My Lai i Gaza czyli list Wragi raz jeszcze
4 komentarzy Published 31 października 2024    |
Przed kilku tygodniami Sonia Bellechasse przypomniała interesujący fragment z sążnistego listu Ryszarda Wragi do Józefa Mackiewicza [List 118, Józef Mackiewicz, Dzieła, tom 36]. Sonia pisała, że największe wrażenie wywarł na niej opis Wyprawy Kijowskiej. Wraga formułuje, jej zdaniem, rewolucyjną tezę, iż „zajazdy na Wołyniu… rzezie pod Tulczynem” (które widział na własne oczy) są wielką plamą w stosunkach polsko -ukraińskich i, wedle Wragi, „Piłsudski doznał szoku, gdy dowiedział się o zbrodniach wojennych popełnionych przez polskich żołnierzy na Ukrainie i dlatego zaniechał swoich ambitnych planów konfederacyjnych…”
Ten fragment listu Wragi wydaje mi się zaiste wart uwagi, a nie zająłem się nim wcześniej tylko dlatego, że żadną miarą nie komponował mi się w poprzednim artykule https://wydawnictwopodziemne.com/2024/08/10/kto-dwojka-wojuje-od-dwojki-ginie/ . A jednak jego konotacje są chyba znacznie szersze, niż to wskazała Sonia.
Co zatem powiedział Wraga? Warto przytoczyć jego słowa in extenso.
Pochód na Kijów – to była tragedia, tragedia nie tylko dla Piłsudskiego, ale nawet dla takiego smarkacza, wówczas podchorążego jakim ja byłem. Co można było zrobić z narodem który lazł na Ukrainę by rabować, palić i niszczyć. Mój kuzyn – płk Oksza-Orzechowski (późniejszy z-ca gen. Rozwadowskiego), dca brygady kawalerii wypożyczył sobie pułk ułanów by „ściągnąć kontrybucję” w majątkach swojej matki. Wiktor Stokalski – dowódca pułku ułanów – otoczył wieś Pirogowce i zburzył ją ogniem trzycalówek wraz z dziećmi, kobietami i wszystkim. A „zajazdy” na Wołyniu. A rzezie pod Tulczynem. Panie – ja to wszystko widziałem na własne oczy. A gdy przez parę tygodni byłem oficerem ordynansowym przy Sławku (szef misji wojsk. przy Petlurze) ileż to skarg przysyłał nam Sztab Ukraiński na „sojuszników polskich”. Kogoż to witał Trąmpczyński przed kościołem Trzech Krzyży jak nie „zdobywcę Kijowa dla chwały polskiej”?
To jest twarda, jednoznaczna, trafna i przekonująca krytyka polskiego triumfalizmu, który raczej nie szedł ręka w rękę z planami federacyjnymi. Albo szło się na Kijów dla chwały polskiego oręża, albo za wolność waszą i naszą. W ramach federacji Polski-Litwy-Białorusi-Ukrainy należało budować sojusze na najniższym poziomie, a nie bombardować wioski. Trzeba było przyciągać do siebie niechętnych, tak jak to czyniła w dawnych czasach Najjaśniejsza Rzeczpospolita (choć nie na Ukrainie, gdzie się splamiła swym stosunkiem do Kozaków, którym odmówiono statusu szlacheckiego). Niestety, Polska Piłsudskiego i Dmowskiego nie była atrakcyjna dla bratnich narodów. Rzeczpospolita, w której hasło „Polak-katolik” zastąpiło wzniosłe zawołanie „Bóg-honor-ojczyzna”, nie była w stanie wabić i czarować mieszkańców ziem między Dnieprem a Bugiem, bo to już nie mogła być ich pospolita rzecz. Ta nowa rzecz pospolita należeć już miała tylko do Polaków-katolików, wiwatujących przed kościołem Trzech Krzyży. Kolejnych dwadzieścia lat Międzywojnia potwierdziło te obawy i przypuszczenia.
