Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Zbiór tekstów Józefa Mackiewicza pt. „Nudis verbis”, wydawnictwa Kontra, został opublikowany w 2017 roku, jako drugie wydanie (pierwsze miało miejsce w 2003 roku). Artykuły pochodzą z lat 1939-49 i tematycznie odnoszą się do sytuacji wojenno-politycznej tego najgorętszego okresu XX wieku. Już w trakcie procesu dystrybucji nakładu „Nudis verbis”, do Pani Niny Karsov dotarła wiadomość o odnalezieniu pierwszego numeru publikacji autorstwa Józefa Mackiewicza i Barbary Toporskiej pt. „Alarm” , wydanego w czerwcu 1944 roku. A więc, biorąc po uwagę datę publikacji, „Alarm” powinien trafić do drugiego wydania „Nudis verbis”, ze względu jednak na zaistniałe okoliczności, został on opublikowany jako suplement tego tomu.

„Alarm” był periodykiem (ukazały się trzy numery, ale tylko pierwszy został odnaleziony), opisanym przez autorów jako „nadpartyjny organ do walki z bolszewizmem”, i powstał w Warszawie, do której małżeństwo Mackiewiczów przeniosło się z Wilna, chcąc uniknąć ponownego „wyzwolenia” przez sowietów. Jakie były okoliczności powstania tej inicjatywy, co kierowało autorami?

Pierwszy numer „Alarmu” ukazał się 26 czerwca 1944 roku. Był to szczególny moment w historii II wojny światowej. Zaledwie dwadzieścia dni wcześniej połączone siły anglo-amerykańskie dokonały długo oczekiwanej inwazji kontynentu w Normandii. Operacja ta przeszła do historii pod kryptonimem „Overlord” i otworzyła wyczekiwany przez Stalina drugi front. Czerwona Armia, tymczasem, wytracała impet uderzenia na zachód i sowieckie tanki zbliżały się do wschodniego brzegu Wisły. Niemcy były pokonane, choć jeszcze wciąż dalekie od bezwarunkowej kapitulacji. Na terenach okupowanej Polski stwarzało to sytuację pełnego wyczekiwania napięcia. Rodziło się oczywiste pytanie: jak przygotować się na nadchodzącą zmianę okupanta?

I jak traktować okupanta niemal już pokonanego?

Oddajmy w tym miejscu głos autorom „Alarmu”:

Niemiec jest naszym wrogiem i prowadzimy z nim wojnę. Ale o niebezpieczeństwie niemieckim dla nas nie stanowi to, że spławił Polskę we krwi, że nas zsyła do obozów, że rozstrzeliwuje, lecz fakt, że swą brutalną, tępą polityką pcha nas emocjonalnie w ramiona bolszewizmu, że swoją metodą rządzenia – nie niszczy, a popularyzuje, rozpyla bolszewizm. Niemcy roku 1941/42-go, to niebezpieczeństwo dla Europy największe, nie dlatego, że ujarzmili jej narody, ale dlatego, że w tych latach narastania niebezpieczeństwa sowieckiego, odebrali tym narodom ich własny, zdrowy odruch, własną narodową propagandę antybolszewicką, zastępując ją zglajchszaltowaną propagandą niemiecką. W rezultacie, kto chce wystąpić publicznie i jawnie przeciw Sowietom, nie może tego czynić po francusku, po norwesku, duńsku, czy po polsku, a musi to czynić tylko po niemiecku. Dało to szaloną broń w rękę Stalinowi, którą tak świetnie operują jego agenci, i na każdego, kto się ośmieli złe słówko o nim powiedzieć, pada natychmiast cień wskazującego palca: „to agent Gestapo!”

A zatem motywacją autorów „Alarmu” była chęć przekonania czytelnika, że Niemcy, jako gracz schodzący ze sceny są niebezpieczeństwem bez porównania mniejszym, niż nadciągająca zaraza, której nosicielem była krasna armia.

I dlatego w tej ostatniej jeszcze chwili, póki nie za późno, wzywamy do mobilizacji przeciwko bolszewikom wszystkie siły i wszystkie warstwy Narodu Polskiego. Jest to sprawa nadrzędna. Stojąca ponad rozgrywki dyplomatyczne i rozgrywki partyjne.

To ważna deklaracja. Działalność ponadpartyjna, na którą stawiają autorzy pisma miała potencjał zmobilizowania i połączenia wielu sił politycznych, dla których odrodzenie niepodległego państwa polskiego miało nadrzędne znaczenie. Czy taka inicjatywa była wówczas realna i miała szanse powodzenia, to temat na osobną dyskusję. Z całą pewnością jednak, był to właściwy krok do stawienia masowego oporu bolszewickiemu najeźdźcy.

W owym czasie, w połowie roku 1944, polityczne kalkulacje autorów „Alarmu” krążyły wokół możliwości militarnej konfrontacji Aliantów zachodnich z ZSRS. W konfrontacji tej Mackiewicz widział szanse na uniknięcie sowieckiej okupacji i budowę niepodległej Polski. Czy takie nadzieje wtedy, wiele miesięcy po konferencji w Teheranie były zasadne? Dziś może to budzić zdumienie, ale 80 lat temu sprawa nie była taka prosta. Konfrontacja świata zachodniego z państwem bolszewików była prawdopodobnym scenariuszem. I logicznym wydawało się, że dla Zachodu postawienie tamy zarazie jak najdalej od własnych granic, byłoby korzystne. Polska mogłaby być wtedy taką właśnie tamą, przedmurzem cywilizacji.

(Czy to nie brzmi jakoś znajomo? Ale o tym za chwilę.)

A więc wsparcie militarne Polski przez Aliantów wydawało się logiczne każdemu obserwatorowi, dla którego konieczność powstrzymania Stalina była kwestią oczywistą. Dla każdego, z wyjątkiem Roosevelta i Churchilla. Wygląda więc na to, że to nie Mackiewicz popełnił tu błąd w kalkulacjach, to przywódcy zachodniego świata zachowali się nielogicznie. Brak konsekwencji i logiki zaprezentował Churchill niedługo potem, podczas swojego słynnego wystąpienia w Fulton. Ta sytuacja jest modelowym przykładem kompletnego niezrozumienia, czym jest komunizm i jakie stanowi on zagrożenie (jakże często przy różnych okazjach takie słowa wybrzmiewają na niniejszej witrynie…). Nie pierwszy to taki przypadek od 1917 roku, ale w tym akurat momencie, w 1944 roku, był to ostatni dzwonek, żeby zdążyć zdławić zagrożenie, zanim bolszewicy wejdą w posiadanie broni masowego rażenia i wtedy każda taka próba może zakończyć się armagedonem.

Ach, prawda, przecież bombę atomową podarował Stalinowi Harry Hopkins.

Wróćmy jednak do rozważań autorów „Alarmu”. Nadzieja na postawienie się sowietom przez zachodnich Aliantów okazała się ostatecznie płonna, ale kalkulacje Mackiewicza, żeby przynajmniej nie współpracować z nadchodzącymi bolszewikami i nie utrudniać Niemcom walki z nimi, wydają się dziś boleśnie oczywiste.

(…) współpraca Armii Krajowej z bolszewikami byłaby niczym innym, jak pchaniem młodzieży polskiej na sowiecką gilotynę i to w formie dla bolszewików najbardziej dogodnej, bo umożliwiającej im branie nas i niszczenie gołymi rękami.

Interesujące są rozważania wariantów geograficznych inwazji Aliantów na kontynent (chociaż w owym czasie już nieaktualne). Autorzy, patrząc z polskiej perspektywy, oceniają Normandię, jako fatalną lokalizację otwarcia drugiego frontu. Odległość od plaż północnego wybrzeża Francji do Berlina stwarzała ryzyko, że czołgi marszałka Żukowa dotrą do stolicy Rzeszy wcześniej, niż armie zachodnie. Dla Polski taki scenariusz był rzecz jasna fatalny. Sugerowany kierunek inwazji z południa Europy, przez Bałkany, lub przez Norwegię i Danię, dawałby realną szansę na osiągnięcie przez armie Pattona i Montgomery’ego, optymistycznie zakładając, zachodnich terenów przedwojennej Polski. W takim wariancie Armia Czerwona mogłaby być zatrzymana na linii Wisły, co dawałoby nadzieję na zachowanie choć części polskiego terytorium i szansę na ocalenie państwowości.

W owym czasie tego typu rozważania były udziałem wielu środowisk. Wśród polskich oficerów w Wielkiej Brytanii teoretyczne plany zrzucenia Samodzielnej Brygady Spadochronowej Sosabowskiego na Warszawę, wspieranej dywizjonami lotniczymi PSP pojawiały się w cichych, nieśmiałych rozmowach w angielskich kantynach i barach. Bohdan Arct, będąc wówczas dowódcą 316 Dywizjonu Myśliwskiego dyskutował ze swoim oficerem operacyjnym możliwości wsparcia lotniczego takich właśnie operacji, czy choćby tylko misji lotniczych typu Ranger nad Polskę. Przy wszystkich przeszkodach wojskowo-technicznych, plany te miały tę wadę, że zakładały walkę wyłącznie z Niemcami, wystąpienie przeciwko sowietom było czymś tak nie-do-pomyślenia, że nawet w tych palcem na wodzie pisanych zamiarach, opcja antysowiecka nie była zbyt głośno podnoszona.

Tym większą wartość miała inicjatywa autorów „Alarmu”, którzy potrafili po pierwsze klarownie sformułować polskie interesy, a po drugie ująć je w ramy jakiegoś wymiernego działania politycznego i wojskowego.

Pierwszy numer pisma zawierał również rodzaj wolnej trybuny dla dyskusji, polemiki i wyrażania koncepcji sprzecznych z poglądami redakcji. Autor, podpisujący się jako XY,  dowodził na łamach Wolnej Trybuny, że ograniczenie oporu zbrojnego wobec okupanta, skupienie się na edukacji i budowania ducha narodowego, pozwoli na akumulację potencjału umożliwiającego walkę zbrojną w dogodnym politycznie momencie. Pochylenie głowy i przyjęcie taktyki wyczekiwania sprzyjających okoliczności, przy jednoczesnym unikaniu represji ze strony najeźdźcy, miałoby jakoby uchronić naród przed fizycznymi represjami.  Taka argumentacja, na moje niewprawne oko, była znakiem rozpoznawczym ruchu narodowego i początkowo, mylnie, uznałem, że XY należy do tego właśnie środowiska. Jednakże Aleksander Bocheński, bo to on ukrywał się za tymi dwiema literami, nie  był narodowcem, ale konserwatystą, a jego poglądy w omawianej kwestii, jedynie przypominały nieco stanowisko endeckie. Tylko, czy aby autor w swoich wywodach miał na myśli najeźdźcę sowieckiego, przed którym ostrzegał Mackiewicz?

Nie potrzeba zresztą przykładów historycznych, wystarczy zastanowić się nieco nad mechanizmem powstawania i szerzenia się ducha narodowego, żeby pojąć zaraz, jak ważną rolę w nim odgrywa oświata, książka i możność jej szerzenia, a jak inną przykłady ofiar lub męczeństwa. Przede wszystkim ofiary te mogą dojść do powszechnej wiadomości li tylko przez propagandę, więc już tylko hamowanie tej propagandy hamuje wpływ ofiar. Dalej, opór i ofiary likwidują najbardziej żywe i ofiarne jednostki – pozostają na placu oportuniści i w braku przeciwwagi, oni uzyskują wpływ na naród. Tak się tłumaczy mechanizm upadku ducha i rozrostu egoizmu po emigracji 1831 roku i po klęsce i wywiezieniu na Sybir patriotycznej młodzieży 1863 roku. Tak więc zarówno praktyczne studiowanie dziejów wznoszenia się i upadku naszego ducha narodowego, jak i teoretyczne badanie mechanizmu, za pomocą którego ducha można rozbudzać i szerzyć, zgodne są w tym, żeby ocenić wyżej niż dotąd znaczenie oświaty i książki, a mniej – jeżeli nie wprost odwrotnie, prześladowań i męczeństwa.

No tak, tylko, że to były metody sprawdzone w walce z nieistniejącym już państwem zaborczym, a mianowicie Cesarstwem Rosyjskim. Wobec tego zaborcy taktyka wzmacniania ducha narodowego, kultywowanie postaw patriotycznych, opór przeciwko rusyfikacji, były skutecznymi metodami zachowania potencjału dla odbudowy państwa polskiego, kiedyś, w sprzyjających okolicznościach. Ale w 1944 roku nie Rosja carów była zagrożeniem, ale całkiem inny twór polityczny. Sowieci świetnie wykorzystywali tęsknoty narodowców, polski patriotyzm, dla własnych celów. Późniejsze peerelowskie inicjatywy takie, jak PAX, czy Klub Inteligencji Katolickiej, dowiodły, że odpowiednie skanalizowanie ideałów narodowych, pod czujnym okiem SB było skutecznym narzędziem manipulowania i rozbrajania środowisk, dla których najważniejsze było to co polskie. Niechby i czerwone, byle polskie w formie.

Polemiczna odpowiedź autorów „Alarmu” na tekst XY, nie jest do dziś znana, gdyż miała ona pojawić się w jednym z kolejnych, zaginionych numerów pisma.

Lektura tego „nadpartyjnego organu do walki z bolszewizmem” wywołała u mnie pewne refleksje. Oto 80 lat później, w tym samym geograficznym miejscu w Europie znów bulgocze polityczno-militarny wulkan. Znów siły geopolityczne prowadzą do zmian, które najprawdopodobniej dotkną nie tylko Europę, ale cały świat. Czym jest państwo wyrosłe na ruinach ZSRS, które dziś znów zagraża fizycznemu istnieniu milionów ludzi? I czy to rzeczywiście były ruiny, czy może tylko rodzaj poczwarki, z której wykluło się coś jeszcze potworniejszego, niż ojczyzna proletariatu? A czym są twory zrodzone w tym samym okresie, ewidentnie według tej samej politycznej receptury, te wszystkie satelity sowieckiego molocha? Czy byłe demoludy, dziś państwa członkowskie NATO, z otwartymi rękami przyjęte przez USA do Sojuszu są wzmocnieniem tegoż, czy wręcz przeciwnie? A III (IV?) RP? To wolna Polska, przedmurze Europy, państwo frontowe w walce z azjatyckimi hordami, czy może kolejna odsłona PRL-u, sterowana przez agentury wszelakie?

Rzadko się zdarzają takie pytania, poza środowiskiem związanym z autorami niniejszej witryny.  Czasem jednak, bardzo nieśmiało, po cichu, jakby w obawie przed kompromitacją, tego typu wątpliwości daje się słyszeć, gdzieś tam, na powierzchni. Nie, nie, oczywiście, że nie w głównym nurcie, tam obowiązuje pod tym względem jednomyślność. Ale trochę obok, poza głównym polem bitwy o tutejsze koryto.

Pojawił się razu pewnego, jakąś dekadę temu, człowiek znikąd. Mówił o wojnie powietrzno-morskiej w Południowej-Wschodniej Azji, o wyścigu zbrojeń w kosmosie, o powrocie mocarstw na Księżyc. Mówił o nadchodzącej wojnie światowej, o słabości NATO, o potrzebie budowania silnej, samodzielnej, niezależnej od Amerykanów polskiej armii.  Początkowo mało kto zwracał na niego uwagę, tematy niezwiązane bezpośrednio z walką o podział łupów zrabowanych obywatelom, mało kogo zajmowały. Z czasem jednak stał się zauważalny, pojawiał się coraz częściej w internetowych mediach. Generował zasięgi, więc zadziałało zjawisko kuli śnieżnej. Niezależnie od tzw. mainstreamu, stał się gwiazdą, zjawiskiem, które trudno dziś całkowicie zlekceważyć.

Człowiek ten unika tematu polityki wewnętrznej, nie zagłębia się w awantury lokalnych pacynek udających mężów stanu. Mówi o strategii, działaniach mających zreformować państwo, mówi o przygotowaniach do nadchodzącego konfliktu globalnego. Bije na alarm, można powiedzieć, bo z jego wypowiedzi wynika, że twór, wyrosły z PRL-u jest konstruktem ułomnym, niezdolnym do pełnienia podstawowych funkcji przynależnych prawdziwemu państwu. Jakieś dwa miesiące przed wybuchem wojny ukraińskiej, razem ze swoim zespołem specjalistów przygotował multimedialną prezentację projektu pt „Armia Nowego Wzoru”, dotyczącą sposobów reformy Ludowego Wojska Polskiego. W pewnym momencie, podczas wykładu, opisując chaotyczny i wręcz przypadkowy sposób wydawania środków z budżetu na uzbrojenie, zakrzyknął prowokacyjnie:

– Gdzie są moje pieniądze?!

Okrzyk ten musiał chyba obudzić w końcu kogoś na wysokim stołku, bo system wziął prelegenta na celownik i w efekcie, po długim procesie rozpoznawania zjawiska, państwo wreszcie zareagowało: za bezczelną próbę obnażenia rzeczywistego stanu armii, odebrano mu stopień doktora. Niech to będzie nauczką dla następnych!

Jacek Bartosiak i jego zespół ekspercki Strategy & Future jest dla państwowych oficjeli (bez względu, z jakiej politycznej sitwy się wywodzą) problemem. Analizując sytuację geostrategiczną i odnosząc się do tutejszej rzeczywistości politycznej, obnaża faktyczne, rzeczywiste oblicze tego państwa. Będąc niezależnym od państwowych pieniędzy podmiotem, a przy tym mając gigantyczne zasięgi w Internecie, jego organizacja może sobie pozwolić na poruszanie tematów dotyczących kluczowych kwestii związanych z możliwościami fizycznego przetrwania i przyszłego statusu nas wszystkich, mieszkańców obszaru między Bugiem a Odrą. Diagnozy, które stawia Bartosiak dotyczą przede wszystkim kwestii geopolityki, tego, jak powinno zachować się prawdziwe państwo, znajdujące się w obecnym położeniu PRL-u bis. Porównanie tych diagnoz z aktualną aktywnością lokalnych „polityków” jest dla tych ostatnich druzgoczące. Trudno się zatem dziwić, że Bartosiak jest przez oficjalne władze ignorowany, czy wręcz zwalczany, jak pokazała awantura o jego stopień naukowy.

Mnie jednak zastanawia inna kwestia. Do kogo adresowany jest przekaz think tanku Strategy & Future? W prawdziwych państwach takie zespoły stanowią ciała doradcze, wspomagające instytucje państwowe, prowokują dyskusje nad kierunkami rozwoju, polityki międzynarodowej, armii; słowem, oferują władzom państwowym wiedzę ekspercką, ułatwiając podejmowanie strategicznych decyzji.

Jaki cel przyświecał Bartosiakowi, kiedy zaczynał swoją działalność? Czy chciał na serio zainteresować lokalne władze swoimi analizami? Przekonać je do zmiany polityki? Sprowokować do zbudowania prawdziwej armii, samodzielnego państwa, zdolnego postawić się siłom politycznym, sprawującym tu rzeczywistą władzę? Nie wygląda na naiwnego, więc taka ewentualność, wydaje mi się mało prawdopodobna. O co więc mu chodziło, jaki chciał osiągnąć efekt, kogo przekonać, do czego sprowokować?

Gdy Józef Mackiewicz wydawał pierwszy numer „Alarmu” określenie adresata jego przekazu było stosunkowo proste. Prężnie funkcjonowało państwo podziemne, była, relatywnie dobrze uzbrojona i liczebna Armia Krajowa, wciąż stanowiąca liczącą się siłę militarną, był wreszcie naród, umęczony i zniewolony, ale wciąż zdeterminowany, by walczyć o przetrwanie. Mackiewicz zwracając się do tego audytorium mógł liczyć na zrozumienie i jego wysiłki, by przekonać odbiorcę o konieczności walki z nadciągającymi bolszewikami, zamiast wysadzania niemieckich pociągów jadących na front wschodni, miały sens.

Jaki, natomiast, sens ma zwracanie się Jacka Bartosiaka, dziś, do tutejszych władz z inicjatywą reformy państwa? Państwa, przypomnijmy, które powstało z rozkazu sowieckich służb specjalnych w 1989 roku, wykreowane sowieckimi metodami, rękami rodzimych komunistów, służące sowieckim celom politycznym i niemieckiej strategii gospodarczej, podżyrowane przez amerykańskiego prezydenta George’a Busha seniora. W tych okolicznościach inicjatywa reformowania tego tworu, realizowana metodą łagodnej perswazji, wydaje się być oderwana od rzeczywistości, bo przecież jego status, charakter, nie zmienił się przez ostanie trzy i pół dekady.

A więc może chodzi o aktywizację nas, Narodu? Może celem przekazu S&F jest zmobilizowanie obywateli państwa, które w warstwie politycznej, jest tworem zewnętrznym, obcym wobec nich? To wydaje się być obiecującym tropem. W odróżnieniu od „polityków”, w naszym, obywateli tego państwa interesie, leży zadbanie o własne bezpieczeństwo na poziomie, wręcz, fizycznego przetrwania. Teoretycznie, jest to słuszne rozumowanie. Oczywiście, instynkt samozachowawczy powinien tu być wystarczającym motorem skutecznego działania. Ba, ale żeby takie działanie było skuteczne, obywatele powinni się zorganizować w… państwo! A co z tym „państwem”, które panuje obecnie? Pojawia się wiele podobnych pytań, ale czy ktoś odważy się na nie odpowiedzieć? Jacek Bartosiak i jego zespół nie idą tak daleko, ograniczają się do stawiania diagnozy, wnioski pozostawiając odbiorcom.

