Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Operacja „Trust”

Przypuszczam, że czekiści nie mogli uwierzyć własnemu szczęściu, gdy, pomimo aresztowania Sawinkowa, nikt na Zachodzie nie podawał poważnie w wątpliwość istnienia masowej monarchistycznej organizacji w sowdepii.  Podlegało jedynie dyskusji, czy Trust ma rzeczywiście tak wielki zasięg i możliwości, jak sugerowali jego wysłannicy na Zachód.  ‘C’ postanowił sprawdzić stan rzeczy na miejscu, i w tym celu zwrócił się do komandora Ernesta Boyce’a, szefa placówki wywiadowczej w Helsinkach, a byłego rezydenta brytyjskiego wywiadu w Moskwie.  Boyce natomiast, bez zgody i wiedzy Cumminga lub kogokolwiek innego w SIS, skontaktował się z Reillym.  Cook podaje obszerne wyjątki z ich korespondencji w pierwszych miesiącach 1925; początkowo mowa w niej o sowietach tylko w zakamuflowany sposób: wspominają o „interesach w Kalifornii”, o „nieudanym przedsięwzięciu”, używając tego rodzaju przejrzystego kodu.  Dopiero niedawno wyszło na jaw, że Boyce został przekonany co do autentyczności i potęgi Trustu przez dwoje agentów, Marię Zacharczenko-Szulc i Nikołaja Bunakowa.  Oboje byli Białymi Rosjanami, Maria była nawet siostrzenicą generała Kutiepowa i pozostaje niejasne do dziś, na ile sama była świadoma roli, jaką odegrała.  Bunakow natomiast był klasycznym podwójnym agentem.  Jego kod w SIS brzmiał ST28 (gdy Reilly miał numer ST1) i Boyce ufał mu na tyle, że skontaktował go bezpośrednio z Reillym.  W jednym z listów do Bunakowa, Reilly wyłożył swą koncepcję aktów terrorystycznych skierowanych przeciw indywidualnym reprezentantom sowieckiego reżymu.  Oprócz usunięcia niebezpiecznych ludzi, argumentował, ważniejszym celem jest „zakończenie letargu, zniszczenie legendy nietykalności bolszewizmu”.

Postawa Reilly’ego była całkowicie zgodna ze stanowiskiem Organizacji Bojowej generał Kutiepowa, który domagał się drastycznych aktów terroru na terenie sowietów, a także ataków na przedstawicieli sowieckich na Zachodzie.  Nie kto inny, a właśnie Kutiepow ze swą organizacją był jednym z głównych przedmiotów prowokacji Trustu.  Niektórzy przypisują jej powstanie przypadkowi.  Polski czekista, Kijakowski (w rzeczywistości Wiktor Steckiewicz, były peowiak przekabacony do czubaryków przez swego szefa z POW, Ignacego Dobrzyńskiego) miał przesłuchiwać Aleksandra Jakuszewa w kwestii listu, który krążył z rąk do rąk wśród emigracji rosyjskiej, wynosząc pod niebiosa potęgę podziemnej organizacji antybolszewickiej.  Jakuszew zdołał przekonać czekistę, że list zawierał tylko wymysły „ku pokrzepieniu serc”, w rezultacie czego Kijakowski wybrał się wraz z nim do Talinna, pozując jako reprezentant organizacji.  To on pierwszy miał dostrzec potencjał polityczny takiej prowokacji.

Ze strony gpu operację nadzorowali Artuzow i Pilar, ale nie ma wątpliwości, że Dzierżyński i Peters byli także informowani o rozwoju sytuacji.  Bezpośrednią pieczę nad szczegółami sprawowali Styrne, Fiodorow i Sosnowski (czyli wspomniany wyżej Dobrzyński).  Najważniejszymi prowokatorami byli Jakuszew i Eduard Opperput.  Ściśle rzecz biorąc, prowokacja, która przeszła do historii pod nazwą „Trustu”, była naprawdę miriadą wielu operacji dopasowanych do specyficznych okoliczności.  Operacja zwabienia Sawinkowa nosiła nazwę „Syndykat 2”.  Inne fikcyjne organizacje podziemne służyły innym celom, np. „Bractwo Ruskiej Prawdy” nastawione było na nacjonalistów rosyjskich na emigracji.  Ta niesłychanie złożona prowokacja miała wiele celów, wśród których zniszczenie poszczególnych antykomunistów było na pewno ważne, ale nie najważniejsze.  Tak widział to Mackiewicz:

Miała ona na celu nie tylko rozłożenie antykomunistycznej emigracji od wewnątrz, ale głównie wprowadzenie w błąd obcych wywiadów, oraz rozbrojenie przez dezinformację opinii publicznej świata zachodniego. Narzędziem ku temu posłużyć miał zmontowany w Sowietach „własny” podziemny ruch. Przez cztery lata, od 1923 do 1927 wodził on za nos nie tylko ogłupioną opinię zachodnią, ale i wytrawnych speców sowietoznawstwa, posuwając się aż do tolerancji antysowieckich ulotek w Rosji, włącznie.

Reilly zgodził się „dokonać inspekcji urządzeń fabrycznych na miejscu”, jak napisał do Boyce’a na początku kwietnia, czyli pojechać do sowdepii, by zbadać siły i możliwości Trustu.  Zamknięcie jego amerykańskich interesów zajęło jednak dużo czasu, więc przybył do Paryża dopiero we wrześniu.  Tu odbył wiele konferencji z generałem Kutiepowem, który był także przekonany co do autentyczności Trustu, ale uważał, że nie należy godzić się na wyjazd do sowietów, gdyż niesie to ze sobą zbyt duże niebezpieczeństwo.  Reilly dał się przekonać argumentom Kutiepowa, i wreszcie udał się do Vyborga na granicy Finlandii z sowietami, gdzie spotkał się z przybyłym z sowdepii Aleksandrem Jakuszewem, obok Opperputa, jedną z najważniejszych postaci Trustu.  Jakuszew, był wyraźnie zawiedziony, że Reilly zmienił zdanie i odmawia przekroczenia granicy.  Ale sprytnie grając na próżności i odwadze Sidneya, prędko przekonał go, że byłoby tchórzostwem przyjechać z Ameryki, by zatrzymać się nad ojczystą granicą.  Wyposażony w fałszywy sowiecki paszport Reilly znalazł się w Leningradzie, gdzie został przedstawiony Władymirowi Styrne, łotewskiemu czekiście, zastępcy Artuzowa w kontrwywiadzie gpu, który odegrał rolę jednego z liderów monarchistycznej organizacji.  Po licznych spotkaniach, udali się większą grupą slipingiem do Moskwy.  Ze stacji pojechali autem do luksusowej daczy pod nazwą „Małachowka”.  Mackiewicz pisał:

Tu pozwólmy sobie wtrącić dygresję o szczególnej trwałości w Sowietach pewnych miejscowości o specjalnym przeznaczeniu, które w spadku po Czeka przechodziły do GPU, NKWD itd. Tak na przykład wiadomo, że Katyń był już miejscem straceń w okresie wczesnego bolszewizmu. Tak samo słynna Małachowka pod Moskwą, owa „willa szczęścia” gen. Berlinga i towarzyszy z katyńskiego okresu, gdzie ich pojono, karmiono i „przekuwano” na „polskich patriotów”, już w r. 1925 używana była przez GPU dla wysoce specjalnych celów. Do tej samej bowiem willi w Małachowce przywieziono Reilly’ego niby to do kwatery „organizacji konspiracyjnej”.

Reilly, pod wrażeniem sprawności organizacyjnej konspiratorów, poprosił, by zawieziono go w bezpieczne miejsce i zezwolono na posłanie raportu do Boyce’a.  Po napisaniu listu w mieszkaniu Opperputa – został aresztowany.

Został poddany intensywnym przesłuchaniom na Łubiance, a także (co wydaje mi się nietypowe dla czekistowskiego modus operandi) w prywatnych mieszkaniach.  Zabierano go na przejażdżki samochodowe po mieście, a nawet na spacery, by mógł zaciągnąć świeżego powietrza (jak się zdaje, głównie w nocy).  Nie był bity, ani poddany fizycznym torturom.  O przebiegu przesłuchań wiemy jednak tylko ze źródeł sowieckich, tzn. oficjalnych raportów, wspomnień oraz bardzo dziwnego źródła, jakim były notatki robione przez Reilly’ego w celi na bibułkach z papierosów.  Zostały one ujawnione w miarę późno, bo dopiero w latach 90., i trudno doprawdy wyrokować, co do ich autentyczności, ale muszą być uznane za źródła sowieckie.  Równie niejasne są w tym wypadku motywy samego Reilly’ego w pisaniu tego rodzaju „dziennika”, co motywy czekistów, które skłoniły ich najpierw do utajnienia tych dokumentów, a później do ich publikacji.  Wydaje się jednako możliwe, że Reilly pisał swe mikro-notatki dla samo-usprawiedliwienia w jakiejś trudnej do wyobrażenia przyszłości, a także iż robił notatki na temat sowieckich technik przesłuchania, które mogły się przydać brytyjskim służbom wywiadowczym.  Mógł mieć na myśli podtrzymanie swego własnego mitu, tak samo jak udowodnienie swym oprawcom, że mówił im wszystko, co wiedział.

Jeżeli notatki są w istocie autentyczne, a tak się wydaje, to wraz z protokołami zeznań, wskazują, że Reilly zachowywał się godnie podczas przesłuchań, że nigdy nie zbliżył się nawet do pokajania.  Ale jednocześnie, bardzo liczył na uwolnienie z sowieckiej niewoli.  Wedle wszystkich źródeł, Reilly prowadził otwartą dyskusję z przesłuchującymi go oficerami – rozmawiał z Artuzowem, ze Styrne i z innymi – ale przekazał im tylko informacje, które już i tak musieli znać skądinąd.  Otwarcie przyznawał się do działalności antykomunistycznej i, jak się wydaje, był przygotowany na śmierć, ale miał nadzieję ujść z życiem.  Wedle Borysa Gudza, który jako młody człowiek „słyszał opowieści od znajomych czekistów obecnych przy śmierci Reilly’ego”, rozkaz wykonania egzekucji przyszedł od samego Stalina.  Politbiuro rzekomo debatowało los Reilly’ego i odrzuciło możliwość wypuszczenia go na wolność, czego domagali się oficerowie prowadzący Trust.  Argumentacja Stalina wydaje się jednak mało przekonująca.  Miał on obawiać się kompromitacji, gdyż komunikat wydany w dzień po przekroczeniu granicy przez Reilly’ego sugerował, że obcokrajowiec został zamordowany w wymianie strzałów.  Doprawdy, tego rodzaju niekonsekwencje nigdy nie przejmowały zbytnio bolszewików.  Bardziej prawdopodobne wydaje mi się, że Stalin domagał się likwidacji jeszcze jednego, zajadłego wroga.  Ale w pierwszym rzędzie: dlaczego mamy ufać zeznaniom byłego czekisty, który nie był na miejscu?

Według oficjalnego raportu obecnego przy egzekucji tow. Fadulejewa do Styrnego, Reilly został zamordowany dwoma strzałami 5 listopada 1925 roku, około godziny 9 wieczorem, w lesie pod Moskwą.  Pierwszy strzał oddał tow. Ibragim w plecy idącego przed nim Reilly’ego, a następnie dobił leżącego tow. Syrojeżkin.

Ale nie na tym koniec historii „asa szpiegów”, jak go wkrótce ochrzczono.  Pepita od samego początku uważała Boyce’a za sowieckiego agenta i obciążała go odpowiedzialnością za śmierć męża, ale być może nie należy się dziwić, że nikt nie brał poważnie opinii bolejącej wdowy.  Dopiero w 2001 roku ukazała się książka Edwarda Gazura, byłego agenta FBI, który przeprowadził wywiad-rzekę ze słynnym uciekinierem sowieckim, generałem Aleksandrem Orłowem w 1972 roku, na krótko przed śmiercią czekisty.  Gazur dowodził m.in., że Boyce był wieloletnim agentem czeki i jako źródło podał Orłowa.  Problem jednak w tym, że Orłow nigdy nie wskazał na Boyce’a jako podwójnego agenta w swych oficjalnych zeznaniach.  Wedle Gazura, generał udzielił mu zaledwie pewnych wskazówek, na podstawie których zdołał on wydedukować, że agentem sowieckim w otoczeniu Reilly’ego musiał być Boyce.  Wywody Gazura są jednak mało przekonujące, i jeżeli dodamy do tego, że w osobie Orłowa, mamy do czynienia z człowiekiem, który po ucieczce na Zachód odmówił podania nazwisk aktywnych agentów sowieckich, a wśród nich był Kim Philby i inni agenci z kręgu Cambridge, to otrzymujemy klasycznie sowiecki obraz zmącenia klarownych wód.

