Rozpowszechnione jest przeświadczenie, że historia płynie szerokim nurtem w określonym kierunku. Jeżeli tak jest w istocie, to nie zawadzi przypomnieć, że z prądem płyną tylko śmiecie. Być może jednak „obok wielkiej mętnej rzeki dziejów ogólnych, toczącej swój piach i swe zbrodnie, zaczyna płynąć jak gdyby strumień drugi, mniej obfity, mniej ciągły, strumień dziejów ‘małych’, ale tych właśnie, poprzez które całość nabiera sensu, a zło tamtych jest odkupione”. Autor tych słów, Henryk Elzenberg, nie uznałby z pewnością Klubu Likwidacji Bola za część owych dziejów małych, ale mnie osobiście korci, żeby spróbować dojrzeć zalążek odkupienia w wysiłkach odważnych ludzi, którzy pragnęli obalić najgorszą tyranię, jaką znał świat – zalążek odkupienia za naszą własną bierność.
Paul Dukes
Wśród barwnych likwidatorów Bola, postacią być może najbardziej kolorową był Paul Dukes. Kształcił się jako muzyk we wczesnej młodości, ale uciekł z domu będąc nastolatkiem. Podróżował po Europie, ucząc angielskiego, aż w końcu znalazł zatrudnienie w Imperatorskim Mariinskim Tieatrie w Petersburgu jako asystent dyrygenta i rozpoczął jednocześnie studia w sławnym petersburskim konserwatorium. Od momentu wybuchu wojny pracował także dla ambasady brytyjskiej jako tłumacz i lektor prasowy. W lutym 1917 stał się (według jego własnych słów) „ognistym rewolucjonistą”. W ciągu najbliższego roku podróżował między Rosją i Londynem w coraz poważniejszych misjach, pod pozorem pracy dla rosyjskich skautów i dla amerykańskiej YMCA. W lipcu 1918 roku został zwerbowany przez Cumminga do SIS. Przebył bolszewię wzdłuż i wszerz z fałszywymi papierami pracownika czerezwyczajki. Po jakimś czasie wstąpił na ochotnika do armii czerwonej, znalazł się w jednostce pod wodzą byłego carskiego oficera i poruszał się po kraju w miarę swobodnie jako artylerzysta W. Piotrowski.
Uciekł z sowietów w dramatycznych okolicznościach, gdy został zdekonspirowany. Po powrocie do Londynu, z miejsca zabrał się do propagandy antybolszewickiej. Zaangażował się w wojnie polsko-bolszewickiej: działając pod przykrywką reportera londyńskiego Timesa, był tajnym wysłannikiem rządu brytyjskiego. Miał bliskie kontakty z generałami Zygadłowiczem i Żeligowskim. Wszedł do Grodna wraz z wyzwolicielskim wojskiem polskim. W październiku 1920 roku przyłączył się do niego Sidney Reilly i razem spotkali się z Borysem Sawinkowem, najważniejszym w owych czasach przeciwnikiem bolszewików.
Lektura wspomnień Dukesa z bolszewickiej Rosji jednocześnie wciąga i rozczarowuje. Dukes był pierwowzorem hollywoodzkiego szpiega-aktora, realistycznie odgrywał różne role, zmieniał swój wygląd, zapuszczał brodę, wyjmował sztuczny ząb z przodu i stawał się innym człowiekiem. W przekonaniu, że pod latarnią jest najciemniej, przebywał w sowietach na fałszywych papierach czekisty lub krasnoarmiejca. Brał udział w eskapadach godnych filmowego scenariusza, ale jednocześnie jego relacje pozbawione są szczegółów, które mogłyby zdekonspirować pozostawionych w Rosji współpracowników. Trzeba bowiem pamiętać, że pisał o swych przeżyciach zaledwie w 1921 roku; musiał więc być ostrożny, wielu rzeczy powiedzieć nie mógł; a zważywszy, że czekiści studiowali jego relacje, być może i tak powiedział zbyt wiele. Pozostawił na miejscu sieć szpiegowską, która została zniszczona przez gpu dopiero w 1927 roku. Jego miłość dla Rosji i Rosjan nie jest egzaltowana ani udawana; jego analizy wydają się często naiwne, ale jego spostrzeżenia są zawsze bystre.