Jeden z ekspertów S&F, Marek Budzisz, komentator i analityk polityki zagranicznej Kremla, w niedawnej rozmowie z Igorem Janke, poruszył kluczowe, według mnie, kwestie. W obszernej wypowiedzi, Budzisz kreśli sytuację strategiczną w relacjach pomiędzy UE a USA u progu nowej kadencji Trumpa. Mowa jest o zapowiadanych sankcjach celnych wobec eksporterów europejskich, którymi straszy prezydent elekt, o amerykańskim spojrzeniu na tzw „oś zła”, z Rosją i ChRL na czele (Amerykanie kwestionują np trwałość sojuszu rosyjsko-chińskiego, co mogłoby prowokować do próby zerwania go poprzez działania Białego Domu), pojawia się też sugestia, że USA szykują się do ograniczenia swojego militarnego zaangażowania w Europie. Ta ostatnia okoliczność może zaistnieć przy jednoczesnym wzmacnianiu przez USA możliwości kontroli eskalacji potencjalnego konfliktu zbrojnego z Rosją. Jako przykład Budzisz podaje kwestię ograniczenia decyzyjności dowództwa brytyjskiego odnośnie użycia pocisków manewrujących Tomahawk – ostateczna decyzja należy tu do Amerykanów. Oddajmy mu głos:

https://www.youtube.com/watch?v=fZfJzz42hNQ

(cała rozmowa jest interesująca, ale ja zwróciłem uwagę zwłaszcza na fragment od 1:13:30)

Padają interesujące i niepokojące, jak sądzę słowa, dotyczące bezpośrednio polskich obywateli. Pojawia się wizja czarnego scenariusza, kiedy to warszawski rząd („rząd”?) zostaje całkowicie ubezwłasnowolniony i uzależniony od układu powstałego z ewentualnego porozumienia, pomiędzy państwami ościennymi, w tym z Kremlem. Nie do końca zrozumiałem stanowisko obu rozmówców w tej kwestii. Czy Igor Janke stwierdza (1:30:50), że obecne państwo polskie jest kondominium rosyjsko-niemiecko-zachodnim? Może się tylko przejęzyczył? Marek Budzisz podchwycił jednak ten wątek i poirytowany zasugerował, żeby wobec powyższego polski premier poinformował Polaków, że znajdują się w strefie szarej, a o ich losie decydują państwa sprawujące tu realną władzę. Innymi słowy (to już moja interpretacja jego słów), całe to zamieszanie z wolną Polską, było tylko nieporozumieniem, a naszym przeznaczeniem jest powrót do statusu PRL-u. Tu jednak prowadzący program nieco się chyba zreflektował, że jego sugestie poszły za daleko i zaczął wracać na bezpieczniejsze pozycje.

Natomiast jego rozmówca, wręcz przeciwnie, prowokował do stawiania coraz bardziej radykalnych pytań. Jednak i on nie przekroczył tematu tabu, realnego statusu państwa, którego dotyczyła dyskusja.

Słabością wywodu Marka Budzisza jest, według mnie, przypisywanie obecnemu państwu jakiejś formy niepodległości i porównywanie sytuacji obecnej z czasami stanisławowskimi, kiedy to została zaprzepaszczona autentyczna państwowość i niepodległość I Rzeczypospolitej. Ale to pokazuje tylko, z jak niezrozumiałą i zmanipulowaną sytuacją polityczną mamy dziś do czynienia. Udekorowanie tworu politycznego zwanego III RP symboliką narodową, atrybutami państwowości, spowodowało powstanie wrażenia odrodzenia się autentycznej wolnej Polski, a co za tym idzie pokładanie nadziei, że to państwo będzie w stanie zdefiniować interesy własnych obywateli, a następnie konsekwentnie je realizować i bronić. W czasach koniunktury politycznej, spokojnego morza, kiedy to, jak zauważa sam Jacek Bartosiak, światowy hegemon, USA, czuwał nad bezpiecznym rozwojem ekonomicznym zachodniego świata, ta iluzja działała. Atrapa państwa, może trochę rozedrgana, może nieco spenetrowana przez sowiecką agenturę, może i ubezwłasnowolniona przez niemiecką dominację gospodarczą, ale przecież rozwijała się, budowano domy, autostrady, państwo rosło w siłę, a ludziom żyło się dostatniej. Dziś, kiedy sytuacja polityczna zmieniła się diametralnie, ta fasada zaczęła pękać i rozpadać się. Czy to źle, czy dobrze? Sam fakt, że przez te trzy i pół dekady iluzja trwała i ogłupiała coraz bardziej obojętnych obywateli, to oczywiście okoliczność fatalna. Ale czy nadchodzące zmiany nie niosą ze sobą szansy na poprawę tej sytuacji? Czy to nie jest potencjalnie korzystny czas na przywrócenie prawdziwego państwa?

Marek Budzisz słusznie diagnozuje nowe nastroje społeczne. Obywatele postrzegają dzisiaj państwo, w którym żyją jako twór, jeśli nie wręcz wrogi, to co najmniej obojętny wobec nich. Jedyną zrozumiałą wykładnią polityczną jest podsycany wciąż konflikt pomiędzy dwoma plemionami, z których żadne nie reprezentuje interesów poddanych, którzy te plemiona finansują. Ale czas tego układu politycznego w oczywisty sposób się kończy, nadchodzą zmiany.

Zmiany te mogą być śmiertelnym (dosłownie) zagrożeniem dla nas wszystkich. Ale niosą też potencjalną szansę na neutralizację okrągłostołowego dagawora, tej niepisanej umowy, na mocy której komuniści budowali tu swój porządek, z aprobatą zachodnich nadzorców. Bo siły, które dziś zmieniają świat są bez porównania większe, potężniejsze, niż jaruzelsko-michnikowski front jedności z twarzą Bolka na fasadzie, który ukształtował to państwo przez ostanie dziesięciolecia. Nie wiem, czy nie popadam w nadinterpretację, ale być może tę szansę ma na myśli Jacek Bartosiak, kreśląc swoje wizje geopolitycznych perspektyw dla przyszłego państwa.

W broszurze „Optymizm nie zastąpi nam Polski”, wydanej w październiku 1944 roku, Mackiewicz przestrzegał przed bagatelizowaniem sowieckiego zagrożenia i bezczynnością wobec niego. Autor mobilizował do aktywności, do walki, przede wszystkim środowiska emigracyjne, słusznie uważając naród pod sowiecką okupacją za niezdolny do skutecznego działania. Pisał:

Jeżeli stwierdzamy, że w tej chwili Anglia i Ameryka stoją wyraźnie po stronie Sowietów, to fakt ten nie usypiać, a dopingować musi naszą rolę i naszą energię do walki z Sowietami. Gdyby Anglia i Ameryka były z nami przeciwko Sowietom, dopiero raczej moglibyśmy siedzieć z założonymi rękami i czekać tej manny, jak to czyni niestety większość z nas, traktując walkę z bolszewikami, jak też emigrację przed ich okupacją, nieomal za zdradę, a stróżowanie swego dobytku i poddawanie się bez wystrzału – za patriotyzm.

Przypominam tutaj ten tekst Mackiewicza z dwóch powodów. Po pierwsze, Jacek Bartosiak często się na niego powołuje w swoich wystąpieniach, a po drugie, jest pewna analogia pomiędzy słowami Mackiewicza, a treściami głoszonymi przez Bartosiaka. Ten ostatni zdaje się mówić mniej więcej tak (to moja interpretacja jego wielu wypowiedzi): Rosja (ja bym dodał „sowiecka”, ale niech tam…) staje się coraz bardziej realnym zagrożeniem militarnym dla zachodniego świata, a dla nas, tutaj w tzw „międzymorzu”, w szczególności. NATO praktycznie nie istnieje, a USA nie mogą sobie pozwolić na pełne zaangażowanie na dwóch frontach (pierwszy to ten na Pacyfiku) jednocześnie. W przypadku ataku Rosji na przykład na kraje nadbałtyckie, a być może i przekroczenie przez rosyjskie tanki granicy na Bugu, bezczynne i optymistyczne oczekiwanie na uruchomienie artykułu 5-go, czyli militarne wsparcie Sojuszu, może się okazać dla nas zabójczo rozczarowujące. Wobec tego należy już teraz zacząć się uniezależniać od Amerykanów i budować własny potencjał, itd… Kolejna część aktywności zespołu Stategy & Future, to szczegółowe analizy tego, w jaki sposób taką niezależność można by uzyskać (gdyby było prawdziwe państwo, jak rozumiem).

W tym miejscu, ponawiam jednak pytanie: Do kogo skierowany jest ten przekaz? Do „władz” państwowych? Bo jeśli tak, to wygląda to na optymizm, który nie zastąpi nam Polski. A jeśli do tego drugiego odbiorcy, o którym było powyżej, to pytania nasuwają się tym bardziej. W jaki sposób obywatele mieliby dokonać tak tytanicznego wysiłku. Jak przezwyciężyć obezwładniający układ, sprawiający, że obywatel tego najwspanialszego z peereli jest przedmiotem, a nie podmiotem w tym politycznym tworze? Jak poradzić sobie z brakiem prawdziwych elit, które udźwignęłyby wyznaczone przed nimi zadania? Jak pokonać wpływy zewnętrznych sił politycznych, sprawujących tu realną władzę, nieprzerwanie od 1989 roku?

Ja na te pytania nie znam odpowiedzi, ale to nie znaczy, że aktywność Bartosiaka i jego zespołu skazana jest z góry na porażkę. Być może jest jakaś droga do realizacji tych planów w praktyce, a ja po prostu nie potrafię jej dostrzec.



Prześlij znajomemu

104 Komentarz(e/y) do “Bijcie na alarm, bo optymizm nie zastąpi nam Polski!”

  1. 1 michał

    Drogi Panie Jacku,

    Bardzo to ciekawe, ale ta rozmowa… W jaki sposób taki neptek, jak Igor Janke, jest w takiej pozycji, żeby rozmawiać publicznie z inteligentnymi ludźmi? Facet jest tak napuszony, że wykłada swoje pobożne zyczenia jako „myśl strategiczną”, co zresztą Budzisz skutecznie wyśmiewa, zupełnie wprost mu mówiąc, że mitologizuje rzeczywistość i myśli w sposób dziecinny, co nie odstrasza Janke od optymistycznej tramtadracji. Tym ludziom optymizm już dawno zastąpił Polskę. Zdaniem Janke, to jest najlepsza Polska w dziejach, choć zagraża jej stan „rosyjsko-niemieckiego kondominium”. Pogratulować jasności myślenia.

    Na szczęście, słuchając kiedyś Trumpa, odkryłem, że można go odtwarzać z dwukrotną prędkością: wszystko pozostaje jasne, wydaje się nawet bardziej do rzeczy, bo lapidarne (co jest złudzeniem), ale traci się tylko połowę czasu. W wypadku tego Janke, należałoby go czterokrotnie przyspieszyć (ale nie ma takiej opcji), a i tak strata niepowetowana.

    Budzisz natomiast bywa ciekawy. Wydało mi się, że bardzo trafnie opisywał spory strategiczne w Ameryce, kompletne niezrozumienie tych koncepcji w Europie, ale także w prlu – z czym biedny optymista Janke nie mógł się pogodzić – i nieuniknioną reprioretyzację celów. To są dylematy, które rzadko kto dostrzega: zmianę priorytetów zapoczatkował już Obama i trwa to niezmiennie. Jest zupełnie oczywiste, że Ameryka nie zamierza, ani nawet nie może walczyć na trzy fronty. W rezultacie Stany wycofają się z Europy i nie będą gwarantem ani dla „Zachodu”, ani tym baardziej nie dla Ukrainy. Slowa Budzisza o amerykańskim żądaniu „pola kompromisu” w ukraińskiej wojnie, bez jednoczesnej woli eskalacji, wydały mi się odkrywczo trafne. Jego słowa o realistycznej polityce Finlandii – bez magicznej wiary w Nato – w przeciwieństwie do prlu, znakomite.

    A jednak… i u niego są mity, i jemu brak realizmu – moim zdaniem, tylko moim zdaniem. Po pierwsze, Budzisz zakłada POTENCJALNĄ podmiotowość prlu. Podmiotowość ta może być ZAKTUALIZOWANA, jeżeli tylko rząd polski zmieni kurs. W rzeczywistości prl jest pseudopaństwem, i można to zmienić tylko porzucając optymistyczne mity a la Janke. A po drugie, Budzisz – wprawdzie pod wyraźnym naciskiem ze strony Janke – wyraził nadzieję, że będzie spokojny o przyszłość Polski, jeżeli odrodzi się duch obywatelski z roku 1989… Czyli okres największej degrengolady myślowej, kompletnego zwycięstwa bolszewickiej prowokacji, jako wzór na odrodzenie.

    Uff, ręce opadają.

  2. 2 Jacek

    Panie Michale,

    Igor Janke już ze dwadzieścia lat temu był dziennikarzem tzw. głównego nurtu . W 2006 założył witrynę internetową salon24, otwarte forum dla niepodlegających cenzurze wolnych wypowiedzi autorów, dziennikarzy, polityków, itp. Tam swoje blogi prowadzili, znani skądinąd Coryllus, Rolex, Ścios i inni. Tam też swego czasu swoje analizy publikował Marek Budzisz. Tak więc, Janke to w pewnym sensie spiritus movens tego środowiska. Naturalnie, jego poglądy to polrealizm w czystej postaci. Oczywiście, zmieniająca się w przyspieszonym tempie sytuacja polityczna go zaskakuje na każdym kroku, gdy on uprawia optymizm, który wiadomo, czego nie zastąpi. Budzisz w rozmowie z nim przybrał postawę ofensywną i stawiał pewne kwestie brutalnie szczerze. Taką chyba taktykę przyjął ostatnio Bartosiak wobec odbiorców treści Strategy&Future. Wypowiedzi Budzisza, są tu i tak dość wstrzemięźliwe. Albert Świdziński, jeden z autorów S&F jest jeszcze bardziej, mówiąc delikatnie, sceptycznie nastawiony do postawy tutejszej „klasy politycznej”.

    Ostrzeżenia przed możliwą ewakuacją Amerykanów z Europy wybrzmiewają z tekstów i wystąpień S&F od lat i za to są znienawidzeni przez tutejsze „elity”. Irytujące dla nich są też inicjatywy Bartosiaka, takie jak Armia Nowego Wzoru, czy propozycja tworzenia Obrony Cywilnej, bo ujawniają indolencję oficjalnych władz. Strach przed konfrontacją z ludźmi ze S&F objawia się w upartym milczeniu ministrów wszelkiej maści, w odpowiedzi na zaproszenia do debat publicznych na tematy związane z bezpieczeństwem. Ta postawa „władz” jest dość żałosna i tym bardziej prowokuje do zwalczania inicjatyw Bartosiaka i jego zespołu.

    Natomiast, jeśli chodzi o stosunek do obecnego państwa Marka Budzisza, Bartosiaka i pozostałych członków zespołu, to nie do końca potrafię go zdefiniować. Wypowiedzi takie, ja ta o odrodzeniu się ducha obywatelskiego z 1989 roku i o groźbie utraty niepodległości nie wróżą najlepiej w kwestii realnej oceny sytuacji. Ale mam wrażenie, że jest to zagrywka taktyczna, bo w zderzeniu z diagnozami poszczególnych pól aktywności (czy raczej jej braku) państwa, powstaje oczywista sprzeczność. Bartosiak konsekwentnie unika wypowiedzi na tematy bieżącej polityki wewnętrznej, awantur pomiędzy dwiema okrągłostołowymi partiami. W tym ignorowaniu i obojętnym unikaniu zaangażowania po którejś ze stron, jest być może sugestia, czym w istocie jest to państwo. Może to jest ich metoda na sprowokowanie do myślenia i działania czytelników i słuchaczy S&F.

    To oczywiście tylko moje domysły, może mylę się całkowicie.

  3. 3 michał

    Salon24 to był burdel w Manchesterze, sławny głównie z takich dobrze urodzonych klientów jak niejaki Wayne Rooney.

  4. 4 Jacek

    To ciekawe, Panie Michale. Myślę, jednak, że w tym przypadku zbieżność nazw jest całkowicie przypadkowa i z góry niezamierzona.

    Chociaż.. kto to może wiedzieć?

  5. 5 michał

    Ach, zaraz ciekawe. Zabawne i tyle. Natomiast Janke jest mało zabawny. Nie wiem nic o jego poglądach – i wiedzieć nie chcę! jak mawiała pewna młoda dama – ale szczerze wątpię, czy posiada jakiekolwiek. Problemem jest dla mnie jego poziom. A Budzisz, owszem, był brutalny i nie owijał w bawełnę, oczywiście słusznie. Co miał robić, skoro rozmawiał z krnąbrnym i przemądrzałym dzieciukiem.

    Budzisz nie „ostrzega przed możliwą ewakuacją Amerykanów z Europy”, przynajmniej nie w tym wywiadzie. Mówi raczej, że od czasów Obamy – czyli od kilkunastu już lat! – jest to poważnie traktowana opcja strategii amerykańskiej w polityce zagranicznej, i to jest prawda. Nie w tym rzecz, że tego pragna, albo ze Obama był Afrykanin, więc nie lubił Europy (o tak, takie kawałki też słyszałem…), tylko o realistyczną strategię oparcia się chrlowi.

    Budzisz jest najmniej przekonujący, gdy mówi o dwóch modelach tego wycofania. Pierwszym byłoby stworzenie grupy krajów (np. Finlandia, Bałtyka, Polska), którym zawierza się absolutnie (jak np. Izraelowi) i używa jako agentów w całym regionie. Drugi model nazywa „łańcuchem eskalacyjnym”, gdzie sojusznik nie ma swobody działania.

    To się w ogóle kupy nie trzyma, bo nie ma wyraźnej linii granicznej między modelami, co w rezultacie sprowadza się do wariantów jednego modelu. Sądzę, że po prostu niejasno przedstawił coś, co przeczytał w amerykańskim raporcie.

    Proszę mi pozwolić zwrócić uwagę, Panie Jacku, że z „konsekwentnego unikania wypowiedzi na tematy bieżącej polityki wewnętrznej, awantur pomiędzy dwiema okrągłostołowymi partiami” przez p. Bartosiaka, nie wynika nic na temat jego stosunku do prlu. Można by tu zastosować, z pewnymi modyfikacjami, II Prawo Polityki Roberta Conquesta, które brzmi:

    Any organization not explicitly right-wing sooner or later becomes left-wing.

    W tym wypadku, powiedziałbym: każdy kto nie opowiada się wyraźnie, otwarcie, eksplicytnie przeciw prlowi, prędzej czy później staje po stronie prlu.

  6. 6 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Chciałbym się odnieść do końcowej części Twojego przeciekawego artykułu.

    Piszesz: „ale niech tam…”, cóż z tego, tak powiadasz, że godny (wedle Ciebie) uwagi strateg myli Rosję z sowietami. Ma przecie coś istotnego do powiedzenia, więc zasługuje na wysłuchanie.

    Czy tak jest na pewno? Czy strateg zagubiony w minionej epoce, nie zdający sobie sprawy w jakiej erze żyje, któremu się zdaje, że Rosja to Rosja, a Polska Polską, Niemcy Niemcami, Ukraina Ukrainą, czy człek taki zdolny nam jest cokolwiek trafnego powiedzieć o dookolnej rzeczywistości?

    Jaka tu może być analogia z Mackiewiczem? Chyba nie poprzez fakt, że nie dostrzega w peerelu peerelu? Bo taka maniera, ignorowania niewygodnej rzeczywistości, w żadnej mierze nie rymuje się z Mackiewiczowskim postrzeganiem historii, polityki, wielkich i małych zdarzeń. Nijak się ma do zdrowego rozsądku i trzeźwego spojrzenia.

    Przekonujesz, że strateg bije na alarm, całkiem jak przez większość swojego życia czynić zwykł nieustępliwy Mackiewicz. Ale kogo ów strateg zamierza wybudzić z letargu? Czy tych, którym zdecydowanie bliżej do sowieckiej agentury, aniżeli do nienawistnej Ameryki Trumpa.

    Wiem, że sam w to powątpiewasz. I raczej postanowiłeś odnotować interesujące zjawisko kompetentnego (być może) w wąziutkim zakresie… taktyka chyba raczej niż stratega? A jednak trudno mi dociec, skąd bierze się sympatia dla jego poczynań i wypowiadanych mądrości.

    Chyba nie stąd, że opowiada o nędzy demoludno-europejskiej armii? Bo to przecie każde dziecko wie…, a wróble, wzlatując z dzikiej róży, objedzone, nie ćwierkają o niczym innym.

  7. 7 Jacek

    Panie Michale,

    Zostawmy Igora Janke, mniejsza z jego poglądami. Natomiast, jeśli chodzi o dwa ewentualne warianty, o których mówił Budzisz i wcześniej Elbridge Colby i Andrew Michta, to nie wydaje mi się, żeby nie było pomiędzy nimi linii granicznej. Pierwszy wariant zakłada samodzielność w podejmowaniu decyzji przez państwa sojusznicze, niezależnie od USA, a drugi (kontrola łańcucha eskalacyjnego), wręcz przeciwnie, przewiduje pełną zależność od decyzji Białego Domu. Właśnie ta zdolność do samodzielnego decydowania, lub jej brak, jest linią graniczną pomiędzy obydwoma modelami.

    Inną kwestią jest możliwość realizacji tego pierwszego modelu. Oddanie inicjatywy krajom bałtyckim, Finlandii i tutejszemu państwu, byłoby możliwe, gdyby były to podmioty na arenie międzynarodowej, samodzielne i wiarygodne państwa. Finlandia być może jest najbardziej zbliżona do spełnienia tych warunków, ale pozostałe twory takich cech nie wykazują.
    Działania Bartosiaka wydają mi się być skupione na dyskusji o przekształceniu obecnego państwa, celem dostosowania go do tego pierwszego modelu, w którym sojusznik USA ma zdolność do samodzielnego decydowania o sposobie działania wobec sowieckiego (tak, oni niestety wciąż mówią: rosyjskiego) agresora.

    Jeśli chodzi o stosunek Bartosiaka do peerelu, to postaram się do tego odnieść w odpowiedzi na komentarz Darka, żeby nie dublować tych treści.