Boyce został odwołany z placówki w Helsinkach i oskarżony przez Cumminga, że wciągnął człowieka spoza agencji do zadania powierzonego mu przez SIS – jak gdyby to było czymś niespotykanie dziwnym – ale poza Pepitą nikt nie oskarżał go o zdradę.  Akta osobowe komandora Ernesta Boyce’a znikły z archiwów brytyjskich, co nie jest wprawdzie rzadkością, ale nie jest przez to mniej podejrzane.

Istotne wydaje mi się w tym punkcie samo podejrzenie, że w otoczeniu Reilly’ego był jakiś podwójny agent.  Znaczyłoby to bowiem, że infiltracja zachodnich służb wywiadowczych przez sowieciarzy zaczęła się znacznie wcześniej niż dotąd sądzono.  Cień nieufności padł nawet na George’a Hilla, bliskiego przyjaciela Reilly’ego i uczestnika obiadów dla likwidacji Bola.  Podobnie jak Reilly, Hill wielokrotnie, jakby cudem, uniknął aresztowania, pomimo że był zawsze w pobliżu centrum wydarzeń, ale konkretne posądzenie wzięło się stąd, że opublikowane akta sowieckie na temat Reilly’ego zawierają informacje identyczne z tymi, które podawał o nim Hill, niezależnie od ich prawdziwości.  Przytaczam ten fakt, pomimo że nie jestem nim przekonany.  Sowieccy informatorzy mogli zaczerpnąć te same historie od Hilla, który nie musiał wiedzieć, z kim rozmawia.  Co więcej, publikacja akt Reilly’ego w latach 90., mogła mieć na celu także kompromitację Hilla.

***

Józef Mackiewicz pisał o Reillym:

Reilly-Rosenblum należał do tych nielicznych, którzy rozumieli, że bolszewizm trzeba obalić i zniszczyć, inaczej zagrażać będzie zniszczeniem wolnego świata. Brał udział w różnych spiskach antykomunistycznych, lecz mimo wieloletniego doświadczenia i niezwykłej zręczności, wpadł w końcu w pułapkę GPU. W nocy z 28 na 29 września 1925 przekroczył granicę fińską do Sowietów koło wsi Alekul z zamiarem skontaktowania się z rzekomą antysowiecką organizacją podziemną. Od tej chwili słuch o nim zaginął. Dopiero słynny swojego czasu Opperput, o którym do dziś nie wiadomo z pewnością, czy był nawróconym agentem kontrwywiadu GPU, czy tylko grał rolę wyznaczoną mu z góry, w rewelacjach ogłoszonych na Zachodzie w r. 1927 przedstawił, jak się rzekomo rzecz odbyła.

Być może Mackiewicz za bardzo polegał na zeznaniach Opperputa, który rzeczywiście jest postacią fascynującą i równie niemal tajemniczą, co sam Sidney Reilly.  W kwietniu 1927 roku Eduard Opperput uciekł do Finlandii i ogłosił, że Trust był od początku prowokacją gpu.  Jego dalsze losy owiane są tajemnicą.  Wiele wskazuje na to, że Maria Zacharczenko-Szulc, która być może była kochanką Opperputa, nie była świadoma swej roli w prowokacji Trustu (takiego zdania był także Mackiewicz).  Po kilku miesiącach przekonała go do powrotu do sowietów, w celu dokonania zamachu terrorystycznego na Łubiankę.  Zamach dokonany w czerwcu tegoż 1927, nie udał się (mówił o nim sam Jagoda w wywiadzie dla Izwiestii).  Wedle jednej wersji Opperput zginął na miejscu, według innej zniknął.  Maria wraz z trzecim zamachowcem zdołała zbiec, ale zginęła (lub popełniła samobójstwo) w strzelaninie z czekistami w lasach pod Połockiem.  Na ile prawdziwa jest historia o jej śmierci, trudno wyrokować.  Zamachy na sławnych bolszewików były wówczas w modzie, zaledwie kilka tygodni wcześniej, wileński licealista, Borys Kowerda, zastrzelił na dworcu warszawskim posła sowieckiego Wojkowa, którego głównym tytułem do chwały był udział w zabójstwie rodziny carskiej.

Czy Opperutowi udało się zbiec?  Czy raczej wydał planowany zamach swym mocodawcom z gpu?  Niektórzy utrzymują, że nawet jego denuncjacja Trustu była częścią prowokacji, że gpu pragnęło okazać swoją wszechwładzę, w celu sparaliżowania wszelkich akcji antysowieckich u zarania, a nikt na Zachodzie nie uwierzyłby, gdyby ogłoszono szczegóły prowokacji w Moskwie.  Kolejna wersja głosi, że Opperput pracował dla gpu w latach 30. w Chinach.  Ciekawą puentą tej historii jest opowieść o człowieku, przedstawiającym się jako baron von Manteuffel, który pojawił się w okupowanym Kijowie w latach 40., został rozpoznany jako Eduard Opperput i rozstrzelany przez Niemców jako sowiecki agent.

Mackiewicz był zdania, że pomimo ogromnych sukcesów, prowokacja Trustu zakończyła się niepowodzeniem, dzięki nieugiętej postawie generała Kutiepowa.

Kutiepow początkowo sam – jak inni – uwierzył w autentyczność rzekomej antysowieckiej organizacji zmontowanej przez GPU.  Ale nie zgodził się na warunek odwołania akcji czynnej i obstawał przy stosowaniu antykomunistycznego terroru w Moskwie.

Artuzow i Pilar, Styrne, Fiodorow i Sosnowski, wszyscy zostali rozstrzelani w 1937 roku.  Jakuszew zginął w gułagu.  Generał Aleksander Kutiepow, którego organizację miał sparaliżować Trust, został porwany w Paryżu w styczniu 1930 roku i przemycony do Moskwy.  Najprawdopodobniej umarł od zbyt dużej dawki morfiny podanej mu przez porywaczy.

Trust nr 2

Józef Mackiewicz jako pierwszy wskazał na prowokację Trustu jako wzór dla operacji sowieckich od lat 60. począwszy.  Nazywał ruch dysydencki w sowietach i prlu „Trustem nr 2”.  Anatolij Golicyn potwierdził domysły Mackiewicza, dowodząc, że pod wpływem studiów nad operacją Trust, młodzi czekiści pod wodzą Szelepina i Mironowa zdołali przekonać Chruszczowa, do „przekształcenia KGB z typowej tajnej policji w elastyczną, wyrafinowaną broń polityczną, zdolną do odgrywania skutecznej roli w realizacji polityki, podobnie jak OGPU w czasie NEP-u”.

Wieloletnia, długoterminowa prowokacja, polegająca na przekonaniu całego świata, że komunizm ewoluuje, że sowiety są potęgą na drewnianych nogach, że sowieci nie potrafią opanować fałszywej opozycji podkomunistycznej, byle tylko nie walczyć, a wszystko samo się zmieni – ta wielka prowokacja powiodła się całkowicie i zaowocowała bezprzykładnym spektaklem z lat 1989-1991, widowiskiem, które przeszło do historii pod nazwą „upadku komunizmu”.

Czy warto pisać dziś o ludziach pokroju Sidneya Reilly?  O Borysie Sawinkowie?  O Karolu Jaroszyńskim?  O generale Kutiepowie?  O uczestnikach obiadów na rzecz likwidacji Bola?  Jaroszyński nie jest lubiany w Polsce, bo próbował ratować rodzinę carską z rąk bolszewickich oprawców.  Kutiepow jest widziany jako reakcjonista i spadkobierca jedimoj i niedielimoj Rossiji.  Sawinkow to terrorysta.  Angielscy spiskowcy przeciw władzy Lenina pozostają zupełnie nieznani.

Nikogo doprawdy nie interesują tajemne konspiracje sprzed stu laty, knowania podejrzanych ludzi z innego świata, w celu obalenia najgorszego reżymu, jaki ziemia nosiła.  Na pozór, mogłoby się zdawać, że powód jest jeden: upadek komunizmu.  Skoro komunizm upadł, to jakie znaczenie mogą mieć nieudane próby jego obalenia przed wiekiem?  To, co się wówczas wydarzyło ma wagę wyłącznie historyczną, nie ma żadnego wpływu na świat, w którym żyjemy.  W moim przekonaniu jednak, to nie fantastyczna maskarada, znana pod nazwą „upadku komunizmu”, winna jest braku zainteresowania dla ludzi pokroju Dukesa, Hilla czy Sidneya Reilly.  Odnoszę raczej wrażenie, że coś tak trudnego do określenia, jak „sympatia” czytającego ogółu, leży po drugiej stronie: po stronie Lenina i Trockiego, po stronie tych romantycznych rewolucjonistów, którzy marzyć mieli rzekomo o nowym, lepszym świecie.  Widmo komunizmu krąży dziś po świecie i nie wzbudza już lęku ani niechęci.  Wręcz przeciwnie, witane jest z radością przez młodych i starych, jak jutrzenka swobody, która wyzwoli ich wreszcie od tyranii „establishmentu” albo od władzy bankierów; podniesie zasiłki dla bezrobotnych i obdarzy każdego wszelkimi dobrami – byle za darmo; da im prawdziwą demokrację i równość, a może nawet dorzuci trochę chleba i igrzysk; uwolni od rasizmu albo neokolonializmu, seksyzmu (który podobno w prlu nazywa się „seksizmem”) i wszystkich innych izmów, od których wyzwolenia domaga się polityczna poprawność; pozwoli inteligentnym młodym ludziom zastanawiać się z nabożnym spokojem, jakiej mogą być płci; wzbudzi gniew przeciw „faszystom” i „czarnej reakcji” (zresztą nie tylko czarnej, białej reakcji też, bo równość być musi); uwolni od globalistów z londyńskiej City i od groźby teutońskiej dominacji; wyzwoli od lęku przed chrlowskim jedwabnym szlakiem i ukróci globalne zagrożenie panislamizmu; i wreszcie najważniejsze: komunizm na całym świecie będzie gwoździem do trumny globalnego ocieplenia.  Przynajmniej w tym ostatnim wypadku być może mają rację, bo widmo komunizmu zmrozi kulę ziemską na amen.

Polityka wieców i żądań, pikiet i marszów, plakatów, haseł i wymachiwania pięściami, manifestacji i jednogłośnego skandowania, ostatecznie wyparła racjonalną wymianę zdań.  Dyskusja sprowadza się dziś do wzajemnego zakrzykiwania – i nie mówię tu wcale o mało istotnych pseudo-debatach na blogosferze, ale niestety o poziomie debaty politycznej w zachodnich „ostojach demokracji”.  Argumentacja coraz częściej sprowadzana jest do tego, kto krzyczy głośniej.  A przy tym wszystkim dominuje atmosferę polityczną i myślową społeczny radykalizm i gloryfikacja rewolucji.  Kiedy wytykam młodym ludziom, że nie wiedzą, co mówią, wołając o rewolucję w takt piosenek pop, to słyszę w odpowiedzi, że im braknie doświadczenia, więc są usprawiedliwieni.

W moim przekonaniu, nie doświadczenia im brak, tylko szarych komórek.  Jak to określił niedawno Roger Scruton, „marksistowska wizja przetrwała zebrane świadectwo swego morderczego dziedzictwa” i przyciąga dziś odmóżdżonych idealistów z coraz większą siłą.

Wobec tego krążącego po świecie widma, Kutiepow i Jaroszyński wydają mi się wzorami godnymi przypomnienia.  Wobec nierozważnej beztroski tych wszystkich, którzy idą z piosenkami na ustach – and I pray, oh my God do I pray, for revolution! – pod bolszewickie jarzmo, wydaje mi się bardzo na czasie przywołanie przykładu tych nielicznych, którzy pragnęli walczyć z kolektywną bezmyślnością, walczyć z komunizmem.  Sidney Reilly i jego weseli towarzysze biesiad w Savoyu są dobrym wzorem na przyszłość.  Toteż wybrałem się i ja do londyńskiego Savoya na bibkę.  Wprawdzie nie było mowy o likwidacji Bola, bo nie ma na to dziś żadnych szans, ale komuż „wiesielitsia”, jak nie nam, starym kontrrewolucjonistom?



Prześlij znajomemu

57 Komentarz(e/y) do “Bolo Liquidation Club VI Sidney Reilly”

  1. 1 Andrzej

    Mackiewicz był zdania, że pomimo ogromnych sukcesów, prowokacja Trustu zakończyła się niepowodzeniem, dzięki nieugiętej postawie generała Kutiepowa.

    Myślę, że warto postawić sobie pytanie, co w istocie było celem „Trustu” (pierwszego). Jeśli założymy, że była nin likwidacja bezpośredniego zagrożenia antykomunistycznego z zewnątrz to wydaje mi się, że ten cel został zrealizowany z nawiązką. Jakkolwiek Kutiepowa musiano porwać, a antykomunizm rosyjskiej emigracji nie został doszczętnie zniszczony, przestał on stanowić realne zagrożenie. Jeśli zaś chodzi o zagrożenie ze strony instytucji wywiadowczych wolnego świata to „Trust” odniósł całkowity sukces. Po krótkiej fazie przeciwstawiania się bolszewizmowi, czego symbolami wydają mi się być Sidney Reilly i Bolo Liquidation Club, wolny świat zaakceptował go. Wówczas to, jak mi się zdaje, zaczęła się „wielka spółka”, która na naszych oczach zmienia się dziś w ogólnoświatową rewolucję.

