Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Historia XX wieku, oglądana z polskiej perspektywy, różni się dość zasadniczo od europejskiego spojrzenia, zwłaszcza w optyce myśli konserwatywnej.  Pierwotne rozszczepienie nastąpiło gdzieś w okolicach zamachu w Sarajewie, a utwierdziło się wraz z wybuchem Wielkiej Wojny.  Konflikt między trzema imperiami, między znienawidzonymi zaborcami, był wielką nadzieją dla Polaków.  Dla reszty Europy, nadchodząca hekatomba ofiar oznaczała koniec świata, koniec La belle époque.  Upadek trzech cesarzy był katastrofą.  Podczas gdy w polskich oczach, czasy po I wojnie skąpane są w błogim świetle Polonia Restituta, to europejscy konserwatyści widzą w nich klęskę, ponurą zapowiedź nadchodzących potworności, wyjście na światową scenę sił, które nie dadzą się łatwo poskromić.  Marian Zdziechowski nazwał to „ingerencją zaświatowych, metafizycznych potęg ciemności do rzeczy tego świata”.  Zastany porządek społeczny – ale też moralny, prawny, estetyczny i każdy inny porządek, jaki tylko można sobie wyobrazić – legł w gruzach, a jednocześnie coś ważniejszego zapadło się w ludziach, przestali krępować się wymaganiami honoru i wreszcie mogli, jak pisał Tomasz Mann, „bez reszty korzystać z nieograniczonych niczym stron dodatnich hańby”. 

Dopiero podczas II wojny, większość Polaków dostrzegła, co się stało ze światem.  Barbara Toporska znakomicie opisuje rozpad społeczeństwa i moralny rozkład w Wilnie pod sowiecką i niemiecką okupacją, dostrzegając ten sam aspekt „końca świata”, opisywany wcześniej przez pisarzy takich jak Broch, Mann czy Roth, Bunin, Márai czy Céline.  Rozmyślałem nad tą osobliwą dychotomią, zaczytując się w książkach, artykułach i korespondencji Michała Kryspina Pawlikowskiego.

Pawlikowski bowiem, podobnie jak wiele polskich rodów ziemiańskich – jak Marian Zdziechowski i Edward Woyniłłowicz czy ogromne rody Wańkowiczów i Czapskich – pochodził z Mińszczyzny.  Dla nich koniec świata nastąpił wraz ze zdradą ryską, tzn. wraz z dobrowolnym oddaniem Mińska i ogromnych połaci Białorusi i Ukrainy w traktacie pokojowym z sowieciarzami.  Przypomnijmy, że wojska polskie wyzwoliły Mińsk od bolszewików, a Joffe, przynaglany przez Lenina, oferował podczas pertraktacji w Rydze granicę o 100 km na wschód od tej, którą zatwierdzono, ale mimo to, panowie Dąbscy i Grabscy woleli oddać setki tysięcy swoich rodaków, wraz z milionami Białorusinów i Ukraińców, w bolszewicką niewolę, nie inaczej niż na Mińszczyźnie było bowiem na Ukrainie.

W niniejszym cyklu spróbuję się przyjrzeć temu szczególnemu fenomenowi, który nazywam „niespodziewanym końcem lata”, za Jeremim Przyborą.  Taki tytuł nosił niezwykły odcinek Kabaretu starszych panów, w którym strumień letników przybywa do tajemniczego pensjonatu.  Nieprzystępny, oziębły portier w liberii, przyjmuje ich jako uchodźców.  Stali się wygnańcami, ponieważ nastąpił nagły i nieoczekiwany koniec lata, a oni nie wiedzą, co ze sobą począć.  Jedni próbują dalej prowadzić interesy, ale nie wychodzi, przez ten przeklęty koniec lata; inni usiłują romansować, jak gdyby nigdy nic, ale to już nie to samo co letnie flirty; ktoś chce zakopać skarb w ogrodzie – walizkę pełną pomidorów…

Jest coś złowróżbnego w samym pensjonacie i jego nieprzyjaznym, wyniosłym portierze.  Klucze nie otwierają żadnych drzwi, a schody prowadzą donikąd, pora dnia jest wyznaczana przez portiera.  Ktoś nieudolnie gra Bacha na organach i woła o pomoc.  Kiedy starsi panowie dopytują się z niepokojem o te krzyki, otrzymują w odpowiedzi przestrogę, że przecież nikt ich o pomoc nie prosił.  Wreszcie na koniec, portier wyjawia starszym panom, że w pensjonacie w ogóle nie ma żadnych pokojów gościnnych, a lato skończyło się na dobre.  Ocieplenie może być tylko chwilowe i na powrót lata nie ma co liczyć.

Żeby rozważyć fenomen nieoczekiwanego końca lata, będziemy musieli przyjrzeć się ludziom, których mógł dotknąć, okolicznościom, w jakich się z nim zetknęli, i wreszcie rozważymy najrozmaitsze reakcje na tak niespodziewany kres.

Dla przykładu, Jeremi Przybora odpowiedział na nieprzewidzianą katastrofę zapisaniem się do polskiej partii robotniczej.  Trudno sobie wyobrazić jego prośbę o przyjęcie do kompartii, wyrażoną piękną polszczyzną, ze wspaniałym „ł przedniojęzykowym”, ubraną w ironiczne dwuznaczności i gry słów.  Jak rozmawiał z bolszewickim chamstwem?  Czy razem z Gustawem Morcinkiem oklaskiwał kongres zjednoczeniowy, na którym stworzono polski związek piłki ręcznej?  Czy op-ł-akiwał śmierć wielkiego Stalina, czy raczej dostosował swój akcent do otoczenia?

Fenomen niespodziewanego końca lata nie jest wyłącznie polski, ponieważ dotyczy każdej rewolucji.  Pan Amalryk przytoczył tu niedawno piękny fragment z nieznanych mi Wyznań, autorstwa Charles-Maurice de Talleyrand-Périgord, powszechnie znanego jako Talleyrand, niesławnej pamięci ministra spraw zagranicznych Napoleona.

Kto nie żył w XVIII wieku przed Rewolucją, nie zna słodyczy życia i nie wyobraża sobie, jakie może być szczęście w życiu.  To wiek, w którym wykuto wszelką zwycięską broń przeciwko temu nieuchwytnemu przeciwnikowi, zwanemu nudą.

A Talleyrand znał przecież doskonale przepych epoki Empire, widział i przeżył wykwint Restauracji Burbonów.  Sądzę, że to samo mogli byli powiedzieć przed nim angielscy kawalerowie, wyzuci z majątków przez Cromwella, walczący z purytańskim radykalizmem (choć w ich wypadku, przynajmniej niektórzy z nich mieli wkrótce odzyskać swe pozycje).

Wielu powie: i cóż stąd?  Byli uprzywilejowani i utracili przywileje – „gdy z bólu wyje ranny łoś, zwierz zdrowy mknie przez knieje, nie śpi ktoś, by spać mógł ktoś, to są zwyczajne dzieje”.  Utracili niezasłużone rozkosze i słodycz życia opartą na wyzysku człowieka przez człowieka, a nie wypracowaną w pocie czoła, spracowanymi, robociarskimi dłońmi.  To prawda.  Historia zna tysiące przypadków utraty przywilejów, straconych fortun, indywidualnego upadku z wyżyn powodzenia na dno poniżenia.  Wrogowie rzymskich cesarzy tracili nie tylko latyfundia, na ogół spadały ich głowy.  Angielscy katolicy, opierający się Henrykowi VIII lub Elżbiecie, ginęli w męczarniach, a ich dobra szły w ręce zauszników królewskich i faworytów.  Ale nie ginęła przy tym kultura.  Kultura pozostawała i rozwijała się, bo była osiągnięciem ludzkim, a nie jednostkowym.