  8. 8 Jacek

    Darek,

    Czy Bartosiak dostrzega peerel w obecnym państwie, nie wiem, bo nikt mu nigdy takiego pytania nie zadał. Natomiast jego działania ujawniają peerelowskie cechy tego tworu. Obnaża niesuwerenność, fasadowość, działanie władz na szkodę obywateli, niekompetencję w wydawaniu pieniędzy na uzbrojenie, kretyńską politykę energetyczną, brak strategii, podatność na ideologiczne zidiocenie, uzależnienie od zewnętrznych sił politycznych, wszystkie te okoliczności, sprawiające, że w obecnej sytuacji ten pociąg zmierza prostą drogą ku katastrofie. To nazywam biciem na alarm, przy wszystkich różnicach wynikających z okoliczności, w jakich działał Mackiewicz.

    Bartosiak wielokrotnie podczas swoich wystąpień uderzał bezpośrednio w struktury armii, która przygotowywała i realizowała prowokację „upadku” komunizmu i do dziś pilnuje istniejącego stanu rzeczy. Pytasz, do kogo skierowany jest jego przekaz. Ja też o to pytam. Z pewnością jednak nie do sowieckiej agentury, która wgryzła się w struktury państwa, nic w jego działaniach na to nie wskazuje.

    Myślę, ze mylisz się, co do świadomości wróbli ucztujących na dzikiej róży i większości obywateli, co do stanu armii i państwa w ogóle. Silni, zwarci, gotowi, taki obraz jest według mnie powszechny i działa uspokajająco na ludność miast, wsi i osad. Dlatego mówienie o stanie faktycznym, nie jest działaniem jałowym, bezcelowym.

    Natomiast podtrzymuję moje zastrzeżenia, które zawarłem w artykule i przyłączam się do Twojego pytania: Do kogo ta mowa? Kto i w jaki sposób miałby zmienić stan rzeczy? Czy nadchodzące zmiany na tyle osłabią układ decydujący o statusie peerelu, że obywatele sami, własnymi rękami będą w stanie odbudować prawdziwe państwo? Może taka szansa istnieje? Może nadchodzi właśnie sytuacja, gdzie będzie możliwość zbudowania państwa od dołu do góry, przez obywateli, dla obywateli?

    Nie wiem. Ale myślę, że warto tę kwestię przedyskutować. Dlatego napisałem ten tekst.

  9. 9 michał

    Panie Jacku,

    Dla rozstrzygnięcia trudności należałoby zajrzeć do oryginalnego amerykańskiego raportu, o którym wspomina Marek Budzisz, co mnie nie pociąga, ale może Pan napisze o tym obszerniej?

    Co rzekłszy, tak, jak on to przedstawia, to różnica jest wyłącznie różnicą stopnia – stopnia niezależności. Moim zdaniem, drugi model nie zakłada „pełnej zależności od decyzji Białego Domu”, jak Pan twierdzi, ale „pewną zależność”. Wg Budzisza, Izrael jest bardziej niezależny jako sojusznik US, niż Wielka Brytania – i takie są dwa modele dla przyszłego alianta w Europie. To może być prawdą, jeśli chodzi o niezależność, ale pozostaje dyskusyjne, względne, zmienne w czasie, i jest wyłącznie kwestią stopniowania. Tego rodzaju niezależność, jaką posiada Izrael, nie jest kwestią z góry zadekretowaną przez Amerykę (a o takim zadekretowaniu, tj. nadaniu statusu, mowa w tych dwóch modelach). To jest niezależność wywalczona przez dziesięciolecia w ogniu wojen i ustanowiona dzięki niezwykłej armii, potężnemu blokowi zbrojeniowemu (wprawdzie nie w sensie produkcji, ale w sensie projektów) i dzięki ludności, w której każdy gotów jest „na stos rzucić swój życia los” dla obrony swego państwa. Takie państwo zasługuje na szacunek Ameryki i na pełną niezależność. (Czy absolutnie pełną? To już inna sprawa. Nawet Blinken przyznał, że postawa Bidena wobec Izraela, utrudniła negocjacje, bo rozzuchwaliła Hamas.) Wielka Brytania na taki szacunek nie zasługuje. I to nie tylko teraz pod haniebnym rządem Two-tier Keir.

    Natomiast co do podmiotowości… Zostawmy na boku nasz pogląd na tę „suwerenność prlu” (a sądzę, że go podzielamy). Z punktu widzenia Waszyngtonu, jaką suwerenność może mieć twór należący do niuni, która ma prawo dyktować mu politykę? Dla Trumpa, California jest bardziej niezależna od Waszyngtonu niż Estonia od Brukseli. Tak zresztą jest w rzeczywistości. Na marginesie, Trump chce zwiększyć niezależność poszczególnych Stanów, poprzez redukcję rozmiarów federalnego państwa, poprzez przekazanie decyzji na poziom stanowy, np. przez zniesienie Departamentu Edukacji. Jest to więc dokładne przeciwieństwo polityki „ever closer union” (coraz bliższa jedność?) promowanej z Brukseli.

    Wreszcie Bartosiak. Nie wiem o nim nic. Wielu przyjaciół mi go polecało od lat. Słyszałem go raz, w dyskusji o okropnym filmie o Mackiewiczach, pt. Czarny sufit (https://www.youtube.com/watch?v=jBcIciZIMRg&t=124s), gdzie nie miał nic do powiedzenia. Czytałem jakieś drobiazgi, które odstręczały od dalszej lektury.

    Tego rodzaju krytyka państwa, jaką Pan podaje w pierwszym akapicie pod adresem Darka („Obnaża działanie władz na szkodę obywateli, niekompetencję…” itd.) wydaje mi się zupełnie normalną i naturalną krytyką ze strony obywatela zatrwożonego sytuacją WŁASNEGO PAŃSTWA. Nie inaczej piszą uczciwi Brytyjczycy o Wielkiej Brytanii, ale w głowie by im nie postało, że to nie jest Wielka Brytania. I słusznie, bo jest. Czego nie da się powiedzieć o Polsce i prlu.

  10. 10 Andrzej

    Być może do wyjaśnienia postawy Jacka Bartosiaka i jego współpracowników z peerelowskiego ośrodka „myśli niezależnej” pomocny okaże się ten oto materiał: https://www.youtube.com/watch?v=JPbdGqBp4kc

    Opisana w nim wizyta w chrlu nie mogła przebiegać bez zgody i wiedzy chińskiej kompartii, kontroli i opieki ze strony chrlowskiej bezpieki, odpowiedniego doboru miejsc i rozmówców itd. itp.

  11. 11 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    Dobrze przynajmniej, że słuchacze „zasługują na wyjaśnienie”, dlaczego p. Bartosiak udał się do komunistycznych Chin. Jestem pod wrażeniem, że dostrzegł, iż „Chiny są ogromne, a Chińczyków jest mnóstwo”. Drugi dojrzał „niesamowitą chińskość”. Trzeci był zdumiewająco naiwny, ale wszyscy trzej szli w zawody w generalizacji.

    Najbardziej mnie rozśmieszyły pozytywne refleksje z chrlu w porównaniu z prlem. Nie powiedzieli tego wprost, ale wychodziło na to, że Polacy powinni się uczyć od chińskich komunistów, bo tacy są godni i żyją bez lęku, i wiedzą, co to jest modernizacja…

    Ech, ty, bolszewicka twoja chrząstka…

  12. 12 Jacek

    Panie Michale,

    Z pewnością warto by było zapoznać się z treściami publikowanymi przez Office of Net Assessment. Jeśli czas pozwoli, kto wie…

    Natomiast, jeśli chodzi o stopień zależności państw sojuszniczych w drugim modelu, to być może ma Pan rację, że ma to być zależność stopniowana. Czyli do jakiegoś stopnia eskalacji decyzje należą do lokalnych władz, ale jeśli, np. spada niezidentyfikowana rakieta w Przewodowie, czy pod Bydgoszczą, to Amerykanie przejmują inicjatywę i blokują na przykład możliwość użycia w odwecie broni typu stand-off (np. pocisków JASSM) przeciwko celom wojskowym, choćby na Białorusi, czy w Obwodzie Kaliningradzkim.

    Status Izraela, to jak Pan pisze, całkiem inna kwestia, nie ma co tego porównywać z sytuacją tutejszą. Według mnie nie ma żadnej możliwości, żeby USA pozwoliły na taką autonomię.

    Z kolei zależność byłych demoludów od Brukseli może się niedługo skończyć. Eurokołchoz raczej nie przetrwa drugiej kadencji Trumpa. W każdym razie nie w tej formie, jaką przyjął. Co się wtedy stanie? Czy rozpadnie się całkowicie jako konstrukcja polityczna, czy przybierze inną formę? I czy w naszym regionie wywoła to próżnię polityczną? Swoją drogą chętnie zobaczyłbym tych wszystkich tusków i resztę, jak uciekają w popłochu przed nadchodzącymi zmianami i tracą koryto.

    Tak, czy inaczej tutejszy układ polityczny jakoś będzie musiał się zmienić. Biorąc pod uwagę chęć zaangażowania się na Dalekim Wschodzie, Amerykanie albo utworzą tu swój protektorat, mniej lub bardziej skutecznie blokujący sowietów, albo, zawierając z Kremlem jakiś układ sprzedadzą nas w transakcji wiązanej.

  13. 13 Jacek

    Andrzeju,

    Dywagacje na temat ewentualnej agenturalności Bartosiaka mają długą historię. Oczywiście, może być tak, jak sugerujesz i cały zespół był podczas wizyty w ChRL sterowany przez ich bezpiekę. Ale tego nie wiadomo z całą pewnością. W związku ze skalą produkcji na potrzeby Zachodu, takich wizyt jest pewnie kilkanaście milionów rocznie. Czy każdy przyjezdny odwiedzający fabryki jest inwigilowany i manipulowany przez chińskie służby? Nie mam pojęcia, ale wydaje mi się to mało prawdopodobne. Co nie znaczy, żeby nie rozważać takiej ewentualności.

    Idąc tym tropem, ciekawy wydaje mi się przypadek promotora pracy doktorskiej Bartosiaka. Profesor Bogdan Góralczyk specjalizuje się od lat w sinologii i dziś uchodzi za jednego z najlepszych znawców tematu. Według Cenckiewicza, Góralczyk był (podobnie, jak jego starszy brat) wieloletnim TW peerelowskiego wywiadu i na tej współpracy zbudował swoją karierę zawodową. W książce „Agentura” Cenckiewicz przytacza dokumenty potwierdzające taką działalność Góralczyka i niby mimochodem wspomina, że był on patronem Bartosiaka na jego ścieżce naukowej. Ale, znów, czy jest to złośliwa sugestia Cenckiewicza, który Bartosiaka po prostu nie lubi, czy takie powiązania przekładają się jakoś na jego podległość służbową, trudno dociec.

    Pan Michał prześmiewczo dyskredytuje rozmowę zespołu S&F, jakby machając ręką na całość treści, z którymi ludzie ci zwracają się do odbiorców. Ja patrzę na to inaczej. Nigdy nie byłem w ChRL, nie widziałem tej skali, o której wspomina Bartosiak, nie znam ani potencjału produkcyjnego chińskiego przemysłu, ani strategii chińskich komunistów w zakresie np. propagandy i informacji, czy też raczej dezinformacji na temat rzeczywistego stanu tamtejszej gospodarki. A bardzo mnie to interesuje. Podam przykład.

    Kilka tygodni temu chińskie ministerstwo obrony ujawniło projekt samolotu BaiDi. Nie bardzo wiadomo, czym ten obiekt jest i na jakim etapie prac projekt się znajduje. Padają sugestie, że ma to być pierwsza na świecie maszyna mogąca operować w atmosferze, jak i w warunkach próżni, czyli byłby to rodzaj kosmicznego myśliwca (?) orbitalnego. Czy to jest makieta, prototyp, demonstrator technologii, czy tylko hucpa, mająca oszukać zachodnich obserwatorów i ich zdezorientować? Wygląda to dość niepoważnie, raczej jak gadżet z filmów SF. Po co Chińczycy zorganizowali taki pokaz? Jaki cel chcieli osiągnąć?

    Ale to nie wszystko. Pod koniec 2024 roku odbyła się kolejna prezentacja. Ujawniono samolot oznaczony jako J-36, który ma być pierwszą chińską maszyną VI generacji. Pokazano film z prób w locie, na którym było widać bezogonową konstrukcję w konfiguracji latającego skrzydła. Nie to jest jednak najciekawsze w tej sprawie. Okazuje się, że żaden z zachodnich ekspertów nie jest wstanie określić, czy jest to myśliwiec, bombowiec, maszyna wielozadaniowa, czy rozpoznawcza. A więc nie da się określić absolutnie podstawowej cechy tej konstrukcji, co jest swego rodzaju kuriozum. Nie wiadomo, dlaczego konstruktorzy zastosowali dziwaczny układ trzysilnikowy, ani, znów, na jakim etapie jest prezentowany projekt. Świadczy to o niemal całkowitej nieprzenikalności chińskiego systemu dla zachodnich wywiadów i niezwykłej trudności w określeniu rzeczywistego poziomu chińskiego przemysłu zbrojeniowego.

    Dla większości zwykłych śmiertelników jedyną możliwością analizy tych zagadnień jest tzw. biały wywiad, OSINT. A jednym z tych otwartych źródeł są relacje takich ludzi, jak zespół S&F, nawet uwzględniając ich ewentualną agenturalność, chociaż piszę to mocno na wyrost.

    Oczywiście oni w swojej relacji nie zajmowali się takimi konstrukcjami, o których pisałem, ale chodzi o zasadę pozyskiwania informacji en masse.

  14. 14 Andrzej

    Jacku,

    Przepraszam Cię, że nie jestem w stanie Ci obszernie odpowiedzieć.

    Zauważ wszakże, że nie inaczej było w sowietach w czasie nepu, potem wojennego lend-lease, w czasach „odprężenia”, pierestrojki, i nie inaczej jest po „upadku komunizmu”. Wszystko jest pod pełną kontrolą, inaczej komuniści nie byliby komunistami. Skoro kontrolują miliard Chińczyków, to co im tam kilka tysięcy ludzi z zewnątrz. „Otwarcie na świat” jest jedynie taktyczne. Istota pozostaje ta sama. Celem jest dezinformacja i prowokacja.

    Czy wizyta w chrlowskiej fabryce, która z dużą dozą pewności może prodkukować na rzecz chrolwskiego potencjału militarnego, czy też świadczyć usługi na rzecz chrlowskiego wywiadu (a taka jest komunistyczna pratyka) może Twoim zdaniem podllegać swobodzie poruszania się oraz swobodzie informowania o niej?

    Mniejsza o Bartosiaka, który jest peerelczykiem i poza ten schemat nie wychodzi.

  15. 15 Jacek

    Andrzeju,

    To ja dam taki przykład z historii sojuza. Stalin, a potem Chruszczow i Breżniew cyklicznie organizowali pokazy lotnicze, na których prezentowali najnowsze konstrukcje. Na pokazach pojawiali się przedstawiciele z ambasad zachodnich państw, wśród nich specjaliści lotniczy, którzy analizowali to, co im pokazują. Czy to jest uleganie dezinformacji, czy próba wydestylowania z takiego przedstawienia rzetelnej wiedzy?

    Myślę, że nawet w okolicznościach inwigilacji i dezinformacji, można przy zachowaniu chłodnego umysłu zbierać wartościowe informacje.

  16. 16 michał

    Drogi Panie Jacku,

    Wspomniałem o Izraelu tylko dlatego, że napomknął o nim Budzisz.

    „Z kolei zależność byłych demoludów od Brukseli może się niedługo skończyć. Eurokołchoz raczej nie przetrwa drugiej kadencji Trumpa.”

    To jest proroctwo z Pańskiej strony. Mnie się wydaje, że z AfD u władzy w Niemczech i Le Pen we Francji, eurokołchoz będzie nadal w sile. Inercja prawna niuni bierze się z niemożliwości odwołania praw i polega na tym, że centrum przejmuje coraz większe obszary życia. To może być odrzucone tylko w całości, nie może być zreformowane, a ani Weidel, ani Meloni, ani Wilders, nie zamierzają odrzucać zasad niuni.

    Wyznaję, że mam wątpliwości co do wyrażonej przez Pana konieczności („tutejszy układ polityczny jakoś będzie musiał się zmienić”). Skoro przytoczyłem już Conquesta, to pozwolę sobie przywołać także jego III Prawo Polityki:

    „The simplest way to explain the behaviour of any bureaucratic organization is to assume that it is controlled by a cabal of its enemies.”

    To by tłumaczyło, dlaczego ciągle nam się wydaje, że te biurokracje są na ostatnich nogach. Prawo Conquesta jest chyba w stu procentach słuszne, ale każda biurokracja, nawet najbardziej sklerotyczna, jak niunia, posiada instynkt samozachowawczy.

    Pozwolę sobie jeszcze odnieść się do dyskusji między Panem i Panem Andrzejem. Nie wierzę, żeby Bartosiak był czyimkolwiek agentem i nigdy nie wypowiadałem się na ten temat. O ile Marek Budzisz wydał mi się inteligentny, rozumny (to nie jest to samo!), instruktywny i pozbawiony dydaktyzmu, to Trzej Panowie z Szanghaju operowali wyłącznie ogólnikami i „z wysaka gada(li)”. Co gorsza, najwyraźniej nie zdali sobie sprawy, że w chrlu można oglądać tylko to, co wolno oglądać, i każdy wie, co ma powiedzieć, bez partyjnego bełkotu. Tymczasem oni byli zachwyceni swobodą, nowoczesnością, godnością i brakiem strachu. Oj, a czy byli w Tybecie? Nie byli. Czy tam też nie ma lęku? Czy byli w Xinjang? Nie byli. Czy i tam jest tyle godności wśród obywateli? Nie byli w strefach zakazanych, a tam nowoczesności niet.

    Swoją drogą, zachwyt chrlowską moderną byłby komiczny, gdyby nie był tak żałosny. Po pierwsze sami Chińczycy wiedzą, że jakość budowli jest beznadziejna, że buduje się na 20-30 lat, że infrastruktura jest potiomkinowska, choć trafniej byłoby zacytować słowa tow. Lenina – „sowiecki most”… Ale ważniejsze, że tam nie może być nic innego niż moderna, bo tam nic nie było. Wszystko zostało zniszczone dziesięciolecia rzadów Mao, więc gdzie mają mieszkać te miliony, jak nie w nowych blokowiskach-mrowiskach?

    Podali także z odkrywczym grymasem, że nikt nie wie, ile jest Chińczyków, może nawet 1,7 miliarda. Ale nie podali, że cenzusy są tajemnicą partyjną i jest równie prawdopodobne, że jest ich znacznie mniej niż 1,4 miliarda i populacja się zmniejsza. I stąd zmiana polityki: namawianie do tworzenia licznych rodzin, których niet.

    Zmierzam do tego, że w przeciwieństwie do krytycznie nastawionych obserwatorów sowietów, o których Pan wspomniał powyżej (w odpowiedzi Panu Andrzejowi), nasi Trzej Panowie z Szanghaju zostawili swój zmysł krytyczny w przedsionku, na lotnisku, i pozostały im tylko ochy i achy na temat ogromu, ilości i chińskości.

  17. 17 Jacek

    Panie Michale,

    Nacjonaliści raczej nie będą konserwować rozpadającego się kołchozu. Le Pen otwarcie zapowiada wyjście Francji z EU, a AfD, być może chciałaby użyć tej politycznej platformy do zbudowania IV Rzeszy, ale Trump im raczej na to nie pozwoli. Według mnie, ten projekt będzie się powoli zwijał. Być może nie będzie to spektakularne zawalenie, a raczej stopniowy rozkład. Tak przynajmniej mi się wydaje.

    Wracając do Bartosiaka i reszty podróżników, to oczywiście, że oglądali to, co wolno im było obejrzeć. I dzielili się wrażeniami, z tego, co widzieli. Dla mnie ciekawe było to, nad czym się dość bezrefleksyjnie prześlizgnęli. Muzeum rzezi Nankinu, czy Kuomintangu (na dodatek w Kunmingu jest podobno pomnik generała Chennaulta i jego Latających Tygrysów) to najprawdopodobniej syndrom jakiejś chińskiej „odwilży” w typie gomułkowskim, czy może raczej gorbaczowowskim, biorąc pod uwagę skalę. Świdziński zwracał uwagę na odejście od twardej ideologii komunistycznej i bezkompromisowej walki z reakcją. To jest dopiero naiwność, jeśli mówił serio i bez zastrzeżeń. Niestety, taką optykę mają też Amerykanie, twierdzący, że komunizm w Chinach jest w odwrocie. Aż dziw bierze, że ten stary numer wciąż działa. Co prawda S&F nie zajmuje się historią ewolucji komunizmu, skupiają się na innych tematach, ale tu akurat powinni wykazać większą przenikliwość.

    Pisze Pan o jakości ChRL-owskiej technologii i gospodarki. To jest naprawdę ciekawy temat. Ok., przyjmuję zachwyty Bartosiaka skalą. Kiedyś rozmawiałem z przedsiębiorcami robiącymi interesy w Chinach, reagowali z takim samym cielęcym zachwytem, wiec domyślam się, że skala faktycznie rzuca przybyszów na kolana. Ale co się za tą skalą kryje? I czy wzrost technologiczny jest faktycznie tak gwałtowny? Staram się śledzić dziedzinę, którą jakoś tam rozumiem. ChRL przez dziesięciolecia produkowała samoloty bojowe w oparciu o sowieckie technologie. Mieli duży problem z opanowaniem produkcji niezawodnych silników turboodrzutowych, nawet wykorzystując doświadczenia sowieckich konstruktorów. Płatowce były w zasadzie dokładną kopią MIG-ów i Suchojów. Nagle, w ciągu zaledwie dekady, pojawiają się takie konstrukcje, jak wspomniany J-36, a eksperci nie potrafią określić kluczowych cech tej maszyny. Jaki jest rzeczywisty potencjał chińskiego przemysłu i myśli technologicznej? Czy Chińczycy faktycznie są tak dobrzy, czy to tylko dezinformacja? Czy te domy z 30-letnim resursem, o których Pan wspomina, to norma, czy margines?