    Czy czytał Pan może, Panie Michale książkę Władysława Michniewicza „Wielki bluff sowiecki”? Jeśli tak, to co Pan o niej sądzi? Wydaje mi się, że dość dobrze przedstawia ona przebieg i mechanizmy „Trustu”, choć nie brakuje w niej mocno kontrowersyjnych tez. m.in tej, że od grudnia1921 roku Sawinkow był już w kontakcie z sowietami (spotkał się z Krasinem w Londynie).

  2. 2 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    Mackiewicz pisał w broszurze „Trust nr 2″:

    Prowokacja „Trustu”, mimo początkowych sukcesów, jakie odniosła głównie w dziedzinie dezinformacji i dezorentacji wywołanej na Zachodzie, zawiodła po upływie kilku lat. Głównie zawdzięczając nieugiętej postawie ówczesnego szefa emigracji rosyjskiej, gen. Kutiepowa.

    Mackiewicz porównuje ówczesną postawę emigracji rosyjskiej z postawą emigracji z krajów zsowietyzowanych w latach 70. i dla uwypuklenia różnicy konkluduje:

    Kutiepow porwany został na Zachodzie w roku 1930, wywieziony do Moskwy i tam zamordowany. Sołżenicyn odwrotnie: wywieziony został z Moskwy na Zachód w roku 1974.

    Zdaniem Mackiewicza, odwołano prowokację Trustu w 1927, ponieważ Kutiepow nadal podtrzymywał akcję czynną przeciw bolszewii, a zatem nie osiągnięto jednego z ważnych celów. Ale podkreślał ten cel, dla kontrastu ze stanowiskiem emigrantów, Sołżenicyna, Wolnej Europy, rządów zachodnich i dysydentów wschodnich i w ogóle wszystkich, że walczyć z sowietami nie wolno. A zatem Trust nr 2 osiągnął ten podstawowy cel, był więc już w 1976 roku o wiele większym sukcesem.

    Ale poza tym jednym, nazwijmy to tak, „rozłożeniem akcentów”, zgadzam się z Panem w całej rozciągłości: oryginalny Trust był także niezwykle udaną prowokacją.

    Władysław Michniewicz, to niezwykle interesująca postać. Jeden z najważniejszych agentów polskich w sowietach i znawca spraw sowieckich. Już w 1923 roku wyraził podejrzenia wobec informacji pochodzących z Trustu, ale został całkowicie zignorowany. Nie czytałem niestety jego książki. Czy dobra?

    A na koniec spotkania z Krasinem… Przypuszczam, że jesteśmy obaj na równi „oburzeni” takimi spotkaniami (Reilly robił nawet interesy z Krasinem!), ale czy nie przykładamy do tego naszej miary? Proszę pamiętać, że Sawinkow był wieloletnim rewolucjonistą, więc bardzo dobrze znał wielu ludzi, którzy przystali do bolszewików. Ale dalej, Lockhart bardzo lubił Trockiego, a wręcz uwielbiał Radka. Podobnie George Hill. Krasin i Reilly byli ludźmi tego samego pokroju – kobieciarze, gracze i hochsztaplerzy – choć znaleźli się po dwóch stronach barykady. Mnie także się te kontakty nie podobają, ale jestem gotów rozgrzeszyć i Sawinkowa, i Reilly’ego.

  3. 3 Andrzej

    Drogi Panie Michale,

    Moim zdaniem książka Michniewicza jest bardzo ciekawa. Tym bardziej jako relacja zawodowca, osoby bezpośrednio uczestniczącej w „Truście” ale i wroga bolszewików. Czyta się dobrze z tym, że jest to książka nie tyle historyczna co wspomnieniowa (jakkolwiek zawiera odwołania do dokumentów i powołuje się na inne opracowania). Zawiera sporo szczegółów (w wielu punktach autor był uczestnikiem/bliskim obserwatorem wydarzeń: m.in. był w POW na Ukrainie a następnie został wywiadowcą „dwójki” w Estonii w latach 1920-21) a także interesujących obserwacji (np. życie pod sowietami w dobie NEPu, który to NEP także wiarygodnie opisuje). Wydaje mi się, że autor popada jednak zbytnio w zawodowstwo, zbyt wiele kwestii interpretuje w kategoriach „czarno-białych” (agent/nie agent). Michniewicz rozciąga „Trust” do 1937 roku, dzieląc go na trzy fazy (ostatnią 1931-1937 jako „linię wewnętrzną”).

    Dziś dobrze wiemy, że bolszewizm i wszelkie działania bolszewików należy zdecydowanie i konsekwentnie odrzucać. Lecz początek bolszewizmu w Rosji to nie tylko chaos, zbrodnie (z wielu stron) i nieznajomość jego natury ale także pozory (demokracji, dyplomacji itd). Totalna rozprawa z wrogami i pierekowka dopiero się rozpoczęła.

  4. 4 Przemek

    Panie Michale,

    jak sądzę jest to już koniec „sagi” Bolo Liquidation Club. Szkoda. Ale z nadzieją, że to też początek kolejnej. Bardzo dziękuję za tak wiele cennych informacji które Pan przekazał. (jeżeli źle zrozumiałem proszę nie mówić o morderstwie – nie tak jest intencja)
    Trochę to nie przystoi Tutaj, ale prawie w całości zgadzam się z Pana opiniami zawartymi w drugiej części artykułu „Trust nr 2″ (nie wiem dlaczego, ale jakoś skojarzyło mi się z „Rzeźnią nr 5″ to zapewne przesada, może tylko składnia tytułu) szczególnie kiedy pisze Pan o formie dyskusji.
    Może inaczej postrzegam proporcje między wpływem komunizmu a brakiem szarych komórek, innych narodowych wpływów, konformizmów, zwykłego lenistwa i wygody. Ale to już kwestia uznania a może i spokojnej dysputy.
    Inna rzecz, że pozostawanie przy swoim zdaniu, nawet po długich dyskusjach, nie oznacza ich próżności.

  5. 5 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    Chętnie zajrzę do Michniewicza, bo to ciekawa i zdaje się bardzo kontrowersyjna postać.

    Wracając do konszachtów – bo to było coś o wiele więcej niż zwykłe kontakty – Reilly’ego i Sawinkowa z bolszewikami, to oprócz tego, że nie zgodziłbym się z określeniem ich jako „zdrady” (a tak chyba czyni Michniewicz), chciałbym jeszcze podkreślić inny aspekt. Otóż Józef Mackiewicz wydaje mi się niezwykle rzadkim przypadkiem całkowitej bezkompromisowości wśród antykomunistów. On zerwał nawet z rodzonym bratem, a przecież cokolwiek by mówić o Cacie, to nie był on bolszewikiem.

    Być może różnica pomiędzy tymi postawami brała się stąd, że młody bolszewizm, w pierwszych latach istnienia sowdepii, wydawał się ludziom całkowitą niemożliwością. W jaki sposób takie nieopierzone dziwadło mogło się utrzymać? Sawinkow czy Reilly po prostu nie wierzyli, że toto mogło przetrwać, więc szykowali się na czas „po upadku”. Mackiewicz natomiast rozumiał, z czym miał do czynienia.

  6. 6 michał

    Drogi Panie Przemku,

    Hmm, tak, w pewnym sensie, to jest koniec. Koniec opowieści o uczestnikach Obiadów na rzecz Likwidacji Bola. Ale być może będą jeszcze dwa dłuższe post scripta, które wiążą się z tematem.

    Każdy ma prawo postrzegać proporcje, i wręcz listę składników, jak mu wygodnie, ale osobiście argumentowałbym, że miliony młodych ludzi, którzy głosują w Zjednoczonym Królestwie na Corbyna, czynią tak nie z lenistwa czy wygody, ale z głupoty. Oczywiście są tacy, którzy chcą po prostu powywieszać „wrogów”, „Torysów”, burżujów, bankierów i bogaczy. Ale ci są w mniejszości, a poza tym nikt ich nie bierze poważnie. Zupełnie tak samo, jak nikt nie brał poważnie Lenina, Trockiego, Stalina i całej tej szajki gangsterów.

  7. 7 Andrzej

    Panie Michale,

    Reilly’ego Michniewicz nie uważa za zdrajcę antybolszewickiej sprawy. Pisze o nim raczej przychylnie co najwyżej zarzuca mu lekkomyślość i chęć „zabłyśnięcia”. Jako zdrajców określa Sawinkowa oraz. m.in. Niezbrzyckiego-Wragę.

  8. 8 michał

    Bardzo przepraszam, ma Pan na pewno rację.

    Sam fakt nazwania Sawinkowa zdrajcą, zawiera interesujące echa wypowiedzi Reilly’ego na temat postawy Sawinkowa podczas procesu w Moskwie.

    Ani Niezbrzycki, ani Sawinkow nie wydają mi się zdrajcami, ale to na pewno musiało wyglądać inaczej z bliska. O wiele łatwiej wówczas o takie posądzenia.

  9. 9 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Ponownie przeczytałem Twój cykl, jak wiesz, nieprzypadkowo.

    Żadnych szans na likwidację Bola, tak powiadasz.

    Ale jednocześnie przekonujesz, że Sidney Reilly i jego weseli towarzysze biesiad w Savoyu (w którym nigdy nie byłem) są dobrym wzorem na przyszłość.

    Jakie warunki należałoby spełnić, żeby taka przyszłość nadeszła?

    Preparowany przez dekady upadek komunizmu poza zejściem bolszewików do podziemia, spowodował także zjawisko eksportacji komunistycznej ideologii ze Wschodu na Zachód. 45 lat temu JM snuł na ten temat przypuszczenia:

    Istnieje hipoteza, że jest to paradoks trustu komunistycznych mózgów, który wpadł na pomysł szczególny: skoro dotychczasowa prosowiecka robota nie przyniosła skomunizowania świata – dawaj! – spróbować z odwrotnego końca! Niby w myśl nauki Lenina o taktyce, że liczy się tylko skuteczna… Rzekomy paradoks ma zakładać, iż za dużo już od 60 lat nagromadziło się niedobrych wiadomości w świecie o tzw. rzeczywistości sowieckiej, których nie da się zrymować z zapowiedzią świetlanej przyszłości komunizmu.

    Intuicja Mackiewicza nie zawiodła. Ideologia komunistyczna triumfuje na Zachodzie. Nie jest co prawda homogeniczna, nie całkiem przypomina swój klasyczny wzorzec, ale rozpoznanie jej istoty, korzeni nie powinno stanowić problemu.

    Czy samo jej istnienie nie stwarza sytuacji kontrrewolucyjnej? Na obecnym swoim etapem nie zdaje się to dziwne zjawisko dostatecznie opresyjne, żeby skutecznie blokować zdecydowane kontr-działania.

  10. 10 michał

    Darek,

    Pytanie, jakie warunki należałoby spełnić i tak dalej, wydaje mi się nierozsądne. Jeżeli hipotetycznie sformułować takie warunki, to sowieci stworzyliby natychmiast ich atrapę i tyle by było z Twoich transcendentalnych warunków. Nigdy nie rozumiałem tej koniecznej potrzeby określania warunków.

    Mackiewiczowi chodziło o to, by nie utracić ducha oporu, ponieważ tylko w takiej sytuacji można będzie wykorzystać sprzyjające warunki, jeśli takie się pojawią. Nie określał „jakie warunki należałoby spełnić, żeby taka przyszłość nadeszła”, i moim zdaniem miał rację.

    Czy samo istnienie ideologii komunistycznej stwarza sytuację kontrrewolucyjną? W oczysisty sposób – nie. Ale jest także możliwość, że nie rozumiem Twojego pytania.

  11. 11 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Moje pytanie o warunki, raczej… raczej nie dotyczyły kwestii – powiedzmy – geopolitycznych (choć i o te sprawy warto rozważać). Wieki temu rozmawialiśmy na temat relacji Czernowa z rozmowy z Piłsudskim, sprzed wielkiej światowej, gdzie Piłsudski miał opowiadać, jaki obrót przyjąć miałyby sprawy wojenne, żeby Polska… etc. To było i jest ciekawe. Np. z punktu widzenia, co musiałoby się zdarzyć, aby USA (dzisiaj raczej bolszewickie USA) zechciały walczyć z komunizmem.

    Moje pytanie dotyczy bardziej apetytu na kontrrewolucję. Nie w sensie kulinarnym (z myślą o szampanie i kawiorze), ale duchowym lub mentalnym. Zgódź się lub nie, ale istnieją w historii chwile dla pewnych postaw bardziej sprzyjające lub mniej.

    Samo istnienie ideologii komunistycznej nie stwarza sytuacji kontrrewolucyjnej, ale czy dotyczy to także pewnych jej przejawów?

