Nowak w Londynie – a gdzie Polska?
2 komentarzy Published 28 lutego 2025    | 
Lubię słuchać Profesora Andrzeja Nowaka. Z przyjemnością wsłuchuję się w jego dobrze skonstruowane zdania, w składnię nie pozbawioną urody koniunktiwu, w słowa wypowiedziane kojącym głosem rzymskiego patrycjusza. Profesor mówi ze swadą i mówi wprost, co myśli, co jest rzadkością w naszych czasach tak dalece, że nawet Redaktorzy czcigodnego przedsięwzięcia podziemnego uważają „wywalanie kawy na ławę za nudne i wyprane z dowcipu”. Nie mam zaszczytu znać się na ławach, ale wolno mi chyba zaryzykować przypuszczenie, że wylewanie kawy – na ławy, tudzież gdziekolwiek indziej – nie jest ani nudne, ani wyprane, ani dowcipne – jest zaledwie niekulturalne (chyba że kawa jest do niczego).
Z przyjemnością zatem czekałem na wykład Andrzeja Nowaka w londyńskim Posku – wykład pt. Gdzie jest Polska? Pytania o geopolitykę i kondycję narodu. Jakież było moje rozczarowanie, gdy prelegent rozpoczął od stwierdzenia, jakoby należało wziąć pod uwagę, że Polski kiedyś nie było na mapie. Nie jest to teza szczególnie błyskotliwa, jako że da się sensownie wyrokować na temat każdego państwa na ziemskim globie. Tak, Stanów Zjednoczonych nie było kiedyś na mapie!… Ani Wielkiej Brytanii. Ani Francji. Ani Niemiec. Mało tego, były na mapach kraje, a teraz ich nie ma. Na przykład Burgundia albo Aragon, albo Królestwo Obojga Sycylii – i cóż stąd? Jest Belgia, choć jej nie było; było Bizancjum, lecz go nie ma. Moje zaniepokojenie narastało, kiedy Profesor przeszedł od mappa mundi do Ubu Le Roi Alfreda Jarry, którego akcja rozgrywa się „w Polsce czyli nigdzie”. „Ubu nie był Polakiem”, mruczał uśmierzająco Nowak, „a w Polsce przedstawia się go jako Polaka-chama”. Czyżby więc kondycja narodu była aż tak anemiczna, że nie wolno już śmiać się razem z pre-dadaistycznym infantylizmem obscenicznego sztubaka? Doprawdy trudno sobie wyobrazić, by polskość była do tego stopnia krucha, że nie można nawet publicystycznie utożsamiać uniwersalnego chama z chamem polskim.
Wesele Wyspiańskiego okazało się jednak ważniejsze w oczach Nowaka niż Król Ubu. Zwłaszcza Sen Panny Młodej… Pamięć mię zawodzi. Co począć, to już tyle lat, odkąd widziałem Wesele, ale czy ów Sen nie był odrobinę dwuznaczny? Czy Młodej Pannie nie śni się aby czasami, że „biesy ją wiozą” w karecie „przez jakiesi murowane miasta” – do Polski?
Zamiast wnikać w analizę tekstu Wyspiańskiego, Nowak przytoczył wyniki badań na temat stosunku Polaków do Polski. Okazuje się, że 20% Polaków to „demokraci-Europejczycy” – ci, którzy chcą być jak reszta Europy, (reszta nazywana na witrynie Wydawnictwa Podziemnego, infantylnie – „niunią”). 38% stanowią „konserwatyści”, co „kochają i akceptują Polskę”, orzekł mówca, choć trudno powiedzieć, czy osąd pochodził od niego, czy z ankiety. 14% mieszkańców Polski nie lubi jej, a nawet wstydzi się. A wreszcie aż 28% należy do najdziwniejszej grupy „wycofanych pesymistów”, którzy nie biorą udziału.
Nicolás Gómez Dávila, najwybitniejszy chyba konserwatysta-reakcjonista XX wieku, czułby się zapewne najbliżej owych wycofanych pesymistów, ale bardziej prawdopodobne, że nie zwracałby w ogóle żadnej uwagi na badania opinii publicznej. Przy pomocy statystycznych dociekań udowodnić można, co tylko dusza zapragnie, np., że dzieci kochały Feliksa Dzierżyńskiego – ale odkąd to masy zbytników i urwisów ważą na szalach człowieczych rozważań? Huncwoty wypowiadają cudze opinie, własnych nie posiadając, przez co stają się wdzięcznym przedmiotem akademickich studiów i uczonych proklamacji z wyżyn uniwersyteckich katedr. Zamiast zająć się zbawienną próbą zrozumienia człowieka, naukowcy poszukują formułek i szufladek, definicji i prohibicji, inhibicji i sodalicji. Pokusiłbym się przeprowadzenia dowodu, że pośród owych 38% konserwatystów są i tacy, którzy są bardzo pesymistyczni, krytyczni wobec współczesnej Polski, a nawet czasami się wstydzą. Pomiędzy demokratami znajdą się i tacy, którzy Polskę kochają, i wśród wstydliwych też… Och, oczywiście, to wie każdy! Ale jeśli ta wiedza jest aż tak rozpowszechniona, to w imię czego przykładać tyle wagi do badania opinii i tworzenia sztucznych kategorii? Czy nie lepiej przyjąć raz na zawsze, że ludzie są różni? Są indywiduami, a w ich osobistych predylekcjach zawierają się najrozmaitsze rażące sprzeczności – jak to u ludzi.