    Myślę, że planiści z Pentagonu wiedzą na ten temat niewiele więcej, niż my, dlatego wynik potencjalnego konfliktu jest tak trudny do przewidzenia.

  18. 18 amalryk

    Z całym szacunkiem, ale twierdzę, iż sugerowana analogia „Alarmu” małżeństwa (tak tu cenionego) JM & BT z produktami autorstwa dżentelmenów z think tanku S & F (o dość, przyznajmy, pretensjonalnej nazwie) jest chybiona. Nie ten czas i nie ta liga. Obserwuję ich (tzn. S&F) działalność w internecie od momentu ich zaistnienia i … nic. Podobnie jak pan Michał pozytywnie odbieram z tego towarzystwa tylko Budzisza i obecnie czasami zdarza mi się tylko jakiś podkast z jego udziałem obejrzeć.
    Nic mi do motywacji autorów; czy kieruje nimi płomienny patriotyzm, czy też prozaiczne zamiłowanie do mamony, a niech tam! Są w każdym razie mniej kabotyńscy niż red. Janke czy robiący obecnie w krajowej sieci wielką konkietę niejaki Kanał Zero…

    Ad rem. Co się miało tu stać już się stało! (W 1944r. właśnie.) Komunizm wygrał na całej linii w swej pełnej , mutującej błyskawicznie jak wirus HIV, krasie. Opowieści o straszliwym zagrożeniu ze strony Neobolszewii pod wodzą genseka Putina, to są strachy na stare baby. Sowieci z Moskwy idąc za radą śp.Wadima Cymburskiego wzmacniają teraz kontrolę nad swoimi limitrofami, podejrzewam, że dość twardy opór hajdamaczyzny nieco ich zaskoczył, ale nie widzę tu jakiejś misternej gry w stylu „klęska afgańska” – tym bardziej że na żadną klęskę się nie zanosi! ( W afganie też nie była… Choć aktualna katastrofa demograficzna sowietów, jeszcze większa niż w peerelu, musi ich chyba nieco niepokoić). Reszta demoludów, z naszym sielskim peerelem na czele, stoi częściowo ogłupiona tą hajdamacką hecą , a częściowo nie. Jedni jak Fico i Orban twardo realizują linię partii, inni jak np. tubylczy mąż stanu Duda rżną rewizjonistów… (Nad tzw. Europą Zachodnią spuśćmy litościwie kurtynę milczenia.)

    Problem nr.1 to kpch i jej świetlany przewodniczący Szi (czy jak się tam ten komuch zwie) vs. (przyznajmy to z bólem) silnie skomuszałe USA! Czym to się skończy? W każdym razie nikt z nas o zdrowych zmysłach tu w podziemiu, raczej nie ma wątpliwości, iż ciągle jeszcze ze zdeterminowaną Ameryką, nikt na tym bożym świecie nie ma żadnych szans. O czym by tow. Szi sobie tam nie marzył a stratedzy z S&F nie gaworzyli.

  19. 19 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    W komentarzu z 25 stycznia 10:01 napisałeś:

    Działania Bartosiaka wydają mi się być skupione na dyskusji o przekształceniu obecnego państwa…

    Być może w tym zdaniu tkwi istota problemu. W przyrodzie, poza bardzo nielicznymi wyjątkami, nie występują byty państwowe całkowicie niezależne od świata zewnętrznego. W tym punkcie zapewne zgodzimy się. Co innego jednak korelacja, zależność, niechby nawet uległość w pewnych obszarach polityki państwowej, co innego brak podmiotowości. Państwo pozbawione tej cechy nie spełnia funkcji państwa. Staje się obszarem administracyjnym, pozbawionym autonomicznych narzędzi do wypełniania celów politycznych państwa, zewnętrznych i wewnętrznych.

    peerel państwem nie jest, stąd nie może być mowy o próbach jego przekształcania.

    Jeśli zaś o stratega chodzi, nazywa to to po prostu Polską. Czy rzeczywiście, jak przekonujesz, twierdził kiedykolwiek, że ludowe wojsko polskie przygotowało prowokację upadku komunizmu, w dodatku po dziś dzień dba o to, żeby ta prowokacja nie wymknęła się spod ich komunistycznej kontroli? Hm. Możesz podać jakiś przykład jego wypowiedzi na ten temat (możliwie, nie w postaci dwugodzinnego filmu)?

    W ostatnim, dzisiejszym komentarzu, napisałeś, że planiści z Pentagonu wiedzą na temat Chin (oraz ich przemysłu zbrojeniowego) niewiele więcej niż my. Dlaczego, mimo wszystko, mimo całej niekompetencji, podatności na manipulację, mieliby wiedzieć choćby ciut więcej od nas, tego nie rozumiem.

  20. 20 Dariusz Rohnka

    Andrzej,

    Masz absolutnie rację, tego rodzaju eskapada (strategiczno-przyszłościowej fundacji), w zespole 10. osób, nie mogła być prześlepiona przez chińskich ubeków.

    W gierkowskich latach 70., a więc w okresie względnego poluźnienia kajdan obywatelom peerelu, nawet wówczas nie pozostawiano zagranicznych turystów bez stosownej opieki, mniej lub bardziej dyskretnej.

    Cóż dopiero mówić o współczesnych Chinach, w kontekście zgrai włóczykijów, parających się zawodowo (jak rozumiem) globalną strategią.

    Nasuwają się uzasadnione wątpliwości co do ich: spostrzegawczości, wiarygodności, względnie… jednego i drugiego.

  21. 21 michał

    Panie Jacku,

    Na pewno ma Pan lepszy wgląd w zamiary AfD niż ja. I w zwoje mózgowe Trumpa też. Co powiedziawszy, nie wiem, skąd Pan bierze przekonanie o antyniuniowatości AfD. Wydają mi się raczej pro… Bartosiak natomiast, jak dotąd, wydaje mi się mało interesujący. Ale to się może zmienić.

    Pan Amalryk powyżej mówi chyba coś, co jest szokująco oczywiste. Wszyscy ci redaktorzy S&F „są mniej kabotyńscy niż red. Janke” – tak. Ale to jest drobiazg. Proponuję przeczytać powyższy komentarz od słów „Ad rem.” Otóż to! Ad rem. Przestańmy pitolić od rzeczy i spójrzmy prawdzie w oczy. Pan Amalryk ma w stu procentach rację.

  22. 22 Jacek

    Panie Amalryku,

    Chętnie zgodzę się, że S&F nie gra w tej samej lidze, co Mackiewicz i Barbara Toporska. Mało kto byłby w stanie im dorównać.

    Natomiast odnośnie obecnego zagrożenia ze strony Kremla, to rozumiem, że uważa Pan, że Putin z całą pewnością nie zamierza testować jakości, czy raczej bylejakości NATO? Nie będzie ataku na Łotwę, czy Estonię? Wystarczy mu pozbycie się wpływów amerykańskich na Ukrainie i ograniczy się do umocnienia swojej pozycji w tzw. bliskiej zagranicy?

    Pisze Pan, że ze zdeterminowaną Ameryką chińscy komuniści nie mają szans w starciu militarnym. Skąd ta pewność? Jaki jest rzeczywisty potencjał chińskiej armii i floty? Czy to, co mówią w S&F na temat zdolności ChRL do blokady Tajwanu i zniszczenia atakami rakietowymi jednostek U.S Navy to brednie? Jeśli tak, to na jakiej podstawie Pan tak uważa? Czy to nieprawda, że zdolność chińskich stoczni do budowy floty wojennej przekracza kilkanaście razy możliwości dwóch ostałych się jeszcze stoczni w Stanach? Ile czasu potrzeba, żeby USA nadrobiły swoje braki w możliwościach produkcyjnych? Czy potencjał lotnictwa bezzałogowego chińskich sił powietrznych przewyższa potencjał lotnictwa U.S. Navy, czy to tylko złudzenie?

    To nie jest tak, że ja znam odpowiedzi na te pytania. Nie znam. Dlatego mam wątpliwości.

  23. 23 Jacek

    Darek,

    Co do statusu peerelu mamy zgodę, to nie jest byt podmiotowy. Natomiast nie rozumiem, dlaczego nie może być mowy o jego przekształceniu w prawdziwe państwo? Może słowo „przekształcenie” jest tu niewłaściwe? Może raczej należałoby budować od nowa. To pewnie właściwsze sformułowanie. Ja odbieram inicjatywy Bartosiaka jako działanie w tym właśnie kierunku. Oczywiście nie przytoczę jego wypowiedzi o roli LWP w prowokacji „upadku” komunizmu, bo on tych tematów nie porusza. Jeśli z moich wypowiedzi wynikło, że kiedyś dokładnie to powiedział, to przepraszam, musiałem się nieprecyzyjnie wyrazić.

    S&F jako think tank nie jest zaangażowany w działalność polityczną. Oni, podobnie, jak RUSI, czy Rand Corporation analizują pewien wycinek zagadnień militarno-strategicznych. W prawdziwym państwie, byłaby to doceniona i dyskutowana na szczeblu wojskowy, politycznym inicjatywa. W peerelu nie jest. Z biegiem czasu ich działalność, być może nawet mimo woli, demaskuje rzeczywisty status tego tworu. Być może wywoła to jakąś reakcję w postaci działań państwowotwórczych, być może nie. Ale jako zjawisko, jednak dość niecodzienne w peerelowskim krajobrazie, warte jest zauważenia. Tak mi się przynajmniej wydaje.

  24. 24 Jacek

    Panie Michale,

    Nie mam jakiejś niezwykłej wiedzy na temat europejskich nacjonalistów. Biorąc pod uwagę ich programy polityczne, dochodzę, po prostu do wniosku, że jeśli np. Le Pen stawia na autonomię Francji w polityce międzynarodowej, energetycznej, wojskowej, to raczej będzie się chciała pozbyć pęt kretyńskich założeń euro kołchozu. Z AfD jest chyba trochę inaczej, narzędzie, jakim jest EU, pewnie byłoby przydatne dla realizacji ich programu, czyli budowy dominacji Niemiec w Europie i uniezależnienia się od USA. Nie trzeba zaglądać w zwoje mózgowe Trumpa, żeby zobaczyć, że w obecnej sytuacji on na to z pewnością nie pozwoli.

  25. 25 amalryk

    Panie Jacku!

    Nie wierzę w Putina, to jest kreatura „organów”, jakoś się chłopina okopał na tym Kremlu, ale to nie jest aparatczyk nie do podmienienia. Jestem nawet głęboko przekonany, że gdy Jankesi dokonają wreszcie tego swego sławetnego piwotu na Pacyfik, to widowiskowa wymiana „elit” w pribałtice będzie nawet z punktu widzenia sowietów niezbędna. Ale gdy nadejdzie czas na Władimira Władymirowicza i przyjdzie kolej na „gołębie kremlowskie”, to stawiałbym na … tak, tak, oczywiście na „reset z Rosją”! I znów gaz , nieft i wszelkie inne dobra będą mogły popłynąć do spragnionej Europy szerokim strumieniem!

    W ogóle im bardziej się zastanawiam nad tą hajdamacką hecą na Ukrainie tym bardziej przychylam się do hipotezy, że atak sowietów na te przegniłe do szpiku kości korupcją i złodziejstwem („ponadnormatywnym” nawet jak na bolszewickie standardy) ukraińskie pseudopaństwo, służy jako uwiarygodnienie przed światem , że oto mamy właśnie w całej krasie do czynienia z odrodzeniem się imperializmu Rosji! Od Ruryka do rurociągu, wieczny carat, cywilizacja turańska i inne tego rodzaju bzdury…

    Oczywiście nie mam zielonego pojęcia jaki jest rzeczywisty potencjał armii ludowo-wyzwoleńczej, być może są to tylko moje pobożne życzenia, że dostaliby od Jankesów tęgiego łupnia. Ale na kradzionych technologiach militarnych jeszcze nikt nie przebił pierwowzoru. Armia by być sprawnym narzędziem walki musi się ciągle konfrontować, czego Amerykanom akurat odmówić nie można. Gdy nie są ograniczani przez ideologicznych demagogów, to są strasznie groźni , np. uzbrojony po zęby reżim Husajna zdmuchnęli jak świeczkę w dwa dni.

    A co do niezwyciężonej armii ludowo-wyzwoleńczej, to przypomniała mi się taka anegdota związana z jej ostatnią próbą ogniową w Wietnamie w roku 1979. Akurat wtedy na szkoleniu w sowieckiej akademii wojsk „protiwazdusznoabaronnych” w Kalininie (Twer) był mój wuj i byli tam też akurat na przeszkoleniu Wietnamczycy, weterani wojny z Jankesami. Wujek z kolegami poszli pogadać z „żółtkami” jak ta wojna w rzeczywistości tam wygląda, bo to Dawid i Goliat a oficjalnych doniesień nie było prawie żadnych. Po przełamaniu, za pomocą alkoholu, nieufności wietnamskich weteranów, ci pokazali z grubsza na mapie przebieg działań, ciągle ostentacyjnie lekceważąc chińską armię, ba wręcz się z niej naśmiewając. I wciąż jak refren powtarzali ;wojna ? A cóż to za wojna! O, z Amerykanami to była wojna! Nigdy więcej takiej!

  26. 26 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Jest zasadnicza różnica między podmiotowością a pełną dyspozycyjnością. peerel nie jest podmiotowy. Problem w tym, że z Twoich wypowiedzi można wyczytać, że za taki właśnie ma go strateg (czy też stratedzy). Tymczasem strateg nazywa to coś po prostu Polską. Tutejszych sołdatów, pilnowanych przez prywatne (z mafijnymi korzeniami) służby ochroniarskie, przezywa wojskiem polskim. Przy tak nieprecyzyjnym rozpoznaniu rzeczywistości, zdaje mi się być całkiem bez znaczenia, co ma do powiedzenia.

    peerelu nie da się przekształcić w państwo. Jedyne, co można zrobić, to porzucić silnie zakorzeniony mit o jego nieszczęsnej podmiotowości, tym bardziej o drzemiącym w nim jakoby potencjalnie. Wykopać dół, wrzucić, zasypać, przydeptać. Nic na tym miejscu nie sadzić, przynajmniej przez 1000 lat, bo wcześniej ścierwo jeno wyrośnie.

    Zacząć od nowa.

    Nasuwa się pytanie, od jakiego punktu w przeszłości (jeżeli w ogóle do niej sięgać)? O podobne pytanie ocierała się debata kilka miesięcy temu i nie przyniosła rezultatów.

    Ale trzeba próbować. Na gruncie lokalnym, nieuznawanie peerelu za państwo, negowanie możliwości jego zreformowania, jest wedle mnie koniecznym warunkiem wstępnym do dalszych rozważań. Bez tego nie ma pola do dyskusji.

    Wielka spółka trwa pisał JM niemal 80. lat temu. Miał na myśli spółkę demokracji z bolszewizmem, najwyraźniej zobrazowaną w latach wojny i tuż po jej zakończeniu, ale z długimi korzeniami, sięgającymi głębiej niż rok 1917.

    Na czym polega istota demobolszewizmu? Co najściślej łączy dwa składniki tego terminu?

    Czy to przede wszystkim pogarda dla człowieka i jego Stwórcy?

  27. 27 michał

    Panie Jacku,

    Marine Le Pen dawniej chciała wyjść ze strefy Euro, ale nie odejść od niuni. Teraz porzuciła nawet pomysł odejścia z Euro. Na „autonomię Francji w polityce międzynarodowej” stawia każdy francuski polityk bez wyjątku, włącznie z takimi brukselskimi wycierusami jak Michel Barnier, Hollande czy sam Macron.

    Ale już zupełnie Pana nie rozumiem, jeśli chodzi o AfD. Niemcy dominują niunię, czy AfD tego pragnie, czy nie. Dominują gospodarczo, ale nie politycznie, pomimo fatalnego stanu ich gospodarki. Niemcy są jedynym krajem, który ciągnie zyski z Euro. Co z tym ma wspólnego AfD?? Skąd Pan to wziął, że AfD ma „program budowy dominacji Niemiec w Europie i uniezależnienia się od USA”? Pomysł uniezależnienia się od Ameryki jest w pierwszym rzędzie francuski, ale jest z całego serca przyjęty przez brukselską biurokrację. Niunia ma być samowystarczalnym, protekcjonistycznie zamkniętym, sfederalizowanym tworem w rodzaju „stanów zjednoczonych Europy”. Przy czym tu AfD?

    I wreszcie Pański ostatni punkt: Trump na to nie pozwoli? Dlaczego nie? Amerykańska myśl polityczna od kilkunastu lat próbuje przeorientować wektory ich zainteresowania na Amerykę Środkową i Łacińską, oraz na Pacyfik; próbuje się odżegnać od obsesji Europą. Co jest ważniejsze dla Waszyngtonu: Tajwan czy Ukraina? Wenezuela czy Polska? Costa Rica czy Estonia? Dlaczego więc Trump miałby nie pozwolić na uniezależnienie się Europy zdominowanej przez Niemcy?

  28. 28 michał

    Panie Amalryku,

    Do dziś zachodzę w głowę, po jaką cholerę Putin zaatakował Ukrainę. Kontrolował ją i tak. Miał konflikt w Donbasie, gotujący się na wolnym ogniu, jeżeli chciał mieć poligon. Nawet gdyby rzeczywiscie zajął był Kijów i zamordował Zełenskiego, to nadal miałby najprawdopodobniej do czynienia z partyzantką jak zielona Ukraina długa i szeroka. „Uwiarygodnienie przed światem, że oto mamy właśnie w całej krasie do czynienia z odrodzeniem się imperializmu Rosji! Od Ruryka do rurociągu, wieczny carat, cywilizacja turańska i inne tego rodzaju bzdury…” – to jest jakaś hipoteza. Trochę to wprawdzie wygląda na wyciąganie armaty dla zabicia komara, ale to wcale nie znaczy, że tak być nie mogło.

    Od Ruryka do rurociągu, zaiste!

  29. 29 Jacek

    Panie Amalryku,

    Też uważałem, że budowanie potencjału militarnego przy pomocy szpiegostwa gospodarczego i inżynierii wstecznej nie może doprowadzić do powstania liczącej się armii. Tak było z sowietami, kopiowali wszystko, co wpadło im w ręce, tylko wychodziło im gorzej, niż oryginał.

    Chińczycy robili przez dziesięciolecia to samo. Czy dziś osiągnęli dzięki temu wyższy poziom, niż kiedyś sojuz, nie wiem. Skala pewnie zaciemnia dodatkowo obraz, bo może produkują szmelc, ale jeśli zaleją nim pole walki w ilościach przemysłowych, to czy nie osiągną więcej, niż nowocześniejszą technologią?

    To coś, jak hitlerowskie Niemcy i USA. Pierwsi mieli odrzutowe myśliwce i bombowce, drudzy gigantyczne fabryki nastawione ma masową produkcję.

  30. 30 Jacek

    Darek,

    Wydaje mi się, że nadchodzące wydarzenia zmiotą ten peerelowski domek z kart, co być może da pewną szansę na budowanie od podstaw. Wtedy kwestie, o których piszesz staną się palące. Pytanie tylko, czy będzie jeszcze komu zastanawiać się, do czego się odnieść i jak budować?

  31. 31 Jacek

    Panie Michale,

    Proszę spojrzeć na obecną politykę Trumpa wobec Europy. To jest kurs na całkowite uzależnienie EU chociażby od amerykańskiej ropy i gazu. Obecny rząd w Berlinie przebąkiwał, jeszcze rok, dwa lata temu o powrocie do handlu z Kremlem, bez względu na wojnę ukraińską, Amerykanie jakoś te zapędy gasili. AfD będzie, według mnie, dużo bardziej zdeterminowana, żeby wrócić do ruskiego gazu, przy jednoczesnym wypychaniu wpływu USA, a szczególnie amerykańskiej armii z niemieckiego terytorium. Sądzi Pan, że Trumpowi się to spodoba?

    Ale może kontakty Muska z AfD te rachuby unieważnią? Nie mam pojęcia na tym etapie.

  32. 32 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Szczerze podziwiałbym Twój entuzjazm, gdybym dostrzegał dla niego jakiekolwiek uzasadnienia. Czy owo zmiecenie peerelowskiego domku wyobrażasz sobie w kontekście Muska, galopującego po Warszawie na białym koniu, czy jakoś podobnie?

    Osobiście, szczerze dość mam obserwowania kabotynów, którym się wydaje, że można z dnia na dzień zacząć uprawiać wielką politykę. Tak nie jest. Wbrew obiegowej opinii, nie każdy może być politykiem, w ścisłym znaczeniu terminu. Do tego potrzebna jest przynajmniej jako taka orientacja w świecie politycznej kultury i antykultury.

  33. 33 Jacek

    Darek,

    Nie, nie widzę szansy w Musku. Mam na myśli konflikt, który rozleje się szerzej, niż Ukraina. Ale to jest wariant o trudnych do przewidzenia konsekwencjach. W każdym razie ten wytwór okrągłostołowy raczej tego nie przetrwa.

    Ja też nie mam zbyt wiele optymizmu, jeśli chodzi o pozytywne zakończenie tej historii. Ale nie wykluczam, że jakieś okoliczności do odbudowy państwa mogą się pojawić.

  34. 34 michał

    Drogi Panie Jacku!

    Czy Pan nie popełnia po raz któryś tego samego błędu przypisywania Trumpowi (a także AfD i Le Pen) kursu politycznego, który jest już dobrze ustanowiony od lat bez ich udziału. AfD pragnie wyciągnąć niemiecką gospodarkę z merkelowskigo marazmu, ale Niemcy dominują Europę nawet w tym paralitycznym stanie.