Za najważniejszą cechę komunistycznego reżymu uważał „duchową przepaść dzielącą partię od ludu”. Tłumaczył od razu, że nie ma na myśli religijnej odrębności, ale cały kompleks życia wewnętrznego, sposobu myślenia, ideałów, psychiki. Przypominają się tu słowa Archimandryty z Nie trzeba głośno mówić: „zmienił się naród, przemienił w naród sowiecki”. Dukes zauważył tę nową jakość od razu, wtedy gdy jeszcze niewielu ją widziało. Porównanie „Międzynarodówki” z rosyjskimi pieśniami ludowymi służyło mu jako przykład kontrastu między tym co rosyjskie i bolszewizmem. Międzynarodówka jest wcieleniem monotonnej, bezbarwnej brzydoty: tępo powtarza te same, ciężkie jak młot i tępe jak sierp myśli, podczas gdy ludowe pieśni wyrażają niewypowiedzianą tęsknotę duszy rosyjskiej, dążenie do piękna nie z tej ziemi, do wszystkiego co duchowe.
Dukes zauważył coś, czego nie widzi wielu do dziś: antyrosyjską naturę sowietyzmu. Józef Mackiewicz podkreślał przez całe życie, że sowiety to nie Rosja. Dukes widział w bolszewikach anty-Rosję. Sownarkom nie był wcale rządem robotniczo-chłopskim, ale intelektualno-burżuazyjną kliką. Bolszewicka ideologia odrzucona została z obrzydzeniem nie przez prześladowaną burżuazję, ale przez lud, przez robotników i chłopów, w imię których Lenin z Trockim (rzekomo) przejęli władzę. Zachodni entuzjaści, pisał, zachwycają się „socjalistycznym eksperymentem”, bo nie znoszą tradycyjnego społeczeństwa, tradycyjnych wartości typowych dla ludu Rosji. Bolszewizm jest wyłącznie „formułką” pozbawioną duszy, gdy Rosjanie są tylko duszą bez jakiejkolwiek formuły. Rosja (lud rosyjski) tradycyjnie nie posiada żadnego języka ekspresji poza sztuką. (Nb. warto zwrócić uwagę, że nie on jeden wypowiadał w owych czasach tego rodzaju opinie; otwarcie probolszewicki filozof, Bertrand Russell, wyrażał podobne zdanie: Rosjanie są narodem artystów aż do ostatniego prostego chłopa, ale nie da się wykluczyć, że być może jedynym sposobem rządzenia bohaterami z powieści Dostojewskiego jest czerezwyczajka.) Bolszewik, ciągnął Dukes, w kompletnym odwróceniu natury „duszy rosyjskiej”, nie rozumie sztuki ani ducha, rozumie tylko literę, jest niewolnikiem znaku. Dla bolszewika duch jest niczym, a znak wszystkim; dla Rosjanina znak jest niczym, tylko duch ma znaczenie. Dlatego za najpotężniejszą osobę w Rosji uważał Dukes Patriarchę Tichona.