Ale brnijmy dalej. W przypisie redaktorki o Wiktorze Dzierżykraj-Stokalskim czytamy wyjątki z jego własnych wspomnień o tych samych wydarzeniach:
Po demobilizacji [III Korpusu Wschodniego 18 lipca 1918], niezwłocznie po powrocie w strony rodzinne, przystąpiłem do zorganizowania szwadronu wyłącznie z pewnych jednostek-Polaków, który to szwadron trzymałem w pow. Płoskirowskim w ukryciu aż do wyjścia okupantów. Szwadron ten w okresie zupełnego bezkrólewia bronił życia i mienia ludności polskiej. Po kolejnych zmianach najść Ukraińców, bolszewików i biało gwardzistów (koniec r. 1919-go) szwadron mój powołany do życia z pomocą uczącej się młodzieży m. Płoskirowa dał mi możność ogłosić siebie władzą w Płoskirowie i terroryzując okoliczne wsie zupełnie zbolszewiczałe, powstrzymać zamierzoną rzeź i grabież miasta, w którym schroniły się rozbitki obywatelstwa polskiego. Na tym stanowisku wytrwałem do nadejścia pierwszych oddziałów do Płoskirowa WP Marszałka Józefa Piłsudskiego.
W broszurze Dzieje jednej partyzantki z lat 1917-1920, Stokalski pisał (przytaczam za tymże przypisem autorstwa Niny Karsov):
…we wsi Rostowce, chłopi zabili jednego naszego żołnierza w okropny sposób, drugiego zaś strasznie pokaleczyli, tak że tego jeszcze dnia … żołnierz ów zmarł. Natychmiast porucznik [Feliks] Jaworski wysłał szwadron celem przykładnego ukarania wsi … Szwadron okrutnie wywiązał się ze swego zadania – z dużej bardzo wsi pozostały tylko zgliszcza… Czyniono nam później zarzuty, że może zanadto ostro wymierzyliśmy karę. Niestety – było to koniecznem, najpierw dlatego, że butny chłop powitał nasz szwadron ogniem karabinowym, a po wtóre musieliśmy sterroryzować wsie, by uniknąć strasznego losu, jaki spotkał w parę miesięcy później pod miasteczkiem Niemirowem nieszczęśliwy siódmy pułk ułanów polskich, trzeciego Wschodniego korpusu, gdzie dzięki niezdecydowanemu stanowisku chłopi masowo wyrżnęli żołnierzy, a wziętych do niewoli oficerów i żołnierzy żywcem zakopywali.
(Karsov domniemywa, że Wraga pomylił wsie Rostowce i Pirogowce.)
Rzecz jasna, trudno dziś dociec ponad wszelką wątpliwość, jak się sprawy miały; czy można wszak obwiniać tylko jedną stronę, jak to czyni Wraga? Wszyscy wiemy, że prawda jest pierwszą ofiarą każdej wojny. Wiadomo jednak równie dobrze, i to z wielu źródeł, o potwornościach dokonywanych na Ukrainie w tamtych latach. Wiemy o rzeziach i pogromach – napady na dwory były na porządku dziennym. Jest wprawdzie jedną z zasad jurysprudencji, że wcześniejsze zbrodnie nie powinny służyć jako dowód winy oskarżonego, ale w tym wypadku nie jesteśmy przecież w sądzie, a po prostu rozważamy względną słuszność i prawdopodobieństwo przeciwstawnych opisów tych samych wydarzeń. W wypadku Ukrainy, mamy do czynienia z anarchicznymi tradycjami Siczy Zaporoskiej, ale może ważniejsze w historii ziem ukrainnych były nawyki i obyczaje hajdamackie, koliszczyzna, rzeź humańska i temu podobne. Polska reakcja wobec hajdamckich ekscesów była niezmiennie krwawa i brutalna, co niestety tylko przyczyniało się do ugruntowania przepaści między pańską Polską i Rusinami. W XX wieku, pomimo wielu lat pokoju, ta wiedza była nadal fundamentem postaw po obu stronach. Zachodziło tu niekiedy coś w rodzaju „odwetu, który uprzedzał zbrodnię”, gdyż los, jaki mógł spotkać polskich żołnierzy, a zwłaszcza oficerów, schwytanych przez ruskich chłopów na tych ziemiach – był przerażający. Sam Stokalski o tym mówi: „musieliśmy sterroryzować wsie, by uniknąć strasznego losu, jaki spotkał w parę miesięcy później…” i tak dalej – tak dalej toczą się stosunki polsko-ukraińskie. Nie mógł natomiast, spojrzeć w przyszłość i przewidzieć tego wszystkiego, co wiemy my; nie mógł wyobrazić sobie potworności Rzezi Wołyńskiej w dwadzieścia lat później, ani późniejszych zbrodni UPA. (Znacząco, nie ma w biogramie Stokalskiego daty śmierci, ale nie mogło być łatwo przeżyć na Ukrainie oficerowi sławnemu z pacyfikacji całej wsi.)