Fenomen niespodziewanego końca lata opisuje gwałtowne, całkowite i bezpowrotne zaprzepaszczenie kultury, a nie powolny i stopniowy proces przepoczwarzania się; nie indywidualną klęskę życiową, ale radykalne zniszczenie całości; ruinę, połączoną zazwyczaj z wygnaniem i wykorzenieniem.  Może rację mają komuniści i ich apologeci, że w takim wyzuciu i banicji jest sprawiedliwość dziejowa – dodają przy tym złowrogo, niczym portier w pensjonacie, że był to akt dziejowej sprawiedliwości, i że to samo nastąpi w bliskiej przyszłości!  Spróbuję zatem prześledzić meandry tej osobliwej sprawiedliwości.  Przewodnikiem będzie w pierwszym rzędzie Michał Pawlikowski, ale nie tylko on.  Przyjrzymy się także innym autorom, często odległym od niego i geograficznie, i duchowo, a niekiedy jego bliskich przyjaciół, choć tak od siebie różnych, jak np. dwaj bracia Mackiewiczowie – Stanisław i Józef.

Czy niespodziewany koniec lata dotyczy wyłącznie klasy szlacheckiej?  Arystokracji?  Ziemiaństwa?  Do pewnego stopnia tak, ale nie wyłącznie.  Posiadacze ziemscy mieli czas i środki, by kształcić swe dzieci, mieli czas i chęci, by kultywować, czyli uprawiać, bo kultura jest uprawą – uprawą wartości.  Komunizm, wbrew powszechnemu mniemaniu, nie jest ruchem gospodarczym, bo oczywiście gospodarka nie może działać, gdy jest centralnie sterowana i staje się swym przeciwieństwem; komunizm nie jest także fizycznym terrorem, bo bić i męczyć potrafi każdy osiłek.  Komunizm jest ruchem kulturowym, nastawionym na całkowite zniszczenie tradycyjnej kultury i wytępienie wszelkich śladów, na których mogłaby się odrodzić.  Osiąga to przez krecie podkopywanie, jak od dziesiątek lat na Zachodzie, lub przez rewolucję.  Niespodziewany koniec lata dotyczy tej drugiej możliwości, jest zarówno metaforą, jak i metodą.  Pozbawienie życia jego słodyczy, jest bowiem niezbywalnym celem dla tych, co przekuć pragną człowieka.

Hej, kto szlachta!…

Skąd właściwie wziął się szlachecki stan?  Zazwyczaj wywodzi się szlachectwo z kasty średniowiecznych rycerzy, wojów z drużyny książęcej, którzy w nagrodę za wierną służbę lub dzielność w bitwie, otrzymywali ziemię i herb wymalowany na tarczy.  Warto jednak zwrócić uwagę, że polskie ziemiaństwo z rzadka tylko wywodzi się z kasty rycerskiej i nie inaczej było w innych krajach Europy (służba dworska najczęściej dochrapywała się wpływów i tytułów).  Wielki badacz Renesansu, Jacob Burckhardt, dostrzegał największą różnicę między wiekami średnimi i Odrodzeniem w Italii, w zniesieniu różnicy między klasami.  System feudalny nazywał „kastowym”, i nie widział żadnych oznak osmozy między kastami.  Rycerskość była w Średniowieczu kodem zamkniętej kasty, gdy mieszczanie i chłopi mieli własne, odrębne zwyczaje, a kontakty między kastami były ograniczone do minimum.  Nagle we Włoszech coś się zmieniło około XII wieku, zapewne pod wpływem Krucjat, i zalety urodzenia zastąpiono wykształceniem, władzą i bogactwem.  Nisko urodzony kondotier, jak Sforza, czy kupiec i bankier, jak Medici, mógł zostać dziedzicznym władcą.  Od XII wieku szlachta mieszkała we włoskich miastach – inaczej niż po drugiej stronie Alp i na północy w ogóle, gdzie szlachcic czuł się obco w mieście: pan siedział za murami swego zamku, a miasto było dla mieszczan (nb. ponieważ w Polsce brakło klasy mieszczańskiej, to król Kazimierz sprowadził do kraju Żydów, dla wypełnienia luki i umożliwienia życiodajnego handlu).  Szwajcarska, antyszlachecka, mieszczańska kultura jest tego najlepszym przykładem.  Arystotelesowską zasadę, że szlachectwo opiera się na osobistej doskonałości i odziedziczonych bogactwach, Dante zamienił na: szlachectwo opiera się na doskonałości własnej lub przodków.  Z czasem jednak coraz mniejszą wagę przywiązywano do urodzenia, bo istnieje także inna definicja Arystotelesa: szlachectwo (aristokratia) to jest władza najlepszych, władza ludzi dążących do dobra.  O ile grecka eugeneia oznacza kastę „dobrze urodzonych”, to łacińskie nobilis znaczy „godne uwagi”.

W Anglii szlachta żyła w zamkach, odgrodzona od pospólstwa i znienawidzona, odseparowana językiem i obcością narodową (nawet wielki król Ryszard Lwie Serce nie mówił po angielsku); w Niemczech panowali awanturniczy baronowie, którzy wyprawiali się na zajazdy jak na wojnę, i z tego żyli; Francja i Hiszpania także składały się z masy skłóconych baronii i księstw.  We Włoszech nie mniej było waśni, ale sprawy potoczyły się inaczej.  W Neapolu szlachta obijała się i bawiła w miejskich karczmach, bo praca była poniżej ich godności.  Rzymski szlachcic uprawiał rolę i pogardzał handlem, w czym przypominał późniejszego o wieki polskiego ziemianina.  W Lombardii byli rentierami, żyli z wynajmu swych latyfundiów, zabawiając się w miastach.  W Wenecji, nobili byli kastą rządzącą, nie było ziemi do uprawy, więc zajmowali się handlem i najbogatsi kupcy w mieście dyskretnie, ale żelazną ręką, zarządzali interesami republiki.  W Genui, zarówno szlachcice jak i mieszczanie, zajmowali się handlem i żeglugą, choć ci pierwsi parali się także rozbojem ze swych niedostępnych, liguryjskich zamków, i piractwem, gdyż i oni nie mieli dość ziemi uprawnej.  We Florencji szlachta była najbardziej zróżnicowana i zajmowała się wszystkim, od nauki do handlu, od wojny do sztuki.  Nigdzie jednak samo wysokie urodzenie nie dawało pierwszeństwa ani pozycji.  Wenecja może się wydać wyjątkiem, ale członkowie Seniorii prowadzili skromne życie, podobne do innych obywateli, pomimo swej pozycji.

Nikt nie przykładał tyle uwagi do wyglądu, jak renesansowi Włosi, do mody, ubioru, makijażu, a dalej do dekoracji domów, do tego co nazwalibyśmy dziś architekturą wnętrz, do piękna rzeczy, do piękna wyrażania się, do etykiety, postępowania, zachowania się w określonych sytuacjach, do wiedzy i wykształcenia.  Było tak dlatego, że w Italii istniało społeczeństwo, a w Niemczech czy Francji – tylko odrębne, przegrodzone murem kasty.  Baron, ucztujący na zamku ze swymi wasalami, mógł się zachowywać, jak chciał.  To Włosi stworzyli etykietę zachowania na dworze, tworząc ideał dworskiego życia.  To oni pierwsi uprawiali gimnastykę, uprawiali gry, nie dla przygotowań wojennych, ale dla nich samych.  To oni uczyli córki na równi z synami.  (Podobnie postępował Karol Wielki z dziećmi na dworze 600 lat wcześniej!)  Efektem była równość kobiet w oczach prawa.  Kobiety były cenione, dziedziczyły, pisały, uprawiały muzykę, sprawowały władzę.  Kurtyzany mogły osiągnąć wysoką pozycję społeczną.