Jednoznacznie winił Białych za klęskę kontrrewolucji. Biali nie mieli żadnego programu politycznego, ich planem była czysta „reakcja”; w oczach Dukesa był to błąd, nawet jeśli w obliczu bolszewickiego ekstremizmu reakcja była zrozumiała i konieczna. Obwiniał kontrrewolucję za oparcie się wyłącznie na oficerach i ziemianach; efektem była czysta wiara w militarną siłę bez politycznego wymiaru. Dukes obrazuje to w następujący sposób: każda akcja Białych przebiegała wedle potarzającego się schematu: na początku euforia i łatwe sukcesy, przybycie Białych witane jest przez ludność z radością, są wyzwolicielami spod upiornej groteski bolszewickiego jarzma, podczas gdy armia czerwona znika w panice wraz z potwornymi czekistami; ale już po krótkiej chwili następuje rozczarowanie, prześladowania, rekwizycje, odwet za współpracę, przymusowa mobilizacja, aż wreszcie nadchodzi triumfalny powrót krasnoarmiejców. O ile polityczna pozycja Dukesa – był liberałem i sprzyjał rewolucji lutowej – tłumaczy niechęć do monarchistycznej akcji Białych, to miał chyba rację w szczegółach. Biali nie zdołali nigdy zbić kapitału na nienawiści ludu, głównie chłopów, do bolszewii. Skoro z góry zapowiadali, że odbiorą ziemię chłopom, to jak mogli oczekiwać ich ochoczej pomocy? Z drugiej jednak strony, krytyka ta wydaje się słuszna tylko wobec praktycznych stron pozycji Białych. Psychologicznie rzecz biorąc, samosądy nad kolaborantami były niezwykle trudne do uniknięcia, i nawet gdyby Biali chcieli je powstrzymać (a nie chcieli), to prawdopodobnie nie zdołaliby tego dokonać. Najważniejsze wydaje mi się wszakże, iż brak konkretnego programu jest w istocie siłą w walce z bolszewikami. „Dałoj! Won! Żadnych innych punktów.” – pisał Mackiewicz. Wyzwolić ziemię od bolszewickiej zarazy, a dopiero potem kłócić się, jak należy ułożyć stosunki między ludźmi. Wprowadzić rządy prawa w miejsce czerwonego bezprawia – czyż to nie byłby wystarczający program polityczny?
Dukes widział siłę partii w komsomole, w młodych, indoktrynowanych komunistach, ludzi bez przeszłości, bez pamięci, z wypranymi mózgami i całkowicie oddanych partii. W pewnym sensie, Dukes wcześnie dostrzegł podstawy przyszłych czystek stalinowskich, których celem było zastąpienie starych bolszewików obarczonych bagażem „indywidualnego myślenia”, przez dyspozycyjnych aparatczyków. Intelektualna strona partii reprezentowana była we wczesnych latach głównie przez Żydów; głównie, ale nie wyłącznie. Dukes podkreślał jednak fakt, który należałoby wykrzykiwać z dachów domów, a co tak rzadko słyszy się do dziś: więcej Żydów występowało przeciw bolszewikom niż ich popierało; więcej Żydów padło ofiarą bolszewickich prześladowań, niż było Żydów-czekistów, ale ich głosów nikt nie chciał słyszeć – ani wówczas, ani dziś – ponieważ żydokomuna jest tak łatwym i wygodnym skrótem myślowym. Znakomitą ilustracją potwierdzającą obserwację Dukesa, jest słynna antybolszewicka książka Juliusza Margolina, Podróż do krainy Zeków, której nikt nie chciał wydać nawet podczas zimnej wojny.
Dukes sformułował znakomity paradoks: bolszewizm jest przeciwny idei sowietów! Dla nas, dla których są to określenia równie obrzydliwe, co zamienne, jest to na pierwszy rzut oka myśl absurdalna. Ale Dukes wskazuje, że – pomimo głośnego hasła Lenina: cała władza dla rad – sławne rady (sowiety) robotnicze, chłopskie i żołnierskie, nigdy nie przejęły władzy. Sowiety miały być w zamierzeniu skrajnym systemem oddolnej demokracji (ludowładztwa), a w rękach bolszewików stały się kanałami odgórnej tyranii. Nasuwa się tu refleksja ogólniejszej natury, że lewackie dążenia do absolutnej, bezpośredniej demokracji z natury rzeczy paść muszą ofiarą manipulacji. W teoretycznej sytuacji, w której każdy element życia poddany byłby powszechnemu demokratycznemu głosowaniu, ktoś nadal musi formułować pytania, zbierać głosy, decydować o metodach głosowania, a następnie wprowadzić w życie jego wyniki. System taki musi więc z definicji prowadzić do przerostu egzekutywy nad władzą legislacyjną, w tym wypadku nad „suwerennym ludem”.