    Podobnie jest z Trumpem wobec niuni. Amerykańskie firmy – z ochotą i za ciężkie pieniądze – uratowały niunię, a zwłaszcza Niemcy, uzależnione prawie całkowicie od Putina, zwłaszcza po kretyńskiej decyzji Merkel o zamknięciu elektrowni atomowych. To nie jest żadna „polityka uzależnienia” niuni przez Trumpa. To się nazywa wolny rynek! Pisze Pan, że „AfD będzie dużo bardziej zdeterminowana, żeby wrócić do ruskiego gazu” – niż kto?? Bardziej niż Gerhard Schroeder? Bardziej niż Merkel?? Bardziej niż Scholze???

    Czy sądzę, że Trumpowi się spodoba wycofanie US Army z Niemiec? Tak. Tak sądzę. Ale na razie się nie zanosi.

    Nawiasem mówiąc, o ch chodzi z Muskiem? Skąd ta mowa o „Musku na białym koniu”? Ja się nie wyznaję, nie śledzę, nie mam pojęcia. Proszę mię objaśnić. Nb. dlaczego niby do „bycia politykiem potrzebna jest przynajmniej jako taka orientacja w świecie politycznej kultury i antykultury”? Od kiedy tak jest? Zaryzykowałbym twierdzenie, że sukces najłatwiej przychodzi tym politykom, którzy nie mają pojęcia o politycznej kulturze, apolitycznej antykulturze i o wszystkich możliwych permutacjach. Czy Trump nie jest tego dobrym przykładem?

  35. 35 pankakaokoniecpolski

    Szanowni Panowie,

    przyglądam się wymianom uwag w tym artykule/poście czyli artypoście , jak i także od początku istnienia witryny w sposób nie tylko ogólny, temu szczególnemu wydawnictwowi internetowemu.

    Ad rem czyli do rzeczy, czy też ad rem dorzecza – stajemy/ staliśmy się jedną globalną rodziną. Kto będzie chciał wysadzać wsobnonasobne gówno w chacie leżącej 30 metrów obok?

  36. 36 michał

    Aaa, wiem, pamiętam, Pan jest wiebicielem Marshalla McLuhana!… Ale ta jego globalna wioska, globalna rodzina, globalna mieścina, mnie to jakoś nie przekonywa. Nigdy nie jestem pewien, czy go dobrze rozumiem, ale standardyzacja źródeł – informacji, wiedzy, technicznego postępu itp. – miała prowadzić do uniformizacji kultury. Czy rzeczywiście tak się stało?

    Na ogół wysuwa się przeciw tej koncepcji przeciwną tendencję do atomizacji źródeł, zapoczątkowaną przez internet, a teraz przyspieszoną przez schyłek tradycyjnych mediów. Ale ja bym wysunął przeciw globalnej wiosce bardziej podstawowe zastrzeżenia. Ludzie mieszkający po dwóch stronach tej samej góry, mają inny punkt widzenia na tę górę! Dla jednych jest stroma, dla drugich ma łagodne stoki. Jedni widzą granie, drudzy hale; jedni słoneczne, południowe zbocza, a drudzy północne stoki, po których spada na nich Halny wicher. Nawet gdyby i jedni, i drudzy gapili się w ekran i oglądali to samo, to ich podstawowe doświadczenia życiowe są nadal inne. A na dodatek, owszem, gapią się nadal w ekran, ale oglądają teraz zupełnie inne rzeczy.

    A zatem, czy to łajno jest wsobne, czy nasobne, nie zdaje się być istotą rzeczy.

    I wreszcie na koniec, ludzie nadal chlastają się nożami, wysadzają się wzajem w powietrze, gwałcą i porywają, bombardują i ostrzeliwują, niezależnie od uniformizacji kultury – która jest faktem! – standardyzacji źródeł, powszechnej amerykanizacji, skoszarowania, skołchozowania, przemienienia ludzkości w mrowisko i sprowadzenia człowieka do statusu kłębka pożądań.

    Nie wiem tylko, czy powinno to być źródłem otuchy, czy raczej ostatecznym gwożdziem do trumny człowieczeństwa. A człowiek tak się dobrze zapowiadał: nawet był na obraz i podobieństwo…

  37. 37 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Stawiasz zatem na opcję Czworga pancernych? Zdaje mi się, że jako autor wywołanego dzieła możesz mieć naturalne w tym kierunku predylekcje. Autorzy nierzadko darzą sympatią swoich bohaterów, nawet wówczas, gdy ci nie wypadają w narracji kryształowo. Poza tym, istotnie, nie sposób wykluczyć obecności w Biedrusku szaleńców… gotowych porywać się świeżo umytym tankiem na atomowe rakiety.

    A jednak trudno mi się zgodzić z Twoją wykładnią wojny ukrainnej jako rzeczywistego konfliktu. Inna sprawa, że prawdziwy czy nie, „konflikt” istotnie może się rozlać szerzej. Ciekawym bardzo, jak wedle Ciebie sprawy mogą potoczyć się w przyszłości.

    Kto będzie inicjatorem kolejnych kroków?

    Znajdzie sojuszników?

    Napotka na opór?

    Czy możliwe jest polityczne (lub militarne) spacyfikowania Kijowa przez Moskwę? Sojusz obu, aktualnie strzelających do siebie armii?

    A może Kijowianie zejdą do podziemia i bić będą bolszewików?

    A propos Biedruska. W latach 30. przebywał w tamtejszym garnizonie nie byle jaki żołnierz zbrojnego podziemia, bo Romuald Rajs „Bury”. Zatem antybolszewicki duch może się na tamtejszych poligonach od czasu do czasu (hipotetycznie) pojawiać.

  38. 38 pankakaokoniecpolski

    Panie Michale, oraz Szanowni w dyskusji Uczestniczący,

    już nikt tutaj nie panuje nad nurtem dyskusji, nad pytaniami na jakie trzeba odpowiedzieć, zauważacie to Panowie? Każdy ma swoją teorię, swój punkt widzenia, swój point of view. Ma go również Budzisz, ma go każdy w naszej „zachodniej” kulturze począwszy od wynalezienia pras drukarskich, które zaczęły drukować taki, a nie inny alfabet. Krótką antologię na temat historii pras wydawniczych napisał nawet Józef Retinger.

    Tak, Panie Michale, w związku z Marshallem Mcluhanem, zasadne jest pisanie o dziewiętnastowiecznych nawykach człowieka zachodu, który prezentuje swój „point of view”. Gdy tymczasem według jego zapowiedzi, którą lubił powtarzać za Joyce’em, “The West shall shake the East awake… while ye have the night for the morn…”

    Jak w tym świetle prezentuje się „wojna na Ukrainie”. Pan Darek Rohnka miał dużo racji dziwiąc się temu przedstawieniu.

    Czy ludzki świat nie jest śmieszny i czy nie powinniśmy na niego patrzeć jak na teatr? Swoją drogą Marshall Mcluhan jako Kanadyjczyk namawiał swoich rodaków do takiej właśnie postawy, mówił „Cieszcie się, że jesteście krajem na obrzeżach świata, bo dzięki temu możecie patrzeć na świat jak na teatr”.

    https://viz.dwrl.utexas.edu/old/content/tribalization-global-village-marshall-mcluhan-orientalism-and-technocultural-panic.html

  39. 39 michał

    Drogi Panie,

    Ależ tak, ludzki świat jest zabawny. Tak, jesteśmy w teatrze życia, ale życie ma to do siebie, że nie jest teatrem, nawet jeżeli jest zaledwie obserwowane. Możemy zawiesić nasze niedowiarstwo w teatrze, gdy czerwona farba leje się na scenie, ale czy mamy postępować tak samo, gdy leje się krew? Odwrotność także jest prawdą: czy widz może wejść na scenę i stać się pełnoprawnym uczestnikiem wydarzeń? Innymi słowy, owszem, możemy patrzeć na świat jak na teatr, ale nie możemy w nim uczestniczyć, bo to nie jest możliwe w teatrze. Możemy wówczas tylko oklaskiwać na końcu, albo wyjść z obrzydzeniem w antrakcie.

    Nie sądzę jednak, żeby miał Pan rację, opisując niniejszą dyskusję, ale także niezliczone debaty odbywające się tu wcześniej, wyłącznie jako prezentację rozmaitych punktów widzenia. Odnoszę raczej wrażenie, że niekiedy zachodzi zaangażowanie: odrębny punkt widzenia bywa wzięty pod rozwagę, to nie jest tylko poszatkowana wizja, równoległych optyk, a la Leszek Kołakowski. Czasami egotyzm uczestników dyskusji schodzi na dalszy plan – i to się nazywa dyskusją.

    Wykładowca „kreatywnej literatury”, członek Królewskiego Towarzystwa Literatury w Somerset House, w Londynie, niejaka profesor Sunny Singh, od siedmiu boleści i tyluż nienawiści, zechciała podzielić się swymi myślami na temat wagi dyskusji. Pozwolę sobie przytoczyć jej złote myśli:

    Debate is an imperialist, capitalist, white supremacist, heteropatriarchal technique that transforms a potential exchange of knowledge into a tool of exclusion and oppression.

    To też jest jakiś punkt widzenia. Zachowam się wobec niego wedle Pańskiej recepty – czy też raczej wedle tego, co nam Pan zarzuca – i nie zaangażuję się w krytykę tego bełkotu. Jej „wymiana wiedzy” nazywa się propagandą, jest bardzo inkluzywna – i prowadzi do ostatecznej opresji.

  40. 40 pankakaokoniecpolski

    O to, to, ostatecznej opresji. Czyż portret nowego „Króla” Zjednoczonego Królestwa Karola III nie jest przejawem ostatecznej opresji nad zachodnimi owieczkami wyrażającymi swoje „punkty widzenia”? Czy nie jest dostatecznie wyraźny?

    Czy ta ostentacyjnie piekielna manifestacja nie jest rekwizytem teatralnej inscenizacji? Jak widać zamiast krwi leje się czerwona farba, i co? Mamy postępować tak jak by miała się lać farba, czy krew? Teatr to, czy poszatkowana wizja a la Kołakowski?

  41. 41 Jacek

    Darek,

    Ja tylko pochylam się nad dylematami czworga pancernych, nie rozstrzygając kategorycznie istoty sytuacji. Ta czwórka została wyrwana z ostatnich rzędów widowni teatralnej i rzucona na scenę, gdzie może lać się prawdziwa krew, nawiązując do metafory przytoczonej przez panakakaokoniecpolskiego. My wszyscy, tutaj, w peerelu, nie mając komfortu oglądania świata z kanadyjskiej perspektywy, chcąc, nie chcąc, też możemy się znaleźć na scenie.

    Nie mam pewności, co do rzeczywistej natury wojny ukraińskiej. Dyskutowaliśmy tę kwestię wiele razy, jednak brak twardej wiedzy wywiadowczej pozwala wyłącznie na domysły.
    Jakie będą dalsze losy tej wojny, czy Kijów zostanie spacyfikowany, czy ci nieliczni, chcący jeszcze walczyć Ukraińcy zejdą do podziemia, nawet nie próbuję zgadywać. Można oczywiście snuć scenariusze literackie, ale one szybko tracą na aktualności.

    Wracając do pancernych, oby duch Burego rozświetlił im umysły i pozwolił dostrzec sedno wydarzeń, w których wezmą udział.

  42. 42 Jacek

    Panie Michale,

    Jeśli chodzi o AfD, to pewnie różnimy się w ocenie skali ich determinacji do prowadzenia wspomnianej polityki. Ale zostawmy to, znacznie ciekawsza jest Pańska dyskusja z panemkakaokoniecposkim.

    Jeszcze tylko słówko na temat Muska. Nie chcę odpowiadać za Darka, od siebie dodam tylko, że tu u nas pojawiały się natrętne plotki, a to, że ma kupić TVN, a to, że apartament w Warszawie, a to, że będzie rozstawiał po kątach tutejszych „polityków”. Ale kto by tam wierzył plotkom.

  43. 43 michał

    Cha, cha! Czy to nie są aby pobożne życzenia, żeby się ktoś wreszcie zainteresował tym nieszczęsnym prlem? Musk taki sympatyczny, no, i do tego nie-Żyd, więc ma dodatkowe odznaki harcerskie. A że pieniążków by skapnęło ciut, to też nie zaszkodzi.

    Tęskniąc za nim, jak złotówka za dolarem.
    Ciao bambina!
    Spadaj mała!
    Tam są drzwi…

  44. 44 Przemek

    Panie Michale,
    a cóż to za dualizm. Z jednej strony prześmiewczość a z drugiej taki
    trochę sentymentalizm. I dlaczego zaraz nieszczęsny, a no tak Szczęsny gra w Barcelonie, wyjechał. No a jeśli nieszczęsny to chyba jednak istnieje, a ponoć tego państwa nie ma. Zupełnie nie rozumiem dlaczego przywołuje Pan antysemityzm. Nie zauważyłem aby tu (ja piszę w Polsce, choć niektórych może to urazić) postawy antysemickie były większe niż w innych w innych miejscach, są wszędzie.

  45. 45 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Pisałeś, że „wytwór okrągłostołowy” (raczej) nie przetrwa rozlania się konfliktu szerzej, poza Ukrainę, więc zakładałem, że masz przed oczami wyrazistą wizję. Ale może to i lepiej, że takowych nie miewasz.

    Stawka na konflikt, na wojnę pomiędzy zaborcami to stary, sprawdzony mit ludzi roszczących pretensje do spadku po Rzeczypospolitej. Mit, który przerodził się w realność z chwilą zakończenia i wojny światowej. Z jakim skutkiem, to odrębny temat. Istotna zdaje mi się pewna odwrócona analogia tamtej dziejowej chwili w zestawieniu ze współczesnością.

    Nie ma wśród historyków zgody, co do przyczyn wybuchu Wielkiej Wojny. Wedle części z nich, w 1914 nie było widocznej gołym okiem wrogości pomiędzy mocarstwami, przynajmniej nie na skalę wojny, którą wywołano. Pierwsza światowa wynikła z furii, z jątrzenia, chciwości, małostkowości, z ludzkich prozaicznych grzechów. Miała niejaki związek z geopolityką, ale w największej mierze spowodowana została ludzką głupotą. Istniał natomiast potężny konflikt światopoglądowy. Mówiąc najoględniej, nowe usilnie dążyło do starcia starego na proch.

    Dziś mamy do czynienia z odwróceniem tamtej analogii. Mocarstwa, Moskwa z jednej, Bruksela z drugiej, skaczą sobie do gardeł, deklarują wrogość i brak wspólnoty interesów. (Przynajmniej Bruksela, do pewnego stopnia, zdaje się być szczera w swoich deklaracjach.) Szczerzą kły, ostrzą pazury, zbroją się (a przynajmniej o zbrojeniu się wiele mówią). Tymczasem, jeżeli zajrzeć pod podszewkę obu dąsających się konstrukcji, z łatwością dostrzeżemy zdumiewającą zbieżność ideową, światopoglądową. W jednym i w drugim systemie predominuje pogarda wobec starego świata, wielowiekowej kultury i związanej z nią cywilizacji.

    Czy z takiej odwróconej analogii może rozlać się konflikt na miarę inicjacji iii wojny światowej?

    Przy czym tu peerel? Na czym miałaby polegać jego rola? Czy aby nie łącznika niby zwaśnionych stron?

    ***

    Ponieważ mamy dzisiaj 40 rocznicę śmierci Józefa Mackiewicza, o czym łaskawie zechciał mi wczoraj przypomnieć AD, chciałbym nawiązać do bodaj najbardziej kontrowersyjnych słów w całej twórczości JM:

    Katastrofa, to nie śmierć połowy ludzkości w wojnie atomowej. Katastrofa, to życie całej ludzkości pod panowaniem ustroju komunistycznego.

    Słowa te wydrukowano w periodyku Nowyj Żurnal w 1983, wraz z całym rozdziałem Zwycięstwa prowokacji „Między bolszewizmem i nacjonalizmem”, z opublikowanego akurat w tym czasie przekładu rosyjskiego książki. W notatce od redakcji napisano:

    „Trudno zgodzić się z tym zdaniem J. Mackiewicza. Ale zgodzić się trzeba. My się z Mackiewiczem zgadzamy.”

    W ostatnim liście do redaktora pisma, Romana Gula, z 12 listopada 1983 roku JM pisał:

    „Prościej i dowcipniej trudno powiedzieć. Bardzo jestem rad.”

    W 1983 roku istnieli ludzi, podzielający (choć z deklarowanym – trudem) poglądy Józefa Mackiewicza. A dziś? Nie można chyba po prostu powiedzieć, że ludzi takich jest zdecydowanie mniej na świecie niż 40 lat temu. To problem atomowej walki z komunizmem przestał być po prostu aktualny. Komunizm jest ok, tylko, póki co… „nie trzeba o tym głośno mówić”.

    Dlatego, w mojej osobistej percepcji, niewiele wskazuje na rozlanie się tamtego „konfliktu”, przynajmniej w realnej, nie fikcyjnej, „rzeczywistości”.

  46. 46 michał

    Wcześniej nie miałem czasu i podałem tylko tyle z tej piosenki, ile pamiętałem. Ale teraz widzę, że to jest w całości o tęsknocie prlu do Muska.

    Miliarder z Austin, Texas, zajechał swoją Teslą,
    Na sam trotuar wjechał kołami.
    Nosem prezent poczułaś, już taka jesteś czuła,
    Że pomyślałaś o nim „Belami”.

    On ciemny był na twarzy, a prezent ci się marzył:
    Za dziesięć centów torba w Peweksie.
    Ty miałaś cztery złote, on proponował hotel
    I nie musiałaś zameldować się.

    Ty z nim poszłaś w ciemno damo bez matury.
    Koza ma prezencję lepszą niźli ty.
    Czemu smutną minę masz i wzrok ponury?
    Ciao bambina!
    Spadaj mała!
    Tam są drzwi…

    Cokolwiek bajdurzy Pan Przemek (wyznaję, że nie zrozumiałem, o co chodzi), to wydaje się właśnie istotą życzeń-plotek od adresem Muska. Biedna bella bionda (a popatrz jak wyglądasz, te włosy masz jak len co w błoto wpadł!), straciła fatyganta, co chciał kupić jej Trabanta. Ech, i przestań mnie nazywać My Sweet Lord…

  47. 47 michał

    Paniekakaokoniecpolski!

    Dlaczego portret króla Karola jest przejawem opresji? Karol jest królem republiki, więc zasługuje do pewnego stopnia na cudzysłów, ale jest królem z lepszą legitymacją niż większość monarchów i prezydentów, więc w czym rzecz?

    Ostateczną opresję niesie bolszewia, w rodzaju pani „profesor” wspomnianej wyżej, a nie portret króla Karola, choćby nawet podarował królowej Karolinie korale koloru koralowego.

    Mylenie życia z teatrem, krwi z czerwoną farbą, może i jest błyskotliwe, ale czy zaprowadzi nas daleko? Skoro już przytaczam stare piosenki, to jeszcze jest ta Edwarda Stachury:

    Życie to jest teatr, mówisz ciągle opowiadasz.
    Maski coraz inne coraz mylne się nakłada.
    Wszystko to zabawa, wszystko to jest jedna gra
    Przy otwartych i zamkniętych drzwiach.
    To jest gra.

    Życie to nie teatr, ja ci na to odpowiadam.
    Życie to nie tylko kolorowa maskarada.
    Życie jest straszniejsze i piękniejsze jeszcze jest.
    Wszystko przy nim blednie.
    Blednie nawet sama śmierć.

  48. 48 Jacek

    Darek,

    Przecież to nie jest konflikt między Brukselą i Moskwą, bo jak słusznie piszesz, obie stolice grają do jednej bramki. To jest konflikt interesów Waszyngtonu z ChRL, reszta, w tym nasze podwórko, ma drugorzędne znaczenie. Nie wiem, jak tutaj (ani tym bardziej w Azji) rozwinie się dalej sytuacja pod względem militarnym, ale, powtórzę, sądzę, że układ sił politycznych peerelu może tego nie przetrwać. Czy znajdą się jednostki, które to wykorzystają do budowy prawdziwego państwa, nie wiem, prawdopodobieństwo jest małe. Ale wydaje mi się, że są tutaj ludzie, którzy chcą mieć takie prawdziwe państwo. Być może jeszcze się nie objawili, może budują w pocie czoła swoje małe firmy, może robią kariery naukowe, może uwiera ich brak możliwości prawdziwego rozwoju, co w końcu sprowokuje ich do działania, kto wie?

    Niezrozumienie, czym jest ten obecny peerel , jest powszechne, niestety i to sprawia, że powyższy wariant jest mało realny. Być może jednak zagrożenie utratą tego wygodnego życia, do którego tak się przyzwyczailiśmy, kogoś w końcu obudzi. Fasadowość tego „państwa” zaczyna być dostrzegana przez coraz więcej ludzi. Nie wykluczam, że znajdą się wśród nich tacy, którzy postawią wreszcie prawidłową diagnozę.

    W każdym razie nie zakładam z góry nienaruszalności systemu stworzonego po 1989 roku.

  49. 49 Jacek

    Panie Michale,

    Przeróbka tekstu Zwoźniaka, bardzo trafna. Tak to mniej więcej tutaj wygląda.

    Powstała też wersja niemiecka

    Ein jungen mann von Essen
    Zajechał Mercedesem…

    To jakby współczesna wersja legendy o Wandzie, co to się utopiła w Wiśle, bo Niemiec jej nie chciał. Dzisiaj Niemiec ma jakby słabsze notowania, za to Musk w Tesli, ho, ho…

  50. 50 michał

    Panie Jacku,

    Józef Mackiewicz, Panie świeć nad jego duszą, był zdania, że Wanda była lesbijką, ale może ma Pan rację, że Wandzia rzucająca się w toń, bo ją Niemiaszek wykorzystał i porzucił dla Helgi, jest najtrafniejszą wersją tej legendy.

    Tęsknią za Muskiem, jak złotówka za dolarem, a jak „postawy antysemickie są wszędzie”, to my też, my też! Polacy nie gęsi i swój język mają.

  51. 51 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Antycypujesz, że USA rozwali ludowe Chiny w drzazgi, z całym ich rzekomym potencjałem, te pociągną za sobą Moskwę, Kreml Kijów, Brukselę, Warszawę i zapanuje reakcja globalna? Czy tak?