Burckhardt tworzy obraz chyba ciut wyidealizowany, ale także zdumiewająco pogański, w istocie swej zbliżony do rzymskiego patrycjatu.  Rzeczywistość chyba jednak potwierdza jego opis.  Szlachectwo można było wywalczyć mieczem lub zdobyć przy pomocy machinacji.  Wenecka szlachta zachowywała się jak mieszczanie, a florenckie mieszczaństwo – jak najbardziej wykwintna arystokracja.  A wszyscy razem, zmierzając do upiększenia życia, dodawali mu słodyczy i przydawali szczęśliwości.  (Nawiasem mówiąc, to dążenie do osobistego szczęścia było zalążkiem przyszłych nieszczęść, bo nie Pan Bóg obiecywał nam raj na ziemi, ale diabeł.  Tym jednak nie będę się teraz zajmował.)  Zamki i pałace, a potem dwory i dworki, zastąpiły średniowieczne klasztory, stając się oazami kultury wśród morza brzydoty, tępoty i okrucieństwa.

Talleyrand tęsknił do tej niewysłowionej słodyczy pośród rewolucyjnego chamstwa i gwałtów, podobnie jak wśród napoleońskich nuworyszów, ale – doprawdy! – żyć można było nadal.  Kiedy książę Salina, bohater Lamparta Lampedusy, postanawia iść na kompromis z nową władzą, to zachowuje wszystkie swoje przywileje.  „Wszystko musi się zmienić, by wszystko pozostało bez zmian.”  Książę cierpi nad utratą uczciwości w stosunkach międzyludzkich, narzeka, że na miejsce „lwów i lampartów przyjdą hieny i szakale”, ale czego się nie robi dla zachowania słodyczy życia?  Zwłaszcza, że szakale nowej władzy też chcą użyć słodyczy życia i przybierają powabne kształty pięknej Angeliki.  Toteż tu nie mamy wcale do czynienia z niespodziewanym końcem lata, ale raczej z lawirowaniem dla utrzymania przywilejów.  Jak zobaczymy, przebiegłe kalkulacje i kompromisy będą ulubioną metodą letników, gdy złowieszczy koniec lata nadejdzie naprawdę.

Włoskie, angielskie i niemieckie klasy wyższe były „otwarte od spodu”, otwarte na nobilitację najlepszych, przez co przetrwały dłużej, niż całkowicie zamknięta w swej odrębności arystokracja francuska.  Angielski historyk, Travelyan, miał się wyrazić, że Anglii nie grozi rewolucja – z powodu krykieta: „gdyby francuscy arystokraci mogli grać w krykieta z chłopami, to ich chateaux nie zostałyby spalone”.  A jak było w Polsce?  W Rosji?  Na Ukrainie i Białorusi?  Na Litwie i w Kurlandii?  W Prusach Wschodnich?  Nie grywano na tych ziemiach w krykieta.

Nie grano także w krykieta w c. k. monarchii austro-węgierskiej.  Niezrównanym kronikarzem tego świata był Joseph Roth.  Bohaterem jego sławnej powieści, Marsz Radetzky’ego, jest młody von Trotta, potomek słoweńskiego chłopa, uszlachconego przez cesarza Franciszka Józefa.  Oczami chłopca, a potem młodego oficera, oglądamy zarówno słodycz życia, jak i skostnienie instytucji.

Prawdziwego dystansu nadaje narracji dopiero wspaniała postać hrabiego Chojnickiego.  Wielki pan miał majątek nad granicą rosyjską, gdzie stacjonowała jednostka von Trotty.  Chojnicki przyjaźnił się z wszystkimi, z Rosjanami po drugiej stronie granicy, i z dragonami, z oficerami i handlarzami, a jednocześnie serdecznie nimi pogardzał.  Był bajkowo bogaty i skoligacony z arystokracją polską i austriacką.  Trzymał dom otwarty w jednym ze swoich pałaców, gdzie lało się dobre wino i 90-procentowa wódka (myślałem przez długi czas, że to starka, ale Michał Pawlikowski wyprowadził mnie z błędu, tłumacząc, czym była prawdziwa starka).  Trotta stał się alkoholikiem przez tę wódkę.  Chojnicki szastał pieniędzmi i bawił się w najlepsze, ale w innym jego pałacu toczyły się także poważniejsze rozmowy.  W monologu, który jest niemal sercem powieści (obok sceny ze starzejącym się cesarzem), hrabia peroruje o imperium Habsburgów i wieszczy, że to państwo musi upaść („jak tylko cesarz zamknie oczy, rozpadnie się na sto części”), musi się rozpaść na śmierdzące, małe państewka („nawet Żydzi w Palestynie obwołają króla”), skoro nawet Wiedeń cuchnie już spoconą demokracją („co tydzień, jakiś węgierski fabrykant klozetów zostaje baronem”).  Ale najlepsze jest jego typowo polskie poczucie wyższości wobec wszystkiego i wszystkich wokół, choć w opozycji do polskiej ortodoksji, pan Chojnicki nie znosił także Węgrów.

Cesarz jest bezmyślnym starcem, rząd – bandą matołów, parlament – zgromadzeniem dobrodusznych i patetycznych idiotów, władze państwowe są przekupne, tchórzliwe i opieszałe; Niemcy austriaccy tańczą świetnie walca i śpiewają przy „heurigerze”, Węgrzy cuchną, Czesi są urodzonymi pucybutami, Rusini – zakapturzonymi zdradzieckimi Rosjanami, Chorwaci i Słoweńcy, których nazywał Krowotami i Szlawinami, fabrykują szczotki i pieką kasztany, a Polacy, którego to narodu był członkiem, są fircykami, fryzjerami i modnisiami.

Roth wykłada ironicznie „arystokratyczne zasady” imperium Habsburgów, wedle których przeciętni obywatele byli ludźmi drugiej klasy, ale niekiedy znajdowali się na dworze.  Żydzi nie mogli się wybić, ale niektórzy bywali uszlachceni.  Kobiety miały być najpierw cnotliwe, a potem wierne, ale najsławniejsze z nich otrzymywały kawaleryjską licencję na miłość.  Co grosza, wszyscy patrzą na świat k.und k. jako przeżytek, który musi odejść w obliczu modernizmu, nacjonalizmu, socjalizmu i wszelkich innych, na ogół o wiele gorszych, izmów.

Lubimy nazywać te zasady hipokryzją, ponieważ jesteśmy o tyle bardziej nieugięci, nieubłagani i śmiertelnie poważni.

Świat, w którym warto było żyć pełną piersią, był skazany na zagładę.  W nadchodzącym świecie, nie było żadnych interesujących mieszkańców, więc musi zapanować w nim nuda, poważna i śmiertelna.  Dawniej ojcowie byli odpowiedzialni za synów, a dziś nawet cesarz nie może być odpowiedzialny za cesarstwo.  Czyżby nawet Pan Bóg odmawiał przyjęcia odpowiedzialności za świat? – zapytuje wreszcie bluźnierczo Roth.