Sens paradoksu Dukesa był jednak zupełnie praktyczny. Otóż zauważył on, że bolszewicy napotykali opór jedynie ze strony robotników, którzy nadal naiwnie wierzyli w ideę „sowietów”, podczas gdy inteligencja była całkowicie bierna, zupełnie wciągnięta w biurokratyczną machinę nowego molocha państwowego i przekonana, że jakikolwiek znak opozycji doprowadzić musi do zgubnych skutków. Innymi słowy, już wówczas opisywał Dukes proces sowietyzacji inteligencji. Co więcej, bolszewicy nie obawiają się inteligencji, jedynej opozycji oczekują ze strony robotników i przeciw nim koncentrują propagandę. Dukes formułował tu sedno koncepcji znanej pod hasłem: „sowiety bez bolszewików”, wedle której przywrócenie ludowładztwa rad robotniczych i chłopskich mogło być receptą na bolszewizm. Koncepcji, dodajmy, równie naiwnej, co skazanej na niepowodzenie. Ciekawe, że ruch Własowa podczas II wojny, zbudowany był na tym samym, naiwnym fundamencie politycznym.
Nie jest to niestety jedyny przypadek, gdy optymizm Dukesa wygląda nad wyraz śmiesznie. Pisał na przykład: „Żadna ziemska siła, nie odbierze chłopom rosyjskim ziemi wydartej obszarnikom i bolszewikom,” i łza się w oku kręci na myśl, że taka diabelska siła się znalazła.
Według Roberta Service’a, Dukes był jedyną osobą, której Borys Sawinkow powierzył swój plan powrotu do sowdepii. Dukes nigdy nie wyjaśnił, dlaczego nie próbował go od tego odwieść.
Sir Paul Dukes interesował się Rosją do końca życia, ale jego prawdziwą pasją był buddyzm, joga i transcendentalna medytacja. Zakończył życie, jak wielu antykomunistów, w podejrzanych okolicznościach, kiedy gość w jego domu, przejechał go przypadkowo autem, na podjeździe pokrytym śniegiem – w Afryce! Dukes umarł parę dni później.
George Hill
Kolejnym uczestnikiem spotkań Klubu Likwidacji Bola był George Hill. Urodził się w dzisiejszej Estonii, w rodzinie angielskich kupców. Jego ojciec prowadził rozległe interesy w Imperium Rosyjskim, od Dalekiego Wschodu, przez Syberię, Kaukaz i Morze Kaspijskie do Besarabii i Litwy. Jako dziecko poznał Samarkandę i Taszkient, Teheran i Niżnyj Nowgorod. Jego rodzice byli typowo angielskimi mieszczanami, utrzymywali angielskie zwyczaje i nie zamierzali poznawać języków ludów, z którymi handlowali. Ale mały George nabrał w dzieciństwie łatwości porozumiewania się w wielu językach i nawiązywania kontaktów z ludźmi z różnych sfer. Wykształcony przez bony francuskie i niemieckie, a następnie w dobrych angielskich szkołach, mówił bez akcentu w sześciu językach (co było i jest rzadkością wśród mieszkańców Wysp Brytyjskich), ale oprócz tego znał także język tatarski, ormiański, bułgarski…
Jako nastolatek, wracając z Rygi do szkoły w Anglii, wywiózł na Zachód rękopisy Maksyma Gorkiego. Jako młody kupiec w kilka lat później przeszmuglował na wolność rewolucjonistkę żydowską imieniem Sonia, krewną partnerów w interesach. Nic dziwnego, że Hill uważał swe dzieciństwo i młodość za najlepszą szkołę szpiegostwa.
W 1914 roku poszedł na ochotnika na wojnę. Ranny, został odkomenderowany na bułgarski odcinek frontu jako wywiadowca. Prowadził operacje w Grecji i na Bałkanach; nauczył się pilotować samoloty i przystąpił do Royal Flying Corps (wcześniejsza wersja RAFu). Wkrótce osobiście zrzucał wywiadowców na tyły wroga. Słowo „zrzucał” jest tu niedokładnym określeniem, ponieważ w owych czasach trzeba było wylądować na łące, żeby zostawić szpiega na tyłach frontu. Lądowanie w ciemnościach na nieznanych polach, nurkowanie w celu rozruszania na nowo wyłączonego silnika – przygody takie są jak żywcem wzięte ze szpiegowskiego filmu. Spotkał pułkownika Lawrence’a w Kairze (próbował później naśladować taktykę „Lawrence of Arabia” w Rosji) i tam też dowiedział się o abdykacji cara Mikołaja.