Wydaje mi się więc, że Wraga ma rację tylko do pewnego stopnia. Piłsudski porzucił federacyjne plany nie dlatego, że dowiedział się o wybrykach polskich oddziałów na Ukrainie, ale raczej z tego powodu, że uświadomił sobie, iż jego federacyjne wizjonerstwo miało charakter mrzonki, ponieważ zbyt mało było sił, dzielących jego wiarę w możliwość ustanowienia takiej federacji. I to po wszystkich stronach. A zatem nie tylko polski triumfalizm był winien.
Na tym właściwie mógłbym zakończyć, gdyby nie to, że cała ta historia wydaje mi się ogniskować w sobie zjawisko niezwykle znamienne i powtarzane wielokrotnie od owych czasów. Te same wydarzenia widziane w odwrotny sposób, z przeciwnych punktów widzenia; celowe nadużycie siły, by wymóc skrajną odpowiedź, która karmić będzie następnie nacjonalistyczną propagandę; rzeź, w celu wywołania rzezi, którą następnie wykorzystuje się w radykalnej ofensywie, zarówno fizycznej, tj. w ofensywie terroru, jak i propagandowej. Mamy tu więc do czynienia z klasycznym przykładem komunistycznej prowokacji. We wsi Rostowce obserwować możemy prowokację w zalążku.
*
48 batalion Viet Congu operował w okolicach, które Amerykanie przezwali „Pinkville”, bo zaznaczone były na mapach sztabowych na różowo. Ich ataki kosztowały amerykańską Charlie Company, czyli oddział pierwszego batalionu 11 brygady lekkiej piechoty, 28 rannych i zabitych. Niezwykle trudno zweryfikować naturę tych ataków – niektórzy wskazują na bestialstwo i tortury, ale być może czynią tak dla obrony własnej – co rzekłszy, aktywność VC była częścią tzw. Ofensywy Tet. Operacja ta ma do dziś mityczny status wielkiego sukcesu komunistów. Była naprawdę wyłącznie sukcesem propagandowym. 85 tysięcy żołnierzy wietnamskich uderzyło jednocześnie na wiele celów militarnych w styczniu 1968, prawie wszyscy zginęli lub zostali wzięci do niewoli. Mitem jest, że zajęli ambasadę w Sajgonie – nie zajęli. Ale jest faktem, że napędzili stracha najpotężniejszej armii na świecie i dlatego ofensywa Tet jest tak ważna – komuniści odnieśli psychologiczne zwycięstwo. Od tego momentu gra toczyła się już tylko o to, w jaki sposób Ameryka wycofa się z Wietnamu – z tarczą czy na tarczy? Już w marcu 1968 grupa generałów doradziła Johnsonowi, by szukał negocjacji.
Ale w tymże marcu, dowódcy Charlie Company mieli dosyć nękania z Pinkville i zaatakowali wioski w tej strefie. 48 batalion VC ulotnił się i zniknął w dżungli, zgodnie z wszelkimi zasadami partyzanckiej taktyki, pozostawiając za sobą cywilów, w tym wiele kobiet i dzieci. Amerykanie wiedzieli doskonale, że VC nie nosi mundurów i nie da się odróżnić od ludności cywilnej, toteż rozkaz dla żołnierzy brzmiał: „wymazać ich z powierzchni ziemi na dobre”. Było to całkowicie w zgodzie z taktyką generała Westmorlanda, z taktyką wysyłania ogromnych jednostek wojskowych do dżungli, gdzie wykrwawiały się, rzadko widując wroga. Była to taktyka o nazwie search & destroy (and count the bodies) czyli „szukaj i niszcz (i licz trupy)”, skompromitowana wcześniej przez operacje Francuzów w Wietnamie. Amerykanie rozumieli już wówczas z całą jasnością, że w walce z partyzantką należy stosować taktykę clear & hold (oczyść i utrzymaj), a mimo to trzymali się z uporem błędnych metod. Co więcej, tajne dokumenty VC (zdobyte przez Amerykanów) potwierdziły, że komuniści chcieli wciągnąć siły amerykańskie i południowo-wietnamskie w głąb dżungli i zapobiec koncentracji armii wyzwoleńczej na gęsto zaludnionym wybrzeżu.