Kiedy w końcu wybuchła wojna, to zgodnie z narodowymi sztampami Chojnickiego, administracja Habsburgów (ale także inne narodowości) traktowała Rusinów jako podejrzanych rusofili.  Nie potrafiąc odróżnić antyrosyjskich i antyprawosławnych unitów ukraińskich od Rosjan, władze austriackie wydały we wrześniu 1914 roku dyrektywę deportacji „wszystkich osób pochodzenia ruteńskiego”.  Tymczasem po drugiej stronie frontu, w zajętym przez Rosjan Lwowie, wydano rozkaz deportacji policjantów, lekarzy, adwokatów ukraińskich, a nade wszystko, księży grecko-katolickich.  Na długo przed rozkwitem totalitaryzmów, po obu stronach linii frontu dokonywano etnicznych czystek pod osłoną zapewnienia bezpieczeństwa w strefie przyfrontowej; robiono czystki, które nie różniły się w istocie od polityki dekapitacji stosowanej ćwierć wieku później na tych samych ziemiach przez Stalina i Hitlera, i z nie mniejszym okrucieństwem.

15 września 1914 w Przemyślu dokonano masakry, której nie powstydziłyby się Einsatzgruppen SS.  Zgodnie z rozkazem, aresztowano prewencyjnie Rusinów zamieszkałych wokół twierdzy Przemyśl i przewieziono ich pociągiem do miasta, gdzie otoczyła ich wrzeszcząca tłuszcza, żądającą linczu.  Nieliczna eskorta z trudem prowadziła aresztantów w stronę siedziby policji, długą ulicą Dworską, próbując powstrzymać tłum.  Na rogu ul. Siemiradzkiego natrafiono na kolumnę żołnierzy węgierskiego Honvédu. [1] Jeden z Węgrów wrzasnął, że rozpoznaje zdrajców odpowiedzialnych za zasadzkę, w której zginęli jego towarzysze.  Maria Ignatiewna Mochnacka, córka greko-katolickiego księdza, padła na kolana, wzywając głośno pomoc Bożą.  Została zastrzelona na miejscu.  Strzał stał się wezwaniem do masakry.  Bezbronni ludzie zostali dosłownie rozerwani na strzępy w półgodzinnej, bezprzytomnej furii zabijania.  Nikt nie został nigdy ukarany za tę zbrodnię.

I tak niespodziewanie skończyło się lato, a zaczął się XX wiek.

________

  1. Podaję opis masakry za: Alexander Watson, The Fortress. The Great Siege of Przemyśl, London 2020. Dla ścisłości należy dodać, że ukraińskie źródła winią Węgrów za masakrę, ale wcześni świadkowie wskazywali na dragonów jako sprawców. Nie było węgierskich dragonów, jest więc możliwe, że rzezi dokonali przypadkowo zebrani w tym miejscu żołnierze z różnych formacji austriackich.


Prześlij znajomemu

24 Komentarz(e/y) do “„Niespodziewany koniec lata” część I”

  1. 1 Tomasz

    Kapitalnie się ten cykl zapowiada, oby był jak najdłuższy.
    Bardzo podoba mi się definicja komunizmu zaproponowana przez autora: „Komunizm jest ruchem kulturowym, nastawionym na całkowite zniszczenie tradycyjnej kultury i wytępienie wszelkich śladów, na których mogłaby się odrodzić”. Prosto, krótko i prawdziwie, eseju nie trzeba. Trafiają mi czasem do pamięci takie doskonałe w swej prostocie, jednozdaniowe definicje czy opisy. Tę definicję komunizmu umieszczę sobie obok pragierowej, genialnej analizy porównawczej bolszewizmu i samodzierżawia. Pragier (niestety cytuję z pamięci, ale chyba dość wiernie) napisał w „Czasie przeszłym dokonanym”, że Rosja przed rewolucją była państwem policyjnym, ale totalizmu podówczas jeszcze nie wymyślono. Czyż to nie doskonała, a krótka analiza porównawcza caratu i bolszewizmu?

    Jak już mnie wzięło na definicje, to jeszcze jedną się podzielę. Autor w ostatnim zdaniu pisze, że we wrześniu 1914 „zaczął się XX wiek”. Wiedząc co ze sobą przyniósł, i jak zdewastował cywilizacje i kulturę jakżeż nie zatęsknić za jego poprzednikiem? Nie mając właściwego p. Michałowi i Adamowi Pragierowi (żywię nadzieję, że p. Michał nie obrazi się za to sąsiedztwo w które go tutaj „ubrałem”) szwungu do ubierania myśli w zgrabne słowa posłużę się (też znakomitą) definicją Wojciecha Stanisławskiego: „Wiek XIX: czas w którym ład, ordo, był cechą pożądaną i cenioną, czymś, czego wymagano od siebie i świata, a chaos – czymś niepoważnym, niewłaściwym, domeną barbarzyńców i ludzi obłąkanych”.
    Nie zabieram czasu, czytam kolejne części.

  2. 2 Dariusz Rohnka

    Panie Tomaszu,

    Cykl zapowiada się pasjonująco, też jestem tego zdania co Pan.

    Ale wtrącam się nie dlatego. Otóż zafrapowała mnie, cytowana przez Pana, wypowiedź Pragiera (którego cenię chyba bardziej niż autor Cyklu). Z wypowiedzi Pragiera wynikałoby mianowicie, że Rosja carska byłaby państwem totalitarnym, gdyby stosowny system obmyślano przed jej upadkiem.

    To nie wydaje się trafne.

    W dodatku, z całą pewnością Rosja nie była państwem policyjnym. Przed końcem lata (w 1914) Ochrana liczyła zdaje się raptem jakieś dwa tysiące funkcjonariuszy (w całym gigantycznym imperium). Żandarmów było niewielu więcej.

    Jeżeli wedle tych kryteriów zdefiniować państwo policyjne, to ja optuję za natychmiastowym wprowadzeniem analogicznych stosunków, na całym globie.

  3. 3 amalryk

    Ot taka ciekawostka w sprawie „państwa policyjnego”:

    „(…)W latach 1825-1905, które obejmowały powstanie dekabrystów i terror Woli Ludu, wydano (w Rosji) 625 wyroków śmierci, z czego wykonano 191. Podczas stłumienia rewolucji 1905-1908 powieszono i rozstrzelano około 2200 osób.(…)”

    A z drugiej strony:
    „(…)Od 1930 do 2002 roku w Stanach Zjednoczonych wykonano 4661 egzekucji,(…)”

  4. 4 michał

    Drogi Panie Tomaszu,

    Mam nadzieję, że dalsze części sprostają Pańkim oczekiwaniom.

    Nie mam wiele przeciwko Pragierowi. Nie lubię socjalizmu, ale socjaliści to często ciekawi ludzie. Podobnie jak Darek i p. Amalryk, miałbym wszak wątpliwości co do tej – powszechnie przyjętej niestety – koncepcji carskiej Rosji jako państwa policyjnego. Pisze o tym znakomicie Dominic Lieven, porównując Rosję z rzekomo liberalną Anglią. Nie mam książki pod ręką, więc cytuję z pamięci, że w gigantycznym terytorialnie państwie carów było na początku XX wieku mniej policjantów niż Anglia utrzymywała w maleńkiej Irlandii.

    Proszę dodać do tego argumenty Darka i p. Amalryka, a także wielokrotnie podkreślane przez Mackiewicza argumenty o względnej swobodzie życia w Rosji w porównaniu do np. Anglii lub Francji w XIX wieku, a wychodzi obraz, do którego zaiste można zatęsknić.

    Do cytatu ze Stanisławskiego, którego nie znałem, dodałbym sławne słowa (chyba) Fiodora Stepuna, że „wiek XIX był wiekiem nieudanego dobra, a wiek XX wyjątkowo udanego zła”.

  5. 5 michał

    Darek,

    Ochrana mogłaby służyć przykładem niezwykłej skuteczności i kompetencji w porównaniu z FBI. Mój ulubiony tego przykład, to plan zamachu na rodzinę carską, który polegać miał na wyładowaniu samolotu materiałami wybuchowymi i samobójczym rozbiciu go wprost na Pałacu Zimowym. Ochrana spisek wykryła i ukarała sprawców, gdy FBI nie zdołała powstrzymać kolejnych zamachów, nawet wówczas, gdy pierwszy samolot już wleciał prosto w wieżowiec na Manhattanie.