Nowak tymczasem grzmiał swym zachwycająco balsamicznym barytonem, że w Czechach „wszyscy dumni są z czeskich osiągnięć sportowych, a w Polsce napada się na Lewandowskiego i Świątek!” Założywszy nawet, że tak jest w rzeczywistości – a tego rodzaju uogólnienia nie są warte ani badań, ani opinii, ani upublicznienia, chociaż być może zasługują publicznie na rózgi – to co właściwie z tego wynika? Profesor zdawał się zazdrościć Czechom, że stoją nacjonalistycznym murem za swymi sportowcami, choć nie uściślił, dlaczego niżej podpisany musiałby koniecznie – jako Polak, wycofany konserwatysta, zacofany pesymista i nieudany tenisista – popierać innego Polaka, gdy ten grał w tenisa z Federerem? Czy trzeba koniecznie być Szwajcarem, by podziwiać backhand wielkiego tenisisty? Ściśle rzecz biorąc, Roger Federer pochodzi najprawdopodobniej z innej planety, więc kto ma go popierać? A może tylko Polakom nie wolno zachować bezstronności?
Smutne refleksje zaćmiły mi Salę Malinową, która naprawdę jest biała jak śnieg. Gdzie się podział obiektywizm? Dlaczego najlepsi przedstawiciele człowieczeństwa z pasją odżegnują się dziś od dążenia do obiektywizmu? Dlaczego wszyscy musimy należeć do jakiejś partii – partii czyli części – z wszystkimi jej partykularyzmami? Czy nie możemy bezstronnie podziwiać? Cóż jest złego w beznamiętnej, trzeźwej ocenie sportowych wyczynów? Sportowa pasja, która zastąpiła zbytnikom i rzezimieszkom wojnę, jest zaiste namiastką konfliktu, ale ludzie kulturalni nie muszą naśladować każdego draba, którego życie obraca się wokół powodzenia – a częściej niepowodzeń, niemal z definicji – jego ukochanego klubu kopania piłki.
Porzuciliśmy wreszcie sportowe analogie, gdy Nowak przeszedł do wysuniętych w ostatnich czasach propozycji reformy programu nauczania historii w polskich szkołach. Okazuje się, że usunięty ma być Pilecki i Łokietek, Inka i Żegota, Krzywousty i hołd pruski, legiony Dąbrowskiego i terror stalinowski, a wszystko to w celu stworzenia obrazu bezkonfliktowego, gdzie Europa ma nam zastąpić ojczyznę. Nowak ma rzecz jasna rację, że brukselscy biurokraci mają takie aspiracje i nie skrywają ich. Takie właśnie dążenia wywołały nacjonalistyczną reakcję w każdym bez wyjątku kraju w Europie. Dążność Brukseli do zacierania różnic, spowodowała bezustanne uwypuklanie się tych różnic. Niezmordowane parcie do uniformizacji, doprowadziło do podniesienia nacjonalistycznych haseł, które i tak zawsze bulgotały pod powierzchnią „coraz ściślejszej unii”. Dobry program edukacyjny powinien wszak równocześnie uczyć o wyjątkowości kulturowego dziedzictwa Europy i świata, a nie tylko i wyłącznie własnego kraju. Jeśli Polska ma być nam ojczyzną, to Europa z konieczności musi nią być.
Ze zgrozą wyczytałem niedawno na witrynie podziemnej słowa „azjatycki cypel, zwany Europą”. Tak dalece wznieśli się uprzejmi, młodociani Redaktorzy na swe globalne wyżyny, że zapoznali wyjątkowość Europy, która może się jawić jako cypel Azji tylko w chorej wyobraźni globalisty-licealisty. Europa jest ojczyzną ojczyzn i rację miał Profesor Nowak, wytykając programom nauki historii ich jednostronność. Niestety, ani nacjonalizm, ani uczuciowe przywiązanie do winiety obracającego się globu, nie wydobędą nas z tej intelektualnej mielizny. Jedyną godną odpowiedzią, rzecz jasna, może być tylko wielostronność edukacji. Światowość była i pozostała oznaką kultury, gdy globalizm nie jest niczym ponad drobnomieszczaństwo obsypane z góry merkatylnym blichtrem, pozłocone wyczytanymi regułami savoir vivre. Kulturowy nacjonalizm natomiast, ma się tak do kultury, jak parobek z rozdziawioną gębą obserwujący śniadających burżujskich krwiopijców – odrzuca, czego nie rozumie, prycha na to, czego rozumieć nie chce.
