Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Gdy nacjonalistyczne wzajemne zacietrzewienia doszły do punktu wrzenia, słyszałem wielokrotnie: Teraz musisz rozstrzygnąć, czy chcesz zostać Polakiem, Litwinem, czy Białorusinem?! – Kto mi każe? – Dobro narodu, nacji, które od tej chwili staje się najwyższym nakazem! – Czy jest ono też wyższe ponad miłość do własnej ziemi, własnego pejzażu? A przypomnijmy, że pejzaże Wielkiego Księstwa Litewskiego były właśnie najpiękniejsze w bogactwie ich różnorodności.

Józef Mackiewicz odmawiał akceptacji rozdarcia jego ojczyzny.  Ku jego własnemu zdziwieniu, takie stanowisko stawiało go „na linii ognia” ze strony tych, którzy uzurpowali sobie prawo do wyrażania jedynie słusznej opinii.  Zależnie od punktu widzenia oskarżycieli, znalazł się poza nawiasem polskiego życia, jako „zdrajca sprawy narodowej” – dla przykładu: „wszelka działalność rozbijająca jedność narodową jest w tej chwili działalnością zdradziecką”, jak to pięknie określili oficerowie polscy internowani w Połądze – albo jako wróg postępu i „niepoprawny romantyk zamierzchłych czasów”.  Nie bał się oskarżeń o „romantyczną utopię”; wskazywał, iż „klasyczny przykład Szwajcarii, w której współżycie trzech narodów na równych prawach nie jest utopią, a raczej wzorem wzorowego państwa, dowodzi, że nie natura ludzka stoi tu na przeszkodzie”.

Odłóżmy więc Utopię tam, gdzie przynależy, czyli do mapy ludzkich idej, intelektualnie płodnych i fascynujących, choć tak odległych od realiów ludzkiej natury, a przemieniających się w senny koszmar przy najbardziej niewinnej próbie ich realizacji.  Natomiast Wielkie Księstwo pozostawmy wśród chwalebnych przykładów realnego współżycia narodów; współżycia, które nigdy nie było sielanką ani mityczną Arkadią, a mimo to, jaka szkoda, że padło ofiarą rozszalałych nacjonalizmów, zanim pogrzebała je bolszewicka zaraza.

Doszliśmy w naszych rozważaniach do punktu przełomowego.  Piękne życie zakończyło się dla Nadberezyńców wraz z przyjściem bolszewików i przypieczętowane zostało zdradą ryską, ale dla reszty Polski trwało jeszcze prawie dwie dekady, aż do września 1939 roku.

Lato było piękne tego roku

Burze wojenne, przemiany społeczne i polityczne nie naruszają właściwej treści człowieka-autochtona, bo opiera się na prawach tej ziemi i odwiecznej tradycji.  Wszystko co przychodzi z zewnątrz jest tylko nikłą warstewką nie naruszającą właściwej głębi.  Perkowicze i ludzie perkowiccy są tego najlepszym dowodem.

Orka, siew, żniwa, odwieczny rytm życia.  Rzucano w ziemię „ziarno Boże” – Boże, mimo że należało do „pana” czyli właściciela majątku.  W następnym roku weźmie się z tych pierwszych zagonów ziarno siewne, by upiec czarny żytni chleb.  W dworze perkowickim mieszkał Profesor, historyk i lingwista, wykładający w dwóch gimnazjach w Brześciu.  Gdy podczas Wielkiej Wojny wysiedlono ludność okolicznych wiosek nad Don, Profesor został na miejscu i bronił, jak mógł, miejscowego cmentarza, bo „kult dla umarłych był tu głęboko zakorzeniony, a mogiłki świętą rzeczą”.  Kiedy Niemcy wycięli drzewa cmentarne, to oficer odpowiedzialny za tę desakralizację został skrytobójczo zamordowany na gościńcu „jako widomy znak kary za złamanie odwiecznych tradycji”.  Po wojnie udało się Profesorowi sprowadzić amerykańską misję na Polesie, z nowoczesnym sprzętem rolnym i siewnym ziarnem.  We wrześniu 39 bolszewicy otoczyli dwór, spędzili na dziedziniec okoliczną ludność, wyprowadzili Profesora na ganek i zachęcali ludzi do wymierzenia sprawiedliwości gnębicielowi.  W odpowiedzi usłyszeli, że Poleszucy nie dadzą pokrzywdzić pana.  Enkawudziści sami więc spalili na dziedzińcu ogromną bibliotekę perkowicką, a starego Profesora wywieźli i przepadł bez wieści.  Historia milczy o tym, jak potraktowano chłopów perkowickich za ich brak świadomości społecznej i politycznego wyrobienia.