    Przykład ze skraju: powstanie strefy ulez spowodowało reakcję w postaci zorganizowanego (jak słyszałem) niszczenia kamer. Mamy tu więc chyba oddziaływanie ideologii para-komunistycznej w praktyce i reakcję na nią.

    Działanie bolszewizmu wywołuje niekiedy kontrrewolucyjny opór, ale rzadko. Co decyduje o wyjątkowości takich kontrreakcji?

  12. 12 michał

    Darek,

    To kwestia interpretacji, ale w moim przekonaniu, Czernow relacjonował przewidywania Piłsudskiego, a nie, jaki obrót przyjąć musiałaby wojna, żeby Polska się odrodziła. Jeśli powiem, że przewiduję ulewę, więc kupuję parasol, to czy słuszne jest przedstawiać to w postaci warunkowej? Jakie warunki muszą zaistnieć, by kupić parasol? W moim mniemaniu, to nie to samo, ale przyjmę z pokorą, jeśli uznasz, że dzielę włos na czworo.

    Nie jestem pewien, czy mówisz poważnie o tym apetycie na kontrrewolucję. Nie ma żadnego. Zero. Nic. Pustynia duchowa i pustka mentalna.

    Jeżeli masz nadzieję, że Sadiq Cham wywoła kontrrewolucję, to chyba się przeliczysz. Ten bydlak jest czwartym najpopularniejszym politykiem lewicowym w tym kraju. Na pierwszym miejscu jest towarzysz Corbyn. Ale czy niszczenie kamer – które bardzo mi się podoba, jeśli te zniszczone kamery nie będą mnie fotografować, kiedy jadę 25 mil na godzinę, przekraczając tym samym limit prędkości – czy taki wandalizm nie jest trochę podobny do tej wybuchowej wersji antykomunizmu w prlu, gdy pędzenie bimbru miało być przejawem kontrrewolucji?

    Bolszewizm niestety nie wywołuje kontrrewolucyjnego oporu, a wręcz przeciwnie, wywołuje paniczny strach i konieczną potrzebę położenia uszu po sobie i schowania się w najciemniejszym kącie. Co decyduje o wyjątkowej reakcji Pawa w Drodze donikąd? Jego osobowość i postawa, a nie warunki, bo te same warunki wywołują w innych przemożną potrzebę kompromisu.

  13. 13 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Może i dzielisz włos na czworo, ale to interesujące. Może i Czernow relacjonował zaledwie przewidywania Piłsudskiego, ale te wypada uznać za typowe pobożne życzenie powstania optymalnych warunków dla odzyskania przez Polskę niepodległości.

    Mnie się zdaje, że jest apetyt na kontrrewolucję, ale – jak słusznie piszesz w zakończeniu – równocześnie wielki strach przed bolszewizmem. Na czym on się zasadza, tego może nigdy nie pojmę. Nie rozumiem. Próbuję to sobie racjonalizować na swój prywatny użytek i nie daję rady. Czego tu się bać? Ci sami, którzy nie bali się strzelać do jakiegoś Kutschery mieli dlaczegoś srać w gacie przed byle Wasilewską? Czy tu na pewno chodzi o strach? A może o jakiś specjalny jego gatunek? Na przykład strach przed społecznym wykluczeniem? Wszyscy budują lepszą przyszłość, a ja idiota uparłem się strzelać do bolszewików zza węgła? Czy na tym ten strach polega?

    Nie miałem pojęcia, że za akcją niszczenia kamer stoi jakiś bolszewicki Cham. Bardzo ciekawe. Nie dalej jak wczoraj przeczytałem wypowiedź tutejszego klasycznego bolszewika, który przekonywał wyborczą gawiedź, że gotowy jest przegonić klimatycznych szaleńców gdzie pieprz rośnie. Kłócą się bolszewicy między sobą czy tylko udają spór dla łatwiejszego ogłupienie mizernych resztek kapitalizmu?

    Tak czy siak, bolszewik wzywający do niszczenia kamer, walczący o zachowanie choćby cienia ludzkiej intymności to znaczący paradoks w tym szalonym świecie, gdzie ludzka prywatność niepostrzeżenie straciła rację bytu. Jeszcze w jakimś 1971 roku Angleton wyleciał z hukiem z CIA pod pretekstem otwierania prywatnej korespondencji. Współcześnie byle matoł skarbowy (czy gminny urzędnik o inteligencji pantofelka) może przeglądać Twoje śmieci, czytać listę zakupów, wertować wiadomości tekstowe, które wysyłasz ze swojego komputera czy telefonu. Na nikim, dlaczegoś, nie robi to żadnego wrażenia.

    A tu proszę! Taka piękna bolszewicka inicjatywa.

  14. 14 michał

    Darek,

    Nie wiem, dlaczego nazywasz trafne przewidywania pobożnymi życzeniami, ale mniejsza doprawdy. Ważne, że istniała wówczas wola, by wykorzystać nadarzającą się okazję. Dziś takiej woli nie ma i być nie może, ponieważ nikt nie postrzega niewoli.

    Gdzie Ty widzisz ten apetyt? Bolszewizm, owszem, wywołuje panikę, ale nie teraz, ponieważ NIKT NIE PRZYZNAJE JEGO ISTNIENIA. Nie może być mowy o wykorzystaniu sprzyjających warunków do obalenia czegoś, co nie istnieje. Skoro powszechnie przyjęto, że komunizm upadł przed trzydziestu kilku laty – zatrzymajmy się w kontemplacji tego niesłychanie długiego okresu czasu – to jak można oczekiwać od kogokolwiek „apetytu na kontrrewolucję”?

    Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie obalał czegoś, co dawno upadło. OSobiście nie przyjmuję, że upadło, a w rezultacie czułem się zobowiązany zejść do Podziemia, by wskazywać nieśmiało, że toto żyje, miewa się świetnie i jest tym silniejsze, im bardziej wszyscy wierzą, że nie istnieje. Ale dostrzeganie apetytu na kontrrewolucję pośród tłumów wyznających upadek komunizmu, wydaje mi się samooszukiwaniem się. A oszukiwać siebie samego nie należy.

    Nie rozumiem, o co Ci chodzi z tą akcją niszczenia kamer. Albo coś Ci się pokręciło, albo coś tu jest nie tak.

  15. 15 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Mogłoby się wydawać, że prowadzimy głównie spory, ale byłyby to wnioski oparte na często omylnym wrażeniu.

    Oczywiście, że nikt nie chce walczyć z komunizm, który jakoby upadł 30 lat temu z kawałkiem. „Nikt” to słowo umowne, mocno zaokrąglone. Ale zgadzam się. Niewielu jest ludzi na świecie skłonnych uznać, że komunizm, jaki znamy z sowieckiego związku oraz demoludów, nadal istnieje i ma się dobrze, a zmienił jedynie formy działania.

    Skoro komunizmu nie ma, nie może być także apetytu na jego obalenie.

    Tyle, że mnie chodzi o bolszewizm/komunizm wyłaniający się z chaosu poprzez nowe formy urabiania człowieka i ludzkich zbiorowości. Jedną z takich form jest niewątpliwie totalna inwigilacja każdego pojedynczego człowieka, niezależnie od jego światopoglądu, stanu posiadania, przejawianych skłonności, potulności czy butności. Inną jest chęć modelowania człowieka na zaplanowaną modłę, urabiania i wychowywania, w duchu wyimaginowanych przez kogoś reguł.

    Jedną z bardzo konkretnych, niebezpiecznych prób jest pierekowka gender, forsowana na masową skalę ideologia wpierająca młodym ludziom, dzieciom i nastolatkom przekonanie, że ich tożsamość płciowa nie jest tak oczywista jak mogłoby się wydawać. Nie będę się nad tym rozwodził. Chce jedynie powiedzieć, że tego rodzaju próby napotykają niekiedy na zadziwiająco silny, zdecydowany opór. Przykładem takiego oporu z ostatniego czasu jest „marsz miliona w obronie dzieci”, zainicjowany przez środowiska muzułmańskie w Kanadzie.

    Podobno protestujący rodzice zostali przedstawieni przez miejscowe media jako prawicowi ekstremiści, rasiści, ludzie przepełnieni nienawiścią. Ok. Jak w takim razie protestujący postrzegają stronę przeciwną: jako liberalnych-demokratów? A może, jak chce autor tekstu, z którego korzystałem, jako: radykalnych progresywnych aktywistów?

    Nie zdaje mi się, żeby używali bardziej adekwatnego terminu: raczkujący bolszewicy, jeszcze… Ale czy aktywność tych i podobnych im ludzi nie jest już dzisiaj przejawem apetytu na kontrę?

    Czy Trevor Loudon nie mówi wprost o komunistach w Białym Domu?

  16. 16 michał

    Darek,

    Obawiam się, że popadamy z konfuzję semantyczną. Nazwanie zjawiska „bolszewizmem/komunizmem wyłaniającym się z chaosu” nie czyni niczego łatwiejszym. Masz rację, że pojawia się na Zachodzie (sądzę, że nie inaczej jest w prlu) opór przeciw dyktatowi politycznej poprawności, tego co się tu nazywa „woke”, całej tej dyktaturze feministek i facetów, którzy chcą być babami, ale dostrzeganie w tym zaczątków kontrrewolucji w sensie mackiewiczowskim, wydaje mi się już nie uproszczeniem, ale postawieniem sprawy na głowie. Jest to w istocie bierny opór tzw. milczącej większości. Milczącej, bo zahukanej przez gromko wrzeszczącą mniejszość.

    Fraser Nelson, naczelny Spectatora, albo jego poprzednik, niejaki Boris Johnson, występują otwarcie przeciw pseudokulturze woke, ale byliby niezmiernie zdziwieni, gdyby usłyszeli, że są zaczynem dla antykomunistycznej kontrrewolucji. Oni także uważają, że komunizm upadł. Ponad połowa elektoratu w tym kraju wystąpiła przeciw protobolszewickiej niuni, ale głównie w imię nacjonalizmu. Trevor Loudon mówi o komunistach w Białym Domu, ale nie chce dostrzec podejrzanej roli Trumpa.

    Przejaw apetytu na kontrrewolucję? Jeżeli potrzeba Ci pociechy, to poczytaj Boecjusza, zamiast trzymać się płonnych nadziei na kontrrewolucję wyrosłą z marszu rodziców. Marchons, marchons nigdy nikogo nie uratowało, a w każdym razie, mnie jakoś nie po drodze z tłumem maszerującym w nogę i wymachującym pięściami, choćby nawet wygrażał takiemu bałwanowi jak Trudeau.

  17. 17 Jacek

    Darek,

    Jeśli można, wrócę do Twojej wypowiedzi sprzed paru dni. Ci muzułmanie w Kanadzie protestujący przeciwko duraczeniu ich dzieci są, wydaje mi się, dobrym przykładem kontrrewolucyjnego potencjału. Na pewno, jak zauważasz, nie rozpoznają tego plugastwa jako przejawu nowej odmiany komunizmu, ale liczy się jednak sam fakt chęci sprzeciwu. Według technologii rewolucji opracowanej przez Gramsciego, atak przeprowadzany jest na najbardziej intymne dziedziny życia, w tym rodzinę. Ktoś w końcu musi to właściwie rozpoznać i powiedzieć NIE!

    Pan Michał słusznie zauważa, że same marsze, to jeszcze nie kontrrewolucja, ale, spokojnie, to na razie początek. Myślę, że opór wcześniej, czy później przyjmie bardziej zdecydowane formy. Na razie marksiści ciągle badają teren, nie mają jeszcze dość siły i wpływów, żeby przeprowadzić cały proces do końca. Sądzę, że kiedy posuną się dalej, przynajmniej część ofiar będzie się bronić. Będą bronić rodzin, dzieci, własności, wolności słowa, to tylko kwestia czasu.

    Oczywiście byłoby lepiej, gdyby zaatakowani mieli wiedzę o strategii drugiej strony i potrafili z wyprzedzeniem przewidywać ruchy agresora, a najlepiej, gdyby się potrafili zjednoczyć we wspólnym działaniu. Tu chyba leży zasadniczy problem. Zatomizowane jednostki łatwo zastraszyć i zepchnąć na margines.

    Jak będzie, czas pokaże, ale samo zaistnienie oporu wydaje mi się pewne. Oby tylko nie nastąpiło to za późno.

  18. 18 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Z czego wynika ten ideologiczny daltonizm, który pozwala nie dostrzegać czerwieni w zjawiskach jak „woke”, według Ciebie? Kiedy to się zaczęło? Gdy dobry (euro)komunizm rozpłynął się we mgle demokracji i państwa opiekuńczego? Czy ostatecznie i na dobre w sierpniu 1991? Z jakiego powodu tacy ludzie jak Fraser Nelson, zdający się pisać racjonalnie i bez strachu na takie tematy jako ekoterroryzm, nie nazywają rzeczy po imieniu, nie stawiają kropki nad „i”?