    Jak mówię powyżej, i mnie ówczesna Rosja nie wydaje się państwem policyjnym, ale nie tylko w porównaniu do dzisiejszych demokracji. Także w porównaniu z innymi krajami XIX wieku.

  6. 6 michał

    Drogi Panie Amalryku,

    Aż dziw bierze, że tak mało tych egzekucji w demokratycznym raju amerykańskim.

    To zupełnie nie a propos, ale przypomniał mi Pan zabawną statystykę, którą kiedyś słyszałem. Otóż podobno w amerykańskich więzieniach tkwi dzisiaj więcej czarnych mężczyzn niż całkowita liczba murzyńskich niewolników płci męskiej, uwolnionych w wyniku wojny domowej…

  7. 7 Tomasz

    Odszukałem sobie ten fragment z Pragiera: „.. te rosyjskie dokuczliwości były w gruncie rzeczy powierzchowne. Represje stosowano tylko względem ludzi, którzy stawiali czynny opór, a tych było mało. Rosja była państwem policyjnym, lecz totalizmu jeszcze podówczas nie wymyślono”.

    „Policyjności” państwa – jak sądzę – nie da się w żaden sposób mierzyć ilością wydanych czy wykonanych wyroków śmierci czy ilością funkcjonariuszy na etatach. Policyjność to raczej inwigilacja, nadzór, kontrola nad różnymi sferami życia, sieć informatorów. Podejrzewam, że tak mógł to widzieć Pragier.

    Pamiętam, że jeszcze na studiach, chyba w ramach zajęć proseminaryjnych czytałem wydaną w 1992 roku książkę Elżbiety Kaczyńskiej i Dariusza Drewniaka „Ochrana. Carska policja polityczna”. Jeden cytat wrzucę:
    „… w 1915 r. kancelaria ogólna moskiewskiej Ochrany przejrzała dane personalne 100 tys. robotników zatrudnionych w zakładach pracujących na potrzeby armii, posiadała informacje o wszystkich strajkach i wszelkich aresztowaniach. W spisach alfabetycznych kancelarii ogólnej znajdowało się 300 tys. akt personalnych, dotyczących ludzi ze wszystkich środowisk społecznych, od prostych wyrobników do członków rządu i krewnych cara. Nic więc dziwnego, że wedle powszechnej opinii zasięg działania i stan liczbowy policji politycznej w Rosji były bardzo duże w porównaniu z innymi krajami. Trudno powiedzieć, czy taki sąd był uzasadniony; być może, opierał się on na zewnętrznych oznakach penetracji społeczeństwa przez policję i w ogóle na charakterystycznym dla Rosji dużym zakresie nadzoru nad ludnością. Ówcześni obserwatorzy, zwłaszcza cudzoziemcy, byli pod wrażeniem stopnia ograniczenia swobód obywatelskich w Imperium Rosyjskim, dochodzili więc do wniosku, że wynikało to z rozbudowy tajnej policji politycznej. Tak np. amerykański dziennikarz George Kennan, który odbył podróże po Rosji a zwłaszcza po Syberii, pisał: ‘W żadnym kraju świata nie mogłaby policja mieć większej władzy i tak dalece kontrolować życie ludzkie jak w Rosji’. Trzeba jednak pamiętać, że zniewolenie społeczeństwa w despotyzmie i poddanie ludności nadzorowi nie wynikało wyłącznie ze znacznej liczebności właściwych sił policyjnych, ale z ogólnego mechanizmu władzy, ze struktury społecznej rodzącej głęboko tkwiące uczucia obcości i nienawiści grupowej, a także ze szczególnej atmosfery ideowo-kulturowej. Z niej to chyba wywodzi się aprobata donosu jako obowiązku”. W innym miejscu autorzy piszą, że: „… siła policji wyrażająca się nie w przepisach, a w etatach, nie była wcale duża”.
    Jakkolwiek było to Pragier napisał jak napisał, mnie ten fragment jakoś zapadł w pamięć. Jakby nie było w istocie to w porównaniu z Sowietami był to raj na ziemi.

    Przy okazji i lekko dygresyjnie – zapadł mi też w pamięć fragment „Wyznań patrycjusza” mojego ukochanego Sándora Máraiego, który wspominał swoją rodzinna Kassę (dzisiaj Koszyce) przed – że użyję terminu p. Michała – „końcem lata”. Austro – Węgry to nie Rosja, ale nie odmówię sobie przywołania cytatu bo trąci nostalgią „Rothowską”: „Policja nie miała jeszcze wówczas zwyczaju wtrącać się w życie obywateli. W tym czterdziestotysięcznym mieście porządku publicznego pilnowało wszystkiego piętnastu policjantów, grubych ‘Andrasów Ladaco’, których w dzieciństwie znałem osobiście i po nazwisku. Areszt miejski mieścił się w wiekowym budynku wzniesionym w stylu włoskim, z wejściem ocienionym arkadami, ale na ogół stał pusty, tylko nieuleczalni alkoholicy których o świcie zbierano z ulic i ładowano na przypominające ruchomą trumnę, przykryte zieloną płócienną plandeką taczki, odsypiali w nim swoje stany zamroczenia”.

  8. 8 Andrzej

    Piłsudski za terroryzm w ramach rosyjskiej „Narodnej Woli” doświadczył pięcioletniego zesłania – w dość dobrych warunkach, a za późniejszą nielegalną działalność antyrosyjską/antycarską – właściwie rewolucyjną, antypaństwową – posiedział kilka miesięcy w warszawskiej Cytadeli, z której wydostał się głównie za sprawą przychylnego mu rosyjskiego lekarza.

    Osiem lat później w tejże cytadeli znalazł się znany rewolucjonista-bandyta Dzierżyński, którego carskie „państwo policyjne” skazało ostatecznie (po kolejnych ucieczkach z zesłania) na ciężkie roboty i więzienie. Ta kanalia – jaka szkoda, że go carscy policjanci natychmiast nie zastrzelili – jak dobrze wiadomo, z przeciwnikami władzy bolszewickiej się nie patyczkowała. Piłsudski długo by przeciw niej nie podziałał, a pewnie niejeden z tych którzy próbowali to zrobić, przed razstriełom „w imię socjalistycznej sprawiedliwości”, mógłby porównać te okoliczności do carskiego „państwa policyjnego”. W powyższym porównaniu widać faktyczną różnicę i stanowi ono dowód bezsensowności głoszenia podobieństw Rosji carskiej i bolszewickiego tworu.

  9. 9 Andrzej

    ps. Może warto do powyższego dodać i taką informację, że na jednym z procesów, Dzierżyńskiego bronił mieszkający w Petersburgu Polak, znany adwokat Aleksander Babiański. Zapewne w imię narodowej solidarności – przykład polskiego patrioty (przedtem zrobił dużą karierę w carskim „państwie policyjnym”).

  10. 10 Tomasz pierwszy

    Tym, którzy zrównują Rosję z sowietami należy przypominać lub pokazywać obraz Malczewskiego Wigilia na Syberii. Obrus, zastawa, samowar… To są powstańcy. W sowietach za jedno słowo, za drobną kradzież szło się do łagru na wiele lat, było się skazanym na upodlenie, głód, zimno, brak nadziei i bardzo często śmierć. W odpowiedzi już słyszałem różne rzeczy, ale najbardziej rozśmieszyła mnie o p r y c z n i n a. Pozdrawiam.