Opisuje to Franciszek Wysłouch w opowiadaniu pt. „Profesor”, ale nie wspomina nigdzie, że majątek Perkowicze należał do niego, a stary Profesor, to jego ojciec, Antoni Wysłouch. –

Siedmioletni chłopiec spędził wakacje w okolicach Rejowca i tam zastała go wojna.  Wraz z matką i siostrą przedzierali się w wojennym chaosie na wschód, do domu – do Pińska.  Kiedy po kilku tygodniach wędrówki dotarli do mostu na Pinie, powitały ich groźne warty matrosów z czerwonymi gwiazdami na czapkach.  W szkole uczono ich rosyjskiego z Woprosow leninizma, pióra mało znanego literata, Josifa Wissarjonowicza Stalina.  Coś przerażającego wisiało w powietrzu, ciężkie napięcie dominowało życie.  Bliskie, swojskie miasto stało się polem minowym.  „Baliśmy się wziąć głębszy oddech, by nie spowodować wybuchu.”  Tak widział niespodziewany koniec lata w zetknięciu z bolszewią, siedmioletni wówczas, Ryszard Kapuściński. –

Spośród bardów Wielkiego Xięstwa przed potopem bolszewickim, Józef Mackiewicz najwyżej cenił Juliusza Margolina.

Margolin oddychał tym samym powietrzem, ale pisał nie z myśliwskiego, ani z ziemiańsko-szlacheckiego, ani z chłopskiego, tylko z miasteczkowo-żydowskiego punktu widzenia.  Nie wiem, może właśnie ten brak poprzedzającej konwencji wytworzył nowy kąt, pod którym Prypeć i wszystkie jej wody, dopływy i rozlewiska odbiły się jakby nowym połyskiem.

W swej Podróży do krainy zeków, Margolin mimochodem daje metaforę popadnięcia w szpony władzy rad: pędzące auto nagle zatrzymuje się w szczerym polu przed szlabanem.  Nic się nie dzieje, żaden pociąg nie przejeżdża, ale życie się zatrzymało i świat wokół zamarł w napiętym oczekiwaniu.  Nie ma żadnej instancji, do której można się odwołać.  Szlaban, i basta.  Stać i czekać.  To jest prawdziwie kafkowski obraz – nie będzie żadnych wyjaśnień, ani dociekań, pytania są nie na miejscu.  Nieprzenikniony, bezduszny i wrogi aparat zapanował.  Życie się skończyło, odtąd jesteś niczym.  Po długim czasie, nadjeżdża pociąg, ale szlaban się nie podnosi – oczekujący zostają załadowani do wagonów i wywiezieni.  Margolin spędził pięć lat w gułagu. –

Młody amerykański ksiądz, Walter Ciszek SI, pracował w kwitnącej unickiej misji w Albertynie, gdy krasnoarmiejcy wkroczyli 17 września.  Prędko uświadomił sobie, że normalne życie raptownie się skończyło.  Młody Amerykanin, wśród ruskich i polskich chłopów, odprawiał Msze, chrzcił dzieci, dawał śluby i udzielał ostatniego namaszczenia, ale nagle wszystko uległo zmianie.  Pisał po latach:

Trudno opisać odczucie, że w jednej chwili wszystko uległo zmianie i nic nie będzie już takie samo, jak było; że jutro nie będzie takie jak wczoraj; że drzewa, trawa, powietrze i światło dzienne, są zmienione, bo świat się zmienił.

Jezuicka misja, która rozkwitała w Albertynie od dziesięciu lat, została zniszczona w ciągu paru tygodni, a ojciec Ciszek spędził 23 lata w sowieckich więzieniach i łagrach. –

Uderzając na Polskę, Hitler uderzył w najsilniejsze ogniwo kordonu, chroniącego świat przed sowiecką zarazą, a tym samym „otworzył bramy bolszewizmu do Europy”.  Pisząc o książce Iriny Saburowej, Miasto straconych okrętów, Mackiewicz przytacza słowa Rosjanki:

„Zbliża się koniec” grzmiały armaty.
„Życie się kończy, kończy, kończy” terkotały karabiny maszynowe w odpowiedzi.
Nagle przyszło wszystko: zamieszanie, głupota, bezradność, strach, oburzenie, przerażenie, panika, nadzieja, pośpiech… Byle prędzej do domu, do własnego mieszkania, do rodziny. Mój Boże, kto wie, co jeszcze może nastąpić! – Jakby dach we własnym domu dawał ochronę i bezpieczeństwo. Jakby ognisko domowe wbudowane było w trwałe fundamenty, a nie jedynie zamkiem powietrznym, zamkiem z dymu, który wydobywając się z komina rwany był w strzępy pod naporem jesiennego wiatru.
Życie się skończyło. Rozpoczynała się historia. Szczęśliwe narody nie mają historii. Szczęśliwi ludzie nie posiadają jej również.
Ach, szczęście…
„To koniec!” szczekały armaty pod Warszawą.

Saburowa mieszkała w Rydze, znała dobrze straszne konsekwencje bolszewickiego przewrotu, doznała już pierwszego końca lata, a mimo to mogła żyć prawie normalnym życiem w Łotewskiej Republice.

Przypomnijmy sobie stan faktyczny: nie brakło, podobnie jak w Polsce, tarć, zadrażnień, wzajemnych, czasem niesłusznych, ale czasem słusznych, pretensji i żalów. Życie wszelako szło swoją koleją. Było to życie normalne. To znaczy nie pozbawione trosk i uciech osobistych, bo gdzież ich nie ma! Nawet przy politycznych skrępowaniach narodowościowych, życie wolnych – ludzi.

I to normalne życie zatrzymało się nagle i bezpowrotnie, zesztywniało, zmrożone lodowatym podmuchem. –

Po zdradzie ryskiej, Henryk Józewski osiadł na Wołyniu, jako osadnik i właściciel ziemski, malował i śledził z zainteresowaniem europejską awangardę.  Zajmował się filozofią.  Potem był szpiegiem i wojewodą, bliskim współpracownikiem Piłsudskiego.  Jego koncepcja wielowyznaniowej Polski upadła jeszcze przed wrześniem 1939, ale nie poddał się.  Pod okupacją niemiecką zakonspirował się i pozostał w Podziemiu, aż przyszło bolszewickie „wyzwolenie”, które z taką radością witała jego przyjaciółka, Maria Dąbrowska – ale on nadal tkwił w podziemiu.  Aresztowała go ubecja dopiero na kilka dni przed śmiercią Stalina.

To wszystko, co czyniło kulturę wschodniej Europy cenną w oczach Józewskiego i godną obrony przed komunizmem, zostało doszczętnie zniszczone za jego życia: współżycie różnych wyznań – chciałoby się powiedzieć „wyznań i narodowości”, ale to właśnie nie byłaby prawda, ponieważ narodowość była dla ludzi zamieszkujących WXL kwestią wyboru – intymność życia na wsi, w polskich majątkach pozostałych na Wołyniu i Podolu, piękno krajobrazu, możliwość prowadzenia głębokiego, intelektualnego i artystycznego życia w małych oazach kultury, z dala od wielkich miast, wszystko to sczezło pod butami krasnoarmiejców.  Dobrze znamy ten świat z literatury – jest to świat Czechowa i Tołstoja, Gonczarowa i Turgieniewa – lecz także silva rerum polskiego dworku kresowego.  Józewski był politykiem i szpiegiem, ale zamykał się w klasztorze, by medytować i malować.  Postawa polityczna ludzi jego kręgu wywodziła się z doświadczenia i refleksji, a nie z ideologii; była afirmacją pewnego typu indywidualizmu, a nie apriorycznym i dogmatycznym odrzuceniem jego przeciwieństwa, czyli czysto ideologicznego obrazu człowieka. –

Pensjonat nad Wilią

Życie wolnych ludzi się skończyło.  Wolni ginęli, rozstrzeliwani, zamęczani, łapani jak psy i wywożeni, ginęli w więzieniach gestapo i gpu, w gettach i transportach, w gułagu i w konclagrach, ukrywając się w lasach lub w lochach, przepadali bez wieści, ginęli na frontach albo zabici przez przypadkowego sołdata.  Pewien szczególny wyjątek stanowili mieszkańcy polskiego Wilna, oddanego państwu litewskiemu na mocy dziwnego układu ze Stalinem, narzucającego Litwie bazy sowieckie.  Tradycje państwa „Obojga Narodów” już nie istniały, zdeptane przez 20 lat czubienia się i handryczenia z obu stron, wzajemnych niechęci, urazów i scysji podsycanych przez czupurne nacjonalizmy.  We wrześniu 1939 Litwini zachowali neutralność, ale gościnnie przyjęli uciekinierów z Polski i nie wyprosili polskiego posła z Kowna, w odróżnieniu od ich bałtyckich sąsiadów.