Vietcong prezentował więc dokładnie tę samą taktykę, co Ukraińcy we wsi Rostowiec. Prowokowali uzbrojonych po zęby, dobrze wyszkolonych żołnierzy, którym testosteron zaciemniał rozum, do ataku… ale kiedy już do ataku dochodziło, to nie było ani śladu wroga. Charlie Company nie natrafiła na spodziewany opór 48 batalionu wietnamskiego. We wsi, która na mapie nazywała się My Lai-4, nikt nie miał broni, ani nie nosił munduru, ale rozkaz brzmiał (podobno): „zniszczyć wszystko, co chodzi, czołga się lub warczy”. I tak doszło do sławnej masakry w Pinkville, którą następnie polityczna poprawność przechrzciła na masakrę w My Lai.
*
Wszyscy możemy dziś obserwować tę samą prowokację niemalże na co dzień. Odbywa się to na zupełnie inną skalę. W Rostowcu torturowano i zamordowano tylko dwóch żołnierzy polskich, Charlie Company straciła tylko 28 towarzyszy. Tymczasem bandyci z Hamas wymordowali tysiąc dwieście osób, gwałcąc kobiety, znęcając się nad mordowanymi, kalecząc ciała zabitych, a na dodatek jeszcze porwali ponad 250 osób, by męczyć ich w nieskończoność. A wszystko to była rozmyślna prowokacja, bo przecież nawet Yahya Sinwar nie przypuszczał, że zniszczy Izrael, atakując młodzież, tańczącą na festiwalu muzycznym. Prowokacja obliczona była na to, żeby wywołać reakcję i móc w rezultacie wznieść okrzyk zgrozy, że zbrodniarze izraelscy dokonują masakry na niewinnej ludności Gazy.
Hamas w Gazie i Hezbollah w Libanie, odpalają rakiety z meczetów, szkół i szpitali, oczekując kontrakcji, i z góry akceptując niesłychaną ilość ofiar cywilnych, po czym domagają się pomsty, gdy budynki są zrównane z ziemią, ludność cywilna cierpi głód, a cała Gaza i przeważająca część Libanu, strącone zostają do epoki kamienia łupanego. Innymi słowy, pseudo-muzułmańscy bandyci postępują wedle tej samej recepty, co chłopi we wsi Rostowiec i Vietcong w My Lai.
Czy pozostali dziś przy życiu przywódcy Hamas mają wyrzuty sumienia, patrząc na dewastację, jaką stworzyli? Przemienienie Gazy w morze ruin jest wyłącznie ich winą, ale obarczanie przeciwnika własnymi zbrodniami jest częścią ich Metody.
*
O co właściwie chodzi w tej diabolicznej taktyce? Prowokacja obliczona jest na wywołanie odwetu, który z kolei wykorzystany ma być dla radykalizacji ludności własnej i uniemożliwienie jakiegokolwiek kompromisu w przyszłości. Poświęca się własnych ludzi dla uczynienia przyszłej walki bardziej krwawą i nieprzejednaną.
Często mówi się o obojętności na ofiary w ogóle, a w szczególności na własne ofiary, wykazywanej w takich sytuacjach najbardziej jaskrawo przez Stalina i Mao. W moim głębokim przekonaniu, jest to nieporozumienie. Mówiąc o obojętności, niechcący wybiela się tych zbrodniarzy i stawia ich w bohaterskim świetle. Bo oto, ci wielcy mężowie stanu gotowi byli rzekomo pogodzić się z ogromnymi ofiarami w ludziach po swej własnej stronie, ponieważ przyświecały im wyższe cele. Czy to będzie heglowskie „zdeptanie niewinnych kwiatuszków” na drodze postępu, czy tłuczenie jajek, by zrobić omlet, ci tytani człowieczeństwa dążyli przecież do uszczęśliwienia ludzkości, więc przelewając humanitarne (czyli krokodyle) łzy, nie mogli liczyć się z ofiarami. „I ten szczęśliwy, kto padł wśród zawodu, jeżeli poległym ciałem dał innym szczebel do sławy grodu”, jak to pięknie ujął nasz rodzimy, polski wieszcz.