  11. 11 michał

    Drogi Panie Tomaszu,

    Naturalnie, ma Pan rację, że nie można mierzyć stopnia, w jakim państwo jest „policyjne” (bądź nie). Rzecz chyba w tym, że możemy używać porównań. Porównywać do naszych czasów lub do innych krajów w tych samych czasach. W obu wypadkach, wydaje mi się, że jakkolwiek na to spojrzeć, np. na nacisk kontroli państwowej, aparatu represji, cenzury, powszechnej inwigilacji, a także ze względu na coś tak nieuchwytnego, jak swoboda codziennego życia, Rosja carska nie wyglądała tak źle.

    Dlatego m. in. dużo ludzi emigrowało DO Rosji, podczas gdy w dzisiejszej optyce, ludzie uciekali Z Rosji, bo było to państwo policyjne i więzienie narodów. To prawda, że emigrowali z Rosji Żydzi i Polacy, ale Niemcy, Anglicy, Ormianie, Grecy, Włosi i wiele innych narodowości, jechali do Rosji, ponieważ był to kraj wielkich możliwości. Ameryka była ucieczką dla ludzi gotowych ciężko pracować w fabrykach i na roli, a Rosja – dla ludzi interesu.

    Proszę porównać „jakość życia” lokaja Smierdiakowa i niemal dowolnych bohaterów Dickensa. Jakoś nie mam wrażenia, że w Rosji bano się despotyzmu władzy. Słowa „zniewolenie społeczeństwa w despotyzmie i poddanie ludności nadzorowi nie wynikało wyłącznie ze znacznej liczebności właściwych sił policyjnych, ale z ogólnego mechanizmu władzy, ze struktury społecznej rodzącej głęboko tkwiące uczucia obcości i nienawiści grupowej, a także ze szczególnej atmosfery ideowo-kulturowej. Z niej to chyba wywodzi się aprobata donosu jako obowiązku” – wydają mi się zupełnie chybione.

    A Márai oczywiście bardzo a propos, i zawsze wspaniały. Dla Węgrów, niemal zupełnie odwrotnie niż dla większości Polaków, choć synchronicznie z Pawlikowskim, niespodziewany koniec lata nastąpił wraz z Traktatem w Trianon, który dokonał rozbioru Węgier.

  12. 12 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    Bardzo ciekawy ten Babiański. Nigdy o nim nie słyszałem.

    Rzecz jasna, podzielam Pańskie uczucia co do takiej kanalii jak Dzierżyński, ale jednak musiimy pamiętać, że w praworządnych systemach musi się znaleźć obrońca dla nawet najgorszego zbrodniarza. Ja bym nie chciał bronić morderców czy komunistów, esesmanów czy gwałcicieli, ale musi się dla nich znaleźć obrońca, jeżeli mają być sądzeni. Inaczej mamy sowietyzm, w którym obrońcy oskarżonych w procesach moskiewskich wygłaszali przemówienia, że są tak oburzeni zbrodniami swych klientów, że żądają najwyższego wymiaru kary.

    Może więc Babiański bronił rewolucjonistów w burżuazyjnym przekonaniu, że nawet oni zasługują na obronę w sądzie?

  13. 13 michał

    Drogi Panie Pierwszy Tomaszu,

    Bardzo dobry przykład Pan podał, przyda się na karki pysznych czyli tych wszystkich, którzy do dziś stawiają znak równości między sowietami i Rosją carską, albo między dzisiejszą „Rosją” i carską Rosją, jakoby Putin był krokiem wstecz od postępowej bolszewii do zacofanego Denikina i temu podobne brednie.

    Ale, dla uniknięcia nieporozumień, chciałbym podkreślić, że moim zdaniem, p. Tomasz (ten, który był pierwszy w tej serii komentarzy, choć Pańskie pierwszeństwo jest także niezaprzeczalne) nigdy nie postawił takiego znaku równania. W moim przekonaniu, p. Tomasz nie należy do tych, co utożsamiają sowiety z Rosją.

  14. 14 Andrzej

    Panie Michale,

    Bez wątpienia ma Pan rację co do istoty kwestii sprawiedliwości. Mój żal z powodu nie pozbawienia życia Dzierżyńskiego zawczasu, wynika rzecz jasna z oceny jego późniejszych czynów.

    Z odnośnej biografii Babiańskiego wynika, że bronił rewolucjonistów dlatego że miał liberalne poglądy. Cytuję:
    Mając liberalne przekonania, Babiański bronił w procesach politycznych działaczy m.in. Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS), Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy (SDKPiL) i rosyjskiej Partii Socjalistów-Rewolucjonistów (eserowców)
    Jednak uważam, że jego narodowe pochodzenie i patriotyczne nastawienie mogło mieć znaczący wpływ na wybór oskarżonych, których bronił.

  15. 15 Tomasz pierwszy

    Panie Michale,
    Jeśli chodzi o utożsamianie sowietów z Rosją, nie miałem ani przez chwilę na myśli Pana Tomasza. Ta oprycznina, to chyba znalazła się w jakimś wystąpieniu Andrzeja Nowaka, ale nie jestem pewny, bo słyszałem ten „argument” od kilku osób. Najbardziej bolesne jest to, że są to osoby znające wiele świadectw na temat bolszewickiego koszmaru. Ostatnio poruszyła mnie Czapskiego „Na nieludzkiej ziemi”. Nie czytałem tej książki wcześniej. Te wszystkie historie przytaczane przez niego i to, co sam przeżył wywołują we mnie ból, gorycz i złość. Wtedy, podczas czytania przypomniał mi się obraz Malczewskiego i Bracia Karamazow. Zadziwiające, jak można nie dostrzegać przepaści między tymi dwoma światami i twierdzić, że to od wieków ta sama imperialna Rosja i Dostojewskiego należy wycofać z bibliotek.
    Rozważania na temat liczebności policji przy tych rozmiarach krzywd, tragedii i cierpienia pod czerwonymi są trochę nie na miejscu. Mitia Karamazow mógł poważnie myśleć o ucieczce z katorgi. Więźniowie gułagu nie mieli tego „komfortu”. To są dowody a nie ilu policjantów przypadało na hektar.

  16. 16 michał

    Panie Andrzeju,

    Tak, oczywiście, widziałem ten fragment o liberalnych przekonaniach. Może ma Pan rację, ale (niezależnie od poglądów obrońcy) ktoś bronić ich musiał, bo było to państwo praworządne. Zapewne jego poglądy skłaniały go do obrony rewolucjonistóww, ale przecież sami kadeci (partia kadetów) reewolucjonistami nie byli.

    Panie Tomaszu,

    Dodałem to tylko dla pewności, dla uniknięcia nieporozumień. Pańskie argumenty i porównania są dla mnie zupełnie jasne i przekonujące. Mitia mógł myśleć o ucieczce z katorgi, a Dzierżyński czy Trocki uciekali z Syberii bez trudu. A katorga im nie groziła. Ich życie było zagrożone dopiero, odkąd to oni sami doszli do władzy, i to nie ze strony wrogów, ale ze strony ich towarzyszy.

  17. 17 Andrzej

    Panie Michale,

    Swoją drogą, to bardzo ciekawy przypadek (Aleksander Babiański). Polski patriota „z katolickiej rodziny ziemiańskiej” – liberał, który nie tylko nie ukrywa swoich przekonań, ale je otwarcie manifestuje (karą jaką za to ponosi jest przeniesienie), robi karierę w carskiej armii (zostaje generałem). Potem sam z niej odchodzi i staje się powszechnie szanowanym adwokatem, broniącym wrogów caratu. I rosyjskie „państwo policyjne” go za to nie tylko nie prześladuje, ale pozwala mu robić co chce, m.in. aktywnie działać na rzecz polskości.