Poprzez światowca i parobka dobrnęliśmy do tytułowej geopolityki, o której wszyscy dzisiaj chcą słuchać, jak gdyby narodziła się 20 stycznia, w dwa tysiące i dwadzieścia pięć lat po narodzeniu Zbawiciela. Zdaniem Profesora, pragnąc partnerstwa z Putinem i Europą, Trump zbliżyć chce Rosję i Niemcy, dla wzmocnienia Europy. Oś niemiecko-rosyjska zabezpieczy mu flankę w konflikcie z Xi, wciągnie Putina w orbitę Zachodu – przeciw ekspansji chińskiej. Nowak tak określił priorytety polityki zagranicznej Trumpa: 1. Tajwan, 2. Izrael, 3. Ukraina. Z tym, że Ukraina jest bez porównania mniej ważna od pierwszych dwóch punktów. Wysunął następnie jedno zastrzeżenie wobec tej koncepcji: utraciwszy Europę, Ameryka nie zdoła obronić Izraela. Powołując się na Mackindera, dowodził dalej Profesor, że kto kontroluje serce kontynentalnej masy, od Bałtyku do Bliskiego Wschodu, ten ma w posiadaniu całość kontynentu euro-afro-azjatyckiego. Jednoczył się zatem w tym punkcie z orędownikami Europy jako azjatyckiego cypla.
Rozmarzyłem się, jak przystało człowiekowi w pewnym wieku, snując refleksje nad mrocznymi źródłami samego przedmiotu rozważań i uderzyło mię wówczas, że nikt na świecie nie wie, jakie są plany Trumpa. Nawet on sam. Pewnego pięknego poranka, może zechce sprzedać Tajwan i Izrael, kupić Panamę i najechać spokojną Kanadę – dlaczego nie? A w deszczowy wieczór? Cóż naonczas zechce począć? Postawić Trump Tower na gruzach Gazy czy wśród śniegów Grenlandii? Odkąd to geopolityka stała się epistemologią? Od kiedy troska się o odpowiedź na pytanie: jakie myśli plączą się w głowie 47 Prezydenta Stanów Zjednoczonych? Okazuje się nagle, że obiektywizm jest przydatny nie tylko kibicom sportowym. Bezstronna ocena Trumpa nie wyklucza krytyki jego pełzania na brzuchu przed Putinem. Bez kibicowania temu człowiekowi urwanemu z choinki, kłaniam się przed powodzią jego dobrych posunięć i zamierzam pozostać w opozycji wobec innych, które wzbudzają tylko obrzydzenie.
Prelegent wyrwał mnie z tych rozmyślań, gdy pokręcił BlackRock z Black Water (i chyba także z Blackadder), prorokując jak Wernyhora, że widzi wszystkich razem 9 maja na Placu Czerwonym w Moskwie.
Pokuśtykałem samotnie w mokrą londyńską noc, dumając nad meandrami geopolityki i demagogii, demografii i geografii, ale kondycji jestem starczej, więc dałem spokój. A dotarłszy do dom, zajrzałem do Wesela. Poeta, czyli chyba sam Wyspiański, ma poglądową naukę dla Młodej Panny:
Poeta: A tam puka?
Panna Młoda: I cóz za tako nauka? Serce – ! – ?
Poeta: A to Polska właśnie.
Polska jest w sercach Polaków. I dlatego – jakie serca, taka Polska. Gdzież tu geografia?
Prześlij znajomemu
Trzeba by zacytować Panu prof. Nowakowi jeszcze dwa scholia gomezowskie:
„Demokrata ślęczy nad wynikami badań opinii publicznej jakby to były święte księgi.”
Oraz;
„Z moimi obecnymi rodakami łączy mnie tylko taki sam paszport…”
Cha, cha! Bardzo trafnie przytoczone, Panie Amalryku. Dziękuję.
O ile wiem, starszego pana nie łączy z rodakami nawet taki sam paszport.
Byłem obecny na spotkaniu z profesorem Nowakiem i dodałbym do powyższego sprawozdania, że Ukraina nie jest chyba na liście priorytetów Trumpa nawet na odległym trzecim miejscu. Koncepcja Trójmorza, przywołana przez Nowaka, nie wydaje mi się mieć takiego zastosowania, jakie miała sto lat temu. Jednak Ukraina ma chyba obiektywne znaczenie geopolityczne bez odwoływania się do Mackindera. Choć niezwykle trudno powiedzieć, w jakiej konstelacji politycznej Ukraina działa (mogłaby działać?) jako podmiot, nawet nie osiągając takiego statusu, pozostaje niezwykle ważna. Trump tego nie widzi.
Ale to oczywiście wykracza poza kwestie omawiane w powyższym artykule.