W rzeczywistości nie była to wcale żadna obojętność, ale przeciwieństwo obojętności – oni pragnęli jak największych ofiar w ludziach, jak najwyższych liczb – sami gotowi byli dorzucić miliony ludzi zamordowanych w ich mrocznych kazamatach, do ofiar poniesionych przez ich własną stronę, by wyzyskać te liczby propagandowo. Ta postawa ma trzy aspekty i wszystkie są niezwykle ważne.
Przede wszystkim, ludność poddana Stalinowi, Mao, albo takim złoczyńcom jak Vietcong, Hamas lub Hezbollah, jest im zasadniczo wroga. Konsekwentnie, to nie jest ich własna ludność, poza ramami wyznaczonymi przez propagandę: despoci z chęcią nazywają ich „naszym ludem”, ale nigdy tak o nich nie myślą. Podczas wojny domowej w Chinach, młodzi, lewicowi Chińczycy, głównie studenci, uciekali do prowincji Jiangxi, pierwszej „czerwonej władzy w Chinach”, zajętej przez gangsterów Mao, zwabieni jego świętoszkowatą retoryką. Ale bardzo prędko, dogłębnie rozczarowani, próbowali się stamtąd wydostać. Jednak ci, którzy próbowali ucieczki, karani byli surowo, np. śmiercią głodową lub, jedna z ulubionych metod egzekucji wśród wczesnych maoistów, grzebani żywcem. W oczach Mao czy Yahya Sinwara, ich własna ludność jest niczym więcej niż mięsem armatnim. Im więcej ich zginie, tym lepiej, bo przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie popierał zamienienia ich miasta, ich szkół i szpitali, w platformę wypadową na sąsiednie państwo. Zastąpienie normalnej, kwitnącej przed wojną, gospodarki Południowego Wietnamu, kołchozem imienia Ho Chi-minha, nie było celem mieszkańców My Lai, podobnie, jak nie leżało w zamierzeniach mieszkańców mlekiem i miodem płynącej Doliny Bekaa, z jej winnicami i najcudowniejszymi ruinami Baalbeku, w bazę uzbrojonych po zęby perskich terrorystów z Hezbollah. Toteż ich śmierć jest najpewniej zapisana po stronie zysków w bandyckim rejestrze. Wymordowanie ludzi przy zdrowych zmysłach, zastraszenie pozostałych przy życiu i zradykalizowanie ich – wszystko to zasadnicze cele tej taktyki.
Drugi cel jest propagandowy. Wskazując na hekatombę ofiar, których łatwo można było uniknąć, oprawcy Stalina-Mao-Ho-Hamas i całej tej bolszewickiej swołoczy, zgrabnie przemieniają swą walkę w „świętą walkę ludu”, jak w niesławnej pieśni z II wojny:
Пусть ярость благородная
Вскипает, как волна, —
Идет война народная,
Священная война!
Mydlą oczy młodym janczarom, którzy nic nie wiedzą, nie znają niczego oprócz tejże propagandy, i przyjmują ją bez krztyny krytycyzmu. Skoro bomby spadają na Gazę i Bejrut, to Izrael jest agresorem. Jeżeli Stokalski ostrzeliwał Rostowce z trzycalówek, to znaczy polskie pany napadły. Jeżeli Wehrmacht prze na wschód, to musi być niczym nie sprowokowana napaść na miłującego pokój Stalina.
I wreszcie trzeci aspekt jest natury psychologicznej. Bliski jest manipulacji, którą psychologia określa mianem gaslighting. (Mniejsza o termin wzięty z brytyjskiej sztuki, sfilmowanej przez Hollywood, a który dotyczy raczej percepcji rzeczywistości przez ofiarę manipulacji.) W naszym wypadku, rzecz polega na tym, by móc obarczyć stronę przeciwną własnymi grzechami; uczynić z przeciwnika nieprzejednanego wroga, a następnie karmić się własną nienawiścią, wyobrażeniem wydumanych zniewag, aby następnie móc uniemożliwić jakikolwiek kompromis i wszelkie nadzieje na porozumienie. Wykopać taką przepaść, żeby nie było możliwości jej zasypania, nawet posiadając przebiegłość Saladyna. Wywołać furię w przeciwnej stronie i natychmiast, w wybuchu sprawiedliwego gniewu, wskazać trzęsącymi się dłońmi, że z przeciwnikiem tak rozsierdzonym, tak dalece obarczonym winą, pozbawionym rozsądku i kultury, wymiotującym obelgami – nie może być rozmowy.