  18. 18 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    Babiański wydaje mi się bardzo ciekawy. Jest dobrym przykładem, jak niektórzy poradzili sobie z niespodziewanym końcem lata, ale nie mogło mu być lekko w tej wytęsknionej ojczyźnie.

    Z drugiej strony, jest znakomitym przykładem pewnej formacji intelektualnej, która doprowadziła do rewolucji, równając ścieżki dla nadchodzącej bolszewii, brukując drogę do piekła swymi najlepszymi intencjami. Stworzyła ona całą warstwę społeczną, którą za Polską i Rosją, cały świat nazywa dziś „inteligencją”. I ta właśnie warstwa stała się z czasem ostoją bolszewizmu i pozostaje do naszych czasów narzędziem i motorem sowietyzacji.

    Natomiast w policyjnym państwie carskim, pod kontrolą ochrany, mogli robić co chcieli, np. bronić rewolucjonistów lub organizować społeczeństwo polskie w Petersburgu.

  19. 19 amalryk

    Rosji Romanowów nie ma, nie istnieje, wyginęła na frontach Wielkiej Wojny, w trakcie rosyjskiej rewolucji i wojny domowej, wreszcie została wybita doszczętnie przez bolszewickich siepaczy w ich katowniach, koniec, nic, nihil, nada.
    Powstał nowy twór; sowiety , którego nie ma z czym porównywać…

    Dostojewski, który w młodości wpadł w krąg tajnego stowarzyszenia pietraszewców planujących dokonanie zamachu stanu w Rosji, dobrze poznał mentalność przyszłych naprawiaczy świata ( jeden z nich Mikołaj Spieszniew to pierwowzór Stawrogina z „Biesów”).
    I co? Po , co prawda dość makabrycznej, inscenizacji egzekucji, cała wesoła gromadka została ułaskawiona , pozamieniano im kary na zesłanie ( dzięki czemu możemy czytać dzieła jednego z największych pisarzy jakiego ludzkość stworzyła ). Ktoś sobie wyobraża coś podobnego w sowietach?!!!

  20. 20 michał

    Drogi Panie Amalryku,

    Dziwi mnie niezmiennie, kiedy skądinąd inteligentni ludzie mówią o „współczesnej Rosji”. Sądzę. że w przyszłości historycy dostrzegą zerwanie ciągłości historycznej w 1917 roku i zachowanie ciągłości historycznej w latach 1989-91. Rosja upadła. by nigdy się nie podnieść. Sowiety zaledwie przepoczwarzyły się. Lenin zaprzeczył wszystkiemu, co rosyjskie, Jelcyn podtrzymał wszystko, co sowieckie.

    Argumenty za ciągłością wahają się od Kucharzewskiego „nic, tylko Rosja”, odwieczna Rosja, rabstwo, mongolskie dziedzictwo itd., do zwykłego lenistwa: wszyscy nazywają to Rosją, więc dla uproszczenia powiedzmy: Rosja. Takiego argumentu użył tu, o ile się nie mylę, JR Nyquist.

    Czy zabawnym odpowiednikiem takiego myślenia nie byłoby nazywanie barbarzyńskich królestw powstałych na gruzach imperium rzymskiego – Cesarstwem Rzymskim? W końcu, Odoaker zachował rzymski senat, więc dlaczego nie utrzymywać, że zachował ciągłość państwową?

    Nikt przy zdrowych zmysłach tak nie powie, ponieważ zmieniła się natura państwa. I nie inczej było w nieszczęsnym roku 1917. Wszystko, co nastąpiło, było zaprzeczeniem, a nie kontynuacją.

  21. 21 amalryk

    Panie Michale!

    Furda Odoaker, furda senat, wszak Moskwa to trzeci Rzym! Więc ten kurdupel o kaczym chodzie, kiwający się pokracznie po ogromnych komnatach Kremla to Cezar ! Toż to katechon! (Ba co się dziwić skoro Bolek, gdzieś tam na podsłuchanych taśmach bezpieki, pono wywodził swój ród od Walensa.)

    To jest jakiś dom wariatów!

    Wracając do „inteligencji” zawsze warto zacytować Szpota”:

    „(…)Tak się historii koło kręci,
    że najpierw są inteligenci,
    co mają szczytne ideały
    i przeobrazić świat chcą cały.
    Miłością płonąc do abstraktów,
    najbardziej nienawidzą faktów,
    fakty teoriom bowiem przeczą,
    a to jest karygodną rzeczą.(…)

    Kiedy łaknący krwi mądrala
    zaczyna cały świat rozwalać,
    aby na gruzach tego świata
    urzeczywistnić sen wariata,
    gdy absolutnej chcąc równości,
    wszystkim dokoła łamie kości
    i nas pod straszne jarzmo wtłacza,
    by zniszczyć instynkt posiadacza,
    to jego wierni pretorianie
    mają odmienne nieco zdanie
    o swojej przyszłej perspektywie —
    czemu się zresztą trudno dziwić.

    Brudną i mokrą swą robotą
    przecież parają się nie po to,
    by takie odnieść stąd korzyści,
    że obłąkańczy sen się ziści(…)”

  22. 22 michał

    Cha, Cha! Znakomite. A ja pochodzę od Adama i Ewy, zresztą, tak dokładnie nie pamiętam, to zależy od koniunktury.

    Obłąkańczy sen się ziszcza, ale nie widzę żadnych dla inteligencji korzyści, kiedy już się ziści…

  23. 23 Przemek

    Panie Michale,

    cykl naprawdę, moim skromnym zdaniem, bardzo dobry. Z komentarzy chciałbym podkreślić zdanie Pana Tomasza „„Policyjności” państwa – jak sądzę – nie da się w żaden sposób mierzyć ilością wydanych czy wykonanych wyroków śmierci czy ilością funkcjonariuszy na etatach. Policyjność to raczej inwigilacja, nadzór, kontrola nad różnymi sferami życia, sieć informatorów.” Zgadzam się, bardzo mądrze napisane.

    Jedna wątpliwość co do Pana komentarzy, najpierw pisze Pan o warstwie społecznej „Z drugiej strony, jest znakomitym przykładem pewnej formacji intelektualnej, która doprowadziła do rewolucji, równając ścieżki dla nadchodzącej bolszewii, brukując drogę do piekła swymi najlepszymi intencjami. Stworzyła ona całą warstwę społeczną, którą za Polską i Rosją, cały świat nazywa dziś „inteligencją”. I ta właśnie warstwa stała się z czasem ostoją bolszewizmu i pozostaje do naszych czasów narzędziem i motorem sowietyzacji.” aby zaraz potem inteligencję zauważyć i jak odczułem docenić, choć z przyganą, „Dziwi mnie niezmiennie, kiedy skądinąd inteligentni ludzie mówią o „współczesnej Rosji”.

    No i myślę, że warto przytoczyć w całości, to trochę zmienia, (choć tu nie mam pewności, były chyba różne wersje czy z rymem wersyjności):

    Tak się historii koło kręci,
    że najpierw są inteligenci,
    co mają szczytne ideały
    i przeobrazić świat chcą cały.
    Miłością płonąc do abstraktów,
    najbardziej nienawidzą faktów,
    fakty teoriom bowiem przeczą,
    a to jest karygodną rzeczą.