    Brawurowo! Ale ja bym był ostrożniejszy, odrobinę bardziej sceptyczny. Nie przekreślałbym potencjału sowietów, nie tylko w zakresie uprawiania bieżących gier politycznych (w czym zdają się być mistrzami), ale również potencjału militarnego. O tym ostatnim mam mniej niż blade wyobrażenie, coś mi jednak podpowiada, że im większy ekspert tym słabsze rozeznanie. Mniejsza o to, bo to temat na bardzo długi elaborat.

    Trzymajmy się (opcjonalnie, a nawet z przymrużeniem oka, jeśli wola), skromnej hipotezy, że pierestrojka nigdy nie wymknęła się spod kontroli i jest realizowana nadal. Co więcej, nie zaczęła się wraz z Gorbaczowem w 1985, ale znacznie wcześniej… może u progu lat 60., pod wodzą Mironowa z Szelepinem, z Breżniewem pod rękę. Niejaką rolę odegrał może nawet sam Chruszczow, bo dlaczego nie? Skoro niebylejaki udział miał w odwilży, w otwarciu drogi dysydencji? W rozłożeniu sowietyzacji na łopatki?

    Często zastanawiam się, po co to im było? Czy tak wdraża się komunizm? Poprzez popuszczanie rzemyka na szyi wroga ludu? Mnie się zdaje, że nie.

    Ale bardzo też jestem ciekaw Twojego zdania.

  52. 52 Jacek

    Darek,

    Ja nie sugeruję, że Stany z łatwością pokonają i ChRL i sowietów. Wręcz przeciwnie, wydaje mi się, że żeby w ogóle mogli myśleć o zwycięskim starciu na Pacyfiku, muszą jakoś zabezpieczyć sobie front europejski. No i tu jest wiele wariantów, w tym niestety opcja dogadania się z Putinem. Jeśli, jak sugerujesz wojna ukraińska jest prowokacją, to być może taki dagawor był celem sowietów od samego początku, wciągnąć Stany w jakiś układ, który będą kontrolować. Ale może być też inaczej. Może Trump nie będzie chciał się dogadywać z Kremlem, tylko spróbuje zbudować tu swój przyczółek rękami lokalsów. W tej opcji, racjonalnym działaniem byłoby pozbycie się sowieckiej agentury (w tym niemieckiej). Ale to tylko moje amatorskie kalkulacje, Amerykanie już nie raz pokazali, jak bardzo bywają nieracjonalni.

    Jeśli chodzi o Gorbaczowa (Andropowa, Breżniewa, Szelepina, i innych), to ich kalkulacje zakładały chyba (z naciskiem na: chyba) zaimplementowanie wewnętrznego rozkładu Zachodu, przez przedstawienie pt „upadek ” komunizmu. Już tylko na poziomie budżetów na obronność widać, że te kalkulacje jakoś tam się sprawdziły. Rozkład ideowy widzimy dziś dookoła, szkoda gadać. CIA nigdy nie była jakoś bardzo skuteczna, ale po 1991 roku nastąpił prawdziwy zjazd po równi pochyłej. Amerykańska marynarka wojenna jest dziś tylko bladym cieniem tego, czym była za Reagana. Stan armii państw europejskich też wydaje się być w dużym stopniu efektem przedstawienia z przełomu lat 80 l 90-tych.

    Zastanawiam się czasem, jakiej brawury takie działanie wymagało od sowieckich decydentów. Było nie było, rezygnowali ze zdobyczy terytorialnych, bezpośrednich wpływów, pozycji militarnego kolosa. Wiele wskazuje na to, że co prawda cofnęli się o krok, ale za chwilę wykonali dziesięć kroków do przodu. Wygląda na to, że postawili wtedy wszystko na jedną kartę: Sun Tsu.

  53. 53 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Jestem szczerze przekonany, że wywiad amerykański, jeżeli w ogóle przyjąć, że coś takiego wciąż tam istnieje (nie mam na myśli wywiadu doraźnego, technicznego, inwigilowania wylatujących w powietrze najróżniejszych ibnów czy binów. Ale wywiad rzetelny, polegający nie tylko na opukiwaniu opakowania, ale także na dogłębnym zerkaniu do wnętrza), nie ma najmniejszych szans rywalizować z czekistam, obojętne jakiej proweniencji. Wraz z eliminacją Angletona, z porzuceniem jego doskonałej (mądrej a prostej) metodologii, CIA stała się organizmem w najlepszym przypadku durnowatym, a po 1991 — Ech! …mawiali podobno nawet młodzie ludzie w Wielkim Xięstwie Litewskim.

    Twoje przypuszczenie, co do braku racjonalnego myślenia u Amerykanów może być uzasadnione, choć z góry zakładać nie wolno, że Pan Bóg wszystkim im rozum odebrał, bez wyjątku. Może być i tak, że w niejakim związku z aktualnie deklarowanymi trendami narodzi się coś istotnie wartościowego.

    Zapewne jednym z celów upadku komunizmu w związku sowieckim była dekonstrukcja demokratycznej Europy, udana. Zdaje mi się jednak, że cel był (i jest bardziej ambitny) — nawrót do koncepcji Trockiego, permanentnej rewolucji. Wywołanie rewolucji światowej, która obejmie swoim zasięgiem każdy skrawek globu. Z prostej i oczywistej przyczyny: dopóki istnieć będzie choć jeden niezależny, niezbolszewizowany zakątek, wówczas wizja odrodzenia się hydry reakcji nigdy nie przestanie być aktualna.

    Dziesięć kroków do przodu — trafia mi do przekonania. Nie wydaje mi się przy tym, żeby stawiali wszystko na jedną kartę, bo nie są do tego zmuszeni. Jeżeli plan nie wypali, jeżeli na przykład Trump nabierze cech męża stanu, na miarę oczekiwań i dziejowej chwili (w co, przyznam się, wątpię), wówczas na powrót wpełzną pod socjalistyczny kamień jednego państwa czy też bloku państw.

    Konkludując, nie spodziewam się w najbliższym czasie wystąpienia czynników, które w istotny sposób mogłyby zachwiać ponurą rzeczywistością peerelu (i nie tylko jego). Co najwyżej, spadną nam z nadgarstków plastikowe różowe kajdanki i wrócimy do stanu sprzed 1953.

    Daj radę przekonać mnie, że może być inaczej!

  54. 54 Jacek

    Darek,

    Jeśli przyjąć, że zamiarem Andropowa, a potem Gorbaczowa było rozlanie się rewolucji po świecie, rozbrojenie fizyczne i duchowe zachodnich demokracji, rozpad więzi społecznych i ogólna degeneracja, to jak ocenić obecne działania Trumpa? Czy to już kontrrewolucja? Czy przegnanie z armii seksualnych dewiantów, wyrzucenie tęczowych flag i zielonego ładu, presja na zwiększenie wydatków na obronę, odbudowa potencjału przemysłowego, mogą jakoś ten długofalowy plan bolszewików pokrzyżować? Patrząc na Trumpa jako zjawisko polityczne, oceniając go jako człowieka, mam wątpliwości, czy ktoś taki byłby w ogóle w stanie zrozumieć istotę sytuacji. Więc jakie znaczenie mają obecne wydarzenia? I kto tak naprawdę je inicjuje?

    Jeśli chodzi o nasze podwórko, to jedyną szansę na pozytywne zmiany widzę w organizowaniu się na szczeblu lokalnym. Tworzenie struktur poziomych, poza państwem i niezależnych od niego, daje pewne możliwości realizacji potrzeb, których to pseudopaństwo nie zaspokaja. Na początek byłyby to pewnie kwestie najbardziej podstawowe, jak bezpieczeństwo, zapewnienie możliwości obrony i przetrwania w sytuacjach kryzysowych, szkolenia w zakresie pierwszej pomocy, czy posługiwania się bronią. Stopniowo, jeśli takie działania przetrwałyby pierwszy słomiany zapał i przybrały jakąś trwałą formę, pewnie nadszedłby czas na jakieś refleksje ogólniejszej natury, edukację, definiowanie długofalowych celów politycznych.

    Takie inicjatywy już się pojawiają, najczęściej mają charakter narodowy, więc nie ogarniają całej złożoności sytuacji, ale z czasem, kto wie, może pojawi się coś bardziej uniwersalnego, jakiś ruch, może tylko pojedynczy ludzie, którzy będą w stanie właściwie reagować na istotę zagrożenia.

  55. 55 Andrzej

    Jacku,

    Patrząc na Trumpa i nie wnikając w jego walory intelektualne wydaje mi się, że zasadniczo stosuje on w polityce podejście własnego interesu i zysku. Raczej nie myśli strategicznie w sensie politycznym , pozostawiając to tym, którym ufa i co najwyżej kontrolując ich. Na świat patrzy w kategoriach zysku, a nie wpływów politycznych. Opiera się przede wszystkim na najbardziej lojalnych wobec siebie środowiskach (MAGA, ultrakonserwatyści), oraz na tych które są mu niezbędne do utrzymania się u władzy (konserwatywne skrzydło republikanów). Jego decyzje oraz prowadzona aktualnie polityka są wynikiem tego zjawiska. MAGA to stworzony za jego sprawą byt, który nigdy go nie zawiódł i realizacja jego celów będzie pierwszoplanowa. Chaos, który wystąpił w trakcie pierwszej kadencji, gdy był słaby, teraz, gdy ma bardzo silną pozycję, zapewne ujawni się dopiero z czasem.

    Sądzę (dobrze to już widać), że realizowana przez jego administrację polityka globalna będzie transakcyjna. Dla niego nie liczy się czy to komuniści, czy autokraci itp., lecz to czy może na tym zyskać. Światopogląd nie ma znaczenia.

    W przypadku słabych przeciwników to skutkuje. To pokazują ostatnie historie z zawieszeniem taryf celnych dla Meksyku i Kanady oraz spolegliwość krajów Ameryki Łacińskiej. Inaczej może być (i zapewne będzie) z sowietami i chrl-em. Tu zapewne dojdzie do transakcji w której USA będą musiały zapłacić czymś konkretnym: Tajwanem, być może Koreą Południową, wycofaniem się z Europy Zachodniej (ich obecność w demoludach jest wg mnie bez większego znaczenia, chyba, ze jako karta przetargowa). Biorąc pod uwagę pozytywny stosunek Trumpa i MAGA do czekistów i chińskich komunistów nie będzie o to trudno. Efektem będzie zapewne kolejne strategiczne zwycięstwo komunistów i izolacja USA.

    Jeśli chodzi o „nasze podwórko”, to nie zawracałbym sobie nim głowy. Widzisz szansę na organizowanie się na szczeblu lokalnym? Niewątpliwie jest taka. Na pożytek i chwałę „nowego, wspaniałego” peerelu, aby stał się jeszcze lepszy. Bardziej nasz, bardziej polski.

    Dzisiejszy peerel to nie tylko kontynuacja komunistycznego tworu, ale wyjątkowo przegniła i śmierdząca. Jak to mniej więcej opisał H w „1946”, próba przekształcenia go w inny byt, skończy się jego rozpadem. Dodałbym od siebie, że wcześniej wyjdą zeń miliony robactwa, które do tego nie dopuści. To ono ma kontrolę nad życiodajnym dlań przedmiotem. To jest widoczne jak na dłoni od lat. Jedyna możliwość to wziąć duży zamach i wyrzucić zgniliznę na wysypisko. Potem dopiero próbować coś zbudować. Narodowcy i inni „poprawiacze” nie mają o tym pojęcia, bo nie myślą tymi kategoriami (to już jest dobrze przećwiczone w latach 1980-81, takim zjawiskiem generalnie była ówczesna „Solidarność”). Dla nich liczy się tylko hic et nunc, który to wybór wprost prowadzi ich nad przepaść. Stale nad nią pozostają, kręcąc się wokół siebie i bez końca wzajemnie zaklinając, że nastąpi wymarzony przez nich cud. Ponieważ nie ma takiej możliwości wymyślili, że wystarczy chcieć, a on się zmaterializuje. Cud nastąpi raczej wtedy, gdy zmądrzeją i uświadomią sobie jaka jest rzeczywistość.

  56. 56 Andrzej

    ps. Po czasie zauważyłem, że w drugiej części mojego komentarza pojawiła się (stylistyczna) nieścisłość. Powinno być: „…próba przekształcenia go w inny byt, skończy się rozpadem tego bytu”. Innymi słowy nic z niego nie powstanie, poza kolejną śmierdzącą zgnilizną. Uważam, że polską komunę – jak każdą inną – należy szybko, zdecydowanie i bezwzględnie wykorzenić, wyeliminować. Nie oddolnie w jakimś czasie, działając pozytywistycznie, tylko odgórnie, natychmiast, działając kontrrewolucyjnie.

  57. 57 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Trump jest zagadką, niemożliwą do rozwikłania bez twardych danych. Czy ktoś za nim stoi? Nie sposób potwierdzić. Czemu zawdzięcza swoją obecną pozycję? Biznesowemu cwaniactwu, ogromnym pieniądzom, umiejętności zjednywania sobie ludzi, charyzmie, nazywania rzeczy po imieniu? Czy to wszystko czyni go politykiem? Czyni. Ale nie politykiem przez duże „P”. Wziąwszy pod uwagę kulturowe bagno, w jakie popadła Ameryka, fakt, że mężem opatrznościowym staje się polityk tej rangi, jest porażające. Może cieszyć, budzić nadzieję na przyszłość (bo przy Trumpie może dość do konsolidacji sił z lekka reakcyjnych), ale jest także dowodem ogromnej słabości amerykańskiego konserwatyzmu, któremu do ogrania przeciwnika nie byłby potrzebny żaden as, pik czy kier, w rękawie, ale najzwyczajniejsza w świecie blotka normalności.

    Nie cenię nacjonalistów. Nie tylko ze względu na hasła w rodzaju „Polska dla Polaków” czy jaki inny przejaw patriotycznego darwinizmu. Ale może w większej mierze ze względu na dwulicowość i brak konsekwencji. To przecież z tych kręgów wywiedzione zostały najróżniejsze paxy wspierające bolszewizację Polski demokratycznej. Z drugiej strony, jedynie w tym środowisku, narodowym, znaleźć można osoby, które od początku kwestionowały wiarygodność transformacji oraz podmiotowość peerelu po 89. Nierzadko są to ludzie głęboko ideowi (fenomen we współczesnym świecie), nie wydaje mi się jednak, żeby można było z ich udziałem budować skutecznie jakieś formy zorganizowanej reakcji. Może to się zmieni, może już się zmienia. Ludwik Abramowicz stwierdził kiedyś, że trzeba dać nacjonalizmom czas; że muszą się wyszaleć, a wówczas będzie można z nimi podjąć współpracę na racjonalnych, wiarygodnych podstawach. Tyle, że miał na myśli młode nacjonalizmy, jak białoruski, litewski etc. Jak przekonywał JM, bolszewizm ma charakter internacjonalny, więc i odpowiedź powinna mieć charakter międzynarodowy, wspólny. Czy nacjonalizmy: polski i krajów ościennych są do tego zdolne? Będą zdolne w przyszłości?

    Ideą, która odniosła największy sukces w ciągu ostatnich dwustu, trzystu lat jest egalitaryzm, z gruntu fałszywe założenia o równości wszystkich, w każdej możliwej dziedzinie. Na tym założeniu rozwinęły się ideologie. Te zaś skutecznie zatruły kulturę, nie tylko kulturę polityczną, ale na przykład także kulturę stosunków międzyludzkich. Żeby odwrócić to zjawisko, należałoby w pierwszej kolejności przekonać ludzi, że nie mają prawa do roszczenia równości. Że struktura zbiorowości ludzkiej ma charakter wertykalny. Że nie mają perorować, a słuchać. Służyć, a nie wyciągać łapę po nieograniczone beneficja. Że jedynie w taki sposób odzyskają utraconą integralność i sens egzystencji, także podmiotowość.

    Jeżeli to się powiedzie, droga do reakcji stanie otworem.

    Od czego wypadałoby zacząć?

  58. 58 Jacek

    Andrzej,

    Zgadzam się, że jest duże prawdopodobieństwo zawarcia jakiegoś kompromisu pomiędzy Trumpem a którymś z komunistycznych przywódców. USA są podatne na tego rodzaju prowokacje. Ale raczej nie Tajwan będzie przedmiotem tego kompromisu, bardziej prawdopodobna jest w tej roli Ukraina.

    Piszesz, że jedyna możliwość skończenia z peerelem to wziąć zamach i wyrzucić zgniliznę, czyli jeden zdecydowany ruch miałby załatwić problem. Taki scenariusz wydaje mi się jeszcze mniej prawdopodobny, niż skuteczne organizacje na poziomie lokalnym. Wydaje mi się, że łatwiej znaleźć ludzi nie skrzywionych narodowymi przesądami, zdeterminowanych do mozolnej budowy prawdziwego państwa, niż jakąś siłę polityczną, która miała by potencjał do błyskawicznego rozstrzygnięcia, o którym piszesz.

  59. 59 Jacek

    Darek,

    Pytasz, od czego należałoby zacząć…

    Chyba od intensywnej wymiany myśli, poglądów, wewnątrz środowisk, które rokują jakiekolwiek nadzieje na osiągnięcie celów, o których dyskutujemy. Zetknąłem się parę razy z takimi ludźmi i problem jest taki, że są to grupy dość hermetyczne, zamknięte w gettach własnych przekonań. Zdarzają się jednak czasem jednostki o otwartych głowach i szerokich horyzontach, z którymi, być może można rozmawiać, a kto wie, czy nie przekonać do nieco innego, niż ich spojrzenia na rzeczywistość.

    Może obecna sytuacja ułatwi jakoś tego typu dyskusje, bo historia ewidentnie przyspiesza i jakieś zmiany tak, czy inaczej nadchodzą.

  60. 60 Andrzej

    Jacku,

    Gdy jakiś organ jest chory na nowotwór, to wycina się tkankę, tyle na ile to możliwe, a jeśli nie jest to możliwe, to usuwa się go w całości lub przeszczepia inny, zdrowy. Bo jeśli już dojdzie do przerzutów i cały organizm jest zaatakowany, niewiele da się zrobić, co najwyżej odsunąć w czasie to co nieuniknione.

    Jeden zdecydowany ruch, a potem lekarstwa, rehabilitacja itd.

    Czy w przypadku raka bolszewizmu jest inaczej?

  61. 61 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Bardzo jestem ciekaw, jakie grupy masz na myśli. Chętnie je poznam.

    Mnie osobiście zdaje się, że poza wąskim środowiskiem WP, nie istnieje żadne gremium w peerelu, która negowałaby podmiotowość tego tumoru. Nawet narodowcy, którzy skłonni są kwestionować wiarygodność ustrojowej transformacji, toczą swoje rozważania w sferze tej rzekomej państwowości.

    W moim przekonaniu, Andrzej ma rację. Należy to to odrzucić w całości i budować od nowa. Czy proces ten ma się odbywać z dołu ku górze, czy w przeciwnym kierunku to sprawa do dyskusji. A właściwie, nie. Źle napisałem. Byłaby do dyskusji, gdybyśmy dysponowali jakimkolwiek pomysłem na podjęcie pierwszego kroku. Tego zaś nie mamy.

    Żeby przeprowadzić kontrrewolucję, potrzebni są kontrrewolucjoniści. Zasadnicza trudność polega na tym, że – w przeciwieństwie do strony przeciwnej – nie da się takich ludzi wyszkolić, wyhodować, ideowo ukształtować. Trud dochodzenia do kontry, budowanie takiej postawy, musi się odbywać od wewnątrz, w umyśle czy w świadomości każdego pojedynczego indywiduum. W innym przypadku będziemy mieli do czynienia jedynie z hałaśliwą tłuszczą, maszerującą i wygrażającą pięściami rewolucjonistom wszelkiej maści.

    Wobec postulatu autokreacji kontrrewolucjonisty, nasza rola siłą rzeczy nie może być wielka. Ograniczyć się powinna do stwarzania stosownych warunków dla dyskusji, wymiany myśli, snucia refleksji. Rzecz jasna, z zachowaniem pełnej swobody wypowiedzi (w graniach dyktowanych przyzwoitością).

    Trzeba wedle mnie jeszcze czegoś — tchnienia śmiałości. Stworzenia aury, w której ludzie poszukujący skłonni byliby zerwać krępujące więzy peerelowskiej narracji. Wówczas — kto wie — może i kontrrewolucja postąpi tysiąc kroków, naprzód.

    Jest jeszcze jedno, z czego powinniśmy zdawać sobie sprawę od początku: zastępy kontry nigdy nie będą liczne, wrogów będzie mrowie.

  62. 62 Jacek

    Andrzej,

    Tak, masz rację, takie zdecydowane działania byłyby skuteczne. Niestety, na żadnym etapie ekspansji tej ideologicznej zarazy nie zostały zastosowane. Operacja z przełomu lat 80-90 XX wieku pogłębiła jeszcze niemoc Zachodu. Peerel jest dobrą ilustracją tej niemocy, tu na lokalnym podwórku. Niemniej wyjście z tego impasu z pewnością istnieje, a szukanie sojuszników w tej walce ma sens.

  63. 63 Jacek

    Darek,

    Oczywiście, że poza WP próżno szukać klarownego stawiania diagnozy. Ale, sądząc po Twoich słowach o stwarzaniu warunków do dyskusji, wymiany myśli i snucia refleksji, to zgadzamy się, co do generalnych kierunków działania. Ja to właśnie mam na myśli: umożliwić dyskusję, nawet z ludźmi, którzy widzą, póki co Polskę w peerelu, ale podświadomie, czują, że coś w tej rzeczywistości do ich wizji nie pasuje. Dyskusja daje szansę na przekonanie tej drugiej strony do realnego spojrzenia na stan faktyczny.