Posłany został do Rosji w lecie 1917 roku jako członek misji RFC. Znalazłszy się w Piotrogrodzie, który z godnym podziwu uporem nazywał Petersburgiem, nawiązał łatwo stare kontakty, bawił się po nocach z młodszymi spośród Wielkich Książąt, zwolnionymi nagle z wszelkich obowiązków. Zaatakowany na ulicy w Mohylowie, dźgnął napastnika ukrytym w lasce sztyletem, zrobionym na specjalne zlecenie Mansfielda Cumminga – tzw. ‘C’ czyli szefa brytyjskiego wywiadu – przez Wilkinsona z Pall Mall.
Znalazł się w Piotrogrodzie krótko po bolszewickim puczu i z miejsca udał się do Smolnego, oferując swe usługi w koordynowaniu pomocy aliantów dla wojsk rosyjskich. Po krótkiej rozmowie z Leninem, otrzymał wszelkie pełnomocnictwa od Joffego, dzięki czemu mógł się poruszać swobodnie po Rosji. Razem z kanadyjskim pułkownikiem Boyle, Hill przejął kontrolę nad częścią sieci kolejowej i zajął się dostawą zboża do głodującej stolicy. Znając intymnie chaos kolei rosyjskich, poruszali się razem z Boylem w miarę swobodnie po ziemiach byłego imperium w zarekwirowanej salonce Arcyksiężnej Marii. W ten sposób dowiedzieli się o istnieniu ogromnych rezerw złota i walut oraz klejnotów koronnych wywiezionych z Rumunii do sojuszniczej Rosji, by uchronić je przed dostaniem się w ręce niemieckie. Hill i Boyle podjęli się przewieźć skarb z powrotem do Rumunii. Ponieważ wszelka obstawa zwróciłaby uwagę zarówno bolszewików jak zwykłych bandytów, przewieźli skarb bez jakiejkolwiek ochrony ponad 1500 kilometrów przez kraj rozdarty wojną domową, z Moskwy przez Kijów do Jassów w Rumunii, gdzie oddali go w ręce rządu rumuńskiego, za co otrzymali najwyższe odznaczenia z rąk rumuńskiej pary królewskiej.
Hill powrócił prędko do sowietów i do wspomagania bolszewików. Wszedł w kontakt z Rakowskim, Antonowem i Murałowem, przyczyniając się, jak tylko mógł, do zwycięstwa bolszewii. Zanim moi antykomunistyczni czytelnicy – zdaję sobie sprawę, że nawet wśród nielicznych czytelników niniejszej witryny, antykomuniści stanowią ogromną mniejszość – zachłysną się pogardą dla kolejnego poputczika, powiem wprost: George Hill był antykomunistą. Niestety jego autentyczny antykomunizm, jego autentyczna nienawiść do bolszewików była utemperowana przez brytyjski patriotyzm. Jego zadaniem w Rosji było wspomóc „wschodni front”, przyczynić się do walki z Niemcami, związać największe możliwie siły państw centralnych na wschodzie, było mu więc obojętne czy Rosjanie walczyć będą pod dwugłowym orłem czy pod nienawistną czerwoną szmatą – byle tylko walczyli. Lenin i Trocki zdołali w ciągu kilku zaledwie miesięcy zrujnować rosyjską gospodarkę i doprowadzić armię do stanu anarchii (do czego zresztą przyczyniły się bardziej wcześniejsze rządy po-lutowe), aż wreszcie w marcu 1918 nie było już innego wyjścia, jak podpisać haniebny pokój brzeski. W takiej sytuacji Hill zamierzał zrobić wszystko co w jego mocy, by utrudnić życie Niemców na Wschodzie. Kiedy Trocki został komisarzem wojny, Hilla mianowano „inspektorem awiacji”, a tym samym stał się jednym z pionierów czerwonego lotnictwa. Następnie doradzał Trockiemu w organizacji wywiadu wojskowego, którego celem miała być w jego mniemaniu „obserwacja ruchów jednostek niemieckich i austriackich na wschodzie”, dzięki czemu mógł informować Londyn o przerzucaniu żołnierzy niemieckich na front zachodni. Dalej zorganizował kontrwywiad wojskowy, którego zadaniem miało być sparaliżowanie działalności niemieckiego wywiadu. Wszystko to w jego mniemaniu była działalność całkowicie niezależna od Dzierżyńskiego! I zupełnie zgodna z interesami brytyjskimi na wschodnim froncie. I wreszcie Trocki oddelegował go do komisji ewakuacyjnej, w której Hill zajmował się ratowaniem materiałów i żywności przed posuwającą się na wschód armią niemiecką.