    Kochają Ludzkość i Człowieka,
    ale człowieka przez „C” duże —
    ideę, która buja w chmurze;
    toteż ich żywy człowiek wścieka,
    gdyż będąc tej idei cieniem,
    zarazem jest jej wypaczeniem —
    empiria bowiem bardzo brudzi
    teoretycznych, czystych ludzi.
    W świecie im nie podoba to się,
    że wciąż pogrąża się w chaosie
    i że nie rządzi nim Zasada,
    którą u podstaw się zakłada.
    Wielkim nieszczęściem jest ludzkości,
    że ma sąd błędny o wolności,
    bo stąd się zło największe bierze,
    że nie żyjemy w falansterze,
    lecz każdy pragnie w pojedynkę
    zdobyć dla siebie szczęścia krzynkę.
    Oburzające to dążenie
    gmatwa historii bieg szalenie
    i zwodząc ludzkość na manowce,
    uniemożliwia wszelki postęp.
    Wokół się dzieją potworności,
    szaleją dzikie namiętności,
    egoizm oraz zysku żądza
    straszliwe orgie w krąg urządza,
    odczłowieczona zaś jednostka
    o wspólne dobro się nie troska
    i w walce jednostkowych racji
    ulega całkiem alienacji.

    Ludzkość to całość, jak wiadomo,
    a nie zaś zbiór, gdzie byle homo
    może na własną rękę rościć
    sobie pretensje do wolności.
    Za filozofa idąc radą,
    nareszcie sobie to uświadom,
    że Wolność właśnie tkwi w przymusie
    i z entuzjazmem, poddaj mu się.
    By mogła zapanować Równość,
    trzeba wpierw wdeptać wszystkich w gówno;
    by człowiek był człowieka bratem,
    trzeba go wpierw przećwiczyć batem;
    wszystko mu także się odbierze,
    by mógł własnością gardzić szczerze.
    Ubranko w paski, taczka, kilof
    niezwykle życie ci umilą,
    a gdy już znajdziesz się za drutem,
    opuści troska cię i smutek
    i radość w sercu twym zagości,
    żeś do Królestwa wszedł Wolności,
    gdzie wreszcie będziesz żył godziwie,
    tyrając w twórczym kolektywie.

    Tak sobie owi mędrcy mili
    wszystko przepięknie wymyślili.
    Lecz człowiek marną jest istotą
    i zamiast poddać się z ochotą
    ich światłym i zbawiennym rządom,
    hołduje starym wciąż przesądom,
    że zaś zepsuty jest do gruntu,
    ucieka nawet się do buntu.
    By można było ludzkość zbawić,
    trzeba się najpierw z nią rozprawić,
    bo tylko z morza krwi i męczarń
    zrodzi się przecudowna tęcza.
    Zatem do dzieła! Lecz niestety!
    Ci bezlitośni myśliciele
    tylko w teorii poczynają
    sobie tak dzielnie i tak śmiele.
    Bo chociaż zabijanie ludzi
    niezwykły w nich entuzjazm budzi,
    sami są tacy jak de Sade,
    co ksiąg swych własnych nie szedł śladem,
    ale ponurym był idiotą,
    co piękne róże rzucał w błoto.
    Zanim więc wielką rzeź rozpoczną,
    wprzód gwardię muszą mieć przyboczną,
    która ich krwawe fanaberie
    będzie wcielała w życie serio.
    W trzasku gilotyn, w salwy huku
    ideał sięga wreszcie bruku.

    Muzyki miłej tak dla ucha
    w swym gabinecie mędrzec słucha
    i dumny, że dokonał cudu,
    myśli o gwardii: to kwiat ludu!
    Prawdziwi to idealiści,
    bo nie dla własnej swej korzyści,
    lecz dla przyszłego szczęścia świata
    spełniają szczytną misję kata!

    Tak myśląc, błąd popełnia gruby,
    zalążek swojej przyszłej zguby.
    Kto w szpony dostał się hipostaz,
    rzeczywistości już nie sprosta,
    bo spoza gęstej mgły abstraktów
    najprostszych już nie widzi faktów;
    nie jest więc rzeczą nadzwyczajną,
    że za kwiat cudny bierze łajno.
    A łajno śmierdzi, łajno rośnie,
    w terroru przecudownej wiośnie,
    aż w końcu staje się potęgą
    i coraz wyżej pragnie sięgnąć.

    Kiedy łaknący krwi mądrala
    zaczyna cały świat rozwalać,
    aby na gruzach tego świata
    urzeczywistnić sen wariata,
    gdy absolutnej chcąc równości,
    wszystkim dokoła łamie kości
    i nas pod straszne jarzmo wtłacza,
    by zniszczyć instynkt posiadacza,
    to jego wierni pretorianie
    mają odmienne nieco zdanie
    o swojej przyszłej perspektywie —
    czemu się zresztą trudno dziwić.

    Brudną i mokrą swą robotą
    przecież parają się nie po to,
    by takie odnieść stąd korzyści,
    że obłąkańczy sen się ziści
    i że im także głowy utną
    bowiem ten sen się kończy smutno.
    Przeciwnie — oni happy endu
    pragną, więc boją się obłędu.
    Kiedy zwycięskie toczą boje
    ze straszną reakcyjną hydrą,
    to chcą mieć pewność, że na zawsze
    zdobędą to, co hydrze wydrą.
    Fanatyzm lśniący w wodza oku
    straszliwy budzi w nich niepokój,
    asceza zaś napawa trwogą,
    że im zdobycze zabrać mogą.
    I tak się oto kończy sojusz
    teoretyka z lumpem, bo już,
    gdy każdy własną chce iść drogą,
    powstaje problem: Kto tu kogo?
    O, Rewolucjo w Permanencji —
    tyś mrzonką jest inteligencji,
    a ten twój cały krwawy przerób
    daje rezultat równy zeru!

  24. 24 michał

    Drogi Panie Przemku,

    Dziękuję za miłe słowa, ale chyba Pana nie rozumiem. Inteligencja jest terminem na określenie warstwy społecznej (niekiedy nazywa się ją klasą, co jest w moim przekonaniu błędne) w najszerszym sensie „wykształconej”. Jest to jedno z niliecznych polskich słów przejętych przez większość języków europejskich, np. angielski, choć jak się wydaje, prawdziwą karierę zrobił ten termin dopiero wychodząc z Rosji.

    W XIX wiecznej Polsce, inteligencja składała się w ogromnej większości z wydziedziczonej szlachty, byli to ziemianie bez ziemi. Z czasem dołączyli do inteligencji, nieliczni w Polsce, mieszczanie. Można więc było należeć do warstwy inteligenckiej, wywodząc się z klasy szlacheckiej lub mieszczańskiej. W innych krajach, gdzie mieszczaństwo było o wiele silniejsze niż w Polsce i Rosji, inteligencję dominowała burżuazja, a inteligenci wywodzili się często także z klasy chłopskiej.

    Kiedy mówiliśmy więc powyżej o „inteligencji jako ostoi bolszewizmu”, to mieliśmy właśnie tę warstwę różnoklasową na myśli. Tymczasem później napisałem po prostu, że inteligentni ludzie czasami bredzą coś o „Rosji”. To nie ma nic wspólnego z ich przynależnością społeczną (nawiasem dodam, że nie znoszę tych wszystkich socjologicznych klasyfikacji, choć niekiedy są przydatne w dyskusji, bo socjologia mówi o bytach nie istniejących), a wyłącznie z inteligencją interlokutora. Inteligencja jako warstwa społeczna wyróżnia się wykształceniem, a inteligencja jako cecha rozumności, nieuchwytna cecha umysłu, jest zupełnie niezależna od wykształcenia. Ludzie pozbawieni wykształcenia bywają o wiele bardziej inteligentni – a także mądrzejsi! – od wykształconego durnia.

    Dziękuję za pełen cytat, ale nie sądzę doprawdy, by zmieniał wymowę, którą sugerował p. Amalryk. Jakiemu fragmentowi powyższego cytatu przydaje Pan tak zasadniczej wartości?

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.