    Najtrudniejsze w takiej dyskusji będzie to, co nazywasz zerwaniem krępujących więzów peerelowskiej narracji. To jest, według mnie taka wewnętrzna blokada, która uniemożliwia obiektywny osąd sytuacji. Symbolika narodowa, którą przystrojony został peerel powoduje, ze kwestionowanie tego tworu postrzegane jest jako działanie wrogie, dywersyjne i wywołuje podejrzliwość. Zresztą podobna sytuacja miała miejsce i za pierwszego peerelu, kiedy komuniści kierowali oskarżenia o zdradę do każdego, kto podważał legalność i władzy i „państwa”. Dzisiaj ten problem się powtarza i dlatego na przykład narodowcy nie odważają się kwestionować fundamentów, na których Jaruzelski z Kiszczakiem tę konstrukcję stawiali.

  64. 64 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Jak pewnie pamiętasz, kilka lat temu, na WP, rozpisaliśmy ankietę zatytułowaną „prl czy coś gorszego”, która obejmowała siedem zagadnień. Głos zechciało zabrać aż kilkanaście osób, co jak na warunki WP, jest wynikiem znaczącym. Nie będę wracał do tamtej ankiety (wszyscy zainteresowani mogą do niej z łatwością trafić, korzystając z linki

    https://wydawnictwopodziemne.com/category/ankiety/szosta-ankieta-prl-czy-cos-gorszego/

    lub górnego menu na samej witrynie.

    Istotny wydaje mi się fakt, że żaden z uczestników nie uznał tematu za szczególnie trudny do podjęcia.

    Jeden z punktów ankiety brzmiał:

    Czy uporczywe obstawanie przy terminie „prl” w sytuacji, w której 99% społeczeństwa uważa, że żyje w Wolnej Polsce, nie powoduje nieuchronnej konfuzji semantycznej?

    Nie potrafię dzisiaj powiedzieć, jakie odpowiedzi padały przed sześcioma laty, zdaje mi się jednak, że zestawianie współczesnej nam rzeczywistości tutejszowa z latami 80., 70., i dalej wstecz bynajmniej nie jest zasadniczo postrzegane jako kuriozum, o którym nie warto nawet wspominać. Może dlatego, że im dalej brniemy w pole eurokołchozu, tym więcej znajdujemy analogii do czasów rzekomo minionych. Socjalizmu, tępej propagandy sukcesu, kłamstw, blokowania dostępu do informacji, ba — brutalnego działania upolitycznionej milicji także nie brakuje. Jeśli dodamy do tego praktycznie niezmienne w istotnej treści instytucje, jak wymiar niesprawiedliwości czy administrację publiczną, podobieństw nie zabraknie. Reasumując, skłonny jestem przypuszczać, że znacząco większy odsetek „obywateli” miewa, przynajmniej od czasu do czasu, poczucie, że nie żyje w wolnym kraju.

    Zatem, szeroka dyskusja nad peerelowskim charakterem współczesności jest jak najbardziej możliwa.

    Pozostaje zasadnicze pytanie, jak ją zainicjować?

  65. 65 michał

    Darek,

    Jakże nie potrafisz „powiedzieć, jakie odpowiedzi padały przed sześcioma laty”?? Przecież wszystkie są pod adresem, który podałeś!

    https://wydawnictwopodziemne.com/category/ankiety/szosta-ankieta-prl-czy-cos-gorszego/

  66. 66 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Są ludzie obdarowani słoniową pamięcią, inni nie. Jeżeli pamiętasz wszystkie wypowiedzi, wszystko, co czytałeś sześć czy szesnaście lat temu, to gratuluję.

  67. 67 Jacek

    Darek,

    Przebłyski świadomości, że cały ten byt państwowy dookoła, jest na niby, pojawiają się dość często w dyskusjach, zwłaszcza od czasu, kiedy media społecznościowe zaczęły wypierać media tradycyjne. Tam też, głównie na youtube, przenieśli się dziennikarze i publicyści chcący uciec przed jałową wojną dwóch zwalczających się watah partyjnych. Jest jednak pewną normą, że te przebłyski nie przemieniają się w jakąś sensowną dyskusję nad istotą obecnego peerelu.

    To jest jedna okoliczność. Druga jest taka, że słowo pisane wypierane jest stopniowo na margines intelektualnych zmagań. Kultura obrazkowa staje się dominująca i treści w formie pisanej tracą szansę na dotarcie do odbiorcy. Czy też, może raczej potencjalni odbiorcy tracą umiejętność, cierpliwość czytania tekstów dłuższych, niż SMS.

    Pytasz, jak zainicjować szeroką dyskusję nad peerelowskim charakterem współczesności. Po pierwsze jest to, według mnie, kwestia metody dotarcia do potencjalnych dyskutantów. Zanurzenie się odmęty youtuba, mnie osobiście odrzuca i samo lawirowanie pomiędzy cenzurą algorytmów całkowicie zniechęca do tego typu mediów. Z drugiej strony, nie widzę możliwości szerszej dyskusji w formie pisanej.

    Ale może źle do tego podchodzę. Może nie musi to być dyskusja w jakimś bardzo dużym gronie, bo to zawsze prowadzi do chaosu i szumu informacyjnego. Może jednak najwłaściwszym miejscem do tego typu rozważań są łamy WP? Może punktem wyjścia jest zapraszanie tu osób, z którymi warto dyskutować, a które wciąż jeszcze z łatwością poruszają się w świecie słowa pisanego?

  68. 68 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Poruszasz, a przynajmniej ja tak to postrzegam, dwie różne kwestie. Pierwsza z nich to forma, czy może lepiej byłoby powiedzieć, medium przekazu lub narzędzie komunikacji. W tym przypadku wiele zależy od wagi poruszanego problemu. Jeżeli to bieżące błahostki bez większego znaczenia, przystałbym i na krótką wiadomość tekstową, wpis na dowolnej platformie typu iksa itp. Rzecz jasna wykluczone jest, żeby w ten sposób obwieszczane były decyzje o niebagatelnym znaczeniu, np. nowe koncepcje polityczne, rozporządzenia, ustawy itp. Nie wyobrażam sobie, żeby w ten sposób mogły być dyskutowane jakiekolwiek istotne kwestie.

    W przypadku nagrań wideo, debat, wywiadów, monologów do kamery rzecz przedstawia się nieco inaczej. W takiej formie (jeżeli jest wystarczająco obszerna) można z całą pewnością rzetelnie omówić interesujący nas przedmiot. Należy jednak zdawać sobie sprawę z jednego: taki materiał nawet po upływie stosunkowo krótkiego czasu staje się trudno dostępny. Ginie w nawale innych tego rodzaju „produkcji” i trudno do niego dotrzeć.

    Wyczerpująca, obszerna (stosownie do potrzeb tematu i chwili) wypowiedź tekstowa ma tu niewątpliwie przewagę. Daje się o wiele łatwiej zlokalizować, przywrócić niejako do życia, nawet po wielu latach. Choć i ona miewa swoje wady, np. nie zawsze daje się w jednoznaczny sposób zinterpretować.

    Całkiem nie przejmowałbym się zjawiskiem wypierania słowa pisanego przez obrazki. Jeżeli przeważająca część ludzkości preferuje powrót do analfabetyzmu, czy — co istotniejsze — skłonna jest dobrowolnie zrezygnować z samodzielnego myślenia, to to jest tej części ludzkości wybór (nie wiem tylko, czy na pewno „wolny”). Z punktu poważnej dyskusji, samo zjawisko nie stanowi problemu.

    Istotniejsza wydaje mi się druga sprawa, jaką poruszasz — obawa przed konsekwentnym myśleniem. Zdaje się w wielu przypadkach wynikać z czynników natury praktycznej lub egzystencjalnej, ale zapewne nie jest to żelazna reguła.

    Więc gdzie tkwi problem? Przyznam, że to pytanie dręczy mnie od lat i nie potrafię znaleźć satysfakcjonującej odpowiedzi. Z jakiego powodu często nader inteligentni ludzie nie doprowadzają myślenia do końca, a w każdym razie nie podejmują stosownej próby?

    Tom 32. Dzieł Józefa Mackiewicza został przez Wydawcę nazwany tytułem felietonu JM, drukowanym w Wigilię 1935 roku: „Nie wychylać się”. Autor opisuje w tym tekście m.in. swoją szczerą niechęć do podróżowania koleją (co w pełni podzielam). W kontrapunkcie do tytułowego wykrzyknika roztacza perspektywę:

    Gdzieś znad wschodniej półkuli ziemi poczyna się słońce. Już zaczepiło o wierzchołki lasu, lada chwila będzie w oknie. Dość tego! Roztworzyć okno, wpuścić w stęchliznę powietrza, odetchnąć nareszcie, nie wytrzymam według rozkładu!

    Cóż powstrzymuje ludzi przed podobnym chceniem?

    No, powiedz.

  69. 69 Jacek

    Darek,

    Ja też uważam, że słowo pisane jest właściwszą formą wypowiedzi dla debaty, o której mowa. Może i faktycznie nie należy skupiać się na tych, którzy porzucili tę metodę komunikacji na rzecz memowo-obrazkowej, pewnie, z wielu innych powodów i tak nie byliby zainteresowani taką tematyką.

    Natomiast jeśli chodzi o niechęć, czy może nieumiejętność wyciągania wniosków z oczywistych przesłanek świadczących o rzeczywistości, to jest to chyba dość złożony problem. Spora grupa ludzi jest po prostu uwikłana zawodowo, rodzinnie, agenturalnie w struktury tego państwa, ale ich zostawmy. Ciekawszymi przypadkami są ci, którzy, będąc w większym stopniu niezależnymi, widzą syndromy, znają jednostkowe przykłady prowokacji „transformacji ustrojowej”, a jednak nie idą dalej w swoich przemyśleniach, zatrzymując się na tej propagandowej, intelektualnej kalce i gotowi są, co najwyżej krytykować błędy i wypaczenia, nie odrzucając całego systemu. Przyczyn takiej postawy jest pewnie wiele. Strach przed nazwaniem rzeczy po imieniu gra tu chyba główną rolę. Bo jeśli to państwo jest fasadą, oszustwem, dziełem prowokacji, to… jak żyć? Każdy z nas jest jakoś uzależniony od tego molocha, jeden mniej, drugi bardziej. Nie jest łatwo się z tym uporać, nie popadając w jakieś wewnętrzne rozterki. Bo jeśli to sowieckie służby stworzyły to państwo, czerpiąc z niego pełnymi garściami, realizując za jego pośrednictwem swoje interesy, traktując obywateli jak stado baranów, jeśli dziś, to państwo jest tylko narzędziem na międzynarodowej arenie, pozbawione podmiotowości, wykorzystywane przez prawdziwych graczy, to jak się do tego odnieść? Czy w tej sytuacji płacenie podatków i, bo ja wiem, stawianie się w jednostkach wojskowych po otrzymaniu karty mobilizacyjnej jest jeszcze patriotycznym obowiązkiem, czy ciężkim frajerstwem?

    Myślę, że takie dylematy skłaniają większość do pozostawania w bezpiecznych rejonach propagandowej mgły.

  70. 70 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Zgniłe jajo?

    Taka jest wedle Ciebie esencja peerelowskiego człeka politycznego?

    Rozumiałbym, gdyby to dotyczyło zawodowców, ludzi uprawiających polityczny nierząd dla korzyści materialnych lub jakichkolwiek innych. Człowiek jest słaby.

    Ale zdajesz się sugerować, że identyczna, albo bardzo podobna reguła dotyczy także tych, którzy polityką interesują się (a przynajmniej na jej temat z zapałem gawędzą) kompletnie bezinteresownie, propagując (bez wewnętrznego przekonania) androny na temat podmiotowości rzekomej RP. Po co to robią? Po cóż dobrowolnie nurzać się po szyję w ekskrementach?

    Czerpią z tego satysfakcję?

    Czy motywuje ich prozaiczny strach przed alienacją, „społecznym wykluczeniem”?

    Czy to efekt charakterystycznego dla naszych czasów zniewieścienia?

    Czy poważniejszy problem?

    Przypuśćmy, że dociera do nich informacja o wybuchu antybolszewickiego powstania? Wystarczyłby im taki impuls do otrzeźwienia? Skłonni byliby się przyłączyć, wedle Ciebie?

  71. 71 Jacek

    Darek,

    Nie potrafię precyzyjnie odpowiedzieć na te pytania, mogę się tylko domyślać.

    Może dominuje pogląd, że państwo nie jest idealne, są pewne bolączki, ale wszystko da się naprawić wykorzystując procedury demokratyczne? Pewnie spora część tak właśnie myśli.

    Ale chyba największy wpływ na odwracanie głowy od istoty problemu ma fakt, że przez ostatnie trzydzieści parę lat można było wieść relatywnie bezpieczne i dostatnie życie. Może i rządy kradły, może i na świeczniku byli agenci, może nie było podmiotowości, ale można było wziąć kredyt na mieszkanie, samochód, a co roku jechać do Egiptu. Jakoś się to mimo wszystko kręciło, więc po co szukać dziury w całym? Tak to chyba funkcjonowało, ale to tylko moje domysły.

    Wygląda jednak na to, że teraz sytuacja się zmieni i fasadowość tego „państwa” zacznie być boleśnie kłująca.

  72. 72 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Wybacz zwłokę w odpowiedzi, ale krótko u mnie ostatnio z czasem.

    Ciekawym bardzo, co powiesz, ale może powinniśmy zmienić cel poszukiwań?

    Porzucić zainteresowanie quasi-upolitycznionymi schizofrenikami, a w zamian rozglądnąć się w poszukiwaniu osobników wyposażonych w ducha walki i brak pokory wobec marności doczesnego świata?

    Głęboko wierzę, że tacy ludzie istnieją, tyle że my nie potrafimy do nich dotrzeć, oni zaś — najprawdopodobniej — odnaleźć samych siebie.

    Nie mam gotowego rozwiązania. Proponuję zaledwie zmianę podejścia do problemu: z ilościowego na jakościowe.

  73. 73 Jacek

    Darek,

    To na pewno jest dobry trop. Tylko znalezienie takich jednostek wygląda na dość trudne. Raz, że ci ludzie musieliby podzielać poglądy głoszone na WP, a dwa, mieliby potencjał, albo przynajmniej chęci do działania.

    Być może tacy istnieją, kto wie, może kiedyś się objawią.

  74. 74 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Mnie się zdaje, że niekoniecznie muszą podzielać poglądy głoszone na WP. Nawiasem, o wiele bardziej różnorodne, aniżeli się na pozór zdaje. Wystarczyłoby bodaj, aby wykazywali integralność w myśleniu… przynajmniej w myśleniu, na początek.

    Gdzieś są i znajdą się, prędzej czy później.

  75. 75 michał

    Drodzy Panowie Dyskutanci,

    Wydaje mi się, że wspominany powyżej p. Bartosiak też chce bić na alarm, ale głównie po to, żeby prlowscy politycy przyszli do niego na „warsztaty strategiczne”:

    https://www.youtube.com/watch?v=m6NWFYCwax0&list=TLPQMTcwMjIwMjUJM2-IFZ1K7A&index=1

    On ma plan i „niniejszym przestrzega, że stare metody nie zadziałają”.

    „Zmienił się układ geostrategiczny, w którym funkcjonuje państwo polskie” – nie można już chyba mieć wątpliwości co do jego stosunku do prlu?

    „Nie istnieje już świat, który istniał po 1991 roku, z którego narodziła się iii łżeczpospolita [oo, pardon – „Trzecia RzeczYpospolita”!]. Dziękuje Jacek Bartosiak”.

    Czy ktoś wybiera się na warsztaty strategiczne? Chętnie bym się dowiedział, jaki jest ten plan.

  76. 76 Dariusz Rohnka

    Może autor tekstu mógłby się wybrać i zdać relację?

  77. 77 michał

    Eeee, o wiele zabawniej by było, gdybyś Ty się wybrał. Albo rozpiszmy ankietę i zignorujmy jej wyniki.

  78. 78 Andrzej

    Pragnę zauważyć, że jak twierdzi Bartosiak jest to odezwa do polskich polityków. Jestem przekonany, że zgodnie z obowiązującym zasadami, „polscy politycy” to muszą być osoby „konstruktywne”, a nie wywrotowcy wobec „państwa polskiego”, tacy jak Panowie. Panowie chyba się nie poczuwają do tego miana? Ani do dyskusji z Tuskiem, Kaczyńskim, Hołownią albo z Mentzenem i resztą kandydatów na prezydenta nowego, wspaniałego peerelu?

    Na marginesie proponuję zastanowić się jaka jest „sytuacja geostrategiczna” komunistycznego tworu polskiego od 35 lat? Wbrew temu co mówi Bartosiak sądzę, że nie uległa ostatnio żadnej zmianie. „Polscy politycy”, a przynajmniej pewna część z nich – co bardziej rozgarnięci, wiedzą co się dzieje, ale udają, że dzieje się coś co w rzeczywistości nie istnieje.

  79. 79 Dariusz Rohnka

    Ja mam na pewno za daleko…

  80. 80 michał

    Przyzna Pan jednak, Panie Andrzeju, że wystosowanie takiego „zaproszenia” jest chucpą na niespotykaną skalę. O ile zrozumiałem, on nie zaprasza nikogo do dyskusji. O nie! On zamierza ich pouczyć, protekcjonalnie poklepując po plecach, bo on wie, jaki jest układ, i jaka jest jedyna możliwa strategia.

    Na moje wyczucie polszczyzny – a język polski jest w takim stanie, że momentami zupełnie nie rozumiem, o czym współcześni Polacy zawodzą – „warsztat”, to jest w tym kontekście coś jak „masterclass”, elitarne ćwiczenia prowadzone przez mistrza, wirtuoza, maestro, dla bardzo uzdolnionych uczniów, którym mistrz łaskawie udziela pomocy ze swych olimpijskich wyżyn.

    Na domiar złego, wydaje mi się (a nie zamierzam słuchać tego nonsensu ponownie, żeby sprawdzić), że on zaprasza nie tylko „polityków polskich”, ale wszystkich. Mówi coś w rodzaju, „zapraszam państwa”… On pragnie wszystkich pouczyć, wyłożyć, nakierować, wycyzelować ich strategiczne umiejętności. Ach, gdyby go tylko słuchano!…

    Nie wiem wiele o „polskich politykach”, ale sądzę, że nie różnią się zasadniczo od niuniowych elit, więc Trump jest dla nich szokiem, i nie wiedzą, co począć. Z jednej strony, ataki Trumpa są dla nich anatemą. Próba ukrócenia państwa (skurczenia, wycofania z różnych sfer życia), atak na zieloność, wyrugowanie tego, co się tak okropnie nazywa „wokeness”, a wszystko z pozycji czysto zdroworozsądkowych – to jest dla tych baranów z niuni egzystencjalne zagrożenie. Bo oni też lubią pouczać wszystkich o jedynej drodze.

    Ale z drugiej strony, to jest Nowa Jałta. Pakt z Putinem i najprawdopodobniej o wiele bardziej otwarta zgoda na coś, co istnieje bez zmian, nieprzerwanie od 80 lat – strefy wpływów. W to im graj, ale tylko tak długo, jak oni sami nie będą przedmiotem przetargu. Na razie ci durnie potrafią tylko płakać: https://www.youtube.com/watch?v=UjCSOwyLmaE

  81. 81 Dariusz Rohnka

    Andrzej,

    I ja myślę, że przynajmniej kilku, może kilkunastu „polskich polityków” ma niejakie pojęcie, co się dzieje w peerelu, którego entuzjastycznie pogrzebali.

    Ale czy p. B. wie, nie byłbym wcale pewien. Zresztą, nie czuję się ekspertem. Słyszałem do tej pory może kilka wypowiedzianych przez niego fraz.

    Koniecznie ktoś powinien to sprawdzić, wysłuchać, popytać, zapytać wprost.

  82. 82 michał

    PS Gdyby plotki, jakie słyszymy dzisiejszego wieczora, miały się sprawdzić, to plan Trumpa nie jest rozciągnięciem Jałty. Jest to propozycja kolonizacji Ukrainy – ale przez Stany Zjednoczone Ameryki Północnej.

    Trump miał rzekomo zaproponować, że Ameryka przejmie eksploatację złóż litu, uranu, tytanium, manganu, grafitu i innych rzadkich kruszców, w zamian za gwarancje dla Kijowa. Oferta połączona jest z groźbą oddania Ukrainy Putinowi „na talerzu”, gdyby Zełenski (lub jego następcy) odrzucił koncepcję amerykańskiej kontroli. O dziwo, rzecz ma się wywodzić z oferty złożonej przez samego Zełenskiego w spotkaniu z Trumpem jeszcze we wrześniu ubiegłego roku.

    Daily Telegraph nazywa to przekonująco „narzuceniem reparacji ofiarom agresji”. Jeżeli nie jest to kolejna „skrajna pozycja w celu posunięcia naprzód negocjacji”, to byłyby to wyższe reparacje, niż te nałożone na Niemcy w Wersalu. Trzeba być ostrożnym z własnymi życzeniami.

    Jak zwykle, czas pokaże, ale to wygląda jak coś innego niż Nowa Jałta.

    Darek, jeśli Zełenski jest agentem Putina, to o co mu chodzi? O wciągnięcie Trumpa w grzęzawisko? W nowy Wietnam?

  83. 83 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Jeżeli jest tym agentem, to na to wygląda.

    Pamiętam tę propozycję Zełenskiego z września czy z października. Wyglądała wówczas jak desperacka próba przyciągnięcia uwagi Trumpa.

    No, ale może wcale desperacka nie była.

  84. 84 Jacek

    Panowie,

    Nie wybieram się na warsztaty Bartosiaka. Sądzę, że dyskusja na temat rzeczywistego charakteru tworu, który on nazwał państwem polskim, raczej przekroczyłaby ramy takich warsztatów. Co nie zmienia tego, że bardzo chętnie poznałbym zdanie jego i pozostałych członków S&F w tej kwestii.

    Jeśli chodzi o zaproszenie tutejszych polityków na warsztaty, to wydaje mi się, że to jest raczej złośliwy żart ze strony Bartosiaka i rodzaj prowokacji. Nikt z kręgów około politycznych nie chce wdawać się w takie dyskusje, w obawie przed kompromitacją.