*
Niestety, cały świat daje się na to nabrać – ech raz, iszczio raz, iszczio mnogo, mnogo raz. Zważywszy, że Ryszard Wraga był ciut bystrzejszym obserwatorem niż cały świat, a też dał się nabrać, być może nie powinniśmy się dziwić niedouczonym mydłkom w dzisiejszych czasach wielkiej smuty.
Prześlij znajomemu
W trakcie poszukiwania w internecie pożądanych informacji znalazłam ten artykuł. Wielu autorom wydaje się, że posiadają rzetelną wiedzę na opisywany temat, ale tak nie jest. Stąd też moje ogromne zaskoczenie. Świetny artykuł. Zdecydowanie będę polecał to miejsce i często wpadał, żeby poczytać nowe rzeczy.
Dziękuję za dobre słowo (zwłaszcza, że mało tu dobrych słów było ostatnio).
Michal,
„Ryszard Wraga był ciut bystrzejszym obserwatorem niż cały świat, a też dał się nabrać”.
Moim zdaniem, nie dal sie nabrac. Opisywal to wszystko w kontekscie obrony Pilsudskiego przed krytyka Mackiewicza. Wraga i Mackiewicz byli zgodni ze soba w 99%. Jedyny punkt, w jakim mieli odmienne zdanie, to Pilsudski. Lepiej wiec by bylo napisac: „Jozef Pilsudski był ciut bystrzejszym obserwatorem niż cały świat, a też dał się nabrać”
Droga Soniu,
To jak zwykle bystra obserwacja, ale nie jestem do końca przekonany. Jakkolwiek podziwiam i lubię Wragę, ten procent zgody byłby w moich oczach jednak znacznie mniejszy, bo różnili się nie tylko w ocenie Piłsudskiego, ale także w „kwestii Rosji” (choć nie zamierzam się spierać o procenty!).
Co rzekłszy, dokonajmy pewnych uściśleń. Nie twierdzę w żadnym wypadku, że Wraga dał się nabrać na bolszewicką prowokację jako taką. Wręcz przeciwnie, był jej znakomitym demaskatorem. Twierdzę natomiast, że dał się nabrać w wypadku ukraińskich prowokacji we wsi Rostowce (Pirogowce czy jak im tam) i innych. Dokładnie tak samo, jak uczciwi Amerykanie niekiedy dali się nabrać na zbrodnie amerykańskie w Wietnamie, albo dzisiaj, gdy porządni (zdawałoby się!) ludzie mówią o zbrodniach Izraela w Gazie. Podkreślam: nie mówię tu o antysemitach i półgłówkach ani o zawodowym antymerykanizmie ludzi pokroju Michaela Moore’a, ale o porządnych ludziach, którzy DALI SIĘ NABRAĆ.
Dalej, na co dał się rzekomo nabrać Piłsudski? Na zbrodnie polskie na Ukrainie? Zważywszy klęskę federalistycznych wizji, wieści o ostrzale z trzycalówek były mu jak najbardziej na rękę. Mógł potem mówić o braku moralnej siły w narodzie. Problem w tym, że Piłsudski, w przeciwieństwie (jak się wydaje) do Wragi, dał się nabrać na sowiecką prowokację. Na projekcję słabości ze strony Lenina-Trockiego; na projekcję braku zagrożenia w przyszłości, na obraz stabilizacji w latach 30. itp.
A w takim razie, czy można rzeczywiście powiedzieć, że Piłsudski był bystrzejszym obserwatorem niż reszta świata? W tamtych czasach – nie był. Zdarzali się jednak wówczas ludzie, którzy widzieli, co się dzieje. Niektórych Piłsudski znał – Zdziechowski, Mereżkowski, dla przykładu – o innych na pewno słyszał, np. Churchill, który owszem, dał się nabrać w 20 kilka lat później, ale wówczas był nie rzekomym (jak chcą co-po-niektórzy), ale autentycznym antykomunistą. Innych opisywałem w cyklu pt. Bolo Liquidation Club.