    Czynią tak wg Ciebie z braku wiedzy? Czy raczej motywowani przekonaniem, że pewnej niewidocznej, cienkiej granicy nie należy przekraczać?

    To pierwsze nie najlepiej świadczyłoby o ich merytorycznym przygotowaniu. A drugie o czym? O braku tejże odwagi, którą śmiało wykazują, tyle że na innym poziomie?

    Czy można być dzielnym tylko do pewnego stopnia?

    Ale wróćmy do Mackiewicza, bo to zawsze ciekawsze. Nie jestem pewien, czy masz rację pisząc o biernym oporze. Według mnie milionowa manifestacja ludzi, broniących swojego światopoglądu, nie jestem aktem bierności, ale czynu. Zapewne nie wybijali szyb, nie rzucali w milicję koktajlami Mołotowa, ale w przekonujący sposób wyrazili swój sprzeciw. Czy można w tej sytuacji mówić o zahukaniu?

    Mackiewicz widział zaczątki kontrrewolucji w zmasowanej wrogości mieszkańców Moskwy wobec uciekających ze stolicy komunizmu bolszewików. Tamci manifestanci niewątpliwie wiedzieli z czym mają do czynienia. Współcześni (w Kanadzie) zapewne jeszcze nie wszyscy. Ale pierwsi zbuntowali się wobec władzy w rozsypce; drudzy śmiało występują wobec władzy z gębą uśmiechniętą i pełną frazesów.

    W marcu 1964, w Brazylii, miała miejsce seria wielkich demonstracji. Największa z nich, w Sao Paulo, liczyła podobno 500 000. Odbywały się pod hasłem „Marsz rodziny z Bogiem po wolność”. Doprowadziły do utrącenia prezydenta Goularta, posądzanego o komunistyczne skłonności. Pokonały go kobiety z katolickiej Kobiecej Kampanii na rzecz Demokracji, organizatorki marszu. Ich akcja spotkała się z poparciem sfer wojskowych. O podobnym poparciu we współczesnej Kanadzie zapewne nie można nawet zamarzyć.

    Ale nie o to idzie, żeby znaleźć gotowy wzór.

  19. 19 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Koncepcja rozpadu rodziny jest starsza niż złote myśli Gramsciego. Pochodzi bezpośrednio z „manifestu komunistycznego”, ale korzenie ma zapewne znacznie głębsze. Jakże to co pisali Marks z Engelsem musiało wydawać się niedorzeczne. Zabić burżuja? Bułka z masłem. Ale wyzbyć się ogniska rodzinnego, miłości do męża, żony, dzieci? Jedynie najbardziej zatwardziali towarzysze mogli się na coś podobnego zdobyć. To musiało szokować i zdawało się, mówiąc delikatnie, mało prawdopodobne. Żeby coś takiego przeprowadzić potrzebna była brutalna siła, rewolucja.

    Ale nawet rewolucja nie gwarantuje powodzenia. Potrzebna jest jej wersja permanentna, sowietyzacja w pełnej krasie, która pozwoli na demontaż rodziny. Warunki znane z sowietów z lat trzydziestych, gdzie mąż lub żona prosili sowiecką władzę o rozwód, bo druga połowa okazała się wrogiem ludu. (Współcześnie takie warunki panują być może w Korei Płn., tego nie wiem). Rzecz jednak w tym, że nie da się utrzymywać ryzów sowietyzacji na wymaganym poziomie i jednocześnie skutecznie zwalczać kapitalizm. Dlatego „upadł komunizm”, idąc bardzo na skróty…

    Ale porzucony został przy tym jeden z istotnych celów. Szczęśliwie dla pogrobowców Marksa i Engelsa, znaleziono nowe rozwiązania.

    Nie lekceważyłbym braku wiedzy na temat istoty szaleństwa, z którym mamy do czynienia. Bo, doprawdy, trudno jest się spodziewać skutecznego oporu, gdy ofiara nie zna prawdziwego oblicza agresora. Nie nazywa go właściwym imieniem. Bo to grozi: przebudzeniem się w nowej rzeczywistości, której zaznali bohaterowie pewnej powieści.

    Nie byłbym taki pewien, czy „marksiści”, jak ich nazywasz, „ciągle badają teren”. W moim przekonaniu stąpają bardzo pewnie, zupełnie nie przejmując się światem zewnętrznym, potencjalną krytyką nielewicowej strony, przekonaniami nieśmiało pomrukującej niezadowoleniem większości o przeciwnych poglądach. Działają powoli, z rozwagą, choć ostatnio można odnieść wrażenie, że mocno przyspieszyli.

    Zachodzi pytanie: czym ten pospiech (jeżeli rzeczywiście występuje) jest spowodowany? Chęcią szybszego osiągnięcia celu, czy strachem przed przebudzeniem?

  20. 20 Jacek

    Darek,

    Wydaje mi się, że marksiści, czy też bolszewicy (ech ta semantyka), na Zachodzie idą rzeczywiście bardzo szybko do przodu, realizując swoje cele. Ale są chyba dwie prędkości tych przemian. U nas idzie to jakby wolniej, nie wszystkie idiotyzmy przeszczepiane z Zachodu są bezrefleksyjnie akceptowane, pojawia się jednak jakiś wewnętzrny opór. A w zwiazku z tym, że nie jest jeszcze stosowany terror fizyczny, a raczej socjotechnika i powolne ogłupianie medialne, ciągle jest miejsce na wyrażanie sprzeciwu.

    Ostatnio obserwuję pewną zqabawną awanturę w zwiazku z jedną z superproducji Netlflixa. Platforma ta, jak wiadomo przoduje w uświadamianiu ideologicznym mas i wszędzie, gdzie się da i tam, gdzie się nie da, funduje widzom nachalną propagandę gender, lgbt, itp. Do pewnego czasu nie wywoływało to jakiegoś masowego sprzeciwu. Wzięli jednak ostatnio na warsztat dzielo literackie, majace całę rzesze fanów, a wrecz wyznawców i swoim zwyczajem przerobili je na propagandowy gniot. Wybuchł skandal, bo widzowie to zdecydowanie odrzucili, produkcja ponoisła spektakularną klapę, a odtwórca głownej roli zrezygnował z dalszej współpracy z Netflixem i podziękował za udział w programie. Może to dość zabawny epizod, ale jednak nie wszędzie to duraczenie jest bezmyślnie akceptowane.

  21. 21 michał

    Darku drogi,

    Nie nazwałbym tego daltonizmem, ale nie wiem, skąd się bierze. Jak wiadomo od wieków, tzw. intelektualizm etyczny jest nie do utrzymania, bo zło nie wynika z braku wiedzy na temat dobra. Czynimy zło, doskonale wiedząc, że to jest złe. Co gorsza, fakt, że ludzie widzą rzeczy inaczej niż my, nie czyni z nich półgłówków ani, jak mówisz, źle o nich świadczy. Po prostu myślą inaczej niż ja. Osobiście, nie sądzę, żebym miał monopol na prawdę.

    Jesteś dzielnym człowiekiem. Ale czy masz tyle dzielności, żeby dać się ubiczować, ukoronować koroną z cierni, wziąć na plecy krzyż, po czym dać się przybić do tego krzyża? Tak, dzielność, jak wszystko co ludzkie, da się stopniować. Tak, można być dzielnym tylko do pewnego stopnia.

    Jeżeli uznajesz marsze i manifestacje za czyn, to należysz, ku memu zdziwieniu do lewicy, bo to jest lewacki czyn. Mnie to nie interesuje. Jestem z innej bajki. Nie zamierzam maszerować.

    Patrzę na równy tłumów marsz
    Milczę wsłuchany w kroków huk
    A mury rosną, rosną, rosną
    Łańcuch kołysze się u nóg

    Ja dziękuję.

  22. 22 michał

    Panie Jacku,

    O jakim filmie Pan mówi?

  23. 23 Dariusz Rohnka

    Michale,

    Skoro wystarczy palców obu dłoni, żeby zliczyć wszystkich antykomunistów na świecie, uzasadnione zdaje się pytanie o przyczynę takiego stanu rzeczy. Jako antykomunista mam prawo zadać pytanie, dlaczego niemal wszyscy wokół nie dostrzegają rzeczy dla mnie oczywistych. Tkwię w błędzie? Być może. Nie mam monopolu na prawdę? Z całą pewnością. Mam belkę w oku? Niewątpliwie. Ale to wszystko razem nie odbiera mi prawa do stawiania pytań.

    A Ty nie jesteś ciekaw, dlaczego tak łatwo uznano, za jedyną obowiązującą, tezę o upadku komunizmu?

    Osobiście uważam, że teza ta upowszechniła się przez słabość, zamiłowanie do łatwego życia. Pewnie mi tego czynić nie wolno?

    Nie widzę nic złego w marszach, jak ten, który odbył się niedawno w Kanadzie, skoro był wyrazem podzielanej przez uczestników troski o dobro rodziny, a udział w nim nie zaburzył integralności żadnego z uczestników. Zdaje mi się, że nikt nie jest wolny od asocjacji pewnego typu, i nie ma to nic wspólnego z lewicą czy prawicą.

  24. 24 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Słusznie piszesz o dwóch prędkościach. Można by rzecz skwitować stwierdzeniem, że demoludy stanowią w tym zakresie swojego rodzaju „front line states”. Komunizm/bolszewizm przeszedł niby to do przeszłości, ale siedzi w tutejszych ludziach i to w dwójnasób: jako nawyk spolegliwości, pogodzenia się z losem oraz – równolegle – wstręt do wszystkiego, co tenże „los” nowego/starego oferuje. Stąd, gdy przypadkiem ujrzymy na szklanym ekranie dwóch wiedźminów w ponad-przyjacielskim uścisku, nie chwyta nas zachwyt nad postępowością twórców, ale raczej zbiera nam się na wymioty.

    Wolałbym jednak nie kończyć tak nieprzyjemnym akcentem. Możliwe, że przyspieszenie wynika z obawy przed wciąż narastającym oporem. A jeśli tak, można chyba pokusić się o przypuszczenie, że celów rewolucyjnych nie da się osiągnąć poprzez czyny ewolucyjne (a przynajmniej, że tak towarzysze uznali). Pozostaje albo odwrót albo terror, bo tkwić w bagnie nijakości nie da się w nieskończoność.

  25. 25 michał

    Darek,

    W którym momencie odebrałem Ci prawo do stawiania pytań? Skąd się wziął taki zarzut? Kiedy powiedziałem, że Ci nie wolno osobiście uważać?

  26. 26 Jacek

    Panie Michale,

    Darek mnie uprzedził. Chodzi o serial „Wiedźmin”, na podstawie prozy Sapkowskiego.

    Darek,

    Przewidywania użycia terroru fizycznego wydają się uzasadnione, ale nie jestem pewien, czy system wykształcił już wszystkie niezbędne narzędzia ku temu. Chodzi mi o kwestie czysto techniczne, na przyklad, czy system inwigilacji jest wystarczająco autonomiczny. Być może tzw sztuczna inteligencja rozwiązuje właśnie ten problem. Nie znam się na tym kompletnie, ale wyobraźnia podpowiada, ze pora wiać. Tylko dokąd?

    Taki terror musiałby chyba być wprowadzony równocześnie we wszystkich państwach podelgających procesowi bolszewizacji, żeby uniknąć tworzenia sie enklaw, do których uciekaliby niepokorni. Z drugiej strony, przykład niedawnego szaleństwa związanego z zarazą, pokazuje, że mogła to być próba generalna przed takim scenariuszem. Uległość mas wobec tego, co zafundowały im poszególne rządy, bezrefleksyjne akceptowanie, a wrecz pilnowanie jeden drugiego, nie wróży dobrze. Nie znam statystyk, nie wiem ilu ludzi zachowało zdrowy rozsądek, może było ich więcej, niż mi się wydaje. Ale sama ta akcja budzi niepokój.

  27. 27 michał

    Panie Jacku,

    Czy ja dobrze rozumiem? Czy to ma być zaczątek kontrrewolucji? Czy nie przydaje Pan zbyt wielkiego znaczenia drobiazgom? Ten gniot był nie do oglądania, ale śmiem sądzić, że byłby równie niemożliwy i bez jakichś ideologicznych zboczeń. Dlaczego komercjalna klapa ma być nagle wyrazem zdrowego rozsądku mas?

    Dowiem się za chwilę, że ja Panu czegoś zabraniam, że Panu nie wolno stawiać, bo odbieram Panu prawo. Każdy zdrowy psychicznie czytelnik powyższego musi wszak widzieć, że ja się z Panami po prostu i tylko – nie zgadzam. Cóż w tym złego lub zdrożnego?

    Dzisiaj na konferencji parti rządzącej w tym kraju, pani minister spraw wewnętrznych rąbnęła mowę, w której wyrąbała lewackim przeciwnikom, że są wrogami zdrowego rozsądku, że brytyjscy podatnicy nie chcą płacić milionów na nielegalnych imigrantów umieszczanych w hotelach, i że mężczyzna nie może się podawać za kobietę. Czy to też jest zaczątek kontrrewolucji? Szczerze wątpię.

