie mając jednak wiarygodnych informacji na ten temat, nie pozostaje nam chyba nic innego jak zastanowić się nad skutkami tego wydarzenia. A one są takie, że po nim, zaangażowanie Zachodu w sprawę „konfliktu ukraińsko-rosyjskiego” w ogromnym stopniu wzrosło – stało się bezpośrednie.

    Kwestia jawnego umieszczenia broni nuklearnej po zajęciu Krymu przez czekistów była już nagłaśniana jesienią 2014r (na przykład: http://freebeacon.com/national-security/russia-deploying-tactical-nuclear-arms-in-crimea/)

    Zgaduję, że towarzysz Xi zagra na Florydzie w bambuko-chruszczówkę?

  42. 42 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    Jeżeli o mnie chodzi, to Xi z Trumpem mogą grać w pici polo na żużlu. Albo w ulubioną grę Trockiego, Lenina i tylu szampańskich socjalistów – w krokieta. (Nie mylić z krykietem!)

    Zastanowienie nad skutkami, jak każda dyskusja, wydaje mi się zawsze płodne – w sensie przeciwstawnym do słowa „jałowe” – i inspirujące myślowo. Ale jest różnica między zastanawianiem się nad skutkami, a domniemaniem, że Putin jest w stanie „mikro-kontrolować” działania partyzantów w celu zbadania gruntu na Zachodzie.

    Bardziej prawdopodobne wydaje mi się, że dali takim watażkom zaawansowane rakiety w przekonaniu, że narobią z tym hajdamackiego bigosu. No i narobili. Ale nie wydaje mi się możliwe, żeby dano im rozkaz zestrzelenia malajskiego samolotu dla zbadania reakcji Zachodu.

  43. 43 Andrzej

    Panie Michale,

    To wszystko racja. Rzeczywisty obraz zdarzeń okazuje się być najczęściej zaskakująco banalny. Nie znając tego konkretnego obrazu w chwili obecnej, staram się szukać odpowiedzi na zasadzie związków przyczyn i skutków. Nie mam żadnych dowodów, że wciągnięcie Zachodu w konflikt poprzez zestrzelenie cywilnego samolotu było zamierzonym celem sowieciarzy lecz po tym wydarzeniu, według mnie, niewątpliwie do tego doszło. W moim mniemaniu przyniosło im to duży zysk polityczny – możliwość rozgrywania konfliktu przy bezpośrednim udziale w nim tych, których chcą zniszczyć. Wciągnięcie przeciwnika do ustawionej przez siebie gry jest znaną zasadą szulera. Nie stwierdziłem, że Putin dał rozkaz (choć można by się po nim tego spodziewać przy wysokim stopniu prawdopodobieństwa że tak było) lecz, że przyniosło to m.in. taki konkretny skutek.

  44. 44 michał

    Panie Andrzeju,

    I to mi się wydaje, płodną i inspirującą dyskusją.

    Nie mamy żadnych dokumentów, nie mamy dostępu do żadnych tajnych informacji. Próbujemy tylko racjonalnie zinterpretować fakty. Dociec w procesie konsekwentnego rozumowania, co się kryje za tą maską szulera.

    To nie była z mojej strony krytyka. Raczej nieśmiała próba wskazania, że czasami zapędzamy się i niechcący przypisujemy Putinom potęgę, której nie mogą posiadać. Jestem w tym względzie winny i przyznaję się do winy. Dlatego jak memento mori, przepowiadam sobie tak często w myślach Mackiewiczowskie „ani geniusze, ani nadludzie”.

  45. 45 Andrzej

    Panie Michale,

    I ja powtarzam sobie często słowa Mackiewicza, że bolszewicy nie są żadnymi herosami. Swoje sukcesy opierają na słabości charakteru i słabej tych, których chcą zniszczyć. Zauważył to (co nie było trudne) i publicznie ogłosił w swojej „nauce” Lenin. Stąd dezinformacja i prowokacja wciąż pozostają na szczycie zestawu stosowanych przez nich metod. Stosują je na tyle skutecznie, że nie potrzebują wcale militarnej konfrontacji, aby podbić wolny świat. Gdyby tylko „głuchoniemi ślepcy” zechcieli słuchać i patrzeć – chcieć ich pokonać, dostrzec ich słabe strony. Jest ich wiele na czele ze schematyzmem działań, często występującą głupotą, niemożnością samodzielnego rozwoju itd. itp. Dyskutujemy arsenały militarne lecz przecież arsenały bolszewików też są odbiciem ich słabych stron. To, że są one tak znaczne dzisiaj, to wynik błędów i zaniedbań innych a nie ich zdolności. Były czasy gdy można było łatwo ich pokonać ale nikt, poza jednostkami – jak Józef Mackiewicz – tego nie chciał. Nieraz słyszę, że „odbieram nadzieję” gdy przedstawiam skalę sukcesów bolszewików, że ich demonizuję i przypisuję im cechy superman-ów. Gdy odpowiadam, że wcale tak nie uważam i dodaję, że jest to wynik naszej własnej słabości i słabości wolnego świata, zwykle odpowiedzią jest milczenie. Uważam, że zawsze należy się przeciwstawiać bolszewikom i chcieć ich pokonać, bo tylko taka postawa ma sens.

  46. 46 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    Nawet Pan sobie nie wyobraża, jaką przyjemność sprawiły mi Pańskie słowa.

    Tak, to jest męczarnia, to ciągłe borykanie się z zarzutami o „demonizację”, a po chwili, i często ze strony tych samych ludzi, że się z nich robi głupków, gdy przecież „Stalin był inteligentny” itd.

    Na domiar złego, na każdym kroku, to są zaledwie domniemania, czasami nawet „nie poparte poszlakami”, że pozwolę sobie zacytować z żyjącego klasyka. A czy to nie udręka? Czy nie wolelibyśmy mieć dokumentów i żadnego pola do domniemań?

    Pociesza mię ciut, że Mackiewicz też borykał się z tymi samymi trudnościami. Zarzucano mu np. jednocześnie, że jest prorosyjski i antyrosyjski, że demonizuje wroga i namawia do rzucania się z kłonicą na słońce (stalinowskie). Pociesza, owszem, ale bardzo mało pociesza. Ponieważ on był wielkim artystą i jego sztuka przetrwała te absurdy. A gdzie nam do niego?

    A wracając do głównego problemu w tym wątku dyskusji, to, jak Pan trafnie zauważa, militarna potęga lub słabość sowietów, są same także tylko funkcją czegoś innego. Zarówno projekcja słabości, jak i projekcja potęgi, ma na celu nie bezpośrednią inwazję, ale wywarcie nacisków i stworzenie „szerokiego frontu zdrowo myślących ludzi”. Z tego punktu widzenia, Putin otworzył butelkę szampanskowo z okazji wyboru Trumpa nie dlatego, że miał oto swego człowieka w Białym Domu, ale dlatego, że Trump pozwoli mu stworzyć taki front jedności narodów.

    Rzecz jasna, nie mam na ten temat żadnej wiedzy, poszlak też nie widzę, w zamian zaledwie domniemywam, bo to jest jeszcze ostatnia ekstrawagancja, na jaką mogę sobie pozwolić. A poza tym już pora na rozdarcie szat i wdzianie wora pokutnego.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.