    Natomiast, jeśli wojna ukraińska miałaby być dla USA drugim Wietnamem (w założeniu Putina, Zełenskiego), to taki plan raczej się nie powiedzie. Trump, podobnie zresztą jak Biden unika bezpośredniej interwencji amerykańskich wojsk. Może raczej chodzi o odwrócenie uwagi od jakichś innych działań. Być może chińskich.

  85. 85 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Trump sprawia wrażenie (na podstawie wcześniejszej kadencji) słabo-silnego. Ale tym razem może być inaczej, o ile (czego wykluczyć się nie da) nosi w sercu ideę przejścia jakimś większym czynem do historii. Nie cierpi przy tym eurokołchozu, ponieważ za poprzedniego czterolecia nie został dobrze potraktowany (i zresztą z licznych innych powodów także). Jak zdecydowana większość ludzi na świecie, absolutnie nie zdaje sobie sprawy z politycznej rzeczywistości. Jest nierównie łatwiejszym celem prowokacji aniżeli amerykańscy młodsi bracia w komunizmie: Biden, Obama czy Clinton, którzy posiadali przynajmniej cień respektu dla towarzyszy z Moskwy i Pekinu. Jeżeli kojarzy cokolwiek z komunizmem, to ma najpewniej na względzie fioły genderyzmu w pomieszaniu z wokizmem; wroga upatruje w lokalnych swoich antagonistach oraz w kołchoźniczej Brukseli.

    Nie sposób przewidzieć, co mu do głowy strzeli. Dostrzegalne (przynajmniej dla mnie) są trzy warianty: wycofanie wojsk z Europy; doprowadzenie europejskiego kołchozu do gremialnego szlochu (na wzór owego osobnika odzianego w dziwaczny kaftanik trzy dni temu w Monachium) — płaczu skutkującego szukaniem ratunku na Wschodzie; quasi kolonizacja Ukrainy, o czym ostatnio najgłośniej.

    Wszystkie te trzy warianty dałoby się w pewnym zakresie połączyć w jedną para-strategię, choć to odrobinę karkołomne.

    Ale historia dogania nawet komentarze. Aktualne doniesienia z rozmów amerykańsko-sowieckich podpowiadają rozwiązanie, które w całkiem niedalekiej przyszłości zdaje się najgroźniejsze: wybory prezydenckie na Ukrainie jako warunek wstępny rozmów pokojowych — a więc zmiana lidera…

    Możliwa, nieodległa, perspektywa: porozumienie sowiecko-sowieckie Moskwa-Kijów, wsparte wojskowym sojuszem; drobny a przekonujący pokaz militarnego potencjału, w postaci zagarnięcia Estonii lub Finlandii, wobec Europy uzbrojonej w w trzonki… a wszystko przy jednoczesnej obecności Amerykanów na Ukrainie, w pocie czoła wydobywających spod ziemi rudy rzadkich metali.

    Trump, jakkolwiek bystrych miałby współpracowników, nie ma zielonego pojęcia, z czym przyjdzie mu się mierzyć w Eurazji. Nawet jeżeli obiło mu się o uszy, że chińską gospodarką sterują komuniści, o bolszewizmie raczej nie słyszał.

    Dla jasności: to co powyżej jest jedynie jedną z bardzo licznych, możliwych wariacji.

  86. 86 michał

    Ocenianie Trumpa na podstawie pierwszej kadencji wydaje mi się stratą czasu. Był wówczas zaskoczony, że wygrał; oprócz haseł, nie miał żadnego planu, nie miał swoich ludzi, nie miał chyba pojęcia, co chciał osiągnąć, a już na pewno nie widział jak. Ku jego wielkiemu zdziwieniu, slogany nie wystarczały, rządzenie okazało się inne niż kampania wyborcza. Na dodatek istniała opozycja.

    Tym razem Demokraci są całkowicie zniszczeni. Nawet pomijając kontrolę obu izb (co nie jest bez znaczenia), partia demokratyczna jest w stanie zamętu, nie wie, czego chce, czy pójść mdłym śladem Clintonów-Obamy-Bidena, czy też pójść zdecydowanie na lewo, za AOC i bandą czterech babsztyli. Przyjęta przez Trumpa taktyka – FLOOD THE ZONE! – całkowicie ich rozbraja, nie wiedzą, gdzie się obrócić, przeciw czemu oponować itd. Ale opozycja się obudzi i zorganizuje, bo tak jest zawsze.

    Ale to jest tylko wewnętrzna polityka, bez wątpienia ważna i – na razie! – zdumiewająco skuteczna. Jednak w polityce zagranicznej wydaje się także lepiej przygotowany. Pozornie absurdalne pomysły, jak wygonienie Palestyńczyków z Gazy, mają wpływ na myślenie wszystkich stron. Podobnie jest z kolonizacją Ukrainy. To jest o wiele dalej posunięty plan, niż ktokolwiek chce przyznać. Znany jest nawet szkic umowy (najpewniej z nieprzypadkowych przecieków):

    WHEREAS the United States of America has provided significant financial and material support to Ukraine since Russia’s invasion of Ukraine in February 2022;

    WHEREAS the American people desire to invest alongside Ukraine in a free and secure Ukraine;

    WHEREAS the United States of America and Ukraine desire a lasting piece in Ukraine and a durable partnership between their two peoples and governments;

    WHEREAS the United States of America and Ukraine wish to ensure that hostile parties to the conflict do not benefit from the reconstruction of Ukraine following a durable peace;

    NOW, THEREFORE, the United States of America and Ukraine intend to enter into an agreement on the establishment of a Reconstruction Investment Fund herein to deepen the partnership between the United States of America and Ukraine.

    Parties: United States of America (USG) and Ukraine (GOU).

    Jednoczesne prowadzenie rozmów w Arabii Saudyjskiej mogłoby być majstersztykiem – gdybyż np. Alianci zechcieli prowadzić poważne rozmowy z Niemcami, zanim oddali pół Europy, jak gdyby przekładali zapałki na stole – gdyby nie obawa, że to jest nic więcej ponad Nową Jałtę. Na dodatek, Trump ma wyłącznie „transakcyjne podejście” do tych rozmów, co jest zawsze koszmarną pomyłką, gdy chodzi o bolszewię.

  87. 87 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Prawie zgoda.

    Trump jest w innym punkcie aniżeli był osiem lat temu, ale nadal jest człekiem z „transakcyjnym podejściem” do globalnej polityki. Groźba, że zarówno on, jak i jego absurdalny usus negocjowania z pozycji baksa, kija i marchewki, okażą się koszmarną pomyłką jest — niestety — wielce prawdopodobna.

    Spotkał na swojej drodze niejednego bolszewika, ale z pewnością wyobrażenia nie ma, co za demony siedzą w ich skórach.

  88. 88 michał

    Trump ma transakcyjne podejście do wszystkiego. Bardzo to zresztą nowoczesne, w świecie, w którym kontrakt zastąpił przysięgę – małżeńską i nie tylko. Sądzę, że jest to akurat metoda stara w polityce, wedle starej zasady polityki angielskiej, że Wielka Brytania nie ma niezmiennych sojuszy, ma tylko niezmienne interesy. W tym doprawdy nie ma nic nowego. Trump zachowuje się jak Churchill i Roosevelt w Teheranie i Jałcie, ale jego transakcyjne podejście może go powstrzymać, gdzie tamci dwaj „tytani” brnęli dalej. Jednak nie wstrzymywałbym oddechu w oczekiwaniu na przebudzenie z prosowieckiej drzemki.

    W żadnym wypadku nie bronię Trumpa. Nie mam do niego żadnego zaufania. Jego postawa jest całkowicie bezideowa i podtrzymuję moją opinię, że jego chwilowy, zewnętrzny, może nawet pozorny konserwatyzm, na dłuższą metę zniesławi konserwatyzm. Nie można też wykluczyć, że Trump jest nowym wcieleniem Hopkinsa (Panie Jacku?).

    (Nawiasem, co znaczy „negocjowanie z pozycji baksa”? Wpisałem do wyszukiwarki, mając nadzieję, że dowiem się czegoś o współczesnej polszczyźnie, ale google też nie wie.)

  89. 89 michał

    PS. zapomniałem dodać, że wydaje mi się nonsensem dociekać, jakie wyobrażenia ma Trump czy zresztą ktokolwiek. A już wyobrażenia na temat demonów, siedzących w skórach bolszewików?! Ja nie wiem nawet, jakie Ty masz wyobrażenia na temat demonów! Gdzie mi do Trumpa, demonie?

  90. 90 Jacek

    Panie Michale,

    Przyrównanie Trumpa do Hopkinsa jest, póki co mocno na wyrost. Hopkins był ewidentnie komunistycznym narzędziem w administracji Roosevelta.

    Trump nie jest tak jednoznaczny. W każdym razie teraz tak to oceniam. Jest za wcześnie, żeby jakoś kategorycznie wypowiadać się o jego ewentualnej agenturalności, czy działaniu na rzecz Kremla. Rozbicie lewackiej narracji w Stanach i wymierzenie europejskiej bolszewii siarczystego policzka, to kroki do odwrócenia samobójczych tendencji na Zachodzie. Oczywiście może to się okazać fałszywą grą, ale to tylko dywagacje.

  91. 91 michał

    Och, tak, ale w tym sensie prawie zawsze jest za wcześnie, a przynajmniej do czasu, kiedy już jest za późno.

    Ale niech będzie: póki co, zachowuje się jak Harry Hopkins, jak sowiecki agent wewnątrz. Zmarnował jednym pociągnięciem wszystko dobre, co zrobił w pierwszych tygodniach swej prezydentury. Dawniej myślałem, że on skompromituje konserwatyzm, teraz zniesławia samą słuszność.

    Ale może ma rację, może Zełenski jest sam sowieckim agentem, dyktatorem, despotą i tyranem, i to on zaatakował miłośnika pokoju?

  92. 92 Dariusz Rohnka

    Nie przekonuje mnie zestawienie anglosaskich bohaterów Jałty z Trumpem. Świadomie brnęli w parszywy układ z bolszewikiem, podczas gdy nasz bohater w najlepszym razie nie ma bladego pojęcia z kim próbuje ubić interes. W najgorszym — jest użytecznym idiotą w rodzaju HH, ale bez ideowego zaangażowania. Daleki byłbym też od przypisywania mu konserwatywnych przekonań. To ambitny groszorób (tyle że w gigantycznej skali), któremu przypadkowo (lub nie) przypadła do odegrania rola amerykańskiego Dyzmy. Z tą różnicą, że powieściowy Nikodem miał znikomy wpływ na losy świata, Trump zaś ogromny.

    Nie dziwi mnie, że internet niewiele umie powiedzieć na temat „negocjowania z pozycji baksa”, bo to fraza powstała stosunkowo świeżo, 19 lutego bieżącego roku.

    Dając pstryka w nos amerykańsko-europejskim komuchom i kołchoźnikom, Trump nie staje w opozycji do stanowiska Kremla. Prześladowanie komunistów i skrajnych lewaków nigdy bolszewikom nie przeszkadzało. Przeciwnie. Potrafili z tego procederu czerpać satysfakcję. Bolszewik Putin nie jest tu wyjątkiem.

    Trump nie wymierza „europejskiej bolszewii siarczystego policzka”, bo to nie bolszewia, a jedynie mętlik kilku tuzinów absurdalnych ideologii, przez bolszewię wykoncypowany i (zapewne) dyskretnie animowany.

  93. 93 michał

    Hmmm, nie wiem. Przekonanie, że byt określa świadomość, nie jest mi intelektualnie bliskie. Byt Trumpa ma rzekomo determinować, że on nie wi, nie rozumi. Niby dlaczego? Byt Roosevelta miał rzekomo determinować, że nikak nie ponimajet. A Churchill wprawdzie rozumiał, ale był angielskim sukinsynem, więc się zbiesił i zborsuczył. Sądzę, że to jest bardziej skomplikowane.

    Harry Hopkins był chyba czymś więcej niż pożytecznym idiotą! Ale zostawię to p. Jackowi.

    Nie sądzę też, żeby Trump był Nikodemem Dyzmą. Zełenski natomiast jest bliższy Dyzmy Gałaja…

    Oczywiście, twierdząc, że nie było policzka dla bolszewii, używasz tylko własnych rozróżnień, które nie są powszechnie akceptowane, i nie są nawet przyjęte wśród małej garstki czytelników wp. Wydaje mi się oczywiste, że mowa Vance’a była policzkiem dla brukselskiego sownarkomu. Kropka. A czy Ty akurat to nazwiesz bolszewią, czy sowdepią, czy komuną, czy rajem krat – wydaje mi się drugorzędne.

    (Darek, nie pytałem, kiedy powstała fraza o „negocjowaniu z pozycji baksa”, ale co oznacza. Znaczenie wydaje mi się ważniejsze niż geneza. Podobnie jak geneza wydaje mi się ważniejsza niż data.)

  94. 94 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Sugerujesz, że HH był pracownikiem aparatu? Wykluczyć nie sposób, ale nie ma chyba na ten temat twardych poszlak. Dlaczego zatem określenie „pożyteczny idiota” miałoby do niego nie pasować? Czy chęć wspomagania raju oraz dzielenia się strategicznymi nowinkami technicznymi tu nie pasuje?

    Roosevelt i Churchill próbowali rozumować w kategoriach strategicznych (z mizernym skutkiem), Trump jedynie udaje, że próbuje.

    Cóż jest dla Ciebie niejasnego we frazie: „negocjowania z pozycji baksa”? Ciekawe, czy inni czytelnicy tego komentarza także mieli tu problem.

    Oczywiście, używam własnych rozróżnień. Uważam, że są bardzo istotne, choćby z punktu różnic dzielących Brukselę od Kremla.

    Z tym też związana jest jakowaś bolączka?

  95. 95 michał

    Darek,

    Wydaje mi się, że zakres działalności Harry Hopkinsa wykracza poza to, co można określić mianem pożytecznego idioty. Nie wiem, co masz na myśli, pisząc o „pracownikach aparatu”. Pożyteczny idiota robi wszystko sam z siebie, nie jest kierowany, jak na przykład agent.

    Bolączek ci u nas dostatek, więc tej nie przyjmiemy. Ani na karki pysznych, ani na nasze własne.

  96. 96 Dariusz Rohnka

    I to miałem na myśli. Nie ma żadnych dowodów, poszlak na to, że HH był sowieckim agentem, szpionem gru, członkiem partii komunistycznej, jak np. Alger Hiss.

    Nie twierdzę, że nim nie był, ale że to nie zostało nigdy w przekonujący sposób wykazane.

  97. 97 michał

    Mogę tylko powtórzyć, co powiedziałem powyżej, ale innymi słowami. Jeśli rozumieć przez termin „pożyteczny idiota”, entuzjastę, ograniczonego i pomocnego durnia, który nie rozumie konsekwencji swoich poczynań, ale robi to z radosnego podniecenia, z wybujałych wyobrażeń o sobie samym, z wylewnej chęci pomocy – innymi słowy, w pierwszym rzędzie IDIOTĘ, który może się okazać pożyteczny, to Harry Hopkins chyba do tego określenia nie pasuje.

    Zakres jego działalności, konsekwencja poczynań, skuteczna, skupiona akcja na rzecz sowietów, wydaje mi się wykluczać możliwość nazwania go idiotą, choć był bez wątpienia bardzo pożyteczny dla sowdepii. Niektórzy nazywają go naiwnym. Mnie się to wydaje nieporozumieniem. Nie ma nic naiwnego w jego dążeniu do podarowania Stalinowi bomby atomowej. Przeprowadził swój plan nadzwyczaj efektywnie, z wyrafinowaniem doświadczonego gracza, z przebiegłością radził sobie z opozycją wobec jego działań, zręcznie zacierał ślady po sobie. To nie był naiwny człowiek, to nie był idiota.

    Podobnie jak Ty, nie twierdzę niczego na temat jego agenturalności, bo nie ma po temu podstaw. Ale idiota? Raczej nie.

  98. 98 Jacek

    Panowie,

    HH nie był mimowolnym trybikiem w sowieckiej maszynie, jakimś popychadłem zmanipulowanym przez propagandę. Według mnie był ideowym komunistą, realizującym na swoim odcinku bolszewicką rewolucję. Działania Hopkinsa na szkodę własnego kraju i ku zgubie całego zachodniego świata były, tak mi się wydaje, jego osobistą inicjatywą. Robił to łamiąc prawo, występując ewidentnie wbrew zarządzeniom, które również on sam był zobowiązany przestrzegać. Prokomunistyczne nastroje w administracji Roosevelta były wtedy dość powszechne, ale HH pobił w tej dziedzinie wszelkie rekordy. Sądzę, że był po prostu kimś w rodzaju amerykańskiego Philby ego.

    Natomiast Trumpa trudno mi dziś jednoznacznie sklasyfikować. Dobór współpracowników, pierwsze działania jego administracji, wydawały mi się rozpoczęciem kontrrewolucji na własnym podwórku. J.D. Vance jest obiecującym politykiem pod tym względem, chociaż oczywiście nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca.

    Ale to, co Trump wyprawia na arenie międzynarodowej, sposób, w jaki traktuje Putina, budzi obrzydzenie. Może to jakaś gra, nie przesądzam na tym etapie. Ale jeśli faktycznie na serio liczy na oderwanie Moskwy od Pekinu takimi metodami, to tytuł pożytecznego idioty należy się właśnie jemu.

    Czas pokaże.

  99. 99 Andrzej

    Szanowni Panowie,

    Wydaje mi się, że zasadniczo działania Hopkinsa nie odbiegają od działań Hissa, Fuchsa i Rosenbergów – ówczesnych klasycznych agentów sowieckich. Oni nielegalnie wykradali tajną dokumentację, a on dodatkowo przekazywał próbki. W tym sensie należy ich traktować podobnie. Ocena powinna zależeć od skutków działań i w tym sensie określenie Hopkinsa agentem sowieckim ma sens, jakkolwiek, wobec braku dowodów agenturalnej współpracy (rejestru i zapisu pracy operacyjnej), jako pojęcie nieformalne. To co na ten temat ogłosił w 1990 roku Godijewski nie może stanowić podstawy do ceny, bowiem mogło to być elementem jego uwiarygadniania się przed służbami zachodnimi.

    Trump, jak to już to wcześniej napisałem, wydaje mi się dążyć przede wszystkim do dbania o własne i rodzinne interesy. Chce je realizować zarówno z sowietami, jak z komunistami chińskimi (z którymi też już się kontaktuje, poprzez swoich ludzi). Nie sądzę, aby chciał ich rozgrywać pomiędzy sobą jak np. Nixon. Co najwyżej targować się z jednymi, kosztem drugich. To dla niego tylko biznes. Myślenie geostrategiczne jest zasadą stojącego przy nim skrzydła partii republikańskiej (JD Vance, Rubio, Mike Johnson), ale jego raczej nie interesuje. Interesują go koszty i zyski. W kwestiach wewnętrznych opiera się przede wszystkim na MAGA, bo to jego dziecko i może być pewien jego lojalności. Dlatego też realizuje głownie postulaty tego zaplecza politycznego.

  100. 100 Andrzej

    Postscriptum w kwestii Hopkinsa:

    W tym artykule Washington Post z początku stycznia 2001 roku, na podstawie wydanej w 2000 roku książki „The Venona Secrets”, jednoznacznie kojarzy się Hopkinsa z tzw. Venona Files. Według autorów książki, jego kryptonim to „Agent 19″ co wynika z analizy jednego z dokumentów z 29 maja 1943 roku.

  101. 101 michał

    Drodzy Panowie!

    Jesteśmy zgodni, że nie można nazwać Hopkinsa pożytecznym idiotą, ale przychylałbym się raczej do opinii Darka, że myślenie w kategorich strategii jest obce amerykańskim politykom, a szerzej, obce demokratycznym politykom, których horyzont zamknięty jest następnymi wyborami. Ich myślenie polityczne sprwadza się do bezustannej kampanii wyborczej.

    Zajrzę pod podaną linkę wieczorem, albo jutro, bo teraz muszę się zająć o wiele przyjemniejszymi sprawami, niż pożyteczni i nieużyteczni idioci, zaczem proszę o wybaczenie.

  102. 102 Dariusz Rohnka

    Panowie,

    Jeżeli HH rzeczywiście działał jako Agent 19 i są na to materiały w teczkach projektu Venona to dalsza dyskusja traci zasadność. [Na pewno warto by to zbadać dokładnie.] Jeżeli jest inaczej, to znaczy nie ma jakichkolwiek dowodów na jego aktywność w partii komunistycznej, czy w licznych komórkach kgb na terenie USA w latach 30. i 40., to wypadałoby go chyba uznać za zagorzałego sympatyka raju krat i Stalina… który nie całkiem zdaje sobie sprawę jaką ideową opcję wspiera.

    Jego ogromny wkład w rozbudowę sowieckiego potencjału wojennego wynika ze stanowiska, jakie zajmował, nie zaś z walorów jego intelektu.

  103. 103 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    Proszę wybaczyć, Johan Sebastian Bach i Fiodor Dostojewski są dlaczegoś bardziej zajmujący niż Harry Hopkins. Ale artykuł bardzo ciekawy, dziękuję. Profesor William Rusher zupełnie mi nieznany. Hopkins był tu tylko jednym z wielu kółek, ale jakże ważnym! Był tak blisko zaprzyjaźniony z Rooseveltem, że prezydent nalegał, by mieszkał z nim w Białym Domu…

  104. 104 michał

    Darek, dyskusja była bezzasadna od dawna, tzn. od momentu nazwania Hopkinsa pożytecznym idiotą. Jej przedmiotem nie były zalety intelektu Hopkinsa, ale nazywanie go przez Ciebie tym terminem, który nie ma tu zastosowania. Jest to w dość oczywisty sposób niesłuszne i mylące. Wydawałoby się, że wystarczy tylko wycofać się z tego określenia. Ale każdy musi postępować tak, jak mu sumienie dyktuje.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.