    Po prostu nie zamierzam się pocieszać takimi objawami, bo są pozbawione znaczenia. W moim mniemaniu. Tylko w moim mniemaniu.

  28. 28 Jacek

    Panie Michale,

    Klapa tego serialu to oczywiście nie jest kontrrewolucja. Zwróciłem na to uwagę, bo Netflix jest jednym z mediów prowadzących bolszewizację i ma olbrzymi wpływ, głównie na młodzież. Serial został skrojony według najnowszej lewackiej mody, wszystko, jak w ichnim manifeście ideologicznym. I właśnie te zboczenia sprawiły, że widzowie go odrzucili. Wizualnie, scenograficznie, od strony tzw CGI, był bardzo atrakcyjny, chodziło właśnie o te lewackie idiotyzmy, które sprawiły, że młodzi (najczęściej) widzowie to odrzucili. Z moich obserwacji wynika, że są to ludzie całkowicie nieświadomi rozgrywającej się wokół i wobec nich agresjii ideologicznej, a jednak z jakiegoś powodu nie kupili tego towaru. Ponieważ, jak wiemy, kino jest najważniejszą ze sztuk, uważam to za pewne potknięcie w procesie zawłaszczania umysłów.

    To oczywiście drobiazg, ma Pan rację, ale jeśli takich drobiazgów nazbiera się więcej, w ważniejszych sferach życia? Kto wie, kto wie…

  29. 29 michał

    Może, Panie Jacku, może. Mnie się to wydawało nie-do-oglądania w ogóle. Ale co ja wiem.

    Mackiewicz mówił w innym kontekście i w innych czasach, że „świat zachodni chce się pocieszać”. Obawiam się, że niekiedy i my chcemy się pocieszać, zamiast spojrzeć prawdzie w oczy. A prawda wydaje mi się taka, że tzw. Zachód upada. Kultura europejska, która zrodziła wielkie gotyckie katedry i muzykę Bacha, Platona i Kierkegaarda, Dostojewskiego i Conrada, umiera w rytm hip-hop, w zacisku pseudo-kultury, zmyślonych fantazji, CGI i do tego nie potrafi niczego zbudować. Myśl została zredukowana do 280 znaków, a chat-gpt jest największym mistrzem pióra. Europę zalewają tysiące gangsterów, podających się za pedałów lub ofiary niewolnictwa i nikt nie kiwnie palcem przeciw temu.

    Ziarnko do ziarnka a zbierze się miarka, mówi Pan, ale nie wiem doprawdy, jak ziarnko w postaci klapy serialu może uratować Europę.

  30. 30 Jacek

    Panie Michale,

    Europa i w ogóle świat Zachodu ulega degeneracji. Świadczy o tym choćby fakt, że nie był w stanie przeciwstawić się komunizmowi, wykształcić jakichś mechanizmów obronnych, uratować swojego potencjalu twórczego, o którym Pan wspomina. Usłyszałem kiedyś opinię, że jest to naturalny cykl trwania cywilizacji, od potrzeby bezpieczeństwa, bogactwa, wiedzy, przez ekspansję, wzbogacenie się, dostatatek, po nieuchronną dekadencję i w końcu upadek. Może jesteśmy świadkami końcowego etapu tego procesu? A jeśli tak, to czy komunizm jest tu czynnikiem sprawczym, czy tylko ta ideologia zadaje ostateczny cios już zdegenerowanej zachodzniej cywilizacji?

    Ja, mimo wszystko, mam nadzieję, że to nie jest tak do końca zdeterminowane i ten proces można zatrzymać.

  31. 31 michał

    Panie Jacku,

    Deterministą nie będąc, z pewnością nie uważam żadnego procesu za nieodwracalny. „Nieodwracalność przemian”, to moneta obiegowa lewaków. Człowiek jest stworzeniem wolnym, ale zdaje się bardzo nie lubić swej wolności. Jak ci pacjenci w Locie nad kukułczym gniazdem, którzy byli w zamknięci dobrowolnie…

    Tak, Zachód gnije. Ale co za zapach!

  32. 32 amalryk

    Tak, Zachód gnije. Ale co za zapach!
    —————————————————
    Kurcze blade! W sumie to z Pana szczęściarz Panie Michale, bo jak to pisał poeta:

    „(…) Zanim jednak we Francji kolejki po sery
    będą się ustawiały, zanim buldożery
    rozwalą Luwr, by nową tam wytyczyć trasę —
    a takich innowacji będzie jeszcze masę —
    nim winnice Szampanii przewierci rurociąg,
    Francuzom z głów wybiją do wolności pociąg,
    zaś kursokonferencje będą na Riwierze,
    można by tam odsapnąć kapkę, mówiąc szczerze.

    Niestety, mnie już pewnie to nie będzie dane
    i całe moje życie, średnie i zasrane,
    spędzę w ojczystym kraju, tuż nad brzegiem Wisły,
    szaleńcze rojąc plany i głupie pomysły.(…)”

    Przyszła mi równocześnie na myśl inna cytata autorstwa byłego filozofa komunisty (czyli człowieka znającego się na rzeczy), z którym (o ile dobrze pamiętam) wykłócał się Pan onegdaj w murach przesławnego Oxfordu o definicję wolności:

    „(…) osoba i nauki Jezusa Chrystusa nie mogą zostać usunięte z naszej kultury ani unieważnione, jeśli kultura ta ma istnieć i tworzyć się nadal”.

    Ale konwulsyjne podrygi Europy to jeszcze nie koniec świata, ani Chrześcijaństwa! Stat crux dum volvitur orbis. A że przypadło nam żyć w czasach, w których wręcz czujemy jak nas oblepia ze wszech stron bolszewicki gnój? Trudno, ale walczyć z tym trzeba jak się tylko da.

  33. 33 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Może nadto poszedłem na skróty, ale zdało mi się, że starasz się obetrzeć moją wypowiedź z pozorów racjonalnej myśli. A co robić z ludźmi, którzy bełkocą bez sensu? Czy nie najlepiej zamknąć im usta?

    Rzecz nie w monopolu na prawdę, ale w dysproporcji pomiędzy tym, co antybolszewikowi zdaje się być racjonalne, a utartymi pojęciami reszty świata. To nie może być wyłącznie kwestia odmienności myślenia, ani intelektualnej etyki.

  34. 34 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Także uważam, że zachodni bolszewizm nie dorósł jeszcze do terroru w czystej postaci, choć to może tylko pozory, wynikające z przesiąkania całego świata lewacką propagandą, która wedle własnej retoryki, czyni wszystko dla dobra ludzkości. Jeżeli jednak istotnie nie dorósł, to należy z tego wyciągnąć strategiczne konsekwencje: to być może ostatni moment dla wszczęcia kontrrewolucji. Za rok, pięć lat, dziesięć może, gdy „system” – jak powiadasz – wykształci niezbędne narzędzia będzie już po prostu za późno… Choć, bo ja wiem, może i nie za późno.

    Sto lat temu (sto dwadzieścia lat temu) przeciwnicy władzy rzucali w nią świeżo wynalezionym dynamitem; planowali akcje zbrojne/terrorystyczne z zastosowaniem awiacji (czy nie dobry temat na powieść awiacyjno-sensacyjną?).

    Z racji odwrócenia sytuacji do góry nogami współczesnym przeciwnikom rządzących, zwolennikom kontrrewolucji także bodaj wypada sięgnąć po techniczne nowinki: broń cybernetyczną etc.

    Ale skoro potencjalni kontrrewolucjoniści myślą, że „pora wiać”, to może istotnie wypada porzucić mrzonki?

  35. 35 Dariusz Rohnka

    Panie Amalryku,

    Pozwoli Pan, że się zgodzę z Pana ostatnim zdaniem (i nie tylko z nim).

    Trzeba… jak się tylko da.

  36. 36 michał

    Drogi Panie Amalryku!

    Świetnie powiedziane, tylko że kartuzi stali twardo przy Krzyżu, a my kręcimy się wraz ze światem.

    Ja oczywiście zdaję sobie sprawę ze swojego szczęścia, ale przyzna Pan, że w prlu nie żyje się źle i każdy antykomunista może się rozbijać po świecie, ile mu się podoba; popijać szampanskoje i zagryzać kawiorem.

    Nauka i osoba Pana Naszego pozostaną w sercu naszej kultury niezależnie od deklaracji byłego filozofa-komunisty – były filozof? czy były komunista? – czy się to komu podoba, czy nie. Rzecz chyba w tym, że obok kompletnego upadku duchowego i kulturowego nihilizmu, następuje na Zachodzie materialny, cywilizacyjny schyłek. Przy wszystkich tych niesłychanych osiągnięciach technicznych, nic nie działa tak, jak powinno. I, jak słyszę, jest tak nie tylko w Anglii, borykającej się z wiktoriańską infrastrukturą, ale także w całej Europie i Ameryce, a przede wszystkim – we wszechpotężnych Niemczech.

    Ale walczyć z tym trzeba, jak Pan słusznie mówi, jak tylko się da.

  37. 37 michał

    Darek,

    Nie wiem doprawdy, co robić z ludźmi, którzy bełkocą bez sensu, ale nie mam w zwyczaju zamykać komukolwiek ust. Każdy ma prawo powiedzieć, cokolwiek uważa za stosowne. A jak inaczej? Tak jak ja mam prawo się z tym nie zgodzić.

    Nie wiem, co masz na myśli, mówiąc o „obtarciu Twej wypowiedzi z pozorów racjonalnej myśli”. Niczego takiego nie robiłem i już na pewno niczego nie obcierałem, bo wydawałoby mi się to nieracjonalne. Natomiast Ty, zarzucając mi, że zamykam Ci usta, nie idziesz wcale na skróty, ale zarzucasz mi coś, czego nigdy nie powiedziałem. Nie mam także pojęcia, co mają znaczyć słowa o „dysproporcji pomiędzy tym, co antybolszewikowi zdaje się być racjonalne, a utartymi pojęciami reszty świata”. Mówisz, że „to nie może być wyłącznie kwestia odmienności myślenia, ani intelektualnej etyki”. Ponownie, nie wiem, o czym mowa. Spróbujmy jeszcze raz:

    Osobiście, uważam się za antykomunistę. Jest bardzo możliwe, że inni antykomuniści nie biorą mnie za takowego. Ich prawo. Przyznaję im to prawo, ponieważ przyznaję innym ludziom prawo do myślenia inaczej. Inaczej niż ja. Jeżeli ich myślenie wydaje mi się irracjonalne, to staram się im to wykazać. „What do you do, sir?” Mało tego, jest przecież możliwość, że w procesie dyskusji wykażą mi, że to moje tezy są nieracjonalne. Tym lepiej! Przestanę gadać głupstwa, więc to wielki zysk dla mnie. Zdaję sobie sprawę, że dla ogromnej większości ludzi na świecie, wykazanie im, że nie mają racji, jest kwestią ambicjonalną, ale co mnie do tego?? Co mnie to może obchodzić? Mnie obchodzi zbliżenie się do prawdy.

    Intelektualna etyka?? A cóż to jest?? Była mowa o intelektualizmie etycznym Sokratesa, tj. przekonaniu, że tylko nieznajomość dobra powstrzymuje nas przed trzymaniem się dobra. Teza ta była skutecznie obalana przez 24 wieki. Chętnie przytoczyłbym moją ulubioną formułę pióra Fiodora Dostojewskiego, ale nie znam jej po polsku, więc zmilczę.

    A etyka intelektualna? Kto zacz?

  38. 38 michał

    PS. Bardzo proszę, powiedz mi bez ogródek, jeżeli bełkoczę bez sensu.

  39. 39 amalryk

    Panie Darku!

    Pocieszające jest to , że prędzej czy później ten bolszewicki pomiot szczeźnie (jak wszystko na tym lichym świecie) a czy będziemy to oglądać, to już całkiem inna sprawa. Nie daliśmy się zwieść syrenim śpiewom piewców wieszczących upadek komunizmu, a to fundamentalna sprawa.

    Panie Michale!

    Czyżby „Polska rosła w siłę, a ludziom żyje się coraz dostatniej”? Rzeczywiście podobno Europę z wolna ogarnia cywilizacyjny schyłek, więc zapewne niebawem dopadnie i nas tu w tym naszym sielskim, nowym i jakże fantastycznie ulepszonym peerelu. Ale kawioru nie lubię i za szampanem też nie przepadam.

  40. 40 michał

    Panie Amalryku,

    Tak, prl rośnie w siłę, a ludziom żyje się dostatniej. A jakże. Jest już tak dobrze, że nawet nie chce się dobijać jeńców.

  41. 41 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Być może zdaje mi się tylko, że w narracji Twojego komentarza przebija cień irytacji. Deklarujesz przynależność do wąskiej grupy antykomunistów, tak jakby ktokolwiek na świecie usiłował ten Twoją postawę podważać. Nie dostrzegasz żartu ukrytego w sformułowaniu „etyka intelektualna”. Współczesna sfera intelektualna wydaje mi się szczególnie wobec etyki obojętna, ot i wszystko…

    Proponuję pozostać przez moment przy Sokratesie, którego wywołałeś.