Nie miał jednak nigdy żadnych złudzeń co do natury bolszewickiego reżymu. Wspomina np. o lęku wywoływanym podczas wojny domowej przez marynarzy. „Świat zachodni przywykł myśleć, że Kozacy siali terror wśród poddanych carskich, ale nigdy nie wywołali oni nawet tysięcznej części lęku, jaki w ciągu trzech miesięcy zdołali wzbudzać wśród ludności marynarze floty bałtyckiej i czarnomorskiej.” W innym miejscu, Hill, który był zdecydowanie anty-niemiecki, opisuje Charków pod okupacją niemiecką, jako „normalne, wolne miasto” wyzwolone z rąk bolszewików.
Tymczasem jednak wspomagał na każdym kroku bolszewicką administrację. Podejmowany serdecznie w Odessie i Sewastopolu, nie mógł się nadziwić, że prości ludzie, którzy ofiarowali mu swą gościnność i przyjaźń, zaledwie tydzień wcześniej brutalnie wymordowali setki jeńców, z jednego tylko powodu: ponieważ byli to oficerowie marynarki wojennej. „Ci ludzie wydumali metody tortur tak straszne, że przelicytowali nawet legendy na temat XVIII-wiecznych piratów”.
Cała ta ogromna praca wykonana na rzecz bolszewików, mogłaby wskazywać na horrendalną naiwność Hilla, gdyby nie to, że wykorzystał specjalne zezwolenia czerwonych komisarzy na swobodne poruszanie się po bolszewii w celu zorganizowania dobrze zakonspirowanej sieci wywiadowczej, która już wkrótce miała uratować mu życie. Mogę sobie zatem wyobrazić, że postrzegał całą swą otwartą współpracę z sowieciarzami jako przykrywkę, cover, dla poważnej działalności wywiadowczej. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że czekiści więcej skorzystali z autentycznej wiedzy i ekspertyzy Hilla, niż stracili na skutek jego tajnych kontaktów.
George Hill pomógł w ucieczce z sowietów wielu swoim byłym agentom. Były to głównie kobiety i jedną z nich poślubił. W przeciwieństwie do Dukesa, Hill opublikował swoje wspomnienia, nie tylko bez pozwolenia SIS, ale wręcz wbrew zakazowi, a pomimo to wysłano go ponownie do Moskwy w 1941 roku jako oficera łącznikowego z sojuszniczymi czekistami z nkwd. Będąc w pierwszym rzędzie brytyjskim patriotą, Hill oddał się niestety całym sercem współpracy z nowym sojusznikiem. Według jego własnych wspomnień, był autorem podręcznika do walki partyzanckiej, a także spędził wiele godzin z Ławrentim Berią, przekazując mu sekrety niewykrywalnych trucizn i tłumików do pistoletów automatycznych. Czy i ta jawna pomoc była tylko przykrywką? Wątpię. Wzór i ideał jego antykomunizmu, Winston Churchill, stał wówczas na czele rządu Jego Królewskiej Mości i sam pomagał Stalinowi, jak potrafił. Niejedna chwalebna kariera antykomunisty zakończyła się w tak niesławny sposób.
Prześlij znajomemu
0 Komentarz(e/y) do “Bolo Liquidation Club II”
Prosze czekac
Komentuj