Barbara Toporska i Józef Mackiewicz znaleźli się w tej osobliwej oazie, jaką stanowiło Wilno wewnątrz litewskiego państwa.  Mieszkańcy oazy byli pozbawieni złudzeń – lato skończyło się nieodwołalnie.  Ale tymczasowo mieszkali w wygodnym pensjonacie, gdzie można było nadal snuć plany na przyszłość, kochać, tańczyć, plotkować i knować.  Mackiewicz pisał:

W październiku 1939 Polskę przesłaniają dymy pogorzelisk i gruzów. Całe jej terytorium rozdarte zostało przez dwóch straszliwych wrogów. W takiej sytuacji wkroczenie Litwinów do Wilna stanowiło ulgę. Narzucały się słowa: „Chwała Bogu, żeście przyszli na zmianę bolszewików!”

Takie stanowisko zostało odrzucone przez większość Polaków, choćby przez wspomnianych wyżej oficerów internowanych w Połądze, ale polska opinia była niczym, wobec litewskiej władzy.  Podobnie jak w niezwykłym odcinku Kabaretu starszych panów – o czym była mowa w części I – nieprzyjazny portier rościł sobie pretensje do regulowania życia ludzi, którzy pozostając na miejscu, stali się nagle „obcokrajowcami”, toteż oaza prędko zatraciła cechy cichego pensjonatu, a stała się złowróżbnym miejscem izolacji.  I tak, mimo że mieszkańcy Wilna „odetchnęli po widmie nędzy sowieckiej” w bogatej Litwie, ich życie staczało się po równi pochyłej.

Już wcześniej, II Rzeczpospolita miała status pensjonatu dla wygnanych Mińczuków i uciekinierów z Ukrainy, dla Michała Pawlikowskiego i Mariana Zdziechowskiego, dla tych wszystkich, którzy utracili swą ojcowiznę, może z wyjątkiem Melchiora Wańkowicza.  Polska była nadzwyczaj nieprzychylna wygnańcom zza granicy ryskiej.  Florian Czarnyszewicz wyemigrował do Argentyny już w 1924, Woyniłłowicz umarł wyzuty i rozgoryczony, jaką więc miał szansę nikomu nieznany Jan Kłujszo?  Ale o tym była już mowa w częściach IV i V.  Nic dziwnego, że kiedy Pawlikowski znalazł się w wileńskiej oazie, opanowała go prędko choroba spowodowana, znanym mu już od 1914 roku, „mikrobem wiania”, więc czem prędzej czmychnął z pensjonatu, najpierw do Szwecji, stamtąd do Anglii, Nowego Jorku, Kalifornii, by umrzeć na Hawajach – dziesięć tysięcy mil od swego ukochanego Pućkowa – i tam złożyć kości.

Mackiewicz pozostał w Wilnie i, kiedy gestapo rozstrzeliwało ludzi w Palmirach, wydawał Gazetę Codzienną i publikował „strzępy powieści”: „Z tej wielkiej, przedwczorajszej…”, o Wielkiej Wojnie i odległym życiu.  Gdy enkawudziści rozpoczęli deportacje ze Lwowa, ukazało się piękne opowiadanie Mackiewicza pt. „Saniami przez białą ciszę rojstów”.  W marcu pisał o niemieckiej propagandzie w artykule „Na zgliszczach Polski”, a równocześnie w Moskwie wydano rozkaz rozstrzelania oficerów polskich w obozach jenieckich.  W kwietniu 1940, kiedy Mackiewiczowi odebrano prawo do redagowania pism na terytorium republiki litewskiej, nkwd rozpoczęło likwidację obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie.  Już wkrótce, 3 sierpnia, wcielono Litwę do rodziny wolnych republik radzieckich i fasadowy pensjonat runął.  Mackiewicz został drwalem, woźnicą, przemytnikiem, pędził bimber – i pisał.  Pisał książkę pt. Dziękujemy Stalinowi za nową radosną przyszłość.  