    Sokrates mówił o współzależności pomiędzy cnotą i wiedzą, co jak zapewne słusznie piszesz napotkało na nieustającą krytykę, trwającą 24 stulecia. Zastanawia uporczywość tej krytyki. Wynika z tej uporczywości chyba to, że każdy kolejny, nowo narodzony etyk odczuwa osobistą potrzebą krytycznego zmierzenia się z tą błędną myślą. Skoro taka omylna, dlaczego nie zlekceważono jej znaczenia wieki temu? To trochę tak jakby każdy wykład astronomii rozpoczynać od zanegowania teorii geocentrycznej Ptolemeusza, czyż nie?

    Z jakiego powodu tak się dzieje?

    Co mają znaczyć słowa o „dysproporcji pomiędzy tym, co antybolszewikowi zdaje się być racjonalne, a utartymi pojęciami reszty świata”?

    To zdaje mi się dość oczywiste. Jako antybolszewicy uznajemy „upadek komunizmu” za wydarzenie historyczne o charakterze oczywistej prowokacji. Jest to stanowisko z naszego punktu widzenia racjonalne, oparte na twardych podstawach. Nie wiem ilu jest na świecie ludzi podobnie myślących. Może pół tuzina. Może pół tysiąca. W każdym razie, bardzo mało. Reszta świata nie podziela tego poglądu. To nazywam dysproporcją.

    Skąd bierze się ta dysproporcja? Czy jest dowodem na to, że jesteśmy wariatami, oderwanymi od rzeczywistości?

    A może to świat zwariował?

  42. 42 Dariusz Rohnka

    Panie Amalryku,

    Sczeźnie, bez wątpienia. Rzecz w tym, że samo istnienie tego paskudztwa jest rodzajem obelgi, z którą nie daje się żyć. Tu jest pies… pogrzebany.

    Poza tym, obawiam się, że zanim sczeźnie, mocno da się we znaki ludzkości. Moja obawa graniczy, niestety, z pewnością.

  43. 43 michał

    Darek,

    Dużo masz pewności: „sczeźnie bez wątpienia”, ale da się we znaki z pewnością. Czy nie można doprawdy zatrzymać się przy niepewności? Co będzie? Nie wiemy. Przewidujemy, ale przewidywanie jest sławetnie niepewną operacją myślową.

    Komunizm wydaje mi się odpowiadać ludzkiej naturze, jest zatem mało prawdopodobne, że zaraza, ot tak, sama z siebie przepadnie i szczeźnie. Ale to tylko domniemanie.

    Wyznaję, że nie dostrzegłem żartu w „intelektualnej etyce”, był zbyt dobrze ukryty, ale nawet teraz, kiedy już został wykryty i wyciągnięty na światło dzienne, nadal go nie widzę. Niejaki Józef Mackiewicz był zdania, że poczucie humoru najbardziej dzieli ludzi.

    Dla wyjaśnienia tego, co nazywasz „dysproporcją”, proponujesz ostrą dychotomię: albo ja zwariowałem, albo świat. Bardzo rzadko tak bywa. Fakt, że nie dostrzegam żartu w „etyce intelektualnej”, gdzie Ty zrywasz boki, nie spowoduje, że nazwę Cię wariatem. Po prostu inaczej na to patrzymy.

    I podobnie – toutes proportions gardées – jest z postrzeganiem upadku komunizmu. Nie uważam, że „świat zwariował”, po prostu się z nim nie zgadzam. Nie uważam, że Catherine Belton jest wariatką, tylko się z nią nie zgadzam w interpretacji faktów.

    I wreszcie: zadałem sobie trud przeczytania powyższego i znalazłem wiele przejawów irytacji w Twoich komentarzach – np. expressis verbis sugestia, że „odbieram Ci prawo do stawiania pytań” – ale mimo to nie wyrzucałem Ci nigdy irytacji, ani przesadnego zapału retorycznego, a starałem się zawsze odnieść do TREŚCI Twoich wypowiedzi. Jeżeli bowiem mówisz, że odbieram Ci prawo, to zasadne wydaje się zapytać, gdzie Ci je odebrałem, nie? Nie widzę w tym objawów zaperzonego rozdrażnienia. Ponnownie, nie oznacza to wcale, że jeden z nas zwariował…

  44. 44 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Wszystko to bardzo pouczające, ale – jeśli pozwolisz – przejdźmy może od lubianej przez Ciebie teorii do praktyki, zgoda?

    Np. do pani Belton, której książki nie czytałem. Opieram się wyłącznie na Twoim opisie, dlatego nie mam zamiaru p. Belton krytykować ani chwalić. Tym bardziej nazywać wariatką. Mogę jedynie zaryzykować przypuszczenie (na podstawie lektury Twoich artykułów), że całą swoją interpretację opiera autorka na jednym, zasadniczym aksjomacie „upadłego komunizmu”. Stąd różnica pomiędzy wykładnią Twoją i jej. Być może tkwię w błędzie, ale zdaje mi się, że swój obiektywizm rozciągasz zbyt szeroko. Bo w danym wypadku nie chodzi o interpretację zjawisk politycznych, ale o umocowanie myślenia na z gruntu fałszywej przesłance.

    Miliony ludzi na całym świecie widziało w telewizorze jak Jelcyn rozprawia się z komunizmem. Wolno także przyjąć, że i pani Belton oglądała tę samą audycję. Można zapewne widzów telewizyjnych poddanych fachowej manipulacji usprawiedliwić z błędu, w którym tkwią. Może nawet samych twórców audycji, których zaciągnięto na stosowny plac, dano do ręki kamery, mikrofony, nakazano skręcić materiał. Ale czy wolno usprawiedliwiać ludzi, którzy zawodowo zajmują się problemem, a którzy zdają się w uporczywości swojej nie dostrzegać komunistycznej prowokacji?

    Moim zdaniem nie można. Nie jestem zapewne dostatecznie otwarty na dyskusję, ale uważam, że nie da się dyskutować z kimś, kto przymyka oczy na rzeczywistość. Nie chodzi tylko o upadek komunizmu, ale o cały pakiet problemów z tym upadkiem związanych, jak sowiecka kontrola nad systemem globalnego terroru, która nagle wyparowała z debaty publicznej.

    Komunizm, i wszystko co z nim związane, przepadł, jak kamień w wodę. Jeżeli gdziekolwiek przetrwał to głównie jako mizerny relikt przeszłości. Zapomniano o jego istnieniu. Na ogół wystarczyło przemalowanie szyldu: z komunistycznego na demokratyczno-lewicowy. W przypadku Chin okazało się to całkiem niepotrzebne: ot po prostu przestano traktować poważnie tamtejszą partię komunistyczną z jej stu milionami członków.

    Z jakiego powodu o tym, że deklarowałem się przez dekady jako komunista ludzie skłonni są zapomnieć już następnego dnia, a za przynależność do partii faszystowskiej babci będą człowieka wytykać palcami do siódmego pokolenia? Wyobrażasz sobie nsdap przemalowane w ciągu nocy na „drzewko oliwne” i dalej rozgrywające partię w polityce światowej?

    Dlaczego piszę o tych oczywistościach? Ponieważ jestem zdania, że nie należy zrzucać całej odpowiedzialności na karb odmiennych interpretacji, ale starać się istotę tej odmienności wyjaśnić.

  45. 45 michał

    Darek,

    Czy przyjęcie tego aksjomatu czyni z ludzi wariatów? Nasze myślenie może opierać się na założeniu lub na przesłance, ale założenie albo presłanka w praktycznym sensie – którego tak się domagasz! – dotyczą rzeczywistości. Innymi słowy, jeśli założę, że słońce wschodzi na zachodzie, to moje rozumowania będą niesłuszne wobec rzeczywistości, jakkolwiek mogłoby być logicznie
    bezbłędne.

    Uważasz, że dyskusja z p. Belton jest dyskusją z kimś, kto zamyka oczy na rzeczywistość, gdy mnie się wydaje, że jest to spór z inteligentną osobą, świadomą sytuacji w sowietach pod wieloma względami bardziej niż Ty i jak, która widzi rzeczywistość inaczej. Będę podtrzymywał moją krytykę jej interpretacji w szczegółach. Zwłaszcza gdy ta osoba dostarcza mi takiego bogactwa faktów, które potwierdzają moją tezę.

    O ile wiem, nikt tutaj nie zabraniał Ci wyjaśniać istoty odmieńców, nawet istoty odmienności, ale mogę się mylić.

    Nie rozumiem akapitu o tym, że deklarowałeś się przez dekady jako komunista.

  46. 46 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Bulwersuje Cię brytyjska stacja radiowo-telewizyjna, która odmawia nazywać bandytów z Hamas terrorystami, ale gdy p. ekspertka od spraw rosyjskiej federacji za żadne skarby świata nie zechce przyznać, że Gorbaczow, Jelcyn, Putin i reszta zgrai to komunistyczni prowokatorzy, ma to świadczyć o jej wysokich kompetencjach?

    Ok.

    Zapewniam, że akapit, w którym deklarowałem się jako komunista jest zrozumiały i łatwy do odczytania.

  47. 47 michał

    „Z jakiego powodu o tym, że deklarowałem się przez dekady jako komunista ludzie skłonni są zapomnieć już następnego dnia” – nie rozumiem, bo nie wiedziałem, że się deklarowałeś. Gdybym był wiedział, to nie byłbym w stanie o tym zapomnieć z taką łatwością. Co rzekłszy, wobec Twego oczywistego antykomunizmu, byłbym gotów to wybaczyć. I nadal jestem.

    Słowo „bulwersuje” wydaje mi się bardzo na wyrost. Niczego innego nie spodziewałbym się od bibisi, więc mnie to nie bulwersuje, ale jednocześnie, to jest BBC! Przez dekady całe, paragon obiektywizmu i bezstronności. Dla pokolenia moich rodziców, kryterium i probierz, niemalże standard, jak należy zdawać sprawę z faktów. Tymczasem faktem jest, że większość krajów na świecie, z niunią włącznie, desygnuje Hamas jako terrorystyczną organizację – a bibisia odmawia.

    Natomiast spór z Belton dotyczy interpretacji, a nie faktów. O jej kompetencjach świadczy zebranie faktów, a nie ich interpretacja. Podobnie jak Ty, nie zgadzam się z jej interpretacją, ale to nie znaczy, żebym stawiał ją na tym samym poziomie degradacji co bibisi.

  48. 48 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Deklarowałem się jako komunista w przeszłości hipotetycznie. Dla zilustrowania dwóch różnych postaw wobec dwóch różnych totalitaryzmów. Powiadasz, że Ty byś nie zapomniał, ale – wybacz – nie jesteś typowym przedstawicielem opinii.
    Miliony komunistów deklaruje się obecnie jako demokraci i nikt im nie pamięta komunistycznej przeszłości, tymczasem przynależność do organizacji partyjnej, której członkowie kiedyś, w odległej przeszłości, wyrażali profaszystowskie sentymenty, kompromituje i grozi ostracyzmem.

    Wedle mnie spór z Belton nie dotyczy wyłącznie interpretacji, ale i faktów, a mianowicie prowokacji upadku komunizmu. Dla mnie, a sądzę, że i dla Ciebie, prowokacja jest faktem, czyż nie?

  49. 49 michał

    Darek,

    Wprowadzasz – niechcący, mam nadzieję – semantyczną konfuzję, używając słowa „fakt” w dwóch znaczeniach jednocześnie.

    Prowokacja upadku komunizmu jest faktem w Twoich oczach i w moich, ale tylko w tym znaczeniu, że tak uważamy, że taka jest nasza interpretacja. W rzeczywistości bowiem, faktem jest np. że Mazowiecki został premierem prlu, ale my interpretujemy ten fakt w taki sposób, że staje się on częścią prowokacji.

    Możemy więc, dla przykładu, ustalić fakty, a następnie je zinterpretować. Ale możemy także narzucać innym naszą interpretację jako fakt: tak oto faktycznie było. Znowu tylko przykładowo, możemy powiedzieć, że komunizm faktycznie upadł, albo że upadek komunizmu jest faktem. Ale powinniśmy tak mówić wyłącznie, zdając sobie sprawę z semantycznych trudności, ponieważ prowokacja składa się z szeregu faktów.

    Gdybyśmy nagle zapragnęli celowo mówić o faktyczności prowokacji, bez wskazania na semantyczną dwuznaczność, to winni bylibyśmy intencjonalnego zamieszania, a jak wiadomo, w mętnej wodzie pomieszanych pojęć tylko komuniści lubią ryby łowić.

  50. 50 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Postarajmy się zatem oczyścić myślenie z zamieszania. Semantycznych dwuznaczności mamy powyżej uszu. Nie trzeba nam ich powielać.

    Zastanówmy się nad frazą: „Armia Czerwona wyzwoliła Polskę” – fakt?

    Albo nie. Pochylmy się może nad dobrze znanym skrótem: PZPR, czyli – jak interpretują te literki niektórzy antykomuniści – Polski Związek Piłki Ręcznej. Czy istnienie nieco innej organizacji pod tym samym szyldem jest faktem historycznym? Jest. A czy pod literkami kryła się kiedykolwiek rzeczywista treść?

    Polską owa organizacja z pewnością nigdy nie była, choć jej członkowie używali tego języka. Nie była również zjednoczona, ponieważ wchłonięcie jednej organizacji przestępczej przez drugą trudno nazywać zjednoczeniem. Nie była również partią, ponieważ z definicji partia polityczna oznacza organizację o charakterze politycznym, skupiającą dobrowolnych członków. Robotnicze też to to nigdy nie było.

    Ale przecież nie sposób zaprzeczyć jej istnieniu. Cieszyła się nie tylko powszechnym uznaniem w kraju, ale także uznaniem międzynarodowym. Co więcej, była uznawana przez Wolny Świat za coś więcej niż tylko partia polityczna – za instytucję nadrzędną wobec „konstytucyjnego” rządu peerel, choć stosowny zapis o jej kierowniczej roli spisany został dopiero w 1976.

    Czy można o tym stanowisku Zachodu powiedzieć, że było rozbieżne z faktami?

    Może należałoby przyjąć, że nawet prosty fakt historyczny nie jest zjawiskiem jednorodnym. Składa się przynajmniej z dwóch elementów. Ze sfery materialnej, a więc: puczystów, obrońców demokracji, nieuzbrojonych czołgistów, stosownych deklaracji, mieżdunarodnego priznania, błogosławieństwa sowietologów, publicystów i historyków całego postępowego świata oraz ze sfery drugiej: istotnej treści?

    Co powiedziałaby na to semantyczna nieoznaczoność (gdy umiała mówić)?

  51. 51 michał

    Darek,

    Niestety, w swym retorycznym zapale, jesteś jak rakieta, która z ogromną prędkością odrywa się od ziemi i pędzi w przestworza abstrakcji. Zostawiłeś tu na dole zdrowy rozsądek i z całą pewnością, pozostawiłeś mnie gdzieś na manowcach, z głową zadartą w niebiosa, wpatrującego się w jaskrawie płonącą trajektorię Twojej błyskotliwości.

    My, maluczcy, ziemianie (ups, przepraszam, byli ziemianie, pewnie mi się oberwie za szlachetczyznę) widzimy fakt, że armia czerwona wkroczyła w granice Polski, oraz dwie tego faktu interpretacje: wyzwoliła Polskę z pańskiej niewoli lub okupowała Polskę; a w kilka lat później: wyzwoliła z hitlerowskiej okupacji lub zastąpiła jedną okupację inną. Wszystko to interpretacje, gdy fakt pozostaje: krasnoarmiejcy wkroczyli w granice Polski i prawie nikt do nich nie strzelał.

    Pochyliłem się nad skrótem i znikła mi z oczu świetlista trajektoria, więc nie mam pojęcia, o czym mówisz. Istnienie komunistycznej jaczejki jest faktem, a jej nazwa propagandową interpretacją, podobnie jak mój żart na temat jej nazwy jest moją propagandową, prześmiewczą interpretacją. Nie widzę, co to ma wspólnego z faktami.

    Postawa Zachodu wobec komunizmu jest faktem: jednoznaczne uznanie i basta. Wyobrażam sobie, choć wyznaję, że mój wzrok nie sięga tak daleko jak rakieta Twojej wyobraźni, że chcesz powiedzieć, iż to uznanie mija się z jakimiś faktami, które powinny prowadzić Zachód do nie-uznania, do odrzucenia komunistycznych reżymów. Ale nie przestaje przez to być faktem, że inna inna interpretacja od Twojej, leży u podstaw tego uznania.

    Semantyczna nieoznaczoność, czymkolwiek jest, należy do ciał niebieskich, krążących w eterze, w oderwaniu od Ziemi, i uprawiających wyniosłą muzykę sfer.

    (Bardzo mi się podoba Twoje bujanie w obłokach. Dotąd myślałem, że to moja rola w naszych dyskusjach, ale niech będzie na odwrót tym razem.)

  52. 52 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Zdaje mi się, że fakty przechodzą płynnie w interpretacje, interpretacje w fakty?

    Według jakich kryteriów zdanie: „Armia Czerwona wyzwoliła Polskę” miałoby być niczym więcej jak interpretacją. Czy nie jest to aby fakt uznany przez cały cywilizowany świat? Podobnie jak w przypadku frazy „upadł komunizm”?

    Zgodnie z duchem postanowień jałtańskich, państwa zachodnie, uznając zajęcie Polski przez Armię Czerwoną za wyzwolenie, przyjęły sowiecką interpretację wolności za swoją własną. (Tak samo postąpiły z definicją słowa „demokracja”, przyjmując bez zastrzeżeń wykładnię sowiecką).

    W 1991 roku postąpiły identycznie, nazywając mistyfikację transformacji ustrojowej upadkiem komunizmu: przyjęły sowiecką interpretację upadku komunizmu za jedynie słuszną i, co niemniej ważne, bezdyskusyjną.

    Zastanawiam się nad istotą faktu historycznego. Co go konstytuuje? Czyżby stanowisko możnych świata albo ich ideologiczne predylekcje?

    Jeżeli uznać, że fakt pozostaje w relacji z prawdą, musielibyśmy bodaj na modłę postmodernistyczną (cóż to takiego?) uznać, że prawda zastąpiona została punktami widzenia.

    Od czego obaj jesteśmy bodaj jak najdalsi…

  53. 53 michał

    Gdyby powiedział to ktokolwiek inny, to pojeździłbym sobie po nim, jak po burej kobyle. Ale to mówi Dariusz Rohnka!… Fakty przechodzą płynnie w interpretacje. Świat zaczyna mi pływać przed oczami.

    W moim niedouczonym mniemaniu, mieszanie faktów z interpretacjami jest zakałą naszej współczesności, jest chorobą myślenia. Nieumiejętność odróżnienia faktu – wkroczenie krasnej armii – od możliwych interpretacji tego faktu, wydaje mi się leżeć u podstaw problemu, z jakim borykamy się od lat na tej witrynie. Tego samego problemu, z którym mocował się Mackiewicz: jak można zacierać tę czarno-białą granicę?! Ten oto sufit jest biały – FAKT! Nie, ten sufit jest czarny – INTERPRETACJA, i do tego kłamliwa.

    Mackiewicz był po stronie faktów: „kto zabił człowieka, ten zabił”. Prawda faktów jest idealnie obojętna, bo idealnie obiektywna. Natomiast interpretacja wykrzywia się grymasem złości, umizga się, wykręca, przeklina, obiecuje – i rzadko dotrzymuje.

    Tymczasem, ot, proszę, fakty przechodzą płynnie w interpretacje, a interpretacje w fakty. Skoro to mówi Dariusz Rohnka we własnej osobie, to moim obowiązkiem jest zastanowić się. No, bo co, jeżeli nie miałem racji całe życie? Co robić, jeśli Mackiewicz się mylił? Fakty są mgławicą interpretacji, a interpretacje przemieniają się w betonowy konkret. Wszystko płynie. Prawda? Pchać ją nogą! Na co mi prawda, skoro może się płynnie przemienić? Nie trzeba już „gwałtownym ruchem zrzucić ze stołu nagromadzonej przez lata bibuły” i można odrzucić kanciaste pojęcia.

    Może masz rację, może masz rację. Ale lepiej by było, gdybyś miał restaurację.

  54. 54 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Gdybyć to była tylko prawda, co piszesz, bezapelacyjnie nakryłbym się po tych ciosach, przez Ciebie zadanych, kopytami, ale – nieszczęśliwie – mijasz się z narracją.

    Nie wiem, co to jest? Im lepiej się znamy, tym łatwiej o nieporozumienia, a zdawałoby się, że powinno być odwrotnie.

    Dasz wiarę, „fakty przechodzą płynnie w interpretacje”… nie było moją refleksją nad uniwersum, ale uwagą do Twojego tekstu. To Ty, w mej ocenie, przykładasz różną miarę do analogicznych zjawisk, co starałem się nieudacznie zilustrować.

    Dlaczego „wyzwolenie Polski przez Armię Czerwoną”, rzecz bezwzględnie uznana przez gawiedź międzynarodową za fakt, ma być jedynie interpretacją; zaś „upadek komunizmu”, zainscenizowany z iście bolszewicką wirtuozerią, faktem?

    Zestawiając te oba dziejowe przystanki, widzę w związku z nimi wielkie kłamstwo oficjalnej historii; nie licząc ech i pośledniej suflerki bez znaczenia, to zafałszowanie świadome, podszyte ideologicznymi intencjami, rodem z biesów Dostoja… Tożsame z uwidocznionym tam, powszechnym sprzyjaniu nowym prądom, ideom… (czy jak to świństwo zwać).

    Rozumiem, że Twoje stanowisko jest inne. Nie wiem tylko, z jakiego powodu.

    Wybacz, jeżeli popsowałem Ci piękny i błyskotliwy komentarz, ale nie wypadało go pozostawić bez odpowiedzi.

  55. 55 michał

    Darek,

    Jestem w stanie pojąć, że „w Twojej ocenie przykładam różną miarę do analogicznych zjawisk”. W końcu, pomimo usilnych starań, nie udało mi się niegdyś przekonać Cię, że uzasadnienie jest obiektywne, a uznanie subiektywne. Twoje subiektywne uznanie nie rozciąga się do uznania obiektywnego uzasadnienia, że istnieje czarno-biała bariera między faktem i jego interpretacją. Z definicji, nie mogę na to nic poradzić. O wiele trudniej mi zrozumieć, jak zdołałeś mi przypisać swoje własne słowa.

    Próbujesz zabawnie się wykręcić od autorstwa słów o płynności faktów, ale jeden rzut oka powyżej wystarczy, by wiedzieć, kto to powiedział, a kto powiedział coś odwrotnego. Co rzekłszy, bardzo się cieszę, że zmieniłeś zdanie, nawet jeżeli nie jesteś w stanie tego przyznać.

    Ale zaraz!… Niestety z miejsca piszesz coś o uznaniu przez gawiedź za fakt, co ja bezczelnie widzę jako intepretację. Co z kolei prowadzi mnie do głębokiej depresji, z której spróbuję wyjść tak:

    Faktem może być tylko wydarzenie, np. wejście krasnoarmiejców do Polski lub ich wyjście z Polski. Interpretacją jest nazwanie tych wydarzeń (w pierwszym wypadku) okupacją lub wyzwoleniem, (w drugim wypadku) upadkiem komunizmu (bez cudzyłowu) lub „upadkiem komunizmu” czyli prowokacją.

    Która część powyższego sprawia Ci trudność?

  56. 56 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Błyskotliwie zestawiłeś dwa fakty, wejścia i wyjścia sowietów z Polski. Niestety, niestety, nie mają tożsamego związku z omawianą interpretacją zdarzeń. Wyjście sowietów z Polski, pozwól, że Ci przypomnę, skoro zabyłeś, nastąpiło długo po tzw. „upadku komunizmu”. Jedno z drugim nie ma związku.

    Zdarzenie, które można wiązać z propagandowym „upadkiem komunizmu”, miało miejsce pewnego poranka w Moskwie, gdy puczyści pragnący bronić komunizmu, wysłali na ulice tego miasta czołgi, zapominając o ich uzbrojeniu w ostrą amunicję. Od biedy, można tę legendę wiązać z jeszcze jednym „wydarzeniem”, gdy trzej komuniści spotkali się we wcale niedziewiczej puszczy białowieskiej i postanowili (arbitralnie) rozwiązać swoją ojczyznę. Te wydarzenia pozwoliły całemu światu na odnotowanie przełomowego „faktu”: upadku komunizmu.

    Cóż zatem począć z Twoją czarno-białą barierą, która, czy tylko mnie się zdaje, że sprawia wrażenie z lekka naciągniętej?

    Wróćmy do faktów i ich płynności. Dla Ciebie wejście sowietów do Polski, było najazdem. A czym było dla zachodnich aliantów? Czy nie aby faktem wyzwolenia Polski?

    Powiadasz, że różnisz się z p. Belton w interpretacji faktów. Ale to bardzo jednostronna różnica zdań. Bo, tak mi „subiektywne uznanie” podpowiada, że refleksja nad istotą przebiegu sierpniowych zdarzeń w Moskwie, nigdy p. Belton nie spędziła snu z powiek. Niczego nie musi rozważać, interpretować. Wie. Jelcyn stojący na czołgu obalił jednym gestem komunizm. To dla niej fakt, a nie żadna faktu interpretacja.

  57. 57 michał

    OK. Nie ma związku. Nie ma czarno-białej dychotomii między faktem i jego interpretacją. A ten sufit jest czarny jak smoła. Punkt.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.