Co noc odnosiłem rękopis dzienny do domku dla szpaka o specjalnym otwieranym daszku.  Gdy w marcu 1941 przyleciały szpaki, musiałem przerwać pisanie.  Dokończyłem już pod okupacją niemiecką.

I tak powstało (jak to po latach określiła Barbara Toporska) „wielkie REQUIEM nie tylko dla kraju i jego mieszkańców z resztówki po Wielkim Księstwie Litewskim, ale także REQUIEM dla tych szczątków ludzkiej przyzwoitości, jakie pozostawił po sobie wiek XIX. Ów wiek najfatalniejszych filozofii i najszlachetniejszych zasad postępowania”.

Mackiewiczowie nie narzekali na ciężkie czasy – „Dziś nikt nie śmie narzekać na ciężkie czasy, bo to kiedyś się narzekało. O, wtedy był raj” – próbowali zachować te szczątki przyzwoitości i resztki normalności, podtrzymać ślady życia.  Dostrzec poezję w słowach drwala, piękno w tropie lisa w śniegu, muzykę w szeleście uschniętych liści na dębie i ostoję we wzajemnej miłości.  W czerwcu 1941 ukrywali się nad Wisińczą przed deportacją do Kazachstanu, a potem Mackiewicz zrzędził wraz z innymi:

Ot, Kodź! Leży sobie w hamaku teraz nad Nilem, pomarańcze je! Ach, dlaczego ja nie dałem się wywieźć bolszewikom! Dlaczego mnie nie deportowali!

Barbara Toporska zwróciła uwagę na inny aspekt niespodziewanego końca lata, na całkowite rozprzężenie obyczajów.

Towarzystwo szło nocą cienistą aleją, a aktoreczka zawodziła: „Chce mi się w krzaki!” „Tu nie ma krzaków” odpowiadał jej partner, wreszcie zaproponował: „Dawaj, podsadzę cię na lipę!” „Jeżeli Ela to shhobi, to się z nią ohszenię” zadeklarował tykowaty Radwan, idący z tyłu z przylepioną do siebie kochanką. Zakład wydał się bardzo dowcipny, przecięto złączone ręce.

I ożenił się!  Zasady i konwenanse, wyraźnie zaznaczone różnice klasowe, poczucie kulturowej wyższości i przekonanie o niezbywalności tradycji, wszystko to opadło jak zbędne fatałaszki.  Zewnętrzna otoczka stała się maską, a panować począł karnawałowy duch menippejski.  Karnawał reprezentuje świat na opak, prawa są zawieszone, znikają bariery, podziały, przymusy, hierarchie; stan, ranga, wiek, majątek, przestają mieć znaczenie; króluje ekscentryczna błazenada, profanacja i karnawałowy mezalians, jak w powyżej opisanym małżeństwie z pijackiego zakładu.  Wielu dostrzegło wcześniej „karnawałowy charakter rewolucji”, Toporska odkryła i ukazała plastycznie, że wojna w ogóle – a sowietyzm w stanie wojny, w szczególności – dokonuje tej menippeicznej przemiany.  Odpowiedzią na skrajność sytuacji był śmiech wobec śmierci, nieskrywana i nieposkromiona erotyka, anonimowość, niczym w karnawałowym tłumie zamaskowanych hulaków, swawola w obliczu niepojętych zasad narzucanych przez wojnę, przez obce i bezmyślnie okrutne władze.

Toporska nie była pierwszą autorką, która użyła sytuacji skrajnej, wyjątkowej, jako podstawy fabularnej swych powieści.  Nie inaczej pisał Fiodor Dostojewski, ale klasyczne dla jego struktur narracyjnych skandale i sytuacje karnawałowe, tak typowe dla jego pisarstwa, służą mu do wystawienia na próbę idej, sprowokowania słowa.  U Toporskiej ich rolą jest wypróbowanie charakteru bohaterów.  Fascynował ją świat na opak, świat wojny, rewolucji i sowietyzacji, a potem emigracji; świat, w którym niespodziewanie zakończyło się lato i miało już nigdy nie powrócić.  Taki właśnie jest świat karnawału: prawa zostają zawieszone, znikają bariery, przedziały, przymusy, hierarchie; stan, ranga, wiek, majątek, nie mają znaczenia, ale w jej wypadku, to niespodziewany koniec lata dokonał tego spustoszenia.  Godzi się w tym miejscu dodać, że poetyka Kabaretu starszych panów jest z gruntu menippeiczna.

Według Bachtina, klasyczny dla menippei jest trójpodział karnawału: na ziemi, na Olimpie i w piekle.  Ten sam podział znajdujemy u Toporskiej w postaci zupełnie odrębnych światów w jej powieściach.  Tych światów jest ściśle sześć i każdy z nich ma odrębne cechy, ale dla niniejszych rozważań istotny jest pierwotny trójpodział: Polska przedwojenna, wojna, emigracja.  Jak w klasycznej menippei, bohaterowie poruszają się między tymi światami tylko „cudem”, np. dzięki ucieczce, przez niespodziewany ratunek, przez przypadek, ale także dzięki wspomnieniu lub marzeniu, dzięki proustowskim drobiazgom lub nagłej konfrontacji.  Jest zupełnie oczywiste, że piekłem jest w tej triadzie czas wojny, ale rola i pozycja Olimpu i ziemi jest zmienna.  Zależnie od punktu widzenia bohaterów, ziemią jest teraźniejszość, a Olimpem może być przeszłość widziana poprzez pryzmat wojny lub przyszłość, np. Włochy dla Tesy w Ajonie.  Innymi słowy, Olimp jest zawsze tam, gdzie nas nie ma, choć i tu bywają wyjątki.

Hotel Bristol. Może Paryż, może Londyn, może Nizza. To są słowa, które zresztą nie znaczą dla niej nic. Mniej niż „zeszłoroczny śnieg” wobec letniego poranka – błękitnie, perłowo, szaro, ulice prawie puste, drewniaki stukają, na lewo św. Kazimierz, na prawo św. Teresa. I żaden Hotel Bristol nie przesłania fruwających w słońcu barokowych linii i posiwiałych fasad czynszowych kamienic z witrynami sklepów zabitych na głucho deskami, ani złocistej kurzawy poranka migocącej zakosami w tunelach zaułków, ani okupacyjnego wyniszczenia, ziejącego z każdego wnętrza bramy, z każdego nie zasłoniętego firanką okna. Nie do marzeń w tej chwili Rozalii śladami kolorowych nalepek!

Bohaterka Martwego zwierciadła siedzi na ścieżce, przy trupie zamordowanego męża i ten obraz „nałożony niczym zarysowana bibułka na obraz innej drogi, po której kłusuje para koni,” a w bryczce siedzi jej mąż i Marylka, jej przyjaciółka i rywalka.

Droga wije się wśród pól i lasów, które rozchodzą się przed nimi, uciekają aż za horyzont, i znowu wychodzą im naprzeciw wysokopienną sosną i jasnym drżeniem brzózek; albo na przemian Rozalia widzi tę drogę jakby z niskiego lotu i patrząc wstecz, jakby unosiła się przed kłusującą parą kasztanków: gwiazdki na czole, nerwowe podrzucanie łbami, a z tyłu biały kapelusz Marylki i srebrna sylwetka Jana.

Piekło wojny jest tu zaledwie zarysowaną bibułką wobec olimpijskiej rzeczywistości świata, który nie obrócił się jeszcze na opak.  Anisia, jedna z bohaterek Sióstr, tłumaczy swemu mężowi, który nie przeżył wojny w Polsce, że „staroświecki strach przed skandalem” przestał działać pod okupacją.  Druzgocące było nie fizyczne zagrożenie, ale „zerwanie z wszelką ciągłością porządku społecznego”.  Pękały szwy, a rzeczywistość pruła się jak podarta szmata.

Pękało, opadało wszystko, co trzymało się na tradycji, na towarzyskim „wypada-nie wypada”.

Ale menippeiczne elementy w powieściopisarstwie Toporskiej zasługują na osobne studium.  Tymczasem pozwolę sobie zauważyć, że przejście wytwornych Polaków przez conradowskie jądro ciemności, pozostawiło po sobie ślad, który nie przestanie zadziwiać Mackiewicza po wojnie.  Ich zasady okazały się szmatkami, które opadły przy pierwszym potrząśnięciu.

________

* poprzednie części cyklu można znaleźć tu: https://wydawnictwopodziemne.com/category/cykle/niespodziewany-koniec-lata/



Prześlij znajomemu

0 Komentarz(e/y) do “„Niespodziewany koniec lata” część VIII „To już koniec” *”

  1. Brak Komentarzy

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.